Rozdział 12

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Jest mi zimno, cała się trzęsę, marznę, drżę. Nie mam nawet ochoty wracać do domu, do klubu na własne urodziny, gdzie świetnie się bawi William, Rachel i pozostali znajomi. Niestety prędzej, czy później będę musiała tam wrócić, bo zostawiłam kurtkę i torebkę, a w niej telefon i inne drobiazgi. 

Jest ciemno, biało, nawet ładnie. Śnieg dzisiejszego wieczoru nie sypie, a pozostawił jedynie za sobą czysty, nietknięty puch, który mieni się przez odbicie światła z ulicznej lampy. 

Wreszcie postawiłam nogę na most, pod którym znajduje się zamarznięta rzeka. Błądzę wzrokiem wszędzie, a ręce żałośnie ogrzewam chuchając w nie. Marznę, zimno mi. Pod stopami czuję lód i nic więcej, stopy mi zamarzły, palców nie czuję, zimno mi. 

Stanęłam przy ogrodzeniu i jak zahipnotyzowana patrzałam przed siebie - na obraz zamarzniętej rzeki, lodowatej, białej i nietkniętej. Pomimo braku czucia w palcach u dłoni, odgarnęłam śnieg na drewnianym szczebelku i oparłam łokcie o nie. Cała się trzęsę, ale nie chcę wracać nigdzie, nie mam ochoty na nic. 

Naprawdę zepsułam mu urodziny? Dlaczego nie mógł odpuścić? Dlaczego go to interesuje, co ja robię i z kim robię? Dlaczego tak bardzo się wściekł? William, mój wróg, który mnie nienawidzi, nienawidzimy siebie obydwoje, on się naglę tym przejął, dlaczego?

Nie chciałam mu niszczyć urodzin, nie chciałam mu zniszczyć najlepszego dnia w jego życiu, a to zrobiłam. Przez jedną, wielką pomyłkę zniszczyłam mu urodziny, to moja wina. Nie powinien się tym zamartwiać, że wzięłam tabletkę, nie powinien, a to zrobił, dlaczego? 

Pamiętam, jak William nie przepadał za James'em. On mnie niszczył, ale wtedy nie byłam tego świadoma, nie widziałam tego. Will'a wtedy nienawidziłam i to okropnie, James potrafił nastawić mnie przeciwko niemu i nie słuchałam się tak naprawdę nikogo, a tylko jego.

William zawsze krzyczał, wyzywał, wkurzał się na mnie, kiedy brałam cokolwiek od James'a, kiedy James faszerował mnie, a ja głupia się dawałam. On go nienawidził, ale nie wiem, jakie miał ku temu powody, skoro nienawidziliśmy siebie

Po tym, jak Will przyczynił się do mojego rozpadu z James'em, nienawidziłam go jeszcze bardziej, gardziłam nim, nie odzywałam się przed dłuższy czas. Dopiero później dziękowałam mu tak naprawdę. Dopiero później zrozumiałam, że to było dla mojego dobra, dla mojego dobra, że przez Williama, James ze mną zerwał. 

Teraz nie ma James'a. Nie ma i nie będzie i się ciesze, że nie ma i już nigdy nie będzie.

Chuchnęłam ponownie w drżące dłonie i oderwałam się od szczebelka. Wzięłam głęboki wdech, gdzie zimne powietrze jeszcze bardziej spowodowało u mnie ciarki i drżenie. Szłam powolnym krokiem przed siebie, a śnieg pode mną wydawał te dźwięki szemrania i kruszenia się. Nagły niespodziewany wiatr otulił mnie całą. Włosy gwałtownie poleciały mi na lewy bok wraz z rozkloszowaną sukienką. Zadrżałam, było mi zimno, ale nie miałam zamiaru wracać gdziekolwiek. Nie wiem nawet, która jest godzina, ale wiem, że chodzę, włóczę się dość długo po okolicy Nowego Jorku.

$$$$$$$$$$$$$$$

Siedzę na ławce w parku, a niedaleko mnie jest klub, w którym mam urodziny, w którym William się świetnie bawi, w którym wszyscy się świetnie bawią. Jest mi okropnie zimno, bardzo, nie czuję stóp, dłoni, moja klatka piersiowa cała jest obolała przez ten chłód. Moja szczęka zgrzyta i próbuje to unormować, ale nie mogę, nie da rady, jest to ciężkie. 

Wokół mnie jest kilkoro przechadzających się ludzi, bardziej starszych par, które postanowiły się wybrać na spacer dzisiejszego, jakże pięknego wieczoru. Dla mnie nie jest piękny, jest okropny. 

- Zajęte? - usłyszałam cichy, słaby, kobiecy głos. 

Uniosłam wzrok w górę i spojrzałam na starszą kobietę po siedemdziesiątce. Pomrugałam kilka razy i byłam lekko zdziwiona, że taka kobieta jeszcze ma siłę i energię, by przychodzić o takich godzinach, a nawet w ogóle przychodzić gdziekolwiek. Na dodatek sama, bez nikogo. 

- Nie - powiedziałam i ponownie zadrżała.

Kobieta powoli usiadła na miejscu obok. Miała na sobie gruby płaszcz, gruby szalik i beret, jak to u kobiet w takim wieku jest typowe, a ja teraz jej zazdrościłam tego ubioru. Usiadła i obojętnym wzrokiem patrzała przed siebie, patrzała i jakby marzyła o czymś. 

Znowu zadrżałam i zgrzytałam zębami. Splotłam dłonie i schowałam je między uda i ocierałam, chcąc uzyskać ciepło, cokolwiek. Było mi okropnie zimno.

- Chcesz może szal? - spojrzała na mnie.

- Nie, dziękuje - obdarowałam ją krótki, ale wdzięcznym wzrokiem.

- Co tutaj złotko robisz? - powróciła na obraz przed siebie. Jej głos był taki słaby, ale jednocześnie ciepły, przyjemny, troskliwy...

- Nie wiem, a pani? - spojrzałam na kobietę. 

- Obserwuję. 

- Nie ma co... - prychnęłam.

- Jest. I tak ten widok jutro zapomnę - rzekła ciszej, jakby smutniejąc. 

W tej chwili zrobiło mi się głupio... Powiedziałam coś, wyśmiałam ją nawet, a nie wiedziałam, że ma ku temu jakieś powody... 

- Mam Alzheimera - powiedziała i spojrzała na mnie. Jej wzrok był smutny, pusty, ale coś było w nim... kojącego, ciepłego. 

- Dlaczego pani tutaj przyszła? Na dodatek sama? - zmarszczyłam brwi.

- Nie jestem sama. Niedaleko mój wnuk jest - uśmiechnęła się. 

- Ale dlaczego pani tutaj przyszła?

- Nie wiem, skąd mam wiedzieć... Na pewno nie chcesz szalika? Mogę ci go podarować? Chcę dzisiaj wiedzieć przed snem, że komuś pomogłam, a jutro pozwolić tej myśli odpłynąć. 

- Będzie pani zimno - zadrżałam ponownie.

- Nie, nie będzie. Tobie będzie - zaczęła zdejmować gruby szal. 

- Dziękuje... - wręczyła mi go, a ja od razu ubrałam na siebie ciepły materiał.

- Wyszłam z własnych urodzin - rzuciłam. Miałam to gdzieś, że mówię obcej osobie o swoich problemach, uczuciach, myślach. Ona i tak jutro nie będzie nic pamiętać.

- Dlaczego? - spojrzała na mnie zdziwiona. 

- Kolega ma tego samego dnia urodziny. Zniszczyłam mu je - posmutniałam.

Było mi smutno, bardzo smutno. Zniszczyłam urodziny Williamowi. 

- Dlatego uciekłaś z własnych urodzin? Bo przejęłaś się kolegą? Powinnaś ty się świetnie bawić. 

- Ale ten kolega... - zrobiłam pauzę, bo właśnie dotarła do mnie myśl, która dopiero teraz uświadomiła mnie o czymś. 

Zależy mi na tym koledze. 

- Jest dla ciebie bliski? - spytała troskliwie.

- Tak... 

- Wróć tam - powiedziała, a ja od razu spojrzałam na nią zdziwiona. - Chyba nie chcesz się tym zadręczać? Porozmawiaj z nim. Ze mną dużo osób rozmawia, na przykład teraz ty - uśmiechnęła się.

- On mnie nienawidzi... - spuściłam wzrok w dół i ponownie zadrżałam. - Zrobiłam coś, co go bardzo wkurzyło. 

- Myślisz, że jesteś mu bliska? 

Ponownie spojrzałam na kobietę i pomrugałam kilka razy. Skąd mam wiedzieć? Skąd mam wiedzieć, czy jestem bliska Williamowi? Przecież nienawidzimy siebie, on mnie nienawidzi jeszcze bardziej, zniszczyłam mu urodziny...

- Nie wiem... 

- Wróć. Nie żałuj niczego w swoim życiu - rzekła miłym tonem.

- A pani czegoś żałuję? - spytałam.

- Nie pamiętam - zaśmiała się.

To smutne.

To okropnie smutne, że ona nie pamięta swojego życia. Czy ja także mam nie pamiętać? Nie, nie chcę, chcę wszystko pamiętać. Nawet te pieprzone urodziny, które mu je zniszczyłam.

- Babciu, pora wracać - usłyszałam męski głos. 

Spojrzałam przed siebie i zobaczyłam mężczyznę po trzydziestce. Spoglądał na mnie i na babcie, ale na mnie dłużej i przyglądał się szalikowi, który dostałam od jego babci.

- Jak masz na imię? - spytała i powoli unosiła się na wyprostowane nogi.

- Jane. 

- Jane... Piękne imię, Jane - spojrzała na mnie i uśmiechnęła się. - Życzę ci udanych urodzin. 

Zaczęła iść przed siebie, nawet nie czekając na swojego wnuka. Mężczyzna szybko zabrał się do dotrzymania jej kroku, ale zatrzymałam go.

- Hej - powiedziałam.

- Cześć, coś się stało? - odwrócił się w moją stronę.

- Oddaj to jutro babci, jeśli będzie szukać - ściągnęłam z siebie jej szalik. 

Mężczyzna niepewnie chwycił za materiał i spojrzał na mnie. 

- Dobrze... - obdarował mnie ostatnim spojrzeniem i zaczął kierować się w stronę starszej kobiety.

Znowu zadrżałam. Chłód otulił mnie całą i nie chciał opuścić. Wzięłam głęboki wdech i odwróciłam się do tyłu. Szłam przed siebie i nie zwracałam uwagi na to, że mogę jeszcze bardziej pogorszyć sytuację.

$$$$$$$$$$$$$$$

Stanęłam przed klubem, gdzie o dziwo nie słyszałam żadnej muzyki dochodzącej ze środka. Przed wejściem także było pusto, nie było aut, ludzi, niczego. Czyżbym przyszła już pod koniec, gdzie wszyscy się zmyli? Wzięłam głęboki wdech i weszłam do środka. 

Poczułam ból w sercu. Było mi okropnie smutno, przykro, źle, smutno. Sala była pusta, nie było nikogo. Oświetlona już normalnym światłem, gdzieś porozrzucane butelki, jakieś kubki, kieliszki i inne śmiecie. Typowy burdel po grubej imprezie. Jest pusto. 

Chciało mi się płakać, tak żałośnie płakać, ale czemu? Skoro ja sama wyszłam? Sama sobie to sprawiłam i zachowałam się, jak dziecko wychodząc stąd? Jestem taka żałosna.

Powolnym krokiem weszłam do sali i rozglądałam się za moimi rzeczami, ale w miejscu, gdzie je pozostawiłam, ich nie było. Kurwa, co jest? Kto zabrał moje rzeczy? 

Rozglądałam się wszędzie, w szatni, w toalecie, na kanapach, nigdzie nie było. Naglę dostrzegłam zapalone światło dochodzące z biura szefa tego klubu. Skierowałam się tam od razu. Zapukałam cicho do biura i po usłyszeniu ''Proszę'', weszłam.

- Dobry wieczór - zamknęłam drzwi i stanęłam przed biurkiem. Szef spoglądał na mnie uważnie zaciekawiony, chyba moją obecnością, nie wiem.

- Tak? - spytał i odgasił papierosa w popielniczce.

- Impreza się już skończyła, a moich rzeczy nie ma - skrzyżowałam dłonie pod piersi.

- Nie ma nikogo? 

- Tak, impreza się skończyła, ale nie mogę znaleźć moich rzeczy. Wie może pan, czy ktoś tutaj coś przyniósł? 

Nie odzywał się, a wpatrywał się we mnie, jak zamyślony czymś. Powoli mnie to krępowało...

- Przepraszam? - burknęłam oburzona.

- A, tak, tak... - otrząsnął się. - Ktoś przychodził... Zostawił jakieś rzeczy w tej szafie - wskazał na wielką szafę za sobą.

Spojrzałam na niego podejrzliwie i podeszłam powoli do mebla. Czułam, jak mężczyzna mnie wzrokiem nawet do niej odprowadza, to było dziwne uczucie... Krępowałam się, strasznie... 

Otworzyłam szafę i zmarszczyłam brwi, kiedy nie dostrzegłam w niej nic. Okej, to teraz było jeszcze bardziej dziwniejsze. 

- Tutaj nic nie ma... - zamknęłam szafę.

Dopiero ostre zasuwanie krzesła włączyło we mnie czerwone światło. Gwałtownie się odwróciłam, ale wtedy moje usta zostały zasłonięte przez dużą, męską dłoń, a ciało przyparte do szafy za mną. 

Momentalnie moje serce podskoczyło do gardła, które niewyraźnie zaczęło wydawać z siebie piski przerażenia. Moje oczy się rozszerzyły, a oddech przyspieszył. Mężczyzna był niebezpiecznie blisko mnie, bardzo. Napierał całym swym ciężarem na moje ciało, trzymając rękę na moich ustach. 

- Tutaj nie ma żadnych rzeczy... - wymruczał szyderczo i drugą dłonią przejechał po mojej skroni, a opadające włosy na moją twarz schował za ucho.

Cała drżałam, bałam się, byłam sama w klubie z niebezpiecznym mężczyzną, który chcę zrobić mi krzywdę. Bałam się, bałam się okropnie i żałuję, że tu wróciłam.

- A teraz dostaniesz bardzo piękny prezent ode mnie, dobrze? - szepnął mi do ucha, a ja jeszcze bardziej się przeraziłam.

Zaczął mnie całować po szyi, dotykać wszędzie dłonią. Było to obrzydliwie, ohydne, obrzydliwe, tak bardzo się bałam. Od razu wpadłam w niepowstrzymany płacz. Łzy ociekały ze mnie, a jego dłoń była cała mokra przez to. Cały czas zatykał mi buzie, z której wydobywały się przerażone jęki, krzyki, piski. Próbowałam go odepchnąć, ale jeszcze bardziej na mnie napierał, bolało mnie to. 

Jego druga dłoń zaczęła dotykać mi pupę, uda, brzuch, talię, wjeżdżał coraz wyżej i ściskał mi piersi. Było to okropne uczucie, brzydziłam się tego mężczyzny. Całował mnie po szyi, lizał, gryzł, to było obleśne. Śmierdział papierosami i whisky i męskimi perfumami, które drażniły mi nos, był ohydny. 

Zaczął zjeżdżać coraz niżej i natrafił na moją kobiecość. Uśmiechnął się szyderczo i zaczął mnie dotykać przez materiał sukienki. Krzyczałam, piszczałam, wierciłam się, ale nic nie dawało, nic nie pomagało. 

- Spokojnie, będziesz zadowolona... - mruknął. 

Wsunął rękę pod moją sukienkę i chwycił za bieliznę, opuszczając od razu ją w dół. Zaczęłam jeszcze bardziej płakać i piszczeć. Moje serce niemiłosiernie waliło i chciało wyrwać się z tej klatki piersiowej. Dusiłam się własnymi łzami, własnym krzykiem, który dla nikogo i tak jest niesłyszalny. 

- Już nikogo nie ma, może pan zamy... Co do chuja?! - usłyszałam mój ratunek.

Mężczyzna gwałtownie się ode mnie oderwał, a ja upadłam całym ciałem na podłogę, wpadając jeszcze w większy płacz. Po chwili usłyszałam mocny trzask i upadek czyjegoś ciała.

- Jane?! 

William. William tu był. William tutaj jest. To dzięki niemu nie zostałam zgwałcona, to dzięki niemu mężczyzna mnie nie zgwałcił, to dzięki niemu do cholery jasnej. 

Poczułam, jak jego ramiona mnie oplatają wokół i podnoszą. Z trudem podciągnęłam bieliznę w górę i mocno przytuliłam się do niego. Płakałam, cały czas płakałam, rozpaczliwie, żałośnie, jak dziecko. Podskoczyłam i owinęłam nogi wokół jego bioder, chowając głowę w zagłębieniu szyi. On cały czas mnie trzymał i nie puszczał. Ja płakałam, wyłam, szlochałam.

- Spokojnie, ćśśś... - głaskał kojąco moją głowę. - Jane, jestem tutaj...

Wyszedł z klubu i nie zwracałam uwagi na to, gdzie już idziemy. Byłam w niego wtulona i cieszyłam się, że to dzięki niemu do niczego nie doszło. Był tutaj William i to mnie uspokajało, chociaż dalej płakałam. 

- Już, spokojnie... 

Usłyszałam, jak otwiera drzwi do auta i usadza mnie na miejscu pasażera obok kierowcy. Zapiął mi pasy i sam znalazł się po chwili na swoim miejscu.

- Jane, spokojnie - ujął moje oba policzki w swoje dłonie. 

Nawet na niego nie patrzałam, a szlochałam dalej. Cała drżałam, trzęsłam się i bałam, ale przecież już po wszystkim, więc czemu? Jest tutaj William, nic mi nie grozi, więc o co chodzi? To dalej z przerażenia? 

- Jane, spójrz na mnie, proszę - szepnął.

Powoli otworzyłam załzawione oczy i spotkałam się z jego ciepłym i pełnym troski spojrzeniem. 

- Will... - rzekłam płacząc.

- Jestem tu, spokojnie... Już nic się nie dzieje.

- Dziękuje... - przytuliłam się do niego.

Odwzajemnił gest i przytulił mnie. Był ciepły, bardzo ciepły, a mi było tak zimno. Jego dłoń gładziła mi plecy w kojący i przyjemny sposób. Przytulał mnie, Will mnie przytulał. 

- Jestem tu - szepnął.

- Zabierz mnie do domu, proszę... 

$$$$$$$$$$$$$$$

Zatrzymał się pod moim domem i wyszedł razem ze mną. Okazało się, że to on wziął moje rzeczy i dał do swojego samochodu, za co mu jestem wdzięczna.

- Dziękuje... - powiedziałam, kiedy stanęliśmy przed moimi drzwiami. 

- Dlaczego poszłaś..? - spytał, jakby z żalem. - I dlaczego tam wróciłaś? 

- Ja... Było mi tak bardzo przykro... - spuściłam głowę w dół. - Nie chciałam ci niszczyć urodzin... Powiedziałeś, że nie chcesz na mnie patrzeć... 

- I to przeze mnie nie bawiłaś się na własnych urodzinach? 

Jedynie pokiwałam twierdząco głową. 

- Jane... - naglę mnie przytulił. - To były najgorsze urodziny, bo ciebie tam nie było. 

Moje serce zaczęło bić jeszcze szybciej. Poczułam koziołki w brzuchu przez to, co powiedział. Naprawdę on to powiedział? To nie są żarty? 

- Przepraszam.

Powiedział to. Powiedział znowu słowo przepraszam. Słowo z wyrzutem sumienia, z prawdą, z żalem i szczerością. William to powiedział.

- Powtórz... - nie dowierzałam.

- Przepraszam - odsunął się ode mnie i spojrzał głęboko w oczy.

- Ale... za co? 

- Przeze mnie twoje urodziny były chujowe. 

Nie odpowiedziałam. Przyznam, że tak, nie miałam w tym roku zajebistych urodzin, ale nie wiem, czy to jego wina, czy moja, nie wiem. Wolałam się już nic nie odzywać.

- To dobranoc, Jane - powiedział i powoli zaczął się ode mnie odsuwać, ale dalej nie odwracał wzroku.

- Poczekaj. Mam dla ciebie prezent... - sięgnęłam do torebki. - To nie jest jakiś wyjątkowy, wielki, ale... - wyciągnęłam zdjęcie. - Takie wspomnienia. Dla mnie jest ono wyjątkowe - wręczyłam mu zdjęcie, gdzie się przytulamy.

Widziałam, jak obserwuje zdjęcie, jak się wpatruje w nie z szokiem, czemu? 

- Skąd ty masz to zdjęcie? - spytał i spojrzał na mnie.

- Z albumu. Dostałam go od mamy i taty.

- I dajesz mi to? - dalej nie dowierzał.

- Tak - odparłam.

Przytulił się do mnie gwałtownie. Nie spodziewałam się, że takie zdjęcie go... ucieszy. Zrobiło mi się miło, że jest z tego zadowolony, a jeszcze rok temu było mi miło, jak był zły na swój prezent ode mnie, co jest? 

- Dziękuje - powiedział i dalej mnie przytulał.

- Proszę - uśmiechnęłam się.

- Też mam dla ciebie prezent - odsunął się ode mnie i zaczął grzebać w kieszeniach. - Pamiętasz, na czyj koncert chciałaś iść? 

- Nie... - nie dowierzałam. 

On tak na poważnie?!

- Will..? - spytałam i dalej nie chciałam w to wierzyć.

- Proszę - wręczył mi jeden bilet na koncert zespołu Nickelback. - Jutro grają koncert u nas. 

- Jezu... - patrzałam się, jak głupia w kartkę papieru. - Dziękuje! - rzuciłam się na niego i wyściskałam. 

- Chcesz może się przejść? - spytał.

Momentalnie serce mi ponownie przyspieszyło. Czy William naprawdę takie rzeczy mówi? Czy to jest ten William, którego znam? I czy naprawdę ja doznaję... takie uczucia przy nim? Przy Williamie? 

- Tak... Tak, mogę... - patrzałam się w jego błękitne tęczówki, które mnie wręcz pożerały.

Nawet nie weszłam do domu, a po prostu poszliśmy przed siebie. Jestem na spacerze z Williamem, dalej w to nie wierze. Moje serce bije, bije, bije i bije, tak nieznajomo mi przy nim bije, to dziwne, dziwne, tak? Bardzo dziwne, bo to przez Williama. 

- Will... 

- No? - spytał i spojrzał na mnie przelotnie.

- Dlaczego... byłeś zły? To chyba nie powinno ciebie obchodzić, co robię...

- Jane... Naprawdę? Po James'ie się nie nauczyłaś? 

- Ale...

- Nie, nie ma ale - przerwał mi. - Jeśli mam patrzeć, jak ktoś rujnuje ci psychikę tym gównem, jak ktoś faszeruje ciebie, to już wolę ciebie opierdolić z góry do dołu, ale mieć pewność, że nie weźmiesz tego.

O mój boże.

- Jane, pamiętasz to, co było z James'em... - spojrzał na mnie. Usiedliśmy przy okazji na ławce u nas w parku. - Nie chcę, żebyś dalej to przerabiała.

- Ale ja nie wiedziałam, że Liam da mi tabletkę...

- Proszę... nie bierz już nigdy tego gówna... - powiedział. 

- Dobrze - spojrzałam na niego. - Dlaczego ci tak bardzo zależy? - wpatrywałam się w niego.

- Ja po prostu nie chcę, żeby było jak z James'em... - spojrzał na mnie. Jego wzrok był taki... przejęty, błagalny... piękny.

William jest piękny.

- Nie będzie, spokojnie...

- Ale mimo wszystko, proszę.

- Przepraszam... - szepnęłam i przyciągnęłam do siebie kolana, owijając ręce wokół nich.

- Za? - zdziwił się.

- Zniszczyłam ci urodziny, przepraszam. 

Nie pamiętam, kiedy ostatnio mu powiedziałam tak szczere słowo przepraszam. Ja naprawdę żałuję, że zniszczyłam mu urodziny. Obydwoje zniszczyliśmy sobie urodziny. 

- Ja też tobie zniszczyłem.

- Obydwoje sobie zniszczyliśmy.

- Jesteśmy kwita.

- Tak.

- Okej.

- Okej.

I cisza między nami zastała. Usłyszałam tylko, jak rozpala papierosa i zaciąga się, dlatego także sięgnęłam do swojej paczki. Niezręczna cisza zapanowała, a ja mogłam wreszcie coś przemyśleć w głowie. William się martwił, martwi. Martwi o mnie, co mnie dziwnie... cieszy? Z każdym dniem ja i Will jesteśmy coraz bliżej i nie mam pojęcia dlaczego. Odkąd tak naprawdę to się zaczęło? Kiedy ta nienawiść między nami zmalała? 

Dlaczego naglę wiąże wobec niego takie dziwne uczucie? Pamiętam w święta, jak nie byłam sobą, przez tydzień nie potrafiłam normalnie funkcjonować, bo... nie było go przy mnie, nie widziałam go, nie słyszałam, nie kłóciliśmy się... Tak bardzo za nim tęskniłam.

Ja za nim wtedy tęskniłam. 

Ja pierdole, kurwa, jebana mać. Dlaczego mój organizm przy nim to czuje? Dlaczego mi serce bije, dlaczego czuje rozpływające się ciepło, dlaczego czuję motylki w brzuchu? Dlaczego? I to przy nim, przy Williamie, moim wrogu, którego nienawidzę.

Czy aby na pewno? 

Do jasnej cholery, samą siebie okłamuję. Jestem hipokrytką, próbuje wmówić sobie nieprawdę i żyć w niej, skoro naprawdę tak nie jest. Nie czuje już tak dużej nienawiści do niego, nie czuje. Ale czy on czuje ją do mnie? 

- Obiecasz mi coś? - zaczął.

- Co? - spojrzałam na niego i zaciągnęłam się, przymykając jedno oko.

- Nie bierz już nic związanego z narkotykami. 

- Obiecuję.

- Proszę.

- Obiecuję, Will - gapiłam się w jego błękitne tęczówki, które same przyglądały mi się.

- Nigdy więcej - cały czas był poważny.

- Obiecuję.

- Dziękuje - wyrzucił papierosa przed siebie.

- Proszę.

- Za niedługo jest północ - wstał na wyprostowane nogi i spojrzał na wyświetlacz telefonu, którego po chwili schował z powrotem do kieszeni.

- Ja już pójdę do domu - także wstałam.

- Odprowadzić ciebie? - spojrzał na mnie.

- Nie musisz.

- Ale to zrobię. 

Spojrzałam na niego i uśmiechnęłam się z dezaprobatą, a także poczułam, jak na policzkach pojawiają mi się rumieńce. Moje serce także przyspieszyło o kilka uderzeń więcej. Zaczęliśmy kierować się w stronę mojego domu, a w tym samym momencie śnieg zaczął pięknie kruszyć.

- Jak się Rachel bawiła? - spytałam.

- Nie wiem, nie obchodzili mnie ludzie.

- Dlaczego? - zmarszczyłam brwi i spojrzałam na niego.

- Nie było ciebie, więc czemu miałbym się świetnie bawić? - także na mnie spojrzał. 

Odwróciłam wzrok, bo jeszcze bardziej zrobiłam się czerwona na twarzy. Moje nogi się uginały, pomocy. Czemu on to mówi? Czemu on tak to mówi? Czy on naprawdę przeze mnie nie bawił się dobrze na swoich urodzinach? 

- Myślałam, że jesteśmy wrogami - uśmiechnęłam się cwanie.

- Dalej jesteśmy. Nienawidzę cię.

- Ja ciebie też nienawidzę.

- Ja ciebie bardziej.

- Nie wydaje mi się.

- Chcesz się przekonać? 

- Will.

- Jane.

- Przestań - spojrzałam na niego i stanęliśmy przed moją furtką. 

- Za dwie minuty północ - spojrzał na zegarek ode mnie.

- Dobranoc, Will. 

Nawet nie zdążyłam się odwrócić w stronę wejścia, a jego dłoń spoczęła na moim policzku. Stanął bliżej mnie, niebezpiecznie bliżej. Mój oddech przyspieszył, a serce zaczęło szalenie walić. Mój brzuch doznawał motylków, tych motylków, tych, te motylki, o mój boże. Gapiłam się w jego błękitne tęczówki, które z każdą sekundą pogłębiały spojrzenie prosto na mnie. 

- Will... - sapnęłam i wciągnęłam więcej powietrza. Moja klatka piersiowa prawie stykała się z jego.

- Jeszcze raz... Wszystkie najlepszego, Jane - spojrzał mi w oczy, to na usta.

 William jest piękny.

Williama usta są piękne, które chcę właśnie w tej chwili pocałować.

Nachylił się nade mną i pocałował w policzek. Tym razem, to było sześć sekund. Jego usta spoczęły na moim policzku przez pierdolone sześć sekund. Sprawiło to, że poczułam się... wyjątkowo. Czuły pocałunek od Williama sprawił, że... było mi bardzo miło, przyjemnie, z nim.

- Wszystkiego najlepszego, William - szepnęłam i spojrzałam mu w oczy, kiedy się wyprostował. Moje policzki były całe zarumienione, mój żołądek, serce, całe ciało, szalało.

Nie odezwał się, a przejechał dłonią po moim policzku. Jego dotyk sprawiał, że czułam się wyjątkowo, to dziwne. Jego dotyk sprawiał, że moje nogi traciły grunt, rozpadałam się. To Williama dotyk tak na mnie działał, a on tylko dotyka mojego policzka i patrzy na mnie tym swoim wzrokiem, jakby chciał mnie zjeść. Patrzy jak na obrazek.

Zamknęłam oczy i wciągnęłam głębiej powietrze przez nos. Jego ręka kojąco gładziła moją skórę, a ja odpływałam przy nim. To było przyjemne, to było miłe, to było fantastyczne, to było... to, czego chcę.

William jest piękny.

Chcę jego dotyku.

Uniosłam swoją rękę i dotknęłam jego. Cały czas miałam zamknięte oczy, a on nawet po spotkaniu się z moją dłonią, nie przestawał mnie dotykać. Przejechałam kciukiem po jego wewnętrznej części, aż w końcu otworzyłam powoli oczy. Jego za to w ciągu dalszym były wpatrzone we mnie. To było intymne, to robiło się między nami już zupełnie inne. 

Przybliżyłam się do niego i stanęłam na palcach. On tylko czekał. Czekał na mój ruch. Stał sztywno i tylko mi się przyglądał i tylko czekał. Ujęłam jego policzek i pocałowałam w drugi. Czule, przez kilka dobrych sekund nie odrywałam ust od jego ciepłej skóry, która w ogóle przez minimalny zarost nie drażniła mojej. 

- Dobranoc - szepnęłam.

- Dobranoc. 

Odsunęłam się i spojrzałam mu ostatni raz w oczy. Jego cały czas nie odrywały ode mnie wzroku. Odwróciłam się i z bijącym sercem, przyspieszonym oddechem i skaczącym żołądkiem skierowałam się do domu. 

Co się, do cholery jasnej, między nami dzieje? Dlaczego tak się porobiło? Na dodatek zapamiętał, na jaki koncert od zawsze chciałam iść. Jutro z nim idę.

Sami, we dwoje.

$$$$$$$$$$$$$$$

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro