WPROWADZENIE

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Przez kilka następnych dni Jack przyglądał się uważnie Karolinie, starając się dostrzec cień smutku, złości, pretensji czy irytacji. Jednak niczego takiego nie zobaczył. W dzień, w którym dowiedziała się o jego rozmowie z Jaśkiem, wieczorem położyła się obok niego i mocno wtuliła w ramiona. Głaszcząc ją po ręce, myślał o tym co mu powiedziała. „Nikt nie ma prawa o tym mówić." Ta część dała mu najbardziej do myślenia. „Co takiego musiało się stać, że tak bardzo cierpiała mówiąc o tym jakiś czas później". Patrzył na nią, spoglądał na zdjęcia zebrane w różnych miejscach mieszkania i rozważał wiele możliwości, nie mając zielonego pojęcia, czy którakolwiek jest chociaż trochę, bliska prawdy. Nie zapytał jednak o nic więcej. Następnego dnia, zadzwonił do niego Jaś:

- I jak tam? Moja siostra dała Ci mocno popalić? Sorry Stary, chciałem dobrze. Słyszałem jednak ton jej głosu, gdy starałem się przetłumaczyć jej parę spraw. Gdy Karolina się na coś uprze, czasem tylko Izka może ją do czegoś przekonać. Jednak w tym temacie, będzie stała za nią murem. Jak każdy z nas zresztą.

- Spoko Jasiek. Jednak muszę przyznać, że charakterek to ona ma... Następnym razem jak coś przeskrobię będę przygotowany na ten wzrok. Ale nie chciałbym zasłużyć znów na to spojrzenie.

- Nie zdziwi Cię to pewnie, ale wiem co masz na myśli. Jedno spojrzenie, a jakoś zimno się robi dookoła.

Rozmawiając z Jaśkiem, Jack doskonale wiedział, co chłopak ma na myśli. Gdy tylko Karolina wróciła z pracy, uśmiechała się do niego, tak jak wcześniej. Nie wiedział, czego się spodziewać. Usiadła obok niego i powiedziała:

- No to mamy cały weekend dla siebie. – oparła głowę o jego ramię.

- Bardzo się cieszę. Zmęczona? – pogłaskał ją po plecach, przyglądając się jej z ukosa. Szlachetny profil przesłaniał niesforny lok, tworzący swoistą zasłonę pomiędzy nią a resztą świata. Chwycił delikatnie kosmyk i skrył go za jej uchem, aby móc swobodnie zerkać na jej twarz podczas rozmowy.

- Troszkę. Co porabiałeś gdy ciężko pracowałam? – spojrzała na kanapę, gdzie leżała otwarta w połowie książka. – O widzę, że pochłaniasz kolejnego Cobena.

- Staram się wykorzystać możliwość. Ale większość dnia rozglądałem się dookoła. Przeszedłem się po okolicy. I tęskniłem troszkę na Tobą. Fajnie, że już jesteś obok. – pocałował ją delikatnie w czubek nosa. Uśmiechnęła się patrząc mu głęboko o oczy. Mały, czuły gest spowodował ruch motyli w jej żołądku. – I jak przystało na kurę domową, przygotowałem Ci obiad. – ruszył w kierunku kuchni. – Zapraszam. – wskazał na odsuwane krzesło. – Wiem, że nie przepadasz za zupami, ale to stary, rodzinny przepis. Jestem pewien, że przypadnie Ci do gustu. Muszę jednak przyznać, że konsultowałem się z mamą. – dodał po chwili.

- Jestem bardzo ciekawa, czy odkryje Pan przede mną swój kolejny talent, Panie Robson. – siadając przy stole, chwyciła łyżkę, a gdy tylko postawił przed nią talerz z zupą, pochyliła się aby poczuć jej aromat. Słodkawo – kwaśny zapach przyjemnie łechtał kubki smakowe. Burczenie brzucha przypominało o głodzie. – A Ty, nie jesz? – urwała sobie kawałek chleba.

- Przy gotowaniu, tyle się nasmakowałem, popróbowałem, że chwilowo nie zmieszczę niczego. Smacznego. – zachęcił ją. Zamieszała ostrożnie w miseczce i nabrała pierwszą łyżkę zupki. Zamknęła oczy aby skupić zmysły na odczuwaniu smaku potrawy. Poczuła cały wachlarz warzyw: starte ziemniaki, marchew, porę, pietruszkę, seler. Wszystkie one, połączone z szeroką paletą ziół oraz z wywarem z mięsa, którego rodzaju, Karolina nie była w stanie rozpoznać, tworzyło harmonijną całość, która zaskakiwała swoją wyrazistością. Nie powiedziała nic, po pierwszych łykach. Patrzyła na Jacka, znad talerza i uśmiechała się szeroko.

- Wie Pan, co? Powinien się Pan wstydzić... – zażartowała. – Ile Pan kryje jeszcze talentów? Nie za dużo jak na jedną osobę. We wszechświecie musi istnieć jakaś równowaga. Nie może być tak, aby barki jednego człowieczka, nosiły takie pokłady talentu. – śmiała się cały czas.

- Talentem mogę się z Tobą podzielić, jak wszystkim zresztą. – szepnął jej do ucha. – Ale jeszcze nie powiedziałaś czy Ci smakuje.

- Przepyszna. Proszę zdradzić mi przepis na ten magiczny wywar, tak cudownie pieszczący moje wymagające podniebienie. – mrugnęła do niego.

- Moja Droga Pani, wszystko tylko nie to. Przepis mogę przekazać jedynie swojemu potomkowi, to po pierwsze. – zaśmiał się. – A po drugie, od pieszczenia Twojego podniebienia to jestem ja. – pocałował ją kucając obok.

- Hola, hola, proszę Pana. I jak ja mam Ci wierzyć? Przed chwilą rzucasz deklaracją, że wszystkim się możesz ze mną podzielić. Sam sobie Pan przeczy, Panie Jack. – droczyła się z nim, a on dzięki temu nabrał pewności, że nie ma do niego pretensji o pytanie o przeszłość. Jakby na potwierdzenie jego myśli, pocałowała go jak najbardziej namiętnie. – A teraz proszę mi nie przeszkadzać w konsumpcji. Taką ucztą powinnam się delektować. Pychotka. – zjadała dalej zupę, co chwila chwaląc jego zdolności kulinarne. – Jeśli wszystko tak dobrze gotujesz, śmiało możesz kontynuować rolę kura domowego. – przekomarzała go korzystając z okazji. Sprawiało jej ogromną frajdę. – Będziemy mieli wieczorem gościa. Zaprosiłam wczoraj Bartka. Bardzo chciał Cię poznać. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu?

- A dlaczego miałbym mieć? Karolinko, z uwagi na mnie, nie zmieniaj swoich planów. Bardzo miło mi będzie poznać wszystkie bliskie Ci osoby. One w jakiś sposób, tworzą Ciebie całą. Niczym się nie przejmuj. Cokolwiek dla mnie zaplanujesz, będę zadowolony. – spoważniał, zapewniając ją.

- Jasiek pewnie też wpadnie. Czasem myślę, że Jasiek i Bartek to pakiet wiążący. – zaśmiała się. – Ale poważnie mówiąc, Bartek i Jasiek są mi wielkim oparciem, zawsze gdy tylko tego potrzebuję. Są dla mnie odpowiednikami Twoich sióstr dla Ciebie. – spojrzała na zdjęcie w ramce stojącej na parapecie okna. Upamiętniało Karolinę z Jasiem i Bartkiem podczas wycieczki rowerowej w lesie. Tajemniczy uśmiech pojawił się na jej twarzy.

- Właśnie dlatego chciałbym ich wszystkich poznać. – dodał Jack, patrząc na to samo zdjęcie co ona. – A gdy już wspomniałaś moje siostry. Rozmawiałem dziś z Joan. Ponowiła swoje żądania o zdjęcia. Okazała szeroko rozumianą dezaprobatę wywołaną brakiem dokumentacji z pobytu. I tutaj cytuje: „Nie wierzę, że nie było żadnej okazji do zdjęć. Wykręcasz się! Chyba, że chcesz, abym od dziś zaczęła wydzwaniać do Ciebie co godzinę." – ostatnie zdania powiedział z charakterystycznym dla Joan akcentem.

- Teraz masz doskonałą okazję do nadrobienia braków. – wyciągnęła z szuflady komody aparat. – Wręczam Ci narzędzie pracy. – podała mu aparat i chwytając łyżkę uśmiechnęła się do obiektywu. Jack uwiecznił chwilę na karcie pamięci i wykorzystując moment zrobił więcej zdjęć. Spoglądał na wyświetlacz, aby sprawdzić efekt i pstrykał następne fotki. – Dobrze, dobrze, ale może już wystarczy. Zostaw trochę natchnienia na później. – wróciła do zjadania obiadu, podczas gdy Jack odkładając aparat na stolik, zaczął opowiadać o rozmowie z Joan. Słuchanie jak mówi o młodszej siostrze, sprawiało jej nieopisaną przyjemność. Wiedziała o specyficznej więzi jaka łączy tą dwójkę, a słowa wypowiadane przez Jacka, potwierdzały hipotezę o szczególnym rodzaju ich rodzinnego powiązania. Jack wielokrotnie wcześniej opisywał Joan i historie z jej udziałem. Ciepło tonu głosu, określenia jakich używał i sposób mówienia świadczył, że Joan jest jego prawdziwym i jednym z najlepszych przyjaciół. Jak dobrze jest mieć oparcie w rodzinie, wiedziała doskonale. Rozumiała ile znaczy dla niego świadomość, że gdzieś jest jakaś część Ciebie, na którą zawsze możesz liczyć i bez względu na wszystko, jest to jedna z niewielu rzeczy na świecie, której można być pewnym. Ani się obejrzeli jak do drzwi zapukał Jasiek i w sobie znany sposób uśmiechając się, skomentował zastaną scenę:

- Jak idzie zabawa w dom? – oparł się o lodówkę.

- Twoja subtelność i wyczucie sytuacji są powalające. – odpowiedziała mu podobnym tonem Karolina. – Właśnie o Tobie myślałam, brat.

- Siostra, wiem, że o mnie zawsze myślisz, bo o mnie nie da się nie myśleć. Jestem tak oszałamiający i niesamowity, że zaprzątam głowę każdej, chodzącej po tym świecie, kobiecie. – zajrzał po coś do jedzenia do lodówki.

- I do tego ogromnie skromny. Jak jesteś głodny, zapraszamy na zupkę. Jack świetnie gotuje. – mrugnęła do Brytyjczyka, który z uśmiechem na ustach przysłuchiwał się rozmowie rodzeństwa. – Tylko zostaw trochę dla Bartka, na pewno będzie miał ochotę na coś dobrego. – dodała gdy Jasiek podniósł pokrywkę garnka.

- Nieźle pachnie. – skomplementował.

- Będę kontynuował swoją rolę kura domowego i obsłużę Cię. – zaproponował Jack. – Usiądź sobie wygodnie.

- Jaki full serwis. Musisz częściej tutaj zaglądać. – Jasiek usiadł obok Karoliny i spojrzał w jej talerz. – Chyba bardzo Ci smakowało, skoro zjadłaś cały talerz zupy, młoda. Jack, skoro przekonałeś ją do zjedzenia zupy, to składam Ci szczere gratulacje. Ale jeśli chcesz mieć dobre układy z naszą mamą, lepiej się tym nie chwal. Niewiele jest zup, które serwowane w domu, młoda zjada z jakimkolwiek apetytem, a tutaj widzę, pochłonęła całą michę. Ludzie mi nie uwierzą. – zażartował.

- Spokojnie, udokumentowałem to. Nie wyprze się. – wskazał na aparat. Kiedy panowie rozmawiali o zdjęciach, dołączył do nich Bartek. Jack przedstawił się sam. Zgodnie z tym czego spodziewała się Karolina, Bartek potraktował go jak starego znajomego. Wszyscy obiecali zachowywać się w możliwie najbardziej naturalny sposób. Z drugiej strony, nie było możliwości udawania kogoś innego przy Jacku. Miał w sobie tyle empatii, wywoływał od razu poczucie, że jest się w towarzystwie dobrego kumpla, którego zna się od czasów zabaw w piaskownicy. Nie dziwiło, że ludzie lgnęli do niego jak mrówki do mrowiska. Pamiętała swoje odczucie podczas pierwszego spotkania. Pomagał jej w zakupach i doradzał jak gdyby znał ją od lat. Karolina spojrzała na całą trójkę zajętą rozmową. Stwierdziła, że to jest najlepszy moment na chwilową ewakuację do babskiego zajęcia. Wykręciła numer Izki i jak tylko usłyszała głos przyjaciółki, przywitała się:

- Cześć moja kochana mamusiu. I jak się czujecie?

- Zmęczeni, ale szczęśliwi. A Ty słyszę, masz tłum u siebie. Niech zgadnę – jest piątek, czyli zgodnie z tradycją Jasiek i Bartek wpadli przypilnować abyś nie siedziała sama. Zapomnieli chyba o Twoim szczególnym gościu. – zaśmiała się Izka.

- Moje życie stało się przewidywalne do granic możliwości. – dodała Karolina z taką samą dozą śmiechu – Czas na zmiany.

- Masz najlepszą okazję. – zasugerowała Izka. – Ale na razie zbyt dużo nie zmieniaj, co? Jesteś mi troszkę potrzebna... a nawet bardziej niż troszkę... bez Ciebie kochana ciociu, to my tutaj nie damy rady. A co do dawania rady, oczekujemy, że wesprzecie nas swoim towarzystwem w niedzielę.

- Jak mogłabym zawieźć najśliczniejszego bobaska w tym mieście i jego najurokliwszą mamę? – przekomarzała się. – Wiesz, że wpadniemy. Jack nie może się doczekać. Jutro przejedziemy się do Torunia, odwiedzimy rodziców. – mówiąc te słowa, spojrzała na chłopaka, który zaciekle tłumaczył coś pozostałej dwójce. – Nie wiem jak zareagują i jak dogadają się z Jackiem, ale biorąc pod uwagę, że ja poznałam jego rodziców, niegrzecznie byłoby trzymać go tak na dystans.

- Mówiłam Ci już to wielokrotnie, i powtórzę jeszcze tyle razy, ile to będzie potrzebne. Przestań zastanawiać się tym, co pomyślą, poczują inni. Pomyśl czego Ty chcesz i to zrób. Kochana, tyle już przeżyłaś i nadal martwisz się innymi. Twoje mega serce mieści wiele uczuć, ale pamiętaj, że uczucie do samej siebie też jest ważne. Chcesz go mieć bliżej, przedstaw go rodzicom. Znam Cię już tak długo i czasem czytam w Tobie jak w otwartej książce. Czasem jednak masz to specyficzne spojrzenie, które jest nieodgadnione nawet dla mnie. Jeśli jednak chodzi o Jacka.... dobrze wiesz co myślę a jeszcze lepiej sama wiesz, jak działa na Ciebie ta znajomość. Więc, dlaczego masz jakieś opory przed spotkaniem z rodzicami? Poza normalnym strachem, nic innego nie powinno Cię powstrzymywać. – Izka zawsze wiedziała co powiedzieć, by dotrzeć do odpowiednich zakamarków mózgu Karoliny. – Tymczasem wracaj do tej swojej wesołej gromady, bo jeszcze chwilę a zapomną o Twoim istnieniu.

- Dzięki Słońce. – powiedziała na zakończenie, ale po chwili dodała – Jack zapytał Jaśka o Darka... – po drugiej stronie słuchawki zapadła cisza.

- Nie powiem, że się tego nie spodziewałam. – przyznała szczerze Izka. – I?

- Interweniowałam – skróciła przyjaciółce rozmowę z Jackiem a po zakończeniu usłyszała od Izki:

- Karo, wiesz, że długo czekać nie może... Janek ma racje. Z Twoich opowiadań wynika, że to fajny facet. Myślę, że przez kilka dni, będzie cierpliwy, ale pomyśl o tym jak długo on już czeka na wyjaśnienia. Przypomnij sobie kiedy zapytał o pierścionek. To było już spory kawałek czasu temu. Rozumiem, że dla Ciebie jest jeszcze za wcześnie żeby rozmawiać o tym wszystkim, ale zastanów się jak długo Ty byś czekała na odpowiedź na, wydawać dla niego się może, proste pytanie.

- Izka, nie chcę teraz o tym rozmawiać. Chciałam tylko, abyś była na bieżąco. – w jej głosie słychać było niezadowolenie z kierunku w który zmierza rozmowa z przyjaciółką.

- Dobra. Wracam zatem do Maksa a wy bawcie się dobrze. Do zobaczenia pojutrze.

- Wycałuj Maleństwo od ciotki. Buziaki. – rozłączyła się. Oparta o futrynę drzwi do sypialni, z telefonem w dłoni, cały czas patrzyła na Jacka. W uszach nadal słyszała słowa Izki: „jak długo Ty czekałabyś na odpowiedź...?". Wiedziała, że Izka nie chciała jej urazić, a tylko uświadomić jak jej niechęć do rozmowy o przeszłości może zostać odebrana przez kogoś, kto nie ma pojęcia o tym co przeszła i z czym musiała się uporać. „Jeszcze nie teraz." – podsumowała w myślach swoje własne rozterki.

Siadając obok chłopaków, wsłuchała się w ich rozmowę. Po przeanalizowaniu tematu fotografii skupili się na ocenie fotografowanych miejsc. Bartek wspominał pobyt w Londynie i charakterystyczną dla tego miasta aurę pogodową. Jasiek dołączył do jego negatywnych opinii o stolicy Wielkiej Brytanii. Jack spojrzał na nich i powiedział:

- Mimo deszczu, szarości nieba i tego wszystkiego o czym mówicie, Londyn to fajne miejsce do życia. Wielu ciekawych ludzi, klubów, miejsc, które znają tylko miejscowi. Musicie koniecznie przyjechać, jak będę na miejscu. Ja Wam pokażę ten Londyn, jaki znam od lat. Mieszanka różnego rodzaju nacji nadaje szczególnego charakteru temu miastu. – dodał ze śmiechem – No i najważniejsze kobiety... – mrugnął zerkając na Karolinę.

- Chyba nie Brytyjki – wybuchnął śmiechem Bartek. – Co jak co, Jack, ale co Wy możecie wiedzieć o pięknie kobiet?

- Całkowicie się zgadzam. – poparł go Jasiek. – Rozmawiałem kiedyś z kumplem, który trafnie to skomentował: „Gdy zaczną mi się podobać Brytyjki, uciekam z Anglii i wracam w pędy do Polski".

- Mówisz tak, bo nie widziałeś sióstr Jacka. – dołączyła do wymiany zdań Karolina.

- Każdy wyjątek potwierdza regułę. – walczył o wygraną w dyskusji Janek.

- W takim razie w rodzinie Robsonów, są cztery wyjątki. – broniła kobiet zawzięcie.

- Jasiek, coś mi się wydaje, że Karolina, wzięła sobie za cel, obronę brytyjskiego kanonu piękna. – skomentował Bartek. – Nie wiem czy jesteśmy w stanie z nią wygrać, biorąc pod uwagę nawet fakt, że mamy przewagę liczebną. – zaśmiał się.

- Ja powiem tylko jedno, zamykając temat o urodzie angielskich i polskich dam. Nie ma piękniejszych kobiet od Polek nigdzie indziej na świecie. – podsumował Jack, przesyłając buziaka Karolinie. Bartek i Jasiek przebili z nim „piątkę", głośno dodając.

- Przymilasz się Panie Brytyjczyk, ale celnie.

Cały wieczór dyskutowali o kobietach w różnych rejonach świata. O tym jakie są, jak się ubierają i co wydaje się być dla nich najważniejsze. Karolina z zaciekawieniem wsłuchiwała się w opinie i wychwytywała coraz to ciekawsze oceny. Jack opowiadał im o dziewczynach spotykanych podczas kręcenia filmów. Jasiek wspominał dotychczasowe podboje a Bartek co chwila dorzucał oliwy do ognia, nawiązując do wszystkich śmiesznych wydarzeń, których bohaterkami były poznane przez niego kobietki.

- Jesteście okrutni. – powiedziała Karolina ze śmiechem. – Nigdy nie pozwolę żadnemu facetowi powiedzieć, że kobiety są plotkarami. Na tle tego co mówicie, to my wymiękamy na starcie. Słucham Was i uszy mi więdną.

- Chyba powinniśmy wysłać ją na ploty do Izki albo Majki. Za dużo będzie wiedziała. – odpowiedział głośno Janek. – Siostra, a Ty co taka święta, co? Już ja sobie wyobrażam, to wasze gadanie, jak dobierze się Wasz Dream Team: Ty, Izka, Majka i Beata. Nie raz widziałem ten żar w Waszych oczach gdy tylko zaczęłyście obgadywać męskie tyłki. – zaczepił.

- Jaki Ty świetnie zorientowany w temacie naszych dyskusji. – Karolina nie pozostała dłużna bratu. – Powiem Wam jedno. Kobiety rozmawiając do facetach, zawsze są delikatne i subtelne w opiniach. Zdarza nam się pozachwycać, jak to określiłeś, męskimi tyłeczkami, to bardzo zdrowe, ale podejmujemy zawsze bardzo ważne tematy życiowe. – przekomarzała się.

- Jeśli podstawą istnienia każdego z nas jest to czy założyć czarne spodnie do jasnych szpilek albo zrobić pasemka czy farbowanie całkowite, to rzeczywiście poruszacie egzystencjonalne zagadnienia. A co do „zdarzania" się i zachwycania... Nie chciej abym zaczął tutaj przytaczać cytaty, bo rumieńce nie zejdą Ci z buźki przez całą zimę. – wymiana zdań między rodzeństwem, wzbudziła śmiech Jacka i Bartka. Ani jeden ani drugi, nie mieli ochoty, ani potrzeby wybadania tematów damskich plotek, bo doskonale wiedzieli co mogliby usłyszeć.

- No to może zrobię herbaty. – wstała ze śmiechem i skierowała się w stronę kuchni. Chłopaki kontynuowali rozmowę, co chwila wybuchając śmiechem.

* * *

Kiedy następnego dnia rano, Karolinę obudził zapach kawy, pomyślała, że nadal śni. Otwierała powoli oczy, zastanawiając się czy to jawa czy jeszcze sen. Spojrzała na zegarek, który wskazywał kilka minut po 9. Miejsce obok niej, było już chłodne, więc Jack musiał wstać dużo wcześniej. Dotknęła dłonią poduszki i uśmiechnęła się sama do siebie. Mimo tych kilku dni spędzonych razem, jego obecność chwilami nadal wydawała się jej mało prawdopodobna. Zamknęła oczy i skupiła uwagę na aromacie kawy. W tym samym momencie Jack zajrzał do sypialni z kubkiem gorącego napoju w ręce.

- Rozpieszczasz mnie. – powiedziała gdy usiadł obok, całusem w policzek sprowadzając jej myśli z nieba na ziemię.

- Staram się. – mrugnął zalotnie i przekazał jej kubek.

- Dlaczego mnie nie obudziłeś?

- Fajnie popatrzeć na Ciebie jak śpisz. Nie martwiło mnie Twoje zmęczenie, sprawiałem sobie przyjemność. – zażartował ze śmiechem.

- Zdecydowanie za dużo czasu spędziłeś wczoraj z Bartkiem i Jankiem. – przymknęła oko ze śmiechem na jego żart. – A śniadanko? – pociągnęła przekomarzanie. – Kawa na śniadanie jest zdecydowanie niezdrowa. Kawa i buziak brzmi wiele lepiej. – spojrzała na niego figlarnie. Odstawiła kubek na stolik, przyciągnęła go do siebie i pocałowała namiętnie.

- Od dziś będę Cię tak budził każdego dnia. – szepnął jej do ucha.

- Nie obiecuj, nie obiecuj. – mruknęła pieszczotliwie. – Czy przegięciem będzie zamówienie śniadania do łóżka? – dopytała całując go w okolice prawego ucha.

- Delikatnym. Ale tak jak powiedziałem Ci któregoś dnia przez telefon: „Jestem do Twych usług, o Pani" – użył swoich aktorskich zdolności.

- W takim razie zamawiam bułeczkę z dżemem, a ja w tym czasie skoczę pod prysznic. Zabieram Cię dziś za wycieczkę do Torunia, a jeśli mamy wyrobić się przed południem, trzeba opuścić tą ciepłą i przyjemną pościel. – pocałowała go jeszcze raz i dodając ciszej – Ale nie martw się, jeszcze tu wrócimy. – wtuliła się w miejsce tuż obok obojczyka.

* * *

Toruń od zawsze był dla Karoliny miejscem pełnym średniowiecznej atmosfery. Na każdym skrzyżowaniu Starego Miasta czuć było magię dawnych lat, widać było pozostałości po minionych epokach. Podczas wycieczki, chciała pokazać Jackowi Toruń, widziany swoimi oczami. Spacerując Starówką, opowiadała mu historię Mikołaja Kopernika, pokazywała zabytkowe budynki i budowle, wspominając jednocześnie wiele wydarzeń ze studenckich czasów. Kiedy stali pod toruńską Krzywą Wieżą, przypomniała sobie słowa Jaśka, z jednej z rodzinnych wycieczek do kopernikowskiego grodu.

- Gdy byłam mała często przyjeżdżaliśmy do Torunia na spacery, lody. Kiedyś stanęłam pod tą wieżą i Jasiek powiedział mi, że gdy tylko się odsunę, budynek runie mi na plecy. Pamiętam, że nie bałam się samego przygniecenia, tylko powiedziałam do rodziców: „Potrzymajcie ze mną, bo jak się przewróci to inne dzieci nie zobaczą jakie to jest fajne."

- Od zawsze myślałaś o innych. – nie zapytał, tylko stwierdził fakt, jakby był dla niego najbardziej oczywistą rzeczą na świecie. – I pozostało Ci to do dziś.

- Już tak mam. – odparła zawstydzona. Zdała sobie sprawę, że odkrycie jej jakiejkolwiek pozytywnej cechy przez Jacka, wywołuje przyjemne uczucie. – Zapraszam Cię na najlepsze lody jakie jadłam. Co prawda pogoda nie sprzyja zimnym deserom, ale nie pożałujesz. – chwyciła go za rękę i pociągnęła w kierunku tak lubianej kawiarni. Pomimo listopadowego dnia, kolejka w kawiarni, nie była mniejsza niż ta napotykana latem. – Nie jestem w stanie zliczyć ilości lodów, jakie pochłanialiśmy tutaj w czasie studiów. Często zdarzało nam się być tutaj zamiast na zajęciach.

- Ty? Opuszczałaś wykłady? Jakoś trudno to sobie wyobrazić.

- Nie jestem taka święta za jaką mnie uważasz. Ale o tym później Ci opowiem – uśmiechnęła się zadziornie.

- Wygląda mi to na bardzo popularne miejsce. – powiedział Jack, gdy stanęli na końcu kolejkowego ogonka.

- Każdy kto raz tutaj dotarł, wraca przy każdej możliwej okazji. Posmakujesz, a zrozumiesz dlaczego. – niedużą chwilę później, degustując pierwszy smak, przymknął oczy i przyznał jej rację.

- Nigdy więcej nie zachwalę londyńskich lodziarni. – zajadał się deserem, a Karolina spoglądając na niego cieszyła się jego towarzystwem. Spędzając z nim czas, przechadzając się toruńskimi uliczkami, poczuła się jak podczas spacerów z rodzicami w dziecięcych latach i dokładnie tak jak w ciągu tych wielu dni, kiedy to Toruń był jej drugim domem. Pokazała mu uczelnię, gdzie studiowała. Zaprowadziła w miejsca, które odwiedzała, gdy zajęcia i prezentacje profesorów wydawały się zbyt nudne. Opowiadała wydarzenia ze studenckiego życia, wspominając nie tylko zabawne sytuacje, ale i ludzi, z którymi dzieliła lata spędzone w uczelnianej ławie. Przypomniała sobie jak dobrze poczuć beztroskę chwili. Patrzyła na niego i uśmiechając się do siebie, zdała sobie sprawę, że jest gotowa do zmian, jakie stawia przed nią los.

- Chodź, podjedziemy jeszcze w jedno miejsce. Chciałabym pokazać Ci osiedle, na którym mieszkaliśmy z Jankiem podczas studiów.

Po niedługiej chwili byli pod oknami mieszkania, które wyjmowali we czwórkę.

- To był pokój mój i Beatki. – pokazała na okno na drugim piętrze, osłonięte niebieskimi żaluzjami. – Wybrałyśmy je wspólnie. Zabawne, że do dziś tam wiszą. Miałyśmy na jednej ścianie fototapetę plaży, a w słoneczne dni promienie przebijające się przez zasłonięte żaluzje sprawiały, że można było poczuć się jak nad morzem. Okno obok to pokój, który zajmował Janek ze swoim kolegą Kubą. Ile my tutaj kłótni przeżyliśmy, nieporozumień i ile godzin ślęczeliśmy nad książkami. – zaśmiała się na te wspomnienia. – Zasada w tym mieszkaniu była jedna: Tutaj nie imprezujemy. Można było dochodzić do siebie, doprowadzać się do porządku, ale nie imprezować. W tamtym czasie dookoła mieszkali sami starsi ludzie. Byliśmy na pozór bardzo grzecznymi studentami. Gdy wracaliśmy w środku nocy, staraliśmy się nie zagłuszać ciszy nocnej. Bywaliśmy cicho, ale zdarzały nam się także głośniejsze powroty. Najzabawniejsze w tym wszystkim było, to, że Jasiek uchodził za najlepiej wychowanego i najbardziej uprzejmego spośród całej naszej czwórki. – spojrzała na niego. Nie dziwiło jej, zaskoczenie malujące się na twarzy Jacka. Poznał Jaśka i przedstawiony właśnie obrazek, nie pasował do charakteru jej brata. Kiedy opowiadała o tym komukolwiek, wszystkich zawsze to zaskakiwało. Jednak rozwiązanie było proste. – Dokładnie tak jak mówię. Mój brat, gdy czegoś chce, potrafi wiele zdziałać i wiele poświęcić, aby to osiągnąć. Wyobraź sobie, że Jasiek wszystkim sąsiadkom dookoła robił zakupy, wynosił śmieci, nawet wyprowadzał psy na spacer, przez całe pięć lat kiedy tutaj mieszkaliśmy. Oczywiście zawsze coś za to dostał – czasem piątaka na czekoladę, czasem ciasteczka prosto z piekarnika. Oj, jak wtedy nas to wszystkich cieszyło. Każdy z nas gdzieś tam sobie dorabiał, ale tak czy siak, słodyczy zawsze nam brakowało. Zdarzało się nawet, że całymi tygodniami stołował się u sąsiadek na obiadkach. Niby przypadkiem, po jakimś czasie okazało się, że jedna z naszych sąsiadek to mama pani profesor, która wykładała zarządzanie w grupie Jaśka. Nigdy nie wierzyłam w takie zbiegi okoliczności i oczywiście miałam rację. Janek, prawie w ogóle nie chodząc na te zajęcia, czasem spotykając wykładowczynię na herbatce u mamusi, zawsze miał 5 w indeksie. A musisz wiedzieć, że to była jedna z bardziej wymagających kobiet na całej uczelni. Doskonale to wiem, bo sama miałam z nią malusie problemy. Co więcej, jeden z naszych sąsiadów miał bardzo ładną wnuczkę, która dawała korepetycje z angielskiego. Jaś nigdy nie potrzebował żadnej pomocy językowej. Nie miewał problemów ani z gramatyką, ani ze słownictwem nie mówiąc już o wymowie... Ale gdybyś zobaczył jak seplenił po angielsku podczas tej godziny, kiedy Ania tłumaczyła mu tajniki czasów, stwierdziłbyś pewnie, że aktorstwo ma we krwi. Nie muszę wspominać o tym, że Anka naprawdę miała czym oddychać i bardzo lubiła bluzeczki z dekoltem... Biedna wpadła w sidła mojego brata ale nigdy nie dowiedziała się, że angielski znał pewnie lepiej od niej. Długo ze sobą nie byli, ale zgodnie z dewizą życiową mojego brata: Cel uświęca środki. Czasem to naprawdę było mi żal tych wszystkich dziewczyn, które wielokrotnie przyprowadzał na romantyczne kolacyjki, oglądanie filmów przy świecach. Nie pamiętam abym jakąkolwiek widziała więcej niż 4-5 razy. Najgorzej na tym zawsze wypadał Kuba, bo często zamiast sypiać w wygodnym łóżku, spał na kanapie w naszym salonie. Ale tamten czas miał swój urok. To były naprawdę fajne lata naszego życia. To wtedy nauczyliśmy się samodzielności. Poznaliśmy wartość każdej złotówki. Rodzice opłacali za nas rachunki, ale na bieżące wydatki, każdy z nas starał się coś zarobić. Kiedy Jasiek skończył studia, został z nami. Pracował 2 lata jako informatyk w jednej z miejscowym firm. Wtedy to się działo. – spojrzała na niego z uśmiechem. – Jeszcze jedno miejsce chciałabym abyś zobaczył. – pociągnęła go za rękę w kierunki przejścia dla pieszych. Jack zobaczył malutki lasek pośrodku osiedla. Zielona przestrzeń w samym centrum blokowiska. – To był mój świat, mój kawałek własnej przestrzeni. Kiedy tutaj przesiadywałam, prawie nikt mi nie przeszkadzał. Tutaj mogłam rozmyślać, uczyć się, głównie wtedy gdy w mieszkaniu nie było to możliwe. Musisz wiedzieć, że w czasach studenckich nie rozumiałam się z Jaśkiem tak jak teraz. Na wiele spraw mieliśmy zupełnie inne poglądy. I nawet to jest mało powiedziane. Zauważyłeś, że jestem troszkę uparta. Czasem Beatka i Kuba musieli nas uspokajać, bo wiecznie mieliśmy o coś do siebie pretensje. A to Jasiek wypominał mi, że późno wróciłam, a to ja wyzywałam go, gdy wracał nietrzeźwy. Zawsze potrafiłam znaleźć coś, aby się do niego przyczepić. On nigdy nie był mi dłużny. Więc gdy potrzebowałam chwili dla siebie przychodziłam tutaj i siadałam na tym drzewie. – pokazała na pochylony do ziemi konar i gestem zaprosiła go aby skorzystał z tego miejsca. – Chwile ciszy, odreagowania były mi wtedy bardzo potrzebne. Nabierałam dystansu do wszystkiego. Analizowałam wielokrotnie swoje słowa i czasem dochodziłam do wniosku, że podchodzę do wielu spraw, zbyt emocjonalnie. – spojrzała na niego – O czasach studenckich mogłabym Ci opowiadać i opowiadać, ale jeszcze na to będzie czas. Tymczasem, wiem, że Toruń absorbuje, ale musimy jeszcze dziś odwiedzić moich rodziców. Oczywiście, jeśli nie masz nic przeciwko. – powiedziała sprawdzając jego reakcję.

- Pewnie, że nie mam. Z Tobą mogę iść na koniec świata, jeśli tylko mnie zabierzesz. – spojrzał jej w oczy i pocałował delikatnie w czubek nosa. Takie niespodziewane, drobne czułości zaskakiwały ją najbardziej w całym jego zachowaniu. Chwycił ją za rękę i obrócił dookoła siebie, przytulając ją mocno. - Tak bardzo chciałbym móc pozwolić sobie na taką wolność gdziekolwiek jestem. Brakuje mi takich możliwości w Londynie, a tym bardziej kiedy jestem w Stanach. Dziękuję. – mówił patrząc nadal w jej oczy.

- Jack, nie masz za co mi dziękować. – uśmiechnęła się do niego. – A teraz chodźmy, moja mama będzie zapewne czekała na nas z pyszną kolacją.

* * *

Tak jak się spodziewała Jasiek już czekał na nich przy rodzinnym stole, a Sola biegała dookoła niego co chwila podskakując, próbując się dopatrzeć dobroci jakie zostały podane. Drażnił się z nią co chwila pokazując i chowając przed nią kawałek mięsa. Radosny piesek merdał ogonem, a gdy tylko zobaczyła Karolinę, podbiegła do niej i wskoczyła na jej ręce po czym polizała ją po uszach.

- Jack, to jest właśnie nasza Sola. – chłopak pogłaskał suczkę po grzbiecie. Nie dała się szybko zbyć, domagając się większej ilości pieszczot. Rodzice krzątali się po kuchni, skąd dobiegały zapachy, pobudzające kubki smakowe. Kiedy Jasiek przejął zabawy z Solą, Karolina wprowadziła Jacka do kuchni i z uśmiechem przedstawiła go rodzicom jako swojego przyjaciela. Spojrzeli na niego uważnie i radośnie zaprosili go do stołu. Podczas posiłku mama spoglądała na córkę, a tata dopytywał o codzienne zajęcia Jacka. Był ciekawy aktorskiego świata, wszystkich jego tajemnic i tego co kryje za sobą oko kamery. Karolina zasłuchana w rozmowy przy stole, cieszyła się czasem spędzanym w rodzinnym domu. Dawno nie czuła się tak swobodnie.

- Było spokojniej niż u mnie, co? – zapytał Jack gdy Karolina oprowadzała go po domu.

- Fakt, nie było nikogo tak narwanego jak młoda Joan. – zachichotała. – Musisz koniecznie przesłać jej dziś parę zdjęć. Może spodoba jej się toruńska architektura. – dodała śmiejąc się na wspomnienie telefonu jego siostry.

- Coś mi się wydaje, że architektura to ostatnie czego Joan oczekuje. – śmiał się – I właśnie to jej wyślemy.

Zrobiwszy dodatkowo kilkanaście zdjęć biegającej Soli, widoków z okna i parę ujęć uśmiechniętej Karoliny, usiedli w starym pokoju dziewczyny i przesłali pakiet fotek na adres mailowy Joan. Nie minęło nawet 5 minut kiedy uzyskali odpowiedź.

- Już widzę jej radość, gdy na ekranie komórki pokazała się ikona nowej wiadomości mailowej. – zaśmiał się Jack. Po chwili spoważniał, spoglądając na Karolinę z ukosa.

- Dlaczego tak zerkasz? – zapytała.

- Miło widzieć Cię tutaj taką zrelaksowaną. Widać, że jesteś w miejscu, które kochasz. – powiedział refleksyjnym tonem. – Nawet gdybym Cię nie znał w ogóle, po dzisiejszym dniu, mógłbym wiele o Tobie powiedzieć.

- Jak byś opisał mnie dziś, gdyby to były nasze pierwsze wspólnie spędzone chwile? – dopytała zaciekawiona wnioskiem Jacka. Chłopak patrzył na nią, szeroko otwartymi oczami. – Wiesz, że w zieleni Twoich oczu, można utonąć... - stwierdziła zanim zdążył cokolwiek odpowiedzieć na zadane pytanie.

- Jednym swoim zdaniem potrafisz mnie zawstydzić. Nie jestem przyzwyczajony do takiej bezpośredniości. Zaskakujesz mnie. Ciekawisz mnie i sprawiasz, że ciągle chcę wiedzieć więcej, widzieć Ciebie w innych sytuacjach. Pytasz jak opisałbym Ciebie po dzisiejszym dniu? To proste. Jesteś interesująca. I nie chodzi tylko o Twój wygląd. Zapewne wiesz, że jesteś piękną kobietą. Jesteś intrygująca. Znaczenie tego słowa pasuje do Ciebie, jak żadne inne. Gdybym miał opisać Cię jednym słowem, wybrałbym właśnie to. Intrygująca. Każdego dnia odkrywam w Tobie coś, co mnie coraz bardziej fascynuje. Chcę nadal móc Cię odkrywać. Chciałbym abyś mi pozwoliła. – choć wydawało jej się, że to niemożliwe, otworzył jeszcze szerzej oczy i patrzył prosto w jej twarz, po której spłynęła jedna łza. – Ejże Mała. Skąd ten smutek? – zapytał.

- Jack, wzruszyłeś mnie. Chciałabym móc zasłużyć na tak piękne słowa.

- Napisałaś mi kiedyś, abym nigdy nie mówił, ani nie obiecywał czegoś czego nie jestem pewien. Możesz być pewna, że wziąłem sobie Twoją radę, bardzo głęboko do serca. I wszystko co mówię przy Tobie, piszę w sms czy mailu, jest tym, co siedzi mi w głowie. Czasem bardzo długo analizuję, czy mogę być szczery, tak całkowicie... I po raz pierwszy od bardzo dawna, czuję, że mogę a co ważniejsze czuję, że chcę. Nie boję się, że powiem, czy zrobię coś nie tak. Ostatnią rzeczą na świecie jaką mógłbym zrobić, to skrzywdzić Cię świadomie. Pewnie to co teraz mówię, wydaje Ci się zbyt wczesne, pochopne, ale dlaczego mam to zostawić dla siebie? Wiem, że nie znam Cię jeszcze tak dobrze jak bym chciał. Niemożliwe jest poznanie kogoś tak zupełnie do końca nie będąc z nim każdego dnia, nie spędzając razem każdej możliwej wolnej chwili. Ja to wszystko wiem. Wiem także, że jesteś warta aby poznawać Cię po kawałku. Zjadać Cię kęs po kęsie. Ale nasycić się Tobą? Chyba nierealne! Zawsze zostanie coś, czym możesz zaskoczyć i to jest właśnie najlepsze. Intrygująca Karolina. – zakończył. Uniósł dłoń i palcem wskazującym starł kolejną łzę spływającą po policzku.

- Odkrywasz przede mną kolejne talenty Panie Robson. – powiedziała z uśmiechem sięgającym oczu – Nie wiedziałam, że potrafisz tak ślicznie mówić.

- Grałem kilku romantycznie zakochanych. – zażartował. – Okazuje się, że jednak czegoś można nauczyć się od bohaterów, których się odgrywa. – zamyślił się, a po chwili dodał – Widać, że nasze pokoje z dzieciństwa mają na nas bardzo dobry wpływ, nie sądzisz? W moim pokoju stałaś się bardzo namiętna. Twój pokój sprzyja wyznaniom.

- Strach się bać co będzie dalej. – przytuliła się do niego. – Dziękuję Jack. Za wszystko. Jesteś lekiem na wszystko co smutne dookoła. Nawet nie wiesz, jak bardzo jest mi potrzebna taka terapia. – położyła głowę na jego ramieniu. Siedzieli chwilę obok siebie, doceniając przyjemność chwili. Jack pocałował ją w czoło, zapewniając ją, że terapia może trwać tak długo jak tylko sama, będzie chciała. Poczuł, że nie jest jeszcze gotowa aby usłyszeć to, co chciałby jej powiedzieć. Będzie musiał dać jej czas na uporządkowanie swoich myśli. Zaskoczył sam siebie wszystkimi słowami, które powiedział jej tu i teraz.

Karolina podniosła głowę i popatrzyła mu w oczy. Pomyślała, że to dobry moment aby opowiedzieć mu coś więcej o sobie.

- Kiedy przyjechałeś, obiecałam Ci opowiedzieć jak to się stało, że pracuję jak pracuję. Gdy się poznaliśmy wspominałam Ci już czym zajmuję się w Londynie. Uwielbiam swoją pracę. Daje mi wiele satysfakcji, robię to co lubię, a jak sam wiesz, to jest bardzo ważne. Zanim wyjechałam do Roomu, pracowałam tutaj na miejscu. 6 lat zajmowałam się współpracą z klientami eksportowymi. Byłam tak samo zadowolona z zajęć jak teraz. Pracowałam wcześniej w małej firmie w Inowrocławiu. Prowadziłam tam biuro, zajmowałam się tłumaczeniami. Ale dopiero kiedy dostałam się do pracy w Interiorze, poczułam się w odpowiednim miejscu. Wszystko zaczęło się układać tak jak powinno. Uważałam wtedy, że mam wielkie szczęście. Czułam, że właśnie tak chcę żyć. Bajkowo, zgodnie z wizją jaką miałam w dzieciństwie: fajna praca, miłość przy moim boku, wspaniali przyjaciele – myślałam wtedy, że niczego więcej mi nie trzeba. – wyciągnęła rękę po ramkę ze zdjęciem ze stolika nocnego i podała mu ją. Patrzył na zdjęcie, słuchając jej słów, zaskoczony, jej niespodziewanymi wspomnieniami. – Jednak los postanowił rzucić mi kłody pod nogi... Tutaj jest cała nasza paczka. Poznałeś już prawie wszystkie osoby. Jednej osoby nie poznasz już niestety. Jestem pewna, że znaleźlibyście wspólny język bardzo szybko. Darek, mimo wszystko, był charakterem podobny do Jaśka. Chłopaki zawsze się nabijali, że jako jedyny, poskromił mój upór. Jednak ta część historii jest za długa na dziś. Przepraszam. – przerwała starając się otrzeć dyskretnie łzę, jaka zebrała się na rzęsach. - W każdym razie, po jakimś czasie, trafiła mi się okazja na zmianę otoczenia. Teraz wiem, że nic lepszego nie mogło mi się przydarzyć. Pamiętam przerażenie Izki, gdy powiedziałam jej, że wyjeżdżam. Nie chciała uwierzyć. Dla mnie to też była kompletna abstrakcja. Ale zdawałam sobie sprawę z tego jak bardzo w tamtym czasie potrzebowałam zmiany, oderwania się od tamtejszej mojej rzeczywistości, która nie była zbyt różowa. - Karolina czuła na sobie jego wzrok. – Jack, ja wiem, że jesteś bardzo ciekawy, co się stało. – poparzyła mu w oczy. – Ale musisz jeszcze troszkę poczekać. – Pocałowała go w czubek nosa a potem z całą namiętnością wpiła się w jego wargi.

- Wiesz doskonale jak odwrócić moją uwagę. Doskonale Ci się to udaje. – cmoknął ją w ucho. Widział ile kosztowało ją powiedzenie mu tych paru szczegółów. Nie chciał drążyć teraz tematu mimo ciekawości, którą jeszcze bardziej rozbudziła. Dziś był pewien bardziej niż kiedykolwiek wcześniej, że w swoim czasie opowie mu skąd biorą się te łzy i smutek w głosie, kiedy tylko wspomina wydarzenia, o których nie chce nadal myśleć.

- Mam swoje sposoby. A teraz chodź, wygrzebiemy stare zdjęcia. My też mamy zdjęcia, które wywołują radość u oglądających - ze śmiechem, chwyciwszy za rękę, zaprowadziła do pokoju Jasia.

- Moi drodzy panowie, zostawiam Was na chwilę samych. Muszę wykonać parę babskich telefonów aby zaplanować ciąg dalszy wydarzeń. Jasiek pokażesz Jackowi nasze albumy? Tylko nie rozrabiajcie zbyt dużo i nie śmiejcie się zbyt głośno.

- A gdzie jutro zabierasz naszego wyjątkowego gościa? – z zaciekawieniem zapytał Jasiek, a gdy zobaczył jej spojrzenie, nie potrzebował odpowiedzi – Oj Panie Zdolny, wzrok mojej siostry mówi jedno. Idziesz w samą paszczę lwa... do Izki... Człowieku ona prześwietli Cię niczym promienie rentgena. Niczego nie ukryjesz, nie zostanie na Tobie sucha nitka.

- Jasiek, co ty gadasz. Nie słuchaj go Jack. Nie ma bardziej delikatnej i łagodnej osoby od Izki. – Janek zaczął się śmiać, potwierdzając jej słowa, kiwnięciem głowy.

- Poważnie mówiąc Jack, tak jak wspominałem Ci wcześniej, Izka to fajna kobietka. One obie stoją za sobą murem... Gdy jedna się na coś uprze, jest trudno ją przekonać, ale nie jest to nierealne. Ale gdy obie na coś się uprą... nie masz szans. Uwierzysz im nawet w to, że białe jest czarne. Są nieustępliwe w swoich poglądach. Jeśli teza o bratnich duszach jest prawdziwa – Izka i Karolina tworzą jedno. A i jeszcze mały Maksiu. Ale co ja będę Ci opowiadał, jutro sam się przekonasz. Oby paszcza lwa była dla Ciebie pobłażliwa. – zaśmiał się na koniec. – Choć pokażę Ci nasze wspomnienia z dzieciństwa. W tym domu, jest wszystko, co tylko kiedyś może się przydać, dla ewentualnych wnuków i czego ja albo Karo, możemy się wstydzić. Mama zachowała nawet naszego konia na biegunach... Mówię Ci, istne muzeum zabawek z komunistycznych lat. – wprowadził go na strych, a Karolina z uśmiechem na ustach wróciła do pokoju, w którym spędziła lata dorastania. Chwyciła za telefon, wcisnęła numer szybkiego połączenia. Izka odebrała po niespełna jednym sygnale.

- Jest dobrze... a nawet za dobrze. – powiedziała na początek, tonem, który Izka doskonale znała.

- A Ty już czarujesz... Kobieto, przestań bawić się w czarownicę. – zareagowała przyjaciółka. – Przecież sama wiesz, że każde początki są fajne, więc dlaczego od razu, zakładasz, że ciąg dalszy będzie inny niż jego start?

- Bo tyle już się wydarzyło, że martwię się na zapas.

- Nigdy tego nie robiłaś, więc nie zmieniaj tego. Pamiętam wiele słów Darka, ale jedno wyjątkowo utkwiło mi w główce. Znasz je na pewno doskonale. Zawsze powtarzał: „Trzeba cieszyć się tym co jest teraz, bo nigdy nie wiesz co czeka Cię za zakrętem." Powinnaś trzymać się tego każdego dnia.

- Mądry był z niego facet. – Karolina dodała ze smutkiem w głosie.

- Więc czerp z tej mądrości i przestań pleść głupoty. – usłyszała nakaz w głosie po drugiej stronie słuchawki. – Jutro czekam z obiadem o 13:30. Zaplanowałam całe popołudnie. Buziaki ciotka. Pa. – rozłączyła się. Kiedykolwiek Izka nie chciała słyszeć sprzeciwiania się, zawsze kończyła w ten sposób rozmowy, czy telefonicznie czy te twarzą w twarz. Rozmówca nie miał szans na kontrę.

- Normalność jest najlepszym co może spotkać człowieka. – powiedział Jack wieczorem, siedząc przed komputerem. Ton jego głosu doskonale zgrał się ze słowami. Przeglądał maile i co chwila uśmiechał się patrząc w ekran. – Dostałem fajną ofertę. – poinformował. – No ale to praca dla mojej agentki. Niech się wykaże. Ja odpoczywam. – Karolina podniosła wzrok znad strony książki, którą czytała. Obserwowała go przez chwilę. Siedział tak zaaprobowany treścią maili, jakby zapomniał o całym świecie dookoła. Widać było, że ktokolwiek napisał do niego, miał wiele ciekawego do przekazania. Pomyślała, że właśnie tak musiał wyglądać, gdy czytał wiadomości, których autorem była ona sama. Nigdy się nie zastanawiała nad tym, ile radości, mogły sprawić mu zdania, napisane czasem spontanicznie, o kolorze nieba nad głową, a czasem z głębokimi przemyśleniami dotyczącymi sensu codzienności. Gdy pisała, przenosiła się w inny wymiar, całkowicie zatracała się w tym co ma do przekazania. Nie myślała o tym, co pisze i czasem czytając wysłany już mail, zaskakiwała ją treść, zapewne tak samo jak odbiorcę. Nie żałowała nigdy pisanych przez siebie słów. Zawsze zgadzała się z napisanymi słowami, ale nie zawsze pamiętała gdzie, kiedy i jak te myśli powstały. - Nad czym tak się zadumałaś? – usłyszała.

- O normalności, o której wspomniałeś. Fajnie, gdy życie płynie własnym torem.

- Niech los sam pisze nam scenariusz. Ale to my jesteśmy jego reżyserami. – dodał. – Wierzysz, że gdzieś jest dla nas zapisana rola? - zapytał.

- Czasem myślę, że tak jest. Gdzieś, ktoś przygotował dla nas listę tego, co może nas spotkać. Czasem są to przyjemne czasem mniej przyjemne wydarzenia. Jednak to od nas zależy najwięcej. Każdego dnia podejmujemy decyzje, kierujemy tym, co nas czeka, co dla nas dobre, a co nie. Reagujemy tak a nie inaczej na to, co dzieje się wokoło nas. Uważam, że jest dokładnie tak jak powiedziałeś. Jest jakiś scenariusz, ale jego reżyseria zależy tylko od nas. – uśmiechnęła się do niego.

- Każdy z nas jest aktorem na codziennej scenie życia. – podsumował.

***

Park Solankowy zachwycał każdego kto odwiedzał Inowrocław. Drzewa powoli pozbywały się jesiennych barw, które przyjęły z początkiem października. Liście opadły, stworzyły błotnistą, morką pierzynkę na chodnikach i ścieżkach spacerowych parku. Jednak mimo aury charakterystycznej dla późnej jesieni, piękno przyrody było nadal dostrzegalne.

- Jasiek miał rację, mówiąc, że to ja powinnam pokazać Ci Solanki. Nie ma takiego faceta, który potrafiłby zachwycić się parkiem, tak jak kobieta. A już na pewno, mój brat nie jest takim facetem. Dla niego, Solanki to tylko drzewa i miejsce gdzie można łatwo poznać kogoś nowego. Na pewno zauważyłeś, że Jasiek jest typem podrywacza. – zażartowała gdy przechodzili obok fontanny, znajdującej się w samym sercu parku. – Solanki są naprawdę wyjątkowym miejscem. Najpiękniejsze są w maju i w czerwcu, gdy wszystko kwitnie. Dookoła jest zielono, dywany kwiatowe mienią się wszystkimi kolorami tęczy. Lubię tutaj przychodzić kiedy jest ciepło. Siadam z książką i czytam, ciesząc się słoneczkiem. Dlatego tak bardzo lubię parki w Londynie. Przypominają mi dom, czuję się troszkę jak w moich Solankach. Tylko, że tam rzadko dopisuje pogoda. – spojrzała na Jacka. Rozglądał się dookoła obserwując spacerujących kuracjuszy.

- Zauważyłem, że obniżamy średnią wieku. – skomentował swoje spostrzeżenie.

- Solanki to część uzdrowiskowa Inowrocławia. Mamy tutaj kilka całkiem słynnych Sanatorium. Ludzie przyjeżdżają na rehabilitację po różnych problemach zdrowotnych. – wytłumaczyła, kierując go w stronę tężni. – A tutaj mamy miejsce, dla tych, którzy niedomagają w sferze oddychania. - Jack wdychał powietrze przepełnione jodem i zamknął oczy.

- Można poczuć się jak nad morzem. – powiedział.

- I właśnie o to chodzi. – uśmiechnęła się, gdy Jack wyciągał z kieszeni kurtki aparat. – No tak pamiątka dla Joan. – pstryknęła mu kilka fotek, poprosiła przechodzącego starszego pana o zrobienie im wspólnego zdjęcia. Sympatyczny staruszek wczuwając się w rolę fotografa, zrobił im kilkanaście ujęć.

- Piękna z Was para. Powodzenia. – powiedział gdy podziękowali za pomoc.

Spacerowali ścieżkami parku, co chwila robiąc zdjęcia aby pokazać każdy jego zakamarek ciekawej wszystkiego Joan. Wieczór wcześniej Jack, odczytał od niej maila, w którym żaliła się na zbyt mało informacji od brata. Martwiła się czy wszystko w porządku.

- Joan na pewno będzie chciała kiedyś tutaj przyjechać. Jesteście do siebie podobne pod tym względem. Zwykle pochłania książki w ogrodzie, ale kiedy tylko może jeździ do parku i przesiaduje tam godzinami. – gdy tylko wspominał siostrę, na twarzy gościła troska zmieszana z uśmiechem. Karolinie przypominał samą siebie, kiedy wspominała Jaśka. Przywołał wspomnienia z dzieciństwa, kiedy Jasiek odprowadzał ją do szkoły, trzymając na rękę i pilnując aby bezpiecznie dotarła pod klasę. Podobną troskę widziała wtedy na twarzy swojego brata. Przed wyjazdem do Anglii widziała to zatroskanie częściej niż kiedykolwiek wcześniej. Łza spłynęła po jej policzku. Odwróciła głowę i szybko otarła kroplę aby Jack nie spostrzegł co się dzieje. Skupiła się jak tylko potrafiła najlepiej, aby odsunąć niechciane myśli z powrotem w najdalsze zakamarki umysłu. Miała w tym doskonałą praktykę. Zamknęła na chwilę oczy, odetchnęła głęboko i spojrzała na Jacka.

- Gotowy na spotkanie z Izką? – zapytała po chwili. Wyglądał na lekko przestraszonego. – Ejże. Widzę, że Jasiek nieźle Cię wkręcił. Naprawdę masz minę jakbyś szedł na pożarcie przez lwa czy inną tego typu egzekucję. – zaśmiała się. – Jack, możesz się obawiać wielu osób z mojego otoczenia, ale Izka jest jedną z tych osób, których obawiać się nie powinieneś. To chodzące ciepło, spokój i na pewno przyjmie Cię z otwartymi ramionami. Więc, drogi Panie Robson, zamawiam ten mój ulubiony uśmiech i nalegam na natychmiastową realizację zamówienia. – cmoknęła go w policzek, patrząc na niego oceniła pojawiający się uśmiech i pociągnęła w kierunku postoju taksówek. – Właśnie o to chodzi. – Uśmiechała się szeroko na myśl o spotkaniu z Izką, a zerkając na idącego obok niej Jacka, zaśmiała się tak głośno, że zwróciła na siebie uwagę kroczących niedaleko kuracjuszy. – Ty naprawdę jesteś wystraszony. – pocałowała go w policzek. – Sam się przekonasz, że zupełnie niepotrzebnie. – dodała wsiadając do samochodu.

***

Tak jak Karolina przewidziała, Izka siedziała w oknie i wyglądała ich przybycia. Zawsze tak robiła, kiedy spodziewała się gości. Wychodząc z taksówki, Karolina ścisnęła rękę Jacka i spojrzała na uśmiechniętą buzię przyjaciółki. Poczuła się znowu jak w domu. Było tak za każdym razem, gdy patrzyła w jej wielkie niebieskie oczy. Wiedziała, że może na nią liczyć, nic nie mówiąc. Z Izką, zawsze było dobrze. Nie minęła nawet minuta, kiedy młoda mama pojawiła się z szerokim uśmiechem w drzwiach.

- Jesteście idealnie w czas. Obiad już prawie na stole. – uścisnęła Karolinę, a zwracając się do Jacka dodała – Masz na nią zdecydowanie dobry wpływ. Bardzo Ci za to dziękuję. – po czym uścisnęła go tak samo mocno jak ją. – Cześć. Zapraszam. – przepuściła ich w wejściu. Chłopak spojrzał zaskoczony na Karolinę. Nie wyglądała na zdziwioną zachowaniem przyjaciółki, więc uznał to za jej normalne zachowanie. Maks śpi, więc nikt nie będzie nam przeszkadzał w jedzonku. – poprowadziła ich na piętro domu. Jack rozglądał się dookoła. Tak jak w mieszkaniu Karoliny, tutaj też było widać kobiecą rękę. Oczy różnych osób spoglądały na niego z pamiątkowych zdjęć. Na wielu z nich dojrzał znajome spojrzenie Karoliny - uśmiechnięte, czasami zadziorne, ale tak samo urokliwe.

- Izuś, aby formalności stało się zadość i abyś nigdy nie miała możliwości wypomnienia mi, że tego nie zrobiłam. Przedstawiam Ci Jacka Robsona. – wskazała na niego delikatnie palcem. – To właśnie jemu chciałaś podziękować, ale co prawda zrobiłaś to już w samych drzwiach. – zaśmiała się – Jack to Izka. Można mówić o niej wiele, ale to jedna z najważniejszych dla mnie osób. – dodając przytuliła dziewczynę a w oczach zakręciła się jedna zbłąkana łza. – A tu jej mąż Marek. Marek – Jack.

- Bardzo miło mi Was poznać. Słyszałem o was wiele dobrego. Naprawdę fajnie móc się z Wami spotkać. – powiedział Brytyjczyk. Karolina patrzyła na niego z ukosa. Szukała tego strachu, który widziała podczas spaceru w parku. Nie mogła go dostrzec, jednak odniosła wrażenie, że Jack jest bardziej spięty niż zwykle. Chwyciła jego dłoń w swoją i delikatnie ścisnęła palce, dając mu wsparcie, jakiego w tym momencie najbardziej potrzebował. Spojrzał jej w oczy, a ona odczytała w nich nieme podziękowanie za ten drobny gest. Coraz częściej dostrzegała w nich to, co chciał jej przekazać.

- Mam nadzieję, że jesteście głodni. Izka przez całe dopołudnie nie wychodziła z kuchni. – podkreślił Marek, za co dostał klapsa od żony.

- Kabel. Karo wie, że Master Szefem nie zostanę, ale Jack mógł sobie myśleć, że świetna ze mnie kucharka. Przynajmniej on jeden, a teraz nic z tego. – zażartowała. – Siadajcie. Podaję do stołu. Nawet Ty na kawę nie licz przed obiadem. – mówiąc to zwróciła się do Karoliny, która właśnie chciała zapytać o filiżankę ciepłego napoju z kofeiną.

- Nawet nie zdążyłam zapytać. – zareagowała natychmiast – A mogę chociaż łyka? – pytając skierowała błagalny wzrok w kierunku przyjaciółki.

- Nie ma szans. Musisz się opanować. Twoje pragnienie kawy, przeradza się powoli w nałóg. Jack może Ty jej przetłumaczysz, że pija jej troszkę za dużo. – zaczęła z nim rozmawiać jak ze starym kolegą o natężeniu kofeiny w organizmie przyjaciółki. Ani on, ani tym bardziej Izka nie próbowali nawet słuchać argumentów Karoliny, więc po chwili, tylko wsłuchiwała się z wymianę zdań. Iza, zauważywszy, że ma w chłopaku sojusznika, podając dania na stół, starała się przekonać go do wielu innych spraw, mając nadzieję, że może jego słowa, zdziałają więcej niż jej.

- Biorąc słowa Jasia za wyrocznię, myślę, że skoro Ty jej do tego nie przekonałaś, ciężko będzie komukolwiek. – uśmiechnął się Jack, nakładając sobie pierwszą porcję ziemniaków na talerz.

- A wydawało mi się, że aktorzy mają więcej pewności siebie. Widocznie to co piszą w kolorowych gazetach to czysta ściema. – skomentowała ze śmiechem Izka. – Ale pamiętaj Jack, dla chcącego nic trudnego. Przynajmniej u nas się tak mówi. – mrugnęła do niego. Pozostała część posiłku minęła na wspomnieniach z ostatnich miesięcy. Karolina opowiadała o realizacji projektu, Jack o dokonaniach filmowych, a Izka z Markiem o przygotowaniach do przyjęcia na świat najmniejszego członka ich rodzinki.

Kiedy po obiedzie, Marek i Jack skupili się na kanale sportowym, komentując między sobą aktualny wynik małoznaczącego meczu, Izka i Karolina sprzątnęły ze stołu i poszły zobaczyć śpiącego bobasa. Mały chłopczyk miał nadal zamknięte oczka. Wyglądał jak aniołek zesłany z nieba. Malusia klatka piersiowa podnosiła się i opadała przy każdym oddechu. Poruszył palcem wskazującym, prostując go i zginając kilka razy.

- Ciekawe co mu się śni? – zapytała Karolina, głaskając go po malutkiej dłoni.

- Na pewno coś dobrego. Zobacz na wyraz jego buźki. Mogłabym patrzeć na niego całymi godzinami. I najbardziej przerażające jest, że właśnie to robię cały dzień. Albo z nim spaceruję, mówię do niego, albo patrzę jak śpi. I cieszę się tym jak głupia.

- Kochana, nie ma w tym nic głupiego. Maks to kawałek Ciebie. Śliczny kawałek Ciebie i kawałek Marka. Cudo, które przyszło na ten świat, aby uczynić Was jeszcze bardziej szczęśliwymi. – Karolina oparła głowę na ramieniu przyjaciółki. – To jest obrzydliwie fajne. – dodała ze śmiechem, a po chwili dokończyła myśl. – Izuś, widzę, jaka jesteś rozanielona. Widzę dumę w oczach Marka. Cieszę się każdą Waszą radością. – Izka spojrzała na nią z niepokojem w oczach. W takich momentach Karolina jednocześnie wydawała się być zadowolona i smutna, jakby myślami przenosiła się w zupełnie inny świat – w zakątek, który Izka wolała traktować jako zapomniany. Tymczasem chłopczyk otworzył swoje wielkie oczy i uśmiechnął się na widok swojej mamy.

- Chodź tutaj mały książę. Masz gości. I to międzynarodowych. – powiedziała, biorąc chłopczyka na ręce. – Jak on będzie większy, to pewnie kręgosłup odmówi mi posłuszeństwa. To jego ulubione miejsce. Na rączkach u mamy. – pocałowała go w czoło, odwracając w stronę Karoliny. – I jak prezentuje się mój synuś? Myślisz, że jest gotowy na prezentację?

- Pewnie, że tak. Wyglądasz ślicznie. – powiedziała i do Izki i do Maksa. – Mogę? – zapytała wyciągając po niego ręcę.

- Oczywiście. Weź go. Odpocznę troszkę. – mrugnęła do niej. Karolina przytuliła małego człowieczka do piersi, a on uśmiechnął się tak szeroko jak to tylko było możliwe, dla tak małego dziecka. Zabrała go to salonu, a gdy wchodziła do pomieszczenia spojrzała prosto w oczy Jacka. Uśmiechnęła się tak samo jak mały Maks, a Jack podszedł tuż obok niej i patrząc na chłopca, powiedział najbardziej delikatnym tonem, na jaki mógł się zdobyć:

- Cześć Maluszku. Słyszałem, że niezły z Ciebie psotnik. – dotknął jego małej rączki witając się z nim. – Jestem Jack. – Patrzył cały czas na niego, szukając podobieństwa, do któregoś z rodziców. Od razu dostrzegł oczy Izki. – Ale on jest mały i jakie ma malusie paluszki.

- Masz ochotę troszkę go ponosić? Jego rodzice chętnie dziś odpoczną. – powiedziała Karolina, widząc jak Jack wpatruje się w chłopca. Izka uśmiechnęła się zerkając jej przez ramię.

- To ponoć dobrze robi na wzmocnienie mięśni. Ja już teraz mogę podnieść więcej ziemniaków niż wcześniej. – zażartowała. – Śmiało. Nic mu nie zrobisz. – dodała widząc wahanie w jego oczach. – On jest już teraz bardzo silny. Aż się boję myśleć co będzie dalej. W wieku trzech lat, zacznie mi przenosić meble. – była pewna, że żart rozwieje jakiekolwiek wątpliwości. Jack wziął go na ręce i zaczął chodzić z nim po całym salonie, mówiąc o wszystkim co widzą dookoła siebie. Karola uśmiechnęła się, a Izka szepnęła jej do ucha – Teraz mogę zrobić Ci kawusię. Dajmy mu troszkę czasu na zabawianie mojego synka. Jemu się szybko nie znudzi. Może słuchać bez końca, tego co ktoś ma do powiedzenia, a wygląda na to, że Jack należy do tej bardziej wygadanej części społeczeństwa. I chwała mu za to. – zakończyła temat i skierowała się do kuchni. Marek zerknął na radosnego synka, po czym wrócił do oglądania telewizji. Karolina oparła się o ścianę i obserwowała Jacka zabawiającego malusiego człowieczka. Beztroska dzieci i całkowite zaufanie do dorosłych, zawsze ją fascynowały. Zastanawiała się dlaczego ludzie zostali tak zaprogramowani, aby nic nie pamiętać z tego najpiękniejszego czasu w życiu każdego człowieka. Wydawać by się mogło, że takie wspomnienia upewniłyby nastolatków w przekonaniu, że rodzice wprowadzając czasem zbyt surowe zasady, kierują się tylko i wyłącznie dobrem swoich pociech. Rozwiązałoby to wiele problemów wychowawczych. Sama nigdy nie sprawiała kłopotów swoim rodzicom, ale bardzo chciałaby pamiętać pierwszą bajkę opowiedzianą przez mamę, swoje pierwsze słowo, pierwsze kroki, pierwsze małe sukcesy. Gdyby dane było każdemu pamiętać te wszystkie małe, a jak bardzo znaczące dla rozwoju, osiągnięcia, wiele osób dorastałoby z większym poczuciem własnej wartości, większą pewnością siebie i większym zaufaniem do otoczenia. Patrzyła na małego chłopca i próbowała sobie wyobrazić, o czym może myśleć taki mały człowiek, dla którego niemal wszystko jest nowe i niezwykle interesujące. Sama czuła się jak „biała pusta karta", gdy jechała pierwszy raz do Londynu i otaczająca ją rzeczywistość stała się dla niej równie nowa, co świat dla Maluszka. Mimo wszystko, z takim bagażem doświadczeń nie była całkowicie „pustą tablicą". Tyle możliwości, tyle dróg do wybrania, oferował świat takiemu małemu chłopcu. Spojrzała na krzątającą się po kuchni, Izkę i była pewna, że Maks nie mógł lepiej trafić. Wiedziała, że zarówno ona jak i Marek, pokierują chłopca w najlepszym z możliwych, kierunku. Obiecała sobie, jeszcze zanim przyszedł na świat, że będzie dla nich wsparciem, prawą ręką i wszystkim czego tylko będzie im brakowało.

- Nie pytałam Cię jeszcze oficjalnie, ale to czysta formalność. – stanęła obok niej Izka, dając jej wysoki kubek, pełen aromatycznej, kawy z mlekiem. – Będziesz mamą chrzestną dla naszego Brzdąca? – spojrzała na nią.

- Już się bałam, że nie zapytasz. – przytuliła przyjaciółkę do siebie. – Oczywiście, że tak. Izuś, dziękuję. – Izka mocno ją objęła, a widząc zbierającą się łzę w prawym oku Karoliny, otarła ją koniuszkiem palca.

- Jak mogłaś w ogóle w to wątpić. Nikt inny nie wchodził w ogóle w rachubę.

- Kurczę, zryczałam się. – powiedziała cicho. Jack spoglądał na nią co chwila, zabawiając chłopca. Trzymał w ręku maskotkę-żabę i zmienionym głosem, opowiadał chłopcu, dlaczego jest zielony, tłumaczył czym jest rechotanie i jak najlepiej schować się przed bocianem. Karolina zaśmiała się. Upiła kilka łyków kawy i odstawiwszy kubek na stolik, siadła obok niego. Wpatrywała się w Maksymiliana i z uwagą słuchała opowieści Jacka. Wielkie oczy patrzyły na Brytyjczyka z niesamowitą ciekawością, jakby rozumiał każde jego słowo. – Żabko, nieźle Ci idzie. – przerwała mu na chwilkę pocałunkiem w policzek. – Właśnie zostałam mianowana na mamusię chrzestną tego Maluszka.

- Bardzo się cieszę. Jestem pewien, że będziesz najlepszą mamą chrzestną jaką można sobie wymarzyć. – upewnił ją.

- Postaram się. Wiem jedno, na pewno nie będę brała przykładu z mojego ojca chrzestnego. Jeśli chcę być lepsza, wystarczy, że będę robiła wszystko na odwrót. – zaśmiała się. Izka doskonale wiedziała co Karo ma na myśli. Jack wrócił do żabiego świata, nadal co chwila rechocząc i rozbawiając Izkowego synka. Karolina nie mogła się na niego napatrzeć. Wyglądało, jakby w ogóle go nie męczyło udawanie zielonego płaza, co więcej widać było, że bawi się znakomicie. Jakby doskonale rozumiał potrzeby małego chłopca. Aktorskie zdolności przydawały się nie tylko przed okiem kamery ale i przy zabawie z dziećmi.

Izka siadła obok Karoliny, obserwując uśmiechającego się synka. Zerkała przy tym co chwilę na przyjaciółkę, która jak zaczarowana wpatrywała się w Jacka. Zdała sobie sprawę, teraz lepiej niż kiedykolwiek wcześniej, że wyjazd do Londynu było naprawdę tym co najlepsze mogło spotkać jej przyjaciółkę, po tym wszystkim co się wydarzyło. Jej mina, spojrzenia mówiły więcej niż wypowiadane słowa. Dawno nie widziała jej takiej zrelaksowanej, uśmiechniętej. Jeszcze kilka miesięcy temu wydawało się to równie nieprawdopodobne, jak istnienie elfów. Gdyby ktoś przewidział taki obrót spraw, Izka nie uwierzyłaby. Nikt by nie uwierzył. Każdy z nich myślał o tym jak poprawić jej nastrój, jak wytłumaczyć, że jeszcze kiedyś będzie dobrze. Nic nie pomagało. Aż nagle wyjechała a w jej świecie pojawił się Jack. Karolina jakby przebudziła się ze snu, z ciągłego marazmu, w który wpadła. Nikt się temu nie dziwił. Teraz wyglądało na to, że otworzyła oczy i zaczęła dostrzegać, że świat jeszcze może być kolorowy, że słońce nadal wschodzi i zachodzi a dobre rzeczy mogą być elementem jej codzienności.

Czas w miłym towarzystwie zawsze mija szybko. Gdy Karolina spojrzała ponownie za okno, granat nieba witał nadchodzącą noc. Max coraz częściej ziewał, a Marek przygotowywał wanienkę do kąpieli synka.

- Izuś, będziemy się zbierać. Macie jeszcze obowiązki, a my nie chcielibyśmy opóźniać waszego harmonogramu. – przytuliła przyjaciółkę i szepnąwszy jej do ucha podziękowanie za przyjemne popołudnie, cmoknęła Maksa w malutkie czółko. – Śpij dobrze Maluszku i daj spać spokojnie swoim rodzicom. – Jack jeszcze raz wziął chłopca na ręce i pożegnał się z nim na swój własny zabawny sposób. Rechot w jego wykonaniu brzmiał jak prawdziwy żabi dźwięk.

- Bardzo dziękuję. – cmoknął Izę w policzek. – Niesamowicie się cieszę, że mogłem Was poznać.

- Nie jesteś w stanie sobie wyobrazić jak ja się cieszę, że jesteś. – powiedziała do niego Izka, tak poważnym tonem, jakiego Karolina dawno nie słyszała. Mówiąc to patrzyła na Karolinę, chcąc przekazać mu więcej niż tylko to zdanie. Była pewna, że chłopak zrozumie, że jej słowa mają więcej niż jedno znaczenie. Spojrzał na nią i wiedziała już, że tak jest. W jego oczach pojawiło się w tym samym czasie zrozumienie i pytanie. Jednocześnie zdał sobie sprawę, że jedyną osobą, która odpowie mu na wszystkie pytania jest Karola.

Korzystając z pogodnego wieczoru, wrócili do mieszkania spacerkiem. Na ciemnym niebie nie było ani jednej chmurki, a gwiazdy mrugały do nich jedna przez drugą. Szli w ciszy, obserwując przestrzeń nad sobą.

- Pomyśl życzenie – przerwała milczenie Karolina, zauważywszy spadającą gwiazdę. – Ja swoje już mam.

- W tym momencie przychodzi mi na myśl tylko jedno. – ścisnął delikatnie jej dłoń. – Mam nadzieję, że się spełni. – spojrzał na nią. Uśmiechnęła się delikatnie i dodała:

- Jak będziesz mocno wierzył, spełni się każde Twoje życzenie. Wystarczy bardzo czegoś chcieć, a prędzej czy później, wydarzy się to na co tak długo się czasem czeka. – nie powiedziała nic więcej przez resztę drogi powrotnej. Jack nie chcąc przeszkadzać jej w chwili melancholii, też nic nie mówił. Wyczuł, że cisza jest tym, czego teraz potrzebuje.

Nie spodziewał się jednak, że milczenie potrwa tak długo. Od momentu wejścia do mieszkania, zapytała go tylko, czy jest głodny. Kiedy poszła wziąć kąpiel, nie wychodziła z łazienki przez prawie godzinę. Zmartwiony, że coś się mogło stać, zapukał delikatnie do drzwi.

- Już wychodzę. – usłyszał po drugiej stronie.

- Nie spiesz się. – dodał, gdy upewnił się, że nie zemdlała. Usiadł wygodnie na kanapie i włączył komputer. Kiedy ekran obudził się do życia, nastawił cicho ulubioną muzykę, sprawdził pocztę, przesłał kilka zdjęć do siostry i napisał maila do Marca. W kilku zdaniach opowiedział kumplowi o wrażeniach z pobytu w Polsce. Nie zauważył kiedy Karolina przeszła do sypialni. Gdy wstał, aby skorzystać z łazienki, dostrzegł lampkę nocną zapaloną obok jej łóżka. Stanął w progu pokoju i usłyszał szloch. Podszedł bliżej i kucając obok wezgłowia łóżka, zapytał:

- Karolciu, co się stało? – dotknął delikatnie jej policzka i starł spływającą wielką łzę. Nie wiedział co innego może powiedzieć, nie zdając sobie sprawy z przyczyny wyraźnego smutku na jej twarzy.

- Proszę Cię wyjdź. – jedyne co usłyszał. Odwróciła się od niego, a on zaskoczony odpowiedzią, zapytał tylko:

- Mogę Ci jakoś pomóc?

- Jedyne dobre co możesz teraz zrobić, to wyjść. – zapłakała jeszcze głośniej. Nie pozostało mu nic innego jak zostawić ją samą. Zdał sobie sprawę, że nie może liczyć na żadne wyjaśnienie. Poczuł przykre ukłucie w okolicy serca. Nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. Nie po tak przyjemnie spędzonym dniu, kiedy to dostrzegł w niej nowe cechy, które wołały w nim same pozytywne odczucia. Odkryła przed nim, kilka kart ze swojej przeszłości. Z każdą chwilą stawała mu się bliższa i znaczyła dla niego coraz więcej. Nie mógł już zatrzymać tego procesu. Poczuł, że wpada po same uszy. A to co czuł teraz, tylko upewniło go w tym, że dla niego już nie ma odwrotu. Jej prośba aby wyszedł z pokoju, pozostawiając go bez jakiegokolwiek wyjaśnienia, sprawiła mu ból. Wychodząc zamknął za sobą drzwi sypialni i usiadł przy nich, starając się pojąć co się właśnie stało. Jedyne co przyszło mu do głowy to sms do Jaśka. Tylko on znał ją na tyle, że może podejrzewać co się wydarzyło. Mógłby zadzwonić, ale nie bardzo wiedział co powiedzieć. Napisał tylko: „Karolina płacze. Chciałem jakoś pomóc. Wyrzuciła mnie z pokoju. Niczego nie rozumiem." Po chwili dostał odpowiedź: „Zaraz będę". Nie minęło dwadzieścia minut, gdy usłyszał otwierane kluczem drzwi. Przez cały ten czas nie zmienił miejsca.

- Sorry Stary, ale nie mam pojęcia co robić. – powiedział tylko. Jasiek poklepał go po ramieniu i przechodząc obok niego, powiedział:

- Dobrze, że dałeś mi znać. - wszedł do sypialni siostry. - Cześć Siostra. – szepnął. Usiadł obok niej na łóżku i odsunął kołdrę.

- Wyjdź. – usłyszał.

- Mnie się tak szybko nie pozbędziesz jak Jacka. To nowicjusz, ale bardzo się o Ciebie martwi.

- Jasiek, chcę być sama. Wyjdź, proszę. – nie przestawała płakać.

- Karo, dawno nie widziałem Cię w takim stanie. Powiedz co się stało. – nalegał.

- Chcę żebyś wyszedł. Chcę być sama i nie chcę o czymkolwiek gadać. Wyjdź. – odwróciła się do niego tak samo jak wcześniej zostawiła Jacka. Jasiek nachylił się nad nią, pocałował ją w czubek głowy i szepnął jak najciszej mógł:

- Rzadko kiedy Cię pouczam. Zwykle jest odwrotnie, ale przemyśl sobie parę spraw. Ten facet jest teraz przerażony. Nie ma pojęcia co się dzieje. Ja się domyślam, ale on, jak myślisz, jak długo będzie cierpliwy. Pomyślałaś w ogóle jak on się teraz czuje. Siedzi pod drzwiami i wygląda jak jeden wielki znak zapytania. – przykrył ją, usłyszał tylko ciche szlochanie. Znał siostrę już tyle czasu, że doskonale wiedział, że niczego więcej nie zdziała. Nie poprawiło mu to nastroju.

- Nie jest dobrze, ale chyba rzeczywiście najlepiej będzie jak sobie popłacze. Nie martw się, zmęczy się i zaśnie. – powiedział siadając koło Jacka, który spojrzał na niego jeszcze bardziej zaskoczony niż wcześniej.

- Często tak się dzieje?

- Bywało częściej. Musisz wiedzieć, że Karo wiele wycierpiała. Podejrzewam, że Wasza wizyta u Izki, wywołała wspomnienia, które gdzieś tam są i nie zawsze są tymi dobrymi.

- Ale przecież całe popołudnie się uśmiechała, żartowała. – starał się wyjaśnić Jack.

- Karo potrafi zwieść nawet mnie, więc nie dziwię się, że nie zauważyłeś czegokolwiek. To dziewczyna z bagażem doświadczeń. Nie chcę jej tłumaczyć, mogę sobie wyobrazić jedynie jak się czujesz. Jak tylko odczytałem Twojego sms-a, wyskoczyłem z łóżka i przyjechałem tak szybko jak się dało. Naprawdę byłem prawie pewien, że jest z nią coraz lepiej. To co teraz powiem, usłyszysz tylko dlatego, że zasługujesz aby wiedzieć. Nie powiem Ci dlaczego tak jest, jaki jest powód tego, że Karo jest jaka jest. Jedyne co chcę żebyś teraz wiedział, nie obwiniaj się. Jej stan, nie jest związany z Tobą. Ona przy Tobie zaczęła w końcu żyć. Kurczę, czuję się troszkę jak zdrajca. Będzie wściekła, kiedy dowie się, że powiedziałem to co mówię. – odwrócił się do ściany, jakby chciał zobaczyć przez nią, leżącą na łóżku siostrę i dostać od niej błogosławieństwo - Zanim Cię poznała, zanim wyjechała do Londynu, była cieniem samej siebie. Bez uśmiechu, bez tej iskry, którą teraz widać powrotnie w jej spojrzeniu. Gdy odbierałem ją z lotniska, kiedy przyjechała, zadzwoniłeś. To nie była ta sama Karo, która wyjechała parę tygodni wcześniej. Cieszyłem się jak pajac, widząc jej radość. Każdy z nas wie, że to Twoja zasługa. To dlatego Izka wielbi cię ponad wszystko. Nasza mama najchętniej nosiłaby Cię na rękach przez cały Twój pobyt tutaj, a ja mam ochotę, po raz pierwszy w życiu, wyściskać faceta. Człowieku, nie zdajesz sobie sprawy z tego ile zdziałało Twoje pojawienie się.

- Wszyscy mi to mówią, ale to i tak niewiele wyjaśnia.

- Kiedy poznasz całą historię, zrozumiesz. Niestety, ja Ci tego nie powiem. – wstał i podał mu rękę. – Chodź do kuchni, napijemy się. Nic lepszego teraz zrobić nie możemy.

- Obiecała, że mi wszystko opowie. Tylko nie powiedziała kiedy.

- Pamiętaj jedno – powiedział Jasiek, podając mu piwo z lodówki – Gdy Karo coś obieca, choćby to miała być ostatnia rzecz w życiu, jaką zrobi, dotrzyma obietnicy. Nie znasz jej jeszcze tak dobrze. To skomplikowana osoba. Nie wszystko jest tylko czarne i białe, ale jej „obiecuję" jest więcej warte niż cokolwiek innego. Ona musi być gotowa. Musi sobie wszystko poukładać, a potem dowiesz się co i jak. Tylko wiedz, że to co usłyszysz, nie będzie bajkową opowieścią z happy endem, gdzie wszyscy są szczęśliwi i zadowoleni. – upił spory łyk, złotego napoju. Jack nie powiedział ani słowa. Wpatrywał się w Jaśka, popijając ze swojego kufla. – Umówmy się jednak. – dodał Janek – Tego wszystkiego nie wiesz ode mnie. – stuknęli się na znak zawartego porozumienia. – Prześpię się na sofie. Już raczej dziś do domu nie wrócę.

***

Karolina słyszała brata i Jacka krzątających się po kuchni. Domyśliła się, że Jasiek zostanie na noc. Przyjechał pomóc, ale tylko pogorszył jej samopoczucie. Pojawiające się wyrzuty sumienia, wywołały dodatkowe pokłady smutku. Wiedziała, że sprawiła przykrość Jackowi. Nie chciała tego, ale stało się. Nic nie mogła na to poradzić. Przepłakała prawie dwie godziny. Jasiek miał rację, była zmęczona. Kiedy zasypiała, widziała przed sobą zawiedzione i zaskoczone spojrzenie Jacka. Wiedziała, że nie zasłużył sobie niczym na to jak go potraktowała. Z oczu popłynęły jeszcze trzy ostatnie łzy, a w gardle poczuła ścisk, który wywołał dreszcze. „Jestem nieźle porąbana." – z tą myślą zamknęła oczy.

Sen nie przyszedł zbyt szybko. Poczucie winy, powracające obrazy z popołudnia i wspomnienie oczu Brytyjczyka nie pozwoliły na spokojną noc. Przysypiała, co chwila budząc się. Wracały do niej nie tylko wydarzenia z minionego wieczora, ale i te z wielu miesięcy wcześniej. Wiedziała, że tak będzie do samego rana. A poranka bała się bardziej niż czegokolwiek innego w tym momencie. Zmierzenie się z własnymi demonami nigdy nie przychodziło łatwo. Dlaczego teraz miałoby być inaczej?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro