Rozdział 17

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Odpalam kolejną zapałkę i wyrzucam przed siebie. Patrzę na ogień, który po kilku sekundach i tak gaśnie. Od dwóch godzin jestem tu, gdzie nie powinnam. Od dwóch godzin tylko siedzę na starej, zniszczonej kanapie i patrzę przed siebie, patrzę przez rozbite okno na ciemne niebo, po którym jest morze gwiazd. Wyrzucam przed siebie albo zapałki, albo sprawdzam cały czas telefon, z którego leci jakaś piosenka.

Przestałam płakać godzinę temu, ale dalej czuje w ustach posmak słonych łez, dalej czuję mokre rzęsy, kiedy trzepoczę nimi. Jest mi zimno, ale nie chcę wracać na razie do domu, matka i tak myśli, że siedzę u Rachel po basenie. Dochodzi dwudziesta trzecia i nie chcę ani iść do domu, ani w ogóle ruszać się z tego miejsca.

Nie czuje nic poza smutkiem, poza żałosną rozpaczą, ale za czym? Za Williamem? 

Chyba tak. Tak - za nim. Widok go, całującego się z Ashley spowodował u mnie najgorsze uczucie, którego jeszcze chyba nigdy nie przeżyłam. Z James'em tak nie miałam, z nikim tak nie miałam, jak z nim. 

Dlaczego czuje tą okropną zazdrość? Dlaczego chcę być na jej miejscu? Dlaczego ona? Czemu nie ja? Dlaczego, kurwa mać, to był zakład? Tak bardzo chce mi zniszczyć życie? Udaje mu się to. Z łatwością mu się udaje. Nigdy, jeszcze nigdy tak się strasznie nie czułam, jak przez te dni, jak teraz. Pomimo tego, że wiele razy powodował u mnie płacz, to jednak ten jest najgorszy.

Zauroczyłam się. Zauroczyłam w Williamie, a on po prostu się zabawił. Jaka ja głupia byłam, że dopuściłam do tego, do tego uczucia, w ogóle go do siebie, do bliższych kontaktów... 

Sięgnęłam po telefon i zmieniłam na kolejną muzykę. Odłożywszy telefon z powrotem na miejsce, chwyciłam za zapałkę i ponownie nią pstryknęłam. Ogień pojawił już się w locie, ale gdy tylko dotknął ziemi - zniknął. 

Jak William.

Dziewczyna siedziała na kolanach swojego chłopaka, który właśnie skończył palić ze szklanego naczynia marihuanę. Podał jej, choć wiedziała, że to złe. Wzięła do ręki i przystawiła usta do ustnika. 

- Wiem, że jesteś dzielna - mruknął w jej stronę i zaczął rozpalać.

- Za twoje zdrowie - spojrzała na niego.

- Za moje zdrowie - wymruczał z zadziornym uśmieszkiem.

Dziewczyna wciągnęła całą zawartość znajdującego się dymu w naczyniu. Nie kaszlnęła, nie odważyłaby się nawet, a żeby tylko przypodobać się chłopakowi. Trzymała w płucach ile się da tego okropnego ścierwa, które pali trzeci raz w życiu. Chłopak ją z fascynacją obserwował, aż wypuściła dym. 

- Jane, jesteś boska - zachwycał się.

- Ty mnie tego nauczyłeś, James - chwyciła go za podbródek i złączyła usta.

Zaczęła się namiętna walka między nimi. Pochłaniali siebie nawzajem, żadne z nich nie chciało się oderwać od ust. Chłopak objął ją wokół i posadził na swoich kolanach. Jego ręce zaczęło pieścić jej gołe uda, po których przechodził przyjemny dreszcz. 

Pomimo gorącej atmosfery, która pogoda im sprzyjała dzisiejszego, ciepłego i wakacyjnego dnia - między nimi było jeszcze gorzej. Rozpaleni, pożądani przez siebie, podnieceni i pragnący siebie nawzajem... Wszystko to przerwało odchrząknięcie. Dziewczyna oderwała się od swojego chłopaka i przekręcając oczyma spojrzała w bok.

Stał tam on - nienawidziła go, nienawidził jej, nienawidzili siebie, a jednak znowu przyszedł. Znowu ją szpieguje i znowu zacznie jej marudzić.

- Will, czego ty chcesz?! - warknęła w jego stronę.

- Twoja mama pytała, gdzie jesteś. Nie odbierasz telefonów, Jane - skrzyżował dłonie na klatce piersiowej i oparł się o zniszczoną futrynę drzwi, a raczej ich brak, po prostu ścianę. 

- Nie obchodzi mnie to. Spierdalaj stąd - mruknęła i uśmiechnęła się. James chwycił jej policzek i przyciągnął do siebie. Zaczęli się całować, nie zwracając uwagi na chłopaka obok.

- Jane - czarnowłosy dał mocny nacisk na jej imię, gdzie ona zniecierpliwiona i sfrustrowana jego obecnością odkleiła się od swojego chłopaka.

- Czego ty jeszcze chcesz?! - spojrzała na niego gniewnie. - Czego nie rozumiesz w słowie ''Spierdalaj stąd''!?

- Radzę ci iść do domu - spojrzał na nią, nie ukazując żadnych emocji. 

Dziewczyna zeszła z chłopaka i jęknęła z dezaprobatą. Jej kochanek nawet nie raczył wstać, a tylko sięgnął po szklane naczynie i zaczął ponownie nabijać lufę. 

- Muszę iść, James... - spojrzała na niego ze smutkiem.

- Rozumem, maleńka. Wiesz, gdzie mnie znaleźć w razie czego - uniósł głowę w górę i mrugnął do niej, uśmiechając się przy tym zadziornie.

- Przyjdę później - chwyciła obiema dłońmi jego policzki i złączyła usta w czuły i namiętny pocałunek.

- Kocham cię - wyszeptał.

- Ja ciebie też kocham - przegryzła ostatni raz jego wargę.

Z trudem opuściła pomieszczenie, w którym przesiaduje często ze swoim chłopakiem. Teraz go niestety nie opuściła z nim, a z nienawidzonym wrogiem numerem jeden. Nawet się do niego nie odezwała, a wyminęła i udała się do wyjścia przez najbliższą dziurę w budynku. 

Wyszła na świeżę powietrze i aż poczuła, jak jej źrenice się zmniejszają przez te światło. Zakryła swoje oczy ręką i z trudem patrzała przed siebie. Obok niej pojawił się po chwili William - jej wróg.

- Jesteś idiotką... - fuknął zdenerwowany.

- Przestań się wpierdalać, Will - warknęła w jego stronę.

- Zobacz, jak ty wyglądasz! Robi z ciebie ćpunkę! - krzyknął w jej stronę.

- Ty też palisz, i co z tego?! - spojrzała na niego. Jej oczy były zezłoszczone, ale jednocześnie czerwone i opadnięte przez skutki palenia marihuany.

- Nie mogę w to uwierzyć, jak ty się marnujesz... - pokręcił głową. - Skończysz, jak on i jego koledzy, Jane.

- Grozisz mi? - prychnęła. - Zajmij się swoimi sprawami, fujaro - zachichotała.

- Jesteś żałosna. Nienawidzę cię, jebana idiotko.

- Też ciebie nienawidzę, jebany idioto.

Patrzę w jeden punkt i przypominam sobie te chwile, kiedy William zawsze miał wymówki, żeby tylko odciągnąć mnie od James'a, żebym tylko nie siedziała z nim. Zawsze, ale to zawsze mi przeszkadzał, wpieprzał się, marudził i kłamał, żeby tylko mnie wyciągnąć od niego...

Teraz to doceniam. Teraz te jego wszystkie akcje rozumiem i doceniam z całego serca, dziękuje mu nawet, choć tego nigdy nie powiedziałam. To dzięki niemu nie skończyłam na dnie jak James. To dzięki niemu teraz nie przeżywam tego, co przeżywałam z James'em. 

Choć teraz on powoduje u mnie gorsze uczucia, to i tak dziękuje za to, co robił kiedyś. Nie skończyłam jak James. Nie skończyłam jak on. Ja żyje i wyszłam z tego gówna, które kiedyś mnie otaczało podczas związku z nim. I to wszystko dzięki Williamowi, który teraz mnie skrzywdził gorzej, niż on, który mnie rani do takiego stopnia, że przez niego się tnę? Że to przez niego robię kolejne, kolejne i kolejne kreski na skórze? To on jest tego wart? Jestem aż tak głupia, żeby to właśnie przez niego się ciąć? 

Jestem po prostu słaba. Uciekam od tego problemu, który zwie się uczuciem do niego, uciekam od bólu psychicznego, a powracam do fizycznego. Zadanie sobie bólu, skrzywdzenie siebie jest lepsze, niż żeby to robił ktoś inny. Zwłaszcza ktoś, na kim ci zależy. Zależy mi na Williamie.

Zadzwonił mój telefon. Patrzę na wyświetlacz i pokazuje się mama, ale nie mam ochoty rozmawiać, rozmawiać z nikim. Odrzucam połączenie i opieram się całym ciałem o kanapę. Spoglądam na niebo, które cały czas jest takie same. Znowu zaczął telefon dzwonić, a ja znowu odrzucam.

Próbuje się cały czas do mnie dodzwonić, a ja odrzucam, odrzucam i odrzucam. W końcu nie wytrzymuje, bo to dziesiąty raz, kiedy natarczywie się do mnie dobija.

- Halo? - burknęłam oschle.

- Jane, gdzie ty jesteś? - prawie że krzyknęła.

- U Rachel.

- Nie ma ciebie u niej! Dzwoniłam i do niej, i do Williama! Wrócili dwie godziny z basenu, ale nie z tobą! Gdzie ty do cholery jasnej jesteś?

- Przyjdę niedługo.

- Jane, masz dziesięć minut... - syknęła zniecierpliwiona. 

- Cześć.

Rozłączyłam się i wrzuciłam telefon do kieszeni. Schowałam twarz w dłonie i łokcie oparłam o kolana. Chcę płakać. Chcę znowu płakać i to przez niego. Wrócili dwie godziny temu, a Rachel do mnie nie zadzwoniła, dlaczego jest mi z tego powodu przykro? Zauważyła, że mnie nie ma i nie zadzwoniła, dlaczego? Nie mogę liczyć na nikogo, każdy ode mnie się odwraca... Tracę wszystkich wokół, to moja wina? Co ja zrobiłam..? Dlaczego czuje się taka samotna, taka słaba...

Po chwili mój telefon znowu zaczął dzwonić. Już mam dosyć tego. Wyciągam go z kieszeni i już miałam rozłączyć i go wyłączyć na dobre, ale napis Chel♥ spowodował, że serce mi przyspieszyło. Przeciągnęłam od razu za zieloną słuchawkę i przyłożyłam komórkę do ucha.

- Halo? - spytałam.

- No hej, i jak tam? - rzuciła rozweselona.

- Ale co? - zmarszczyłam brwi.

- Jak to co? Spotkanie! - przeczuwałam, że się uśmiecha.

- Rachel, jakie kurwa spotkanie? - zdziwiłam się. O co jej chodzi? O czym ona pieprzy? 

- No... William powiedział, że zwinęłaś z basenu na jakieś spotkanie, nie wiem... Podobno z jakimś chłopakiem - powiedziała niepewnie.

Momentalnie zbladłam i pomrugałam kilka razy. Co? Czy on jej wmówił historyjkę, dlaczego ja poszłam z basenu? Dlaczego tak skłamał? 

- Jane? Jesteś tam? 

- A, tak, tak, jestem - otrząsnęłam się.

- Więc? Jaki to szczęściarz? - mruknęła.

- Żaden - rzuciłam od razu. - Nie byłam na żadnym spotkaniu. 

- To gdzie ty kurwa jesteś? - spoważniała. - Jane...

- Wszystko jest dobrze. 

- Jane.. ? - powiedziała tak, jakby już coś podejrzewała.

- Wszystko jest dobrze - uśmiechnęłam się pod nosem.

Nic nie jest, kurwa, dobrze.

- To gdzie jesteś? - naciskała dalej.

- Musze kończyć, jutro porozmawiamy, cześć.

- Jane...

Nie dokończyła, bo rozłączyłam się. Wrzuciłam telefon do kieszeni i spojrzałam na swoje buty, które teraz mnie zaciekawiły.

Dlaczego... Dlaczego on ją tak okłamał? Czemu nie powiedział prawdy, że wybiegłam z płaczem, a później uciekłam? I to na dodatek z takiego powodu, że widziałam go całującego się z Ashley. Chowam twarz w dłonie i zaczynam cicho płakać, znowu. Czuje już mokre ręce od łez, czuje już mokry nos od kataru, który żałośnie ciągnę. Serce mnie znowu boli, znowu mnie ściska i powoduje te okropne uczucie. Płaczę i nie mogę przestać. Jestem taka żałosna.

Nacisk drugiej osoby na kanapę spowodował u mnie przerażenie. Gwałtownie uniosłam głowę w górę i przesunęłam się. Moje serce jeszcze bardziej przyspieszyło i zabolało, gdy zobaczyłam Williama.

Siedział i nic się nie odezwał, a tylko rozglądał wszędzie. Nawet na mnie nie spojrzał. Co on tutaj robi? Skąd on wiedział, że ja tutaj jestem? Dlaczego..? Dlaczego?! Czuje ścisk w brzuchu, kuje mnie w klatce piersiowej i jeszcze bardziej chce mi się płakać, ale zamiast tego żałośnie rękawem kurtki ścieram łzy z policzków i ciągnę nosem. 

Nie odzywam się, a siebie i odsuwam się po raz kolejny od niego. Dzieli nas taka odległość, że mogłaby wejść między nami jeszcze jedna osoba - niewiele tak naprawdę. 

- Dlaczego? 

Powoli unoszę swój wzrok i patrzę na niego i dziwie się, czemu zadał takie pytanie. Moje serce jeszcze bardziej przyspiesza i kuje, nie wiem czemu.

- Dlaczego, Jane? - spytał i wreszcie spojrzał na mnie.

Jego błękitne oczy, piękne oczy patrzą na mnie. Gapi się w moje zapłakane, a sam żadnych emocji nie ukazuje, nic, a tylko patrzy i nie odwraca wzroku. Boli mnie to, bo tak intensywnie patrzał na Ashley.

- Idź stąd... - prawie że szepnęłam i odwróciłam od niego wzrok. Wlepiłam go w buty i wyglądałam teraz jak niewinne dziecko.

- Jane, dlaczego? - gwałtownie wstał i spoważniał. 

Czułam jego intensywny wzrok na sobie. Wypalał we mnie dziurę wręcz. Zamknęłam oczy i przegryzłam policzek, pozwalając w między czasie łzie spłynąć po policzku. Boli mnie to, okropnie mnie to boli. Chcę się zgiąć w pół, ale nie mogę, nie mogę przy nim, a jednak już płaczę, zaczynam płakać.

- Dlaczego tutaj przyszłaś?! - krzyknął zły.

- Spierdalaj ode mnie William! - krzyknęłam łamliwym tonem.

Chcę płakać.

- Złamałaś obietnicę... - powiedział ze smutkiem.

- Nie obchodzi mnie to! - gwałtownie wstałam i ponownie łza spłynęła ze mnie. Nie spojrzałam nawet na niego, a dalej gapiłam się w swoje i jego buty, bo stał na przeciwko mnie. - Nienawidzę cię, Will! Nienawidzę! 

- Obiecałaś tu nie przychodzić! - krzyknął.

- Nie obchodzi mnie to! Wypierdalaj do Ashley!

- Więc o nią jesteś zła? - prychnął.

- Zabaw się z nią, jak ze mną! Potraktowałeś mnie jak szmatę, Will! Nienawidzę cię! - powiedziałam i jednocześnie wpadłam w płacz. - Przez ciebie czuje się jak szmata! Nienawidzę cię! Dlaczego to zrobiłeś?! Dlaczego... - opadłam bez sił na kanapę.

Zaczęłam płakać. Jest mi przykro, smutno, czuje się okropnie. Jeszcze on na to wszystko patrzy, a to jego wina, on mnie do tego stanu doprowadził. Serce mnie kuje, przez całe moje ciało przechodzi dziwny prąd, który uderza w klatkę piersiową najbardziej. Czuje, jak mi ręce drętwieją, jak nogi słabną, uginają się. Ja tylko płaczę. 

- Wykorzystałeś mnie... Zabawiłeś się, Will... - szlochałam. - Wykorzystałeś jak James! - krzyknęłam.

- Kłamałem! 

Momentalnie mi serce stanęło. Nie, nie, nie, nie, on nie kłamał, on teraz kłamie. On nie miał powodu wcześniej, żeby kłamać, a teraz ma - litość. Lituje się nade mną i tyle. 

- Przestań! - krzyknęłam. - Kłamiesz teraz! Nienawidzę cię! Wykorzystałeś mnie jak James! Nienawidzę cie! Najlepiej zniknij jak on! 

Nie odezwał się. Wykrzyczałam to, co pierwsze mi się nasunęło, choć nie powinnam. Czuje teraz wyrzuty sumienia, czuje okropny ból, który mnie dziwnie odwiedził. Jak mogłam mu to powiedzieć? Jak mogłam powiedzieć, żeby zniknął jak James? James nie żyje... 

Jak ja mu mogłam to powiedzieć..? 

- Jane... - powiedział smutniejąc.

- Idź stąd, Will... - szepnęłam.

- Nie. Nie pójdę - powiedział stanowczo.

Poczułam jego ciepłe dłonie na moich kolanach. Spojrzałam przed siebie i zobaczyłam, że kucnął i wpatruje się we mnie. Dotykał mnie, dotykał mnie delikatnie, miło, przyjemnie. Dotykał mnie jak wcześniej. Jego ciepłe dłonie znajdowały się na moich kolanach i kciukiem w wolnym tempie zataczał kręgi. Patrzał prosto na mnie, a jego oczy nie wykazywały nic, jak tylko żalu. Był smutny, bo powiedziałam mu najokropniejszą rzecz, a wcale tak nie myślę, wcale tak nie chcę.

- Nie chcę cie znać... - odwróciłam od niego wzrok i w tym samym czasie łza spłynęła po moim policzku. Znowu.

- Jane, ja kłamałem... Nie było żadnego zakładu...

- Kłamiesz! - ponownie na niego spojrzałam. - Kłamiesz, nie kłam mnie! - krzyknęłam. - Wykorzystałeś mnie, a później zabawiałeś się tak samo z Ashley! Nienawidzę cię! Potraktowałeś mnie jak prawdziwą szmatę!

- Jane, nie było żadnego zakładu, specjalnie tak powiedziałem! - zacisnął dłonie na moich kolanach, choć zrobił to i tak w delikatny sposób.

- Nie wierze w to! Nie kłam mnie! 

- Nigdy bym się nie założył o ciebie! 

Aż mnie ukuło w sercu. Nie wiem czy mam się cieszyć, czy smucić, i czy w ogóle mu w to wierzyć. Czuje, jak moja jedna strona się rozpłynęła z powodu tego, co powiedział, ale druga strona dalej walczy i dalej nie chce w to wierzyć. Te strony to serce i mózg, a każdy mówi; słuchaj głosu serca...

- Nie kłam mnie... - załkałam i prawie szepnęłam.

Mam dosyć, jestem zmęczona wszystkim. Płaczę i nie mogę przestać, on wszystko niszczy, mnie niszczy. Nie mam siły na nic. Wszystko mnie boli, wszystko mnie piecze, kuje i przeszywa okropny ból, a to wszystko jego, jego, jego, jego wina.

- Jane, nie okłamuje ciebie! - ujął mój policzek i zmusił, żebym na niego spojrzała.

Jego dłoń spowodowała u mnie rozpływające się ciepło w środku i dreszcz. Kciukiem od razu ścierał ze mnie łzy i robił to w sposób kojący, co jeszcze bardziej powodowało mięknięcie moich nóg pod nim. 

- Will, przestań... - zamknęłam oczy.

- Spójrz na mnie.

- Przestań... - odwróciłam głowę w bok, choć dalej jego dłoń spoczywała na moim policzku.

- Spójrz na mnie, proszę - wyszeptał.

Spojrzałam jak poprosił i zetknęłam się z jego błękitnym spojrzeniem prosto na mnie. 

- Nienawidzę cię... - szepnęłam wpatrzona w jego oczy.

- Przepraszam cię.

- Dlaczego mam ci wierzyć, że to nie był zakład? 

- Nigdy bym się o ciebie nie założył... - odgarnął włosy z mojej twarzy. - Jane, przepraszam...

- Powtórz.

- Przepraszam - spojrzał mi czulej w oczy.

Już chciałam coś powiedzieć, ale wplótł dłoń w tył moich włosów i gwałtownie wpił się w moje usta. Jęknęłam i nie odwzajemniałam pocałunku, choć bardzo chciałam, to nie mogłam. Nie chcę do mnie dotrzeć to, że on mówi prawdę, że jednak nie było zakładu. Co jeśli naprawdę nie było? Dlaczego w takim razie to powiedział? 

Jego miękkie, ciepłe wargi stykały się w moimi. Nie mogłam się odezwać, nawet nie odciągałam go od siebie, bo jakoś... nie chciałam. 

- Przepraszam - wyszeptał i ponownie wpił się w moje usta, a ja ponownie nie odwzajemniałam pocałunku.

- Nie okłamałem cię - odkleił się ode mnie, choć minimalnie. Jego usta stykały się z moimi.

Nie odpowiedziałam, a ciężko oddychałam. Mój brzuch zaczął wariować, serce zaczęło szaleć, tętno przyspieszać - znowu. Znowu to czuje, znowu przy nim, zawsze przy nim. Przyjemne dreszcze mnie przechodziły przez jego pocałunki, których i tak nie odwzajemniałam, choć chciałam. Miałam motylki w podbrzuszu, a dziwny prąd odwiedzał moją kobiecość. To przez jego dotyk? Ponownie się we mnie wpił i drugą dłonią ujął mój policzek. Nie całował żarliwie, a tylko czekał na mój ruch. Jego usta były połączone z moimi w czułym pocałunku, co bardzo chciałam pogłębić.

- Pocałuj mnie.

Pieprzyć to.

Wplotłam dłonie w jego włosy, a on znowu wpił się w moje usta. Odwzajemniłam pocałunek, który od razu zaczął nabierać tempa i rytmu. Tego potrzebowałam najbardziej - jego, Williama. Chcę go dla siebie, chcę go całować, chcę go dotykać. Chcę być całowana przez niego, chcę być dotykana przez niego. 

Uniósł się, a ja wraz z nim. Złapał mnie za pośladki i podniósł, a ja od razu oplotłam go wokół nie przestając całować. Usiadł na kanapie i nie wypuszczał mnie z objęć. Nasze pocałunki stawały się namiętne z każdą sekundą. Całował mnie, smakował całą i na moment nie przestawał. Dłońmi ujęłam jego policzki i teraz to ja poprosiłam o wejście do środka, które bez żadnego problemu mi udzielił. Zetknęłam się z jego językiem, który zaczął błądzić wokół mojego kolczyka i się nim fascynować, podniecać.

Pragnęłam go jeszcze bardziej z każdą sekundą. Pomyśleć, że jeszcze dwa lata temu całowałam się tutaj z James'em, a teraz całuje się z nim - z osobą, którą nienawidzę, która mnie nienawidzi, którzy nienawidzą siebie. Pragnę go jeszcze bardziej niż James'a.

Ale co to może oznaczać? Skoro... James był moim chłopakiem, kochałam go, pragnęłam... Ale jeszcze bardziej pragnę Williama..? 

O mój boże.

$$$$$$$$$$$$$$$

Przepraszam!!!!! x.x

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro