Rozdział 26

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Minęło dwa tygodnie, a dla mnie trwało to jak wieki. Jestem dalej zła na siebie, że nie miałam odwagi się z nim pożegnać, a nawet napisać głupiego esemesa, że wyjeżdżam. Przez pierdolone dwa tygodnie nie widziałam go, nie słyszałam, nie dotykałam, a nawet nie kłóciłam się. Jestem zła, sfrustrowana i głodna tego wszystkiego. Na wakacjach nie miałam ochoty na wiele, bo cały czas myślami byłam wokół niego. Denerwowało mnie to. 

Po wypakowaniu walizek rzuciłam się na łóżko. Patrzę w sufit i się zastanawiam, czy napisać do Rachel, że już wróciłam, czy wpierw do Williama. Co robić? Jestem chyba zbyt zmęczona, żeby cokolwiek robić. Idę spać.

$$$$$$$$$$$$$$$

Od razu po przebudzeniu wzięłam długi prysznic, który zajął mi trzydzieści minut. Po skończeniu ubrałam się, wstrzyknęłam insulinę i zeszłam na dół, gdzie rodzice już byli zapracowani i latali w tą i we w tą. Skierowałam się do kuchni i zrobiłam sobie płatki. Kiedy byłam w połowie śniadania, mój telefon zaczął dzwonić. Na wyświetlaczu wyskoczyła mi Rachel i jednocześnie serce mi podskoczyło. Boje się jednej rzeczy... Że ona już wie. Wie, o pocałunku, ale nie... na pewno Will by jej nie powiedział...

- Halo? - odebrałam.

- Cześć - powiedziała radośnie, ale wyczuwałam w tym... jakby sarkazm? - Wróciłaś już? 

- Tak, a skąd wiesz? - spytałam.

- No twoja mama już rozmawiała z moją. Chcesz się gdzieś spotkać dzisiaj? - cały czas jej głos był... Nie wiem, jak to nazwać. Pełen sarkastycznej radości? Podejrzliwości? Ale czemu? 

- Umm, jasne - powiedziałam niepewnie.

- To o trzynastej w parku? 

- My same? Bez Logana? - spytałam zdziwiona. - Bez Williama? - dodałam, ściszając lekko ton.

- Tak, bez Logana, a Will... - zrobiła pauzę. - Nie mówił ci..? 

- Yyy, ale co? - zmarszczyłam brwi.

Serce mi trochę podskoczyło. Co z Williamem? Coś się stało? Proszę, nie.

- Will wyjechał.

- Co?! - krzyknęłam zszokowana i prawie zakrztusiłam się płatkami, które jem. 

- Skarbie, coś się stało?! - spytała mama, która była w salonie.

- N-nie, nie! Nic! - zwróciłam się do mamy. - Co?! - powtórzyłam do telefonu. - J-jak to... wyjechał? I na ile..? 

Co? Co? Co? Dlaczego nic nie mówił? Ach, no tak, bo przecież, jak ja nie powiedziałam, to i on nie musiał. Prawda? Ale dlaczego to mnie tak okropnie zabolało? 

- Trzy tygodnie.

Kurwa mać.

Nie będę widzieć Williama przez miesiąc i tydzień. Nie zobaczę Williama przez miesiąc i tydzień. Nie dotknę go, nie usłyszę, nie zobaczę, nie pocałuję... 

- Wyjechał... na trzy tygodnie? - dalej nie dowierzałam, a gula w gardle ledwo co pozwalała mi na mówienie. - Gdzie? 

- Nie wiem, z rodziną gdzieś wyjechał. To jak? Trzynasta, park? 

- Umm, tak... jasne...

Najgorszy miesiąc i tydzień w moim życiu. Najgorsze dni w moim życiu. Nie zobaczę go. Nie zobaczę Williama.

- To do zobaczenia - powiedziała i się rozłączyła.

- Mamo! - krzyknęłam i odłożyłam miskę do zmywarki. Od razu skierowałam się do salonu, gdzie rodzicielka sprawdzała jakieś dokumenty, a ojciec siedział w biurze.

- Co się stało, skarbie? - uniosła swój wzrok na mnie.

- Will wyjechał? - spytałam i przegryzłam policzek.

Nie odezwała się przez moment i zlustrowała mnie. Wzrok swój przedłużyła na tym, jak przegryzam policzek. Uśmiechnęła się, widząc to i nie mam pojęcia czemu. No co? 

- Tak, wyjechał do Hiszpanii, nie mówił ci? - spytała i wstała wraz z dokumentami. Zaczęła kierować się w stronę biura, gdzie siedział tata, a ja kroczyłam za nią.

- N-nie... A kiedy wyjechali? - oparłam się o framugę drzwi.

- Wczoraj - stanęła obok ojca i pokazała mu jakieś papiery, o których zaczęła dyskutować.

Zamknęłam oczy i wciągnęłam więcej powietrza do płuc. Wczoraj ja wróciłam, a wczoraj on wyjechał. Co za zbieg okoliczności. Dlaczego to mnie tak boli? Nie zobaczę go, kurwa mać. To będzie naprawdę dla mnie najgorszy miesiąc, jaki przeżyję. Kurwa mać.

- Coś się stało? - usłyszałam zatroskany ton ojca.

Spojrzałam na obojga, którzy lustrują mnie podejrzliwym wzrokiem. 

- Nie, nic się nie stało - odparłam.

- Tęsknisz za Williamem? - mruknęła mama, u której wkradł się zadziorny uśmieszek.

- Co? Nie! - rzuciłam od razu, marszcząc brwi. 

Tęsknie, cholernie.

- Dlaczego przyszło ci to do głowy? - spytałam.

- Tak jakoś - wzruszyła ramionami. - Pokaż mi twój kolczyk - powiedziała i podeszła do mnie.

- Czemu ty go lubisz tak oglądać? - przekręciłam oczami i wystawiłam język w jej stronę.

- Mówiłam ci już. Przypomina mi on o moich - uśmiechnęła się i z dokładnością oglądała mój kolczyk przypominający diament.

- A powiesz mi w końcu gdzie one były? - burknęłam.

- Lepiej nie chcesz wiedzieć - wtrącił się rozbawiony tata.

- No właśnie, że chcę! - powiedziałam, mając dalej język wystawiony w stronę matki. Sepleniłam, co było śmieszne.

- Twój ojciec oderwać się od nich nie mógł - mruknęła rozbawiona.

- Nie żartujcie sobie ze mnie - zmarszczyłam brwi. - Gdzie miałaś? - schowałam język z powrotem do buzi.

- Może kiedyś ci powiem - uśmiechnęła się i powróciła do taty, którego objęła od tyłu i położyła głowę na ramieniu. - Wybierasz się gdzieś dzisiaj? - spytała.

- Tak, za niedługo wychodzę z Rachel.

- To miłego dnia - powiedziała.

- A wy gdzieś idziecie?

- Niedługo do pracy. Jesse zaraz przyjdzie. 

Oho, i zjawi się Pan Alvaro, którego już dawno nie widziałam.

- Okej - odparłam i skierowałam się do pokoju. 

Dalej błądzę myślami wokół tego, dlaczego moja mama stwierdziła, czy za nim tęsknie. Dlaczego tak powiedziała? Czy ona też coś podejrzewa..? Nie, na pewno nie...

Będąc w pokoju zrobiłam jeszcze małe poprawki z ubiorem, w łazience umyłam zęby i zrobiłam delikatny makijaż. Wzięłam potrzebne rzeczy i skierowałam się na dół do wyjścia.

- Wychodzę! - krzyknęłam, kiedy skończyłam obwiązywać swój szalik wokół szyi.

Chwyciłam za klamkę, ale niestety to nie ja otworzyłam drzwi, a one same się otworzyły. Pan Alvaro pojawił się przed moimi oczami.

- Jesse! - krzyknęłam radośnie i wtuliłam się do mężczyzny.

- Cześć, księżniczko - powiedział i objął mnie, na dodatek zaczął kręcić się wokół własnej osi.

- Jesse, biuro! - krzyknął poważniejszym tonem mój tata.

- Zaraz! - odkrzyknął mu i postawił mnie na ziemie. - Jak było na wakacjach? Dobrze się bawiłaś? 

- Tak. Było fajnie - uśmiechnęłam się delikatnie.

Nie aż tak, bo nie widziałam go, nie słyszałam, nie dotykałam, nie czułam, nic. 

- Poznałaś jakiegoś opalonego chłopaka? - uniósł zabawnie brwi w górę.

- Tak, miał na imię Ahmet. Pochodził z Syrii i miał trzy żony i czternaście dzieci. Zaproponował mi zostanie jego żoną. Zgodziłam się! - zakpiłam sobie.

- I co? Będziesz mu dzieci rodzić? - uśmiechnął się zadziornie.

- Tak, a nawet dawać się bić.

- Och, Jane, Jane... - poczochrał mi włosy. - Poczucie humoru masz jednak od matki - uśmiechnął się sympatycznie.

- Hej, Jes... - ściszyłam ton. - Wiesz, gdzie moja mama miała kolczyki?

Spojrzał na mnie zdziwiony i pomrugał kilka razy, a przy okazji dostrzegłam na jego policzkach... jakby rumieńce? Ugh, dlaczego to taka wielka tajemnica?!

- Ja nie wiem - powiedział i jakby panikował.

- Kłamiesz mnie! - uśmiechnęłam się. - Wiesz!

- Spytaj tatusia.

- Jesse! - usłyszałam warknięcie ojca, dochodzące z biura.

- Muszę iść, trzymaj się, księżniczko - poczochrał mi na koniec włosy i wyminął.

Skierowałam się do wyjścia i zaczerpnęłam więcej zimnego powietrza do płuc. Dlaczego mam wrażenie, że idę na jakąś poważną rozmowę z Rachel? Nie często spotykałyśmy się w parku, ale jak już dochodziło do spotkań w nim - nie wróżyły niczego dobrego. Zawsze tam prowadziłyśmy poważne rozmowy, a nawet potrafiłyśmy tam płakać.

$$$$$$$$$$$$$$$

- Hej - przytuliłam się do Rachel. - Co u ciebie? 

- Cześć, a wszystko dobrze. Lepiej, żebyś ty mi opowiedziała jak było, bo pisząc esemesy niezbyt się dowiedziałam za wiele - uśmiechnęła się.

I zaczęłam jej opowiadać, paląc przy okazji papierosa. Oczywiście omijałam takie szczegóły, który wskazywałyby na tęsknotę za Williamem. Wyolbrzymiałam czasami, żeby bardziej dać jej pewność, że na wyjeździe było fajnie, a wcale tak nie było - było źle. 

Tęskniłam za nim okropnie. Chciałam go dotknąć, móc przytulić, usłyszeć, po prostu być przy nim. Teraz, kiedy przyjechałam z myślą, że tak będzie - on wyjechał. On kurwa wyjechał na trzy tygodnie. Czuje się jeszcze okropniej niż na świętach. Tak bardzo za nim tęsknie.

- A u was jak było? - spytałam i wyrzuciłam papierosa przed siebie.

- Dobrze - uśmiechnęła się. - Tylko denerwował mnie Will - powiedziała.

- Co? - aż mi serce podskoczyło. - Dlaczego? 

- Nie wiem, denerwujący był. Do wszystkich się przyczepiał i denerwował się o byle gówno tak naprawdę.

- Aaa... - westchnęłam. 

- Jane? - i nagle spoważniała. 

Spojrzałam na nią i przegryzłam policzek. Moje serce przyspieszyło, bo zaczyna się chyba już. Ta poważna rozmowa. Kurwa mać. Modlę się, żeby to nie było to, o czym myślę. 

- Tak? - spytałam.

- Dlaczego w ogóle z Williamem już się nie kłócisz jak wcześniej? - spojrzała na mnie podejrzliwie. - Kiedy się w ogóle pogodziliście? 

- Umm... - nie wiedziałam, jak jej odpowiedzieć. Do czego ona nawiązuje? Czyżby... coś zauważyła? Czy Will jej, kurwa mać, coś powiedział? - Nie wiem w sumie... Chyba od urodzin.

- Tak? - uniosła jedną brew w górę, a jej wyraz twarzy był zdziwiony, a jednocześnie... jakby sobie właśnie coś uświadomiła, ale co? 

- Chyba tak. Oficjalnie sobie nie powiedzieliśmy, że zgoda, bla, bla, bla, a po prostu przestaliśmy sobie dokuczać i wyszło z tego, że rozmawiamy normalnie - wzruszyłam ramionami.

- Aaa... Rozumiem - pokręciła głową i dalej nie spuszczała ze mnie tego podejrzliwego wzroku. - Czyli wreszcie do was dotarło, że dziecinne było to ciągnięcie odwiecznej walki? - prychnęła.

- Tak.

- I z tej odwiecznej walki, nagle weszliście w fazę miłość? 

Zamurowało mnie. Spojrzałam na nią, a moje serce właśnie zaczęło łomotać i czułam, jak obija się o klatkę piersiową. Co? Co? Co? Co kurwa? Dlaczego ona to powiedziała? O co jej chodzi? 

- Chel... O czym ty mówisz? - aż wstałam z ławki, na której siedziałyśmy i spojrzałam na nią kompletnie zszokowana i zakłopotana.

- Całowaliście się - spoważniała i wstała zaraz po mnie. Była zła? 

Pomrugałam kilka razy, a w moim sercu coś pękło. To nie był ból jak przy Williamie, a po prostu spanikowany, przestraszony i taki dziwny... Kurwa mać, Will jej powiedział. Powiedział, że się całowaliśmy.

- Kurwa! - wydarłam się i odwróciłam od niej. Byłam zła, wkurwiona na niego. - Pierdolony Will! Kurwa mać! 

- To nie on mi powiedział! - krzyknęła.

Spojrzałam na nią momentalnie. Jak to nie on? To kto? Zack? Z nim też ma kontakt i on też tam był. Kurwa, zabije go!

- Skąd wiesz?! - krzyknęłam.

- Caroline i Mia mi powiedziały! Dlaczego ukryliście to przede mną!?

Nie odezwałam się, a wypuściłam przeciągle powietrze z ust. Nie chciałam do tego dopuścić, aby Rachel się dowiedziała. Jest to nasza przyjaciółka, przyjaźnimy się od dzieciństwa, a tu nagle między jej dwoma przyjaciółmi, którzy od zawsze nienawidzili siebie - się pocałowali. Na dodatek ja się w nim zakochałam. Dziwna więź między nami się urodziła i nie umiem odpowiedzieć sobie na pytanie; kiedy tak naprawdę? Od kiedy to jest? Dlaczego? 

- Jane, odpowiedz mi! - krzyknęła.

- Co ty chcesz wiedzieć?! Że się całowaliśmy?! Wiesz to już! - spojrzałam na nią gniewnie.

- Ukrywacie przede mną wszystko... - jakby nagle posmutniała. - Gdybym nie spytała waszych koleżanek z klasy, to byście mi nie powiedzieli...

- Bo tutaj nie ma co gadać! Chcesz wiedzieć to, że od kilku tygodni między nami jest inaczej?! Że nasze kontakty już nie są takie jak wcześniej? A nawet nie są takie, jak przy zwykłym pogodzeniu się?! 

Spojrzała na mnie i pomrugała kilka razy. Dopiero po kilku sekundach uświadomiłam sobie, jak moja odpowiedź zabrzmiała. Co ja powiedziałam..? Kurwa mać...

- Jane? Jane, co ty sugerujesz..? Co między wami jest..? - spytała niepewnie.

- Nic! Nic, Chel! To był tylko pocałunek i pierdolona gra w butelkę! - przegryzłam policzek.

- Ale między wami coś jest! Dlaczego mi nie chcesz powiedzieć, Jane?! - krzyknęła.

- Między nami niczego nie ma i niczego nie będzie! 

Jest. Wiem o tym, że między nami coś jest, ale to jest zbyt skomplikowane. Kto normalny siebie całuje, nie czując nic do siebie? Kto normalny siebie tak pragnie? Przynajmniej ja go pragnie, nie wiem jak on. Ja się w nim zakochałam i to jest już dowód, że między nami coś jest. 

- Kłamiesz mnie! Znowu mnie kłamiesz! Przed chwilą powiedziałaś, że między wami jest zupełnie inaczej! Jane, jestem twoją przyjaciółką, powiedz mi! - krzyknęła zniecierpliwiona.

- Ty nie zrozumiesz! - jęknęłam.

Chcę płakać. Nie wiem czemu, ale chcę płakać. Czuje bezsilność, bezradność, rozdarcie. Zakochałam się w kimś, w kim nie mogłam. Czuje do kogoś pociąg psychiczny jak i fizyczny, do kogo nie mogłam. Przecież, jak Rachel się dowie, to ona... Ona tego nie zrozumie. Nie wie jak to jest. Ona i Logan, to zupełnie co innego niż ja i Will. 

My nienawidziliśmy siebie, a teraz? Ja się w nim zakochałam. Nie mam pojęcia już, czy on mnie nienawidzi dalej, czy też... coś czuje. Te wszystkie rzeczy, które mi mówi jeszcze bardziej mnie pociągają do niego. Z jednej strony mam nadzieję, że on także coś do mnie czuje, a z drugiej... Jak to będzie wyglądać? Co powiedzą inni? Jak zareagują moi rodzice, a jego? Jak Rachel zareaguje?

- Jane, powiedz mi to wreszcie! - krzyknęła. - Jestem waszą przyjaciółką, a wy od kilku tygodni coś przede mną ukrywacie! 

- Rachel, ty nic nie rozumiesz! Nie zrozumiesz tego... - ściszyłam ton i usiadłam na ławkę, przy okazji schowałam twarz w dłonie. Brakuje chwili, a rozryczę się przez tą bezradność. - To takie popierdolone... - wydusiłam z siebie.

- Wytłumacz mi proszę... - powiedziała łagodniej. - Wy nic mi nie chcecie powiedzieć... - Usiadła obok mnie i położyła rękę na moich plecach. 

- Chel, ty naprawdę tego nie zrozumiesz... To jest takie popieprzone... - wymamrotałam z łamiącym się głosem. Czuje, jak już mnie oczy pieką, robią się coraz bardziej mokre.

- Czujecie coś do siebie? 

Zacisnęłam szczękę i poczułam pierwszą, spływającą łzę. Moje serce okropnie zabolało, bo ja tak - czuję coś do tego kretyna, ale on? Nie mam pojęcia. Okropnie czuje się z wieścią, że tylko ja się w nim zakochałam. 

- Jane...

- Nie, nic do siebie nie czujemy - przerwałam jej z łamiącym się głosem. 

- Ale ty przed chwilą to stwierdziłaś! Między wami jest podobno inaczej! Jane, o co ci chodzi?! O co wam, kurwa mać, chodzi?! - aż wstała, a ja pomrugałam kilka razy. Rachel się wkurzyła i to ostro, co jest rzadkością u niej. 

- Nic do siebie nie czujemy! - powtórzyłam się i uniosłam swój prawie że zapłakany wzrok na nią. - To jest po prostu skomplikowane!

- Nie wierze, kurwa... Nie wierze! - wrzasnęła. - Sytuacje, w których was nakrywałam... Wasza bliskość i to, jak na siebie patrzeliście... To coś oznaczało wtedy, a wy mnie okłamywaliście! Nawet teraz mnie okłamujesz! 

- Zakochałam się! 

Aż złapałam się za usta pod wpływem emocji. Cichy jęk wydobył się z mojego gardła, a z oczu wypłynęły kolejne łzy, za którymi ciągnęły się następne. Powiedziałam to. Powiedziałam to jej, Rachel, że się zakochałam. Powiedziałam to na głos.

Blondynka spojrzała na mnie zszokowana, trzepocząc rzęsami i nie dowierzając temu, co przed chwilą usłyszała. Też bym w to nie chciała wierzyć. Stała w bezruchu i tylko mi się przyglądała, jakby zobaczyła ducha.

- Jane... czy ty... - nawet nie dokończyła. Chyba zbyt jest zszokowana.

- Nic nie mów... - wydusiłam z siebie i schowałam twarz w dłonie.

- W nim..? - spytała niepewnie.

Nie odezwałam się, a z całej siły przegryzłam wargę, chcąc nie wydać z siebie żałosnego jęku rozpaczy i bezsilności. 

- Jane..?

- W nim! Tak, kurwa mać, w nim! - wrzasnęłam. - W Williamie się zakochałam! Zakochałam się w nim! 

Po tym wpadłam w płacz. Zaczęłam żałośnie płakać i nie mogłam tego powstrzymać. Dlaczego ja płaczę? Przez niego? Przez Rachel? Przez to, że się do tego przyznałam? Nie wiem, ale to po prostu bezsilność, jestem słaba. Jestem głupia i słaba, taka żałosna.

- Jane... - westchnęła Chel i usiadła obok mnie. Obróciła mnie w swoją stronę i mocno przytuliła, a ja od razu się w nią wtuliłam. - To dla ciebie skomplikowane? To dla ciebie popierdolone? Popieprzone? - jej głos stał się nagle sympatyczny, łagodny i przyjemny dla słuchu. Była taka troskliwa i ciepła.

- Rachel, ja się w nim zakochałam... - wydukałam, płacząc cały czas.

- Dlatego płaczesz? - spytała i pocierała swoją rękę o moje plecy, dodając choć trochę otuchy. - Boisz się tego? Boisz się tego uczucia, Jane? 

- N-nie wiem... My po prostu nie możemy... - pociągnęłam nosem.

- Jane, zakochałaś się... Czy nie powinnaś się cieszyć, że się zakochałaś? - przeczuwałam, że się uśmiecha, ale dlaczego? Co w tym fajnego? Dlaczego ona zawsze musi się uśmiechać, cieszyć i być szczęśliwa z takich rzeczy? Głupia optymistka.

- Ale to on... To William...

- Jane, a to uczucie, z którym nie wygrasz, choćby nie wiem co. Zakochałaś się i ktoś ma na to wpływ? Nie. Nad tym nie można zapanować. 

- Ale powiedz, że to popieprzone...

- Nie, to nie jest popieprzone - zaprzeczyła.

Ona powiedziała nie. Dlaczego mi serce przyspieszyło, a w duchu narodziła się... nadzieja? Z jednej strony czuje się źle, strasznie, okropnie, a z drugiej czuje ulgę, bo komuś to powiedziałam, wygadałam się wreszcie, że zakochałam się.

- Zakochałaś się i ciesze się, że to nie w jakimś ćpunie, co zniszczy ci życie, a po prostu... To William - uśmiechnęła się.

- Właśnie, to William... - odsunęłam się od niej i przetarłam łzy. 

- I co z tego? Teraz już wiem, że moje przypuszczenia stały się prawidłowe.

- Podejrzewałaś nas o to? - spojrzałam na nią zdziwiona.

- Tak. Rozmawiałam z Williamem o tym i powiedział tylko, że to zwykły pocałunek. 

Nie wiem czemu, ale serce mnie dziwnie zabolało. Dlaczego? Liczyłam na coś więcej? 

- Widzisz? To był tylko zwykły pocałunek... Tylko ja, głupia się zakochałam... - prychnęłam z niedowierzeniem i pokręciłam głową.

- Ale... - powiedziała niepewnie.

- Rachel, dla niego to był zwykły pocałunek.

- Nie, Jane - nagle spoważniała.

Co? 

Dlaczego moje serce nagle przyspieszyło, a na policzkach pojawiły się rumieńce? Dlaczego dostrzegam światło nadziei? 

- Rachel..? - spojrzałam na nią wyczekująco.

- Wydaje mi się, że on też jest w tobie zakochany.

~~



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro