Rozdział 16

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Rozpadam się. Moje ciało się rozpada na drobne kawałki. Czuje okropny ból, każda moja część ciała mnie okropnie boli, wszystko mnie rozrywa. Siedzę na ławce i płaczę, cały czas płacze i nie robię nic. 

To dla niego nic nie znaczyło... To był zakład... Czy naprawdę byłam taka naiwna i głupia, żeby chociaż na chwilę pomyśleć, że on także chcę tego pocałunku ze mną? Że mnie pragnie tak samo, jak ja go? 

Dlaczego ja tak mocno cierpię przez to? To są dla mnie katusze, męczarnie i nie wytrzymuje tego, to mnie okropnie boli i powoduje niepowstrzymany płacz, wycie jak idiotka. Czuję, jak moje palce u rąk są zamarznięte, ale czuje ten okropny, przeszywający mnie ból na samo wspomnienie jego słów. 

Dla niego to nic nie znaczyło, zabawił się, a ja... ja tu ryczę i cierpię przez to. Przez to, że mi to powiedział. Przez to, że dla niego to nic nie znaczyło, a dla mnie wiele - pocałunek, William dla mnie wiele znaczy. Przez to, że się mną tylko zabawił, a ja brałam wszystko na poważnie, miałam pierdoloną nadzieję, że jednak... że jednak czuje to, co ja. Chcę tego, co ja. Przez to, kurwa mać, że ja się w nim zauroczyłam, darzę go większym uczuciem niż myślałam, a on nie, nic, nic, nic, jeszcze raz - nic. 

Jestem nikim dla niego. Zawsze pozostanę tą, którą zawsze byłam - jego największy wróg, którym gardzi, z którego szydzi i drwi. Któremu chcę życie zniszczyć i karmić się tym. Jestem jego największym wrogiem, nienawidzi mnie, zawsze tak było, a ja - naiwna i głupiutka - wyobraziłam sobie za wiele. Wyobraziłam sobie uczucie, którego nigdy nie było, którego nigdy nie będzie. Jak mogłam być tak ślepa? Jak mogłam poddać się emocjom? Teraz cierpię przez to, cierpię przez niego. 

Wstaje z ławki i ocieram łzy z buzi rękawem od bluzy. Moje ciało całe się trzęsie nie tylko spowodowane jest to z zimna, ale i z przypływu emocji, z targanych w środku rozpaczy, żałosnych uczuć. Nie mam ochoty na nic, nie chcę nic robić, a położyć się do łóżka i już nie wstać. 

Chowam dłonie w kieszeń bluzy i idę przed siebie. Łzy ciekną ze mnie i nie mam żadnego wpływu na to, aby je zatrzymać, powstrzymać. Czuje okropne skurcze w brzuchu, nogi mnie bolą, jakby każdy mięsień się rozrywał. W klatce piersiowej czuje okropny uścisk, duży ciężar, który chcę mi zmiażdżyć wszystko. To cholernie boli i nie mam jak tego uczucia zatrzymać. 

Dlaczego aż tak bardzo przez niego cierpię? Czy naprawdę darzę go takim mocnym uczuciem, że teraz odczuwam tego skutki?

$$$$$$$$$$$$$$$

- O, jesteś - usłyszałam na wejściu zdziwioną mamę.

Modliłam się o to, żeby każdy dał mi spokój. Ja nie mam ochoty z nikim rozmawiać, z nikim przebywać, nie chcę nic. Ściągam z siebie buty i nawet nie patrząc na mamę, nawet się nie odzywając, idę do swojego pokoju.

- Hej, hej, hej, Jane - zatrzymała mnie. - Płaczesz? - spytała smutniejąc.

- Nie, wszystko jest dobrze.

Dalej ją ignorowałam i szłam do swojego pokoju, a ona dalej - uparta jak zwykle - szła za mną. Kurwa mać, odpierdolcie się ode mnie wszyscy. Nie mam ochoty na nikogo patrzeć. Chcę być sama, a jedyne miejsce, w którym mogłabym być, zostało złożone przez obietnicę. 

- Jane... Kochanie, co się stało? - spytała troskliwie i zatrzymała mnie na korytarzu.

- Co?! - krzyknęłam. - Zostawcie mnie w spokoju! - nie wytrzymałam i wpadłam w płacz.

Zakryłam twarz w dłonie i zaczęłam płakać. Płakać przy mojej mamie na korytarzu. Od razu zamknęła mnie w objęciach i nic się nie odzywała, a ja tylko wyłam, ryczałam, szlochałam jej w klatkę piersiową. Jest mi tak ciężko... Usłyszałam słowa, które mnie dobiły, które mnie tak zraniły, jak jeszcze nikt inny. Poza tym, to były słowa wypowiedziane z jego ust, które tak pragnęłam pocałować, które tak pragnę całować, a on po prostu się zabawił jak szmacianą lalką...

- Jane, nie płacz, proszę... - rzekła przejmującym się i troskliwym tonem.

- Proszę... - załkałam. - Zostawcie mnie w spokoju...

- Dobrze, ale nie płacz... - przytuliła mnie bardziej.

- Mamo, daj mi spokój dzisiaj, proszę - wyszlochałam.

- Zabije tego kogoś, kto doprowadził moją córkę do płaczu, rozumiemy się? - odsunęła się ode mnie i rzekła poważniejszym i stanowczym tonem. - Jutro nie daje ci spokoju i masz wszystko gadać.

Kiwnęłam tylko głową, jak niewinne dziecko i poszłam do swojego pokoju. Tam od razu rozebrałam się z ubrań i poleciałam, dalej płacząc, do toalety wziąć długą i gorącą kąpiel. 

Będąc w samej bieliźnie stanęłam przed lustrem i spojrzałam na siebie. Zapłakana twarz, czerwone policzki, nosek, nawet opuchnięte usta. Moje oczy to czyste morze łez. Czuje obrzydzenie do siebie. Brzydzę się sobą i to, jak mogłam tak postąpić; jak naiwna idiotka i pozwolić sobie na emocje wobec niego, na jakiekolwiek uczucia żeby mną zawładnęły, kiedy go widzę i dotykam, kiedy on mnie dotyka i jest blisko mnie. Jak mogłam na to pozwolić? Pozwolić wrogowi się zbliżyć do mnie? 

Żeby całował mnie po tych ustach, dotykał po szyi, całował ją. Żeby dotykał moje uda, mój brzuch, moją talię, całe moje ciało było dotykane przez niego. Jak mogłam do tego dopuścić? Jak mogłam pozwolić komuś się dotykać, całować, a później zostać odrzuconym, jak zwykły pies i szmata w jednym? Czuje się jak gówno. 

$$$$$$$$$$$$$$$

Cały czas się wiercę i nie mogę zasnąć. Jest mi ciężko, okropnie ciężko. Moje myśli błądzą wokół jego osoby, wokół jego słów wypowiedzianych jeszcze kilka godzin temu i wokół tego, co będzie jutro. Jak będzie się wobec mnie zachowywać, jak ja będę się zachowywać? 

Jest mi tak przykro, smutno, źle... Serce mnie boli, całe ciało mnie boli, wszystko mnie boli, przez niego, przez Williama. Czuje rozpacz, czuje rozdarcie na kawałki. Dlaczego ja tak mocno to przeżywam? Dlaczego mi bardzo zależało na czymś... z nim? On się mną tak zabawił, a ja głupia... się zauroczyłam...

Ledwo co unoszę się z łóżka i sprawdzam godzinę na telefonie. Jest trzecia dwadzieścia osiem, a na ósmą mam szkołę, piękną noc dzisiaj spędzam... Wstaje na wyprostowane nogi i podchodzę do torby szkolnej.

Pieprzyć to.

Otwieram piórnik i szukam spośród kredek, długopisów i innych przyborów szkolnych tylko jednej, bardzo mi teraz potrzebnej rzeczy. W końcu natrafiam na to, czego szukałam i odkręcam śrubkę. 

Zaczynają mi napływać łzy do oczu, czuje bezsilność i słabość. Jestem słaba i głupia i żałosna. Nienawidzę go, nienawidzę Williama. Po moich policzkach ciekną stróżki łez i nie mogę ich powstrzymać. Wyjmuje metalowe ostrze z temperówki i bez żadnego zastanowienia robię pierwszą kreskę na nadgarstku, na którym po chwili pojawia się pierwsza, czerwona rysa, która z każdą sekundą robi się jeszcze bardziej bordowa. 

Nienawidzę Williama.

Robię kolejną kreskę, kolejną i kolejną. Zsuwam się na ziemie z płaczem, z cichym szlochem i łapie się za nadgarstek, który jest cały czerwony, który z każdą chwilą pozostawia po sobie stróżki krwi. Jestem taka słaba. 

Cały czas płacze i drżę ciałem. To wszystko jego wina. Wszystko wina Williama, nienawidzę go, nie cierpię, nienawidzę z całego serca...

$$$$$$$$$$$$$$$

Na korytarzu jestem ja sama, nie ma nikogo wokół. Nerwowo patrzę na zegarek i jest piętnaście po ósmej - jestem spóźniona. Cały czas zaczesuje włosy za ucho i przegryzam policzek, bo nasza wychowawczyni nienawidzi spóźnień, a teraz mamy z nią lekcję. 

- Przepraszam za spóźnienie - powiedziałam na wejściu.

Wzrokiem przejechałam po całej klasie, która automatycznie spojrzała na mnie. W tym był jego wzrok, który nie wykazywał niczego. Błękitne tęczówki wlepiły we mnie swoje intensywne, piękne spojrzenie, które teraz nienawidzę, które nie chcę, aby na mnie spoglądało. 

- Jane, piętnaście pompek - odezwała się surowym tonem wychowawczyni.

Jęknęłam z dezaprobatą i położyłam torbę na podłogę, a sama zabrałam się za pompki. Nauczycielka wszystkim daje kary, którzy się spóźnią. Nie wiem czemu mnie potraktowała łagodniej, bo tak, to potrafiła dowalić sześćdziesiąt składanek i dwadzieścia pompek, a teraz tylko to? 

Przy jedenastym już miałam problemy. Niektórzy zaczęli swoje motywujące wypowiedzi podsyłać w moją stronę, co tylko mnie denerwowało jeszcze bardziej. Wciągnęłam głębiej powietrze przez usta i dobiłam do piętnastki. Opadłam ciałem na podłogę i próbowałam ustabilizować sobie oddech. 

- Robisz to lepiej niż połowa chłopaków w naszej klasie - mruknęła zadziornie nauczycielka.

- Pani, co pani gada!? - odezwał się Zack. 

- Ciekawe jakby pani sobie poradziła! - dorzucił kolejny chłopak.

- Uciszcie się i słuchajcie - powiedziała, a ja w międzyczasie powędrowałam do swojej ławki, w której już siedziała Caroline. 

- Hej - szepnęła.

- Cześć - uśmiechnęłam się. - Coś mnie ominęło? - spytałam i spojrzałam na nią przelotnie, to znowu na nauczycielkę.

- Niezbyt. Pierdoliła bez sensu - zaśmiała się, a ja prychnęłam tylko.

- No więc, jak z wynikami, moi drodzy... - rzekła podejrzliwie wychowawczyni i spojrzała na całą klasę.

Każdy w milczeniu spoglądał na nauczycielkę, która zaraz nam przedstawi wynik. Chcę tam pojechać, chcę tam bardzo pojechać. Trzymała w nas napięciu, bo spoglądała na każdego indywidualnie, posyłając przy tym drobny uśmieszek. Denerwowało mnie to. 

- Wygraliśmy - rzuciła triumfalnie.

$$$$$$$$$$$$$$$

- Jane? 

Otrząsnęłam się. Spojrzałam na niebieskie tęczówki, które były wbite w moją osobę. Rachel zajadała się obiadem ze stołówki, gdy ja tylko zwykłym jogurtem. 

- Umm, co? - spytałam zdezorientowana.

- Co ty taka nieobecna dzisiaj? - spojrzała na mnie podejrzliwie.

- Nie mój dzień - wzruszyłam ramionami i zajadałam się swoim deserem.

- Nie cieszysz się, że to wy wygraliście konkurs? - spytała.

- Cieszę.

- Jejku, co się stało? - rzuciła taki tonem, jakby już czegoś nie wytrzymywała.

- Źle się czuje, głowa mnie boli i tyle - spojrzałam na nią.

- Mhm, jasne... - pokręciła głową. - Nie chcesz mi powiedzieć, i tyle.

- Naprawdę - posłałam jej stanowcze spojrzenie. 

- Dobrze, niech ci będzie... - ściszyła ton, ale dalej wyglądała na nieufną.

I zapadła między nami cisza. Ona jadła swój obiad, a ja deser. Myślami cały czas błądzę do Williama i do tego, jak dzisiaj mnie ignoruje, jak dzisiaj nawet na mnie nie patrzy. Czemu i to mnie tak boli? Zachowuje się tak, jakby mnie nie znał, dlaczego..? To tak okropnie boli, paskudnie. Serce mnie ściska, brzuch, każdy mięsień się rozrywa, kiedy obojętnie tak przechodzi obok mnie...

Racja - zabawił się, to teraz ma mnie gdzieś. Ale chwileczkę, dlaczego tak bardzo się tym przejmuje, że nie zwraca na mnie uwagi? Po tym wszystkim, co mi zrobił, to to mnie boli, że nawet na mnie nie patrzy..?

- Cześć, Rachel. 

Drgnęłam całym ciałem, kiedy usłyszałam jego głos, a on był słyszalny obok mnie. Zerknęłam w bok i dosłownie obok mnie stał William, który znowu - na mnie nie spojrzał, nie zwrócił nawet uwagi na moją obecność.

- Cześć, co tam? - spytała i spojrzała na niego.

- Dobrze. Idziesz z nami pod wieczór na basen? - spytał milutkim tonem, jakby chciał mi tylko dogryźć.

- Umm... - spojrzała na mnie. - Jane, idziesz? 

- N...

- Zapraszam ciebie, Rachel - przerwał mi poważniejszym tonem.

Spojrzała na mnie smutniejąc, ale uśmiechnęłam się do niej i pokazałam gestem, że może iść nawet beze mnie. 

Poczułam dziwne uczucie w sercu. Taką przykrość, w jednej chwili było mi tak przykro, smutno... A to wszystko jego wina... Chce mi teraz zrobić nazłość, dobić mnie chyba jeszcze bardziej i udaje mu się to, doskonale mu to wychodzi, ta cała gra, gdzie ja byłam tylko pionkiem w niej.

- Mogę przyjść z Loganem? - spojrzała na niego.

- Przyjdź z kim będziesz chciała.

- Jane? - spojrzała na mnie. - Idziesz? - spytała.

- Źle się czuje, nie mam ochoty - odparłam.

- Jane, proszę... 

- Jak nie chcę, to nie - odezwał się wredniejszym tonem.

- Albo mogę - uśmiechnęłam się.

- Tak! - rzuciła triumfalnie blondynka.

Usłyszałam ciche i zdenerwowane prychnięcie z jego strony. Nie zabolało mnie to, a bardziej usatysfakcjonowało i rozbawiło. 

- O której idziemy? - spytała Chel.

- Na osiemnastą - burknął i poszedł w swoją stronę nawet się nie żegnając.

- A temu co? - odwróciła się za nim i zmarszczyła brwi.

- Nie wiem - wzruszyłam ramionami, a na mojej twarzy zaświtał radosny uśmieszek.

$$$$$$$$$$$$$$$

Popełniłam wielki błąd idąc dzisiaj na basen. Moje cięcia na nadgarstku nie wyglądają dobrze i nie mam czym je zakryć. Niestety nie mam już odwrotu, bo za pięć minut Rachel i Logan będą pod moim domem. 

- Jane... - do pokoju weszła moja mama, gdy ja przed lustrem wiązałam stanik od stroju kąpielowego przy karku. 

- Co? - spojrzałam na nią.

- Możesz mi powiedzieć, dlaczego wczoraj płakałaś? - usiadła na moim łóżku.

- Po prostu pokłóciłam się z Will'em i powiedział mi parę niemiłych słów.

Widziałam, jak wypuszcza przeciągle powietrze z ust i zamyka na chwile oczy. Nie mam pojęcia, co to miało oznaczać.

- To nic takiego mamo - odwróciłam się w jej stronę. 

- Skarbie... - wstała i zrobiła krok w moją stronę. - Nadal nie wyrośliście z tego? Czy to was nie nudzi? - spytała z żalem.

- To nie moja wina - burknęłam.

- Kochanie, to nie ma sensu, wasze kłótnie nie mają sensu. Dlaczego nie możecie sobie odpuścić..? 

- Chciałabym.

Sama nie wiem, że to mówię. Chciałabym z Williamem mieć spokój. Zero kłótni, zero nienawiści, zero sprzeczek, awantur, wyzwisk i uprzykrzania sobie nawzajem życia. Mam tego dosyć, jestem tym zmęczona. William mnie wymęczył.

Chcę wrócić do tamtego. Chcę tego, co było przez ostatnie kilka dni między nami. Chcę tamtego Williama, w którym się zauroczyłam, przy którym czułam się miło, przyjemnie. 

- To dlaczego z nim nie porozmawiasz? 

- Bo to William - spojrzałam na nią i wzięłam torbę do ręki. - Idę, do zobaczenia później - wyszłam z pokoju, a ona zaraz po mnie.

- O której będziesz? 

- Nie wiem, może o dwudziestej drugiej, może przed, może po - wzruszyłam ramionami.

- Jane... - rzekła łagodniejszym tonem i spojrzała na mnie, kiedy zakładałam buty.

- Tak? - uniosłam się.

- Porozmawiaj z Williamem... - uśmiechnęła się delikatnie.

- Dobrze - posłałam jej sympatyczny uśmiech i po chwili wyszłam z domu, a przed nim już czekał na mnie samochód Logana.

$$$$$$$$$$$$$$$

- Tego było mi trzeba - uśmiechnęła się Rachel, przy której obok był Logan. 

We trójkę siedzieliśmy w gorącym jacuzzi, gdy William, Zack i - zaproszone przez samego Will'a - Ashley i Cleo, latali po basenach. Nie mam pojęcia, dlaczego je zaprosił. Zawsze mówił, że ich nie lubi, że są puste i są żałosnymi dziewczynami, a naglę zmienił zdanie i zaprosił je? Śmieszne.

Zamknęłam oczy i przyległam ciałem do oparcia. Ciepło rozgrzewało moje ciało i sprawiało przyjemne uczucie, mogłam się wreszcie odprężyć, a także przemyśleć kilka spraw związanych tylko z jedną osobą. 

William - przez cały dzień mnie ignorował, nie odzywał się, nawet rzadko patrzył. Naliczyłam dziesięć sekund jego spojrzenia na mnie, kiedy wyszłam z szatni z Rachel i natrafiliśmy akurat na nich. 

Patrzał wtedy na mnie i przeszywał wzrokiem jak wtedy, jak wcześniej, ten wzrok mi się podobał. Najgorsze w tym wszystkim jednak jest to, że to wszystko było zakładem, on mnie wykorzystał... Ja się, głupia, zauroczyłam, a on... jak zwykłą szmatę potraktował, ja się oddałam temu z myślą, że będzie dobrze...

Patrzę na przytulającą się Rachel z Loganem i czuje ból, tęsknotę, czuje rozpacz i żal, i ból w klatce piersiowej, w mięśniach, brzuchu, wszędzie. Tak mnie William przytulał. Tak mnie William całował. Tak mnie William obejmował i nie puszczał. A to wszystko, kurwa mać, było zakładem.

Zauroczyłam się w nim.

- Jane, idziemy do zamkniętej zjeżdżalni, idziesz z nami? - odezwała się Rachel.

- Nie, ja zostaje - mruknęłam nie otwierając nawet oczu.

- W razie czego wiesz, gdzie nas szukać - usłyszałam, jak wychodzą z jacuzzi.

Drzwi się zamknęły i zostałam sama. Były jeszcze trzy wole jacuzzi, ale tylko ja byłam w sali. Słychać tylko bulgoczącą wodę, która paruje, która pięknie mieni się, bo pod nią znajdują się oświetlające lampki, która sprawia przyjemne uczucie mojej skórze.

Otwieram oczy i unoszę swoją rękę nad wodą. Patrze w czerwone kreski, które nie wyglądają ładnie. Pod nimi kryją się kolejne, ale wcześniejsze. Wszystkie były przez niego. Wszystkie kreski są przez Williama, a tylko jedna należy do James'a.

Zawsze zastanawiało mnie to, dlaczego Will miał bardzo duży problem z tym, że byłam z James'em. Nienawidziliśmy się, a mimo tego on cały czas krążył wokół mojego związku. Teraz jestem naprawdę mu wdzięczna, ale i tak go nienawidzę.

Zostałam wykorzystana przez niego tak samo, jak przez James'a.

Po chwili usłyszałam trzask drzwiami, a po nich dziewczęcy chichot. Podnoszę wzrok do góry i poczułam ukłucie w sercu, kiedy dostrzegłam roześmianą Ashley, a za nią Williama. 

- O, hej - dalej była rozbawiona. Dołączyła do mnie do jacuzzi, a za nią Will, który tylko przelotnie na mnie spojrzał.

- Cześć - powiedziałam obojętnym tonem.

- Dlaczego jesteś sama? - spojrzała na mnie, ale jej uśmieszek z twarzy nie schodził. 

Widziałam, jak zerka co chwilę na Williama, który także z niej wzroku nie spuszczał. Ułożył się wygodniej na swoim siedzeniu i wbił w nią ten swój intensywny wzrok, którym niedawno wpatrywał  na mnie. 

Znowu poczułam ukłucie. Znowu coś mnie okropnie zabolało w sercu i ścisnęło w brzuchu. Czy ja jestem zazdrosna? Czy ja czuje... zazdrość o niego..? Spojrzałam na Ashley, która zaczęła mnie denerwować. Jej uśmiech zaczął mnie wkurwiać. 

Kurwa.

- Hmm? - spojrzała na mnie.

- A, sory - otrząsnęłam się. - Nie wiem, tak jakoś...

- Ooo... Okej - uśmiechnęła się szeroko i powróciła wzrokiem do chłopaka.

I nastała cisza. Słyszałam tylko ciche śmiechy, jej głupkowate chichoty, które mnie doprowadzają do gniewu, do irytacji, frustracji, a jednocześnie... bolesnej zazdrości. Jestem zazdrosna o Williama. On miał patrzeć tak na mnie. On miał cieszyć się tylko dla mnie.

Po chwili zobaczyłam, jak przesuwa się do niego bliżej, a on obejmuje ją ramieniem. Poczułam znowu ścisk na sercu. Coś chciało zmiażdżyć mi go, usiłowało je rozgnieść, tak się okropnie czułam. Mój oddech stał się cięższy, a ręce zaczęły pod wodą dziwnie drętwieć. 

Spojrzałam przelotnie na nich i nie wiem czy to był mój zwid, czy naprawdę widziałam jej dłoń niebezpiecznie blisko jego okolicy dolnej partii ciała. Mimo, że była zanurzona, to i tak wydaje mi się, że... Nie, nie mogę o tym myśleć, kurwa mać.

Zaraz kurwicy dostanę.

Po chwili zobaczyłam, jak jego usta lądują na jej szyi, którą podgryzał i całował. Odwróciłam od razu wzrok i zacisnęłam dłonie na udach. Chcę płakać, chcę bardzo płakać. Moje oczy robią się powoli szklane. Ten widok spowodował jeszcze gorszy ból. Poczułam dziwną gule w gardle, dziwny prąd przechodzący przez całe moje ciało, które kończyło się na sercu, powodując katusze. 

Dlaczego ja nadal tutaj siedzę? 

I naglę usłyszałam, jak się całują. Spojrzałam na nich i momentalnie zbladłam. Nic się nie odezwałam, a mając szklanki w oczach gapiłam się na nich. Widzę, jak on obejmuje ją, a ona go. Jak przysysa się do jego warg, które ją namiętnie i czule całują. Całował mnie tak. 

Moje ciało doznało najokropniejszego bólu, z którym kiedykolwiek się spotkałam. To był inny ból od tego, kiedy mi powiedział Will, że to był zakład. Moje serce się kruszy, czuje, jak się łamie. Na dodatek powoli i boleśnie. Czuje nie do zniesienia przeszywające mnie noże, które wpychają się jeszcze głębiej, aż dotrą do mojej duszy. Moje ręce zdrętwiały i nie mam siły ich poruszyć, nie mam siły poruszyć ciałem.

Patrzę na nich i chcę wpaść w głośny płacz, a zamiast tego pozwalam łzie spłynąć po policzku. Po chwili William otworzył jedno oko i spojrzał prosto na mnie. Patrzał, a jednocześnie  się z nią całował. Nie dowierzałam temu, co widzę, nie chciałam w to wierzyć. Jego wzrok jest centralnie we mnie wbity, taki satysfakcjonowany, wredny, zimny, dumny z czegoś. 

Całują się żarliwie, zachłannie i namiętnie. Po chwili objął ją i podniósł, że siada na nim okrakiem. Rozpadam się, chcę płakać, a tylko pojedyncze łzy ze mnie spływają. Moje serce boli, okropnie boli i nie chce przestać. Chcę zgiąć się w pół, bo tylko tak uniknę tego strasznego bólu. Nie czuje nic, a tylko ból, który jest najgorszy, jaki kiedykolwiek przeżyłam, chcę płakać. 

Widok osoby - w której jest się zauroczonym - a całującej się z inną... To jest męczarnia, to jest coś okropnego... Dlaczego on to robi...

Zamknął oczy i ujął jej policzek, przyciskając tym samym jeszcze bardziej jej wargi do swoich. Pożerał ją, pełen erotyzm, intymne wręcz to się robiło. Znowu poczułam falę bólu, która przeszła przez moje ciało, że aż brzuch mi się delikatnie zgiął. 

Łzy ciekną ze mnie jak chcą. Unoszę się i wychodzę stamtąd. Pozostawiam tą dwójkę samych, całujących się i obściskujących. Krzyżuje ręce pod klatkę piersiową i z opuszczoną głową w dół, gdzie mrugam kilkanaście razy w ciągu sekundy, kieruje się do szatni. Mam dość, mam dość, mam wszystkiego dość.

Pieprzyć wszystko dookoła. Pieprzyć wszystkich dookoła. Pieprzyć Williama, pieprzyć go, kurwa mać. Nienawidzę go, tak z całego serca go nienawidzę...

Wchodzę do szatni i z moich ust od razu wydobywa się żałosny jęk rozpaczy. Moje oczy z każdą sekundą stają się bardziej załzawione, a policzki mokre. Płaczę, wpadłam w płacz, okropny płacz. Cała drżę i nie mogę opanować tego bólu, który nie odstępuje na moment. Moje serce się kraja, rozpada, miażdży. Gardło mnie boli od płaczu, brzuch mnie boli, ręce mnie bolą, nogi mnie bolą. Tak okropnie wszystko boli, ściska mnie. 

Opieram się o moją szafkę i zsuwam w dół. Chowam głowę w przyciągnięte nogi do klatki piersiowej i płaczę, i wyję, i ryczę. Mam go dosyć. Tak bardzo mam go dosyć. Dlaczego tak bardzo przez niego cierpię..? 

Wstaje i ciągnę nosem, przy okazji ścieram łzy z policzków. Otwieram szafkę i ubieram się w swoje ciuchy. Pieprze wszystko, wszystkich, a najbardziej go.

Pierdol się Will. 

Wychodzę na zewnątrz i kieruje się w jedno miejsce. Mogę być sama, będę sama. Mogę robić co chcę, bo będę sama ze sobą i nikt, kurwa nikt, nie będzie mi mówił czy mam tam przychodzić, czy nie.

Pierdol się, Will

$$$$$$$$$$$$$$$

Przepraszam, że nie było rozdziału, ale... Kurwa mać, tak bardzo nie miałam siły go pisać. Jeszcze raz przepraszam.

I naprawdę wstawianie codziennie rozdziałów jest trudne, bo ja serio tego nie pisze godzinę, dwie godziny, a więcej, serio... Zwłaszcza, że teraz mam szkołę i masę nauki -.-



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro