Rozdział 21

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ostatnia myśl, która teraz siedzi mi w głowie i jestem okropnie nią przejęta, to to, że jesteśmy nad jeziorem, gdzie pogoda dopisuje piętnastoma do siedemnastu stopni. Do teraz przeklinam siebie w myślach za to, że nie wzięłam więcej lżejszych ubrań. 

Ośrodek jest w samym środku lasu z niedaleko położonym jeziorem. Autokar zaparkował na wielkim parkingu, z którego od razu widać drewniane domki i niedaleko wielki budynek – jak się nie mylę – główna placówka. Wysiadłam z autokaru i co pierwsze, to zdjęłam z siebie kurtkę i płaszcz, mogąc wreszcie odetchnąć z ulgi. Po zabraniu walizek, wychowawczyni podarowała nam klucze do pokoi i razem z dziewczynami skierowałam się do odpowiedniej chatki, ponumerowanej czwórką. 

- Za piętnaście minut widzę wszystkich ubranych na sportowo! - krzyknął nasz przewodnik. - Spotykamy się przed głównym budynkiem!

Dotarłam z dziewczynami do pokoju i już byłam zadowolona z wnętrza. Jest bardzo przytulny i przewyższa tu kolor pomarańczowy. Panele na podłodze, jak i na ścianach są z drewna mahoniowego. Po prawej stronie przy ścianie znajdują się dwa łóżka, a po następnej kolejne. Każde łóżko ma stolik nocy tego samego koloru, co panele i ściany. Na nim nocna lampka, która daje takim światłem, że jeszcze bardziej ten pokój staje się majestatyczny. Na dodatek na oknach są pomarańczowe żaluzje, które idealnie łączą się z lampkami. Światło w pokoju jest piękne i aż wyjść się z niego nie chce. Oczywiście znajduje się stolik, duża szafa na ciuchy i są kolejne drzwi do łazienki, która posiada w sobie podobne kolory, ale z dodatkiem białego.

Ja i Mia mamy łóżka obok siebie, a Caroline osobno po drugiej stronie. Nie rozpakowałyśmy się, a ubrałyśmy luźniej. Ubrałam na siebie czarne legginsy i szarą bluzę bez kaptura. Związałam włosy w kitkę i zmierzyłam sobie cukier, a następnie wstrzyknęłam insulinę. Wzięłam jeszcze jakiegoś czekoladowego batonika i wyszłam z dziewczynami na zbiórkę, gdzie już wszyscy z klasy się znajdują.

Nie rozumiem tej pogody. W zimę, jak jest piętnaście stopni, to tylko bluza, a inni nawet potrafią już w krótkich bluzkach chodzić, ale jak w lato jest piętnaście stopni, to płaszcz, a stare babcie kurtki!

- Dobra młodzież, dzielimy się na dwie grupy - klasnął w dłonie nasz przewodnik. - Liczycie od jeden do dwóch.

Mężczyzna w krótkiej, czarnej koszulce i spodniach moro wskazał na dziewczynę z końca i od niej już zaczęło się liczenie. Wypadło na mnie, że jestem numerkiem jeden i na całe szczęście jestem z Carolinę i Mi'ą. Niestety do mojej drużyny należy Ashley... Ja naprawdę nic do niej nie mam, ale... kurwa mać, denerwuje mnie. Denerwuje mnie już jej osoba, jak na nią patrzę. Może i się uśmiecha do mnie, może jest trochę smutna, ale mnie to nie obchodzi. On ją całował. On ją dotykał jak mnie. To mnie boli i tego nie zapomnę. 

William był numerkiem dwa, a Zack był ze mną. Widziałam jego spojrzenie, jak obserwował swojego najlepszego przyjaciela, który staję obok mnie i uśmiecha się, choć nie zwracałam na to uwagi. Nie wiem czy Will był zdenerwowany, czy oburzony tym faktem, ale to najbardziej mnie usatysfakcjonowało.

- Zaczynamy od paintball'a! - powiedział przewodnik. - Drużyna numer jeden to atakujący, a numer dwa obrońcy. Zapraszam za mną wszystkich po odzież i miejsce gry.

I oczywiście Caroline zaczęła się podniecać, jak to będzie cały czas w Patricka celować. Jest w nim zauroczona i nie wiem, czy przypadkiem on też w niej. Na pewno mają coś ku sobie. Ja cały czas krążyłam myślami wokół tego, aby idealnie trafić kulką w Williama. Może serce, może krocze, cokolwiek. Po prostu chcę być tą, od której wypadnie z gry.

Stanęliśmy przed wielkim kantorkiem i przewodnik zaczął rozdawać ubrania. Były to typowo wojskowe kombinezony, ale drużyna jeden miała na ramieniu czerwoną plakietkę, a drużyna numer dwa niebieską. To było śmieszne, jak oglądało się dziewczyny z naszej klasy, które wyglądają w tych strojach, jak w jakimś worku. Cieszyłam się, że należę do tych, które akurat dostały dopasowane. Mia jest chudą, drobną i niską dziewczyną i wyglądała komicznie, a zwłaszcza z kaskiem, którego musiała cały czas poprawiać.

Wzrokiem przeleciałam po chłopakach i nie mogłam się napatrzeć. Czy tylko mi się podoba płeć męska, kiedy jest w jakimkolwiek jednoczęściowym stroju? Na przykład wojskowym, a najbardziej motorowym? Na dodatek te stroje tak opinały ich ciała, że wszystkie atuty podkreślały. Szerokie ramiona, szczupłe nogi, płaski brzuch i idealna budowa ciała.  

A najbardziej wzrok skupiłam na pewnym kretynie, który wyglądał... William jest piękny. O boże, muszę przestać myśleć o Williamie w ten sposób, muszę zapomnieć, mieliśmy zapomnieć oboje, a dopiero teraz po dłuższej chwili zorientowałam się, że patrzy na mnie tak samo, jak ja na niego. 

Gwałtownie odwróciłam wzrok w drugą stronę, paląc się z rumieńców. Moje serce przyspieszyło ponownie, a ciało zaczęło się rozgrzewać. To wszystko jego wina, a ja muszę zapomnieć i zapomnę, dam radę. Co z tego, że praktycznie widzimy się codziennie? Zapomnę.

Przewodnik rozdał dla wszystkich strzelby i poprowadził nas na teren gry. Był to ogromny budynek z piętrem. Typowy budynek dla takich gier; Białe ściany, po których są jakieś bazgroły, kamienna podłoga, wszędzie porozwalane cegły, okna powybijane, brak drzwi, zero światła, a tylko przedostające się przez dziury. Nie zabrakło także dekoracji, którym były zniszczone samochody, ogromne opony i szerokiej objętości kolumny ciągnące się aż do sufitu. 

- Dobra, teraz cicho, bo tłumaczę zasady gry - stanął przed wejściem. Na wszystkich patrzał surowo i srogo, co jeszcze bardziej przypominał strasznego mężczyznę, który właśnie wyszedł z wojska.

- Zaraz zaproszę obrońców na samą górę, gdzie znajduję się flaga, którą atakujący, czyli wy czerwoni - wskazał na moją grupę. - ...będziecie musieli zdobyć. Oczywiście nie obejdzie się bez walki, jak to w tej grze chodzi. Teraz proszę mnie posłuchać, bo z tymi kulkami nie ma zabawy - stał się nagle poważniejszy, a jak to połowa chłopaków z klasy - i tak mieli to gdzieś, a byli zniecierpliwieni i głodni strzelaniny.

- Dostanie taką kulką naprawdę boli, dlatego radziłbym ostrożnie strzelać do dziewczyn - spojrzał na płeć piękną, a chłopacy tylko podgwizdywali. - Oczywiście to nie znaczy, że wy, dziewczyny, możecie, za przeproszeniem... napierdalać w facetów ile wlezie tymi kulkami - zaśmiał się, a wszyscy razem z nim. 

- Kto dostanie kulką, od razu schodzi z pola bitwy. Oczywiście nie muszę wspominać o tym, że do swoich się nie strzela, prawda? - spojrzał na wszystkich, a każdy przytaknął. - Zapraszam grupę niebieską za mną, a wy tutaj czerwoni zaczekajcie.

Druga grupa weszła do środka, a ja w między czasie wyjęłam swojego czekoladowego batonika i w spokoju zaczęłam się zajadać. Niestety mój spokój nie potrwał zbyt długo, bo Ashley podeszła do mnie ze smutnym wyrazem twarzy i widać było, że na siłę próbuje być radosna.

- Hej - odezwała się cicho.

- Cześć - spojrzałam na nią przelotnie.

- Jwow, jesteś na mnie zła? Nie odzywasz się w ogóle do mnie...

- Co? Nie - uśmiechnęłam się i schowałam papierek do kieszeni. 

- Jesteś zła o to, że całowałam się z...

- Nie - przerwałam jej. Wyraziłam się jasno i stanowczo, na co ona aż drgnęła.

- Od tamtego momentu się do mnie nie odzywasz. Wyszłaś nawet z jacuzzi jak poparzona... 

Naprawdę ona się tym zadręcza? Nie to, ze jakoś miło mi z tego powodu, naprawdę mam to gdzieś, ją mam gdzieś. Ja tego nie zapomnę i nie mam zamiaru po tym wszystkim dalej mieć z nią takie kontakty jak wcześniej, nie. Nawet mu tego nie wybaczyłam do końca, a co dopiero jej. Jak się do niego kleiła... kurwa mać, dlaczego to tak boli, że mam ochotę się zgiąć w pół na samo wspomnienie tego, jak żarliwie go całowała? Jak go dotykała? Jak się, kurwa mać, żałośnie uśmiechała do niego? 

- Po prostu mam ciężkie dni od dłuższego czasu, może dlatego - wzruszyłam ramionami i spojrzałam na nią obojętnie, gdy ta miała cały czas przybity wyraz twarzy. Ani trochę mnie to nie ruszyło.

- Will i tak się zabawił. Dzień później nawet na mnie nie spojrzał, a powiedział, żebym spierdalała... - posmutniała.

Ciekawe.

- Cooo? - powiedziałam przejętym głosem i spojrzałam na nią. Spostrzegawczy od razu wykryłby tutaj drwinę, którą nią darzę. 

Jakie to przykre, że ją odrzucił, ojejku! 

- Dlaczego ci to powiedział? - spytałam, a bardzo, bardzo powstrzymywałam wybuch śmiechu.

- Nie wiem, mam go gdzieś... Nie chcę się z tobą kłócić, przepraszam, Jwow... - spojrzała na mnie. 

- Ale my się nie kłócimy, w czym problem? - zmarszczyłam brwi.

- No myślałam, że zła jesteś na mnie z tego powodu, że się z nim całowałam...

- Ash, słyszysz się? - prychnęłam. - Przecież ja i Will nienawidzimy siebie, więc dlaczego naglę uważasz, że jestem zła, że z kimś on się całuje? - spojrzałam na nią z kpiną.

Jestem wkurwiona.

- Nie... po prostu myślałam... Jejku, nie wiem...

- Dobra, wyluzuj już - poklepałam ją po ramieniu. - Wszystko jest dobrze, okej? - posłałam jej sympatyczny uśmiech.

- No dobra - uśmiechnęła się.

- Zapraszam wszystkich! - usłyszeliśmy donośny głos przewodnika.

Weszliśmy na pole gry i już z daleka dostrzegłam kilkoro ludzi z drużyny przeciwnej, którzy zapewne nie pozwolą nam przedrzeć się na piętro. Mam tylko nadzieję, że spośród nich jest William, którego mam zamiar załatwić. 

- Na znak syreny gra startuje. Pamiętajcie o tym, aby nie zrobić sobie krzywdy i uważajcie pod nogi! - powiedział i po chwili zniknął nam z oczu, a każdy wokół zaczął ustawiać się.

- Na kogo polujesz? - obok mnie pojawił się Zack.

- To oczywiste, że na Williama - prychnęłam i obdarowałam go krótkim spojrzeniem.

- Będę pierwszy - powiedział zadziornie.

- Nie wydaje mi się.

- A wiesz, jak do teraz mnie jajka przez ciebie bolą? - powiedział z wyrzutem, na co ja wybuchłam śmiechem.

- Ostrzegałam - spojrzałam na niego. 

- Następnym razem własnoręcznie będziesz złagadzała ból - uśmiechnął się łobuzersko.

- No chyba ciebie coś popierdoliło - rzuciłam i przystawiłam lufę strzelby do jego krocza, na co on drgnął. - Uważaj sobie, Zack - posłałam mu groźne spojrzenie.

- Jeszcze będziesz moja - posłał mi buziaka i w tym samym momencie po całym budynku rozległ się dźwięk syreny.

I każdy z drużyny atakujących ruszył przed siebie, w tym Zack, a ja? Ja wszystko na spokojnie. Wolnym krokiem podeszłam do auta i kucnęłam. Przyglądałam się wszystkiemu dookoła, gdy z czerwonych już odpadły trzy osoby, a z niebieskich dwie. Obserwowałam jak Zack sobie radzi i szło mu naprawdę bardzo dobrze. Jeszcze kostium opinał jego ciało i wyglądał naprawdę seksownie.

Wstałam na wyprostowane nogi i oparłam się o jedną kolumnę, spoglądając w bok i przyglądając się wszystkim dookoła. Niektórzy podnosili ręce do góry na znak, że odpadli, a jeszcze inni po odpadnięciu strzelali do siebie, co było komiczne. 

I nagle obok mojej głowy pojawiła się pomarańczowa plama i aż pisnęłam z przerażenia. Rozejrzałam się dookoła i dostrzegłam Jack'a, który schowany za autem celuje we mnie. Odskoczyłam gwałtownie do kolejnego auta i schowałam się za nim. Widziałam w odbiciu kolejnego samochodu jego posturę, która zbliża się do mnie i w mgnieniu oka wystawiłam strzelbę i strzeliłam mu w klatkę piersiową zanim on cokolwiek mógł zrobić.

- Jak?! - krzyknął zdziwiony.

- No widzisz - uśmiechnęłam się zadziornie.

- Odpłacę ci się - prychnął i ruszył w stronę szatni.

Rozejrzałam się dookoła i dostrzegłam, że nie ma za wiele tutaj osób, a strzelanina dochodziła z góry. Nikogo tak naprawdę już nie było na parterze, dlatego ruszyłam ostrożnie przez zniszczone schody, które na szczęście nie były pilnowane przez osobę z drużyny przeciwnej. 

Na piętrze było podobnie jak na dole, tylko tutaj znajdowało się więcej kolumn. Rozejrzałam się dookoła i dostrzegłam kilkoro ludzi z mojej drużyny, a w tym był Zack i Ashley. Caroline i Mi'i niestety już nie dostrzegłam.

Pobiegłam przed siebie, a tuż po drugiej stronie była Ashley, dotrzymująca mi kroku. Po chwili zobaczyłam Williama. Moje serce przyspieszyło, kiedy celnie postrzelił osobę z naszej drużyny. Wyglądał tak... o matko, muszę przestać! 

- Patrick, ty chuju! Mieliśmy mieć sojusz! - ryknął zezłoszczony Zack.

Spojrzałam na blondyna, który miał trzy kulki na klatce piersiowej. Byłam dalej od niego, a słyszałam wyraźnie, jak klnie pod nosem. Zszedł z trudem z pola, a ja w między czasie mając na oku Patrick'a - celnie w niego wymierzyłam, na co on zdezorientowany zaczął spoglądać na boki.

Rozejrzałam się delikatnie dookoła i dostrzegłam tylko dwie osoby z drużyny niebieskiej - Był to Will i Josh, a z czerwonej... Ja i Ashley?! Byłyśmy tylko we dwójkę!

Wolnym i ostrożnym krokiem poszłam przed siebie, gdy naglę dostrzegłam Ashley i Williama, którzy wymierzają w siebie, ale nie strzelają. Ciekawe. 

Nie powiem, zabolało mnie to, ale... tak naprawdę czemu? Bo on nie pociągnął za spust? Ani ona? Bo dalej patrzą na siebie i nikt nie celuje? 

Niezauważalnie stanęłam niedaleko ich i wymierzyłam w osobę, którą miałam ochotę od początku postrzelić. Po chwili jego wzrok padł na mnie, ale nawet nie drgnął, a tylko gapił się, gapił się i gapił się. Jego wzrok przeszywał mnie, co powoli mnie to krępowało.

Pociągnęłam za spust, kiedy po sekundzie on zrobił to samo.

Ashley dostała dwie kulki - pierwsza ode mnie, a druga od niego. Niczym nieświadoma blondynka zeszła z pola, a ja posyłając ostatnie spojrzenie Williamowi - który przyglądał mi się z tą jego tajemniczością - uciekłam przed siebie. 

- Henderson została! - usłyszałam donośny głos Williama, na co uśmiechnęłam się pod nosem.

Moje serce wali. Nie wiem czemu, bo to w sumie tylko gra, ale wali jak szalone. Poprawiłam swój kask i wyszłam z ukrycia. Od razu biegłam przed siebie, nie zwracając w ogóle uwagi na drużynę przeciwną. 

- A kuku! 

Przede mną pojawił się Josh, przez którego aż się przewróciłam i upadłam na kolana i łokcie. Pięknie. Po prostu pięknie, że w tym samym czasie moja broń musiała upaść. Obróciłam się na drugą stronę i teraz opierając się łokciami, spoglądałam na Josha, który w każdej chwili mógłby mnie zdyskwalifikować i wygrać tym samym grę. 

- Strzel - wzruszyłam ramionami.

- I ominąć zabawę? - uśmiechnął się. - Czemu nie pójdziesz po broń? 

- A mam już jakieś szansę? 

Tak - mam szansę. Wpadłam na idealny pomysł.

- Umm... Josh... - mruknęłam kręcąc głową i łapiąc się za nią.

- Nie weźmiesz mnie na litość - powiedział cwanie.

- Josh, bo ja zapomniałam... insuliny... - ledwo co wstałam.

- Jane? - powiedział spanikowany i podszedł do mnie. - Wszystko w porządku? - złapał mnie za ramiona i wyrównał kontakt wzrokowy.

-Niedobrze mi... Zaraz chyba... zemdleje...

- Ej! Ej, stop! - krzyknął.

- Co się dzieje?! - usłyszeliśmy głos Williama.

- Jane zaraz zemdleje! Nie wzięła insuliny! - krzyknął i objął mnie wokół.

 - Co?! - wydarł się Will. - Idiotka! 

Moje serce zabiło dwa razy szybciej, gdy usłyszałam zdenerwowany głos Williama. Może był zdenerwowany, ale słyszałam w nim troskę. Czy on się o mnie martwi? Dlaczego ta myśl sprawia mi miłe uczucie w brzuchu..?

I to była chwila, kiedy gwałtownie wyrwałam się z objęć Josha i chwyciłam za swoją strzelbę, zanim ten za swoją.

- Też cię kocham, Josh - mruknęłam pociągnęłam za spust.

- O ty! - spojrzał na swoją klatkę piersiową, to na mnie. - Nie wierze, że to zrobiłaś! - uśmiechnął się. - Kurwa, no! - tupnął nogą. - Will, ona udaje! - krzyknął.

Nie traciłam czasu, a pobiegłam po flagę. Za moimi plecami słyszałam Josha, który wykrzykuje moje nadejście do niej i to, jak udawałam i żeby on się na to nie nabrał. Byłam już tak blisko niej i miałam już gdzieś czy postrzelę Will'a, czy nie. Chciałam to zakończyć z satysfakcją, że zostaliśmy oboje i to ja wygrałam.

I nagle zderzyłam się z czyjąś klatką piersiową. Upadłam ponownie na podłogę, ale trzymałam w dłoni mocno strzelbę. Spojrzałam przed siebie już nawet gotowa do strzału, gdy w tym samym czasie William celował prosto we mnie.

- Grasz nieczysto - odezwał się.

- Ktoś wspominał o graniu fair? - mruknęłam intensywniej.

- Strzeliłaś w Ashley.

- Mówi się trudno.

- Jesteś o nią zazdrosna - delikatnie się uśmiechnął.

Aż złość się we mnie zagotowała.

- Nie - warknęłam. - Dlaczego we mnie nie strzelisz? 

- Dlaczego ty we mnie nie strzelisz? 

- Nie wiem - wzruszyłam ramionami.

- Ja też nie wiem.

Zapadła między nami cisza. Krępująca cisza. Mój oddech przyspieszył, jak i jego. Żadne z nas się nie odzywało, a tylko mierzyło do siebie bronią. Dlaczego to jest dla mnie tak dziwnie... intymne? Czuje dziwne wibracje tam na dole, kiedy jego wzrok przeszywa mnie całą, kurwa.

- Strzel we mnie - przerwałam ciszę i wstałam na wyprostowane nogi. 

- Dlaczego? - spytał. - Ty strzel we mnie.

- Dlaczego chcesz, żebym w ciebie strzeliła? - zmarszczyłam brwi i nie przestałam w niego celować.

- Nie wiem - wzruszył ramionami i także nie przestawał.

- Okej, strzelę.

- Okej.

- Okej.

Patrzyłam mu prosto w oczy. Pomimo kasku, dostrzegałam jego piękne, błękitne tęczówki, które nie odrywały ode mnie wzroku. Minęło dokładnie dziesięć sekund, kiedy ja i on pociągnęliśmy za spust. Poczułam ból w klatce piersiowej.

Po całej sali rozległa się syrena na znak, że jest koniec gry. Zdjęłam z siebie kask, a włosy od razu opadły na moje ramiona. Przetrzepałam nimi i spojrzałam na Williama, który także zdjął i przejechał swoją dłonią po czarnej grzywce. William jest piękny.

Kurwa, nie mogę. Nie mogę przestać myśleć o nim. To wszystko jest dziwne i chore, dziwne i wręcz popieprzone. Jestem w nim zakochana i to nigdy w życiu nie powinno się pojawić, a pojawiło. Jestem w nim zakochana.

Oboje skierowaliśmy się na sam dół, gdzie czekali na nas już wszyscy. Widząc nasze plamy na ubraniach zaczęli swoje hipotezy przedstawiać, ale nikt nie trafił, a ja i Will nie zdradziliśmy, jak do tego mogło dojść. Nawet przewodnik się nie pytał, ale obserwując jego spojrzenia na mnie i Olivers'a i na dodatek przyszliśmy tutaj bez szarfy - domyślał się.

- I jak było? - pojawiła się nasza wychowawczyni. 

- Nikt nie wygrał - powiedział przewodnik i spojrzał przelotnie na mnie i Williama, gdzie ja od razu się zarumieniłam.

- No trudno. Zbierajcie się, idziemy na obiad - spojrzała na wszystkich dookoła.

$$$$$$$$$$$$$$$

- Jwow, dlaczego nikt nie wygrał? - spytała Caroline. 

Były dwa stoły, przy których każdy siedział grupą. William siedział przy drugim, dlatego ominęło mnie jego ciągłe spojrzenie na mnie, które aż wypalało dziurę.

- Tak wyszło - wzruszyłam ramionami.

- Jasne, jasne! - spojrzała na mnie podejrzliwie. - Pewnie oboje siebie postrzeliliście, jak to bywa w romansach!

- Caro - spojrzałam na nią poważniej. - My nienawidzimy siebie, rozumiesz? 

Pomimo tego, na jej słowa moje policzki zareagowały rumieńcem i z całych sił starałam się je zamaskować opadającymi kosmykami włosów na moją twarz. Modlę się, żeby ona ich nie dostrzegła. Gdyby to widziała, już by coś mówiła, a o moich uczuciach do Williama nikt ma się nie dowiedzieć, nikt.

Nawet Rachel, która jest moją przyjaciółką od dzieciństwa, a jednocześnie jego. Nikt. Mieliśmy zapomnieć, więc zapomnimy. Zapomnimy o pocałunku i o naszych relacjach, które z dnia na dzień zaczynały być zupełnie inne.

- Ale jakoś między wami jest inaczej niż wcześniej - stwierdziła.

- Właśnie! - dodała Mia i wbiła we mnie te swoje niewinne spojrzenie, które teraz było zbyt natarczywe i... przerażające.

- Po prostu pogodziliśmy się już.

I nagle każdy zamilkł, przyglądając mi się. Poczułam się skrępowana i zażenowana, nie wiem czemu. Zawsze słynęłam z Williamem z tego, że się kłócimy i nie dogaduje w żadnym stopniu, a i tak spędzamy ze sobą czas. Każdy o tym wiedział i każdy myślał, że cały czas tak jest, dopóki nie powiedziałam, że jest inaczej. 

Tak, nie kłócimy się już, ale to nie oznacza, że wszystko jest w porządku. Ja zapomnę, on zapomni i powrócimy do normalności. Do tego, co było przed tym pojawiającym się uczuciem. Do tego, co było przed moim zakochaniem się w nim.

I po chwili każdy uniósł wzrok w górę, a ja zdezorientowana kilka sekund po nich. Odwróciłam się do tyłu i spojrzałam na Williama, który stoi nade mną ze szklanką napełnioną pomarańczowym sokiem.

- Coś chcesz? - spytałam.

- Właściwie, to nic - wzruszył ramionami i po chwili wylał na moją głowę cały sok.

- Will! - krzyknęłam i wstałam. Moja klatka piersiowa zaczęła unosić się w przyspieszonym tempie, a ja sama nie dowierzałam temu, co on właśnie zrobił. - Co ty robisz?! - spojrzałam na niego, to na moją bluzę, która przybierała z każdą sekundą ciemniejszej barwy.

Przed chwilą powiedziałam, że jestem z nim pogodzona, a teraz..? Ośmieszyłam się tym. William mnie ośmieszył. Nienawidzę go.

Po całej sali rozbiegł się śmiech z drugiego stołu, gdzie siedziała nawet Ashley. Śmiejąca się ze mnie Ashley. Gdy tylko spotkała się z moim morderczym wzrokiem, odchrząknęła i momentalnie przestała. Wzrokiem przeleciałam po Zack'u, który jako jedyny się nie śmiał, a spoglądał na mnie ze smutkiem i współczuciem, a przyjaciela karcił rozczarowanym spojrzeniem. 

Z mojego stołu nikt się nie śmiał, a tylko patrzał z szokiem na sytuację, która zaistniała. Przed chwilą co im powiedziałam, że jestem z nim pogodzona, a teraz..? Kurwa mać, dlaczego to mnie tak okropnie zabolało? 

- Jesteś śmieciem, Will - szepnęłam do niego.

Uśmiechnął się kpiąco, a tyle mi wystarczyło, żeby wyprowadzić mnie z równowagi. Wzięłam szklankę ze stołu i całą zawartość na niego wylałam. Nie zdziwił się, a skrzyżował dłonie pod klatkę piersiową i prychnął pod nosem. Przyjmował cały sok, który wylewałam na niego, ale to nie był koniec. Z całej siły rzuciłam w niego szklanką i miałam to gdzieś, że właśnie zrobiła się na podłodze. Złapał się za obolałe miejsce i w tym samym czasie zamachnęłam się kolanem i przywaliłam mu w krocze.

Przeklął pod nosem i skulił się, a prawie każdy chłopak zaczął buczeć. Miałam go gdzieś, nienawidzę go. Myślałam, że naprawdę między nami jest dobrze, pomimo tego, że mieliśmy zapomnieć, a on mnie ośmieszył, on znowu zaczął.

- Jesteś śmieciem, Will - kucnęłam nad nim.

- Suka - sapnął i spojrzał na mnie przelotnie.

- A ja, głupia, myślałam, że to już koniec tej dziecinnej nienawiści - prychnęłam. - Nienawidzę cię.

Nie odezwał się, a spojrzał na mnie nijak, bez żadnych emocji. Stanęłam na wyprostowane nogi i spojrzałam na niego z góry. Nie będę płakać, nawet się nie ważę uronić jakiejkolwiek łzy. Pomimo tego okropnego bólu, który jak zwykle on mi sprawił - nie mam zamiaru płakać.

- Co tutaj się dzieje?! - obok nas pojawiła się nauczycielka. - Znowu wy?! Will, Jane!

I nie wiem czy dobrze, czy źle, ale zaraz po niej przyszedł ten przerażający przewodnik. Zachowywał się, jakby wrócił z wojska, a wyglądał jak z więzienia. 

- Którzy tu nabroili, co? - rozejrzał się dookoła. Był spokojny i opanowany, co jeszcze bardziej mnie przerażało. 

Will tylko włożył ręce do kieszeni i się nie odzywał. Cwany uśmieszek nie schodził mu z twarzy, co mnie doprowadzało do wściekłości. Dlaczego on to zrobił? Dlaczego znowu chce wojny? 

- Will, Jane! - skarciła nas wychowawczyni.

- Oni, tak? - mężczyzna wskazał na mnie i Olivers'a. - Jak to się stało, co? - stanął na przeciwko nas ze skrzyżowanymi dłońmi pod umięśnioną klatkę piersiową. 

Ani ja, ani Will nie odezwaliśmy się. Mężczyzna stanął przed czarnowłosym i przyjął poważniejszej postawy. Oboje zaczęli piorunować się wzrokiem, ale William bardziej kpił z tego. 

- Może ty? - spytał przewodnik. Jego głos aż ostrzegał przed nim samym.

- Może ja - prychnął i uniósł kąciki ust w górę wraz z jedną brwią.

Mężczyzna tylko pokiwał głową, aż w końcu stanął przede mną. Nabrałam więcej powietrza do płuc i uniosłam głowę w górę, aby spojrzeć w morderczy wzrok przeszywający mnie. Ja w porównaniu do przewodnika byłam jak mrówka.

- Może ty, księżniczko? - spytał intensywniej.

- N...

- Nie ona.

Spojrzałam na Williama, który nawet nie dał mi dojść do słowa. Nie obchodziło mnie to, że powiedział takie coś, choć moje serce przyspieszyło na jego słowa i nagłą obronę. Nienawidzę go.

- Ja wezmę tych obojga, dobrze? - zwrócił się do nauczycielki.

- Jak bardzo nabroili? - spytała i spojrzała na nas.

- Nie aż tak. Po prostu nauczą się współpracować ze sobą - uśmiechnął się podejrzliwie. - Zapraszam za mną - skierował się do wyjścia. 

Poszłam przed siebie, a tuż za mną William. Nawet nie chciałam z nim rozmawiać. Cały czas zastanawia mnie to, dlaczego to zrobił, jakie miał ku temu powody? Przecież między nami było... dobrze przez dłuższy czas, a tu znowu coś mu odwaliło, dlaczego? 

Przewodnik poprowadził nas przed nasze domki. Stanął ze skrzyżowanymi dłońmi pod klatkę piersiową i przybrał tej postawy z wyższością. 

- Macie piętnaście minut na ogarnięcie się. Jeśli nie wyrobicie się w ciągu tych piętnastu minut, kara będzie jeszcze gorsza - powiedział surowo.

I nie czekając na nic więcej skierowałam się do swojego domku. Od razu zrzuciłam z siebie tą mokrą bluzę i powędrowałam w samym staniku do łazienki. Musiałam umyć głowę, bo całe włosy były przesiąknięte przez sok pomarańczowy i nie było to fajne. 

Po skończeniu, wysuszyłam w miarę szybko włosy korzystając z suszarki, która znajdowała się w łazience. Wróciłam się do pokoju i ubrałam na siebie czarną bluzę z kapturem, wzięłam kolejnego batonika wraz z sokiem wiśniowym na drogę i wyszłam z domku, gdzie czekali już na miejscu przewodnik z Williamem.

- Zmieściłaś się w czasie, księżniczko - spojrzał na zegarek, a ja nawet słowem się nie odezwałam. - Zapraszam za mną.

Nie spojrzałam nawet na Williama, którego za to wzrok czułam na sobie. Dotrzymałam kroku mężczyźnie, który prowadzi nas w nieznaną mi jeszcze drogę.

$$$$$$$$$$$$$$$

Po dziesięciominutowym chodzie, przewodnik zatrzymał się wreszcie przed wejściem, który odgradza las i nasz ośrodek. Rozejrzałam się dookoła i las na pierwszy rzut oka nie wygląda na przyjemny. Jest już po szesnastej godzinie i powoli robi się ciemno, a w lesie panuje już półmrok. 

- Więc tutaj zaczyna się wasza przygoda - wskazał na las przed nami. 

- I co, grzyby mamy zbierać? - prychnął Will, na co ja zachichotałam pod nosem.

- Macie przejść cały ten las - spoważniał. - Jest on tak skonstruowany, specjalnie na takie okazje jak ta, że jest tylko jedno wyjście, ale wiele ścieżek - uśmiechnął się podejrzliwie. - Na końcu będę czekać i radze wam się spieszyć, bo kto wie, co tam grasuje, kiedy się robi ciemno... - posłał mi cwany uśmieszek, na co ja skarciłam go morderczym spojrzeniem.

Już chciałam iść przed siebie, żeby mieć to z głowy, ale mężczyzna zagrodził mi drogę. Stanął przede mną i Williamem i kazał się odwrócić, gdzie ja to zrobiłam od razu, ale z westchnięciem z dezaprobatą, a Will niepewnie. 

Po chwili usłyszeliśmy zgrzyt zaciskających się kajdanek. Gwałtownie uniosłam swoją rękę w górę, a w tym samym czasie dłoń Williama także się podniosła.

- To są jakieś żarty?! - krzyknęłam i patrzałam na swoją rękę zakutą w kajdanki, na dodatek połączona z Williama.

- Powodzenia - uśmiechnął się przewodnik i po chwili zniknął nam z oczu.

Uniosłam wzrok i spojrzałam gniewnie na Williama, który tylko uśmiecha się podejrzliwie.

- Co?! - krzyknęłam.

- Jane... - spojrzał na mnie. - Muszę siku.

$$$$$$$$$$$$$$$

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro