CARPE DIEM

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Cokolwiek Jack miał Karolinie do zarzucenia, nie mieścił jej się w głowie fakt wykorzystania kontaktu z przyjaciółmi przeciwko niej. Tego nie spodziewała się po nikim i to był dla niej cios, dużo poniżej pasa. Od ostatniej wiadomości od niego, minęło kilka tygodni i za oknami widać było cudownie budzący się do życia, wiosenny świat. Pąki kwiatów pojawiały się coraz częściej na drzewach i krzewach, liście rozwijały się i odwracały ku słońcu. Wszystko dookoła chłonęło życiodajne i ciepłe promienie. Coraz więcej ludzi wychodziło na spacer i tankowało tak niezbędną odporności witaminę D. Wiosna zawsze kojarzyła się z optymizmem i pozytywnym spojrzeniem w przyszłość. Niosła nadzieję na to co nowe i oczekiwane. Karolina starała się nie wracać do historii z Jackiem i zmieniała całkowicie temat, kiedy tylko się pojawiał w rozmowie. Nie chciała ranić Bartka i nie powtórzyła mu treści ostatniego maila chłopaka, chociaż czuła, że wiele się domyślał, odkąd powiedziała mu, że Jack sięgnął po argumenty, których ona nie jest w stanie zapomnieć. Wiedział co może ją najbardziej zaboleć. Przyjaciele byli jej nienaruszalną granicą.

Nawet wtedy, kiedy przyszła do niej Joan, rozmawiała z nią tylko o codzienności, nie chcąc słuchać czegokolwiek co dotyczyło jej brata. Teraz żałowała szczerości, z jaką napisała do niego list, bowiem nie zasłużył na taką otwartość.

- Może przyszłabyś do nas na obiad? – zapytała Jo.

- Nie, dziękuję. Przepraszam Cię Jo, ale ja nie potrafię udawać, że wszystko jest dobrze i nie będę się czuła komfortowo w Waszym towarzystwie. Chcę być w porządku i nie zamierzam na nikim wywierać presji a nie bardzo wyobrażam sobie jak mogłaby wyglądać rozmowa przy stole kiedy nie mogłoby pojawić się ani jego imię. Ja nie jestem gotowa przejść z tym wszystkim do porządku dziennego. – spojrzała na nią i dostrzegła smutek na jej twarzy. – Jeśli masz ochotę poplotkować, spotkać się na zakupy, pospacerować, możesz na mnie liczyć, ale musisz mi obiecać, że nie będziesz nawiązywała do Jacka. Wystarcza mi to, co pojawia się na jego temat w Internecie. Nie jestem w stanie zupełnie odciąć się od informacji o nim bo one wszędzie się wyświetlają. Z tym jakoś daję radę, ale niczego więcej nie jestem w stanie przyjąć na klatę.

- Rozumiem Cię i nie dziwię się. Ciągle jest z nim Ann i czerpie wielkie korzyści z tego, że o niej piszą. – zareagowała natychmiast Joan, tonem pełnym pretensji i zniesmaczenia. – Jej wartość reklamowa wzrosła dzięki temu dwukrotnie. – prychnęła.

- Ani słowa więcej. – Karolina odcięła się od dalszych wiadomości. – Naprawdę Jo. Trudno mi to przetrawiać, a ja mam gro swoich problemów, z którymi muszę się zmierzyć.

- Dlatego chodzisz do ginekologa? – zapytała, a Karo spięła się, tak bardzo, że było to aż widoczne.

- Jo, sama jesteś kobietą i wiesz, że czasem trzeba pójść i sprawdzić czy wszystko jest w porządku. – wyjaśniła natychmiast, dbając o to, aby jej głos brzmiał beztrosko i jak najbardziej naturalnie.

- Sophia widziała Cię jak wychodziłaś z gabinetu. Chodzi do tego samego lekarza. To bardzo dobry specjalista. Sama też chodzę do tej kliniki. – wytłumaczyła natychmiast. – Nie musisz nic więcej mówić. Nie chciałam być wścibska. Samo ze mnie wyszło. – mówiła dalej, a Karolina tylko się uśmiechnęła.

- Cieszę się, że Cię poznałam i naprawdę liczę na wspólne zakupy. Wiesz, gdzie można dorwać naprawdę wyjątkowe egzemplarze.– powiedziała wesoło.

- Dobrze mi to słyszeć. – przytuliła ją delikatnie. – Zdzwonimy się? – dopytała, jakby chciała się upewnić, że pomimo smutków, jakie spowodował Jack, Karolina nie odetnie się i od niej.

- Może w następnym tygodniu pokażesz mi parę ciekawych sklepów, niekoniecznie w galerii. Jestem ciekawa Waszych second hand-ów.

- Nie wiem jak to się stało, że jeszcze nie zrobiłyśmy podboju. Znam najlepsze miejscówki w Londynie.

- A potem spacer po parku. – Karolina poczuła lekkie ukłucie przy sercu, kiedy sama wspomniała park. Dawno tam nie była. Postanowiła to nadrobić. Tego samego popołudnia wybrała się z kocykiem i książką pod to samo drzewo w Hyde Park, pod jakim pierwszy raz widział ją Jack. Usiadła, oparła się o pień i spojrzała przed siebie. Zapomniała jak wielką przyjemność sprawia jej obcowanie z naturą i spędzanie czasu sama ze sobą. Bartek upierał się, aby jej towarzyszyć, ale tym razem potrzebowała samotności.

- Wyszukaj jakieś fajne miejsce na kolację i zaproś mnie tam wieczorem. Bardzo chcę pobyć sama w parku. – poprosiła. – Muszę troszkę pomyśleć. Może uda mi się nawet poczytać.

- Wiesz, że ciężarnej nie odmówię. – mrugnął do niej wesoło. Podrzucił ją nawet do parku i patrzył jak szła jedną ze ścieżek. Uspokoił go jej pewny głos. Zawsze wiedziała jak wyartykułować swoje potrzeby. Bartek podziwiał w niej również to, że spędzając czas sama ze sobą, czerpała z tego nieopisaną radość i przyjemność. Wystarczyło, że znalazła jak to określała „swoje miejsce" i mogła przesiadywać tam w nieskończoność. Tak było i tym razem. Położyła książkę na kolana. Zabrała ze sobą klasykę, po którą dawno chciała sięgnąć. „Duma i uprzedzenie" od zawsze była na jej liście książek do przeczytania, ale jakoś do tej pory nie było jej po drodze z historią Elizabeth Bennet i Pana Darcy'ego. Jednak pomyślała, że nie ma lepszego miejsca na poznanie angielskiej literatury niż sama Anglia. Wpatrzyła się w okładkę powieści i poczuła to co zwykle, kiedy wkraczała w świat stworzony przez pisarzy – ekscytację, zaciekawienie, podniecenie tym co czeka ją na stronach książki. Zazdrościła twórcom wyobraźni, wczucia się w każdą z osobowości. Zatraciła się w lekturze od pierwszej strony. Otulona w czerwony kocyk, z termosem ciepłej angielskiej herbaty, odpoczywała i miała wrażenie cofnięcia się w czasie. Ale czy chciałaby aby wydarzenia potoczyły się inaczej? Czy wtedy kiedy czytała „Nieznanych" pod tym samym drzewem, a Jack spacerował tuż obok z Suli, nie było to najlepsze co mogło ją do tej pory spotkać? Spojrzała przed siebie i zobaczyła wiele osób spacerujących ze swoimi zwierzakami. Była ciekawa czy gdyby te kilka miesięcy wcześniej dobrze się przyjrzała, dostrzegłaby go. Możliwe, że tak, ale bardziej prawdopodobne jest to, że nie uwierzyłaby własnym oczom i wróciłaby spokojnie do czytanej wtedy książki. Na wspomnienie tamtego dnia, uśmiechnęła się delikatnie i położyła dłoń na brzuchu, który zaczynał delikatnie się zaokrąglać. Niedługo trudno będzie ukryć jej przed światem fakt, że oczekuje dziecka. Najbardziej obawiała się reakcji bliskich Jacka. Nie była w stanie odciąć się od Joan, chociaż to byłoby najlepsze rozwiązanie. „Jeszcze troszkę i wrócę do Polski. Tam wszystko będzie łatwiejsze." – pomyślała i wróciła do opowieści o młodych panienkach z rodziny Bennetów. 

***

- Zapraszam do najlepszej restauracji w całym Londynie. – Bartek odsunął jej krzesło przy stole kuchennym w mieszkaniu. – Ta ekskluzywna miejscówka dostępna jest tylko dla wybranych i aby tutaj być ugoszczonym, trzeba sobie na to zasłużyć. – kontynuował. Stół był pięknie zastawiony. W wazonie były kwiaty zrobione z długich balonów, a przy talerzach wesołe serwetki z krasnalami.

- Czyli trafiłam do krainy dla dzieci? – zaśmiała się zakładając na głowę imprezową czapeczkę w kolorze jaskrawo żółtym a na oczy maseczkę w tym samym kolorze. Bartek miał na sobie taki sam zestaw ale w krwisto czerwonym odcieniu.

- Witaj w „Bartasowym Jadle". – powiedział, podnosząc z podłogi wycięte z kartonu i przyklejone na sklejce litery układające się w wypowiedzianą przez niego nazwę. Rozbawił ją tym do łez. Nie miała pojęcia skąd to wytrzasnął ale była pewna, że czasowo nie dałby rady przygotować tego w ciągu jednego popołudnia.

- Niech to pozostanie moją słodką tajemnicą. – śmiał się wesoło. – Dziś kuchnia „Jadła" poleca Carpaccio z buraka i kurczaka w cieście francuskim, a na deser lody waniliowe z bakaliami i ubitą śmietaną. – przedstawił menu a ona od razu poczuła się głodna. – Szybkie, smaczne i zdrowe. – postawił przed nią talerz z przystawką.

- Jesteś niesamowity.

- Powtarzam to sobie każdego dnia. – żartował. – Smacznego. – powiedział z uśmiechem. – Doszedłem do wniosku, że dawno dla Ciebie nie gotowałem, więc moja droga przyjaciółko, wcinaj ile się da, bo to wyjątkowa okazja.

- A świętujemy coś? – zapytała.

- Wiesz, że zawsze jest powód do świętowania. Uznałem, że dzisiejszym będzie osiągnięcie przez Ciebie równowagi. Rozmawiałem ostatnio z Izką. Zapewne domyślasz się, że kiedy nie zamęcza Ciebie telefonami, wydzwania do mnie. Ciągle się martwi o Ciebie, o to czy dobrze się odżywiasz, przesyła mi spis dań i składników, które powinnaś spożywać w ciągu dnia.

- A czyli stąd te lunch boxy każdego dnia na moim biurku. – wtrąciła się. – Domyśliłam się, że to Ty ale nie widziałam jeszcze ani razu kiedy je szykujesz.

- Zawsze wieczorem, kiedy jesteś w łazience, albo kiedy już śpisz. Zasypiasz wyjątkowo wcześnie ostatnio. – zauważył, a kiedy zdziwiona uniosła brwi, natychmiast wyjaśnił – Ilość Twoich godzin snu, Izka też kazała mi śledzić. Co więcej, mam je zapisywać a jeśli zauważę jakieś braki w Twoim wypoczynku, mam natychmiast reagować. Zaczynam podejrzewać, że troszkę przesadza i ma lekką paranoję, ale nie zaryzykuję nieposłuchania jej. Przecież urządzi mi piekło przy najbliższej możliwej okazji, jeśli czegoś nie dopilnuje. Znasz ją najlepiej i wiesz, jak trudno jej odmówić czegokolwiek. Jeśli ona ma jakikolwiek talent czy dar, to zdecydowanie jest to przekonywanie do wszystkiego czego ona chce. Mało kto jest w stanie powiedzieć jej: nie. Potrafi wiercić dziurę w brzuchu, tak długo, że dla świętego spokoju, robisz, co Ci karze. W sumie, mogłaby pracować z nami, może łatwiej przechodziłyby nasze wnioski, gdyby ktoś na miejscu, miał taki dar na naszego Szefa. – zaśmiał się.

- Nigdy o tym nie myślałam w ten sposób, ale całkowicie się z Tobą zgadzam. – Karo potwierdziła jego słowa. Nie była pewna, czy ktokolwiek poza nią, wie tak dobrze, na co stać Izę, gdy chce dopiąć swego. Wystarczy przypomnieć sobie jej działania, dążące do bliższego poznania Marka. Na samo wspomnienie tej tak odległej historii, w jej oczach pojawiły się łzy. To była zdecydowanie jedna z najpiękniejszych lovestory, z jakimi miała do czynienia. Zwykle to mężczyzna starał się o względy kobiety. W ich przypadku było troszkę inaczej. Aby przekonać go bardziej do siebie, wysłała kilka listów, a w każdym z nich umieszczała jedną literę swojego imienia. Marek nie miał żadnych szans. Wpadł po same uszy i nie wygrzebał się aż do teraz. Kochał ją i zawsze patrzył na nią jak w obrazek, jak na ósmy cud świata. Taka miłość nie zdarzała się na każdym zakręcie. Łączące ich uczucie jest takim, o jakim marzy każda dorastająca dziewczyna, która przed snem liczy na to, że ktoś ją kiedyś pokocha.

- Powracając do rozmowy z naszym kochanym upierdliwcem. – Bartek przywołał jej myśli i skupienie, wesoło zagadując. – Doszliśmy do wniosku, że będziemy oboje pewni, że dajesz sobie radę z obecną sytuacją, kiedy wrócisz do swoich regularnych, drobnych przyjemności. Jedną z nich jest czytanie książek. Kolejną spędzanie czasu w parku, zupełnie bez celu, od tak, po prostu. Właśnie tak jak dziś. I kiedy dziś poprosiłaś mnie, abym pozwolił Ci być sama ze sobą, początkowo, troszkę się wystraszyłem, że coś jest nie tak, że czymś się martwisz, ale nie chcesz, obarczać mnie czy kogokolwiek swoimi wątpliwościami. Ale gdy zobaczyłem, że zabierasz koc i książę, od razu zadzwoniłem do Izki. Nawet sobie nie wyobrażasz jej radości. Dawno nic jej tak nie ucieszyło. Mnie też uspokoił Twój powrót do tego co lubisz. Ze mną jest inaczej, bo ja widzę Cię każdego dnia. Ale Iza, zareagowała jakbym wyznał jej, że wygraliśmy milion funtów na loterii. – zerknął na nią, już zupełnie bez obaw. Widział, jak świetnie sobie radzi ale i ile poświęca i jak wiele myśli, aby było dobrze.

- Bartek. – Karo, odłożyła na chwile sztućce i wytarła usta kolorową chusteczką. – Nie ma na tym perfidnym i brutalnym czasem świecie, niczego cudowniejszego, niż ludzie, na których zawsze można liczyć. Nie ma też niczego fajniejszego i bardziej zwariowanego, niż omawianie tak poważnych tematów, przy balonowych kwiatach, muzyce niczym z cyrku i z imprezowymi insygniami na głowie. Tylko z Wami, mogę liczyć na takie scenerie i takie scenariusze. Ale za nic innego nie mogę być tak cholernie wdzięczna. Jeśli ktokolwiek ma wątpliwości czy ja sobie zdaję sprawę z tego, co dla mnie robicie, to chyba kompletnie upadł na głowę. Będę Wam to powtarzała do końca świata i może jeszcze dzień dłużej, jeśli tylko się da, ale jesteście – Wy wszyscy – Ty, Izka, Marek, Beata, Kuba, Majka, Patryk i Jasiek – najlepszym, co mogło mi się w życiu przydarzyć. Twoje osobiste zaangażowanie we wszystko, co dzieje się tutaj, wymaga zupełnie innego poziomu uznania. Nie znajdę teraz słów, które mogłyby oddać to co teraz czuję, ale możesz być pewien, że poszukam odpowiedniego cytatu. – uśmiechnęła się do niego. Specjalnie nawiązała do cytowania przez nich wielkich artystów podczas wizyty w Brighton. Właśnie, takie niespodzianki jak tamten wyjazd, niezliczone spacery i zwiedzanie najróżniejszych, mniej i bardziej znanym miejsc Londynu i takie kolacje, jak ta dzisiejsza – niby normalna a tak zupełnie niezwykła, utwierdzały ją w przekonaniu, że ma najlepszego przyjaciela pod słońcem na wyciągnięcie ręki – przyjaciela, który zna ją od tej dobrej i tej mniej fajnej strony, ale któremu jej wady kompletnie nie przeszkadzają, a wręcz czynią ją bardziej wyjątkową, bo tworzą ją w całości – przyjaciela, który kiedy będzie potrzebny, nawet wtedy gdy ona jeszcze tego nie wie – będzie obok – gotowy do pomocy, jakakolwiek by ona nie była. – Dziękuję. – powiedziała tylko patrząc na niego.

- Ależ proszę. A na cytat poczekam. Oby było warto. – mrugnął do niej i wrócił do jedzenia. – A teraz wcinaj, bo kurczak dochodzi w piekarniku.

Karolina leżąc w łóżku, szukała odpowiedniego zdania, oddającego jej myśli. Znalazła wiele ciekawych i wiele mówiących myśli znanych osób. Jednak jej zależało na czymś zupełnie wyjątkowym, co trafiało prosto do serca. Często bywało tak, że te najprostsze słowa, znaczą więcej niż nam się wydaje. Więc kiedy natrafiła na cytat z Johna F. Kennediego, wiedziała, żet to jest to, czego szukała. Usiadła i z szuflady wyciągnęła kartkę i najbardziej wyraźnie jak tylko mogła, przepisała jego treść: „Musimy znaleźć czas, aby zatrzymać się i podziękować ludziom, którzy zmieniają nasze życie." Dopisała autora i dedykację poniżej: „Cieszę się, że znajduję na to czas każdego dnia. Dziękuję. Karolina." Zrobiła zdjęcie po czym złożyła kartkę i zaniosła ją do sypialni Bartka. Spał przykryty kołdrą prawie po sam czubek głowy. Odkryła mu twarz, aby nie miał problemów z oddychaniem, postawiła kartkę na stoliku nocnym i wyszła. Zrobione zdjęcie przesłała do każdego członka ich tak zwanej grupy wsparcia. Widziała oczami wyobraźni jak Izka czyta cytat Markowi, Beata Kubie, Majka Patrykowi, a Jasiek uśmiecha się szeroko sam do siebie i kręci głową, oceniając rozczulający romantyzm siostry. I właśnie ta wizja towarzyszyła jej kiedy zasypiała.

***

- Panikuję. – Karolina usłyszała w słuchawce przerażony głos Beaty.

- Na pewno nie jest tak źle, jak się Tobie wydaje. – Karo zawsze mówiła jej te słowa, gdy ta miała wrażenie, że wpadła w jakieś tarapaty. Zwykle miała rację.

- Musiałam to usłyszeć. Dzięki. – odetchnęła. W jej tonie, słychać było spokojniejsze dźwięki.

- A wyjaśnisz co się stało? – ciekawość jednak zwyciężyła. Była sobota. Karolina spacerowała nad Tamizą, obserwując ludzi dookoła. Polubiła to miejsce. Stało się tuż obok Hyde Park, jej ulubioną częścią Londynu.

- Byłam dziś na przymiarce sukienki. Mama twierdzi, że wszystko jest dobrze, ale ja nie jestem przekonana. Jeszcze wiele poprawek trzeba zrobić, a ja panikuję, że suknia nie będzie taka jak ją sobie wymyśliłam.

- Oj Beatko. Jestem pewna, że nie ma się czym martwić na zapas. Zaufaj krawcowej. Ona wie co robi. Mam nadzieję, że termin ostatniej przymiarki się nie zmienił, bo ja mam już wolne zaklepane i zgodnie z umową, idę z Tobą.

- Przylecisz jednak? – Karo usłyszała w jej głosie lekkie zaskoczenie.

- Przecież obiecałam. No co Ty? Już mam bilet kupiony. Przy okazji umówiłam się do lekarza. Muszę sprawdzić czy wszystko w porządku.

- A nie chodzisz do lekarza w Londynie? Co będzie jak tam zaczniesz rodzić? – Beata była wyraźnie podenerwowana.

- Jestem pod kontrolą i tutaj. Byłam na wizycie kilka dni temu i dzidzia rozwija się prawidłowo. A rodzić na pewno nie będę w Anglii. Wracam pod koniec czerwca i już nie zamierzam wyjeżdżać. Moja Room-owa misja się kończy. Zrobiłam tutaj wszystko, co mogłam. Zostały niecałe trzy miesiące i będę z Wami. Caren nie bardzo wyobraża sobie działanie beze mnie, ale myślę, że da radę. Obiecałam wdrożyć kogoś na swoje miejsce. Mamy już jedną dziewczynę na oku z naszego zespołu. Musimy tylko jej to uzmysłowić. – zaśmiała się Karolina. – Bartek będzie jeszcze przylatywał co jakiś czas, na spotkania. Ale dla mnie ten etap będzie miał swój koniec. – dodała z nostalgią w głosie.

- Nie będzie Ci tego brakowało? – Beata dobrze znała ją i jej umiłowanie wykonywanych obowiązków. Karo była typem pracoholika, zresztą podobnie do niej.

- Oczywiście, że będzie. Ale będę miała inne sprawy na głowie, co nie?

- Coś w tym jest.

- Data wieczoru Panieńskiego aktualna? – dopytała Karolina. – Nie mogę uwierzyć, że Wasz ślub już tak niedługo.

- Nie tylko Ty. Tak jak się umawiałyśmy. Pierwsza sobota po Wielkanocy balujemy. Chłopaki imprezują w tym samym czasie. Pytałam Kuby. Jaś zajął się organizacją.

- Abyśmy nie mieli powtórki z kawalerskiego Marka. To był istny Kac Ino. – zaśmiała się Karolina.

- A niech sobie mają Kac Ino. Byle było bez dotykania. – dorzuciła na koniec Beatka. – Dziękuję Karo. Dobrze słyszeć, że jesteś w dobrej formie.

- Jest dobrze. Widzimy się już niedługo. Nie panikuj, sprawdzaj tylko czy wszystkie tematy idą swoim torem, a na pewno nie będzie żadnej wpadki. – uśmiechnęła się chowając telefon do torebki. Wiedziała jak trudno było nie denerwować się przygotowaniami do ślubu i wesela. Ilość tematów do ogarnięcia, przerastała wiele osób. Z nią było podobnie. Sukienka do dziś wisiała w jej szafie garderobianej. Nie miała jeszcze w sobie tyle odwagi, aby dać jej drugie, a tak na dobrą sprawę, pierwsze życie. Założyła ją tylko jeden jedyny raz, podczas finalnego mierzenia. Potem już w pokrowcu zawisła w szafie. Odebrana trochę za wcześnie, czekała na swój wielki moment, i się nie doczekała. Taka kolej losu. Na wspomnienie tamtych przygotowań w oczach Karoliny pojawiła się łza. Nie była to jednak łza nieszczęścia, jak za każdym razem do tej pory, w czasie podróży w czasie w tamte chwile. To była łza mądrości, którą wyniosła z każdej minuty tamtych wydarzeń. Nauczyła się tak wiele o życiu, o rodzinie, o przyjaciołach, ale przede wszystkim o sobie samej. A taka wiedza jest niezwykle ważna. Poznanie swoich reakcji na najbardziej bolesne wydarzenia pokazuje ile tak naprawdę człowiek jest w stanie znieść, ile udźwignie na swoich barkach i jak silny z tego wyjdzie. Ona stała się silniejsza, niż kiedykolwiek wcześniej. Czuła, że jest w stanie wytrzymać dużo. Los przetestował ją na wiele sposobów i sprawdzał na tylu poziomach, lecz najwyraźniej nie miał jeszcze dość. Ostatnie wydarzenia, cała ta sytuacja z Jackiem, to co do niego czuła, jak ta miłość wkradła się ukradkiem i zupełnie niepostrzeżenie do jej serca i jak została dziwnie odrzucona, pokazała, że w całej swojej sile, ma i tą kruchą odsłonę. Pewnych rzeczy nie da się zmienić. Zranić można łatwo. Gorzej uleczyć tę ranę i zapomnieć co było jej przyczyną. Nawet wybaczanie jest łatwiejsze niż zapomnienie. Aby wybaczyć wystarczy przeanalizować argumenty, pomyśleć o tym, co miało wpływ na takie a nie inne działanie i postarać się spojrzeć na wszelkie pespektywy danej sytuacji. Niestety z pamięcią nie jest tak prosto. Uczucia, sceny, słowa zakotwiczają się w nas, tak głęboko, że ich wykorzenienie bywa często niemożliwe. Wracają do nas w najmniej spodziewanych momentach i rozgrzewają się jak żarzące węgle. Nie dają się wymazać, nie można ich wyłączyć i odsunąć w niepamięć. Są i zawsze już będą. Mniej lub bardziej dostępne w zakamarkach naszego umysłu, ale zawsze gotowe do odmrożenia, kiedy okazują się potrzebne – szczególnie wtedy kiedy nie jesteśmy na nie gotowi i zupełnie nieświadomi tego, że są niemalże na wierzchu i już gotowe do ponownego odkrycia. Pamięć ludzka jest niezawodna. Bywa zawodna, wtedy kiedy najbardziej tego nie chcemy, ale kiedy zależy nam na zapomnieniu, zawodzi nas. Staje na straży wspomnień, niczym rycerz na białym koniu przez zamkiem swojej królowej i drwi z naszej niechęci. Bo przecież to co przeżyliśmy, czuliśmy, widzieliśmy, słyszeliśmy, wypowiedzieliśmy, myśleliśmy – wszystko to tworzy nas samych – to są właśnie składowe naszego codziennego ja.

Gonitwa myśli towarzyszyła jej podczas całego spaceru. Nie mogła wyzbyć się potrzeby ich ciągłej analizy. Pojawiały się jedna za drugą i jakby w sztafecie, przekazywały sobie pałeczkę pierwszeństwa. Wiedziała co zrobi jak tylko wróci do mieszkania. Aby iść dalej, trzeba zostawić smutki i skupić się na tym, co dobre. A ona chciała wejść na nową ścieżkę z czystą głową. Często wracała do epikurejskiego carpe diem, ale teraz w myśli miała bliższe empirycznemu tabula rasa. Każdy był białą księgą, a życie zapisywało wszystkie nasze strony – rozdział po rozdziale, akapit po akapicie, wers po wersie. Jednak aby rozpocząć kolejny etap, trzeba podsumować ten, który się kończy. I właśnie to chciała zrobić. Tego domagała się jej głowa.

Jak tylko wróciła do domu, zawołała Bartka, chcąc zaproponować mu zamówienie pizzy, ale nie zastała go w mieszkaniu. Upodobał sobie siłownię niedaleko i spędzał na niej czas, kiedy ona oddawała się przyjemności ze spacerowania w samotności. Spędzali tyle czasu razem, że takie chwile w odosobnieniu bardzo dobrze im robiły. Gdy jest się ze sobą praktycznie przez całą dobę, chwila odetchnienia smakuje wyśmienicie, niczym boska ambrozja. Ucieszyła się, że jej wytchnienie potrwa troszkę dłużej. Przygotowała sobie pełen czajniczek ulubionej herbaty i siadając z komputerem na sofie, włączyła program mailowy. Miała natchnienie na wiadomość do Jacka – miał to być pełen pozytywnych przemyśleń mail, który stanie się swego rodzaju epilogiem tego, co do tej pory przeżyli. „Jestem nierozważna i romantyczna. Prowadzę dyskusje sama ze sobą i co więcej, czasem kłócę się z moimi myślami bo wydają mi się nierozsądne i zupełnie bezsensowne. Tym razem przekonałam sama siebie, że jednak chcę napisać do Ciebie jeszcze ten jeden jedyny raz. Spacerowałam dziś brzegiem Tamizy. Robię to dość często ostatnio. Rozkochałam się w widoku, który mi towarzyszy. Pomaga mi myśleć i inspiruje do moich codziennych działań. Dziś moim kompanem były wspomnienia z ostatnich miesięcy – szczególnie te związane z Tobą. Wyciągnęłam z nich wiele wniosków, ale przede wszystkim poczułam wdzięczność. Jakiś czas temu, szukając odpowiednich słów w Internecie natknęłam się na cytat Sonji Lyubormisky, który dość dobrze zapadł mi w pamięć, właśnie dlatego, że mówił o wdzięczności. Według autorki słów, wdzięczność do antidotum na wszelkie negatywne emocje, które pojawiają się w naszym życiu. I ciężko się z nią nie zgodzić. Pomimo wszystkiego, co się wydarzyło, jestem wdzięczna Tobie za ten czas, który umiliłeś mi byciem obok. Dziękuję Ci za to, że kiedy było mi gorzej, miałam zły dzień, słuchałeś mojego biadolenia i zawsze miałeś przygotowane odpowiednie słowo na pocieszenie. Dobrze było mi, gdy witając Cię w drzwiach albo na lotnisku, wiedziałam, że jesteś dokładnie tam, gdzie być powinieneś i gdzie być wtedy chciałeś. Cieszyłam się, że to ja byłam obok i mogłam dzielić z Tobą czas. Moja wdzięczność, która teraz rozpiera serce, całkowicie wyłączyła złość na Ciebie, wrogie nastawienie czy niezrozumienie, które towarzyszyło mi za każdym razem, kiedy zastanawiałam się, co tak naprawdę się wydarzyło. Nie wiem tego i teraz, ale nie irytuje mnie już ta myśl. To, że jestem Tobie wdzięczna za tak wiele rzeczy, pozwala celebrować mi życie i skupiać się na tym, co było i nadal jest dobre. Nic nie jest pewne i nic nie jest dane na zawsze. Nie ma osoby, która wie to lepiej ode mnie. Ale zgodnie z tym, czego uczył Horacy, ja doceniam teraz każdy dzień, biorę z niego ile się da i skupiam się na teraźniejszości. Staram się żyć, tak aby być szczęśliwą i mam nadzieję, że i Tobie się to udaje. Zdaniem Sonji, wdzięczność jest zorientowana na chwilę obecną – ważne jest tu i teraz – jakże blisko temu, do tego czym kierowali się epikurejczycy. Jakie to dziwne, że Epikur i Lyubomirska żyli w tak różnych czasach, wiele wieków od siebie, ale wyznawane przez nich wartości są tak wyjątkowe i tak bardzo aktualne. Bo co może być ważniejszego od szczęścia? Musimy tylko wiedzieć, gdzie go szukać i patrzeć na swoje życie z odpowiedniej perspektywy. Ja się tego nauczyłam i cieszę się każdym dniem. Widzę szczęście w małych rzeczach - w codzienności, we wschodzie i w zachodzie słońca, w zwykłym a jakże wyjątkowym spacerze nad Tamizą, w siedzeniu pod drzewem w Hyde Parku. Jestem przekonana, że jest w każdym z nas, tylko musimy odnaleźć w sobie odwagę by umieć po nie sięgnąć. Mi pomógł fakt, że jestem wdzięczna za wszystko, co przeżyłam. Moje życie to długa droga, a ja jestem w jej połowie – nie ma sensu się zadręczać. Zdecydowanie lepiej doceniać i cieszyć się tym, co dookoła. Jack – naprawdę dziękuję za każdy moment – bez Ciebie nic nie byłoby takie samo. Otwórz oczy, rozejrzyj się za Twoimi powodami wdzięczności, na pewno jest ich wiele. Trzymam za Ciebie kciuki – na tak wielu poziomach, w tak wielu aspektach – powodzenia! Karolina." – ulżyło jej gdy palce przelewały jej emocje na klawisze komputera. To był dobry dzień i bardzo dobry pomysł na poprawienie sobie humoru.

***

Tygodnie mijały, wiosna nadeszła już całą sobą, słonko coraz mocniej ogrzewało świat a święta wielkanocne były jednymi z najfajniejszych chwil spędzonych w Londynie. Z uwagi na ilość prac oraz planowany wyjazd na zbliżającą się imprezę panieńskiego i kawalerskiego przyszłych małżonków, Karolina i Bartek spędzili święta z Caren i jej córką. Nie polecieli do domów, co ich rodziców wprowadziło w dość kiepski nastrój, o czym regularnie meldował im Jasiek.

- Generalnie, siostra, to masz lekko przerąbane. Mama odchodzi od zmysłów. Nie dość, że martwi się tym co robicie, co będziecie jedli, to jeszcze ciągle gada o Twojej ciąży. Wisisz mi z pięć stów na pracowanie nad nią każdego dnia. Już nawet Joasia ma dość słuchania jej, a musisz wiedzieć, że to bardzo cierpliwa osóbka.

- Wytrzymuje z Tobą, a w tym przypadku cierpliwość mile widziana. A co do mamy udobrucham ją za tydzień. Może nawet pójdzie ze mną do lekarza. – zastanawiała się na głos.

- Ty masz mistrzowskie podejście. Ale i tak wisisz mi kasę, bo wiesz jak to będzie wyglądało? Zabierzesz ją do lekarza, a potem ja będę słuchał co wieczór, jak wspaniale przebiega ciąża, jak wnuk albo wnuczka się rozwija, i tym podobne i tak dalej. Za darmochę nie zamierzam tego wysłuchiwać. – targował się z siostrą, doskonale wiedząc czym poprawić jej humor. Czuł, że miała wyrzuty sumienia dotyczące spędzenia świąt poza domem. Jednocześnie rozumiał, że przylot na trzy dni byłby dla niej męczący i stanowiłby niepotrzebne ryzyko. Rodzice też to rozumieli, jednak nikt z nich nie był przyzwyczajony do spędzania, tak ważnego czasu w roku, oddzielnie. Od zawsze święta, czy to bożonarodzeniowe, czy wielkanocne były najważniejszymi dla nich momentami, kiedy to siadali przy jednym stole i po prostu byli razem. W tym roku miało być troszkę inaczej.

Pomimo wszystko, święta i w Londynie i w Inowrocławiu były pełne radości i uśmiechów. Szczególnie ze względu na planowane na tydzień później wydarzenie, jakim była ostatnia impreza Beatki i Kuby jako samodzielnego i pojedynczego członka społeczeństwa. Każda kolejna miała już odbywać się z obrączką na palcu – na każdej kolejnej już nie będą prezentowani jako ona i on, będą już postrzegani jako oni – zgodnie z prawem i złożoną przez siebie przysięgą.

Zgodnie ze wszystkimi założeniami i planami spotkania panieńskie i kawalerskie były jednymi z tych wyjątkowych wieczorów, które pamięta się całe życie i do których wraca się wspomnieniami lata później. Obie grupy bawiły się do białego rana, wspominali poprzednie tego typu imprezy i śmiali się do rozpuku. Tak jak zakładały dziewczyny, chłopcy nie byli w stanie prowadzić normalnego życia przez cały następny dzień, który one postanowiły dobitnie i głośno celebrować, na złość męskiej części ich małej społeczności. Ponieważ dziewczyny odsypiały nockę w mieszkaniu Karoliny to i tam zaproszono chłopców na obiad. Wtedy gdy oni leżeli i dogorywali z przeogromnymi bólami głów, one włączyły głośną muzykę i kontynuowały tańce i śpiewy. Kiedy odpaliły karaoke, Jasiek założył na uszy wyciszające słuchawki i zamknął się w sypialni siostry. Nic bardziej nie rozbawiło Majki. Widok odchorowujących alkoholowe upojenie chłopaków, doprowadzał ją do śmiechu, pełnego łez, który zakończył się głośną czkawką.

- To pijacka czkawka. – skomentował nakrywający głowę Marek. – Błagam laski, wyciszcie się chociaż o dwa tony.

- Nie ma takiej opcji. – śmiała się z męża Izka. – Oto są skutki, picia dużej ilości wódki, mój Kochany. – dodała mówiąc mu prosto do ucha.

- Co Ty jadasz, że wierszem gadasz? – dopytała czkając Maja, a każda z nich przybiła jej wesołą piątkę.

Jeszcze przed powrotem do Londynu wybrała się do lekarza, do którego zabrała mamę, aby ta mogła zobaczyć usg. Widziała wzruszenie na jej twarzy i nic nie było dla niej w tym momencie ważniejsze. Cieszyła się, że mogła sprawić mamie taką niespodziankę i tak ogromną radość. Było to ważne i dla mamy i dla niej samej. Takie chwile są niepowtarzalne i wyjątkowe, jedyne w swoim rodzaju.

- Jak teraz to wszystko proste i piękne. Możesz oglądać swojego dzidziusia od pierwszych jego ruchów. Zobaczyć jak się rozwija, być pewną, że wszystko jest dobrze. Kiedyś nie było takich luksusów. Kiedy Was rodziłam, rzadko gdzie było usg.

- A dzieci rodziły się zdrowe.

- To prawda. Dziękuję Córciu. – ucałowała ją mocno i zabrała od razu do domu na przygotowaną przez siebie obfitą kolację.

***

- Jak długo zamierzałaś przede mną ukrywać, że przylatujesz na przymiarkę sukni? – Karo usłyszała pretensję w głosie Izki?

- Kobieto, a co to za ton? – zaśmiała się. – Przecież od początku mówiłam, że będę przy tym obecna i w tym zakresie niewiele się zmieniło. Postaram się tak zaplanować urlop aby już później nie wracać. Chciałabym zostać do samego wesela i wrócić na ostanie półtora miesiąca dopiero po ślubie Beatki i Kuby. I tutaj możesz się cieszyć, bo o tym nie wie jeszcze nikt poza Tobą. – Karolina wiedziała, że Iza lubiła trzymać rękę na pulsie i mieć dostęp do wszystkich jej planów. A było jeszcze lepiej, kiedy dowiadywała się o wszystkim jako pierwsza. – No i tu jest teraz ten czas, kiedy wykrzykujesz zachwyty w moim kierunku i podskakujesz z radości pod sam sufit. – kontynuowała Karo ze śmiechem, bowiem nie doczekała się wylewu emocji ze strony przyjaciółki, co nie było dla niej typowe. – Wszystko w porządku? – dopytała po chwili.

- Tak. Kiedy mówisz, że wracasz do nas, to w jak najlepszym porządku nawet. Martwi mnie tylko Twoja rezygnacja z walki o Jacka. – powiedziała. – Czytałam Twojego maila. Naprawdę chcesz zostawić mu wolną rękę, na to co będzie się działo?

- Izuś. Nie mogę nic więcej zrobić. Jutro spotkam się z Joan. Wiem, że ona nie powstrzyma się od komentowania życia swojego brata. Jakoś się z tym uporam, ale naprawdę wystarczy mi wiadomości o nim, które każdego dnia bombardują mnie z portalów internetowych. „Nowe życie Jacka Robsona", „Nasz Nieznany dochodzi do siebie po wypadku", „Robson w pełni sił rozchwytywany przez swoją koleżankę z planu", „Czy piękna Ann zdobędzie w końcu jego serce?" - cytowała tytuły, które pojawiały się co rano. Odnosiło się wrażenie, że dzień bez nagłówka o Jacku Robsonie, dla dziennikarzy jest dniem kompletnie straconym. - Ile ja mogę tego czytać? – dopytała bardziej siebie, nie dając Izce szansy na odpowiedź. - Nie klikam już w żaden artykuł, nie skupiam się na zdjęciach. Nie chcę się denerwować. Jeśli tak mu dobrze, to naprawdę jego sprawa.

- Jego sprawa? Czy Ty tak na poważnie? – zdziwiła się Iza. – Przecież mówiłaś, że powiesz mu o ciąży. To już Wasza wspólna sprawa. – brzmiała jak to zwykle ona, kiedy szykowała się do charakterystycznego dla siebie wykładu. – Karolina musisz mu powiedzieć. On ma prawo znać prawdę.

- Nie zamierzam temu przeczyć. – powiedziała tylko.

- Naprawdę? Nie zamierzasz temu przeczyć? I to wszystko? A jakiś ciąg dalszy?

- Masz zamiar atakować mnie pytaniami, na które nie odpowiem? Liczysz na jakieś: i żyli długo i szczęśliwie? To na razie nie ta bajka. – Karolina mówiła spokojnie, wiedząc, że tylko to powstrzyma izkowy atak.

- Nie mam na Ciebie siły. – zdecydowanie osiągnęła swój cel.

- Właśnie na to liczę. – zbiła Izkę z tropu. – Izuś, wolałabym o tym z Tobą porozmawiać na żywo. Możemy z tym poczekać do mojego przyjazdu?

- Nie możemy. – odpowiedziała natychmiast.

- A jednak myślę, że powinniśmy. – przekonywała przyjaciółkę, bo naprawdę nie miała ochoty maglować tego tematu podczas rozmowy telefonicznej. – Izka, wiesz, że Cię kocham i nigdy tego wcześniej nie robiłam, ale rozłączam się.

- Ani mi się waż! – krzyknęła Iza.

- Pa! – i jak zapowiedziała, tak zrobiła. Napisała szybkiego sms: „Uprzedziłam Cię, więc nie możesz być zła." – wysłała do rozmówczyni, aby troszkę ją udobruchać. Wróciła do przerwanej telefonem pracy. Jednak nie dane było jej skupić się na niej na dłużej, bo kilka minut później zadzwonił Jasiek, który został zaalarmowany przez wyprowadzaną z równowagi Izę. Dokładnie tak opisał jej reakcję, a Karolina tylko uśmiechnęła się pod nosem i wywróciła oczami.

- Wiesz, że Izka nie jest przyzwyczajona do tego, że ktokolwiek jej odmawia. A ja nie chcę ani z nią, ani z kimkolwiek omawiać Jackowego problemu przez telefon. Co więcej nie zamierzam odpowiadać na najgłupsze pytanie: dlaczego nie chcę? W tym temacie nie mam nic więcej do powiedzenia. Więc jeśli i Ty planowałeś suszyć mi głowę, to spotka Cię rozczarowanie i od razu mówię: do usłyszenia.

- Bojowe nastawienie u Ciebie, świadczy, że masz twarde postanowienie i nie zamierzasz go zmieniać, a ja nie noszę się z zamiarem tracenia czasu na przekonywanie Cię. Joasia czeka. A reagując na skargę Izki, mam czyste sumienie. Ja nie planuję jej podpaść, więc jakby coś – dzwoniłem. – i tyle go słyszała, bo rozłączył się sam.

Karolina nie spodziewała się niczego innego niż dokładnie tego, co zrobiła Iza. Szukanie pomocy i wsparcia u Jaśka było u niej tak normalne jak oddychanie. Zwłaszcza jeśli chodziło o nią. Wzruszało ją to za każdym razem kiedy tak się działo. I właśnie tak było i teraz.

- W porządku? – zapytała Caren.

- Tak. Zaraz wracam do pracy. – uśmiechnęła się.

- Wiesz, że nie o to chodzi. Martwię się, kiedy widzę Twoje łzy.

- Nie musisz. Teraz mało mi trzeba abym się rozryczała. – mrugnęła do niej.

- Wahania nastrojów? Skąd ja to znam. – usiadła przy niej. – A jak się czujesz? Dbasz o siebie?

- Jak nigdy wcześniej. – odpowiedziała grzecznie. – Zaczyna być widać. Niedługo będę musiała przyznać wszystkim, bo zaczną dziwnie na mnie zerkać. Nie ma nic gorszego niż domysły i plotki.

- Myślę, że najwyższy czas powiedzieć Mary. Im szybciej zaczniesz ją wdrażać, tym lepiej wszyscy na tym wyjdziemy, a Ty będziesz spokojniejsza. Widziałam, że chciałabyś urlop przed ślubem koleżanki. Nie mam oczywiście nic naprzeciw. Musisz tylko pogadać ze swoim Dyrektorem na miejscu, bo on ma chyba lekko inne zdanie. Oczekuje, że jak będziesz w Polsce, to popracujesz troszkę na miejscu. Zadzwonisz do niego? Nie chciałabym mieszać się w Wasze układy.

- Jasne Caren. Bardzo Ci dziękuję. Za wszystko. Z Dyrem się dogadam. Nie mam problemu z tym, aby popracować na miejscu w tym czasie. Stęskniłam się za ludźmi. Dobrze zrobi mi kilka dni na „starych śmieciach". – powiedziała z sentymentem w głosie. - Zależy mi aby mieć wolny czas. Chcę maksymalnie wspomóc Beatkę w tym wyjątkowym dla niej czasie. Wiem dokładnie jak trudne są ostatnie tygodnie przed ślubem.

- Nie zapomnij w tym wszystkim o sobie. – pokazała palcem na jej delikatnie zaokrąglony brzuszek.

- Tak jest. Macie na mnie oko. Jak nie Ty, to Bartas. Pilnuje codziennie abym zjadła odpowiednią ilość owoców, warzyw. Dosłownie kładzie mnie spać. – zaśmiała się widząc minę Caren na to wyznanie. – Nie śmiej się. Powiedział, że kazałaś mu pilnować abym przesypiała co najmniej 8 godzin i jak tylko zasiedzę się dłużej, bez względu, czy oglądamy film, pracujemy wieczorem czy gadamy, odprowadza mnie do sypialni i pilnuje abym się położyła. Nie zdziwiłabym się, jeśli dogląda mnie i w nocy.

- Chyba dam mu dodatkową premię. – uśmiechnęła się na te słowa. – Naprawdę, dobry chłopak z tego naszego Bartka. Jakby hodowany na męża, co nie? – mrugnęła.

- Dla jakiejś szczęśliwej wygranej, zdecydowanie tak.

***

- Nie mów, że znowu czytasz te brednie? – zapytał Bartek widząc magazyn plotkarski w lekko drżących dłoniach Karoliny. Spojrzał na okno. Było zamknięte, więc zastanowił go powód tego drżenia. Kolor skóry sugerował lekkie zdenerwowanie.

- Nie czytam. Przeglądam. – sprostowała beznamiętnie.

- No tak, to zasadnicza różnica. – wskazał palcem na zdjęcie Jacka całującego się z Ann. – W tym przypadku samo oglądanie jest dla Ciebie zgubne. A faktem niezaprzeczalnym jest to, że Jackowi ewidentnie odpierdoliło jeśli wymienił Ciebie na tą swoją wywłokę. – skomentował.

- Teraz brzmisz trochę jak Joan. – powiedziała z dozą irytacji. – Ale mam dla Ciebie coś ciekawego. Posłuchaj. – Odwróciła wzrok na gazetę, a jej głos brzmiał troszkę ostrzej niż do tej pory. Chłopak był tym zaskoczony, bo nigdy wcześniej temat Jacka nie budził w niej jakiejkolwiek nerwowości, raczej delikatność. A ta nie była teraz słyszalna. To co wyczytała, musiało nią nieźle wstrząsnąć. Wsłuchał się w czytany na głos artykuł – „Jak dowiedzieliśmy się z bardzo dobrego źródła, Ann Lee leczy zranione serce Jacka Robsona, porzuconego tuż po wypadku samochodowym, który miał miejsce w wieczór po premierze jego ostatniego filmu, przez swoją wielką miłość. To potwierdzony fakt i pewnik. Dobry przyjaciel Jacka jest oburzony zachowaniem dziewczyny, w której nasz niesamowicie romantyczny Nieznany, zakochał się od pierwszego wejrzenia. „Świata poza nią nie widział." – mówi nasze źródło. Wygląda na to, że Polce mieszkającej w Londynie, chodziło tylko o możliwość pochwalenia się wśród znajomych, sławnym kochankiem. Zaskoczeniem dla wszystkich jest pochodzenie miłości Robsona. Jak ją poznał? Jak doszło do tego, że zdobyła jego serce? Tego jeszcze nie wiemy, ale jasne jest, że imigrantka zarobkowa przeżyła przygodę swojego życia, którą będzie mogła opowiadać swoim dzieciom, wnukom i prawnukom. Ale jakim trzeba być człowiekiem, aby zostawić kogoś, kto potrzebuje pomocy, najbardziej wtedy, gdy sam nie jest w stanie poradzić sobie z codziennością, z uwagi na odniesione obrażenia? Naszym czytelnikom nie mieści się takie zachowanie w głowie. Rozwiązała się zagadka zakładu, o którym wspominał Jack Robson, wchodząc w śmiesznych nakryciach głowy na bankiet po premierze. Drogi Jacku, czy warto było robić z siebie wariata na oczach całego świata dla kogoś, kto tak Cię potraktował? Nasze źródło przypomina wszystkim zdanie, którym powinniśmy kierować się każdego dnia: Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie. Oby bożyszcze kobiet zapamiętał to przesłanie i skupił się na Tej, która jest teraz obok. Już niedługo postaramy się odkryć kim była ta tajemnicza i zła kobieta, która złamała serce Nieznanego." – skończyła czytać, rzuciła magazynem na kanapę i patrząc na Bartka zapytała z łzami w oczach - Wyobrażasz sobie? Czytałam to dwa razy bo nie wierzyłam, że to prawda. – teraz była nakręcona - Dobre źródło? Tylko on wiedział o tym wszystkim. Musiał komuś opowiedzieć. Przyjacielowi? Jakiemuś zaufanemu zapewne! – prychnęła - A jakich on może mieć tam przyjaciół skoro z byle gównem lecą do pierwszego lepszego pismaka? Teraz będą o tym pisać wszyscy. To jakaś masakra... - nachyliła głowę na kolana.

- Czyli jednak czytałaś! Jak zachowałaś taki spokój wcześniej? Niezły kwas. Faktem, że sam ostrzegał: Hollywood to brutalny świat. – skomentował zszokowany treścią.

- Szkoda, że nie wspomniał o tym, że w Hollywood i on potrafi być brutalny. Dla mnie jasne jest, że albo on albo ktoś bardzo mu bliski gadał z jakimś dziennikarzem. Nie ma innej opcji! Jakim prawem miesza mnie w to swoje bagno? Byłam dla niego drogą do lepszej promocji? Chciał mieć fajną historię do opowiadania? Jak zaczną dobrze grzebać, to się dogrzebią. Oni są jak pijawki. Oto masz przed sobą kobietę, która pragnęła pochwalić się swoim sławnym kochankiem. – zacytowała autora tekstu. – Co za bzdury. Ja rozumiem, że komuś musiał się zwierzyć, ale ... To dla mnie już za wiele.

- Wygląda na to, że każdy chwyta dzień na swój sposób. Bez względu na konsekwencje. Skurwysyn. – teraz to Bartek zaczął być brutalny w swoich ocenach. – Karo, wiesz, że rzadko używam takich mocnych słów. Ale teraz to jedyne, co przychodzi mi do głowy. – przytulił ją mocno. – Zostaw ten syf. On najwidoczniej na Ciebie nie zasługuje. Jeśli wpada w ramiona tej panienki i do tego opowiada światu o Tobie, nie poznał Cię wcale przez ten czas. Nie ma co, szuka szczęścia całym sobą.

- Spotkałam się ostatnio z Jaon. Nic nie mówiła... Tym artykułem zamknął wszystkie drzwi. Nie zamierzam ich otwierać. – powiedziała. – Dobrze, że za trzy dni będę już w domu. Chcę się stąd ulotnić, tak szybko jak to możliwe.

***

- Hey Karolino. – usłyszała głos Sophi w słuchawce. Odebrała, chociaż nie znała tego numeru. Nigdy wcześniej dziewczyna do niej nie dzwoniła.

- Cześć. – odpowiedziała oschlej niż zamierzała.

- Czyli czytałaś artykuł. – stwierdziła tylko.

- A jest na tej planecie ktoś, kto nie czytał? Przecież wystarczy włączyć pierwszy lepszy portal i wszędzie piszą to samo. Kopiują po sobie na potęgę.

- Dzwonię aby w imieniu nas wszystkich przeprosić Cię za to, co wypisują media.

- Sophia, a jakie to ma znaczenie? Naprawdę nie chcę słuchać Twoich przeprosin, bo co one zmienią? Nie Ty powinnaś przepraszać. Mam tylko nadzieję, że Wasz brat dorobił się na tych artykułach niezłej kasy. Takiej promocji dawno nie miał ani on, ani Ann, ani te ich filmy. Niech spożytkuje ją chociaż na dobry, zbożny cel. Może wesprze jakąś fundacje albo biedne dzieci. Nic więcej mnie nie interesuje. Jeśli dzwonisz tylko po to, aby rozczulać się nad Jackiem to szczerze Ci radzę, daruj sobie. Jestem całkiem na bieżąco z wydarzeniami z jego życia. Całe szczęście, nikt jeszcze nie wie jak się nazywam, bo tylko tego brakuje w tych wszystkich artykułach. Ostatnie czego mi trzeba to, pożal się Boże, reporterzy pod drzwiami Room-u. Poza tym, jest tam wszystko - nawet to jak się poznaliśmy. Najbardziej wzruszyły mnie zdania o trudności utrzymania związku na odległość. Wystarczyły im trzy dni aby wyniuchać takie rzeczy. Nawet wisi mi to, kto im donosi takie hity. Świetnych sobie Jack dobiera przyjaciół, nie ma co. No ale zapomniałam, poznał ich w biedzie, więc są najbardziej wartościowi. A teraz Cię przepraszam, spieszę się na lotnisko. Pozdrów rodziców. – rozłączyła się. Wiedziała, że nie takiej rozmowy oczekiwała Sophia, ale pasowało jej wyrzucenie z siebie emocji ostatnich dni, które rozpoczynała aktualizacją danych w Internecie na swój temat. Zaczynała swój urlop, a zarazem pierwszy z dwóch miesięcy, które zostały jej na brytyjskiej ziemi. Najlepsze w tym wszystkim było to, że przez dwa tygodnie jakie miała przed sobą, mogła wyłączyć się z tego świata, jaki otaczał ją w Londynie. Leciała do domu aby skupić się na Beacie, jej ślubie i przygotowaniach do niego. Co więcej, planowała rozpocząć prace nad pokoikiem dla rosnącego w jej brzuszku Maleństwa. Mimo tego, co miało miejsce przez ostatnie kilkadziesiąt godzin, skupiała się na tym co dobre w jej życiu. Nie widziała innej drogi na poradzenie sobie z tym wszystkim. Bartek poradził jej aby w ogóle nie śledziła wiadomości w Internecie. I tak nie miała na to, co tam trafia, żadnego wpływu.

- Widzimy się za niecałe dwa tygodnie. – przytulił ją kiedy wchodziła w strefę bezcłową. – Głowa do góry Mamuśko. – mrugnął do niej.

- Pamiętaj, że śpicie u mnie – Ty i Jasiek – jak tylko przylecisz. – powiedziała patrząc mu w oczy.

- Przecież obiecałem Was pilnować. – położył delikatnie dłoń na jej brzuszku.

***

***

Karolina wchodząc do swojego mieszkania miała tysiące myśli w głowie. Czuła, że w końcu jest tam, gdzie będzie mogła prawdziwie odpocząć – od pracy, od londyńskiego tempa życia, od codziennego zgiełku, w końcu od bałaganu, który na dobrą sprawę, nie miała pojęcia gdzie miał swój początek. Najgorsze w tym wszystkim było to, że nie wiedziała jak uporządkować stan rzeczy, z którym miała ostatnio do czynienia. Wracając do miejsca, które kojarzyło jej się z życiowym porządkiem, miała nadzieję, że zdoła osiągnąć jakikolwiek poziom stabilizacji uczuciowej. Teraz odnosiła wrażenie, prowadzenia codzienności na granicy swojej wytrzymałości. Nie tego chciała – spokój, był tym, czego teraz najbardziej potrzebowała i do niego chciała dążyć.

- Dobrze być w domu. – powiedziała sama do siebie, odkładając torby do sypialni. Spojrzała na idealnie pościelone łóżko i stwierdziła, że rozpakowanie bagażu i planowane pranie może poczekać. – Przecież samo nie ucieknie. – dodała i po szybkim odświeżeniu, wskoczyła pod ciepły koc. Minęło kilka minut, kiedy już smacznie spała. Nie słyszała żadnych odgłosów. Nie była świadoma, że po chwili odkąd położyła głowę na wygodną polarową poduszkę do mieszkania wszedł Jasiek. Nie mógł jej odebrać z lotniska tym razem i miał z tego powodu ogromne wyrzuty sumienia. Był zły na siebie i swojego przełożonego, że akurat na dziś zaplanowane zostało szkolenie z nowo wdrażanego oprogramowania, z którego nie mógł się wymigać. Wszedłszy do mieszkania siostry, rozejrzał się i wystarczyła mu chwila, aby upewnić się, że już wróciła. Zdążyła poukładać po swojemu poduchy na salonowej kanapie. Miała na tym punkcie prawdziwego bzika. Wykańczając mieszkanie, Karo i Darek zaplanowali ściany tak aby ograniczyć do minimum obszar, tak zwanego przedpokoju. Oboje byli zdania, że to zupełnie zbędne metry, które można wykorzystać na przestrzeń mieszkalną. Postanowili więc połączyć salon z kuchnią oraz metrażem pomiędzy aby uzyskać dodatkowy obszar, który przeznaczyli na fotele i półki, na którym królowały książki i pamiątki z różnych etapów życia. Efektem takiej aranżacji mieszkania, było usytuowanie wielkiej sofy niemalże dokładnie naprzeciwko drzwi wejściowych, a pierwsze co przykuwało wzrok gości były właśnie te poduszki, do których Karolina była szczególnie przywiązana. Każda z nich miała swoje, dokładnie oznaczone miejsce, jak to ona określała: „Mieszkały sobie na tej kanapie i wiodły bardzo ciekawy żywot, będąc w centrum każdego wydarzenia."

Jasiek zajrzał do sypialni siostry i na widok jej tak spokojnie śpiącej, uśmiechnął się szeroko. Potrzebowała odpoczynku. Rozejrzał się i widząc nierozpakowane jeszcze bagaże, był niemalże pewny, że ostatniej nocy nie przespała zbyt dobrze. Jej tradycją stało się pranie, wstawiane do pralki zaraz po powrocie do domu. Nieistotne czy wracała z kilkudniowego pobytu czy tygodniowych zmagań służbowych – zawsze przed rozpoczęciem kolejnych prac, robiła pranie. „Jakby w szafach brakowało innych ubrań." – podśmiechiwał się z tego jej zwyczaju Darek, siadając w tym czasie wygodnie na kanapie. Karolina musiała być bardzo zmęczona, albo gorzej się poczuć, skoro zostawiła pranie na później. Janek postanowił wyręczyć siostrę w jej małym obrządku. Chociaż tyle mógł zrobić, aby ułatwić jej życie. Dzwonił na bieżąco do Bartka i był doskonale zorientowany w bieżącej sytuacji. Zresztą nawet gdyby tego nie robił, znałby treść każdego artykułu, bowiem były powielane i w polskiej prasie brukowej i portalach internetowych. Był pewien, że trzeba być odciętym od świata, aby chociaż raz nie natrafić na nowości z życia Jacka Robsona. Co więcej, czuł że wpływa to na jego siostrę bardziej niż sama się do tego przyznaje. „W końcu wielki brytyjski aktor zmajstrował jej dzidziusia, o którym jeszcze się nie dowiedział." Powtarzał to rodzicom, którzy poznając treść artykułów martwili się o Karo, coraz bardziej. Jasiek nie musiał pytać o to o co martwią się najbardziej. Miał dokładnie te same obawy. Ważne aby skupiali się na tym co niesie dobro – i tutaj najistotniejsze był Maluszek rosnący pod serduszkiem Karoliny. On albo ona przyniesie całe morze radości, szczęścia i codziennego uwielbienia. Zabrał się do segregacji ubrań do prania i nawet nie zauważył kiedy sterta wymagającej odświeżenia garderoby była już w części w pralce. Przygotował kolejną, rozłożył suszarkę do ubrań i zabrał się za przygotowanie czegoś dobrego do jedzenia. Sam zaopatrzył dzień wcześniej lodówkę, więc szybko zebrał składniki na zapiekankę z tortelini, którą Karolina uwielbiała. Chciał zrobić jej miłą niespodziankę. Tęsknił za nią, pogaduszkami z nią i wieczorami spędzonymi w dresie na kanapie z herbatą albo kieliszkiem wina w ręce przed telewizorem, chwilami nicnierobienia, leniuchowania, bycia razem i śmiania się zupełnie z niczego. Cieszył się na jej stały powrót do Inowrocławia. Co prawda, miał teraz Joasię, ale siostry nikt mu nie będzie w stanie zastąpić, bo Karo jest jedyna w swoim rodzaju i tak jak ona go rozumie, czasem bez konieczności słów, nie rozumie go nikt inny. Tak już było.

- A co to za wtargnięcie. – usłyszał za plecami jej wesoły głos. – Heyka Braciszku. Zapachy mnie obudziły. Ale coś mi się zdaje, że jak zaraz nie wyłączysz piekarnika, to będziemy węgielki wciągać. – wtuliła się w brata, kiedy ten otworzył szeroko ramiona, czekając na ten ich charakterystyczny uścisk.

- Nawet Ci pranie zrobiłem. – zrelacjonował, a ona odwróciła się w stronę balkonu i uśmiechnęła się jeszcze szerzej.

- O kurczę, takie wtargnięcia możesz realizować częściej. Dzięki. – spojrzała na niego, siadając przy kuchennym stole. – Będę częściej zostawiać bagaże na widoku. – zaśmiała się. – Wstawisz na herbatę? Zaraz przygotuję imbryczek. – poprosiła, wstając w stronę odpowiedniej szafki.

- Zdziwiły mnie Twoje nierozpakowane przed snem torby, więc pomyślałem, że zmęczenie wygrało walkę w Tobie z przyzwyczajeniami. Ale wcale się nie dziwię. – wskazał na troszkę już zaokrąglony brzuszek widoczny pod przylegającą do niego bluzką. – Promieniejesz. – dodał wpatrując się z nią.

- No cóż mogę dodać. Dziś nawet spojrzałam w lustro i stwierdziłam, że stan błogosławiony w końcu zaczął mi służyć. – mrugnęła do niego. – Poważnie mówiąc, to poranki mam już lepsze, tylko spanie sprawia mi coraz większą przyjemność. Mogłabym leżakować całymi dniami.

- Po to chyba przyjechałaś, co? – zapytał wkładając porcje zapiekanki na talerze. Karo poczuła zapach oregano i uśmiechnęła się szerzej.

- Można tak powiedzieć. – odpowiedziała, zabierając talerz i kubek z herbatką.

- Nie podoba mi się ten ton. – spojrzał na nią podejrzliwie. – Bartek mówił o urlopie.

- Nie do końca jestem na urlopie. Formalnie jestem oddelegowana do pracy na miejscu. Tak to mniej więcej wygląda. Ale będę wybierała nadgodziny. Nie martw się, nie przepracuję się. Już mi Bartas zrobił wykład, nie potrzebuje powtórki w rozrywki. – powiedziała spokojnie. – Będę grzecznie odpoczywała, aktywnie ale bez stresowania się. Wystarczy mi ten śmietnik, który zostawiłam na wyspach. – dodała sugestywnie.

- Co prawda to prawda. – przyznał. Przyjrzał jej się dokładniej, szukając w jej wzroku wahania, ale nie dostrzegł ani krzty. Widział w niej zawziętość, zranienie i wystawienie na próbę. Nie miał cały czas pojęcia w co zagrywa Jack, co chciał osiągnąć ani o czym myślał „piorąc swoje brudy" publicznie. Musiał przecież brać pod uwagę, to, że nie było możliwości aby Karolina nie czytała hitów, które dostarczały, każdego poranka, szeroko rozumiane media.

- Mam tylko prośbę Jaśku. Chciałabym wyłączyć się z tego, co się dzieje dookoła. Zamierzam iść za radą Bartka i nie zaglądać do Internetu przez najbliższe tygodnie. Rusz tą Waszą drogę komentowania między sobą wszystkiego, którą tak doskonale opracowaliście od czasów Darka, i przekaż naszej ekipce, że ogłaszam ten temat moim osobistym tabu, przynajmniej na jakiś czas. Mam szczerze dość pytań: jak? kiedy? dlaczego? co się stało? Nie znam na nie odpowiedzi sama i nie zamierzam dokonywać żadnych analiz.

- Spoko siostra. Niech nasz tajemniczy, do pewnego momentu, łańcuszek informacji w końcu na coś pożytecznego się też przyda.

- Nic dodać, nic ująć.

***

Karolina siedziała przy swoim służbowym biurku, które przez bardzo długi czas było jej schronieniem przed problemami życia prywatnego i dało poczucie chwilowego bezpieczeństwa. Przeglądała bieżącą korespondencję, raporty dotyczące pracy Room-u, analizy kampanii reklamowych i czuła się jak w swoim żywiole. Nie zauważyła nawet kiedy zaczął przyglądać się jej Dyrektor, stojący tuż nad nią.

- Jak mi brakowało tego widoku. – zaśmiał się.

- Niech się Pan za bardzo nie przyzwyczaja. – mrugnęła do niego. – Generalnie, to chciałabym z Panem porozmawiać, bo najwyższy czas abym dokonała odpowiednich zgłoszeń. – zabrzmiała dość oficjalnie, a na twarzy przełożonego pojawiła się charakterystyczna zmarszczka pomiędzy oczyma, mówiąca światu o głębszej analizie tematu, dziejącej się w jego głowie. Kiedyś Bartek nazwał ją sygnałem ostrzegawczym, mówiącym – możesz to delikatnie wycofaj się z biura. Karolinę zawsze to bawiło i teraz nie mogła powstrzymać uśmiechu, który wewnętrznie był już szeroki jak podczas najlepszego dowcipu. – Wygląda Pan na przerażonego.

- Niech Pani pozwoli, że swoje domysły, zostawię sobie. Zapraszam do siebie. Porozmawiajmy, bo widzę, że będzie Pani lepiej, jak Pani wyrzuci to z siebie. – on też nieźle w niej czytał. Lat współpracy zrobiły swoje. Pomimo miesięcy przepracowanych „na wygnaniu", ich wzajemna sympatia nie spadła ani o jedną kreskę. Karolina wchodząc do biura Dyrektora, usiadła wygodnie na krześle naprzeciw dyrektorskiego fotela i spojrzała na niego z uśmiechem.

- Nie będę sztucznie przedłużała tematu, bo nie chcę trzymać ani Pana w niepewności, ani sobie gwarantować dodatkowych emocji. Nie chcę też aby poczuł się Pan w jakikolwiek sposób urażony. Caren już wie, ale z racji tego, że jest kobietą, domyśliła się sama. – spojrzała na niego, a on wyglądał na lekko zdezorientowanego. – Jestem w ciąży, a to już piąty miesiąc więc najwyższy czas aby prawda ujrzała światło dzienne. Muszę troszkę przeorganizować swoje życie.

- Domyślam się. – uśmiechnął się. – Gratuluję Pani Karolino. Bardzo się cieszę, że wszystko jest w porządku, bo jak widzę Pani minę, to wnioskuję, że tak jest.

- Tak. Ale jak się Pan domyśla, w niedalekiej przeszłości będę musiała skierować swoją uwagę w inną stronę niż służbową. Rozmawiałam z Caren. Chciałabym pracować normalnie w Londynie do końca czerwca, jeśli zdrowie mi na to pozwoli. Wybrałyśmy z Caren osobę, którą będę wdrażała w swoje obowiązki. W dużej mierze przejmie je Mary, ale nie ukrywam, że Caren liczy na duże wsparcie Bartka i jego dłuższy pobyt w Londynie niż był do tej pory planowany. W lipcu jeśli będzie dobrze i Pan się zgodzi, chciałabym przekazać komuś tutaj swoje obowiązki i myślę, że w sierpniu już najwyższy czas abym poświęciła czas Bobaskowi. Lekarz wywiera na mnie presję.

- Pani Karolinko. Cieszę się bardzo, że wszystko układa się u Pani dobrze. Dobrze wiem, że do tej pory nie zawsze tak było, więc tym bardziej miło słyszeć Pani radość w głosie. Cieszę się także, że omówiła Pani z Caren swoje zastępstwo, chociaż tutaj w 100% nie da się tego zrobić, co Pani wie najlepiej. Co do pobytu Pana Bartka w Room-ie to temat do omówienia z Szefem, ale myślę, że w tej sytuacji nie mamy zbytnio innego wyjścia. Widać po raportach Caren, że Pan Bartek odnalazł się tam całkiem nie najgorzej, chociaż jak Pani pamięta, dość sceptycznie podchodziłem do pomysłu, zaangażowania go w ten projekt. Najwidoczniej nie miałem racji, ale to bardzo pozytywne zaskoczenie więc nic tylko się cieszyć z takiego obrotu sprawy. Co do lipca, to uzależniam to od Pani samopoczucia. Jakoś do tej pory, radziliśmy sobie z Pani nieobecnością to i dalej ogarniemy jakoś to podwórko. Myślę, jednak, że najlepiej będzie jak Pani przedstawi swój plan i sytuację Szefowi sama.

- I taki mam zamiar. Chciałam najpierw porozmawiać z Panem.

- To proszę teraz zmykać do Szefa. Niech i on będzie na bieżąco. – mrugnął do niej.

***

Tego samego dnia popołudniu czekała na Beatkę na parkingu przed salonem sukien ślubnych. Siedziała na ławeczce tuż obok swojego ukochanego samochodu i spoglądała na niego, doceniając czas jaki jej służył do tej pory. Miała nadzieję, że jeszcze długo będzie towarzyszył jej w zdobywaniu życiowych doświadczeń i stanie się tłem wielu radości.

- A Ty jak zwykle zadumana. – usłyszała głos przyjaciółki. – Cześć Piękna. – przywitały się przytulańcem. – No widzę, że ciąża Ci służy.

- Jak widać. Ale z zakupem sukienki wstrzymam się do ostatnich dni. Przybieram w pasie i wolę nie podejmować decyzji zakupowej zbyt szybko. Przez kolejne dwa tygodnie jeszcze troszkę może mnie przybyć. – mrugnęła.

- A odkryło się w końcu? Czy wstydniś od początku?

- Jeszcze niczego nie pokazało.

- To będzie dziewusza. I będzie taka cnotka jak Ty. – zaśmiała się Beata.

- Oby miała w sobie więcej cnotliwości. – zareagowała podobnie Karo. Dobrze wiedziała, że nawiązuje do wydarzeń, które miały miejsce w pokoju w czasach studenckich, który dzieliły dobre kilka lat. Co nieco razem przeżyły. Doskonale pamiętała kto pierwszy nakrył ją z Darkiem w łóżku. – A teraz chodź, Ty moja cnotko, idziemy oglądać Twoje ślubne ubranko.

- Ty mnie tutaj nie obrażaj. Jaka cnotko! Ja już zapomniałam co znaczy cnotliwość jakieś kilka... - zaczęła mówić a Karo dokończyła za nią.

- Chyba już powoli kilkanaście lat temu. – zażartowała.

- Już nie rób ze mnie takiej puszczalskiej. – śmiała się wchodząc do salonu, gdzie od samego wejścia powitała ich ekspedientka.

– Dzień dobry Pani Beato. Sukienka już czeka w przymierzalni.

- OMG. To się naprawdę dzieje Karolina! – powiedziała wystraszona i lekko zestresowana Beata, wchodząc za parawan. – Zaraz jestem. Pomoże mi się Pani ubrać? – dopytała.

- Od tego właśnie tutaj jestem. Zaraz zmienimy Panią w najpiękniejszą Pannę Młodą.

Po chwili z przymierzalni wyłoniła się istna piękność w bieli. Karolina patrzyła na nią a z oczu płynęły jej łzy.

- Wyglądasz zachwycająco. – powiedziała tylko wpatrując się w nią jak oczarowana. Sukienka doskonale dopasowała się do sylwetki Beaty. Podkreślała jej wąską talię i idealnie opadała na biodra, od których dalej lekko rozkloszowana sięgała do samej podłogi. Zewnętrzna warstwa materiału delikatnie mieniła się w wiosennym słońcu, a co kilka centymetrów błyszczał kryształek. Biust był wspaniale uwidoczniony, ale pozostawiając wiele dla wyobraźni. Gorset, który doskonale trzymał w ryzach dość spore piersi Beatki, pokryty był tym samym materiałem co spódnica i sięgał aż po obojczyki. Wykończony był białymi perełkami, które pojawiały się też na tiulowych rękawach. – Kuba padnie z wrażenia, gdy Cię zobaczy. Jest idealnie. – dodała po chwili, wycierając łzy. Beatka wpatrywała się w swoje odbicie, co chwila zerkając na Karo, a oczy zalśniły jej i zeszkliły się w tej samej chwili.

- Ja pierdzielę. Wyglądam zniewalająco. – tylko tyle była w stanie powiedzieć, bo wzruszenie zatrzymało jej łamiący się głos w gardle.

- Lepiej bym tego nie ujęła. – Karolina stanęła za nią i ucałowała ją w oba policzki. – Jeszcze tydzień i wszystkim opadną szczęki.

- Oby. – uśmiechnęły się do swojego odbicia.

Sukienka została spakowana w okazały pokrowiec. Beata nie chciała welonu. Kilka lat wcześniej kupiła za pchlim targu nad morzem biały toczek zakończony delikatną koronką. Właśnie do niego dopasowała całą suknię a całość zapierała dech w piersi. Każda Panna Młoda powinna czuć się w ten jedyny, wyjątkowy dzień, tak jak nigdy wcześniej. Patrząc w swoje odbicie, należnym było aby zobaczyła swoją najpiękniejszą wersję – uśmiech, który rozpromieni jej twarz, oczy, które będą błyszczały jak najcudowniejsze gwiazdy na granatowym niebie. To najlepsze ozdoby każdej kobiety.

- Jaki plan na teraz? – zapytała przyszła żona Kuby.

- Chciałam jechać na cmentarz.

- Nie miałabyś nic przeciwko, gdybym pojechała z Tobą? – przyjrzała się jej uważnie.

- Byłabym zaszczycona. – przyznała z radością w głosie. Podczas ostatnich wizyt u Darka była sama. Towarzystwo dobrze był jej zrobiło. Spędzenie czasu z przyjaciółmi, za którymi tak tęskniła, było najlepszym dla niej lekiem na wszelkie smutki. Dobrze było pobyć z ludźmi, z którymi nie potrzebna była rozmowa, aby znaleźć wspólne spojrzenie na świat, a sama ich obecność, mówiła więcej niż niejedno słowo.

Usiadły przy grobie i wpatrując się w imię zmarłego, obie wspominały go na swój sposób. Karolina wracała pamięcią do momentu kiedy pierwszy raz go zobaczyła, a Beata wspominała największe głupawki studenckiego żywota.

- Pamiętasz, jak chłopaki zorganizowali sobie wyścigi nocne po osiedlu? – zapytała po chwili zupełnej ciszy.

- Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie temperatura sięgająca grubo poniżej minut 10 stopni Celsjusza. Jacy oni byli zmarznięci, kiedy wrócili. Ale, jak zakład to zakład. – dokończyła Karo, doskonale pamiętając noc, o której wspomniała Beatka. – Zauważyłaś taką prawidłowość? Ich najgłupsze pomysły, są najczęściej wspominane.

- Coś w tym jest. Pewnie dlatego, że lepiej zapamiętuje się te momenty, które niosły ze sobą najwięcej śmiechu i radości. Tyle razy byłyśmy na nich wściekłe za hałasy, za przeszkadzanie w czasie sesji, za spalone obiady, wyjedzone wszystkie kawałki sera ale gdyby nie ta ich hałaśliwość i młodzieńcza złośliwość, nie miałybyśmy tylu zajebistych historii do opowiadania.

- Lepiej bym tego nie ujęła. Bezustannie szokuje mnie jak ten czas szybko mija. Wydaje się jakbyśmy dopiero co zdawały egzaminy na studia, wybierały koce do nocnego przesiadywania nad książkami, a to było już tyle lat temu... Ty zaraz ślubujesz. Ja mam za sobą całkiem niezły bałagan życiowych doświadczeń i wygląda na to, że będę mamą, możliwe, że nawet samotną. Wyobrażasz sobie? Uwierzyłabyś gdyby ktoś przewidział nam takie scenariusze? – oparła głowę o ramię przyjaciółki.

- Karuś, na pewno wszystko się ułoży tak jak być powinno. Myślę, że ktoś tam u góry ma jakiś plan, na to co się dzieje tu i dopilnuje aby jego realizacja, przyniosła szczęście, bez względu na to, czego my chcemy tu na dole.

- Całkiem nieźle powiedziane. – słowa pochwały same ułożyły się w jej głowie. Trochę zagmatwana logika Beaty, miała w sobie wiele prawdziwości. Bo czy ktoś tak naprawdę mam całkowity wpływ na to, co dzieje się w jego życiorysie? Jesteśmy odpowiedzialni za to, co sami sobie zgotujemy. Musimy wielokrotnie w ciągu życia napić się piwa, którego naważyliśmy. Wyciągamy wnioski z własnych przeżyć i doświadczeń, ale nie jesteśmy w stanie wpłynąć i być pewnymi działania innych ludzi, dookoła nas. Pozostaje godzić się z codziennością, cieszyć się tym co mamy i mieć nadzieję, że, jak to ujęła Beatka, góra opracuje dobry dla nas plan i skieruje wszystkie możliwe moce na jego dobre sfinalizowanie. – A wiesz jak brakuje mi czasem Darka. – powiedziała nagle Karolina. – Wiem, że rzadko o tym mówię czy piszę. Ostatnimi czasy często byłam sama i spacerując ulicami Londynu obserwowałam różnych ludzi. Widziałam jego zachowania w mijanych przechodniach. Dopatrywałam się podobieństw w osobach, które siedziały obok mnie w kawiarni. Szukałam podobnego spojrzenia, uśmiechu, zmarszczki na czole. Myślałam o tym, co by mi teraz powiedział, gdyby miał taką możliwość. Czy uważałby, że dobrze wykorzystałam swoje szanse? Czy byłby ze mnie dumny, wiedząc jak wiele poświęciłam aby być tu gdzie jestem teraz. I co najważniejsze – jak oceniłby mnie, widząc mnie z brzuszkiem. – mówiła cicho.

- Kochana, powiem to tylko raz, bo myślę, że mogę wypowiedzieć się w imieniu Darka. Znałam go od najgorszej i najlepszej strony, więc upatruję w tym prawa do reprezentowania jego toku myślenia. – odwróciła głowę w stronę Karoliny, zmuszając ją niejako do zrobienia tego samego. – Darek byłby z Ciebie cholernie dumny. Zobacz, dokąd doszłaś swoim uporem, co osiągnęłaś przez te ostatnie lata. Los podarował Tobie szanse, której lepiej nie wykorzystałby raczej nikt. Znalazłaś w sobie siłę i energię do poukładania życia na nowo, a to, jak sama wiesz, wymagało nie lada wysiłku. Jeśli obawiasz się jak zareagowałby na ciążę bez potencjalnego tatusia, to ja Ci od razu powiem co by powiedział Darek: Módlmy się aby bobas był podobny do Ciebie, bo to najpiękniejsza buzia, jaką kiedykolwiek widziałem i którą tak bardzo ukochałem. Jestem pewna, że takie byłyby jego słowa. Darek kochał Cię ponad wszystko na świecie i na pewno nigdy nie oceniłby Cię źle. – powiedziała to z tak wielką pewnością w głosie, że Karolinie nie pozostało nic innego, jak tylko przyjąć to do wiadomości i otrzeć krzątającą się w kąciku oka łzę. - A ja wiem, czego Ty się obawiasz. Nie Darka oceny, bo on już raczej nie wypowie, tego co mógłby mieć do powiedzenia. Ty się cykasz jego rodziców. – wytknęła jej przy okazji.

- Trafiony zatopiony. – przyznała synowa darkowych rodziców. Nie mogła zaprzeczyć temu, że ostatnie czego by chciała to sprawienie zawodu swoim niedoszłym teściom. Wiedziała, że widok jej w ciąży, wzruszy i przysporzy smutków mamie Darka.

Beata doskonale zdawała sobie z tego sprawę.

- Na pewno ucieszą się, że układasz sobie życie. – pocieszyła ją. – Posiedź sobie jeszcze chwilę, ale nie za długo. Czekam na Ciebie przy samochodzie. Widzę, że potrzebujesz jeszcze kilku minut.

- Dziękuję Beatko. – uśmiechnęła się do niej, a potem skupiła wzrok na płycie nagrobnej. Ponownie wróciła myślami, do czasu kiedy pierwszy raz zobaczyła Darka. Wspominała chwile kiedy to wpatrywał się w nią spragnionymi oczami. Zamknęła swoje i widziała przed nimi jak wtuleni w siebie, potrafili godzinami siedzieć na sofie, zupełnie nic innego nie robiąc, czerpiąc przyjemność z bycia razem. – „W najczarniejszych chwilach, kiedy wydaje mi się, że wszystko inne stracone, Ty zawsze jesteś ze mną." – sparafrazowała usłyszany gdzieś cytat. Otarła łzę i wstając jeszcze raz spojrzała na imię Darka wygrawerowane na tablicy. To było kolejne jej przyzwyczajenie. Zawsze tak kończyła swoje przygrobowe odwiedziny. Następna mała tradycja – czy potrzebna czy nie, nie było istotne, ważne, że było jej z nią dobrze.


***

- Kobieto, ale narobiłaś szumu. – przy jej biurku usiadła Ania. – Cała firma nie mówi o czymkolwiek innym poza Twoją ciążą. – zaśmiała się. Karolina spojrzała na nią znad opisywanej faktury i dołączyła do jej śmiechu.

- Znaczy nie mają ciekawszego tematu. Troszkę mi ich żal, że prowadząc swoje życie, nie mają nic lepszego do omawiania tylko moją ciążę. Już widzę te domysły pojawiające się tu i ówdzie. – odłożyła dokument na rosnącą stertę i dodała po chwili - Gdyby ludzie tutaj chociaż połowę energii angażowanej w plotki, zużywali na pracę, to nie mielibyśmy żadnych zaległości. – skomentowała z przekąsem.

- Co prawda to prawda. – powiedziała tylko Anka. – A propos energii, w lodówce mam giga kremówkę. Chętnie się podzielę. Zainteresowana?

- No i w końcu mówisz do rzeczy. – Karo jak na komendę od razu wstała od biurka. – Od rana czekałam na tą propozycję. – chwyciła koleżankę pod pachę i skierowała obie do kuchni. Siedziały w kuchni zajadając kaloryczną pyszność, a Ani nie kończyły się historie usłyszane przez ostatnie kilka miesięcy w szeregach firmowego zaplecza. Karolina nadrabiała nowinki, z ciekawością chłonąc każdy zakładowy hit. Kto z kim miał romans, kto gdzie został przyłapany, jak i dlaczego ktoś kolejny się rozwiódł – takich faktów było na tyle dużo, że Karo zaczęła się zastanawiać, czy ludzie jeszcze mają szansę na normalne szczęście. Wiedziała, że Ania nie zawiedzie i odkryje przed nią ogromne ilości najświeższych pogłosek. Czasem odnosiła wrażenie, że nic nie dzieje się bez wiedzy Ani. Mogłaby spokojnie prowadzić kronikę towarzyską firmowych układów i układzików. Była doskonale zorientowana w powiązaniach rodzinnych i tych poza rodzinnych wielu członków załogi.

- Mówię Ci, gdyby ekipa „Zdrad" wkroczyła tutaj ze swoimi kamerami, mieliby materiału na kilka serii. – zaśmiała się.

- Jak to się mówi: Niewinny dopóki nie udowodnisz kary. – skomentowała tylko ze śmiechem Karolina, chociaż zdawała sobie sprawę, że w każdej plotce jest wiele prawdy, a ludzie są tylko ludźmi i czasem w niezbyt odpowiednią stronę kierują swoje sposoby odreagowania stresów i problemów codzienności. Każdy radzi sobie ze swoim życiem na swój sposób i nikomu nic do tego. Jednak plotkami żyły wszystkie grupy społeczne, a im mniejsze tym większe w nich zagęszczenie opowiastek. – A swoją drogą, ciekawe czy zanim wrócę do Londynu dowiem się od kogoś z firmy czy urodzę chłopczyka czy dziewczynkę. – zażartowała a Ania tylko odchyliła głowę i dodała:

- Daje im maksymalnie dwa dni.

- Myślę, że nawet tyle nie będzie potrzeba. Obstawiamy? – zaśmiały się w tym samym momencie. Niewiele się pomyliły, bo jeszcze tego samego dnia, usłyszała od kolegi z działu realizacji londyńskich zamówień gratulacje z okazji zbliżającego się terminu porodu córeczki. Karolina podziękowała grzecznie, a gdy tylko kolega zniknął z pola widzenia, zaczęła się głośno śmiać i wykręciła numer na biurko Ani. – No i bingo. Będę miała córkę.

- No co Ty! Już? Kurczę dobrzy są. Szkoda tylko, że nie przewidują numerków lotto. – zaśmiała się po drugiej stronie słuchawki dziewczyna.

Historia z zakładem dotyczącym płci rosnącego w niej bobaska, spowodowała, że Karo coraz częściej zastanawiała się jaka płeć bardziej by ją ucieszyła. Z jednej strony chciałaby dziewczynkę, która w jej wyobrażeniach od najmłodszych lat zapała miłością do sukienek i dziewczęcego różu, a z drugiej cieszyłaby się widząc hasającego po meblach chłopca, którego zielone oczy z ciekawością oglądałyby świat, przypominając jej Jacka i dobre chwile, które z nim spędziła. Wiedziała, że zupełnie bez znaczenia jest to, czego ona by chciała w tej kwestii, bo jaką płcią było jej dzieciątko to już rozwijało się pod jej sercem i najbardziej ważne było to, aby było zdrowe i pełne życiowej pasji. Bo nie ma niczego piękniejszego niż miłość do życia i chęć zdobywania świata. Chwyciła telefon i napisała wiadomość do Izki: „Dziś wieczorem wizyta i sprawdzenie stanu zdrowia mojego Bobaska. Potowarzyszysz mi?". Po niecałej minucie odczytała odpowiedź, która wzbudziła w niej lekkie wyrzuty sumienia: „Waszego Bobaska. Samej nie udałoby Ci się go mieć. Będę u Ciebie o 18:30. Kocham Cię." Karolina wiedziała, że Izka cały czas liczyła na to, że zadzwoni i powie Jackowi o dziecku. Znała jej pogląd na całość sytuacji. Jednak nie zgadzała się z nim. Pierwszy raz od bardzo dawna miały inne spojrzenie na jeden temat.

Zwykle były zgodne. Wyciągały podobne wnioski, patrzyły w tą samą stronę Słońca. Ale tym razem Iza nie zamierzała ustąpić i Karolina doskonale wyczuwała to w każdym komentarzu dotyczącym Brytyjczyka. „Izuś, nie przeciągaj struny. Ja też Cię kocham." – odpowiedziała jej niemalże od razu.

- Długo zamierzasz ciągnąć do przedstawienie? – zapytała Izka od razu kiedy wysiadła z samochodu.

- Kochana wspaniale Cię widzieć. Czuję się cudownie. Wspaniale, że pytasz. A co u Ciebie? A dobrze. Twoje chłopaki też dobrze. Bardzo mnie to cieszy. – Karolina symulowała rozmowę powitalną z przyjaciółką.

- Nie pajacuj już. – ucałowała ją Izka.

- Ja pajacuje? Poważnie? Dałabyś już spokój, co? – zaproponowała. – Skup się na tym, co tu, ok.? – uśmiechnęła się do niej.

- Ja się po prostu martwię.

- To przestań. – chwyciła ją pod rękę i za chwilę były już przed gabinetem lekarskim. – Mam do Ciebie jedną prośbę, zanim wejdę do środka. – spojrzała na przyjaciółkę. – Chciałabym abyś dzisiaj myślami była tylko ze mną. Naprawdę, zupełnie niepotrzebne są mi te wszystkie wyrzuty, upomnienia i tym podobne bzdury. Dziwi mnie, że Bartek nie zrobił Ci odpowiedniego wykładu, bo oboje jesteście pod tym kątem podobni.

- Zrobił. – powiedziała tylko.

- Więc wiesz dokładnie to co ja chcę powiedzieć. Trzymaj kciuki aby wszystko było dobrze. – i zniknęła za drzwiami gabinetu. Od razu weszła w tryb pełnego zaangażowania w przekazywane wiadomości i otrzymywaną wiedzę. Opowiedziała lekarzowi o samopoczuciu, pokazała ostatnie wyniki badań krwi i położyła się na kozetce. Ginekolog z uwagą analizował wszystkie dane i stwierdził, że badania są w normie, więc nie ma powodu do żadnego niepokoju. Starała się zachować spokój, ale serce waliło jej jak młot pneumatyczny.

- Pani Karolciu, proszę się uspokoić. Nawet ja czuje Pani puls. Maluszek się wystraszy. A przecież chcemy sobie go troszkę pooglądać, co? – lekarz doskonale wiedział jak przykuć jej uwagę, po czym rozpoczął badanie usg. Karo patrzyła w ekran jak zaczarowana. Gdy zobaczyła zarys ciałka malusiego dziecka, oczy od razu zalały się łzami. Słyszała bicie maleńkiego serduszka, a w gardle czuła ogromną kluchę, która nie pozwoliła wydobyć z siebie ani jednego dźwięku. To co pojawiło się na małym wyświetlaczu, było najpiękniejszym widokiem, całego jej życia. Była pewna, że niczego bardziej cudownego nie widziała do tej pory. Lekarz zmieniał pozycję usg i co chwila relacjonował co konkretnie można dostrzec na ekranie. Chwilkę milczał, sprawdził ponownie ustawienie narzędzia, po czym uśmiechnął się szeroko i odezwał się. – A mam Cię Dzieciątko. Chcemy znać płeć? – skierował pytanie, wpatrując się cały czas w widok kamery.

- Nie zmieniłam zdania. Oczywiście, że tak.

- Będzie Pani mamą ślicznej córeczki. To dziewczynka. – powiedział doniosłym tonem. Wiedział jak ważny jest ten moment dla przyszłych rodziców.

- Jasna cholercia. Będę mamą. – brzmiało jakby dopiero teraz zdała sobie z tego faktu sprawę.

- Doskonale powiedziane. – zaśmiał się doktor. – Wszystko jest w jak najlepszym porządku. Proszę sobie popatrzeć i posłuchać a ja uzupełnię dokumentację. – cały czas nie odrywała wzroku od ekranu. Wpatrywała się w małego człowieczka, widzianego dzięki falom ultradźwiękowym i zachwycał ją każdy widziany milimetr nowego życia. To właśnie była dla niej kwintesencja doceniania chwili. Nie powstrzymała łez ani przez moment. Cokolwiek się działo pomiędzy nią a Jackiem, to malusie dziewczątko na monitorze było ucieleśnieniem wszystkiego za co pokochała Brytyjczyka. I była mu nieopisanie wdzięczna.

Kiedy tylko wyszła z gabinetu uśmiech nie znikał z jej twarzy. Izka patrzyła na nią czekając na jakieś informacje, a ona potrafiła tylko uśmiechać się szeroko. Wzrok lśnił jej od łez, ale pełnych niemożliwego do opisania szczęścia. Nie czuła się tak już dawno. Zrelaksowana dźwiękiem bicia serca swojej córeczki, uspokojona słowami lekarza. Zupełnie jakby wizyta lekarska przeniosła ją do innego wymiaru, do świata w którym nie istnieje słowo problem, do rzeczywistości, która nie zna wątpliwości a wszystko dookoła jest takim jakim chcielibyśmy je widzieć. Karolina czuła jakby wróciły na jej nos, odstawione gdzieś na półkę, różowe okulary.

- Izuś, jest dobrze jak jest. W tym momencie niczego więcej mi nie potrzeba. – powiedziała do oczekującej jakiejkolwiek relacji przyjaciółki. – A teraz chodź. Wszystko Ci opowiem. – Zabrała ją do siebie i przy kubku gorącej czekolady opowiadała o tym, co widziała na monitorze, o tym jakie emocje jej towarzyszyły i o tym, co teraz działo się w jej głowie. Czuła, że Izka tylko czeka na odpowiedni moment aby przejąć pałeczkę dowodzenia rozmową. Spodziewała się ciągu dalszego wykładu dotyczącego Jacka i teraz już była na niego gotowa.

- Wiesz jak ogromnie cieszę się, że mam Cię tak blisko i już niedługo wrócisz do mnie na stałe. Wiesz, jak bardzo mi Ciebie brakuje każdego dnia, gdy prowadzisz swoje wyspowe życie. Ale musisz wiedzieć, że dałabym wiele i poświęciłabym Twoją obecność tu, gdybym tylko było pewna, że naprawdę nie chcesz wieść ciągu dalszego swojego, waszego żywota tam w Londynie. A nie do końca czuję, że Ty tak całkowicie chcesz być samotną mamusią tutaj z nami. Co prawda, nikt z nas nie pozwoli aby było Ci tutaj źle, ale mamy oczy i wszyscy widzieliśmy jak rozkwitłaś przy nim. Wychodzi jednak, że tylko ja mam na tyle odwagi w sobie aby powiedzieć Ci szczerze co myślę. Nie zamierzam się z Tobą patyczkować, bo wiem, że kochasz go. Widzę jak po dzisiejszej wizycie jesteś radosna. Gdyby nie Jack, nie byłabyś teraz tu gdzie jesteś, nie czekałabyś na córkę, która całkowicie zmieni Twoją codzienność. Nie mogę pogodzić się z tym, że ze swoim sercem chcesz obejść się tak obcesowo. Przecież słyszysz jak ono bije teraz, a jak biło, gdy każdego dnia czekałaś z tęsknotą na telefon, sms albo maila. Nie wierzę, że nie tęsknisz. Rozmawiałam z Bartkiem i wiem jak ruszyło Cię ten cały medialny bałagan. Ale chyba liczyłaś się z tym, że prędzej czy później, temat nowej miłości Jacka wypłynie. Ja wiem, że jego żadną miłością nie jest Ann. To jakaś bzdura wymyślona do zarobienia kasy. Dobrze wiesz, że on Cię kocha. Pokazał to kilka razy, czekając na Ciebie i Twoje wyjaśnienia. Człowiek, który chciałby kompletnie Cię olać i tylko się zabawić, nie poświęcałby tyle czasu na podchody. Otwórz oczy na to, co się dzieje i na to co się działo. Daj sobie czas na zrozumienie, przeanalizowanie historii. Przecież nie jesteś głupia. Długo się zastanawiałam jak do Ciebie dotrzeć i jedno przyszło mi do głowy. – mówiła jak nakręcona. Karolina siedziała na fotelu i wpatrywała się w widok za oknem, chłonąc każde słowo przyjaciółki. Nie chciała jej przeszkadzać. Słyszała, że Izka przygotowała się do tej rozmowy i nie planowała obchodzić się delikatnie z jej uczuciami. Prawda była taka, że nie dało się być delikatnym, jeśli chciało się do niej dotrzeć. Jedyne co, na nią działało to wstrząs, kompletna burza emocjonalna i prawda przekazana prosto w oczy. To czy ona przyjmie do wiadomości wszystko jak oczekiwało się od niej, było zupełnie inną kwestią. Nie zaskoczyły ją w żaden sposób słowa Izki. Grzecznie czekała na to co jeszcze usłyszy i przepuści przez filtr swoich myśli. – Wyobraź sobie, że stoisz przy swoim. Nie pozwalasz Jackowi cały czas być elementem ciąży i nie dajesz mu czerpać radości z bycia tatą w oczekiwaniu. Nie masz pojęcia, jakie to może być dla niego ważne. Nie rozmawialiście przecież na poważnie o dzieciach. Wpadliście, ale efekt jest jaki jest. Ty już kochasz to dziecko. Tylko, że jemu nie dajesz szansy na to aby mógł je pokochać. Ale wróćmy do tego co może się wydarzyć. Nie mówisz tu, spotykacie się przypadkiem w Londynie, powiedzmy za miesiąc. Będziesz jeszcze tam i nie powiesz mi, że będziesz siedziała zamknięta w mieszkaniu. Poza tym, jest jeszcze Joan, Sophia, Angi i jego rodzice. Na kogoś na pewno się natkniesz. Od Jo nie jesteś w stanie się odciąć bo ona, to ona i nie da o sobie zapomnieć. Więc prędzej czy później Jack i tak się dowie, że jesteś w ciąży. Wtedy pomyśli sobie, że albo go zdradziłaś, bo liczyć chłopak umie, albo jeszcze gorzej, pomyśli, że go wykorzystałaś do zrobienia dziecka, aby zastąpić sobie dzieciątko z przeszłości. Tego chcesz? – ostatnie zdanie wstrząsnęło Karoliną tak, że skupiła wzrok na Izce i powiedziała tylko:

- Jak możesz w ogóle tak mówić!

- Postaw się na jego miejscu. Zna Twoją przeszłość. Wie co się stało z Darkiem. Wie, że straciłaś dziecko. Będąc nim, pomyślałabyś inaczej?

- Ktoś jeszcze tak myśli? – zapytała będąc cały czas w szoku.

- Nie wiem. Nie rozmawiałam o tym z nikim. Po co? Przecież to Tobie trzeba przetłumaczyć, że nie tylko Ty jesteś teraz poszkodowana i pokiereszowana emocjonalnie. Może Jack jeszcze nie jest, ale będzie. I wtedy nie wybaczy Ci Twojego milczenia w temacie, który ma ogromne znaczenie dla jego życiorysu. Nie jest już tym samym Jackiem. Jest ojcem. Bez względu na to, czy tego chcesz czy nie. – cały czas patrzyła jej prosto w oczy i dalej wyliczała argumenty, z którymi trudno było dyskutować. - A co powiesz Młodej za kilka lat, kiedy zapyta co się stało, że koleżanki mają tatę a ona nie. Nie mówiąc Jackowi, nie dajesz szansy córce na posiadanie ojca. – wyrzuciła ostatni as z rękawa. Osiągnęła co chciała. Wstrząsnęła Karoliną tak jak chciała. Była pewna, że robi to dla jej dobra. – Wiem, że Ty też to wszystko wiesz. Chodzi Ci to po tej Twojej ślicznej główce, ale nie przyznasz się sama przed sobą. Ale na całe szczęście masz mnie od tego, aby głośno czytać to, z czym walczysz zapewne nie od dziś. Dam Ci spokój i więcej nie wrócę do tematu, jeśli powiesz mi szczerze, że nie kochasz Jacka Robsona i że nie chcesz nigdy z nim być. – dodała na koniec, a słysząc milczenie przyjaciółki, zakończyła pewnym. – Tak właśnie myślałam. – w tym momencie usłyszała dźwięk otwieranego zamka. Zamilkła. Wiedziała, że wieczorem Jasiek przyjedzie z Bartkiem, który właśnie dziś wrócił z Londynu na ślub i wesele Kuby i Beatki. Zostały im dwa pełne dni do wielkiej zabawy. – A teraz Cię zostawiam z dobrą obstawą. – podeszła do niej, przytuliła ją mocno i szepnęła do ucha weselej niż przed chwilą. – Kocham Cię i wiesz, że mam rację. Liczę, że przyznasz mi w końcu rację. Wracam do mojego męskiego świata, żeby mi domu nie roznieśli.

- A pójdziesz jutro ze mną kupić jakąś kieckę na wesele?

- A jeszcze nic nie masz? – zdziwiła się.

- W takim tempie rosnę, że gdybym kupiła coś wcześniej, teraz i tak bym w to nie wlazła. W ogóle przydadzą mi się zakupy, bo nie bardzo mam w czym chodzić, a robi się coraz cieplej. Za chwilę nie wcisnę się w nic, co mam w szafie.

- Jestem po Ciebie o 10. Znam świetne sklepy dla ciężarnych. Rozumiem, że masz wolne? – dopytała.

- Tak. Dziś byłam ostatni dzień przed weselem w pracy i potem idę we wtorek, a wieczornym lotem wracam do Londynu. – powiedziała znacząco, spoglądając jednocześnie na brzuszek.

- Wiesz jak nie lubię mówić a nie mówiłam.

- Wiem.

- Nadal nie powiedziałaś tego, o czym wspominałam. – nawiązała do ich rozmowy. Zarzuciła na siebie płaszczyk, przywitała się szybciutko z chłopakami, stojącymi nadal w wejściu i wychodząc powiedziała tylko - Do jutra. – i już jej nie było.

- A co to było? – zapytał Jasiek odkładając buty do szafki.

- Można ująć, że odbyła się tutaj próba prania mi mózgu. – stwierdziła tylko.

- Skuteczna? – dopytał Bartek, którego nie zaskoczyło wcale podsumowanie Karoliny. Rozmawiając wcześniej z Izką, spodziewał się małych kłopotów i niedużego starcia na linii frontu wojny prowadzonej przez tę drugą. Nie zamierzała się poddać. Brnęła dalej ze swoimi wizjami. Jednak musiał jej przyznać, chociaż trochę racji. Widział zmianę w spojrzeniu Karo. Było inne niż wtedy, kiedy był obok niej Jack.

- Siostra, odpowiesz nam, czy będziesz dalej stała jak słup i wypatrywała szczęścia za oknem. Niczego ciekawego tam nie ma. Pole i nic więcej. Na Karaibach nie mieszkasz, aby liczyć na piękno horyzontu. – stanął obok niej Jaś. – Wszystko w porządku? – dodał po chwili, dostrzegając błąkającą się w jej oku łzę.

- W sumie teraz już nie jestem tak do końca pewna czy w porządku. – spojrzała na nich oboje, rozsiadających się na kanapie. – Ale będę miała córkę. – powiedziała z szerokim uśmiechem. Odsunęła przytłaczające myśli na razie w głąb umysłu.

- Ja Cię pierdzielę. To już pewne? – zapytał od razu Bartas. – Słyszałem, że w robocie obstawiali. – poinformował ją. – Gadałem z Anką. – wyjaśnił widząc zaskoczenie na jej twarzy.

- Nic się nie ukryje. – zaśmiała się. – Siadajcie do stołu. Zrobiłam zapiekankę. Podgrzeję i możemy jeść. Opowiadajcie co słychać w wielkim świecie. – mrugnęła do nich i do końca dnia mieli już o czym dyskutować. Sama relacjonowała im dni w pracy, spotkanie z Beatką, wizytę na cmentarzu oraz przede wszystkim dzisiejsze usg. Pokazywała im zdjęcia, które dostała od lekarza, nie przestając się przy tym uśmiechać.

***

Po całym dniu chodzenia po sklepach z odzieżą dla ciężarnych, z bezustannie mówiącą o tym, co jej się przyda, a co jest zbędne, Izką, Karolina była wykończona. Zgodnie z zapowiedzią Jasiek i Bartek do samego dnia jej powrotu do Londynu planowali pomieszkiwać u niej. Bardzo ją to cieszyło, bo cisza było ostatnim gościem, którego chciała mieć w mieszkaniu. Gwar i ciągły hałas był jej potrzebny, żeby nie popadać w zamyślenie. Teraz siedzieli ze swoimi laptopami na kolanach, na uszach mieli game-ingowe słuchawki i po ich ruchach, wywnioskowała, że grają w sieci w grę wojenną, której ona kompletnie nie rozumiała. Podstawiła im napoje, miskę z chrupkami i paluszki i wykąpawszy się zniknęła w swojej sypialni. Chwyciła książkę, którą właśnie czytała. Spotkanie z kolejnym klasykiem brytyjskim, całkowicie pochłaniało jej uwagę. Tym razem czytała historię Jane Eyre. Silna osobowość bohaterki, przyciągała ją jak magnes do siebie i pozwalała wyłączyć myśli kołatające się w głowie. Przewracała już kolejną stronę, kiedy usłyszała dźwięk mówiący o nowym mailu. Podniosła od niechcenia telefon i zobaczyła w polu adresata imię, którego nie widziała tam już przez dłuższy czas. Odłożyła delikatnie książkę, pilnując by oznaczyć stronę, na której się zatrzymała. Serce biło jej bardzo szybko. Właśnie ono podpowiedziało jej gotową odpowiedź na pytanie Izki. Przyspieszony puls świadczył tylko o jednym. „Nie zaczęłaś żadnych ostatnich wiadomości od powitania i dobrze zrobiłaś. Jak witać się z kimś, kto okazał się być takim, którym stać się nie chciał? Ostanie słowa, które do Ciebie skierowałem, były wyrzutami, które tak naprawdę powinienem adresować do siebie. Wszystkie ostatnie tygodnie i wtedy też, skupiałem się tylko na sobie i kompletnie zapomniałem w tym, co się stało, o Tobie i Twoich uczuciach. Nie wiem jakim widzisz mnie teraz, jak mnie oceniasz i co myślisz. Nie mam dla siebie żadnego wytłumaczenia. Trudno być daleko od siebie, zapomnieć o swoich potrzebach i być razem, mimo wszystko. Okazało się, że bycie takim, jakim chciałem jest o wiele trudniejsze niż sobie wyobrażałem. Mówiliśmy kiedyś o Carpe diem, o tym jak ważne jest czerpanie radości z tego co tu i teraz. Jednak kiedy analizuję moje tu i teraz, nie widzę niczego dobrego, bo nie ma tu Ciebie. Bo prawdą jest to co napisałaś sama. Wykorzystam Twoje słowa: Codzienne, zwykłe rzeczy trzymają nas przy życiu. Jakże niezwykła jest zwyczajność. To narzędzie, które pomaga nam iść przez życie, matryca normalności. Zrozumiałem to ale boję się, że może być już za późno na moją matrycę normalności." – nie było ani powitania, ani pożegnania. Kilka zdań, które całkowicie ją zaskoczyło. W tym jej własne słowa, które tak chwytały za serce. Prawdziwe grzmoty emocji. Wracała do tych kilku linijek tyle razy, że mogła już recytować je z pamięci. Analizowała każde zdanie. Zastanawiała się dlaczego teraz, dlaczego właśnie w ten sposób. Nic logicznego nie przychodziło jej do głowy. Nie miała pojęcia czy Jack liczył na odpowiedź z jej strony, czy napisał tylko po to, aby nie mieć wyrzutów sumienia do siebie kiedyś w przyszłości, za to, że nie odezwał się do niej wcale. Serce nadal biło jej szybciej niż zwykle. I nagle przypomniała sobie słowa jednego z ukochanych cytatów: „Można powiedzieć, że jesteśmy żywi, tylko w momentach, w których nasze serca są świadome naszych skarbów." Właśnie teraz poczuła się żywa, żywsza niż jeszcze 10 minut wcześniej. Ale czy to zmieniało cokolwiek? Tego jeszcze nie wiedziała.

***

- Beatko, wyglądasz przepięknie. – Karolina patrzyła na stojącą przed kościołem, przyjaciółkę zachwycona. Błysk w oku, cudnie upięte włosy, opadający lok na twarz, subtelny, ale podkreślający urodę, makijaż – wszystko idealnie ze sobą zgrane by tego dnia przykuwać wzrok i stać się centrum wydarzenia. Kuba miał szansę być jedynie tłem dla swojej – już za kilkadziesiąt minut - żony. – To Wasz dzień. – dodała ściskając ich delikatnie. Pogoda była wspaniała – słońce rozjaśniające dzień, żadnej chmury na niebie i wiosenne ciepło ogrzewające skórę. Uśmiechnęli się szeroko do siebie, po czym Karo weszła z Bartkiem, Jaśkiem i Joasią i rodzicami do wnętrza kościoła. Rozejrzała się dookoła i od razu zauważyła machającą do niej Izkę, tulącą do siebie synka. Karoliny uwagę zwróciła dziwnie poważna twarz Izy, zupełnie niepasująca do radosnego wydarzenia, którego mieli być świadkami.

- Co z nią? – zapytał Bartek dostrzegając minę koleżanki.

- Nie mam pojęcia. Ale wygląda mi na lekko spiętą. Może miała ostrą wymianę zdań z Markiem? – Karo wzruszyła ramionami, zbliżając się do ławki. – Cześć Kochana. – przywitała się ciepło, głaskając Maksia po czółku. – Wszystko w porządku? – zapytała cicho, spoglądając w stronę jej męża.

- Tak, a co? – Iza udała spokojną, ale nie udało jej się ukryć zdenerwowania w głosie.

- Nic, tak tylko pytam. – powiedziała i odwróciła głowę w kierunku Bartka, który słysząc reakcję Izy uniósł brwi w zdziwieniu. Stwierdził, że nie sposób dziwić się zachowaniom Izy. Były dni kiedy nikt nie rozumiał jej zachowania i najwidoczniej mieli do czynienia z takim właśnie dniem. Jak to określał Marek, trzeba to zaakceptować i żyć dalej.

Zabrzmiała melodia „Oblubieńca" a oni wszyscy wstali i spojrzeli w stronę wejścia kościoła, gdzie ksiądz wprowadzał młodą parę na ceremonię ślubną. Uwaga gości została całkowicie pochłonięta przez piękno tych dwojga podchodzących do ołtarza. Beata szła dumnie trzymając Kubę za rękę, co chwila spoglądając w jego iskrzące szczęściem oczy. Kiedy usiedli miało się wrażenie, że świat na chwilę się zatrzymał, aby mogli zapamiętać ten moment i czerpać z niego energię na resztę swojego wspólnego życia.

- Tylko nie becz. – Karolina usłyszała nad uchem głos brata.

- Daj mi spokój. – powiedziała tylko z wesołością w głosie. Wiedziała, że już za chwilę popłynie z jej oczu, rzeka łez. Chusteczki miała w pogotowiu. Płakała na każdym ślubie – czy to rodzinnym, czy przyjaciół, czy znajomych. Rozczulały ją różne momenty mszy ślubnej. Pierwsze łzy spłynęły podczas czytania Hymnu Miłości z Listu do Koryntian. Szczególnie bliskie były jej słowa: „Wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję, wszystko przetrzyma." Bartek spojrzał na nią z uśmiechem i gestem pokazał, że makijażu nie musi poprawiać. Ocierała delikatnie policzek. Kolejna fala łez przyszła podczas przysięgi młodych. Tutaj jednak płakała nie tylko ona. Wzruszeni byli wszyscy, bowiem Kuba łamiącym się głosem przyrzekał miłość i wierność, a odpowiadająca mu płacząca Beata, nie była w stanie przez moment powtórzyć słów jakie podpowiadał jej ksiądz. Patrzyła na Kubę i płakała ze szczęścia. Nawet Bartek uronił łzę, po czym zerknął na Karo i szepnął jej do ucha:

- Zabiję jak komuś powiesz. – uśmiechnęła się.

- Będę milczała jak grób. Jasiek nigdy by nie dał Ci o tym zapomnieć. – mówiąc to zerknęła w stronę brata, a kątem oka dostrzegła wśród tłumu zebranych gości, znajomą postać w tylnej części kościoła. Obejrzała się jeszcze raz i stwierdziła, że to co widziała, musiało być przywidzeniem. Powróciła do śledzenia ceremonii, za to Iza co chwila odwracała się i szukała kogoś wzrokiem. Gdy było już po mszy, a młodzi już jako mąż i żona wychodzili z kościoła w towarzystwie dźwięków marszu weselnego, Karolina z kolejnymi łzami w oczach szła pod rękę z Bartkiem. Miała na sobie sukienkę w kolorze fuksji, rozkloszowaną, sięgającą kolan, subtelnie zasłaniającą delikatnie zaokrąglony brzuszek i przewiązaną granatową wstążką tuż pod biustem. Wybierając taki fason, miała w planach ukrywać swój stan przed ciekawskimi spojrzeniami. Nie chciała zwracać na siebie niepotrzebnej uwagi. To miał być dzień Beatki. To o niej wszyscy dziś powinni mówić, życząc jej wiele szczęścia i nieopisanej radości w dalszym życiu z Kubą. Przed kościołem zebrało się bardzo wiele osób, chcących pogratulować młodym małżonkom. Rodzice Jaśka i Karoliny stanęli w kolejce do życzeń, a rodzeństwo obserwowało ich z niedużej odległości.

- Ciekawe kiedy nam będą życzyli, co siostra? – zapytał Jasiek śmiejąc się i wpatrując się w swoją partnerkę. To było ich pierwsze oficjalne wyjście i widać było, że dla Joasi ma ono bardzo duże znaczenie. Była delikatnie zawstydzona, co tylko dodawało jej uroku. Karolina była nią zachwycona. Czuła, że brat znalazł w końcu kogoś, kogo szukał przez bardzo długi czas.

- Myślę, że szybciej niż Ci się zdaje. – powiedział Bartek poważniej niż się tego spodziewali. Karolina spojrzała na niego i zobaczyła w jego wzroku złość ale i ogromne zaciekawienie. Skierowała wzrok w stronę, w którą patrzył. Na wprost nich, kilka metrów dalej stał Jack we własnej osobie i wpatrywał się z nią z tęsknotą w spojrzeniu.

- A ten co tutaj robi? – zareagował ostro Jaś, dostrzegłszy Brytyjczyka.

- Chyba się domyślam. – Karo mówiła cicho i poszukała wzrokiem Izy. Dziewczyna układała syna w wózku i jakby czując na sobie spojrzenie przyjaciółki, podniosła głowę. Wystarczyła jedna chwila, aby Karolina potwierdziła swoje przypuszczenia. Przecież nikt inny nie byłby w stanie zrobić czegoś tak absurdalnego w dzień tak wyjątkowy jak ten. Jedyną osobą, na tyle pewną tego co poprawne i wierzącą bezkrytycznie w swoje racje była Iza. Właśnie teraz przenosząc wzrok z niej na Jacka, zrozumiała skołowanie przyjaciółki na początku mszy. Izka obawiała się jej reakcji, zaczynała mieć wątpliwości czy to, do czego się odważyła, było tym, co należało zrobić. Karolina nie była w stanie uwierzyć, że Iza nie wzięła pod uwagę nie tylko jej uczuć, ale i uczuć Beaty. Z drugiej jednak strony, wątpiła, czy Iza zdecydowałaby się na taki krok bez konsultacji z Beatką właśnie. Musiała przecież przewidzieć reakcję młodej żony, na widok, jakby nie patrzeć nieproszonego i niespecjalnie mile widzianego, po ostatnich wydarzeniach, gościa.

- Ja Cię proszę, tylko bez scen. – szepnął jej do ucha Jasiek.

- Czy ja wyglądam Ci na kogoś, kto pragnie być w centrum zainteresowania? Gdyby tak było, już byś mnie widział na okładkach wszystkich pism plotkarskich. – spojrzała z wyrzutem na brata. Jack stał cały czas w tym samym miejscu, w którym go dostrzegła. Jakby się bał, że kiedy się przesunie choćby o milimetr to Karolina już nie znajdzie go w morzu głów, ustawiających się do przed młodymi małżonkami. – Nie zostawiajcie mnie tutaj samej. Jakoś muszę się zabrać na wesele. Bartek idź podpytaj tę Wariatkę za to odpowiedzialną, czy mam dziękować tylko jej, czy kogoś jeszcze zamieszała w ten swój debilny plan.

- Ale dramatyzmu jej odmówić nie można, co? Wybrała dzień, jak się patrzy. Mam normalnie wrażenie, że jesteśmy w jakiejś ukrytej kamerze. – zaśmiał się Bartek na odchodne. Karo spojrzała jeszcze raz w stronę Izy, która patrzyła na nią jak w obrazek. W oczach miała przerażenie. Bartek właśnie do niej podchodził, więc skupiła przez moment na nim uwagę, a Karo w tym czasie odetchnęła głęboko i skierowała pierwsze kroki w stronę Jacka. Nie odrywał od niej wzroku. Widział tylko ją. Nie istniał dookoła nikt. Zupełnie jakby cały jego świat ograniczał się do kobiety, która właśnie stanęła obok niego.

- Nie bądź zła na Izę. – powiedział. – Pięknie wyglądasz. – dodał.

- Co Ty tutaj robisz? – zapytała tylko.

- Nie mogłem dłużej czekać.

- Wybraliście sobie niezły dzień na ten cały teatrzyk. – mówiła z lekkim wyrzutem, ale bez złości w głosie. Nie było sensu zmieniać tego dnia jeszcze bardziej. Nie wiedziała jeszcze czy to zmiana na lepsze czy gorsze.

- Wierzysz w słowa, które czytano dziś w kościele? O tym, że miłość wszystko przetrzyma. – zapytał bez ogródek. Głos miał tak miękki, że ugięły się pod nią lekko nogi. Za tym głosem tak często tęskniła.

- To zależy od miłości. – odpowiedziała bez zwłoki.

- Piękna uroczystość. – skomentował patrząc na Beatkę. – Staniesz ze mną w kolejce do życzeń. Tak na wszelki wypadek, gdybym czegoś nie rozumiał? Chciałbym złożyć Młodym życzenia, skoro już tutaj jestem.

- Dobrze, chodźmy. – szła już w kierunku zmniejszającej się rzeki ludzi. – Jaki masz plan? – zapytała.

- Wszystko zależy od Ciebie. – w jego oczach była ogromna nadzieja. – Zatrzymałem się w hotelu. Mogę zostać ile będzie trzeba. Tylko nie wiem czy pozwolisz mi.

- Jack to nie moja decyzja.

- Akurat to ile zostanę, to Twoja decyzja. Wystarczy jedno Twoje słowo, a spakuję się i wyjadę, ale nie licz na to, że na zawsze zniknę z Twojego życia. Na to już za późno.

- Izka wszystko Ci powiedziała? – nie musiała wcale pytać. Widziała skierowane na siebie spojrzenie Jacka aby domyśleć się odpowiedzi.

- Nie miej jej tego za złe. Mam u niej wielki dług wdzięczności. – powiedział, po czym podniósł w górę trzymany w dłoniach wielki bukiet czerwonych kwiatów, zachwycający swoją różnorodnością i skierował go w stronę Beatki.

- Widzę, że nie pozabijaliście się na początek. To już coś. – zażartowała Panna Młoda, kiedy podeszli do niej.

- Nie jesteś specjalnie zaskoczona. – uśmiechnęła się Karolina.

- Nie jestem. – przyznała Beata. – Nie mogłam odmówić. Argumenty Izki były nie do zbicia. – Karo tylko odetchnęła i przytuliła przyjaciółkę.

- I tak później złożę jeszcze raz życzenia, ale skoro już tutaj jestem, Moi Drodzy, ogromne gratulacje. To Wasz dzień i będzie najpiękniejszy ze wszystkich Waszych wspólnych dni. Kocham Was. – powiedziała obejmując jednocześnie Beatę i Kubę. Ucałowali ją w oba policzki, a fotograf znalazł się w odpowiednim miejscu i o odpowiedniej porze. Będą mieli ciekawą pamiątkę. Jack grzecznie stał i czekał aż Karolina powie Młodym, co chciała.

- Dziękuję za możliwość bycia tutaj z Wami. – odezwał się w końcu. – Mogę Wam życzyć tylko tego, abyście zawsze odnajdywali drogę do siebie nawzajem. Nie ma niczego piękniejszego niż wracać w ramiona osoby, którą kocha się najbardziej na świecie. – Karolina słuchała uważnie jego słów i nie była pewna, czy adresowane były do Młodych czy do niej samej.

- Jack, to cudne słowa. Dziękujemy. I oczywiście liczymy na Twoją obecność na weselu. Tylko, że tutaj decyzyjność pozostawiam Karo. Nie zrobię niczego wbrew niej. – uśmiechnęła się Beata. – Miejsce dla Ciebie przygotowane jest. Izka zadbała o wszystko. – to już na pewno było skierowane do niej. Karolina tylko pokręciła głową i cały czas nie wierzyła, w to co się dzieje.

- Możesz jechać ze mną jeśli masz ochotę, ale ja dziś nie zamierzam rozmawiać z Tobą o czymkolwiek. Dziś jest dzień Beatki i Kuby. To oni są dziś ważni i nic innego mnie nie interesuje. – powiedziała.

- Obiecasz mi taniec? – zapytał.

- Zobaczymy. – chwyciła go za rękę i pociągnęła w stronę Bartka i Jasia, którzy zachowali dystans.

- Panowie zachowujcie się. – upomniała ich. - To ma być piękny wieczór. – spojrzała na nich, a oni zaskoczeni zasalutowali ze śmiechem.

- Jak sobie życzysz. – odezwał się Jasiek. – Jack, dobrze byłoby abyś poznał Joasię. Joasiu, to Jack. Mój hmm... niedoszły albo przyszły szwagier. – mrugnął do niej przedstawiając ich sobie wzajemnie. – Wszystko zależy od mojej kapryśnej siostry. – teraz już śmiał się w głos.

- Janku, daj dziś spokój z tego typu uwagami, proszę Cię. Jestem trochę przerażona tym co mnie czeka. – szepnęła tylko do niego.

- Przerażona to powinna być Izka. Nie chciałabym być w jej skórze. – odpowiedział tylko.

- A to swoją drogą. – spojrzała na niego. – Wsiadajcie proszę. – otworzyła samochód i zaprosiła ich do środka. Tym razem to ona była kierowcą i jeszcze przez jakiś czas miało tak pozostać. Jack milczał cały czas obserwując Karolinę, chłonął widok tak jakby chciał zapamiętać każdą sekundę tego dnia.

Sala weselna była pięknie przystrojona. Wszędzie gdzie się nie spojrzało stały wazony z kwiatami i świece. Na pierwszy rzut oka było widać, że tutaj ma rozpocząć się miłosna ścieżka świeżego małżeństwa i że do wspomnień z tego dnia warto będzie im wracać. Sceneria była zachwycająca, zapierająca dech w piersi. Wypito szampana, zaśpiewano tradycyjne Sto lat, młodzi stłukli szkło na szczęście, utworzono po raz kolejny kolejkę do życzeń, po czym każdy znalazł przypisane sobie miejsce. Dla Jacka również takie zostało przygotowane. Karolina zaśmiała się do siebie i pomyślała o tym, jak bardzo stała się przewidywalna dla przyjaciół.

- Nie byłam pewna jak zareagujesz. – powiedziała do niej Izka siedząca naprzeciw. Po lewej stronie miała Bartka a po prawej Jacka.

- A co miałabym innego zrobić? Naprawdę nie wiem, co Ty sobie myślałaś, podejmując za mnie decyzję? – zapytała. – Ale tak jak i nie chcę rozmawiać dziś z Jackiem, tak nie chcę z rozmawiać o tym z Tobą. To nie jest ani dzień, ani miejsce na takie rozmowy.

- A bardzo jesteś zła?

- Izka, przegięłaś i dobrze o tym wiesz. Gdyby tak nie było, nie dręczyłabyś mnie teraz pytaniami. Daj spokój dziś z nimi, ok.? – postawiła sprawę jasno po czym dodała – Dziś chcę się dobrze bawić, potańczyć, pośmiać i po prostu pobyć z ludźmi, z którymi miło spędza się czas. Cząstka naszej ekipy dziś się poślubiła. Wydaje mi się, że to dość istotne i uszanujmy to, proszę. Zasłużyli na naszą 100% uwagę. Nic innego nie jest dziś ważne. – Jasiek wsłuchując się w rozmowę, był dumny z siostry i jej podejścia do tematu. Wiedział, że sama potrzebuje czasu na przetrawienie obecności Jacka. Widział, że jego pojawienie się wstrząsnęło ją dogłębnie, a jednak nie dała jemu tego po sobie poznać. Z drugiej strony, Robson nie poznał jej tak, jak znali ją siedzący obok przyjaciele. W jednym miała całkowitą rację. Dziś najważniejszym była dobra zabawa i za to trzymał mocno kciuki. Mieli w planach niezłą niespodziankę i nie mógł się doczekać reakcji gości.

- Przepraszam na moment i proszę o chwilę uwagi. – muzyka ucichła i w głośnikach usłyszano głos Kuby. Jasiek uśmiechnął się i spojrzał na Marka, Bartka i Patryka. Początek przemowy był dla nich umówionym sygnałem. Dziewczyny zerkały na siebie zaskoczone, ale i bardzo ciekawe tego, co będzie się działo dalej. Kuba uśmiechnął się szeroko, rozejrzał po sali i kontynuował. – Swego czasu mieliśmy pewien plan, którego nie udało się wprowadzić w życie. Chciałbym prosić abyście usiedli wygodnie i dali się zachwycić, bo czeka Was występ nie z tej planety, który chciałbym zadedykować go dwóm niesamowicie wyjątkowym osobom – mojej żonie i przyjacielowi, który jest autorem tego, co tutaj zobaczycie. Daro, damy czadu dzięki Tobie. – oddał mikrofon dj-owi i mrugnął do niego. Karolina spojrzała na Beatkę i obie miały w oczach łzy. Światła zostały zgaszone. Widać było tylko blask świec i światełek na suficie. Muzyka zmieniła się, a na środku parkietu pojawiła się grupa 5 facetów. Izka usiadła bliżej dziewczyn i zapytała:

- Wiecie co się tutaj dzieje?

- Ty, niczego nie wiesz? Niesamowite. – zażartowała, udając zdziwioną Karo. – Ale poważnie mówiąc, nie mam zielonego pojęcia, co oni znowu wymyślili. – szepnęła, zerkając w stronę Jacka. Siedział z boku zaintrygowany, tak samo, jak i one.

- Wychodzi na to, że cokolwiek to jest, odpowiedzialny za to jest Darek. – zauważyła Majka.

- I to mnie jeszcze bardziej przeraża. – skupiła wzrok na tym, co działo się na parkiecie. Przykuwające uwagę intro muzyczne przechodziło w dźwięki „I want it that way" Backstreet Boys, a Jasiek, Bartek, Kuba, Patryk i Marek klęczeli z kapeluszami na głowach i w rytm piosenki tańczyli doskonale opracowaną choreografię. Karolina nie była w stanie powstrzymać łez. Doskonale pamiętała, ile razy Darek podśpiewywał tą piosenkę, w czasie tygodni przygotowań do ich ślubu. Teraz wiedziała już dlaczego. Do tego momentu, żaden z chłopaków nie puścił pary z ust. To była jej niespodzianka weselna, która nigdy nie ujrzała światła dziennego. Gdy muzyka ucichła, rozbrzmiały gromkie brawa wszystkich gości, Kuba chwycił mikrofon i powiedział:

- To jest mój wielki dzień. Moja największa przyjaciółka została moją żoną, spełniając moje największe marzenie. Ale chciałbym Wam powiedzieć, że tym tańcem spełniliśmy jeszcze jedno marzenie, które pojawiło się jakiś czas temu. Niewielu z Was wie, że Daro, który stworzył całą tą choreografię siedzi wśród aniołów, tam na górze i pewnie teraz krytykuje nas za błędy. – zrobił przerwę i cała piątka tancerzy wzniosła ręce ku górze. – Miał on być mężem naszej Karo, ale nie zdążył. Chcieliśmy tym tańcem upamiętnić to jak przygotowywaliśmy się do tamtego występu i zrobić przy okazji niespodziankę kobietce, którą kochamy całymi naszymi sercami. Karo, chylimy czoła. Daras był wielki. – ukłonili się wszyscy, a Karolina płakała pełna poruszenia i wzruszenia. Podeszła do każdego z nich i mocno przytuliła, dziękując za to co właśnie zrobili. Miało to dla niej wyjątkowe znaczenie.

- Darek byłby z Was dumny. – powiedziała stojąc przed nimi. – Jesteście teamem, który podbiłby każde serca. Dziękuję Wam za to. Nie macie pojęcia ile to dla mnie znaczy. – uśmiechnęła się, czując za swoimi plecami Izkę, Beatą i Majkę. DJ puścił kawałek utworu „Friends will be friends" doskonale wpasowując się w wyjątkowość tej chwili. Goście zaczęli ponownie bić brawo.

- Zapraszamy wszystkich do zabawy! – Kuba przywrócił porządek i po krótkiej chwili parkiet pełen był tańczących par. Poszczególne etapy wesela przechodziły płynnie z jednego w kolejny, zapewniając ciągłość zabawie i radość zebranych osób. Jedzenie i muzyka idealnie ze sobą współgrały a lejący się przy każdym stoliku alkohol przyczyniał się utrzymaniu doskonałych humorów i chęci do tańca.

- Dobrze pilnujcie koperty od nas. – zaśmiał się Marek, kiedy Młodzi usiedli po oczepinach przy ich części stolika. Janek siedział w muszce a Joasia w welonie. Oboje złapali co trzeba i teraz spoglądali na siebie maślanymi oczyma.

- A co, tam miliony są? – zapytał ze śmiechem Kuba.

- Miliony to nie, aż takiej kasy nie mamy. – odpowiedział mu Bartas. – Ale macie wykupioną od nas małą podróż poślubną w wersji ekstremalnej.

- Z nim całe życie będzie w wersji ekstremalnej, ale zaintrygowałeś mnie. – powiedziała Beata. – Gadaj dalej, bo jak nie, to zaraz zniknę w pokoju i zrobię wielkie poszukiwania w tej prezentowej stercie.

- Wykupiliśmy Wam wyjazd na Mazury, a podczas pobytu tam: żagle, skok na bungee i jazda na quadach. Abyście nie znudzili się sexem za szybko. – mrugnęła do nich Karolina, a oczy obojga zaświeciły się jeszcze bardziej. – Ale wiecie, bierzcie się do roboty bo moja Mała chce mieć towarzystwo w swoim wieku.

- Wasza Mała. – poprawiła ją Izka, patrząc znacząco na Jacka. Chłopak wsłuchiwał się w rozmowę, chociaż Karolina była pewna, że nie rozumiał zbyt wiele. Nie prowadzili jej po angielsku. Nie wyglądał na znudzonego. Obserwował tańczących, sam tańczył podchodząc do ciotek Młodych, poprawiając im humory, kiedy mężowie znikali na męskich pogaduszkach. Karo cieszyła się widząc go w dobrej formie. Widać, że oszczędzał bardziej jedną nogę, ale nie przeszkadzało mu to w zabawie i kocich ruchach. Aktywnie uczestniczył w weselnych grach, z nią albo z innymi kobietami. Jednak cały czas nie spuszczał z niej oczu. Tak samo jak przed kościołem. Jakby inni byli dla niej tylko tłem.

- Zatańczysz ze mną? – zapytała go, kiedy Beatka z Kubą odeszli do kolejnych gości. Fotografowali się właśnie ze wszystkimi, którzy dzielili z nimi ten, jedyny w życiu, wieczór.

- Niemógłbym Tobie niczego odmówić. – wstał a na jego twarzy zagościł uśmiech, któryw połączeniu z zielenią spojrzenia, potrafił ją rozbroić. W tle z głośnikówsłychać było dźwięki piosenki Leonarda Cohena. Parkiet wypełniał się parami,wpatrzonymi w siebie jak w obrazki. Tańczyli w rytm „Dance me to the end oflove", dokładnie tak samo jak podczas sylwestra. Jack obracał ją dookołasiebie, wtulał co chwila w ramiona, sunąc po całym parkiecie. Tańczyłdoskonale. Iza wiele razy śmiała się podczas jej opowiadań, pytając, czy jestcokolwiek czego nie robił doskonale. Wychodziło na to, że nawet przeprosinypotrafił idealnie zaplanować. Jeśli była na niego zła za pojawienie się właśniedziś, to zapomniała o tym zupełnie. Ale o to chyba chodziło w weselach, aby sięweselić.

***

Wczesnym rankiem, kiedy już wszyscy rozjechali się do domów, hoteli i innych miejsc noclegowych, cała ekipa siedziała na środku parkietu i przytuleni do siebie śpiewali „Kiedy ranne wstają zorze". Jack oparty o ścianę sali i obserwował ich ze swojej wygodnej miejscówki. Był bardzo zmęczony. Karolina, tłumacząc się stanem błogosławionym, zdrzemnęła się w ciągu nocy w jednym z pokoi i teraz wyglądała najlepiej z nich wszystkich. Co prawda poszedł do tego pokoju z nią, ale nie zamknął oczu ani na moment. Patrzył na nią i myślał o głupocie swojego wcześniejszego postępowania. Nie miał nawet pojęcia jak zacząć rozmowę aby przekonać ją, by spróbowała zaufać mu jeszcze jeden jedyny raz. Tęsknił za nią przez wiele tygodni. Czytał bzdury pojawiające się w prasie, domyślając się kto podsyca to zainteresowanie i czerpie z tego niezłe korzyści. Był wściekły na to, co pisano i w jakim świetle pokazywano Karolinę, chociaż na całe szczęście, żaden krwiopijca medialny nie dowiedział się kim ona jest. Może dlatego, że niewiele osób z jego grona wiedziało o niej coś więcej, niż tylko tyle, że istnieje. Pilnował aby tak pozostało. Jeszcze tego w tym całym bałaganie brakowało. Był niesamowicie wdzięczny Izce. Zadzwoniła do niego wtedy, kiedy już kompletnie stracił nadzieję na znalezienie w sobie odwagi do napisania lub zatelefonowania do Karolina po tak długim czasie. Nie wiedziałby co napisać, ani co powiedzieć. Przecież pisała do niego tyle razy, a on ani razu nie zareagował na jej listy i wiadomości. Jak można być takim głupcem. Joan próbowała swoimi sposobami na niego wpłynąć, ale nawet siostra nie zmotywowała go na tyle, aby duma pozwoliła mu na jakikolwiek ruch. Spojrzał na Izkę, wtuloną teraz w Karo i podziwiał ją za bojowość. Musiała wiedzieć jakie ryzyko niesie sobą, powiadomienie go o tym, co dzieje się z Karoliną. Ale zaryzykowała, bo czuła, że nie jest jeszcze za późno. Kiedy do niego zadzwoniła powiedziała mu tylko, żeby pamiętał, że kocha się za nic i nie istnieje żaden powód do miłości. Albo się kocha, albo nie. Kocha się pomimo wszystko. Zapytała czy on widzi jeszcze sens w powrocie na te dobre tory swojego życia. Mówiła do niego czasem tajemniczo, czasem bardziej bezpośrednio. Wspominała o pięknie prowadzenia normalnego życia. Początkowo nie wiedział do czego dąży. Ale kilka dni temu przesłała mu zdjęcie, które było tą motywacją, jakiej potrzebował. Wiedział, że nie może się poddać. Czekała go najtrudniejsza rozmowa jego życia, ale nigdy nie był bardziej gotowy niż teraz.

- Czas się zbierać. – usiadła tuż obok niego Karo. Była boso. Zdjęła już nawet sandałki, na które zmieniła szpilki, porzucone chwilowo w samochodowym bagażniku. – W którym hotelu się zatrzymałeś?

- W Focusie. – patrzył na nią niemalże bez przerwy. – Musisz być zmęczona. – powiedział z troską w głosie.

- Niespecjalnie. Mam tylko wielką ochotę wskoczyć do wanny i siedzieć w niej tak długo, aż stopy odetchną i powróci mi lekkość nóg. – rozmarzyła się.

- Masaż dobrze by Ci zrobił. – powiedział jak gdyby nigdy nic. Zabrzmiał zupełnie, jakby ostatnie tygodnie nie miały miejsca. Karolina potrafiła wyobrazić sobie jego dotyk na swoich stopach, delikatne uciski w obolałych miejscach, przynoszące ukojenie i pełen relaks.

- Pewnie by tak było. Jednak dziś będzie musiała wystarczyć kąpiel. – uśmiechnęła się do niego delikatnie, dając mu jednocześnie do zrozumienia, że jeśli liczył na łatwość i prostotę kolejnych godzin, to bardzo się mylił. Nie zamierzała mu niczego ułatwiać. Czekała na szczerość, czekała na wyjaśnienia. Czekała na prawdę, jakakolwiek by ona nie była. Wszystko będzie lepsze niż niewiedza i takie zawieszenie w domysłach. – Jasio, wsiadamy w auto. – podeszła do brata, który już kilka godzin temu stracił stałą łączność ze światem. W podobnym stanie był Bartek. Joasia właśnie przysypiała z głową na kolanach Jaśka a Patryk nie mógł powstrzymać się od uwiecznienia tej pozy na zdjęciu. Zamierzał pokazać je Jankowi w najmniej oczekiwanym momencie. Każdy z nich miał specyficzne poczucie humoru.

- Coś mi się wydaje, że będziesz potrzebowała pomocy. – Jack podtrzymywał Bartka pod ramię. Karolina podała mu kluczyki.

- Dziękuję. Proszę wprowadź go do auta. Później już dam sobie radę. Nie pierwszy raz ewakuuje ich w takim stanie. Lata doświadczeń robią swoje.

- Ale tym razem jesteś w ciąży. – upomniał ją delikatnie.

- Jakoś dawałam radę przez ostatnich kilka tygodni bez Twojej pomocy i jak widzisz świetnie mi to idzie. – starała się być stanowcza, ale i spokojna.

- Nie miałem nic złego na myśli. Martwię się po prostu.

- Niefajne uczucie, co? – wiedziała, że powoli staje się złośliwa, jednak kąśliwe uwagi jakby same pchały się przez jej struny głosowe i artykułowały zdania. Chłopak spuścił wzrok i zabrał Bartka w stronę jej samochodu. Idąc spojrzał w stronę żegnających się przyjaciół. Przechwycił wzrok Beatki. Pomachał jej na pożegnanie, a ona podniosła kciuk w górę, życząc mu powodzenia. I ona wiedziała, że czekała go ciężka przeprawa. Im był jej bliżej, tym bardziej był przerażony. Chcąc się uspokoić, jeszcze raz obiegł oczami całą, tak pełną pozytywnych emocji salę. Poza nimi i obsługi nie było już nikogo. Pamiętał rozmowę jaką odbyli podczas pobytu w górach. „Na pewno ostatni będziemy opuszczać parkiet."- powiedziała wtedy Karolina. I dokładnie tak było. Niby tak samo, a jak zupełnie inaczej. Doczłapał się z Bartkiem do samochodu i posadowił go na tylnym siedzeniu dokładnie w momencie, kiedy chłopak otworzył oczy.

- Oj Robsi. Namieszałeś sobie chłopie w życiorysie. – powiedział pijackim głosem. – Żebyś Ty wiedział ile ona przez Ciebie naryczała, nie miałbyś takiej odwagi w sobie. – Jack nie odezwał się ani słowem. Poczuł, że jeśli chce się czegoś więcej dowiedzieć, nie może teraz przerywać. Był pewien, że Bartek jak tylko wytrzeźwieje niewiele będzie pamiętał z tej rozmowy. – Musisz mieć naprawdę mocne argumenty, jeśli nie chcesz aby Twoja buzia straciła ten brytyjski urok. Jak tylko ją skrzywdzisz kolejny raz, osobiście dopilnuje, aby Twój ryjek nie był już taki piękny.

- Czy to, że ją kocham nad życie, nie wystarczy? – zapytał.

- Myślisz, że tylko Ty? Kochać ją to najłatwiejsza i najprzyjemniejsza rzecz na świecie. To proste i banalne. Bo przecież jej nie da się nie kochać.

- A jednak. – zadrwił Jack cicho.

- Nie jest tak jak myślisz. – powiedział nagle bardzo poważnym tonem Bartek. – Nie masz pojęcia, przez co ona przeszła. I nie mam tutaj na myśli, tego co było przed Tobą. Tylko właśnie to, co było po Tobie. Co innego, kiedy ktoś odchodzi nie zdając sobie z tego sprawy, a coś zupełnie innego, gdy ktoś postanawia zniknąć i nie dać nawet znać dlaczego. Namieszałeś nie tylko w swoim życiorysie. Kocham Karo i zawsze tak będzie, bo nie mam bliższej kobiety przy sobie. Ona jest jak kawałek mnie samego. Ale to działa w obie strony. Wiem, o niej rzeczy, o których Ty nie masz pojęcia, bo nie było Ciebie obok. To osóbka delikatna jak tchnienie wiatru, jak chmurka na niebie, która najlżej jak się da przesłania słońce. Łatwo ją złamać, o wiele trudniej naprawić. Masz przed sobą największe wyzwanie swojego życia i jeśli nie jesteś do niego przygotowany, nie zaczynaj, bo możesz przegrać na starcie. Jedno o co chcę Cię prosić, to nie złam jej ponownie serca. – to powiedziawszy wpadł ponownie w sen. Jack patrzył na niego zaskoczony szczerością.

- Coś się stało? – zapytała Karolina podchodząc do samochodu z Jasiem i Joasią. – Wyglądasz jakbyś ducha zobaczył. – powiedziała otwierając drzwi od strony pasażera.

- Wydaje Ci się. Wszystko w porządku. – zareagował niemalże natychmiast. – Coś jeszcze zabrać? – zapytał, chcąc pomóc w czym tylko mógł.

- Nie, jutro, a w sumie to dziś – zerknęła na zegarek i słońce na horyzoncie - I tak tutaj przyjedziemy. Jeśli coś zostało, wyląduje w pokoju Młodych. Poprawiny zaczynają się od pory obiadowej. Oczywiście, jesteś zaproszony, jeśli tylko masz ochotę.

- Przecież, wiesz, że to Ty decydujesz.

- Nie Jack. Na pewno zauważyłeś, że ludzie dookoła mnie podejmują za mnie decyzję, zapewne uważając, że ciąża zabrała mi rozum. – uśmiechnęła się do niego. – Ruszamy? – zapytała, odpalając silnik.

- Jasne. Jestem gotowy. – usiadł na miejscu pasażera obok niej. Gdy ruszyła spoglądał za okno, obserwując mijane auta. Musiał skupić na czymś swoją uwagę. Był przekonany, że ostatnie czego Karo teraz potrzebuje, to jego błagające spojrzenie. A teraz czuł, że będzie musiał ją błagać o miłość. Miał wrażenie, że nic innego mu nie pozostało.

***

Karo, wiem, że jesteś na mnie zła. Wiem, że uważasz, że nie powinnam się wtrącać, ale nie mogę patrzeć dłużej jak się zapadasz w sobie i nie dajesz sobie szansy na szczęście. Przecież sama dobrze wiesz, że przez gardło nie przejdzie Ci: Nie kocham Jacka Robsona. Daj mu szansę na wyjaśnienia. Wysłuchaj go. Ja przyjmę karę za wciskanie nosa gdzie nie trzeba, jakąkolwiek mi wymyślisz. I doceń, że nie marudziłam całe wesele. Kocham Cię." – gdy tylko Karolina otworzyła oczy, zobaczyła wiadomość od Izki. Musiała przyznać rację przyjaciółce i docenić to, że nie wróciła do rozmowy o Jacku. Po raz pierwszy od dawna posłuchała tego, czego chciała Karo. A to jej się nieczęsto zdarzało. Zwykle miała doskonałe wyczucie, czego trzeba bliskim jej osobom i nachalnie narzucała swoją wolę innym. Nie mogła nie wziąć pod uwagę tego co napisała Iza. Sama przed sobą już przyznała. Pokochała Jacka i chociaż nie było łatwo powiedzieć samej sobie: „otwórz oczy, spróbuj" w końcu musiała to zrobić. Bo co miała do stracenia? W tym momencie już niewiele. Nie ryzykowała praktycznie niczym.

- Cześć. Cieszę się, że Cię słyszę. – głos Jacka po drugiej stronie słuchawki był wesoły. Dźwięk wykonanego połączenia nie miał szansy być usłyszany, bo chłopak odebrał po pierwszych jego tonach.

- Cześć. – powitała go z uśmiechem. Uwielbiała tembr jego głosu. Działał na nią uspakajająco. Temu nie mogła przeczyć. Czy słyszała go na żywo, czy poprzez słuchawkę telefonu, nie miało to znaczenia. Ciepło, spokój i nadzieja w każdej głosce sprawiały, że oczami wyobraźni widziała go obok siebie. – Masz ochotę na spacer? Do obiadu jeszcze trochę czasu, a myślę, że warto abyśmy wyjaśnili sobie kilka kwestii.

- Zgadzam się z Tobą. Mamy troszkę niewyjaśnionych tematów. Narozrabiałem. Winny się tłumaczy, trudno nie zgodzić się z tym powiedzeniem. – przytaknął jej. – Może spotkamy się przy wejściu do parku? – zaproponował.

- Dobrze, ale jedno musisz mi obiecać.

- Wszystko.

- Ja będę mówić. Widzimy się za kilka minut. – rozłączyła się tak szybko, jak szybko wcześniej podjęła decyzję o spotkaniu. Wiedziała, że gdyby dała sobie czas do namysłu, zaczęłaby przeprowadzać zupełnie niepotrzebne jej teraz analizy. Szukałaby argumentów, dla których chciałaby wstrzymać się przed powiedzeniem tego, co siedziało w jej głowie.

Kiedy dotarła w umówione miejsce Jack siedział już na ławeczce i obserwował skubiące okruszki ptaki. Karo spojrzała na niego i uśmiechając się, usiadła obok.

- „Równie wspaniale jest kochać, jak być kochanym. Miłości nie da się marnować. To znaczy, że miłość jest najpotężniejszą siłą na świecie. Miłość potrafi wszystko." To mój ulubiony cytat z Cassandry Clare. – odwrócił się w jej stronę. Zielone spojrzenie zaparło jej dech w piersi. Chwyciła jego dłoń i położyła sobie na brzuchu. – Nie zmarnowaliśmy tego, co się pomiędzy nami wydarzyło. Ta malusia istotka, tam w środku jest tego doskonałym przykładem. Nie chcę abyś myślał, że nie zamierzałam Ci powiedzieć, bo tak nie jest. Ale jakbyś zareagował, gdybym napisała Ci o tym w mailu, albo co gorsza w sms? Przecież telefonów nie odbierałeś. – zabrzmiało to jak wyrzut, ale przeciez takim było. Karo nie chciała wprowadzać w tą rozmowę ani jednego negatywnego tonu. Uśmiechnęła się i kontynuowała - Zaskoczyła mnie ta ciąża tak bardzo, że jak Iza kazała mi zrobić test, to zaczęłam się śmiać. – mówiła patrząc mu w oczy. – Nie wyglądasz na zdziwionego. Nie wiem czy chcę wiedzieć ile i co powiedziała Ci Iza, bo znam ją na tyle, że chyba zdrowsza będę, nie wiedząc wszystkiego. W jej przypadku mogę spodziewać się tego co najmniej spodziewane. - Jack uśmiechnął się, dając jej do zrozumienia, że wie wiele więcej niż może się ona domyślać. – Jesienią będziemy rodzicami i prawda jest taka, że cały nasz świat przewróci się do góry nogami. Ja już teraz przewartościowuję swoją codzienność i coraz więcej czasu poświęcam na odpoczynek, relaks, mniej pracuję i skupiam się na tym, co dla mnie dobre. A dobre jest dla mnie szczęście, jeśli tylko sobie na nie pozwolę. Miłość jest potężna. Potrafi wszystko. I dokładnie tak jak w cytacie Cassandry i jak we wczorajszym czytaniu podczas mszy. To jedno z najpotężniejszych uczuć świata. Samo to, że przyjechałeś świadczy o tym, że jeszcze coś do mnie czujesz. Moment, w którym wyznałeś mi miłość był dla mnie jednym z najcudowniejszych w moim życiu. Tego ile Tobie zawdzięczam, nie muszę omawiać, bo Ty to wiesz. Pisałam o tym tyle razy. Czasem się powtarzam, ale to co dla mnie ważne, mogę kopiować jak mantrę.

- Możesz mi to pisać i mówić ile razy tylko chcesz. Nie ma dla mnie piękniejszych słów.

- Pewnie z wyjątkiem tych, które powiem teraz: Kocham Cię Jack. Kocham Cię odkąd poznałeś prawdę o mnie ale trudno było nawet mi samej się do tego przyznać. Zrozumiałam to dopiero wtedy, gdy postanowiłeś mnie zostawić, odpuścić sobie. To jak wielki ból zamieszkał w moim sercu wtedy, jest tylko dodatkowym argumentem na to, że Cię kocham. To co się we mnie działo, to jak bardzo dotknęło mnie Twoje postępowanie tylko utwierdziło mnie w przekonaniu o sile mojego uczucia. Nie miałam sposobności powiedzieć Ci o tym wcześniej, więc robię to teraz. Kocham Cię! Z tym całym Twoim bagażem i bałaganem, którego narobiłeś. Ale skoro ta droga doprowadziła Cię do mnie, to chyba musiałeś na nią wejść. – oczy Jacka wypełniły się łzami. Chwycił ją za rękę i płakał. Nie wstydził się łez, ani tego, że ludzie dookoła zerkali w jego stronę. Karolina właśnie wyznała mu miłość, a on nie mógł dłużej trzymać wszystkich emocji w sobie. – Teraz możesz mówić. – uśmiechnęła się Karolina, sięgając po jedną z jego łez, która właśnie spływała po policzku.

- Karo, nie wiem co powiedzieć ani jak na to wszystko zareagować, bo spodziewałem się zupełnie innego przebiegu tej rozmowy. Bałem się jej jak niczego nigdy wcześniej. Bałem się, że usłyszę, że nie chcesz mnie już widzieć. Wiem jak bardzo Cię zawiodłem i jak bardzo przeżywałaś tygodnie, które Tobie zgotowałem. Nie potrafię sobie tego wybaczyć, ale miałem taki mętlik w głowie i tak różne myśli. Teraz kiedy o tym myślę, wspominam to jak się zachowywałem, to mam wrażenie, że to nie byłem ja. Jakbym oderwał się od mojego ciała i ono samo funkcjonowało bez zgody mojego serca. Przecież jesteś miłością mojego życia. Los postanowił Cię na mojej drodze życiowej i nigdy niczego lepszego nie zrobił. Kocham Cię tak bardzo. Myślę, że moje zachowanie można tłumaczyć tym, że może chciałem odepchnąć Cię sam, bo bałem się, że to Ty odepchniesz mnie od siebie i nie będę potrafił sobie z tym poradzić. Karolino, kocham Cię dziś, kochałem Cię wczoraj i miesiąc temu i będę kochał się jutro i każdego innego dnia. Przepraszam Cię i wybacz mi to jakim chamem okazałem się być przez ostatni czas. Nie wiem co mi strzeliło do tego brytyjskiego łba. Kocham Cię. Wyjdziesz za mnie? – zapytał na koniec, czym kompletnie ją zaskoczył.

- Przegiąłeś teraz i chyba nie liczyłeś, że się zgodzę, co? – zaśmiała się tylko. –Teraz powiem, może kilka niemiłych rzeczy, ale skoro już jesteśmy ze sobą tak szczerzy, że padają nawet oświadczyny to wiem, że poradzisz sobie z tą prawdą. – usiadła bokiem do niego. Mówiła patrząc przed siebie, trzymając jego dłoń w swojej i bawiąc się jego palcami. – Podarowałeś mi najpiękniejszą książkę. Wiem, że sam również czytałeś wiele razy Małego Księcia. Cała książka poza tym, że niesie sobą różne mądrości życiowe, tak aktualne w każdych czasach, mówi też o tym, że wierność samemu sobie, może dać nam szczęście. Wiesz co najbardziej mnie zabolało w tym co się stało. Właśnie to, że napisałeś, że robiąc to co robisz, jesteś wierny sobie. Nie wierzyłam w to. Stwierdziłam, że jednak nie to mnie tak boli. Nawet też nie to, że nie dałeś mi możliwości porozmawiania ze sobą. Nie to, że zachowywałeś się jakbym nagle przestała istnieć. Najgorsze dla mnie było czytanie swojej historii, mojego powracania do normalnego życia w gazetach. Nie wziąłeś kompletnie pod uwagę, tego, że ktoś z Twojego otoczenia ewidentnie sra w Twoje gniazdo? Kogo Ty masz dookoła siebie? I wtedy zapytałam siebie jak ja mogę być szczęśliwa, skoro działasz wbrew sobie i wymuszasz na mnie pranie brudów publicznie? Zastanowiłeś się nad tym, czego ja chcę? Jak wygląda moje życie? Ja nie chcę widzieć swoich zdjęć w brukowcach, nie chcę aby ktoś wypisywał o mnie niestworzone historie, tylko po to aby zwiększyć sprzedaż lub liczbę polubień. Jack – zapytaj sam siebie, czy tego chcesz dla mnie skoro twierdzisz, że mnie kochasz. – popatrzyła na niego, tak jak nigdy dotąd. – Pytałeś mnie kiedyś, czy jestem gotowa aby podzielić się Tobą ze światem, bo niestety ten świat jest brutalny. Ja nie chcę się dzielić Tobą z kimkolwiek i jeśli mamy być razem, jeśli mamy być rodziną, to musisz mi obiecać, że nigdy nic z naszej normalności, nie ujrzy światła dziennego w szmatławcach ani innym miejscu medialnym. Ja nie jestem i nie będę gotowa na odkrywanie siebie publiczne. Jeśli to się wiąże z tym, że będziesz pojawiał się na czerwonym dywanie z kimś innym, nie interesuje mnie to. Zabierz Joan, ona ma parcie na szkło, ale ja po doświadczeniu ostatnich tygodni, tego nie chcę, nie akceptuję i się na to nie godzę.

- Karo, moje życie, jest Twoim życiem. Żadna inna normalność mnie nie interesuje poza tą, którą mogę przeżyć u Twego boku. Wystarczy jedno Twoje słowo, a zrobię wszystko abyś mogła być szczęśliwa.

- Jack, zrozum mnie dobrze. Ja nie chcę abyś Ty się zmieniał. Chcę Ciebie takiego jakim jesteś. Ze wszystkimi Twoimi dziwactwami. Ale chcę aby Twój świat aktorski, zawsze pozostał Twoim, nie naszym i chcę aby ukrywanie mnie i docelowo naszego Maleństwa przed światem, było uskuteczniane tak długo jak to tylko jest możliwe.

- No to może teraz zgodzisz się i za mnie wyjdziesz? – zapytał ponownie, przytulając ją mocno.

- Nie przeginaj. – spojrzała mu w oczy i pocałowała najbardziej namiętnie jak to było możliwe w publicznej przestrzeni. W końcu nie byli sami, a seniorzy spacerujący po parku, zerkali na nich co chwila z ciekawością.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro