Rozdział 32

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- W Williamie.

Obydwoje w tej chwili spojrzeli na mnie zszokowani i nie odezwali się. Spojrzałam na ojca, któremu usta zacisnęły się w wąską linie i usłyszałam ciche ''kurwa'' z nich. Mama delikatnie się rozluźniła i przejechała dłońmi po swoich udach, a tata po chwili wstał i podszedł do okna, gdzie stanął tyłem i skrzyżował dłonie do klatki piersiowej.

- Ja... ja zakochałam się w Williamie... - odezwałam się po dłuższej ciszy. - Jesteśmy razem od wczoraj - dodałam.

- Umm, Jane... - wykrztusiła z siebie mama. Słyszę po jej głosie, że jest w pełnym szoku. Nie dziwie się. - Wi-William? - powiedziała, jakby chciała się upewnić, jakby się przed chwilą przesłyszała.

- Tak. William - spojrzałam na nią. - Tato? - zwróciłam się do niego.

 - Nie zgadzam się.

- Tato! - krzyknęłam zdenerwowana.

- Jane, posłuchaj... - westchnęła moja mama i wstała.

- Nie! - spojrzałam na nią. - Nie będę słuchać tego! Nie obchodzi mnie to, że nie akceptujecie nas! 

- Przecież wy nienawidzicie siebie! - odwrócił się w moją stronę zdenerwowany ojciec. - I mam akceptować teraz związek twój z chłopakiem, który przez tyle lat sprawiał cierpienie mojej córce? Po moim trupie - prychnął.

- Tato, ale mnie nie obchodzi to, że nie zgadzacie się z tym! - zacisnęłam pięści.

- Alan, może czas wyjaśnić pewną kwestie? - spytała spokojnie mama.

- Ale nawet po tym nie będę tego akceptować! - spojrzał na nią. - Nie akceptuje tego, że ten debil się w niej zakochał, a jeszcze kilka miesięcy temu przez niego płakała!

- Tato, ale między nami nie ma już żadnej nienawiści! - zmarszczyłam brwi. Czuje, jak moje ciało się grzeje, a serce przyspiesza wraz z klatką piersiową. Denerwuje się strasznie, a oni jeszcze wszystko pogarszają.

- I co? - spojrzał na mnie z kpiną. - I przeszliście do miłości? - prychnął. 

- A żebyś wiedział! - krzyknęłam.

- Alan, daj spokój... - westchnęła moja mama. 

Chyba jako jedyna to zaakceptowała, ale czy na pewno? I o jakiej kwestii ona wspomniała? 

- Nie, Marnie! Nie będę tego tolerował! William mojej córce zrobił tyle krzywdy i nagle mam go zaakceptować?! - rzucił z kpiną. 

- Tato, ale naprawdę mnie nie obchodzi to, czy będziesz nasz związek akceptować! Kocham go! - spojrzałam na niego.

Dostrzegłam, jak przeciągle wypuszcza powietrze z nosa i zaczerpuje po chwili więcej. Jest zły, widzę to, ale nawet jego złość i brak akceptacji mnie nie zmusi, bym z Williama zrezygnowała. Mam ich zdanie na ten temat gdzieś. 

- Wiesz, że Eva to twoja ciocia?! - odezwał się po chwili.

Zacisnęłam mocniej ręce w piąstki i pierwszy raz od dłuższego czasu spojrzałam na ojca gniewnie. Nie obchodzi mnie to, że jesteśmy rodziną. Kurwa mać, mam to gdzieś.

- Alan. 

Spojrzałam na mamę, która poważniejszym tonem zwróciła się do ojca, jakby coś chciała przekazać w ten sposób. Czemu moja rodzicielka jest taka spokojna? To znaczy cieszy mnie to, bardzo, że przyjęła to z akceptacją i nie ma nic do naszego związku, ale... No dziwi mnie jednak to, że ona nie awanturuje się, a ojciec tak. Chociaż czego miałam się po nim spodziewać, jak Williama nie lubi? Widzę to, a nawet teraz się do tego przyznał.

- Mar, powiesz mi, że ty to akceptujesz? - spojrzał na swoją żonę, która się nie odezwała. - Naprawdę? Przecież on na naszych oczach ją wyzywał i kłócił się z nią! - krzyknął. - Ty jesteś tak ślepa, Jane, że nie zauważasz jaki on jest?! - zwrócił się do mnie.

- Tato, ty go nawet nie znasz! - krzyknęłam stanowczo. 

Nie zna go, a ja znam i nie ma prawa mówić w ten sposób. Nie zna Williama i nie wie, co on czuje, dlaczego bywa czasami taki i co najważniejsze, jak mnie teraz traktuje i jak w ogóle traktował od dłuższego czasu. 

- Nie wiesz nic o nim! - ciągnęłam dalej, a on tylko przyglądał mi się zdenerwowanym wzrokiem. - Byłeś tylko przy naszych dziecinnych sprzeczkach, które miały miejsce kilka lat temu! Nie widziałeś teraz naszych relacji! Ty nic nie widziałeś! 

- Ale wiem, jacy potrafią być chłopacy tacy jak on - powiedział surowo.

- Mówisz to z własnego doświadczenia? 

Aż uśmiechnęłam się pod nosem, jak mama mu dogryzła, a ojciec momentalnie przybrał tej swojej poważniejszej postawy i spojrzał na żonę, która uśmiechała się do niego zadziornie. Tak - moja mama nawet w takich sytuacjach chyba uwielbia mu dogryzać.

- Tak, mówię to z własnego doświadczenia, a ty się jeszcze we mnie zakochałaś - odpowiedział jej. 

- A ty we mnie - mruknęła. - Dlatego Alan... - dodała po chwili. - Trzeba najwyższy czas powiedzieć Jane pewną sprawę - usiadła z powrotem na sofę i klepnęła miejsce obok siebie, bym także zasiadła obok niej.

- Nawet jak to powiesz, nie zaakceptuje tego - burknął i usiadł przy biurku. Założył kostkę u nogi na drugie kolano i odchylił się do tyłu, przyglądając się nam. - Jane, nie akceptuje tego - spojrzał na mnie. 

- Nie obchodzi mnie to! Dlaczego ty nie akceptujesz tego, że się zakochałam?! - wstałam na wyprostowane nogi, a moja mama wywróciła oczami. - Dlaczego ty jak zwykle nic nie akceptujesz?! 

- Tego nie mogę zaakceptować! - krzyknął. - Że ty i William jesteście razem! Że z nim! Z kimś, kto moją córkę przez tyle lat krzywdził! 

- Ale to się zmieniło! 

- Ale moje zdanie na jego temat nie! 

- Uspokójcie się! - po pokoju rozniósł się zdenerwowany ton mamy, a my obydwoje umilkliśmy. 

Usiadłam z powrotem na sofę, a przy tym piorunowałam się wzrokiem z ojcem. Nie, nie złamie mnie. Nie obchodzi mnie jego zdanie na ten temat. Może robić wszystko, a dalej będę go kochać, dalej będę z Williamem. Kocham go i nikt tego nie zmieni, nie ma prawa.

- Alan, nie pamiętasz nas?! - zwróciła się do niego. - Naprawdę nie pamiętasz tego, jak my mieliśmy? I teraz nie potrafisz postawić się w sytuacji swojej córki..? - powiedziała ciszej.

Nie odezwałam się, a spuściłam głowę w dół. Atmosfera delikatnie się rozluźniła, ale dalej czuje, jak ojciec kipi złością. Moja mama naprawdę akceptuje nas, cieszy mnie to, mam ochotę się do niej przytulić, ale ojciec mnie denerwuje, wkurwia. Mam ochotę mu wszystko wykrzyczeć i wypomnieć to, co robił z moją mamą, bo czasami mi wspominała o ich przygodzie, ale jestem pewna, że nie wszystko. 

- Powiedz jej to... - machnął z dezaprobatą ręką.

- Jane... - zwróciła się mama w moją stronę, a ja uniosłam swój wzrok na nią. - Ja ciebie skarbie rozumiem, nie mam z tym żadnego problemu, ale chcę, żebyś wiedziała jedną rzecz...

- Dziękuje - powiedziałam. - Naprawdę dziękuje, że chociaż ty... - podkreśliłam słowa i przelotnie spojrzałam na ojca, który tylko wywrócił oczami. - ...mnie rozumiesz i akceptujesz - uśmiechnęłam się do niej sympatycznie.

- Ale wiesz, że z Williamem... nie możesz? - spytała niepewnie, a ja zacisnęłam dłonie i spuściłam głowę w dół. - Że jesteście... rodziną? - dodała po chwili.

Zamknęłam oczy i zaczerpnęłam więcej tlenu do płuc. 

- Wiem... - wydusiłam z siebie.

- Jane... 

Uniosłam swój wzrok na nią, a dostrzegłam przy okazji, jak ojciec przekręca głowę w bok i najwidoczniej się denerwuje i niecierpliwi. Co się dzieje? Czy oni coś ukrywają? 

- Mamo? - spytałam niepewnie.

- Nie jesteście rodzinnie powiązani w żaden sposób.

Poczułam ukłucie w sercu i na moment przestałam wykonywać jakiekolwiek ruchy. Jak to? Jak to... nie jestem z nim rodziną? Nie jestem rodziną z Williamem... Mnie nic z nim nie wiąże... To znaczy, że ja... Ja cały czas wycofywałam się... Ja cały czas chciałam od tego uczucia uciec, bo byliśmy rodziną, bo prawnie nie mogliśmy, bo nikt by tego nie zaakceptował, że się zakochałam w kimś z rodziny, a my... Nie jesteśmy rodziną...

Wzięłam głęboki wdech i wbiłam swój wzrok w podłogę. Nie chce to do mnie dotrzeć, że żyliśmy z myślą, że byliśmy rodziną, a tak naprawdę nią nie jesteśmy. Ale jak to? W takim razie o co tutaj chodzi? Chce zapytać, ale nie potrafię się wysłowić. Jestem w kompletnym szoku... Ja... Ja mogę z nim być w związku... Mogę go kochać już... Kocham Williama.

- A Ja-jak to... - wydusiłam z siebie po dłuższej chwili ciszy, ale nawet na nich nie spojrzałam.

- William to nie twój kuzyn. Nic was nie łączy rodzinnie i... możecie być razem - powiedziała spokojnym tonem, ale słyszałam, ze także się trochę denerwuje.

Moje serce wali niemiłosiernie. To ze szczęścia, z ulgi, radości. Ja mogę być z nim... Czy on w takim razie też został poinformowany? Czy on też jest w takim samym szoku co ja? 

- Ale ciocia Eva... Jak to... - uniosłam swój wzrok na nich i zauważyłam, że twarz ojca złagodniała.

- Eva nie jest moją prawdziwą kuzynką - zabrał wreszcie głos tata. -  Sam dowiedziałem się o tym po bardzo długim czasie od niej samej, gdzie i ona także się dowiedziała o tym później.

- T-to... Kim jest ciocia Eva? - spytałam niepewnie.

- Dalej możesz, skarbie, na nią mówić ciocia. Po prostu jest przyszywaną kuzynką twojego ojca - wtrąciła mama. - Była adoptowana przez swoich rodziców.

William

- To Jane.

Spojrzałem na obojga, gdzie momentalnie przybrali zszokowanej postawy. Ojciec, któremu przed chwilą uśmiech z twarzy nie schodził, spoważniał, a matka pomrugała kilka razy i rozchyliła delikatnie wargi, jakby chciała coś powiedzieć, ale nie mogła.

- I mam to w dupie czy możemy, czy nie - dodałem po chwili. - Kocham ją i wasze zdanie na ten temat też mam w dupie.

- No, stary... - wydusił ojciec, który po chwili odchrząknął. - To Jane... - powtórzył, jakby nie dowierzał. - To nasza mała Jane...

- Moja - poprawiłem go.

Jest moja i czy im się to, kurwa,  podoba, czy nie.

- Twoja... Jane - spojrzał na mnie, poprawiając swoje słowa. - A czy wy przypadkiem... nienawidzicie siebie? - spytał i uśmiechnął się delikatnie.

- Kocham ją.

- Eva - zwrócił się do matki, która zszokowana stoi i się nie odzywa. - William kocha Jane, słyszałaś? 

- Jesteśmy razem od wczoraj - rzuciłem.

Ponownie zszokowany ich wzrok padł na mnie. Ojciec znowu się zdziwił, a mama wyglądała na taką, jakby doznała zawału. Może to zaakceptują, może nie. Wiem jedno - mam to gdzieś. Będę z nią, kocham ją i ich nie akceptacja tego nic nie zmieni. Nie mają wpływu na moje uczucia, którymi darzę Jane, a darzę ją sporymi, darzę ją miłością. Zakochałem się w niej i mam ochotę to wykrzyczeć całemu światu, jak bardzo moją Jane kocham. Jest dla mnie wszystkim.

- Wi-Will... - wydusiła z siebie rodzicielka. - Naprawdę... jesteście razem? - spojrzała na mnie.

- Tak - pokiwałem głową. - Kocham ją.

- Czy rodzice Jane o tym wiedzą? - spytała.

- Pewnie tak - wzruszyłem ramionami. - Miała z nimi porozmawiać, tak jak ja z wami.

- T-ty wiesz... że jesteście... rodziną? - pomrugała kilka razy.

- Mam to gdzieś - przybrałem poważniejszej postawy. - Może tak, może nie, ale naprawdę... mam to w dupie - prychnąłem. 

- Eva, może najwyższy czas to powiedzieć? - powiedział ojciec, na co zmarszczyłem brwi i spojrzałem na niego podejrzliwie.

- T-tak... najwyższy czas to powiedzieć... - usiadła na krześle i przejechała dłonią po swoich czarnych włosach, zaczesując je do tyłu. 

- Powiedzieć, co? - spytałem.

- Will... - westchnęła i upiła duży łyk swojego soku w szklance. 

- Nie przejmujesz się tym, że prawnie nie możecie być razem? - odezwał się ojciec.

- Nie - odpowiedziałem od razu.

- Tylko że... - powiedziała mama i zrobiła pauzę. - Możecie być razem, normalnie.

Zmarszczyłem brwi nie wiedząc na początku o co im chodzi, ale dopiero po chwili przeanalizowania sobie ich słowa jeszcze raz. Zrozumiałem, że... kurwa mać. Moje serce przyspieszyło, a ja cały się spiąłem. 

Ja mogę być z Jane.

To znaczy, że... nie jestem z nią w ogóle powiązany rodzinnie. Mogę z nią być. Kurwa mać. 

- Jak to? - spytałem niepewnie.

- Jane nie jest twoją kuzynką... - mama przejechała dłonią po swoim czole i dopiero po chwili uniosła swój wzrok na mnie. - Możecie być razem.

Zrobiłem jeszcze większe oczy, bo te słowa bardziej mnie upewniły. Jane nie jest moją kuzynką, nikim z rodziny, mogę z nią być normalnie. Chcę skakać ze szczęścia, ale nie mogę w ogóle wykonać ruchu. Chcę teraz ja przytulić, ucałować i nie wypuszczać z objęć. Chcę ją obok siebie teraz. Czy ona już o tym wie? Czy ona jest w tym samym szoku co ja? Przecież przez tyle lat żyłem w świadomości, że jesteśmy rodzinnie powiązani, a tu nagle... nic... Dlaczego wcześniej nam tego nie powiedzieli..? 

Tak, to bym już dawno nie uciekał od tego uczucia.

- Ale przecież... jesteś kuzynką Alana... jej ojca... - spojrzałem na nią.

- Nie... - mruknęła. - Nie tak bardzo. Skarbie, ja... byłam adoptowana - powiedziała.

Poczułem dziwne ukłucie w sercu. Moja mama była adoptowana..? Dlaczego nigdy mi o tym nie powiedziała..? Dlaczego mi cholernie smutno z tego powodu, ale dalej czuje szczęście, że mogę być z Jane? Czy ona... zna swoich prawdziwych rodziców..? Kurwa, czemu to mnie tak bardzo zabolało, że moja mama była adoptowana? 

- Mamo, ja... 

- Will, spokojnie - uśmiechnęła się. - Nic mi nie jest - po chwili zaśmiała. - Nie wiem w sumie czemu ci tego nie powiedziałam, ani także nie wspomniałam o tym, że Jane jest dla ciebie jak obca osoba, chociaż od zawsze ją traktowaliśmy jak rodzinę. 

Nie odezwałem się, a analizowałem cały czas jej słowa; Jane nie jest moją rodziną, mogę z nią być do końca mojego pieprzonego życia, a moja matka... była adoptowana. Czuje jednocześnie szczęście i smutek. 

A także myślę o niej i chcę ją tutaj obok siebie już. Chcę ją wyściskać, przytulić, pocałować, wszystko. Tak strasznie ją kocham, że wczoraj i dzisiaj to chyba mój najszczęśliwszy dzień. W sumie pierwszym było wtedy, jak mnie pocałowała.

- Od jak dawna ją kochasz? - spytał ojciec. - Od jak w ogóle dawna są wasze relacje? Przecież nienawidziliście siebie.

- Od grudnia zaczęło wszystko się zmieniać - powiedziałem. 

- Co zrobisz, jak jej rodzice tego nie zaakceptują? - spytał i mama także mi się przyglądała uważnie.

- Szczerze? - spojrzałem na obojga.

- Szczerze - powiedział.

- Mam na to wyjebane - odparłem.

$$$$$$$$$$$$$$$

Nie było dane mi do niej pójść, ją zobaczyć, usłyszeć, przytulić i pocałować, bo później mama oznajmiła mi, że dzisiaj idziemy na bankiet i zabiera mnie ze sobą. Zobaczę ją tam, bo ona z rodziną także idzie. Będzie tam moja Jane, piękna Jane.

- Will, gotowy?! - usłyszałem moją rodzicielkę z dołu.

- Tak - odkrzyknąłem i poprawiłem swój krawat.

Nienawidzę garniturów. Są niewygodne i można się w nich ugotować, dlatego rozpiąłem trzy guziczki u góry, a krawat zostawiłem związany, ale niechlujnie. Nie umiem ich wiązać. Zaczesałem ostatni raz swoje włosy do góry i skierowałem się na parter, gdzie rodzice czekali już gotowi do wyjścia.

O dziwo moja mama, która zawsze chodziła w kobiecych i gustownych garniturach - teraz miała na sobie zieloną sukienkę. Ładnie wyglądała i nie zdziwię się ojcu, kiedy nie będzie z niej wzroku spuszczał.

- Ale ja mam przystojnego syna - uśmiechnęła się. - William, popraw ten krawat! - stanęła obok mnie i zaczęła poprawiać niechlujnie związany materiał.

Wydobyłem ze swoich ust jęk z dezaprobatą i zażenowania, a ojciec się zaśmiał. Po chwili miałem już związany krawat, który skurwiel musiał mnie uciskać przy szyi. Wyszliśmy z domu i ruszyliśmy prosto do samochodu, a tam na bankiet, gdzie w końcu zobaczę moją śliczną Jane, z którą mogę być. Moja piękna, kochana Jane.

$$$$$$$$$$$$$$$

Poprawiałem swój krawat w trakcie jazdy, aż w końcu go rozwiązałem i pozostawiłem niechlujnie. Na salę wszedłem z takim samym stanem, jakim był przed poprawą mojej mamy. Zacząłem się wokół rozglądać, ale nie mogłem jej dostrzec, a tak bardzo chciałem. 

Sala była cała biała z dodatkami złotego wystroju. Żyrandole pozłacane, boki ścian, podest nawet miał złote pasmo wzdłuż. Ludzi było pełno. Każdy tutaj z winem w ręku, bądź szampanem rozmawiał ze sobą i delektował się wszystkim dookoła. Ja się tutaj zanudzałem i chciałem tylko do jednej osoby.

Usiedliśmy przy naszym stoliku i od razu wyjąłem telefon. Wiadomości od Jane żadnej nie miałem, co mnie niecierpliwiło i denerwowało. Chciałem ją już zobaczyć i dotknąć. Po chwili usłyszałem ten radosny głosik.

- Willy! 

- Chel... - wywróciłem oczami i odwróciłem się w jej stronę.

Blondynka podbiegła do mnie, a ja mogłem ją całą zlustrować od stóp do głowy. Ładnie wyglądała, bardzo. Biała sukienka do kolan z rękawami i delikatnym dekoltem, do tego czarne szpilki, które dodawały jej kilka centymetrów. Włosy miała proste, rozpuszczone i makijaż delikatny. Ładnie wyglądała, ale chciałem tylko ją zobaczyć.

- Jezu, jak ty super wyglądasz! - stanęła obok mnie i zmierzyła całego. 

- Dzięki, ty też - przytuliłem ją. - Rachel... 

- Tak? - uśmiechnęła się.

- Powiedzieliśmy naszym rodzicom.

- Serio? - spoważniała. - I co? 

- Powiedzieć ci co? - pokiwała głową. - Wiedziałaś, że nie jestem z Jane rodzinnie powiązany? 

- Co?! Serio? - zrobiła wielkie oczy. - Nic nie wiedziałam! 

I zacząłem jej całą historie tłumaczyć. Była zszokowana tak samo jak ja i pewnie Jane, która się jeszcze nie pojawiła, a ja tylko niecierpliwiłem coraz bardziej. Chel pogratulowała mi jeszcze większego szczęścia i naprawdę... ciesze się, że zaakceptowała to połowa. Jedynie mam problem z jedną osobą - Alan. On to dla mnie druga połowa, chociaż jest jeden. Naprawdę, przeraża mnie to, jak on zareagował i zareaguje, jak mnie zobaczy...

- I naprawdę, mam wyjebane czy on to zaakceptuje, czy nie - powiedziałem pod koniec.

- Ojejku, pierwszy raz takiego cię widzę - uśmiechnęła się promiennie. - To słodkie.

- Przestań - prychnąłem. - Po prostu mówię jak jest.

- Cześć wam.

Aż drgnąłem całym ciałem na tak aksamitny i piękny głos mojej ukochanej na całe życie dziewczyny, która jest moja, moja, moja i tylko moja. Odwróciłem się do tyłu skąd on pochodził i pomrugałem kilka razy, gdy piękna jej postać stała dosłownie obok mnie.

Wyglądała tak pięknie. Jej długie, brązowe włosy lokami opadały na odkryte plecy. Czarna sukienka opinała jej proporcjonalne i idealne ciało, do którego tylko ja mam dostęp, które tylko ja mogę dotykać. Jej smukłe ręce i ramiona był odkryte, bo czarna sukienka była zapinana od tyłu i bez ramiączek. Rozkloszowana była delikatnie od pasa, a tam opadała aż do kostek jedwabnym materiałem. Wyglądała tak pięknie...

- Jane... - wydusiłem z siebie.

Chciałem się na nią rzucić, chciałem ją już pocałować i pokazywać wszystkim, że jest ze mną, że jest moja, ale to wszystko przerwała jedna osoba. Usłyszałem odchrząknięcie, a twarz mojej ukochanej delikatnie posmutniał. Spojrzałem w bok i zobaczyłem Alana, który aż swoją postawą ostrzegał, odstraszał. 

- Dobry wieczór - powiedziałem i spojrzałem mu w oczy, które są takie same jak Jane, ale jej są piękne.

- Zrobisz jej krzywdę, ja zrobię ci jeszcze większą.

Pomrugałem kilka razy, gdy wyskoczył mi z tak nagłym tekstem. Czy on... On akceptuje nas? Patrzę na moją dziewczynę, która się uśmiecha i wygląda tak słodko, że naprawdę zaraz jej usta zacznę pożerać. Jej policzki przybierają rumieńców, co kocham oglądać.

- Jak zobaczę, że płacze przez ciebie, ty będziesz płakał przeze mnie.

- Nigdy to się nie stanie.

- Jak zrobisz coś wbrew jej woli, ja zrobię z tobą to samo.

- Jakże bym śmiał - uśmiechnąłem się.

Poczułem, jak jej ciało styka się z moim. Stanęła obok mnie, a ja od razu chwyciłem jej dłoń i splotłem nasze dłonie. Jej ojciec to zauważył, bo wzrokiem przeleciał po tym, ale szybko powrócił do kontaktu wzrokowego.

- Jak ją zdradzisz... Oj, tylko spróbuj - powiedział ostrzegawczo.

- Pańska córka jest dla mnie wszystkim.

Jane ścisnęła naszą dłoń, a ja mogłem zauważyć, jak jej klatka piersiowa się unosi. Jest taka słodka. Jest cała moja.

- I na koniec... - zrobił pauzę. - Mam nadzieję, że w dobre ręce oddaje córkę - uśmiechnął się łobuzersko.

- W najlepsze.

- Ostrzegam cię tylko, Will. Jak ją zranisz...

- Tato... - wtrąciła zażenowana Jane.

- To się nigdy nie stanie - powiedziałem.

- Trzymam cię za słowo - odparł i zaczął powoli się od nas oddalać.

Kiedy już zniknął nam z oczu zaczerpnąłem więcej powietrza. To było coś, czego nigdy nie życzę żadnemu facetowi. Rozmowa z takim mężczyzną, którego córka jest z tobą w związku jest chyba najgorsza. Dopiero teraz poczułem, jak moje serce wali szalenie.

Odwróciłem się. w stronę mojej ukochanej i od razu się uspokoiłem. Wyglądała tak pięknie. Jest cała moja już na zawsze i nikomu jej nie oddam.

- Will...

Nawet nie odpowiedziałem jej, ona nie dokończyła, a ująłem jej policzek i przyssałem się do niej jak pijawka. Zaskoczona ledwo co odwzajemniła pocałunek, ale po chwili oddała go z czułością, jaką ja jej przekazywałem. Jej ciepłe, miękkie i delikatnie usta są boskie, kocham je całować. Pożeram je zachłannie, z tęsknotą, bo nie widziałem jej dość długo. Obejmuję ją wokół i przybliżam bardziej do siebie. Jej płaski brzuch styka się z moim, a piersi obijają o klatkę piersiową. Kocham ją.

- Kocham cię - szepnąłem jej w usta.

- Wiesz już, że...

- Dlatego już jesteś moja na dobre - przerwałem jej, bo domyśliłem się o co chciała spytać.

- Kocham cię - pocałowała mnie. 

Od razu pożerałem jej usta, które przeplatają się z moimi i na moment nie ustępują. Pieprzyć to, że jesteśmy na widoku i w każdej chwili jej ojciec nas może zobaczyć. Niech wszyscy patrzą.

- Umm... Ja tutaj nadal jestem - odezwała się Rachel.

Oderwałem się od Jane i wpadłem wraz z nią w śmiech. Tak się sobą zajęliśmy, że zapomnieliśmy o przyjaciółce, która spoglądała na nas chyba skrępowana. 

- Wyglądacie uroczo razem - uśmiechnęła się. 

- Kocham cię - wyszeptałem jej w usta, ignorując tym samym ponownie blondynkę.

- Will, nienawidzę ciebie za to, co ze mną zrobiłeś - mruknęła i przegryzła moją dolną wargę.

- Też ciebie nienawidzę - odparłem i przycisnąłem ją do siebie bardziej. 

- Nienawidzimy siebie.

- Okej.

- Okej.

Moje usta ponownie wylądowały na jej. Całuje ją i pochłaniam przy wszystkich, i pokazuje, że należy do mnie. Kocham ją, jest dla mnie wszystkim. Pomyśleć, że jeszcze kilka tygodni temu jej naprawdę nienawidziłem przez całe osiemnaście lat, a teraz jestem w niej zakochany po uszy. Tylko do teraz mnie zastanawia pewien fakt i nie mogę sobie przypomnieć skąd on się zaczął...

Jaki moment nas do siebie przyciągnął? Jaki moment nas zmienił?

~~




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro