Rozdział 17

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

     Niespodziewany pocałunek Demona, kompletnie wywróca mnie z równowagi. Zaćmił moją jasność myślenia.

Przy nim staję się słaba. Tak jakby moją pozycja, którą kształtowałam przez tyle lat była bezwartościowa.  Ten mężczyzna zaczyna mieć na mnie zbyt duży wpływ.  Zbyt wiele ryzykowałam, aby dać się teraz zmanipulować urokowi Shadowa, mężczyzny, który nieoczekiwanie jak tajfun wniknął w moje życie.

Mam obowiązek zakończyć ten absurdalny pocałunek,  mimo tego, że był taki kojący. Odepycham od siebie mężczyznę,  który wydaje się tym gestem bardzo oszołomiony.

- Nigdy więcej mnie nie dotykaj- mówię lodowatym tonem, znowu zamykając się w skorupie zimnej,  bezwzględnej suki.

Nie zawsze byłam taka zdystansowana. Kiedyś byłam pewna ufności, wiary i nadziei. Nigdy nie zaznałam ich w życiu.

Nadal nie mogę przestać myśleć o tym, kto wynajął Sebastiana, żeby na mnie napadł.  Wiadomo było,  że Greenwood nie zrobił tego wszystkiego za darmo.  Jest na to zbyt pazerny.

Wiele bym dała,  aby prowadzić spokojne życie.  Zdala od fałszu, obłudy, gniewu, intryg, zazdrości i zemsty.

Nagle znalazłam się w samym środku wojny, w której byłam głównym celem.  Najgorsze jest to, że nie wiedziałam kto trzymał mnie na muszce.

- Popełniasz wielki błąd,  nie pozwalając sobie pomóc- próbuję przemówić mi do rozumu Demon.

- To moje błędy,  które z rozkoszą popełnię- odcinam się.

Muszę trzymać go na dystans.  Zdaję sobie sprawę z tego,  że prędzej czy później ktoś w tym rozdaniu ucierpi. A tym kimś stanowczo nie byłabym ja.

- Idziesz że mną do mojego mieszkania,  albo- zaczyna swoją reprymendę.

- Albo co?- atakuję słpwnie swojego
rozmówcę- Nie masz takiej sposobności, aby mnie do czegokolwiek zmusić.  Nikt nie ma. Jestem Bluemówną jedyną spadkobierczynią rodzinnej fortuny. Od dzieciństwa miałam więcej wrogów niż przyjaciół. Doskonale sobie z tym radziłam. Pogróżki nie robią na mnie wrażenia. - oznajmiam szorstką. 

Demon spina się w chwili gdy  słyszy moją wypowiedź. To na dobre go ucisza. Wychodzi z mojego mieszkania trzaskając drzwiami niczym obrażone dziecko.

- Nie sądzisz, że byłaś dla niego zbyt ostra?- zwraca mi uwagę ochroniach mojego klubu- W twoim tonie wyraźnie słyszeć było, że nim gardzisz, a raczej tym, że nie jest jakimś milionerem. Wywyższałaś się swoim bogactwem- mówi Jack.

- Myślisz, że obchodzi mnie co masz do powiedzenia na ten temat?!- warczę na Ridera, który prostuję się jakby dostał siarczystego strzała na policzek.

- Ale z ciebie Rich Bitch- komentuje mnie  Jack i wychodzi zostawiając mnie samą.

W końcu zostałam sama,  abym mogła na spokojnie przemyśleć wszystko to co dotychczas wydarzyło się w moim życiu.  Próbując rozkminić, kto mógłby tak wpłynąć na Sebastiana. Nie mogłam wyjść z podziwu, że postanowił wyznać co nim kierowało. Czy stosowne byłoby wydać go w ręce policji? Aby mógł wziąć na barki konsekwencje swoich czynów.  A może był jedyną moją szansą,  abym poznała sprawcę całego tego ambarasu. Nie wiem czego mogłabym się spodziewać.

Usłyszawszy głośny łomot w drzwi tak jakby nie istniało takie coś jak dzwonek do drzwi, otworzyłam je. W progu stała zapłakana Stacy. Nie ździwiła mnie jej wizyta u mnie.  Sama przecież podałam jej swój adres, mówiąc,  że zawsze jest u mnie mile widziana. Jednak widok jej zapłakanej był dość przygnębiający. Wyglądała jakby miała wszystkiego dość.  Życie w tak młodym wieku dało jej w kość. Szydząc z niej w najbardziej okrutny sposób, w postaci blizny przecinające połowę jej twarzy, oraz wielu innych blizn na całym jej ciele. Zamaskowała je zakładając na siebie za dużą bluzę i stare zdarte jeansy. Wcale jej się nie dziwiłam, że próbowała ukrywać się za tymi ubraniami.

- Twoi rodzice wiedzą,  że tutaj jesteś?- pytam się spokojnie.  Mimo wszystko musiałam być racjonalna.

- Nie wiem.  Rano wyszłam z domu i zaczęłam włóczyć się po mieście- odpowiada spuszczając głowę.

Chwilę się wahałam, lecz w końcu wpuściłam ją do środka, proponując gorącą czekoladę.
W międzyczasie kiedy przygotowywałam ciepły napar zadzwoniłam do rodziców dziewczynki, aby zakomunikować im gdzie znajduje się ich córka.  Dowiadując się, że Stacy jest bezpieczna zapowiedzieli, że w ciągu pół godziny ją odbiorą.

Stacy w milczeniu popija gorącą czekoladę. Co jakiś czas jedynie rozgląda się po moim mieszkaniu.  Była po prostu nieobecna. Zawiesiła się w swoich myślach.  W myślach, które ją wyniszczały od środka.

- Powiesz mi w końcu co się dzieję w twojej główce?- pytam zniecierpliwiona jej milczeniem.

- To, że jestem odrażająca. Jak mam wrócić do domu z czymś takim?- z odrazą pokazuje na swoje blizny.

- Parę szram ma decydować o twoim życiu?- kpie.

- Powinnaś mi współczuć- piszczy Stacy.

- Dość osób ci współczuje, ktoś w końcu  musi wziąć cię w ryzy- odpowiadam chłodno.

- Przeżyłam koszmar,  mam prawo użalać się nad sobą- piskliwie krzyczy Stacy.

- Więc masz prawo rujnować sobie życie?- odgryzam się.- Widzisz dziecko życie to nie bajka. Nic w nim nie idzie jak z płatka. Nie raz położy cię na łopatki.  To mimo wszystko nie powód,  aby rozpaczać nad czymś co nie miałaś wpływu. Ty nie włożyłaś im w ręce noży.  No chyba,  że o czymś nie wiem. Nie po to cię ratowałam, abyś teraz tego żałowała- przyprowadzam ją do porządku.

- Boję się co ludzie powiedzą- szepcze smutno Stacy.

- Opinia innych jest gówno warta. To nie oni musieli zmierzyć się z tym czymś co przeżyłaś. Nie powinni się wypowiadać.  To twoje życie,  masz prawo wrócić do normalności. Nie bojąc się tego co ludzie powiedzą- uspokajam ją.

- Już nie jestem taka jak dawniej- Stacy spuszcza wzrok.

- I nie będziesz. Każdy z każdym nadchodzącym dniem się zmienia, tylko ciężko jest to dostrzec- mówię lekko się uśmiechając.

- Więc mam żyć dalej, tak jakby nic się nie stało?- pyta się mnie ździwiona.

- I tak masz tylko jedno życie,  zastanów się czy warto je marnować- odpowiadam, zgodnie z prawdą
.
- Chyba masz rację- niepewnie uśmiecha się moją rozmówczyni. W końcu udało mi się sprawić,  że zawitał na jej twarzy uśmiech. Niewielki, ale jednak był to jakiś postęp.
- Zawsze ją mam- szturcham ją żartobliwie. Chcę by poczuła się bardziej swobodniej.

- Proszę otwórz drzwi,  pewnie twoi rodzice już przyjechali- proszę ją- Powinnaś też opowiedzieć im o swoich obawach, oni powinni o tym wiedzieć- sugeruje jej.

Po chwili ukazują mi się rodzice Stacy. Rebecca i Miles Stanford bardzo przejęci zaistniałą sytuacją.

Mogę jedynie tylko domyślać się tego, co czują.  Widzę w ich spojrzeniach zagubienie. Nie wiedzą jak pomóc własnej córce.

- Nie wiemy nawet jak mamy pani dziękować- odzywa się niepewnie Rebecca, posyłając córce łagodne, pełne troski spojrzenie.

- Nie przyjęłam Stacy w moim mieszkaniu dla poklasku- dumnie unoszę głowę.

- Szanujemy to- odpowiada Miles.

- Doradziłam Stacy, aby żyła dalej. Jej życie nie może stanąć na tym całym napadzie.  Nie pozwólcie,  aby je sobie zmarnowała- daję im radę.

Naprawdę szkoda mi tej dziewczyny. Chce,  by w jej życiu wszystko potoczyło się w dobrą stronę.

- Co zatem mamy robić?- dopytuję się pani Stanford.

- Rozmawiajcie z nią.  Dawajcie jej rady,  pochwały, kary i zadania.  Tak jakby była normalnym dzieckiem.  Musi widzieć,  że wasz stosunek do niej sprzed tym całym incydentem się nie zmienił- radzę im, a Stacy w tym czasie chowa się za plecami swego ojca.

- Mamy udawać,  że nic się nie stało?!!- grzmi rozwścieczony Miles,  w końcu dał upust swoim emocjom.

- Nie życzę sobie, żebyś w moim mieszkaniu podnosił na mnie głos- ostrzegam go- Stacy potrzebuje normalności.  Jak ma zapomnieć o tym koszmarze, skoro celebrujecie to wszystko?- rzekłszy to, spoglądam twardo na oboje rodziców dziewczyny.

- Nie sądziłem, że okażę się pani taka bezpośrednia- mówi z aprobatą Miles Stanford.

- Tak jakby w ogóle interesowało mnie co Pan sądzi,  panie Stanford- przewracam oczami. 

- Najważniejsze jest dobro Stacy- przerywa dyskusje Rebecca.

- Stacy jak będziesz już w domu, powiedz rodzicom o swoich obawach. Pamiętaj obiecałaś mi to a obietnic należy zawsze dotrzymać- zwracam się do dziewczynki.

Żegnając się ze Stacy i jej rodzicami, oświadczam, że zawsze będą mogli liczyć na moją pomoc.  Zaoferowałam im nawet cały pakiet na terapie rodzinną u znakomitego specjalisty. W końcu będą musieli przeciąć grubą linią napad,  aby cała ich rodzina mogła na nowo odżyć.

Wychodząc Stanfordowie bardzo mocno mnie wyściskali. Przyjmując moją propozycję z terapią.  Przy ich obecności umówiłam ich na wizytę. Odbędzie się ona pojutrze u doktora Logana Burta. Ponownie mi podziękowali, zapewniając, że nigdy o mnie nie zapomną. A przede wszystkim o mojej dobroci serca.

Chcąc nie chcąc zostałam nieodwracalnie przyjęta do ich rodziny.  Mogłam więc spodziewać się częstych ich wizyt. Czy byłam z tego powodu zadowolona? Raczej tak. Byłam pewna tego,  że polubiłam tą rodzinę, zwłaszcza  młodą na tyle, aby pozwolić im na kilka wspólnych obiadów.  Domyślam się, że tego chciałaby Stacy. Czułam się za nią odpowiedzialna.

Może to samo w stosunku do mnie odczuwa Demon? Czuję się za mnie odpowiedzialny. Z resztą sam mi to powtarzał, lecz nie chcę przyjąć tego do wiadomości.  Nie jestem do tego przyzwyczajona. Shadow będzie musiał się z tym pogodzić.

Chwilę później usłyszałam dźwięk przychodzącej wiadomości na moim iPhonie. Odczytując wiadomość od mojej najlepszej przyjaciółki nagle świat stanął na moment w miejscu.

Medison: POMÓŻ MI. ONI SĄ W MOIM MIESZKANIU.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro