WIERNOŚĆ SAMEMU SOBIE

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Czekając na połączenie, miała w głowie natłok myśli. Nie była w stanie skupić się na poprawnym oddychaniu. Miała wrażenie, że na klatce piersiowej stanął jej słoń. To nie był pierwszy raz, kiedy tak się czuła. Wspomnienia wróciły natychmiast. Kręciła głową, chcąc zaprzeczyć temu co pojawiało się w jej myślach. Obrazy przesuwały się jak w kalejdoskopie - samochód, trumna, pogrzeb. Gdy tylko Jaon odezwała się po drugiej stronie, zapytała tylko:

- Żyje? – w tym momencie nie chciała wiedzieć niczego więcej.

- Tak. – kiedy usłyszała to krótkie potwierdzenie, serce zaczęło ponownie jej bić, oddech wrócił do płuc a łzy spłynęły w końcu z oczy. Zastygły na moment jak pozostałe elementy jej ciała. – Z tego co wiemy, jest operowany, ale jego życiu nie zagraża niebezpieczeństwo. Dzwonił do nas jego agent. Nie wiemy nic więcej.

- Joan, ale co się stało? – dopytywała, potrzebowała więcej informacji aby się uspokoić.

- Wiemy tylko tyle, że wracał z premiery i samochód zjechał z drogi, spadł z niedużej skarpy. Chłopaki byli w stanie wyjść z auta o własnych siłach. Służby znalazły ich kilka metrów od samochodu. Jego agent jest w lepszym stanie, to on wezwał pomoc i to on prowadził. Jechali we dwójkę. Nic więcej nie wiem. W necie są zdjęcia, ale lepiej ich nie oglądać, bo nie wygląda to dobrze. – tłumaczyła. – Odchodzimy tutaj od zmysłów. Tata leci do niego jeszcze dzisiejszym lotem. Jest dostępny tylko jeden bilet na ten lot. Mama leci jutro dopołudnia. Karo, jestem przerażona. – powiedziała. – Sophia siedzi i płacze. Do Angi chyba nie dociera wcale co się stało, bo ogląda telewizję jak gdyby nigdy nic. Mama pakuje tatę, płacząc i lamentując. Nie wiem co robić.

- Joan, wszystko będzie dobrze. Musi być. – mówiła jakby przekonywała samą siebie. – Skoro lekarze mówią, że nie nic mu nie grozi, nam pozostaje wierzyć im na słowo. – nie czuła się przekonywująca.

- Karo, a może przyjedziesz do nas? Byłabyś na bieżąco ze wszystkim. Mi też byłoby lepiej, gdybyś była obok. Jakoś tak dobrze na mnie wpływasz. – Joan mówiła niemalże błagalnym tonem.

- Gdybym tylko była w Londynie, już siedziałabym w taxi, ale jestem w domu. Dostałam kilka dni wolnego i przyleciałam dzisiejszego poranka. – wyjaśniła szybko, już żałując przylotu do Inowrocławia. – Nawet nie wiesz, jak bardzo chciałabym być teraz z Wami. Obiecaj, że będziesz mnie informowała o wszystkim, czego tylko się dowiesz. – prosiła, a po chwili dodała - Joan, ja już kiedyś przechodziłam podobny koszmar. Nie mogę uwierzyć, że dzieje się to po raz kolejny.

- O czym mówisz?

- Mój narzeczony zginął w wypadku. – powiedziała tylko i zaczęła głośno płakać. – Ja mam wrażenie, że los robi sobie ze mnie jakieś jaja. – dodała po chwili. Joan milczała cały czas, ale Karolina nie była zdziwiona. Sama na jej miejscu nie wiedziałaby jak zareagować. Sytuacja była tak kuriozalna, że wydawała się być żartem kogoś, kto zaplanował dla niej życie. – Wiem, że nie jestem epicentrum świata, ale jak takie coś może się dziać drugi raz? – pytała i wiedziała, że nie uzyska żadnej odpowiedzi. To było jedno z tych pytań, na które nigdy nie pojawi się odpowiedź. I to nawet nie chodzi o retoryczność tematu. Im dłużej o tym myślała, tym bardziej przestraszona była, bo co jeszcze może się powtórzyć. Niczego więcej by już nie zniosła. Robiła co mogła by uspokoić oddech. Teraz potrzebowała spokoju, bardziej niż kiedykolwiek. Nie była już sama. I nie mogła teraz tego powiedzieć Joan. Tylko przysporzyłaby im stresów i niepotrzebnych obaw. – Joan, obiecaj, że jak tylko czegoś się dowiesz, natychmiast do mnie zadzwonisz. Ja muszę wiedzieć. Cokolwiek by się działo, muszę wiedzieć. – podkreśliła to jeszcze raz, bardziej dla siebie niż do Joan.

- Oczywiście Karo. A teraz się rozłączam. Nie chce blokować linii. – kiedy się rozłączyła, Karolina natychmiast otworzyła przeglądarkę Internetową i wpisała drżącymi palcami hasło: Jack Robson wypadek. Pojawiło się kilkanaście zdjęć prezentujących czerwony, mocno poobijany samochód, przewrócony kołami w górę. Kilka zdjęć pokazywało zbliżenie na szyby ale były one zupełnie nieostre. Nic nie można było zobaczyć. Wiedziała, że w samochodzie już nikogo nie ma. Zdjęcia musiały być zrobione po zabraniu poszkodowanych do szpitala, bowiem widać było policyjną taśmę, której głównym zadaniem było zabezpieczenie śladów oraz odstraszanie ciekawych wszystkiego gapiów i fotoreporterów, którzy za jedno tego typu zdjęcie dostaną niezłą sumkę pieniędzy. „Hieny żerujące na nieszczęściu innych." – tak opisał ich kiedyś Jack. „Ciekawe co powiedziałby teraz?" – pytanie przeszło jej przez myśl, kiedy zobaczyła zdjęcie Jacka, przy artykule opisującym wypadek. Siedziała i wpatrywała się w fotografię tak długo, aż usłyszała dźwięk otwieranych kluczem drzwi. Kiedy do mieszkania wszedł Jasiek od razu dostrzegł wyraz jej twarzy.

- Co się stało, siostra? – w pośpiechu zdjął kurtkę i usiadł obok niej. Wystarczyło jedno spojrzenie na ekran jej komórki, aby zorientował się w sytuacji. – Kurwa? Co takiego? – chwycił jej telefon i pośpiesznie przeczytał treść artykułu. Karo patrzyła na brata i nie była w stanie wykrztusić ani jednego słowa. – To niemożliwe. – powiedział po chwili. – Wiesz coś więcej? – zapytał wprost aby wymusić na niej odpowiedź.

- Joan dzwoniła. Wiem tylko tyle, że operacja trwa i nie ma zagrożenia życia. Spadli z niedużego klifu. Nic więcej na ten moment. Pan Robson leci do niego dziś. Czegoś więcej dowiemy się jutro. – mówiła już zupełnie bez emocji, co było do niej niepodobne. – Dla mnie to jakaś pieprzona abstrakcja... Czy nie może być dobrze? Zawsze coś się musi wydarzyć aby namieszać w miarę spokojnej codzienności? – zapytała patrząc na brata. Przytulił ją mocno i powiedział tylko, że na pewno wszystko będzie dobrze. Nic innego nie przychodziło mu do głowy.

- Nie pomoże Ci wpatrywanie się w te zdjęcia. – odłożył jej telefon na komodę. – Młoda Robsonówna da znać jak czegoś się dowie? – dopytał.

- Tak. Gdybym była w Londynie, już bym u nich siedziała. Ten przyjazd to nie był jednak dobry pomysł. – powiedziała.

- Karo, czy tu, czy tam, nie możesz nic zrobić. A tu przynajmniej jesteś z nami. – pocałował ją w czoło. – Tak jest lepiej. Nabierzesz dystansu. – pocieszał ją. – A teraz idź się ubrać i zrobimy coś do jedzonka. – zadaniowe podejście do przywołania jej do porządku zwykle działało i podobnie było teraz. Posłuchała bez zbędnego zwlekania i po chwili pojawiła się w ciepłym dresie w kuchni, pomagając z krojeniu warzyw. Jasiek w międzyczasie rozmawiał z Izką i Bartkiem o tym, czego się dowiedział. Tak samo jak i dla rodzeństwa, informacja o wypadku Jacka, wywołała niemałe poruszenie w przyjaciołach. Wspólnie uzgodnili, że każdego dnia, ktoś inny będzie czuwał nad Karoliną. Iza dopytywała o szczegóły, ale Jasiek nie był w stanie zaspokoić jej ciekawości. Chciałby wiedzieć więcej, aby jeszcze bardziej uspokoić przede wszystkim siostrę, ale nie był w stanie zrobić niczego więcej niż być obok. Zadzwonił też do rodziców, aby wyjaśnić dlaczego nie wróci na noc. Mama nie chciała wierzyć w to co syn starał się jej przekazać.

- Karolina musi być zdruzgotana. – rozpaczała.

- Na razie trzyma się całkiem nieźle, jak na nią, ale ten marazm nie jest niczym dobrym. Chyba bym wolał, aby krzyczała i wyżalała się na cały świat. – szepnął Jasiek do telefonu. – Mamo, dam znać jak tylko się czegoś dowiemy. – Obdzwonił ich wszystkich aby nie dowiadywali się o wypadku z mediów. Sam wolałby usłyszeć o takim zdarzeniu od zainteresowanych niż z poziomu zafascynowanych dziennikarzy. Izka zobowiązała się powiadomić pozostałych przyjaciół. Ważne było aby wszyscy byli zorientowani w temacie. W końcu Jack stał się, chcąc nie chcąc, częścią ich małej społeczności.

- Dziękuję Jaśku. – powiedziała Karolina gdy siadali na kanapie z talerzami z sałatką na kolanach. Nie musiała mówić za co dziękuje. Jasiek doskonale wiedział. Popatrzył na nią i aby zająć jej myśli zaczął opowiadać o dziewczynie, którą zaczął nazywać swoją. Miała na imię Joasia i coraz częściej gościła w domu rodzeństwa. Po minie Jaśka, Karo wnioskowała, że w końcu znalazł tą, której szukał bardzo długo.

- Wygląda na to, że moja metoda prób i błędów w poszukiwaniu kobiety w końcu doprowadziła mnie do odpowiedniego celu. – uśmiechnął się. – Chciałabyś jutro ją poznać? – zapytał jakby nieśmiało.

- Oczywiście, że tak. Postaram się nie być zbyt zasmucona. – na jej twarzy pojawił się w końcu cień uśmiechu. – Janku, niesamowicie się cieszę, że w końcu strzała amorka trafiła w Twoje serduszko. Poznanie Asi będzie dla mnie prawdziwym zaszczytem. Bez względu na to co dzieje się dookoła, jesteś dla mnie najważniejszą osobą i ktoś, kto obudził w Tobie tak wyjątkowe uczucie, będzie dla mnie niezwykle ważna. Zaprosisz ją tutaj jutro? Ugotuję coś dobrego. – obiecała cały czas uśmiechając się.

- No to musimy to chyba oblać, co siostra? – wstał w kierunku barku z alkoholami, które Karo trzymała na mniej lub bardziej wyjątkowe okazje.

- Częstuj się, ale ja dziękuję. Wlej sobie i usiądź. Muszę Ci jeszcze o czymś powiedzieć. – popatrzyła na niego, a on znieruchomiał ze szklaneczką i butelką w dłoni. Miał wzrok zupełnie zaskoczony, z drugiej strony niezwykle zaciekawiony. Wlał sobie bursztynowego płynu na dno szklanki, podszedł do lodówki po lód i colę i po chwili usiadł po turecku naprzeciw siostry, czekając aż zacznie mówić. – Miałam kilka powodów aby przylecieć do domu. Kilka dni wolnego okazało się świetną okazją do załatwienia przynajmniej części z nich. Nie bardzo wiem jak to powiedzieć, bo do tej pory nie mówiłam o tym tak bezpośrednio. Czeka mnie co najmniej kilka takich rozmów, więc dobrze będzie jak potrenuję. – zażartowała.

- Nie wiem czy mam się cieszyć, że jestem Twoim workiem treningowym. – powiedział ciszej niż zamierzał.

- W sumie to jesteś pierwszą osobą, której to powiem, bo pozostałe trzy, które już wiedzą same się dowiedziały, domyśliły, czy jakkolwiek to nazwać. – nadal kluczyła dookoła tematu, szykując się do przyznania bratu, że zostanie wujkiem. – Nie owijając w bawełnę. Jestem w ciąży. – mówiąc to patrzyła prosto w oczy bratu.

- Ty tak na poważnie? – zapytał zszokowany. – Naprawdę będziecie mieli dziecko? – jego słowa odbiły się echem po mieszkaniu.

- Na to wygląda. Przynamniej tak twierdzą testy, które zrobiłam. Pojutrze idę na badanie. – tłumaczyła. – Nie wyglądasz na ucieszonego. – dodała

- Karo, Jack miał wypadek, Ty pod serduchem nosisz malusiego Robsonika. Nie masz wrażenia, że to pierdolone déjà vu? – słowa wychodziły z niego jak naboje z karabinu. Brzmiał ostrzej niż miał zamiar. – Przepraszam za dosadność słów, ale już to przerabialiśmy. – Karolina spojrzała na niego ze spokojem w oczach. Doskonale zdawała sobie sprawę z wagi słów i tego co miał na myśli. Jej pierwsze skojarzenia były dokładnie takie same.

- Jasiek, ja tego nie planowałam. Chociaż Izka dość dosadnie wyjaśniła mi do czego prowadzi uprawianie sexu bez zabezpieczenia. Gdyby nie ona, nawet nie zrobiłabym testu. Nawet nie pomyślałam o tym, że mogłabym być w ciąży, kiedy miałam problemy z żołądkiem. Przyznaję, że zachowaliśmy się mało odpowiedzialnie, zapominając o prezerwatywie, ale tak wyszło i nie cofniemy czasu. Jack jeszcze nic nie wie.

- Jak to Jack nie wie? Nie powiedziałaś mu? – ta część zaskoczyła go jeszcze bardziej. – Karo czy Ty upadłaś na głowę?

- Nie chciałam mu mówić dopóki nie upewnię się podczas wizyty lekarskiej, że wszystko jest w porządku i kiedy ustalę z lekarzem co, kiedy i jak.

- No chyba na pytanie: Jak? to znasz odpowiedź. Izka zapewne dokonała odpowiedniego tłumaczenia zagadnienia zapłodnienia.

- Bardzo śmieszne. – zareagowała od razu Karo. – Powiem mu jak tylko będzie odpowiednia okazja. Nie zrobię tego przez telefon. Jestem wystarczająco przerażona tym co może powiedzieć mi lekarz. Nie trzeba mi tłumaczyć, że Jack musi wiedzieć. To dla mnie oczywiste. Nie zamierzam ukrywać przed nim faktu, że zostanie ojcem. Chociaż nie mam zielonego pojęcia jak zareaguje na taką nowinę. Myślę, że nie tak widział swoją najbliższą przyszłość. I trudno się dziwić. A do tego ten wypadek. – ucichła nagle – Naprawdę nie tak to sobie wyobrażałam. Pewnie, że chciałam być mamą, ale nie są to moje wymarzone okoliczności. – dodała po chwili. – Kiedy Izka była u nas w Londynie i naszła mnie kiedy wymiotowałam, zapytała mnie o to kiedy miałam ostatnią miesiączkę, to wydawało mi się, że to najgłupsze pytanie jakie może zadać. Zamurowało mnie gdy zapytała o to czy zabezpieczaliśmy się ostatnio. To było dla mnie tak nierealne, jak artykuł o Jacku kosmicie. Poszłyśmy do apteki po testy a pojawiające się dwie kreski, zaszokowały mnie nie mniej niż Ciebie teraz.

- Siostra, nie dziwię się. Cieszysz się? – zadał pytanie, które wydawało mu się najbardziej odpowiednie.

- Mimo tego co się dzieje, to już teraz, po tych kilku dniach cieszę się i mocno wierzę w to, że będzie dobrze. Otrząsnęłam się troszkę, miałam czas aby przyzwyczaić się do tej myśli. Cokolwiek się wydarzy, będę musiała się z tym zmierzyć. – odpowiedziała tak jak wszystkim w ostatnich dniach.

- A kto jeszcze wie poza Izą?

- Caren domyśliła się i dała mi nawet wizytówkę lekarza w Londynie. Nie czułam się najlepiej. Mam poranne nudności, które trwają czasem dłużej. Zaczęłam znikać na długo w toalecie. Do tego odmowa drinka podczas spotkania ludzi z Room-u. Dodała dwa do dwóch i wyciągnęła odpowiednie wnioski. I Bartas. Ale co takiego zwróciło jego uwagę, to sam musi Ci powiedzieć. Wczoraj wieczorem stwierdził, że ciężarnej nie może odmówić. Prawie oplułam się herbatą kiedy wypalił ni stąd ni zowąd. Nie spodziewałam się, że tak szybko poskłada elementy układanki. Najwidoczniej czytacie ze mnie jak z otwartej księgi. Nie chciałam przez kimkolwiek ukrywać tego co już niedługo będzie nie do ukrycia, ale najpierw muszę sama wszystko poukładać sobie w głowie.

- A nie myślisz, że lepiej byłoby abyś wróciła do Polski w takiej sytuacji i odpuściła sobie pracę na ten czas? Nie boisz się ryzykować? – nawiązywał do wcześniejszego poronienia.

- Jaśku, a co to da? Dobrze oboje wiemy, że niewiele mogę zrobić aby zapobiec temu, co może się zdarzyć. Będę pracowała mniej, będę na siebie uważała, nie będę dźwigała ciężarów, ale nie umieram przecież. Będę mamą i chcę być normalnie funkcjonującą w społeczeństwie kobietą w ciąży. Nie jestem chora. Tysiące kobiet przede mną były w ciąży i pracowały i nie zamierzam odbiegać od tego schematu. Siedzenie w domu dopiero by mi zaszkodziło. Myślałabym całymi dniami o zagrożeniach. Prędzej bym się przez to zestresowała. A to nie mile widziane. A to czy będę pracowała tu czy tam, nie ma znaczenia. Pójdę do lekarza tu i pójdę do lekarza w Londynie. Tak czy inaczej rodzić będę w Polsce, jak mi będzie dane. To nie podlega żadnej dyskusji. Za pół roku wracam do Polski. – podsumowała swoje przemyślenia, na które poświęciła kilka dni.

- Widzę, że masz wszystko pod kontrolą. – podsumował Jasiek.

- Jak sam wiesz, nie da się wszystkiego kontrolować. Sama jestem tego doskonałym przykładem. Co ma być to będzie i tyle. Takie mam podejście i tego się będę trzymała. Muszę tylko doczekać odpowiedniego momentu aby przekazać tą nowość Jackowi. Bardzo chciałabym to zrobić „face to face", ale jak to ujęła Izka, życie często pisze samo scenariusze i nie bierze naszych planów pod uwagę.

- Od kiedy nasza Izka jest takim filozofem? – zaśmiał się Janek.

- Bycie mamą bardzo ją zmieniło. Na wiele tematów, ma teraz inny pogląd niż wcześniej. Ale tak to chyba bywa. Mama powtarza nam to za każdym razem.

- Co prawda, to prawda. – Jaś był już spokojny. Podejście siostry bardzo pozytywnie go zaskoczyło. Doświadczenia, które miała za sobą, nauczyły ją wiele. Wyciągnęła z nich wnioski na przyszłość, która właśnie nadeszła. – Powiesz rodzicom?

- Tak. Zamierzam we wtorek po wizycie u lekarza przyjechać i przedstawić swoją sytuacje. Nie wiem kiedy przylecę następnym razem. Wyobraź sobie minę mamy, gdybym jej teraz nie powiedziała i przyleciała wiosną z widocznym brzuszkiem. – oboje zaczęli się śmiać, wizualizując sobie reakcję kobiety.

- Ale podobnie może być z Jackiem. – Jasiek spoważniał na moment.

- Wiem Jaśku, naprawdę chcę tego uniknąć. Chciałabym, aby chwila kiedy mu powiem była odpowiednia. Pragnę zobaczyć uśmiech na jego twarzy, chcę by poczuł się ważny i wyjątkowy bo jest tatą naszego bobasa. Ale nie wiem czy tak będzie. Nie rozmawialiśmy o tak dalece idącej przyszłości.

- Karo, on Cię kocha. Na pewno będzie zaskoczony, ale będzie się cieszył.

- Jasiek, wiesz dobrze, że czasem miłość to za mało. – spojrzała na niego, wiedząc, że ma racje. Znali takie przypadki. Niestety często pojawiające się dziecko, stawało się powodem rozstania, kochających się par.

- A Ty jesteś gotowa przyznać, że kochasz Jacka? – zapytał, ale gdy nie dostał natychmiast odpowiedzi, wiedział, że jej nie usłyszy. Siostra używała słowa „kocham" często, kiedy była jego pewna. Ale w przypadku jakichkolwiek niepewności, nie korzystała z niego wcale. Na jej miłość trzeba było zapracować.

***

Asia okazała się być bardzo kontaktową i miłą osobą. Kiedy Jasiek przyprowadził ją następnego dnia do Karoliny, uśmiechom nie było końca. Dziewczyny bardzo szybko znalazły wspólny język, a spokój i pozytywne nastawienie Aśki wprowadziło bardzo przyjemną atmosferę spotkania. Tak jak Karo obiecała bratu, starała się odsunąć na dalszy plan obawę o stan zdrowia Jacka i czerpała radość z poznania kobietki, którą wybrał sobie Jaś. Musiała przyznać, że stanowili uroczą parę. Byli idealnym dowodem na to, że przeciwieństwa się przyciągają. On był jak ogień, ona jak woda, ale i jak niezbędne mu do przetrwania powietrze. Kończyli swoje zdania, nie wchodząc sobie w słowo, jakby oczekiwali zakończenia przez drugą osobę. Karolina nie spodziewała się zobaczyć Jaśka tak oczarowanego i ewidentnie zakochanego. Nie odrywał oczu od Asi, a i ona co chwila spoglądała na niego z wielkim uczuciem w oczach. Nawet jeśli dziewczyna nie przyznała tego Jankowi, kobieca intuicja podpowiadała Karolinie, że Asia czuje do Jaśka więcej niż okazuje to jemu na co dzień.

- Coś czuje, że mamy kolejne ogniwo naszej społeczności. – powiedziała do brata, gdy ten wrócił do jej mieszkania na noc. – A Ty planujesz mnie tak pilnować do końca mojego pobytu w Inie? – dopytała po chwili, widząc, że Jaś szykuje się pod prysznic.

- A co? Nie jestem zaproszony? – zaśmiał się wszedłszy do pokoju, w którym zwykle spał będąc u siostry.

- Masz tu miejsce zawsze i kiedy tylko masz na to ochotę. – wyjaśniła szybko. Nie miała nic przeciwko jego obecności. Jednak przeczuwała, że jego towarzystwo ma głębsze znaczenie niż tylko chęć nacieszenia się siostrzaną miłością. – Ale jeśli chciałbyś być teraz gdzie indziej, to ja to zrozumiem. Nie potrzebuję nadzoru. Jak widzisz radzę sobie całkiem nieźle z historią tego wypadku.

- Siocha, jestem dokładnie tu, gdzie chcę być. Ja i Aśka, to jeszcze nie „ten" etap. – podkreślił ostatnie dwa słowa, skupiając na nich uwagę. - Działamy powoli a mnie to się bardzo podoba. – wyjrzał zza drzwi. – Wiem, że to zabrzmi, jakbym nie ja to mówił, ale naprawdę chcę poczekać, żeby nie schrzanić czegoś co wydaje mi się być warte poświęcenia. – pospieszył z wyjaśnieniem, a Karo podeszła do niego i mocno go przytuliła.

- Nawet nie wiesz, jak się cieszę. Widzieć Ciebie takiego jak dziś, to najwspanialsze, czego mogłam być świadkiem. I bardzo dziękuję, że jesteś tu. – dodała. - Brakuje mi Ciebie, kiedy jestem w Londynie. Bartek to takie małe zastępstwo, ale... - mrugnęła do niego.

- ... ale brata masz tylko jednego. – dokończył za nią. - Rozmawiałaś dziś z Joan? – zapytał, chcąc wiedzieć jak najwięcej o stanie Brytyjczyka.

- Tak. Jack jest po operacji. Jego stan jest stabilny, ale trzymają go w śpiączce farmakologicznej. Lekarze twierdzą, że to konieczne ze względu na obrażenia. Jak go wybudzą, będzie cały obolały. Pan Robson już jest na miejscu. Jutro doleci Pani Robson i zostanie na dłużej. Joan jest spokojniejsza, wiedząc, że rodzice będą przy nim. Jego agent już wyszedł ze szpitala. Udzielił obszernych wyjaśnień policji, co do przebiegu wypadku. Jo rozmawiała z nim i dowiedziała się, że Jack jest w gorszym stanie bowiem samochód spadł na stronę pasażera. Jakieś części samochodu, wbiły się w rękę Jacka. Ma złamaną kość udową, połamane żebra, palce u prawej dłoni, ale większych obrażeń wewnętrznych nie było. Troszkę czasu minie, zanim dojdzie do pełni sprawności. – powtórzyła słowa Jaon.

- A co tak naprawdę się stało, wiesz?

- Jego agent twierdzi, że wpadli w poślizg podczas wyprzedzania innego auta. Najdziwniejsze, że tamten samochód nie zatrzymał się aby udzielić pomocy. Co ludzie mają w głowach? Pojechałbyś dalej ze świadomością, że ktoś może potrzebować wsparcia medycznego? – zapytała, ale znała odpowiedź. Po tym jak Darek zmarł na skutek wypadku samochodowego, każdy z nich był nie tylko ostrożniejszy za kółkiem, ale gdy tylko widzieli auto stojące na poboczu, sprawdzali czy nie potrzebna jest pomoc. Świadomość utraty bliskiej osoby, zmienia podejście człowieka do tego typu sytuacji. Pojawia się większa odpowiedzialność i większa wyobraźnia co do możliwych konsekwencji. Tym bardziej, brak zaangażowania współuczestnika wypadku, w którym brało udział auto Jacka, tak ich zaskoczył.

- Mierzyli temu agentowi trzeźwość? Kto mądry wyprzedza na zakręcie, kiedy obok masz klif, nawet niewysoki? – w Jaśku odezwała się smykałka detektywistyczna.

- W Los Angeles klify, skarpy, są praktycznie wszędzie. Z tego co mówiła Jo, droga którą jechali cała prowadzi nad tym nieszczęsnym klifem. To ponoć najkrótsza droga do domu Jacka. Wspominała, że jeździli tamtędy często, nawet wtedy gdy byli u niego na święta. A agent był trzeźwy i właśnie dlatego to on prowadził. Jack pijany nie był, ale wypił kilka kieliszków szampana na premierze.

- Miał co świętować. – stwierdził Jasiek. – Trudno się dziwić, że wypił co nieco. Odniósł ogromny sukces. Czytałem kilka recenzji filmu dziś. Krytycy są zachwyceni jego grą. Film dostał bardzo pozytywne oceny. W pierwszy weekend zarobił już tyle ile wydali na jego nakręcenie. Organizacja premiery w tym samym czasie na całym świecie, okazało się świetnym posunięciem. Fani poszli szturmem do kin, nie czekając na pojawienie się marnych kopii w Internecie. Jack dobrze wyjdzie na tym filmie.

- Pieniądze nie stanowią raczej dla niego problemu. – skomentowała Karolina. – Teraz najważniejsze, aby szybko wrócił do zdrowia. – spojrzała na zdjęcie chłopaka, stojące w ramce na parapecie. – A w ogóle kiedy Ty miałeś czas na czytanie recenzji? – zdziwiła się dziewczyna. Jasiek był zdecydowanie lepiej zorientowany w filmowym biznesie niż ona.

- Jack opowiadał mi trochę jak wygląda finansowanie powstawania filmów, na co trzeba zwracać uwagę po pierwszym weekendzie po premierze, co świadczy o finalnym sukcesie produkcji. Jego wypadek jeszcze podkręcił promocję całego wydarzenia. Wiem jak to brzmi, ale taka jest prawda. – dodał ostatnie zdanie w pośpiechu, widząc spojrzenie siostry. – Karo, biznes filmowy jest całkowicie bezwzględny. Tam nie liczą się uczucia, szczęście, ból i takie tam pierdoły. Tam ważne są dolary – ile, kiedy i gdzie. To cały sens Hollywood. – zakończył.

- Przykre. – powiedziała ze smutkiem. Reagowała tak za każdym razem kiedy podejmowany był temat przemysłu filmowego. Zastanawiała się często, jak tak miły i spokojny człowiek, jakim był Jack odnajdywał się w tym okropnym hollywoodzkim świecie, pełnym zawiści i bezwzględnych zasad. Zwykle bywało tak, że jak ktoś miał miękkie serce, powinien mieć twardy tyłek. Gorzej jeśli obie części były miękkie.

***

- Doktorze, naprawdę wszystko jest dobrze? – zapytała lekarza następnego dnia, podczas badania ginekologicznego. Była pacjentką tego samego doktora od czasów swojej pierwszej miesiączki.

- Pani Karolino, płód rozwija się prawidłowo. Nie ma czym się martwić. Ważne, abyśmy widzieli się za kolejny miesiąc. – popatrzył na nią.

- Na pewno przylecę. Jak Pan wie, pracuję teraz w Londynie. Uważa Pan, że powinnam pójść i tam do lekarza? Żeby być na bieżąco, gdyby coś się działo? – lekarz przytaknął na jej pomysł. Był pewien, że zapewni jej to trochę spokoju.

- A teraz ustalimy termin porodu. – powiedział wesoło, dopytując jednocześnie o szczegóły niezbędne do określenia czasu pojawienia się dzieciątka na świecie. Uspokojona Karolina uśmiechała się już szeroko i słuchała wszelkich wytycznych dotyczących diety, prowadzenia się w ciągu dnia, odpoczynku i unikania stresu.

- Będę grzeczną pacjentką. – podziękowała doktorowi wychodząc z gabinetu. – Dziękuję i do zobaczenia. – pożegnała się. Na korytarzu czekała na nią Izka, która cały czas stukała butem o podłogę.

- I jak? – wstała i od razu zaatakowała przyjaciółkę pytaniem.

- Wygląda na to, że jesienią będzie nas już więcej. – po policzku spłynęła jej łza. – Ja w to cały czas nie wierzę Izka.

- Najważniejsze, że wszystko jest w porządku. – podsumowała Iza. – Bo jest, prawda? – zapytała aby się upewnić, a gdy zobaczyła potwierdzający ruch głowy, zaśmiała się - A teraz chodźmy już do Ciebie zjeść. Jestem okropnie głodna a to co miałaś w garnku tak pięknie pachniało. Muszę koniecznie posmakować. - jak zawsze była mistrzynią zmiany tematu. Miały jeszcze wiele czasu na omawianie ciąży Karoliny, a widziała w jej oczach, że potrzebuje odetchnięcia od tego dość nowego dla niej, aspektu codzienności.

- Dziękuję Kochana, że jesteś tu ze mną.

- Jakże mogłoby być inaczej. – mrugnęła dziewczyna.

***

- Mamo, możemy porozmawiać? – Karolina siadła wieczorem przy maminym fotelu. Ulubione miejsce rodzicielki, nie zmieniło się odkąd córka sięgała pamięcią. Co prawda unowocześniony został sam mebel, ale jego umiejscowienie, kąt względem telewizora i okna balkonowego był cały czas ten sam. Stały element domowego ogniska.

- Wiesz, że zawsze jestem do Twojej dyspozycji. – powiedziała kobieta, spoglądając na nią z uśmiechem. Karo też się uśmiechnęła, chcąc dodać sobie odwagi. Patrzyła na mamę i zobaczyła w niej siebie. Była pod wieloma względami podobna do swojej mamy – uśmiech miały dokładnie taki sam, te same oczy – to samo spojrzenie. Teraz właśnie to spojrzenie wpatrywało się w nią tak intensywnie, jakby czytały w jej myślach. – Wyduś to z siebie. – zachęciła córkę żartem aby rozładować chociaż część emocji, które można było niemalże dotknąć. Karo odetchnęła głęboko i powiedziała szeptem:

- Będziesz babcią. – podała jej wyniki popołudniowej wizyty. Teraz to ona wpatrywała się w mamę jak zaczarowana, a ta nie wyglądała na ani trochę zaskoczoną. – Jasiek się wygadał? – zapytała zdziwiona.

- Nie Kochana. Wiesz, że chociażbym go torturowała, będzie wobec Ciebie lojalny. – zaśmiała się. – Ty i Twój brat jesteście tak ze sobą teraz zżyci, że każda matka byłaby tak samo dumna jak ja, gdyby widziała swoje dzieci w takiej komitywie. Nic nie cieszy bardziej niż świadomość, że możecie na siebie nawzajem liczyć. Cokolwiek się będzie działo, macie siebie. A to bardzo wiele. – otarła łzę, która pojawiła się w jej oku. – Chyba nie myślałaś, że będę zła albo że Cię potępię w jakikolwiek sposób, za to, że będziesz miała dzidziusia? Przecież nie masz już 20 lat. Jesteś dorosłą kobietą i doskonale wiesz, do czego w życiu dążysz. Macierzyństwo to po prostu kolejny krok i oby ten krok, tym razem, przyniósł Ci samo szczęście. Tylko to jest moją obawą. – przytuliła mocno córkę. Karolina zaczęła cicho szlochać. Wzruszenie sięgnęło jej serducha. – Powiedziałaś już Jackowi? – zapytała.

- Nie, mamo. Nie chcę tego robić przez telefon, ani tym bardziej przez maila. A teraz jeszcze ten wypadek. Nie wiem nawet kiedy z nim porozmawiam, a co dopiero zobaczę się z nim. Najważniejsze, że nic poważniejszego mu się nie stało. Jak usłyszałam o tym wypadku, nogi się pode mną ugięły. Znowu to samo... - powiedziała. – Joan dzwoniła dziś do mnie, jak to ona sama mówi, z raportem o stanie Robsonowego zdrowia. Zaczyna żartować, więc chyba jest spokojniejsza. A jej spokój wpływa i na mnie. Są już u niego oboje rodzice i twierdzą, że Jack wygląda strasznie. Jest cały w gipsie i bandażach. Ma lekkie problemy z mową, z uwagi na obrażenia szczęki, ale lekarze są pozytywnie nastawieni.

- Mówisz to niezwykle spokojnie. – skomentowała mama.

- Mamo, nie pozostało mi nic innego jak być spokojną. Jestem tu, a on jest 20 tysięcy kilometrów stąd. Nie mogę zrobić absolutnie niczego niż modlić się i żyć nadzieją, że wszystko będzie z nim dobrze. Tym bardziej teraz. Nie pomoże mi płacz i łamanie rąk nad losem. Co będzie to będzie, a ja wierzę, że będzie całkiem nieźle. Ale przeogromnie boje się momentu kiedy powiem mu, że będzie tatą. Nie muszę ukrywać, że nie planowaliśmy tego. – przyznała czekając na reakcję mamy.

- Zdziwiona byłabym wtedy, gdybyś powiedziała mi, że zaplanowaliście bobaska po półrocznej znajomości. – zaśmiała się dokładnie w momencie, kiedy do salonu wszedł Jasiek.

- Można dołączyć? Widzę po Waszych minach, że mama już jest wtajemniczona i tylko czekałyście na wsparcie i moje wejście. Ile można gadać o poważnych tematach. Aż się wzruszyłem. Zjemy coś w końcu? – spojrzał na nie.

- Nie mogę uwierzyć, że podsłuchiwałeś! – zwróciła się Karo do brata. – Już żyłam nadzieją, że wydoroślałeś chociaż troszkę i historia z Aśką coś w Tobie zmieniła, ale nie ma dla Ciebie żadnego ratunku, brat. – skomentowała ze śmiechem.

- No a co byś zrobiła, gdyby zabrakło Ci jednak odwagi. Przecież musiałbym Ci dupsko uratować. Mi takie tematy problemu nie robią. – usiadł przy siostrze.

- Jak Ty będziesz mówił mamie, że zostaniesz tatusiem, ja też będę podsłuchiwała i za żadne skarby świata, nie zainterweniuje. Będę śmiała się za drzwiami tak głośno, że od razu mnie usłyszycie.

- Właśnie tego się po Tobie spodziewam. – pocałował ją w policzek. – No to kto powie tacie, że będzie dziadkiem? – zapytał głośniej, a tata właśnie wszedł do salonu. – No i po kłopocie. – Jasiek wyszczerzył zęby. – Nie musicie mi dziękować. – popatrzył na Karolinę i mamę. - Same byście czekały na odpowiedni moment, który nigdy nie byłby lepszy niż teraz.

- Drogie Kobiety, trudno się z naszym Jaśkiem nie zgodzić. Gratuluję Córcia. – pocałował ją. – Jackowi pogratuluję jak tylko będę miał okazję.

- Tylko za bardzo się nie spiesz. Najpierw muszę mu powiedzieć. – przyznała.

- Nie czekaj z tym za długo, co? – pochylił się i przytulił ją. – Jako doświadczony tata, mogę Ci wyznać, że oczekiwanie na dziecko, to jeden z najfajniejszych okresów w życiu każdego faceta. Nie odbieraj mu tego. – szepnął jej do ucha, a jej z oczu popłynęły łzy.

***

Czas spędzony w domu, mijał Karolinie zawsze szybko. Tym razem miała tak napięty grafik jak nigdy wcześniej. Zwykle było wiele do zrobienia, dużo spraw do załatwienia, osób do odwiedzenia. Tym razem było tego jeszcze więcej. Te kilka dni wolnego Karo chciała wykorzystać najlepiej jak to było możliwe. Spotkała się z przyjaciółmi, pojechała na cmentarz na grób Darka i siedząc tam, opowiadała mu o tym co ją czeka i o tym co działo się na drugiej stronie globu. Cały czas czekała na dobre wiadomości ze szpitala. Jednak Jack cały czas wymagał opieki lekarskiej i nie wyrażono zgody na wypisanie go do domu. Karo zaczynała coraz bardziej się martwić. Miała dostęp do bieżących informacji, niewiele zmieniał fakt, że była w Inowrocławiu a nie w Londynie, bowiem Jo dzwoniła do niej każdego dnia, zapewniając ją, że nie ma się czego obawiać, a Jack wróci do pełni zdrowia za kilka miesięcy.

- Darku, tak wiele się zmienia w tak krótkim czasie, że zastanawiam się czy ja sama nadążam za tymi zmianami i czy one wszystkie docierają do mnie, tak jak powinny. – powiedziała cicho siedząc przy grobie. – Życie zaplanowało dla mnie scenariusz, na który nie jestem za bardzo gotowa. – przyznała bardziej sama sobie, niż komukolwiek dookoła.

- Karolinko, na to co stawia przed nami los, nigdy nie jest się gotowym. – usłyszała zza pleców. Wystraszyła się, nie słyszała aby ktoś podchodził. Odwróciła się i zobaczyła uśmiechniętą mamę Darka. – Witaj Kochana. – przytuliła dziewczynę. – Dawno Ciebie nie widziałam. Pięknie wyglądasz. – powiedziała.

- Dziękuję. – uśmiechnęła się. – Przepraszam, że nie odwiedziłam Państwa w święta.

- Dzwoniłaś. Zawsze o nas pamiętasz. Nie musisz za nic przepraszać. Samo to, że cały czas odwiedzasz Darka, świadczy o tym, że o nas myślisz. – powiedziała patrząc na nagrobek. – Wiem, że jesteś tu za każdym razem, kiedy tylko przylatujesz do domu.

- Nie mogłoby być inaczej. Darek jest i będzie zawsze największą miłością mojego życia. To się nie zmieni. Przychodzę i opowiadam mu o tym, co dzieje się, jakie mam problemy i z czym się mierzę każdego dnia. Jest mi lżej, kiedy wyrzucę to z siebie i cieszy mnie, że Darek nie ma szansy aby mnie oceniać. – mrugnęła do kobiety. – Chociaż dobrze wiem, co by mi czasem odpowiedział.

- Chwytaj dzień. – zacytowała syna.

- Dokładnie. I właśnie tego, staram się ostatnio trzymać, choć to nie takie łatwe.

- Darek zawsze powtarzał, że jak masz wątpliwości co do tego, co się dzieje, to rozejrzyj się dookoła i doceń co masz.

- Jakbym słyszała jego słowa. – zaśmiała się. – Ma Pani ochotę na kawę? – zaproponowała.

- Kochanieńka, z Tobą zawsze. Zapalę znicz i możemy iść. – przytuliła ją. – Stęskniłam się za Tobą. – dodała kiedy kierowały się w stronę auta.

***

Powrót do londyńskiej codzienności był trudniejszy niż zazwyczaj. Karolina wsiadając do samolotu, płakała jak nigdy wcześniej. Wiedziała, że już niedługo wróci do domu, ale tym razem, czuła obawę przed tym, co czeka ją po wylądowaniu w Anglii. Moc wyzwań, a wśród nich rozmowa z Jackiem, na którą bardzo liczyła. Im dłużej byli osobno, tym częściej Karolina myślała o tym, jak ważny stał się w jej życiu. „Jack, nie pisałam do tej pory. Mail i tak byłby nieodczytany. Gdy dowiedziałam się o wypadku, moją pierwszą reakcją było kompletne przerażenie. Strach o Ciebie, sparaliżował mnie całkowicie. Kiedy Jo powiedziała, że nic nie grozi Twojemu życiu, kamień spadł mi z serca. Przez chwilę poczułam jakbym cofnęła się w czasie. Szczęście w nieszczęściu, że nic poważniejszego się nie stało. Tęsknię za Tobą i mocno liczę, że już za kilka dni, lekarze pozwolą Ci na rozmowę. K." – napisała do niego zaraz po powrocie do londyńskiego mieszkania. Była sama. Niestety. Bartkowi wypadło kilka spraw rodzinnych i wróci do pracy dopiero za kilka dni. Przywykła do bycia sama ze sobą. Lubiła swoje towarzystwo. Nie nudziła się będąc samą. Jednak dziś wolałaby mieć kogoś obok. Spojrzała na zegarek i do położenia się spać pozostało jeszcze kilka godzin. Rozpakowała torby i nie miała wiele rzeczy do zrobienia w mieszkaniu. Nazajutrz wracała do pracy, więc i w tym zakresie brakowało zadań do wykonania. Postanowiła wybrać się na spacer. Podczas wizyty Izki, obiecała sobie częściej oglądać piękno miasta. Dlaczego by nie teraz? Ubrała się ciepło i po chwili siedziała już w londyńskiej taksówce. Wysiadła niedaleko Tower Bridge i spacerując nad Tamizą, mijała wielu młodych ludzi. Londyn żył 24 godziny na dobę. Patrzyła na mosty i każdy z nich oświetlony był inaczej. Zrobiła kilka zdjęć, bowiem widziana panorama wydała jej się być magiczna. Patrzyła na charakterystyczną architekturę Tower Bridge i zachwyciła ją wyjątkowość tego miejsca. Za każdym razem kiedy widziała ten element Londynu, reagowała tak samo. Sięgająca końca XIX wieku budowla, przyciągała wzrok swoimi dwiema wieżami. Karolina skierowała się w ich stronę i kontynuowała spacer kładką dla pieszych, zawieszoną 34 metry nad jezdnią. Zatrzymała się na moment i obserwując miasto, przypominała sobie spacer uliczkami Londynu z Jackiem. Oglądanie tych miejsc jego oczami było dla niej niesamowite. Teraz patrzyła na to wszystko ponownie, ale dostrzegała wiele więcej szczegółów, detali, na które wcześniej nie zwróciła uwagi, gdyż często wpatrywała się w Jacka i to jak patrzy na swoje miasto. Zrobiła zdjęcie i wysłała Jackowi: „Oglądam to piękno, tym razem swoimi oczami i bardzo żałuję, że nie ma Ciebie obok. Tęsknię bardziej niż jestem w stanie się do tego przyznać. K." Napisała dokładnie to, co poczuła. Tęskniła. Będąc w Londynie tęskniła bardziej niż będąc w rodzinnym Inowrocławiu. Tutaj czuła się bliżej Jacka, jednocześnie nie mogąc być obok. Wydało jej się to dziwne. Wzięła głęboki oddech i spojrzała jeszcze raz na cudną panoramę miasta. Pomyślała o tym, jakby to było stać się elementem stałym tego świata. Po raz pierwszy odkąd poznała Jacka, pomyślała o nim w dłuższej perspektywie. Zastanowił ją fakt, dlaczego nie myślała o tym wcześniej. Czyżby to, że będą mieli dziecko, zmieniło jej punkt widzenia? A może trzymała się cały czas zasady „Carpe diem"? To, że pod sercem rósł w niej malusi człowieczek był idealnym dowodem na to, że „chwyciła" ten dzień, aż za bardzo.

- Karolina? – po raz kolejny w tym tygodniu ktoś zaskoczył ją, kiedy myślami była zupełnie gdzie indziej niż ciałem. Odwróciła się i zobaczyła Marca. – Co tu robisz? Nie jesteś w Stanach? – był zdziwiony.

- Dlaczego miałabym być? – odpowiedziała bez zastanowienia.

- Wydaje się być oczywiste, że skoro Jack leży w szpitalu, polecisz do niego? – zakończył pytaniem.

- A wiesz, że to nie jest tak oczywiste. – powiedziała zdziwiona swoim wkurzonym tonem, który wybrzmiał przy jej odpowiedzi. – Dlaczego według Ciebie powinnam być tam a nie tu?

- Bo to Jack. – odpowiedział, patrząc na nią jakby kompletnie zwariowała. – Mówił mi jak bardzo ważne jest dla niego, mieć Cię obok, więc wydedukowałem, że jesteś z nim. Nie przyszło mi do głowy, że on tylko mówi o tym, jak bardzo chciałby mieć Cię obok, dopóki nie zobaczyłem Ciebie tutaj.

- Jak to mówił? – dopiero teraz dotarł do niej sens jego słów. – Rozmawiałeś z nim? – nie mogła uwierzyć w to co usłyszała.

- Jasne. Jak tylko lekarze go wybudzili od razu zadzwonił. Rozmawiamy praktycznie codziennie. Naprawdę byłem pewien, że jesteś z nim w LA. Po tym jak o tym mówił, trudno mi było uwierzyć, że stoisz tu i patrzysz, sobie jak gdyby nigdy nic, na Londyn.

- Postaw się na moim miejscu: wyobraź sobie, że Jack zadzwonił do Ciebie a nie zadzwonił do mnie. – brzmiała na coraz bardziej wkurzoną. – I jak ja mam teraz się czuć? Bo czuję się kompletnie pominięta i zraniona. Odchodziłam od zmysłów przez kilka ostatnich dni. Gdyby nie Jo, dowiedziałabym się pewnie o tym, co się stało z artykułów w Internecie. A teraz Ty mówisz mi, że rozmawiasz z nim codziennie? Ja piszę do niego i nie dostaję żadnej odpowiedzi. A do Ciebie dzwoni od razu po wybudzeniu. Sama mam przyjaciół i wiem jak bardzo są ważni, ale jeśli się kogoś kocha, to ten ktoś powinien być na pierwszym miejscu. Przynajmniej tak ja odbieram bycie w związku. A do tej pory myślałam, że ja i Jack tworzymy jako taki związek. Wychodzi na to, że albo uderzył się za mocno w głowę, podczas wypadku, co by go jeszcze tłumaczyło, albo opcja numer dwa – byłam w błędzie, co do naszego związku. – pokręciła głową z niedowierzaniem. - Pozdrów go jak będzie do Ciebie dzwonił. – dostrzegła jak bardzo Marc był zaskoczony tym, co właśnie powiedziała.

- Naprawdę myślałem, że jesteś z nim w Stanach. Nie wiem co Ci powiedzieć. On ciągle o Tobie mówi, jakbyś siedziała przy jego łóżku.

- Z tego co wiem, jest z nim mama. Nawet gdybym chciała być obok, nie ma na to szansy, bo nie mam wizy do Stanów. A teraz wybacz. Muszę wracać. – odwróciła się od niego. W oczach miała całe morze łez.

- Żartujesz? – zapytał. – Poczekaj, odwiozę Cię. Nie będziesz wracała sama po nocy. Jack urwałby mi głowę, gdyby się dowiedział, że Ci na to pozwoliłem. – podszedł do niej. Spojrzała na niego i widząc zmieszanie na twarzy, zgodziła się aby odstawił ją do mieszkania. Łzy spłynęły po jej policzku a on podał jej chusteczkę. – Nie wstydź się łez. – powiedział gdy spuściła wzrok. – One mają uzdrawiającą moc. Będąc na Twoim miejscu, sam był płakał. – był wyjątkowo szczery. Szła obok niego w kierunku parkingu a w głowie miała jeden wielki chaos. Nie miała pojęcia, co to wszystko miało znaczyć i jak powinna odebrać to, czego się właśnie dowiedziała. – Trzymaj się i zadzwoń, jakbyś chciała pogadać. – podał jej swój numer telefonu. – A ja osobiście ukręcę łeb Jackowi. Nie mam pojęcia w co on pogrywa. To zupełnie do niego niepodobne. – przytulił ją na pożegnanie.

- Skoro tak mówisz. – spojrzała na niego – Dziękuję. – spojrzała na numer telefonu i weszła do budynku. Kiedy tylko znalazła się w mieszkaniu, usiadła pod drzwiami i przestała powstrzymywać płacz. Oczy piekły ją coraz bardziej, więc pozwoliła emocjom na ujście na zewnątrz. Kilka godzin wcześniej cieszyła się wszystkim dookoła, a teraz siedziała w korytarzu, nie wiedząc co myśleć o tym co usłyszała. Chwyciła telefon z zamiarem zadzwonienia do Jacka i wyjaśnienia tego bałaganu, ale w tym samym czasie, komórka wydała z siebie dźwięk przychodzącego połączenia z nieznanego numeru. – Słucham? – zapytała zaskoczona.

- Dobry wieczór Karolino, jesteś w mieszkaniu? – usłyszała głos ojca Jacka – Jestem niedaleko, a chciałbym porozmawiać.

- Właśnie weszłam. Wróciłam dziś do Londynu. Zapraszam serdecznie. – powiedziała ciszej niż miała w zamiarze. Wstała spod drzwi. Przed przyjściem Pana Robsona, musiała ogarnąć to, jak teraz wyglądała. Zapłakana, z rozmazanym tuszem pod oczami wyglądała jak „z krzyża zdjęta". Zaparzyła herbatę i czekała w kuchni na gościa. Zastanawiała się nad celem tak niezapowiedzianej wizyty. Nie pozostało nic innego jak zmierzyć się z tym, co ją czeka. Po krótkiej chwili usłyszała pukanie do drzwi. „Przykleiła" uśmiech na twarz i podeszła otworzyć. – Dobry wieczór. – powiedziała witając się z ojcem Jacka. Zobaczyła znajome oczy, na wiele starszej twarzy. – Napije się Pan herbaty? – zapytała, gdy usiadł obok niej przy stole.

- Bardzo chętnie.

- Jak się czuje Jack? – zapytała wprost, wlewając herbaty do filiżanki. – Domyślam się, że o tym chce Pan rozmawiać. – zerknęła na niego - Nie ukrywam, że czuję się troszkę oszukana. Rozmawiałam dziś z Marciem. – dodała po chwili.

- Właśnie dlatego chciałem z Tobą porozmawiać. Powinnaś tego dowiedzieć się od mojego syna. Jack fizycznie z każdym dniem czuje się lepiej. Dużym utrudnieniem są dla niego bandaże i gips, ale nauczył się w nich poruszać na tyle, na ile to teraz możliwe. Psychicznie jest jednak gorzej. Jest całkowicie rozbity i podłamany, przerażony tym, co się stało i tym jak mogłaś na to zareagować. Bardzo chciałby mieć Cię obok siebie. Lekarze zalecają aby, dla własnego dobra, przez najbliższe dwa albo trzy miesiące, nie podróżował. Nie chciał przyjąć tego do wiadomości, ale nie ma innego wyjścia, jeśli ma wrócić do pełni sił. Dawno nie widziałem go takiego smutnego. Jest przy nim moja żona ale on bardzo chce zobaczyć Ciebie. – powiedział.

- Tak bardzo, że zamiast zadzwonić do mnie, dzwoni regularnie do wszystkich dookoła? – zapytała z pretensją w głosie. – Nie bardzo nadążam za jego tokiem rozumowania. Proszę mi wybaczyć tą szczerość, ale jestem tym dziś lekko skołowana. Czekam na wiadomości od niego, a wiem cokolwiek tylko dlatego, że Joan dzwoni do mnie każdego dnia. Naprawdę nie rozumiem.

- Karolinko, Jack prosił abym osobiście z Tobą porozmawiał. On chce żebyś do niego przyleciała. – Karolina spojrzała na niego zdziwiona.

- Panie Robson, czy Jack nie zdaje sobie sprawy z tego, że jako Polka, muszę mieć wizę do Stanów? To nie jest takie proste. Nie mogę od tak wsiąść do samolotu i polecieć. I tak nie wpuszczą mnie na teren USA. Bardzo chciałabym aby to było możliwe, ale nie jest i nie będzie. Poza tym mam pracę, zobowiązania. Nie mogę wszystkiego zostawić, a nawet gdybym mogła, to i tak nie ma szans. Procedury wizowej nikt nie zmieni, tylko dlatego, że Jack Robson życzy sobie mojej obecności, jednocześnie nie mając w sobie tyle chęci, aby wybrać na liście połączeń mój numer i zadzwonić. Wyręcza się Panem, jak rozkapryszone dziecko. Proszę postawić się na moim miejscu.

- Przepraszam, Jack to mój syn i robię to, o co mnie prosił. Nie czuje się z tym komfortowo, jednak obiecałem, że przekażę Ci jego prośbę. – mówił spokojnym tonem.

- Muszę to wszystko przemyśleć, ale nie zmienię nastawienia. – powiedziała z ciężkim sercem. – Jack zlekceważył moje uczucia. Nie dając mi w ogóle znać o tym jak się czuje, co u niego słychać. A teraz przysyłając Pana jako kuriera. To historia jak z jakiegoś pieprzonego filmu. – krzyknęła na koniec, po czym spojrzała na mężczyznę i powiedziała – Wolałabym aby Pan już poszedł. Chcę zostać sama. – wstała dając gościowi do zrozumienia, że czas jego wizyty dobiegł końca. Pan Robson uśmiechnął się i dziękując za poświęcony czas skierował się do wyjścia.

- Nie skreślaj go. Jack się troszkę pogubił. – powiedział zanim wyszedł. – Do zobaczenia Karolino.

Dziewczyna usiadła z powrotem przy stole i patrzyła przed siebie, niczego dookoła nie widząc. Jej pusty wzrok sięgał daleko poza ściany mieszkania. Oczami wyobraźni widziała leżącego na łóżku Jacka, rozmawiającego z mamą, biadolącego nad swoim ciężkim losem i tym, że nie ma jej obok. „Co Ty sobie w ogóle wyobrażałeś?" – zapytała w myślach. Chwyciła telefon i zrobiła to co zamierzała, zanim odebrała telefon od ojca Brytyjczyka. Tak jak się spodziewała, połączenie nie doczekało się odpowiedzi. Domyślała się, że Jack nie chciał z nią rozmawiać przez telefon. On chciał aby wskoczyła w pierwszy możliwy samolot i przyleciała do niego. Ale jak on to sobie wymyślił i jaką widział szansę na realizację tego planu, to wiedział tylko on. Wzięła do ręki komputer i po połączeniu się z siecią, zaczęła pisać do niego maila, w którym postanowiła być tak szczera jak wymagała tego sytuacja. Obiecała sobie tylko jedno – nie napisze mu o dziecku, bo na taką wiadomość trzeba sobie zasłużyć, a on teraz psuł wszystko, co udało im się zbudować. Po co mu wiadomość o tym, że zostanie tatą, skoro nawet nie chce usłyszeć głosu, matki swojego dziecka? „Nie wiem od czego mam zacząć, bo jestem tak potwornie rozczarowana, jak tylko może być kobieta, której bardzo zależy na facecie. Do dziś wydawało mi się, że już nic nie jest w stanie mnie zaskoczyć. Jednak najpierw spotkanie Marca, od którego dowiaduje się, że rozmawia z Tobą codziennie, a potem rozmowa z Twoim ojcem, wyprowadziły mnie całkowicie z równowagi, którą właśnie odzyskałam. Jeszcze rano, wsiadając na pokład samolotu do Londynu, wydawało mi się, że ogarnęłam całość bałaganu w moim życiorysie. Wieczór przyniósł huragan, który na nowo popsuł, to co udało mi się złożyć w jedno. Miej w sobie na tyle odwagi, aby przyznać co Ci przyszło do głowy, prosząc mnie o przylot do LA? Co Tobą kierowało, kiedy prosiłeś ojca o rolę kuriera? Po pierwsze, jeśli w ogóle chciałabym usłyszeć tego typu prośbę, wolałabym usłyszeć ją od Ciebie. Po drugie, wykazałeś się kompletną ignorancją tego jak działa ten świat i tego skąd pochodzę. Dla kogoś, kto nie ma żadnego problemu z wjazdem do USA, temat wiz, może być zupełnie obcy. Ale skoro już tak bardzo zapragnąłeś mojej obecności, może warto byłoby poczytać. Co więcej, wydaje mi się, że kiedyś o tym rozmawialiśmy, co jest kolejnym dowodem na to, że nie zawsze słuchasz mnie tak, jak mi się do tej pory wydawało. To jeden z aspektów, które chciałam Tobie przekazać. Piszę tak oficjalnie, bo inaczej bym się całkiem rozsypała. Serce mi dziś pękło. Pękło mi wtedy, gdy Marc powiedział mi, że dzwonisz do niego codziennie. Był kompletnie zaskoczony, widząc mnie w Londynie. Myślał, że jestem w LA z Tobą. Jak mogłeś zadzwonić do Marca, a nie zadzwonić do mnie, wiedząc przez co wcześniej przeszłam? Znając moją historię, którą tak niechętnie się dzielę. Nie potrafię tego zrozumieć. Twój tata powiedział mi, że zmartwiłeś się o to jak mogę przyjąć informację o Twoim wypadku. Szkoda, że tylko mówisz o tym, że się martwisz, bo najwidoczniej wcale nie bierzesz tego na poważnie. Gdybyś traktował na serio moje uczucia, nie odciąłbyś mnie od informacji na swój temat. Zawiodłeś mnie. Ostrzegałam Cię, abyś nie nadużywał słowa kocham – nie masz pojęcia co ono oznacza. Nie kocha się człowieka, którego się świadomie rani. Nie wierzę abyś w swoim działaniu nie był świadomy. Zaśmiałam się w rozmowie z Marciem, że upadek na głowę by Cię tłumaczył, ale nawet to byłoby zbyt mało. Nic nie jest w stanie wytłumaczyć tego, że do mnie nie zadzwoniłeś, a co więcej – nie odebrałeś połączenia ode mnie, ani nie odpisałeś na żadną wysłaną przez mnie wiadomość. To wszystko co chciałam Tobie przekazać. Z całą resztą, muszę poradzić sobie na swój sposób – bez Ciebie. Dobrze, że mam koło siebie przyjaciół, bez nich nie dałabym rady i teraz. K. PS. Wielka szkoda, że nie ma ze mną dziś przyjaciela, który przy każdej możliwej okazji powtarza że mnie kocha, jak to go sam ostatnio określiłeś. Sprawiłby, że przestałabym ryczeć – wyjaśniłby mi, że nie warto." – jak to robiła kilka razy wcześniej, wysłała mail zanim przeczytała to co wyszło spod jej palców i zanim zaczęłaby zmieniać treść, unikając zdań, mogących zranić jego uczucia. Chciała go zranić. Po raz pierwszy od niepamiętnych dla niej czasów, ktoś zranił ją z premedytacją. Odłożyła komputer i łzy po raz kolejny spływały z jej oczu. „O mój Boże." – szepnęła, kiedy kładła się na sofie. Chciałaby z kimś porozmawiać, ale nie wiedziałaby od czego zacząć. Jak i co powiedzieć, wyjaśnić. Przecież sama nie znała wyjaśnień. Wzięła telefon do ręki i napisała tylko Jaśkowi: „Jack nigdy nie będzie dobranym elementem naszej grupy. Jutro zadzwonię, jak sama zrozumiem, to co się dziś wydarzyło." Wiedziała, że brat, jako jedyny z nich wszystkich, zrozumie jej intencje i poczeka na to aż sama będzie gotowa aby powiedzieć co się stało.

***

Kilka dni zajęło jej przyjęcie do wiadomości, tego co się wydarzyło. Powoli godziła się z sytuacją. Nie była z niej zadowolona, ale przeszła z nią do porządku dziennego. Joan przestała do niej dzwonić. Karolina czuła, że nie robi tego z własnej woli. Nic nie mogła na to poradzić, nie chciała sprawiać jej kłopotu, stawiając ją „pomiędzy młotem a kowadłem", więc i sama na razie nie pisała ani nie dzwoniła do Brytyjki. Postanowiła dać sobie i jej czas na przetrawienie nowej rzeczywistości, w której się znalazły. Skupiła się na pracy, na tym, co najlepiej na nią wpływało w przypadku jakichkolwiek zawirować w życiorysie. W tym zakresie doświadczenie okazało się być bardzo przydatne. Czerpała energię z tego, co miała dookoła i starała się trzymać na tyle, na ile to było możliwe. Zdarzały jej się chwile zawieszenia emocjonalnego, ale wyciągała z nich wnioski i szybko udawało jej się odsunąć niechciane myśli głębiej w siebie. Nieobecność Bartka się przedłużała. Odczuwała to bardziej niż potrafiła się do tego przyznać. Wieczorami spacerowała sama ulicami Londynu, szybko kładła się spać, chociaż sen nie przychodził tak szybko jak by chciała go powitać. Morfeusz jak na złość, dawał jej więcej czasu na przemyślenia niż potrzebowała.

Siedziała w biurze przeglądając zamówienia, kiedy usłyszała dźwięk nadchodzącej wiadomości mailowej. Przywróciła okno poczty i zobaczyła w miejscu nadawcy imię i nazwisko, które wywołało przyspieszone bicie serca: Jack Robson. Kliknęła w wiersz i odczytała odpowiedź Jacka na jej maila. Mijał czwarty dzień odkąd wysłała jemu swoje myśli. Nie spodziewała się już odpowiedzi. Odzwyczaił ją od tego. „Pamiętam dokładnie co mi powiedziałaś, kiedy odlatywałem od Ciebie do Anglii. Jeśli kiedykolwiek będę Cię potrzebował, wystarczy jak o to poproszę. I poprosiłem – co prawda poprzez mojego ojca, ale poprosiłem. Niełatwo mi prosić o cokolwiek. Nie jestem nauczony prosić, błagać, liczyć na kogoś. Obiecałaś mi wtedy na lotnisku, że postarasz się być obok. Sama mi mówiłaś, i nie tylko Ty, mówili mi też o tym Twoi bliscy, że Twoje obietnice mają zawsze pokrycie. Nigdy ich nie łamiesz, więc dlaczego robisz to teraz? Nie rzucasz słów na wiatr. A jednak. Czy to, że chciałbym mieć przy sobie osobę, którą kocham, jest jakimś grzechem? Jest czymś dziwnym? Piszesz, że Cię zawiodłem. Ty też mnie zawiodłaś. Nie dotrzymałaś danego słowa. Nawet nie spróbowałaś. Masz prawo mieć do mnie pretensje o brak kontaktu, ale nie miałem pojęcia co miałbym Tobie powiedzieć, napisać. Wiedziałem, że Joan informuję Cię o stanie mojego zdrowia. Myślałem, że chwilowo to wystarczy. Myliłem się. Przysporzyłem Ci stresów i jestem tego całkowicie świadomy. Jednak nie zrobiłem tego w złej woli. Piszesz, że nie mam pojęcia co znaczy kochać. Ty najwidoczniej zapomniałaś jak to jest kochać. Najłatwiej Ci odpychać uczucie, które dopiero co się rodzi. Szkoda mi Ciebie. J." – Karolina czytała zdania kilka razy. Widziała, że czuł się zraniony. Osiągnęła swój cel. Ale i on dopiął swego. Nie tylko wykorzystał jej słowa przeciwko niej, ale i odwrócił ich znaczenie. Odpisała natychmiast: „Powinieneś też pamiętać, że dodałam wtedy: Zawsze postaram się być obok, w ten czy inny sposób. I byłam z Tobą – myślami – cały czas, swoim sercem, głową byłam przy Tobie. Byłam z Tobą podczas premiery, podczas rozmowy z dziennikarzem, który pytał Cię o nakrycia głowy i wspomnianą wygraną. Zaimponowałeś mi wtedy. Jednak jak niewiele trzeba aby zatrzeć wszystko, co było dobre. Teraz wywołujesz we mnie wyrzuty sumienia, za coś, na co nawet nie mam wpływu. Czy Ty w ogóle zastanowiłeś się nad konsekwencjami tego co właśnie robisz i czego pragniesz? Czy skupiasz się tylko na tym, czego Ty potrzebujesz? Nie jesteś sam na świecie, a i świat, nie będzie na każde Twoje zawołanie. Może do tego właśnie przyzwyczaiło Cię Hollywood, gdzie każda Twoja zachcianka jest od razu zaspakajana, ale prawdziwe życie to nie film – i tutaj nie ma powtórki ujęcia – tutaj masz jedną szansę i albo ją wykorzystasz dobrze, albo i nie. Jak widać, nasza bajka jednak jest bajką. Wiele sobie wyobrażałam, wiele czułam i zaczęłam kochać. Okazało się, to za mało. Masz racje w tym, że powoli zapominałam, co znaczy kochać. Życie potoczyło się dla mnie tak, że miałam do tego prawo. Jednak zaczynałam sobie przypominać, że kochać i być kochanym, to tak jakby z dwóch stron świeciło na nas słońce. Na jednej z moich stron, pojawiła się ciemność i muszę znowu nauczyć się z tym żyć. Nie chcę zabrzmieć patetycznie, ale zacytuję znowu Marka Hłasko – mądry facet: (...) nie widziałem jeszcze ludzi, którzy spotkaliby się w dobrym miejscu życia. Takiego miejsca w życiu nie ma i być nie może. Zawsze zdaje się, że jest zbyt późno lub zbyt wcześnie; że zbyt wiele doświadczenia albo że zbyt mało. Zawsze coś stoi na przeszkodzie. Najwidoczniej trafiliśmy na swoją przeszkodę i żaden z nas nie widzi możliwości jej pokonania. Mamy za sobą wiele doświadczeń – wszelakich, mniej i bardziej znaczących. Jesteśmy w różnych miejscach naszego życia. Zawsze będziesz bliski mojemu sercu. Cząstka Ciebie, zawsze będzie ze mną. Jednak nic nie zmienia faktu, że zraniłeś mnie i potłukłeś moje serce niczym kryształowy kielich." – odesłała mu swoje wyznania, a łzy popłynęły z jej oczu. Spojrzała na ekran swojego komputera, gdzie na pulpicie pojawiło się zdjęcie Jacka. Przygotowała sobie kilka swoich ulubionych fotografii chłopaka i wrzuciła jako wygaszacz – od tak, na poprawę humoru, teraz te same zdjęcia, wywołały w niej głęboki smutek. Dokładnie tak jak napisała Jackowi, zakochała się. Teraz to wiedziała i potrafiła to przyznać. Najpierw sama przed sobą, ale i przed nim. Był to dla niej wielki krok. Nie wiedziała co przyniosą kolejne dni, tygodnie, miesiące. Była pewna, że to co napisała Jackowi, da mu wiele do myślenia. Poznała go na tyle, że mogła sobie wyobrazić jak wpatruje się w napisane przez nią słowa i dociera do niego ich znaczenie. Prędzej czy później będzie musiała z nim porozmawiać. Pomimo wszystkiego, co się wydarzyło, nie zamierzała ukrywać przed nim faktu, że będą mieli dziecko. Jednak na to będzie musiał poczekać.

- Karo, widziałam w harmonogramie, że wychodzisz dziś wcześniej? Mogłabyś mi pomóc w jeszcze jednej rzeczy? – Caren usiadła przy jej biurku. Przyjrzała się jej bliżej. – Ej, Kochana, co się dzieje? – zapytała, dostrzegając ślad łez na jej dolnej powiece.

- Moja bajka chyba właśnie się skończyła. – powiedziała cicho.

- Chcesz pogadać? – zaproponowała a widząc nadzieję w jej oczach, dodała – Może zrobimy sobie już dziś wolne? Co Ty na to? Praca nie zając, nie ucieknie, a nasza ekipa sobie świetnie radzi z obsługą klientów. Poza tym, jutro z samego rana pojawi się Bartek, to dociążymy go swoimi dzisiejszymi obowiązkami. – mrugnęła do niej.

- To niezły pomysł.– zgodziła się. – Dziękuję Caren. Przyda mi się babska rozmowa, a poza tym popołudniu idę do Twojego lekarza, może poszłabyś ze mną? – dopytała.

- Z największą przyjemnością. Poproszę tylko sąsiadkę, aby odebrała Jess i posiedziała z nią popołudniu i jestem cała Twoja. Ubieraj się. Powiadomię ludzi, że wychodzimy.

Babskie spotkanie było dokładnie tym, czego Karolina potrzebowała. Przy kalorycznym obiedzie opowiedziała Caren o prośbie Jacka i niemożliwości jej spełnienia. Brytyjka doskonale rozumiała problem z wizą. Wiedziała, że procedura jej przyznawania była trudna i długotrwała. Zaskoczyła ją zawziętość aktora. Widziała jak chłopak patrzy na Karolinę – jak na ósmy cud świata.

- Potrzebujecie czasu. – powiedziała na koniec. – Oboje musicie ochłonąć. To niewiarygodne jak takie nieporozumienie może zmienić nastawienie do siebie. Mimo wszystko, wierzę w Was. Koniec końców, jestem pewna, że wszystko będzie dobrze. – uśmiechnęła się, przytulając Karolę do siebie. – A teraz chodź, niech Pan doktor zajrzy w Twoje „orurowanie" – zaśmiała się. – Sprawdźmy jak rośnie Twój bobasek. – swoim optymizmem poprawiła Polce humor.

- Dziękuję Caren za ten dzień. – popatrzyła na nią.

- Karolinko, nie ma za co. Ja poprawiam Ci humor dziś. Jutro ten obowiązek przejmie Bartek. – powiedziała radosnym tonem. – W końcu wróci i będę mogła troszkę się poznęcać. – żartowała.

- Ja cały czas powtarzam to samo. Kto się czubi, ten się lubi. – skomentowała Karo. – Lubię słuchać jak Wasza dwójka się przekomarza. Dzień od razu jest lepszy. A poważnie mówiąc, tęsknię już za Bartasem, więc dobrze, że jutro wraca. Ta cisza wieczorem w mieszkaniu, staje się powoli nie do zniesienia. Wracam z tych moich spacerów i czuję się jakbym wracała w próżnię.

- Gdybym Was nie znała, powiedziałabym, że jesteście świetnie dogadującą się parą.

- Nie Ty jedna. – przyznała. – Sami wielokrotnie dochodziliśmy do tego wniosku, że bycie razem byłoby tak łatwe jak oddychanie, ale cóż możemy poradzić na to, że jesteśmy tylko przyjaciółmi. Ja coraz częściej widzę w Was parę.

- Nie umawiam się z pracownikami. – powiedziała Caren poważnie, po czym zaczęła się głośno śmiać.

- Prawie Ci uwierzyłam. – Karolina próbowała podejść koleżankę na różne sposoby. Była ciekawa czy fascynacja Caren Bartkiem ogranicza się tylko do obszaru zawodowego, czy wchodzi również w sferę prywatną.

- Bartek to fajny chłopak. Jest szczery, pracowity, opiekuńczy, zabawny. Słodkie jest to, jak potrafi rozbawić praktycznie każdą kobietę i jak zajmuje się dzieciakami. Ale dla mnie troszkę za młody. – oznajmiła. – Wolę starszych. A poza tym, mam kogoś interesującego na oku. – zdradziła.

- Opowiadaj szybciutko. Kim jest i gdzie go poznałaś? I dlaczego dopiero teraz o nim wspominasz? – Karo od razu zapytała zaciekawiona.

***

- Możesz mi logicznie wyjaśnić co się dzieje? – to było pierwsze pytanie, jakie Bartek skierował w Karoliny stronę, jak tylko pojawił się następnego dnia w Room-ie. Odstawił torbę obok i kontynuował – Jasiek niczego nie mówi, Iza odchodzi od zmysłów, a Joan, która mogłaby cokolwiek wyjaśnić, nie obiera od mnie telefonu.

- Niepotrzebnie ją niepokoisz. – odpowiedziała spokojnie, podnosząc głowę znad faktur, które właśnie opisywała. – I cudownie Cię widzieć, również cieszę się, że jesteś. – dodała po chwili z lekkim uśmiechem, który pojawił się po jej nosem.

- To chyba oczywiste, że cieszę się, że w końcu wróciłem, nie muszę tego mówić, chyba co?

- Miło było to usłyszeć. – spojrzała na niego - A teraz zabieraj się do pracy. Odpalaj komputerek i działaj. Zanim zaczniesz, idź do Caren, proszę. Z tego co słyszałam, ma dla Ciebie specjalne zadania. – mrugnęła - Pogadamy wieczorem. – obiecała.

- No ja myślę. Co więcej uważam, że najlepiej byłoby zorganizować małą telekonferencję, aby wszyscy byli na bieżąco. Naprawdę nie mam ochoty powtarzać im wszystkim, tego czego się dowiem. Najlepiej byłoby aby usłyszeli od Ciebie, to co masz do powiedzenia. Od kilki dni, nic tylko odbieram telefony.

- Pogadamy wieczorem. – naciskała. – Naprawdę mamy bardzo dużo pracy. Idź już a ja zrobię nam kawę. – wstała od biurka i odeszła w stronę kuchni. Nie miała najmniejszego zamiaru, poruszać w Room-ie tematu Jacka. Była pewna, że zakończyłoby się to kolejną falą łez, a na to nie miała ani ochoty, ani tym bardziej czasu.

Cały dzień minął jej na finalnym opracowaniu dokumentów, które zebrały się przez kilka ostatnich dni, na jej biurku. Każdą fakturę zanim przekazała do płatności, skrupulatnie opisywała i wpisywała w przygotowane przez siebie tabele. Dzięki temu, Caren zawsze wiedziała jakie były koszty poszczególnej części ekspozycji, jej utrzymania oraz koszty ich codziennego działania, bez konieczności kontaktowania się z księgowością. Doceniała szczegółowość, zbieranych przez Karolinę danych, z których korzystała niemalże każdego dnia. Sama nie miała kiedy skupić uwagi na takich detalach, i tym bardziej cieszyła się z inicjatywy koleżanki. Takie drobnostki wpływały na to, że praca Room-u była praktycznie bezproblemowa. Każdy wiedział za co jest odpowiedzialny i nikt nie ingerował w zakres czynności, który od niego nie należał. Sposób zarządzania zespołem, przyjęty przez Caren, do tej pory sprawdzał się bez zarzutu.

Zgodnie z tym, co zapowiedziała Karolina, Bartka pochłonęły całkowicie zadania, przekazane przez Brytyjkę. Nie odebrał nawet przygotowanej dla niego kawy. Karo postawiła mu ją na biurku, po czym wróciła do swoich obowiązków. „Wszystko prędzej czy później wróci do normy." – pomyślała, siadając przy biurku.

- Bartku, ja szykuję się do wyjścia. – powiedziała do niego późnym popołudniem.

- Potrzebuję jeszcze 10 minut i tez będę gotowy. Poczekasz? – zapytał. – Może wybierzemy się gdzieś na dobre jedzonko? - zaproponował, a kiedy zobaczył jej wahanie, dodał – Stawiam. Jestem Ci winien dobry obiad, za moją dotychczasowa nieobecność. – uśmiechnął się.

- Niech Ci będzie. Chociaż musisz być świadomy, że nie jestem najlepszym towarzystwem.

- Musimy to naprawić. – mrugnął do niej. – Jeden wieczór ze mną i będziesz jak nowa.

- Jasne, doktorze od złamanych serc. – zaśmiała się. – Nie przeszkadzam. Dokończ, co trzeba, a ja czekam na parkingu.

- Przyjechałaś samochodem? – otworzył szeroko oczy.

- Czy Ciebie kompletnie rozum opuścił? Samochód stoi sobie bezpiecznie zaparkowany niedaleko mieszkania. Ja nie jeżdżę po niewłaściwej stronie. Tego nic nie zmieni. – wyjaśniła szybko. – Rozprostuję nogi przed budynkiem i pomyślę, co bym zjadła. – włożyła płaszcz. – Do zobaczenia na zewnątrz.

Kiedy stanęła przed Room-em spojrzała z zewnątrz na witryny i uśmiechnęła się do siebie szeroko. Po raz kolejny, doceniła ogrom wykonanej przez nich pracy. Ekspozycja zachęcała do wejścia do środka i nie dziwili ją przechodnie zatrzymujący się i oglądający wnętrze. Kilku z nich, weszło do środka, rozglądając się ciekawie. Od razu zostali przywitani przez Rebecę, która była odpowiedzialna za sprzedaż w salonie. Argumentacja, której używała oraz wyczucie, co się komu może podobać, sprawiało, że niemalże każdy wchodzący dokonywał chociażby drobnego zakupu. Karolina obserwując tą scenę z zewnątrz, uśmiechała się jeszcze szerzej. Wyglądało to tak, jakby dziewczyna zarzucała magiczną sieć, na potencjalnie zainteresowanych.

- I właśnie dlatego, widzę sens, tej naszej harówki. – skomentował Bartek dołączając do niej po kilkunastu minutach. – Beca ma mistrza w nagadywaniu klientów. – chwycił ją pod ramię i poprowadził w stronę metra. – Co myślisz o cornish pasty? Zjadłabyś coś co troszeńkę przypomina pieroga z Karpacza?

- To nawet niezły pomysł. Prowadź. – zaśmiała się. Wybrana przez Bartka restauracyjka, była bardzo przytulna i przyjemna. W środku było bardzo wiele osób, ale stolików było tak dużo, że bez problemu, załapali się na dwuosobowy stolik w głębi lokalu. Karolina rozejrzała się dookoła i zachwycił ją wystrój.

- Myślę, że warto czasem wybrać się do takich miejsc. – powiedziała do przyjaciela. – Podczas naszego zwiedzania z Izką, doszłam do wniosku, że jestem w Londynie już tyle czasu i nigdy nie zainteresowałam się zabytkami, na tyle aby zobaczyć, wszystko co polecają przewodnicy. Postanowiłam to zmienić. Wybrałam się ostatnio na wieczorny spacer nad Tamizę. Odwiedziłam kilka muzeum i galerii sztuki. Udane wypady.

- Byłbym zaszczycony, móc dołączyć do Ciebie, podczas tych wypadów. – spojrzał na nią z szerokim uśmiechem. – Cholercia Karo, mega mi Ciebie brakowało. Szczerze nie wiem jak wcześniej funkcjonowaliśmy. – powiedział nadal na nią patrząc.

- Sama się zastanawiałam. Pusto tu bez Ciebie. – wyznała. – Tak na dobrą sprawę, nawet nie wiem co Cię zatrzymało w domu. Tak zajęłam się sobą i swoimi problemami, że przyjęłam do wiadomości Twój późniejszy przyjazd, nie pytając o przyczynę. Przepraszam. – właśnie w tym momencie, doszło to do niej, że nie zastanawiała się nad powodem nieobecności Bartka. Nie zapytała o to nawet Caren. Nie świadczyło to o niej dobrze. Skupiała się na Jackcu i jego braku kontaktu, a wcale nie była lepsza od niego, nie wykazując zainteresowania sytuacją Bartka.

- Karo, nie masz co się tłumaczyć. Masz swoje sprawy i w ogóle nie przepraszaj, bo nie ma za co. Gdyby coś poważnego się stało, zadzwoniłbym przecież.– zareagował od razu. - Przyszło jakieś dziwne pismo z sądu. Nie rozumieliśmy o co chodzi, skąd się wzięło i dlaczego trafiło do nas. Okazało się, że jest jakaś sprawa spadkowa w naszej rodzinie i każdy z nas musiał stawić się na rozprawie. Jakiś wuj, piąta woda po kisielu, miał 98 lat jak zmarł. Ale, że facet nie miał żadnej rodziny, wszyscy bliżsi już nie żyją, szukali spadkobierców. Zostawił dom gdzieś w okolicy Łodzi i troszkę ziemi. Wszystko będą teraz dzielić.

- O kurczę, będziesz właścicielem ziemskim. – zaśmiała się. – Poważna sprawa. – Bartek przeglądał menu i podnosząc głowę znad karty wyznał.

- Trafi mi się około pięćdziesięciu tysięcy. – uniósł brwi kilka razy w górę, wesołym gestem. – Musieliśmy wypełnić sterty upoważnień do sprzedaży, podziału pieniędzy i tym podobnym bzdetów. Zeszło trochę czasu. Wiesz, że mama nie bardzo ogarnia tematy urzędowe. Musiałem wesprzeć ją w tym wszystkim. Stąd moja nieobecność. Byłem zaskoczony, kiedy Caren powiedziała mi tylko: „Weź wolnego ile potrzebujesz, tylko potem do nas wróć. Nie zamierzamy nadrabiać za Ciebie." i zaśmiała się na koniec. Żadnych wyrzutów, żadnych pytań, generalnie, nie do tego mnie przyzwyczaiła. – upił łyk piwa przyniesionego przez kelnera. – Twoje zdrowie Karo. – wzniósł pokal w górę.

- Dzięki. – podniosła swoją szklankę z sokiem. – Z Caren tak już jest, że jak zdobędziesz jej zaufanie, nigdy za wiele nie pyta. Wystarczy jej informacja, że jesteś w potrzebie. To naprawdę wspaniała dziewczyna. Room ma szczęście, że ma ją na pokładzie. A co do spadku, to kasa się przyda. Cieszę się z tak niespodziewanego przypływu gotówki u Ciebie.

- Prawda. Jak wrócimy już do Polski i wszystko będzie jak po staremu, chciałbym kupić w końcu mieszkanie. Ten spadek trafił się w świetnym czasie. Tutaj też troszkę oszczędzam. Rozglądałem się już po rynku nieruchomości i widziałem fajne mieszkania, niedaleko Ciebie, planowane z oddaniem na następny rok. Może będziemy sąsiadami? – zauważył.

- I to byłaby cudowna opcja. Wypiję za to. – stuknęła szklanką w jego kufel. – Trzymam kciuki, aby wszystko ułożyło się po Twojej myśli.

- Karo, co będzie, to będzie. Jakoś uciułam na te moje cztery ściany i coś pomiędzy. – mrugnął. – A teraz opowiadaj, co się stało. – zagadnął o Jacka, w chwili kiedy kelner wrócił po zamówienie. – Ale koleś ma wyczucie. – mruknął licząc na brak zrozumienia języka przez obsługę.

- Mam wrócić później? – zapytał kelner po polsku, uśmiechając się szeroko. Karolina wybuchła śmiechem, a zawstydzony Bartek oparł czoło o stół.

- Nie ma takiej konieczności. Przepraszam za kolegę. On cały czas zapomina, że Londyn to nie koniec świata i wyemigrowało tutaj setki tysięcy młodych Polaków. – spojrzała na roześmianego kelnera. – Może zdamy się na Pana. Proszę nam zamówić coś dobrego, co Pan sam chętnie by zjadł, byle to nie było nic surowego. – poprosiła grzecznie.

- Z wielką przyjemnością. Zawsze bardzo cieszę się, kiedy nasi rodacy odwiedzają naszą restaurację i mam okazję porozmawiać po polsku. Większość z nas preferuje fast foody. – wyjaśnił chłopak. – Za chwilę wrócę z zamówieniem. Gdyby coś było potrzebne, proszę dać znać. – odwrócił się, po czym dodał przez ramię. – Polski język mile widziany. – spojrzał na Bartka, który właśnie podniósł czoło z nad stolika.

- Bardzo przepraszam. – zwrócił się do kelnera.

- Nic się nie stało. Proszę wrócić do rozmowy, którą tak niechybnie przerwałem. Koleżanka zasługuje na 100 % Pana uwagi. – dodał chłopak i odszedł w stronę kuchni. Karolina patrzyła jak odchodzi, śmiejąc się nadal.

- Chyba, rzeczywiście musimy zacząć korzystać z restauracji. Można poznać wiele ciekawych ludzi.

- Nie bądź taka mądra. I nie znajduj powodów do zmiany tematu. Słucham Ciebie i jak to ujął kolega, poświęcam Tobie 100% mojego zainteresowania. – ponaglił ją, licząc na relację z tego, co wydarzyło się przez kilka ostatnich dni. Karo opowiedziała mu rozmowę z Marciem i ojcem Jacka. Przedstawiła w skrócie wymianę mailową i to, czego Jack od niej oczekiwał, stawiając ją w sytuacji, z której nie było wyjścia. Bartek słuchał oniemiały. Nie rozumiał postępowania aktora. Wszystko, co robił Jack do momentu wypadku, świadczyło o ogromie uczucia, którym obdarzył Karolinę. Nie mieściło mu się w głowie, co kierowało nim, postępując tak jak teraz. Starał się postawić na jego miejscu. Jedyne co mogło być przyczyną, to tęsknota. Jednak ona nie wyjaśnia, braku kontaktu ze strony Robsona. Albo Jack całkowicie pogubił się, albo chciał zniszczyć to, co udało zbudować się w kilka miesięcy. Bartek wiedział, ile Karolinę kosztowało zaufanie Jackowi i wiara w to, że mogą stworzyć związek, pomimo różniących ich cech i światów. Dostrzegał w jej oczach rozczarowanie i złamane serce. Zupełnie nie widział sensu w działaniu Jacka. Po co starał się do niej zbliżyć, pokazywał w każdy możliwy sposób, że stała się ważnym elementem jego codzienności, kiedy przy pierwszej okazji, zachowywał się jakby była mu najbardziej obojętna spośród wszystkich, którzy go otaczają. Bartek nie pojmował tego w żaden sposób. Bardzo się starał, także po to, aby pokazać Karolinie, męski tok rozumowania, ale nie był w stanie znaleźć logicznego wyjaśnienia. Karo tylko wzruszała ramionami i mówiła, że wszystko jakoś samo się ułoży, a ona nie jest w stanie już dłużej rozważać potencjalnych przyczyn i powodów, tego co się stało. Straciła na to kilka poprzednich wieczorów i do niczego konkretnego nie doszła w swoich rozmyślaniach, więc postanowiła nie tracić więcej na nie czasu.

- Tak wiele spędzonych razem chwil analizowałam, tyle jego słów przypominałam sobie, tyle przeczytałam maili, które wymieniliśmy i zrozumiałam tylko jedno – zaczęłam kochać go już jakiś czas temu. Tylko nie miałam odwagi, przyznać tego ani przed sobą, ani przed nim. A teraz jestem sama w tym moim kochaniu i jakoś sobie z tym poradzę. – patrzyła na Bartka, szeroko otwartymi oczami.

- Nie wierzę, że chcesz tak się poddać? – zapytał zupełnie wytrącony jej biernością. – To do Ciebie niepodobne. – dodał, widząc spokój na jej twarzy.

- Bartek, a co mogę więcej teraz zrobić? Napisałam mu, że zawsze będzie blisko mojemu sercu, wyznałam mu, ile dla mnie znaczy. Niczego więcej zdalnie nie zrobię. Nie chcę dzwonić do Joan, zmuszać ją do przekazywania informacji, bo będąc na jej miejscu, nie chciałabym aby ktoś stawiał mnie w podobnej sytuacji w stosunku do Jaśka. Obie jesteśmy bardzo lojalne, jeśli chodzi o braci i to, że z Joan załapałyśmy tak wspaniały kontakt, nie zmieni tego. Jo zawsze będzie popierała Jacka. A ja rozumiem i szanuję to. Dlatego nie zamierzam wymagać od niej czegokolwiek. Najbardziej boję się tego, że nie będę miała jak powiadomić Jacka o tym, że będzie tatą. Próbowałam zadzwonić, kilka razy, ale bezskutecznie. Skończyły mi się opcje. Jedyne co mogę zrobić, to czekać i liczyć na to, że coś się zmieni. Staram się nie stresować, nie martwić, bo jestem odpowiedzialna już nie tylko za siebie.

- A jak się czujesz? Fizycznie, rzecz jasna. – dodał. – Psychicznie widzę, że nieźle się maskujesz, ale mnie nie oszukasz.

- Całkiem nieźle. Cały czas rano blokuję łazienkę, ale zajmuje mi to już mniej czasu. – zaśmiała się – Ale poza tym jest dobrze. Byłam na wizycie lekarskiej i w Polsce i tutaj w Londynie. Wszystko jest w porządku. Doktorzy będą mieli na mnie, na nas oko. – poprawiła się. - Mam się zdrowo odżywiać i nie denerwować. To moje zadania, na kolejne miesiące. W sumie niewiele w tym zakresie mam do roboty. O całą resztę, zadba ponoć moje ciało. Zobaczymy. – kiedy kończyła zdanie, kelner podszedł do nich z pachnącymi z daleka talerzami. – O jej, smacznie to wygląda. – skomentowała.

- Mam nadzieję, że będzie Państwu smakowało. Ze swojej strony życzę przyjemności z jedzenia. – uśmiechnął się. – Jak fajnie, móc to powiedzieć po polsku. – mrugnął do nich na koniec, zostawiając ich z zachęcająco wyglądającym posiłkiem. Karolina pomachała mu w podziękowaniu i zajęła się swoim talerzem.

- Bartasku, smacznego. – skosztowała pierwszy kęs i z zamkniętymi oczyma doceniała walory smakowe. – Rewelacja. – powiedziała po chwili.

***

- Połączmy się z całą ekipą. Miejmy to za sobą. – usiadła obok Bartka w salonie, po wyjściu z kąpieli.

- Miejmy? Ja nie mam nic do omówienia. – zwrócił jej uwagę, śmiejąc się pod nosem. - Chętnie się przysłucham temu co będziesz mówiła. To będzie dla Ciebie wstępniak do pogadania z Jackiem. Rozumiem, że Twoje plany obejmują rozmowę z nim? – dopytał dla jasności.

- Kiedyś na pewno. – odpowiedziała. – A teraz zajmij się technologicznym przygotowaniem pogadanki, bo ja nie bardzo ogarniam połączenia grupowe. Jesteś w tym lepszy.

- Jeśli chodzi o technologie, moja Droga, w każdym aspekcie jestem lepszy od Ciebie. – zażartował i zajął się podłączeniem przyjaciół do rozmowy. – Cześć Ekipo. – przywitał się. – Skrzyknąłem Was wszystkich na raz, żeby nie musieć zeznawać przed każdym z osobna. – nawiązał do telefonów, którymi zamęczała go Izka – Mam nadzieję, że niektórzy z Was, przestaną mnie zadręczać. Ja też potrzebuje się wyspać. – spojrzał w kamerkę.

- Przecież każdy z nas wie, że mówisz do mnie. Po co to kluczenie, co? – odezwała się, jakby wywołana do odpowiedzi Izka. – Hey Ekipo. – przywitała się z pozostałymi członkami rozmowy. – Dowiemy się w końcu o co chodzi? Gdzie Karolina? – zapytała o to, na co wszyscy czekali. – Nie wiem jak reszta, ale jak dziś nie dowiem się, co się dzieje, wskakuję w kolejny samolot. – zagroziła żartem.

- Weź ze sobą kogoś, kto nie zgubi się w Londynie. – odpalił Bartek.

- Ty chamidło jedno. To miała być tajemnica. – powiedziała Iza. – I nici z teg.

- A kto się zgubił? – zapytał Patryk.

- A jak myślisz? – Karolina usiadła naprzeciw kamery w laptopie. – Witajcie Kochani.

- I nasza winowajczyni stresów, we własnej osobie. – zaśmiał się Jasiek. – Cześć Siostra. Ekipo! – odezwał się ze śmiechem głosie - Izka nie musiałaś się przyznawać. Tak samo, jak każdy z nas tu zebranych wie, że tylko Ty będziesz męczyła telefonami do skutku, wiemy też, że jeśli ktoś może zgubić się w Londynie, to jesteś tym kimś Ty. A teraz, dajmy mojej kochanej siostrze mówić. – W prosty sposób, zrobił Karolinie wprowadzenie, którego tak naprawdę potrzebowała. Niezbędna jej była chwila odetchnięcia, zanim zaczęła mówić to samo, co Bartkowi w czasie obiadu. Chciała aby byli na bieżąco z wydarzeniami z jej życia. Zasługiwali na szczerość. Na każdego z nich mogła liczyć, bez względu na porę dnia i nocy. A teraz byli potrzebni, bardziej niż mogło im się wydawać. Patrzyła na każdego z nich i wiedziała, że są jak jej ciche anioły. Zawsze obok, zawsze obecne, chociaż tak często niewidoczne. Jak mówiła prawda opisana doskonale w „Małym Księciu" – „Dobrze widzi się tylko sercem. To co najważniejsze, niewidoczne jest dla oczu." – ona widziała ich zawsze sercem – głęboko w niej samej byli zawsze – prawdziwi przyjaciele.

- Miłość bywa kapryśna i złośliwa. – powiedziała Bartkowi, kiedy skończyli rozmawiać z ekipą z Inowrocławia. – Dlaczego to tak zawsze bywa, że zaczynasz rozumieć to wtedy, gdy już jest za późno? – zapytała retorycznie. Wtuliła się w przyjaciela i po chwili zasnęła. Bartek wpatrywał się w nią dłuższą chwilę i zastanawiał się co teraz pocznie. Wiedział, że jest silna i stawi czoła, wszystkiemu co ją spotka, ale czy pozwoli Jackowi na jakiekolwiek więcej wyjaśnienia, tego nie był pewien. Potrafiła być niezwykle uparta i obstawiała przy swoim. Zwykle wychodziło jej to na dobre, prędzej czy później. Jednak teraz chodziło o coś więcej niż tylko o nią. Pamiętał jak bardzo cieszyła ją poprzednia ciąża, jak dzieliła tą radość z Darkiem dopóki miała taką możliwość. Gdyby teraz Jack był obok, zdecydowanie inaczej by wyglądały bieżące dni. Wyobrażał sobie pełną radości Karolinę, która z ekscytacją czeka na odpowiedni moment wieczoru, aby przekazać młodemu Robsonowi wiadomość, jaka zmieni całkowicie jego życie. Co do tego nie miał żadnych wątpliwości. Świadomość bycia rodzicem to fakt, którego nikt nie jest w stanie zepchnąć w dal umysłu. Ta informacja nie może być przyjęta do wiadomości bez konsekwencji zmian, jakie wniesie w codzienność. Ile razy spotykał się z wyparciem się ojcostwa przez znajomych, bliższych czy dalszych. Za każdym razem myślał o tym, co zrobiłby na ich miejscu. Ale jak można normalnie żyć, realizować dalej swoje plany, kiedy zdajesz sobie sprawę, że gdzieś tam, pod sercem kobiety, którą niekoniecznie kochasz, rośnie dziecko, które powstało z części Ciebie samego? To był jego tok rozumowania, ale wiedział, że nie wszyscy faceci podchodzą do tego w taki sposób. Zostanie rodzicem, to największa odpowiedzialność dorosłości, a przecież każdy chce być dorosły. Do tego spieszy się młodzieży w czasie lat nauki w szkole. Każdy odlicza dni do ukończenia 18 roku życia i wkroczenia w tak liczną i wspaniale zapowiadającą się grupę dorosłych. Ale czy po latach bycia dorosłymi, nie tęsknimy za godzinami spędzonymi w szkolnej ławie? Czy nie wydaje nam się, że świat dorosłych często rozczarowuje i nie jest taki, jakiego się spodziewaliśmy. Ile razy bywa tak, że bez zastanowienia, każdy z nas wsiadłby w wehikuł czasu i wrócił do tych lat, pełnych beztroski, codziennych radości i problemów, jakimi były sprawdziany czy klasówki. Spojrzał jeszcze raz na Karolinę i pomyślał o czekających ją teraz testach z dorosłości. Wiedział, że sobie poradzi, a jeśli pojawią się kłopoty, będzie starał się ją wspierać i pomagać, jak tylko to będzie możliwe. „Jak łatwo Ciebie kochać." – pomyślał okrywając ją kocem. Podłożył jej pod głowę poduszkę, wyprostował nogi i przesunął, tak aby nie spadła z sofy.

***

Kiedy kolejnego dnia wchodzili do Room-u, Karolina dostrzegła na drugim końcu parkingu Joan, opierającą się o swój samochód. Zerkała w ich stronę, najwidoczniej zastanawiając się czy podejść. Aby ją zachęcić, pomachała delikatnie i poczekała chwilę przez drzwiami na jej reakcję. Nie chciała wywierać na dziewczynę żadnej presji. Cokolwiek postanowi musi to być jej własna decyzja. Gdy po chwili zawahania, Jo ruszyła w jej kierunku, uśmiechnęła się do niej.

- Cieszę się, że Cie widzę. – powiedziała, kiedy Joan stanęła tuż obok. – Ślicznie wyglądasz. – oceniła szczerze.

- Karo, przepraszam. – szepnęła.

- Jo, nie przepraszaj. Sama jestem siostrą i gdybym była na Twoim miejscu postąpiłabym pewnie podobnie. Nie zamierzam Cię oceniać, ani nie mam do Ciebie pretensji. I to nie zmieni się. Jack podjął niezrozumiałą dla mnie decyzję, a Ty nie jesteś niczemu winna. – podniosła jej brodę w górę, chcąc zobaczyć zieleń Robsonowych oczu. To było pięknie w ich rodzinie. Wszyscy mieli takie same, cudownie zielone oczy.

- Bardzo mi przykro, że tak się stało. Nie bardzo wiem o co chodzi Jackowi, dlatego poprosiłam rodziców o zgodę na wylot to niego. Lecę jutro. Muszę z nim porozmawiać. Widzę, że coś się z nim dzieje dziwnego. Nie lubię żyć w niewiedzy.

- Wyobrażam sobie. – cały czas uśmiechała się do niej. Chciała aby dziewczyna poczuła, że naprawdę nie powinna czuć się w żaden sposób zobowiązana, nielojalna. – Proszę życz mu w moim imieniu szybkiego powrotu do pełni formy. Jack niestety nie odbiera moich telefonów, więc sama nie mam jak złożyć mu życzeń. – wyjaśniła bez cienia pretensji w głosie.

- Wiem, że odpisał na Twojego maila. – przyznała Jo.

- Tak. Jestem za to wdzięczna, jednak nie będę ukrywała, że nie takiej treści wiadomości się spodziewałam.

- Przyjechałam, bo pomyślałam sobie, że może chciałabyś napisać do niego coś, co mogłabym zawieźć i przekazać mu. Dopilnować, aby poświęcił na to odpowiednią ilość czasu.

- Nie wiem czy to dobry pomysł. Napisałam już tak wiele. Nie jestem pewna, czy jakieś inne słowa, są w stanie lepiej ująć to co mam w głowie.

- Jack jest niby nowoczesny, ale wiem jak ceni sobie tradycję. Nie wiem czy opowiadał Ci, że zabrał ze sobą do Stanów, listy pisane przez naszego dziadka do babci, kiedy byli w naszym wieku. Pewnie udusiłby mnie, gdyby słyszał, że zdradziłam jego małą tajemnicę.

- Ma duszę romantyka, choć nie chce być tak odbierany. – powiedziała Karolina.

- Poznałaś go lepiej niż jakakolwiek inna dziewczyna. Mimo, że tak niewiele czasu minęło od Waszego pierwszego spotkania. Dostrzegasz w nim wiele więcej, niż ktokolwiek inny. Dlatego proszę Cię abyś nie odpuszczała.

- Jo, sama niczego nie zdziałam. A do tego, aby grzało Cię słonko z obu stron, potrzebna jest miłość na tyle prawdziwa i silna, żeby starczyło jej mocy zmiany temperatury. – uśmiechała się cały czas. Mówiła spokojnie, każde jej słowo było odpowiednio wyważone. Zdawała sobie sprawę, że dziewczyna przekaże bratu, każdą jej reakcje, każde zdanie, dodając od siebie ocenę jej samopoczucia. Sama zrobiłaby dokładnie to samo.

- Zranił się. – Joan była bardziej domyślna, niż mogło się wydawać. Karolina spojrzała na nią.

- Nie on pierwszy. Życie zahartowało mnie bardziej niż możesz sobie wyobrażać. – odpowiedziała na stwierdzenie faktu. Jo nie pytała. Powiedziała na głos to, co obie doskonale wiedziały. – Ale wiesz, co? Pomysł z listem chyba mi się podoba. Napiszę kilka zdań. O której wylatujesz jutro? – zapytała po chwili zastanowienia.

- O 16. Mogę przyjechać jutro rano. Będę czekała w tym samym miejscu. – wskazała swój samochód. – Dziękuję. Tylko Ty możesz sprawić, że Jack się opamięta.

- Nie jestem tego taka pewna. – odrzekła na to.

- Uwierz mi. Rozmawiałam bardzo długo o tym z Marciem. Oboje myślimy podobnie.

- Masz z Marciem wiele wspólnego. – nawiązała do ich przeszłości. – Trzymaj się go, to fajny facet.

- To prawda. Jeszcze raz dziękuję Karo, w imieniu swoim i Jacka. Prędzej czy później, mój brat nie będzie sam rozumiał, co zrobił. Ale oby nie było za późno. Do zobaczenia. – cmoknęła ją w policzek i pobiegła w stronę auta. Karolina patrzyła na nią tak długo, dopóki dziewczyna odjeżdżając nie zniknęła za zakrętem. Nie zaskoczyła ją ta wizyta. Spodziewała się spotkania z Joan, jednak nie myślała, że odbędzie się ono tak szybko.

- To mądra dziewczyna jest. – powiedział do niej Bartek, jak tylko weszła do salonu.

- Czy Ty i Jasiek macie podsłuchiwanie zaprogramowane genetycznie? – zapytała ze śmiechem, po czym opowiedziała mu jak Janek słuchał jej rozmowy z mamą i powiadomił tatę, że zostanie dziadkiem.

- Dwie pieczenie na jednym ogniu. Rewelacyjnie to załatwił. Mistrzowsko po prostu. Czasem się zastanawiam jak Ty ogarnęłabyś swój żywot, bez naszej dwójki? – pocałował ją w policzek. – Zabierzmy się do pracy. Musimy szybko skończyć, jeśli masz napisać jeszcze dziś ten list. – mrugnął do niej, a po chwili pojawiając się z herbatą przy jej biurku, dodał. – Będę ograniczał Ci kofeinę.

- Dręcz mnie jeszcze bardziej. – zaśmiała się popijając łyk gorącego napoju. – Spadaj. Mam pracę.

***

Nie bardzo wiem od czego zacząć, ale może jak to z każdym listem bywa, warto skupić się na początku. W sumie już odbiegłam od standardu, bo nie wpisałam żadnego powitania. Klasyczne z mojej strony. Niby powinnam pisać tego typu materiały wzorowo, bo jestem typem prawdziwego humanisty z krwi i kości, a zwykle zapominam o zwyczajowym: Cześć. Udajmy, że to właśnie początek. Nie ukrywam, że liczę na wywołanie choć krótkiego uśmiechu na Twojej twarzy tym przydługim wstępem, ale staram się ukryć sama przed sobą swoje zdenerwowanie. Nie bardzo wiem, czy mi wychodzi. Nie miałam zamiaru więcej pisać, ale spotkanie z Joan coś we mnie zmieniło. Wydawało mi się, że już wszystko co mogłam, napisałam wcześniej, ale jednak jest jeszcze parę rzeczy, które warto abyś wiedział i jeszcze jedna, o której nie zamierzam pisać. Ta jedna sprawa poczeka aż kiedyś dasz nam szansę na normalną rozmowę. Może nadejdzie taki dzień i w jakikolwiek sposób wytłumaczysz mi tok swojego postępowania, bo nie bardzo rozumiem, co się wydarzyło. Jak sam wiesz, nasz początek, czy jak to inaczej nazwać, był daleki od standardowego – bo która para w momencie kiedy się poznaje, robi razem zakupy? No właśnie. Faceci często unikają spotkania w galeriach, a chodzenie po sklepach jest dla nich prawdziwą udręką. Posiadanie kilku sióstr doskonale na Ciebie wpłynęło. Generalnie uważam, że wychowanie wśród młodych kobietek miało zbawienny wpływ na ukształtowanie Twojego charakteru, bo jesteś człowiekiem raczej cierpliwym i pełnym empatii, zrozumienia i szacunku dla innych. Joan nazywa to uporem. Do tej pory tego tak nie odbierałam, jednak coraz częściej dociera do mnie, że w pewnym sensie Jo ma rację. Oceniałam Cię bardzo pozytywnie, odkryłam w Tobie same dobre cechy, które zrobiły na mnie spore wrażenie. Ale to co w Tobie jest najlepsze to fakt, że obudziłeś we mnie uczucia, o które sama siebie nie podejrzewałam. Otworzyłam się przed Tobą, jak przed nikim obcym wcześniej. Było mi bardzo ciężko zdobyć się na odwagę i przedstawić jak wyglądała do tej pory moja rzeczywistość. Sam doskonale wiesz, że walczyłam ze swoimi własnymi demonami, ale widząc Twoją cierpliwość, spróbowałam i udało mi się zdradzić Tobie moje sekrety. I liczę teraz na to samo z Twojej strony. Nie ma ludzi bez wad. Nie ma ludzi idealnych. Każdy ma swoje słabsze strony. Nie wstydźmy się tego, że jesteśmy czasem słabsi i pokonuje nas nasza własna głowa. To nic nadzwyczajnego. Zdarza się każdemu, a jeśli ktoś twierdzi, że nie, okłamuje samego siebie. Nie ma niczego ważniejszego, niż być szczerym ze sobą. Wtedy można dopiero być szczerym z całym światem. Od tego zaczyna się nasz sukces, jako człowieka. Może i filozofuję. Jasiek często zarzuca mi, że za dużo myślę, zanim coś zrobię, tworzę zupełnie zbędne analizy każdego swojego kroku, ale dzięki temu wiem, że jestem wierna sobie i swoim zasadom. Zawsze kierowałam się w życiu dobrem wszystkich dookoła, w tym siebie. Jednak nie zawsze wychodziło to na dobre, nie tylko mnie, ale i innym. Jednak poczucie, że nie zrobiłam niczego wbrew sobie, poprawiało mi humor i upewniało mnie w tym, że drugi raz, postąpiłaby podobnie. Nigdy nie zadowolimy wszystkich dookoła. Zawsze ktoś poczuje się pominięty, niedostrzeżony, źle zrozumiany, albo po prostu niezadowolony. Kiedyś usłyszałam zdanie: Takie jest życie. Zgadzam się z tym stwierdzeniem. Jednak nie zmienia to faktu, że czasem możemy starać się to życie zmienić. Jednak nie zawsze się da, ale kto zabroni nam próbować. Od tego właśnie jest codzienność – od próbowania, testowania, smakowania życia w różnych jego aspektach. Ja odważyłam się zasmakować codzienności z Tobą – co prawda, na odległość, ale nie żałuję niczego, nawet tej przeszkody, która wcisnęła: STOP i żaden z nas nie wie, czy ruszy dalej. Nie piszę po to aby się powtarzać. Nie chcę po raz kolejny tłumaczyć, że przylot do Ciebie – jakkolwiek jest moim wielkim marzeniem – jest nierealny. Chciałam tylko, abyś wiedział, że nie mam pretensji, choć jestem ciekawa, co albo kto namieszał Ci w głowie, że tak zmieniłeś podejście do mnie. Chciałam też podziękować Ci za to, że pokazałeś mi, że umiem i wiem nadal jak kochać. Bałam się, że nie będę potrafiła już nikogo pokochać. A jednak stało się inaczej... Bardzo ważę wyznania uczuć. To słowa dla mnie, o tak wielkim znaczeniu, że zdarza się, iż sama mam problem z ich pojęciem. Aczkolwiek nie boję się powiedzieć ich głośno, kiedy jestem ich pewna. Pokochałam Cię takiego jakim się przede mną odkryłeś. Tylko, że teraz nie dostrzegam tego Jacka Robsona, jakim byłeś tuląc mnie na sofie, całując mnie pod prysznicem, kochając się ze mną czule i namiętnie. Teraz widzę, tylko aktora, który odgrywa rolę. Kiedy wrócisz z tego teatru, przedstawienia, filmu czy jakiekolwiek projekcji, w którą teraz jesteś zaangażowany, ja będę tu gdzie zawsze. Znajdziesz mnie, kiedykolwiek będziesz tego chciał. Bo ja jestem zawsze tak gdzie Ty – blisko Twego serca. Powitanie nie było klasykiem, więc nie licz też na klasyczne zakończenie. Napiszę po prostu – do zobaczenia – kiedyś, gdzieś, jak będziesz gotowy. Twoja – jeśli nadal chcesz – Karolina." - pierwszy raz od bardzo dawna, przeczytała to co napisała do Jacka. Nie zmieniłaby ani jednego wyrazu. Spojrzała na wyraźnie litery. Oceniła, że są na tyle czytelne, że chłopak nie powinien mieć problemu z ich rozszyfrowaniem. Wiedziała, że jej pismo nie było przykładem piękna kaligrafii. Jednak składając kartkę, uśmiechnęła się do siebie. Wstała po srebrną kopertę – to była jedyna jaką miała. Wiedziała, że kolor zwróci dodatkowo jego uwagę. Napisała na niej tylko: „Jack" - po czym włożyła do niej list i zakleiła.

- Kiedy napisałaś mi kiedyś dedykację na książce popłakałem się. Więc Jack byłby głupi, gdyby nie zareagował na Twoją twórczość. – powiedział Bartek, zaglądając do jej sypialni, w momencie gdy odkładała kopertę na stolik przy łóżku.

- Zobaczymy. – uśmiechnęła się do przyjaciela. – Teraz już zupełnie nic więcej zrobić nie mogę. Wszystko w jego rękach. Oddaję mu całkiem dużo władzy nade mną. – przyznała jakby sama przed sobą.

- A napisałaś o jego tatusiowaniu? – dopytał ciszej.

- Nie. Nie zamierzam do niczego go zmuszać. Powiem mu, że będzie tatą. Zrobię to, mam nadzieję, prędzej niż później, ale jeszcze nie teraz. – tego była pewna. Wiedziała, że gdy przyjdzie czas, aby poinformować Jacka, nie będzie zwlekała. – Nie odbiorę mu bycia tatą. Cokolwiek postanowi, tatą będzie już całe swoje życie.

Dokładnie tak, jak zapowiedziała Joan, następnego dnia czekała przy, zaparkowanym w tym samym, co poprzedniego dnia miejscu, samochodzie. Karolina podeszła do niej i przytulając ją powiedziała:

- Dziękuję, że mnie do tego zachęciłaś. – podała jej kopertę. – Pisanie zawsze było dla mnie formą terapii. Dobrze mi to zrobiło. – uśmiechnęła się. – Bezpiecznej podróży Jo. – nie chciała jej dłużej zatrzymywać.

- Coś mu przekazać? – zapytała dziewczyna, jakby z nadzieją w głosie.

- Wszystko co trzeba, ma na papierze. – wskazała kopertkę, którą Jo wkładała właśnie do torebki. – Jeszcze raz dziękuję. – cmoknęła ją w policzek. – Do zobaczenia. – dodała i odwróciwszy się, skierowała kroki w stronę Room-u. Joan patrzyła na nią przez chwilę, po czym wsiadła do samochodu. Była zmieszana tą sytuacją. Ale cieszyła się z listu Karoliny. Wiedziała, że to jedna z niewielu rzeczy, która może przekonać Jacka, tylko nie była pewna do czego. Kompletnie pogubiła się w tym, co brat próbował jej ostatnio przekazać. Jednego, czego była pewna, to tego, że Jack bardzo tęskni za Karoliną, ich rozmowami, byciem razem i pewnością, że ona „jest". Właśnie dlatego tak bardzo chciała jechać do niego, spojrzeć mu w oczy i poznać jego punkt widzenia. Nie mogła się tego doczekać. Kiedy włączając się do ulicznego ruchu, zerknęła w stronę witryny salonu, do którego właśnie weszła Karolina, miała nadzieję, że to nie było ich ostatnie spotkanie.

***

Minęło kilka dni, kiedy Karolina z oczekiwaniem zaczęła otwierać program pocztowy. Spodziewała się chociażby krótkiego maila lub wiadomości od Jacka, w którym opisałby swoją reakcje na jej słowa, wyczytane z przekazanego przez siostrę listu. Jednak nic takiego nie miało miejsca, a Karolina smutniała z każdym kolejnym razem. Bartek widział, co się dzieje z przyjaciółką i starał się zajmować jej czas, tak bardzo jak tylko to było możliwe i na ile czuła się dobrze. Poranne mdłości powoli odpuszczały, pogoda coraz bardziej sprzyjała spacerom, a on wyszukiwał wiele nieodkrytych jeszcze miejsc Londynu. Często korzystał z podpowiedzi Caren, co warto zobaczyć i gdzie warto pojechać, aby miło spędzić czas i oderwać się od codziennych myśli.

- Mam dla Ciebie coś ciekawego. – powiedziała to niego któregoś czwartkowego popołudnia. – Widzę ile wkładasz wysiłku, aby poprawić Karo humor i oderwać jej myśli od historii z Jackiem, więc zaplanowałam Wam coś specjalnego. Możesz nazwać to niespodzianką, podarunkiem albo jak tam chcesz. – chłopak przyglądał jej się z coraz to większym zainteresowaniem. Sam zauważył, że ich kontakty bardzo poprawiły się na przestrzeni ostatnich tygodni, co go bardzo cieszyło. – Bartek, nie patrz tak na mnie, jakbyś myślał, że się z Ciebie naigrywam. Naprawdę doceniam to co robisz i dlatego porozmawiałam z dobrym znajomym, który ma mieszkanie niedaleko plaży w Brighton. Rob wynajmuje je na krótkie terminy. Przynosi mu to całkiem niezły przychód. Ten weekend mieszkanie jest wolne, a kiedy opowiedziałam mu w wielkim skrócie jakim jesteś wspaniałym przyjacielem i jak organizujesz Karolinie czas, zaproponował abyście skorzystali z jego zaproszenia i pojechali zwiedzić nasz nadmorski kurort. To naprawdę fajna miejscówka. Byłam tam z Jess. Mieszkanie jest praktycznie przy plaży, a samo miasto to cel ucieczki londyńczyków od zgiełku miasta. Powinniście zasmakować życia i tam. – powiedziała popijając herbatę z mlekiem. – Uwierz mi, nie będziecie się tam nudzić. – dodała po chwili, widząc na jego twarzy lekkie powątpiewanie.

- To chyba drogi interes, co? – podpytał delikatnie.

- Noclegi macie gratis. Rob nie chce pieniędzy. Będzie wdzięczny jak podlejecie kwiaty, zostawicie po sobie porządek i wymienicie pościele przed wyjazdem.

- Żartujesz, prawda?

- Mówię poważnie. Ja też korzystam z tego mieszkania, na takich zasadach. Rob nie ma rezerwacji, a jak zostawicie mieszkanie w stanie, w jakim do niego wejdziecie, nie będzie ponosił kosztów sprzątania. Dla niego żaden problem, a ja za Was poręczyłam. To mu wystarczy. – wyjaśniła, a gdy Bartek dalej nie wyglądał na przekonanego, podeszła do biurka, z którego wyjęła pęk kluczy. – Tu masz adres i klucze. Możecie pojechać pociągiem od razu po pracy. Pociągi z London Bridge odjeżdżają kilka razy w ciągu godziny, podróż trwa troszkę ponad godzinę, a mieszkanie jest dla Was dostępne od jutra do niedzielnego wieczora. – uśmiechnęła się.

- Jesteś niemożliwa. Bardzo Ci dziękuję. To wspaniały pomysł. – przytulił ją mocno. – Wysprzątam mieszkanie tak, że Twój kolega go nie poznać. – obiecał. – To naprawdę wyjątkowe, co zrobiłaś Caren. – dodał po chwili, już zupełnie poważnie.

- Niewiele zrobiłam, ale cieszę się, że spędzicie tam weekend. To fajne miejsce, a Karolinie przyda się zmiana otoczenia. Może przestanie się zadręczać tym, czy Jack odpisze. Widzę z jaką nadzieją patrzy w monitor każdego poranka, a spacer i troszkę nadmorskiego jodu dobrze jej zrobi. Bawcie się dobrze.

- Dziękuję jeszcze raz. Tylko nic jej nie mów. Będzie miała przyjemną niespodziankę. Powiem jej wszystko w pociągu. – zaproponował. – Zdradź mi tylko, czy coś konkretnego powinna zapakować, abym mógł jej doradzić kiedy będzie się pakowała wieczorem.

- Wygodne buty, płaszcz i coś na głowę. Czasem tam wieje. – zaśmiała się na koniec. Bartek wpatrywał się w nią, jakby po raz pierwszy dostrzegł w niej tą wyjątkowość, którą zawsze opisywała Karolina. Caren przeszła obok niego, klepnęła go w ramię i na odchodne powiedziała – Obiecaj, że zrobisz jej zdjęcie w momencie kiedy powiesz dokąd się udajecie. – mrugnęła do niego.

- Masz to jak w banku. – zaśmiał się. Siadł do swojego biurka i przejrzał wszystkie warte zobaczenia miejsca w Brighton. Im dłużej przeglądał, tym bardziej cieszył się na weekendowy wyjazd a na twarzy pojawiała się niemalże dziecięca radość. Caren zerkała na niego co chwila i ze śmiechem kręciła głową. Tego się właśnie spodziewała. Była pewna, że chłopak zaplanuje każdą godzinę spędzoną na wyjeździe i zapewni Karolinie wiele atrakcji. Nie zdradził Karolinie planów na weekend aż do późnego wieczora. Poczekał aż dziewczyna wyjdzie z kąpieli, wykona szereg standardowych dla niej czynności, obejmujących między innymi zabiegi kosmetyczne, telefon do rodziców, mail do Izki i połączenie video z Jaśkiem, do którego często sam się przyłączał. Nie chciał zaburzyć jej tradycyjnych działań. Podziwiał to, że z taką skrupulatnością dbała o każdy szczegół codzienności. Dzięki temu wszystkiemu czuła się dobrze, miała świetny kontakt ze wszystkimi, których tak bardzo kochała i za którymi tęskniła. To była jej wersja aktualnej normalności, nad którą skupiała się każdego dnia coraz bardziej, starając się nie dopuszczać do siebie myśli, o potencjalnej rzeczywistości, która chwilowo nie nadchodziła.

- Chciałbym abyś spakowała bagaż na dwa i pół dnia. – powiedział prosto z mostu.

- Słucham? – zdziwiła się. Przeglądała właśnie programy na polskich kanałach telewizyjnych. Zatrzymała się na jednym z nich, emitujących „Nieznanych" i spoglądając na aktualną scenę, zobaczyła charakterystyczne oczy Jacka, grającego filmowego Nicka.

- Naprawdę chcesz to oglądać? Nie znasz tego na pamięć? – zaśmiał się siadając obok niej. – Kurczę przystojny ten nasz Brytyjczyk. – zagadnął. – Zostaw obejrzymy kawałek. – zachęcił ją. – Dawno tego nie widziałem. Ale poważnie, musisz spakować się na weekend. Wyjeżdżamy po pracy. Zabieram Cię na wycieczkę za miasto. – zadbał aby zabrzmiało to dumnie.

- Poważnie? – zapytała. – Dokąd?

- Zobaczysz na miejscu, ale musisz zabrać czapkę, wygodne buty, coś ciepłego do ubrania i płaszcz. Jesteś zmarzlak, więc zadbaj o to, aby było Ci ciepło. Będziemy tuptać całe dnie, pić ciepłą czekoladę i jeść niezdrowe żarcie.

- Brzmi jak weekend w raju. – wpatrzyła się w niego. – Powiedz coś więcej. – prosiła.

- Nie ma opcji, bo nie będziesz miała jutro takiej radości jaką chcę, żebyś miała. Idź się spakuj a ja pokroję kilka owoców. Obejrzymy sobie film z Twoją miłością w roli głównej.

- Wiesz, jak to brzmi? – zaśmiała się.

- Jakbym sobie jaja robił? – podpowiedział.

- Dokładnie tak. A to wcale nie jest śmieszne. – krzyknęła ze swojej sypialni.

- A właśnie, że jest. – usłyszała z salonu. Doskonale wiedziała, że jej znajomość z Jackiem była tak nieprawdopodobna, jak bajka. Bo jak często zdarza się, żeby światowej sławy aktor zakochał się w zwykłej dziewczynie? To historia jakby sama była z filmu. Za każdym razem kiedy oglądała albo czytała serię „Nieznanych" miała te same myśli, identyczne wątpliwości, które czyniły jej związek z Jackiem, jeszcze mniej realnym. Ale tym razem, miała dowód ich wspólnych chwil. Nosiła pod serduszkiem dziecko, które za kilka miesięcy wyda swój pierwszy dźwięk. Nie będzie dla niej ważniejszej osóbki na całym tym zwariowanym świecie. Wiedziała to już teraz. Patrzyła na swoje odbicie w lustrze, wiszącym nad łóżkiem i widziała oczami wyobraźni siebie w drugiej połowie roku. Będzie szczęśliwa. Cokolwiek się działo, czuła, że tak musi być. Tym razem, wszystko pójdzie tak jak być powinno. Jedynie obecność Jacka w tej wizji nie była pewna. Ale tym będzie się martwiła później. Kiedy przyjdzie na to czas.

***

Weekend w Brighton był tak wyjątkowy, jak Bartek go zapowiedział. Wyruszyli na wycieczkę w piątek w godzinach popołudniowych i już wczesnym wieczorem spacerowali żwirową plażą, ciągnącą się przez całą szerokość miasteczka i długim molo wychodzącym głęboko w morze. Kiedy Bartek powiedział jej jaką niespodziankę przygotowała dla nich Caren, Karolina popłakała się ze wzruszenia. Niewielki gest a tak wiele znaczący. Gdy Karo zobaczyła cudnie oświetlony lunapark pełen karuzel, domów strachu, strzelnic oraz młodych, śmiejących się ludzi, stwierdziła, że uwielbia taki rodzaj radosnego kiczu, który przenosi ją w przeszłość. Poczuła się znowu jak mała dziewczynka, którą cieszą migoczące światła i dźwięki rozrywki oraz wata cukrowa i kolorowe cukierki. Opychała się słodyczami korzystając co chwila z innej atrakcji wesołego miasteczka. Nie czuła takiej beztroski od kilkunastu dni. Zupełne odcięcie od codzienności, oddanie się przyjemnościom i małym radostkom. Tego potrzebowała, całkowicie nie zdając sobie z tego sprawy. Pierwsze godziny w miasteczku przeniosły ją w inny świat – relaksu, radości i odpoczynku.

- Ten wyjazd to był cudowny pomysł. – powiedziała siadając na tarasie z poranną herbatą w dłoni. Bartek otulony kocem, zjadał śniadanie, a ona obserwowała otaczający ich krajobraz. Wdychała w płuca, poranny zapach morza, ciesząc się chwilą dla siebie.

- Wyspałaś się? – zapytał ziewając. – Jest dość wcześnie. – spojrzał na zegarek, którego wskazówki pokazywały dopiero 7 rano. – Może jeszcze poleżakujesz troszkę?

- Szkoda tracić tak cudownego dnia. – patrzyła na leniwie unoszące się na horyzoncie słońce. – Zapowiada się przepiękna pogoda. Jakie mamy dziś plany?

- Na blacie zostawiłem Ci śniadanko. Jeśli grzecznie zjesz, mam dla Ciebie kolejne niespodzianki. – powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu.

- Tak jest Generale. – zaśmiała się, wchodząc do mieszkania po przygotowany posiłek. Gdy zobaczyła owoce i owsiankę, przestała się tak szeroko uśmiechać. – Jesteś złośliwy. – dodała siadając obok niego na tarasie. – Owsianka?

- Wyjdzie Tobie tylko na zdrowie. Później zabiorę Cię na rogaliki i gorącą czekoladę. – obiecał jak małemu dziecku.

- Od razu lepiej brzmi.

Sobotnie dopołudnie spędzili w jednym z najstarszych oceanariów. Karolina zobaczywszy szyld nad wejściem, zapiszczała jak kilkuletnia dziewczynka. Bartek tylko pokręcił głową i spojrzał na ludzi dookoła. Nikogo nie zdziwiło zachowanie dorosłej kobietki. Najwidoczniej takie reakcje były tutaj normalnością, a może nikt nie zawracał sobie głowy tym co robili inni. Oceanarium pełne było wyjątkowych miejsc. Podwodny tunel, gdzie nad ich głowami przepływały przepiękne żółwie i inne wodne żyjątka wywoła salwę zachwytów. Na twarzy Karoliny pojawiały się same pozytywne emocje, a jej oczy świeciły się jak dwa świetliki.

- Bartek, w taki weekend jak ten można cytować Einsteina, który kiedyś powiedział, że życie jest wspaniałe, ale należy na nie spoglądać przez właściwe okulary. Właśnie przez takie okulary, jak dziś chcę patrzeć na całe moje życie. – odezwała się nagle patrząc na przepływającego tuż obok niej żółwia.

- Tylko Ty, w takim miejscu jak to, możesz cytować Einsteina. Jesteś niemożliwa. – chwyciła go za rękę, kiedy to powiedział.

- Jestem jaka jestem.

- A wiesz co ja ostatnio przeczytałem?

- Ty czytasz? Oj Bartasku, jesteś pełen niespodziewanych wyznań. – żartowała sobie z niego. Widziała w jego sypialni wiele książek. Kilka pozycji pożyczyła od niego.

- Inspirujesz mnie. – uśmiechnął się. – Ale w jednej z tych książek, przeczytałem zdanie, które warto było zapamiętać: „Pragnę żyć i posuwać się dalej, choćby to było bardzo niebezpiecznie i wymagało największego poświęcenia." Prawdziwe, co?

- Joseph Conrad. „Jądro ciemności". To kawałek dobrej literatury. Zrobiło się poważnie. Ale masz rację. To bardzo pasujące do naszej codzienności zdanie. – uśmiechnęła się do niego. – Zjemy coś? Jestem potwornie głodna.

- Zabrałbym Cię na owoce morza, których tutaj wszędzie pełno, ale jesteś w ciąży i powinnaś unikać tego rarytasu, idziemy zatem na klasyczną rybkę i frytki. Poświęcę się dla Ciebie. A później mamy w planach perełkę lokalnych zabytków: królewski pałac Royal Pavilion. Widziałem foty w Internecie. Prawdziwe cudo architektury. – zachwalał.

- Nie mogę się doczekać. – podskoczyła z radością. – Bartek, naprawdę bardzo Ci dziękuję za wszystko co dla mnie robisz. – spojrzała na niego, kiedy usiedli przy stoliku w restauracji z pięknym widokiem.

- Weź przestań, bo się wzruszę, a jestem facetem i nie wolno mi publicznie płakać. Panienki pomyślą, że jestem miękka faja. – zażartował w swoim stylu. Karo cmoknęła go w policzek i zabrała się za swoją porcję obiadową. Zerkała co chwila za okno i podziwiała niezwykłość panoramy – molo, statki na horyzoncie, spacerujące pary – wszechobecna radość. Chciała wtopić się w otoczenie i udało jej się to. Poczuła się szczęśliwa. Była jedną z tych ludzi, którzy pełni pozytywnych emocji, cieszą się wspaniałością dnia. Taka niezwykła zwykłość codzienności, a napawająca wszystkim co najlepsze.

Popołudnie spędzili na zwiedzanie królewskiego pałacu, którego architektura oraz ogrom przestrzeni zapierał dech w piersi. Karolina przyznała, że to jedna z najwspanialszych budowli jaką do tej pory widziała. Zachwyciły ją neogotyckie elementy doskonale połączone z inspirowanymi indyjskim stylem wieżyczkami, detalami i wykończeniami. Pałac wyglądał jakby wyjęty z kart opowieści dla dzieci.

- Zostaniemy do wieczora. Czytałem, że warto zobaczyć go wieczorem.

- Chwilowo nie mam ochoty się stąd ruszać. Usiądźmy i popatrzmy sobie troszkę. – wpatrywała się zachwycona.

- Jesteś zmęczona? – zapytał.

- Troszkę. Ale nie martw się. Odpocznę chwilę i możemy zwiedzać dalej. Te wszystkie cudeńka, które tutaj widzimy, sprawiają, że nie czuję wcale zmęczenia. To jedno z najwspanialszych miejsc na tej ziemi.

I dokładnie tak było. Czegokolwiek nie oglądała, była zachwycona. Robiła wiele zdjęć, chcąc zachować tyle wspomnień ile tylko było możliwe. Rozglądała się dookoła i czerpała energię z tego co podziwiały jej oczy. Uwielbiała czynne spędzanie czasu. Spacery, zwiedzanie nowych miejsc sprawiało jej wiele radości. Doceniała możliwości, które otworzyła przed nią praca w Room-ie. Była świadoma, że przygoda z brytyjskim kooperantem przyniosła jej wiele dobrego, nie tylko zawodowo, ale i prywatnie. Mogła zobaczyć wiele nowych miejsc, patrzeć na świat w zupełnie inny sposób.

- Tak niewiele czasem potrzeba, aby spoglądać na swoją codzienność przez różowe okulary. – podsumowała dzień, kiedy późnym wieczorem usiadła w fotelu. Zgasili wszystkie światła w mieszkaniu, aby móc popatrzeć przez okno na spowite nocą miasteczko.

- Jak to się mówi: Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. – dodał Bartek.

- To prawda. Warto przyjąć odpowiedni punkt widzenia. Jaki sens ma szukanie dziury w całym i umartwianie się? – zapytała patrząc na przyjaciela.

- Karo, wiem, że jesteś niesamowicie silną osobowością. To wszystko, co do rej pory wydarzyło się w Twoim życiu zahartowało Cię, tak bardzo, że wiele osób, nigdy takiego zahartowania nie doświadczy. To, że teraz potrafisz spojrzeć na swoje życie w taki sposób, w jaki o nim teraz mówisz, pokazuje, że wyciągnęłaś wiele wniosków z tego, czym doświadczył Cię los. Jestem pewny, że poradzisz sobie z tym, co jeszcze przyniesie Ci przyszłość i będziesz spoglądała wstecz z uśmiechem. Samo to, że mówisz teraz o różowych okularach, jest dla mnie i zaskakujące ale i jestem z tego powodu w siódmym niebie, bo widzieć Ciebie w takim stanie, to sama przyjemność. Nikt z nas nie chce, abyś się umartwiała i szukała odpowiedzi na pytania, na które odpowiedzieć, nie jesteś w stanie. Trzymamy mocno za Ciebie kciuki i zawsze jesteśmy z Tobą. I mówię to w swoim imieniu, jak i Izki i Marka, Beaty i Kuby, Majki i Patryka, no i oczywiście Jaśka. Ale Ty o tym dobrze wiesz. – spojrzał na nią. Miał rację. Wiedziała.

- Wiem. – wtuliła się w niego. – To był piękny dzień. Dziękuję Ci za ten czas. Położę się, bo jeśli mamy jutro jeszcze pospacerować, potrzebuję kilka dobrych godzin regeneracji.

***

- Caren, Brighton to cudowna miejscowość. Wygląda na to, że Wielka Brytania ma wiele do zaoferowania. – Karolina usiadła przy biurku koleżanki, kładąc na nim klucze od mieszkania. – Porządek na cacy. – mrugnęła do niej. – Bardzo dziękuję za ten wypad. Okazało się, że to było to czego potrzebowałam.

- Gdybyście mieli więcej czasu, można byłoby na jeszcze kilka tego typu wycieczek się wybrać. – zaproponowała dziewczyna, wiedząc jak wiele jest ciekawych miejsc, jeszcze nie odkrytych przez kolegów z Polski. Skupiali się cały czas tylko na pracy, nie szukając okazji do zwiedzania. A tymczasem czerpali z tego wiele przyjemności. Karo pokazywała jej zdjęcia, które zrobiła podczas weekendowego wypadu. Caren oglądała z zaciekawieniem fotografie po czym zdradziła jej swoje plany na następny weekend. – Rob udostępnił mi mieszkanko. Moi rodzice przyjeżdżają do mnie w tym tygodniu, więc zostawiam im Jess i wybieram się na upojny i pełen sexu wypad. – uniosła znacząco kilka razy brwi w górę.

- Rewelacyjny plan. Lepszego mieć nie można. Brawo Ty! Widzę, że znajomość przechodzi na kolejny level.

- Oby nie spadła znowu na level zero. – zażartowała, powracając do przeglądania leżących przed nią dokumentów. Karo zrozumiała aluzję i śmiejąc się wróciła do swoich zadań.

Czas często bywał jej sprzymierzeńcem. Mijał szybko i leczył niektóre rany, albo przynajmniej zabliźniał te najbardziej świeże. Z każdym kończącym się dniem, Karolina cieszyła się, że stawiła czoła kolejnej dobie pełnej myśli, zadań i nadziei. Nie przestawała sprawdzać skrzynki pocztowej. Wiele by dała za kilka ciepłych słów ze strony Jacka. Wyszukiwała nadal informacji na jego temat w Internecie i coraz częściej trafiała na wiadomości dotyczącego jego i towarzyszącej mu wszędzie Ann Lee. Dziennikarze mieli o czym pisać, bowiem koleżanka z planu była niemalże wszechobecna w codzienności chłopaka. Hitem dnia stawały się artykuły mówiące o tym, że odwiozła Jacka na rehabilitację, pomogła wysiąść mu z samochodu i podała kubek z kawą. Pisali o tak, jakby relacjonowali co najmniej lądowanie kosmitów na Rodeo Drive. Czytając te newsy, Karolina miała łzy w oczach. Zerkała na zdjęcia towarzyszące tekstowi i widziała na nich wdzięczność w oczach Jacka. Starała się dojrzeć to spojrzenie, które patrzyło na nią, kiedy siedział czy szedł obok niej. Jednak to które było widoczne na zdjęciu, było zupełnie inne. Nie wiedziała co ono oznacza, ale nie patrzyło na nią. A to bolało najbardziej. Najbardziej poczytnymi materiałami były te, w których Jack prezentowany był jako pełen życia, młody, zadowolony z siebie mężczyzna, a autor tekstu doszukiwał drugiego dna informacji o wygranej zakładu, o którym wspominał Jack podczas premiery swojego filmu. Domysły były przeróżne i wszystkie bardzo dalekie od prawdy, jednak każdy taki artykuł wyświetlany był setki tysięcy razy a spragnieni wszelkich wiadomości fani, czytali je bez końca. Najgorsze dla niej było to, że przy każdym takim artykule, tanie pismaki i zajmujące się plotkami portale, pokazywały zdjęcie Jacka i Ann, sugerując, że to o niej myślał, mówiąc o zakładzie. Kiedy tylko Bartek podpatrzył co tak bardzo skupiało jej uwagę, natychmiast podchodził do niej i zamykał jej przeglądarkę lub zabierał laptopa z kolan. Gdy napotykał w mieszkaniu kolorowe magazyny, wyrzucał je od razu do kosza, cały czas powtarzając jej słowa:

- Sama pytałaś po co się umartwiać, a teraz czytasz te wszystkie bzdury? Do czego Ci to potrzebne. – kiwał przy tym głową, jak niezadowolony z dziecka rodzic. Kuliła się lekko w sobie, kiedy zaczynał swój wywód, wiedząc jednocześnie, że ma rację. Co więcej, gdy widział, że jego uwagi nie przynoszą oczekiwanego rezultatu, nasyłał na nią Izkę, a ona swoimi telefonicznymi wykładami, doprowadzała ją do szaleństwa. Kochała przyjaciółkę, ale nie zawsze miała ochotę wysłuchiwać głoszonych przez nią tyrad.

- Jesteś wredny. – powiedziała, którego wieczoru, wchodząc do Bartka sypialni. – Bawi Cię donoszenie na mnie? – usiadła po turecku na jego łóżku.

- Nawet nie wiesz jak bardzo. – zaśmiał się. – A wiesz, jak bardzo bawi mnie radość Izki, kiedy jej o tym wszystkim mówię. Mam wrażenie, że to jedyna jej rozrywka. A kiedy ona dzwoni do Ciebie, Marek relacjonuje mi każde jej słowo. Mam radochę jak na najlepszej komedii w kinie, albo i lepiej. Bo to wszystko na żywo. Zajebista sprawa. – był coraz bardziej rozbawiony.

- Ty naprawdę świetnie się bawisz moim kosztem. – stwierdziła.

- Ja? Może troszkę. – przyznał. – Zdecydowanie lepszą zabawę mają chłopaki tam na miejscu. Gdy Iza dzwoni do Ciebie, Marek dzwoni do mnie, a Jasiek się temu wszystkiemu przysłuchuje. – powiedział jak gdyby to była najnormalniejsza sytuacja pod słońcem.

- Że co? – Karolina zaczynała się złościć. – Wy jesteście kompletnie porąbani. Was powinno się leczyć. – dodała wstając.

- Ej, no weź się nie denerwuj. Przecież nie robimy nikomu krzywdy. Dbamy tylko o nasze dobre humory. – cały czas trzymał ton zwykłego wyjaśnienia, a widząc reakcję Karo, natychmiast oświadczył całkowicie poważnie. – Musimy jakoś sobie radzić z Waszymi zmiennymi nastrojami. To nasz sposób na przetrwanie.

- Powiedz, że żartujesz, bo zaraz mnie grom z jasnego nieba strzeli. Wy tak na serio? – nie wierzyła w to co słyszy. – Dawno tak robicie?

- Ale o co teraz konkretnie pytasz? O to czy donosimy na siebie wszyscy nawzajem, aby każdy z nas był na bieżąco? Czy o to, jak długo tak radzimy sobie z Wami? Bo się pogubiłem...

- To jakaś farsa. – teraz to już tylko się śmiała. – Wy jesteście zdecydowanie niezbyt normalni. Znaleźli sobie sposób na radzenie z naszymi humorami! – wzniosła ręce w górę - Oj, Bartasku. Gwarantuje Ci, że ja też doniosę na Waszą piątkę w najmniej spodziewanym przez Was czasie. Macie przesrane. – stwierdziła, wyobrażając sobie reakcję Izki i Majki na to info. Beatka miała zupełni inne podejście do tego typu spraw. Ją to od razu rozbawi.

- No przecież my tak tylko dlatego, że się martwimy. – spieszył z wyjaśnieniami.

- Wiem i dlatego Was kocham. – rzuciła w niego poduszką. – Ale zdajesz sobie sprawę, że to jest lekko niezdrowe w grupie przyjaciół, co?

- Lekusio, na pewno, ale dzięki temu, wszyscy jesteśmy na bieżąco i mamy zawsze świetne humory. Wybacz mi, ale nie uwierzę, że Wy nie macie babskich zagrywek wobec nas. Wystarczy przypomnieć sobie wkręt jaki Izka zrobiła ze spódnicą Burberry. Nie jesteście święte. – od razu znalazł odpowiedni argument.

- Strzeliłeś w „10", nie zamierzam się niczego wypierać. – usiadła znowu obok niego. – Nie zmienia to faktu, że jesteście jedyni w swoim rodzaju.

- Cała nasza dziewiątka jest wyjątkowa. – przyznał.

- Z tym wcale nie będę się kłócić. Podpisuję się pod tym całą sobą. – przytuliła się w jego ramię, a po chwili wstała i cały czas śmiejąc się stanęła w drzwiach. – Dobranoc Wredoto.

- I tak mnie kochasz, nawet jak jestem troszkę wrednawy.

- Nie zaprzeczam. Śpij dobrze. – kręciła głową na wspomnienie jego wyznania. Była ciekawa jak długo bawili się w taki sposób. Nie wyglądało to jej na świeży temat. Co prawda, czasem zastanawiała się jak to bywa, że wszyscy są zwykle na bieżąco ze sprawami dotyczącymi każdego z nich. Ale wydało się jej to oczywiste. Zwierzenia były normalne wśród przyjaciół. Zainteresowało ją to do tego stopnia, że postanowiła dopytać Jaśka o jego punkt widzenia.

- Braciszku, proszę Cię wyjaśnij mi jak dobrze bawisz się w czasie, kiedy Izka suszy mi głowę, co? – zapytała bez żadnego wstępu.

- Ups. – powiedział tylko. – Wiedziałem, że Bartas kiedyś puści parę. – zaśmiał się. – Tak było fajnie kiedy nie wiedziałyście niczego. – potwierdził. – Tyle lat udawało nam się mieć kabaret na żywo.

- Lat? – zaskoczyło ją to, chyba bardziej niż sam ich sposób na radzenie sobie z kobiecymi nastrojami, jak to określali.

- Kochana siostro, teraz możesz przeżyć szok, a w Twoim stanie do nie wskazane, więc przygotuj się na zaskok stulecia. – zafascynował ją taki wstęp.

- Ty potrafisz dawkować emocje. – skomentowała tylko. – Mów o co chodzi. Dziś już chyba niewiele mnie zaskoczy.

- Karo, nie mówi hop póki nie przeskoczysz. To wszystko pomysł Darka. – powiedział lekko.

- Darka? – jednak była zaskoczona. – O czym Ty mówisz?

- Oj Karuś, jaka Ty jesteś słodka w tej swojej niewiedzy. Darek zawsze tak mówił i miał w tym tyle racji. Kiedy mieszkaliśmy podczas studiów razem w Toruniu, jakoś musieliśmy odreagowywać na te wszystkie Wasze babskie wahania nastrojów. Najbardziej dobijał nas czas Waszych synchronizowanych miesiączek. Istny koszmar. I wtedy Darek zaczął naśladować jedną z Was i tak popłynęło. Gdy dzwoniłyście do siebie, opieprzałyście się, opowiadałyście o swoich łóżkowych podbojach, my słuchaliśmy. Mieliśmy zawsze niezły ubaw. Zawsze najlepsze były Twoje rozmowy z Izką. Wtedy wciągnęliśmy w to Marka. Wiem, że to okropne. Ale nadal przynosi nam to tak potrzebne ukojenie. - zaśmiał się. - Przyznaje, że to jedna z najlepszych spuścizn jaka została po Darku. Właśnie dlatego celebrujemy to do teraz. Na jego cześć. – dodał Jasiek na koniec. Wiedział, że dzięki temu jednemu zdaniu, siostra wybaczy mu wszystko.

- Nie powinnam być szczególnie zaskoczona. Darek miał różne głupie pomysły. To zdecydowanie jeden z najgłupszych. – przyznała śmiejąc się.

- Dlatego tak bardzo go kochałaś. – powiedział.

- I zawsze będę. - przytaknęła. – Dziękuję Brat za szczerość. Dobranoc Wariacie.

- Nie złość się na Bartasa. My to wszystko z miłości do Was. Dobranoc Siostra. – rozłączyła się, po czym otworzyła szufladę, w której trzymała wiele ważnych dla niej drobiazgów, między innymi zdjęcie jej i Darka. Patrzyła na nie i dotknęła delikatnie uchwyconej na fotografii twarzy. Wpatrywały się w nią ukochane oczy. Tak wiele wspomnień, tak wiele cudownych chwil, pojawiło się przed jej oczyma. Tak jak przyznała Jaśkowi, nie było dla niej zaskoczeniem, że Darek mógł wpaść na tak niedorzeczny pomysł. „Cały Ty." – powiedziała cały czas patrząc na zdjęcie. W chwili, kiedy trzymała jego zdjęcie, usłyszała dźwięk nowej przybyłej wiadomości mailowej. Chwyciła telefon i zerknęła na nadawcę: „Jack" – przyszło, to na co tak długo czekała. Ręka jej drgała. „Karolino, ucieszyłem się, że napisałaś owierności samej sobie. Właśnie dlatego tak się zachowuję i dlatego może Cię totak dziwić. Teraz jestem wierny sobie i temu co robię. Jestem aktorem i zawszenim będę. Teraz jest mój czas. Skupiam się na tym, co dla mnie dobre. Z tego coczytałem i słyszałem, postępujesz podobnie. Mimo wszystkiego, co mi zarzucasz,nie gram w życiu i nigdy dotąd tego nie robiłem. Jednak czasem zastanawiam sięnad tym, czy Ty czasem nie najgorzej grasz, co? Pomyśl o tym. Może wtedy, kiedybędziesz siedziała na sofie przy bezustannie towarzyszącym Tobie Bartku? Todaje do myślenia. J." – to było wszystko co napisał. Niewiele słów, a takdobitnie trafiające w najczulsze jej miejsce. Wpatrzyła się w ekran izapłakała.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro