Rozdział 31

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wchodzę do szkoły spóźniona i cała mokra przez dzisiejszy deszcz. Wydawało mi się, że już dawno po dzwonku, ale dostrzegłam na korytarzu sporo ludzi, więc jest dobrze. Nienawidzę poniedziałków i wstawać rano, nie znoszę tego. Z przyjemnością mogłabym poleżeć w łóżku z Williamem i nigdy nie wstać.

Po odłożeniu rzeczy do szkolnej szafki, a wziąwszy te potrzebne, skierowałam się pod salę. Czułam się nieswojo, bo ludzie wokół dziwnie na mnie spoglądali i to nie był wzrok, że mam coś na twarzy, a tak... z pogardą, jakby szydzili i drwili ze mnie, ale czemu? Zaciskam bardziej książkę przy klatce piersiowej i próbuje skupić wzrok na podłogę, a nie na ludzi. Co się dzieje? Czy ja coś zrobiłam? Czy może naprawdę mam jednak coś na twarzy?

Biorę głęboki wdech i wchodzę w korytarz, gdzie mamy zajęcia. Po krótkiej chwili staję w miejscu wraz z moim sercem, które się zaraz rozpadło. Zaczynam cała drżeć, moje ręce drżą i z wielkim wysiłkiem trzymają w dłoni książkę. Przez całe moje ciało przeszedł prąd, kilka razy on przeszedł i zakończył się na sercu, którego już nie ma. 

Przy ścianie niedaleko widzę Williama, który trzyma w objęciach Ashley. Nie w geście przyjacielskim, koleżeńskim, a po prostu ona jest oparta plecami o jego tors, męskie ręce obejmują ją wokół, a jej ręce są splecione z jego. Szepcze jej coś do ucha, a ona wszystko łyka z aprobatą, z radością i tym uśmieszkiem. 

Chcę się zgiąć w pół i wyć na środku korytarza, i płakać, i drzeć się w niebo głosy, jak bardzo nienawidzę Williama. Zdradził mnie. Zdradził mnie. Zdradził mnie. Boli, cholernie boli, kurwa mać.

Podchodzę do nich. Nie wiem czemu, ale podchodzę, ale po co? Żeby jeszcze bardziej siebie dobić? Żeby popełnić samobójstwo? Staję przed nimi, a wszystkich wzrok pada na mnie. W tym kpiący i pełen satysfakcji i dumy Williama. Dlaczego..?

- Will... - jęknęłam łamiąc się. - Dla-dlaczego..? - poczułam, jak pierwsza łza spływa po moim policzku.

Uśmieszek Ashley nie schodził z jej twarzy. Kpi ze mnie, śmieje się. Mam ochotę ją zabić. Ją i jego, ale... to oni zabijają mnie w tej chwili. On mnie zabija. Znowu.

- Jane... - wydobył z siebie westchnięcie pełne dezaprobaty i drwiny.

- Will, dlaczego..? - moje oczy są szklane i tracę już ostrość obrazu.

Zrobił to. Wykorzystał mnie. Zabawił się, a ja się w nim zakochałam... A ja go kocham... 

- Naprawdę myślałaś, że to było na serio? - prychnął, a Ashley zachichotała pod nosem. 

Spuściłam głowę w dół i zamknęłam mocno oczy. Łzy ze mnie spływają jak chcą. Czuje wszystkich wzrok na sobie. Wyśmiewają mnie, upokarzają, czuje się upokorzona. Słyszę śmiechy pod nosem i wymianę słów na mój temat. Dlaczego... 

- Dlaczego... ty to zrobiłeś... - wydusiłam z siebie i pociągnęłam żałośnie nosem.

- Od początku to był zakład.

Zakład.

Zakład. 

Zakład.

Z moich ust wydobył się zrozpaczony jęk. Zaciskam zęby, przegryzam wargę, przegryzam policzek, ale nic nie pomaga. Ja zaczynam po cichu płakać, a wszyscy na to patrzą. Czuje się upokorzona, smutna, zdradzona... Ja zostałam zdradzona. Potraktowana jak szmata. Jestem szmatą.

- A ty wszystko brałaś na poważnie... - jego intensywne perfumy poczułam już bliżej. 

Otworzyłam oczy i dostrzegłam jego sylwetkę od pasa w dół dosłownie obok mnie. Unoszę powoli głowę w górę i mrugam kilka razy, żeby pozbyć się łez z oczu i nabrać ostrzejszego obrazu. Jest dosłownie obok mnie. 

- Ty... Ty mnie zdradziłeś... - odwróciłam głowę w bok i zacisnęłam szczękę.

- Nie... - szepnął i chwycił mocno mój podbródek. Odwrócił moją głowę w jego stronę i błękitne tęczówki intensywnie się we mnie wbiły. - Ja się po prostu tobą bawiłem - powiedział i uniósł kąciki ust w górę.

Znowu jęknęłam i zamknęłam oczy. Chcę płakać, tak strasznie chcę płakać. Słyszę po chwili śmiechy ludzi dookoła, a w tym Ashley. Śmieją się ze mnie, z mojego cierpienia. Moje serce dalej boli, ale go przecież nie ma, co się dzieje? 

- Jesteś szmatą, Jane - powiedział poważniejszym tonem. - Jesteś nikim innym, a szmatą. To zasługa James'a. Jesteś jego szmatą, dziwką i powinnaś z nim zniknąć. 

Zsunęłam się na kolana i zaczęłam płakać, zaczęłam ryczeć, wyć, szlochać. Śmiechy stały się coraz głośniejsze, ale zagłuszam je płaczem. Moje włosy padły na moją twarz, ale widzę czarne buty Williama dosłownie obok mnie. Dalej jest nade mną, a ja jak szmata wyglądam. Po chwili poczułam jego dłoń, która odgarnia moje brązowe włosy z twarzy i nad którą się nachyla. Jego błękitny wzrok znowu przeszywa mnie. 

Nie robię nic, a płaczę, a on spogląda mi w oczy i nic nie robi. Nie reaguje na mój płacz, a lustruje całą. Nienawidzę cię, zdradziłeś mnie. Nienawidzę cię, William.

- Nigdy ciebie nie kochałem.


Gwałtownie uniosłam się do pozycji siedzącej i zaczerpnęłam więcej powietrza. To sen. To tylko głupi, straszny, bolący mnie dalej sen. Moja klatka piersiowa się unosi w górę i dół, a w pokoju nie słychać nic, jak tylko moje sapania. Mrugam kilka razy i czuje mokre rzęsy. Dotykam się za policzki i patrzę na dłoń, która jest mokra. Ja płakałam przez sen? Po chwili czuje, jak osoba obok mnie zaczęła się przekręcać i wybudzać ze snu. 

- Jane? - wymamrotał zaspanym głosem Will, który otworzył szerzej swoje oczy i spojrzał na mnie. 

- Śpij... - szepnęłam i pogładziłam go po policzku.

- Chodź tutaj - jego ręka objęła mnie wokół i pociągnęła w swoją stronę. Moje ciało stykało się z jego i mimo mojej niewygody, chciałam tak pozostać.

- Przepraszam, że ciebie obudziłam - przymknęłam oczy i położyłam rękę na jego dłoni.

- Nie, spokojnie - poczułam jego pocałunki na moim karku. - Coś się stało? 

- Nie, czemu? 

- Nie kłam mnie - wyszeptał w moje ucho, a jego płatek przegryzł. Momentalnie mnie przyjemny dreszcz przeszedł.

Wzięłam głębszy wdech i obróciłam się na plecy. Swój wzrok wbiłam w sufit, który teraz mnie zaciekawił, zamiast jego oczu. Nie mam odwagi patrzeć mu w nie i mówić o tym.

- Miałam straszny sen - wyszeptałam.

- Jaki? - zaczął moje ramię obdarowywać czułymi pocałunkami. Naprawdę, moje ciało doznaje dreszczy, ale to z podniecenia. 

- Zdradziłeś mnie.

Od razu przestał mnie całować. Zaniemówił i nawet się nie poruszył, a tylko spoglądał na mnie z góry, bo się delikatnie uniósł. 

- Z Ashley... - dodałam po krótkiej chwili i spojrzałam mu w oczy.

- Nawet o tym nie myśl - wtulił się we mnie, a ja poczułam rozlewające się ciepło. Kocham go, strasznie go kocham. - Nigdy to się nie stanie - wyszeptał w moją szyję.

- Wspomniałeś o James'ie - dodałam.

Nie wiem czemu, ale mam świadomość, że on tego nie zrobi, nie mógłby, wiem o tym, ale... to zabolało mnie. Głupi sen sprawił, że tak mocno poczułam się jak... szmata. Wiem, że to się nigdy nie wydarzy, ale to mnie okropnie zabolało i boli dalej, choć jego bliskość złagadza te katusze.

- Powiedziałeś, że... jestem szmatą i dziwką. 

- Zamknij się, Jane - warknął i ugryzł mnie w bark, a ja drgnęłam. - Nawet tak, kurwa, nie mów - uniósł się i nachylił nade mną. - Nawet o tym nie myśl - nakazał, przybierając poważniejszej postawy.

- Will, ty wtedy myślałeś o mnie jak o szmacie. O dziwce - spojrzałam mu w oczy.

Wiem, że za czasów James'a uważał mnie za taką, wiem o tym, choć nigdy nie powiedział mi tego na poważnie, dosłownie, szczerze. Zawsze wymykało mu się to podczas naszych kłótni, ale podczas kłótni ludzie mówią prawdę. On wtedy mówił prawdę i wiem, że uważa mnie za taką.

- Nie - powiedział stanowczo. - Jane, nigdy o tobie tak nie myślałem.

- Mówiłeś mi to - szepnęłam. 

Nie jestem na niego zła, tylko mi jest po prostu przykro. Ten sen przypomniał mi o niechcianych wspomnieniach, które znowu powróciły, a nie chciałam.

- Jane... - obdarował moje czoło krótkim pocałunkiem. - Ja nie chciałem, żebyś taka była - wyszeptał. - Ja robiłem wszystko, żebyś tak nie skończyła... I nie skończyłaś.

- Dzięki tobie - zaczęłam się powoli obracać, więc on także. Jego ciało opadło na plecy, a ja znalazłam się nad nim. Usiadłam na niego okrakiem i oparłam dłonie o umięśniony tors. - Dziękuje, Will... - nachyliłam się nad nim, ale nie pocałowałam. Uwielbiam go kusić. - To dzięki tobie. To wszystko dzięki tobie nie jestem już z James'em i ci dziękuje - wyszeptałam w jego usta. - Kocham cię.

- Też ciebie kocham - pocałował mnie i objął wokół. 

Przekręciliśmy się ponownie i znowu to on dominował u góry, a ja leżałam. Jego dłonie zaczęły błądzić po całym moim ciele i rozgrzewało mnie to, podniecało. Uwielbiam jego dotyk na sobie czuć. 

- Jane, jesteś dla mnie wszystkim.

I zanim mogłam coś powiedzieć, to ponownie wpił się w moje usta, w których ja się rozpływam. Kocham go i on też jest dla mnie wszystkim.

$$$$$$$$$$$$$$$

I nadszedł ten dzień, kiedy... nie ukrywamy się przed nikim już. Jest poniedziałek - przyjazd mojej mamy i taty, a także poinformowanie ich o naszym związku. Boje się i strasznie stresuje. Kiedy przyjdę ze szkoły, oni już będą w domu, co mnie jeszcze bardziej denerwuje.

A także kolejna sprawa - Rachel. Nasza przyjaciółka, która żyła w świadomości, że nienawidzimy siebie, a teraz? Teraz kochamy siebie. To znaczy, ona wie, że jestem zakochana w Williamie, ale nie wie, że jesteśmy razem, że się kochamy, że on naprawdę coś do mnie czuje i jej przypuszczenia były prawidłowe. Boje się.

- Jane - usłyszałam jego spokojny ton i poczułam ciepłą dłoń na kolanie, która mnie kojąco pociera.

- Hmm? - mruknęłam i obróciłam głowę w jego stronę.

- Nie bój się - przyglądał mi się z troską. - Nie przejmuj się niczym, wszystko będzie dobrze.

- Ale... to dziwne, przyznaj - uśmiechnęłam się.

- Tak, to dziwne, że pokochałem wroga - także odwzajemnił gest. - Jednak... - odwrócił ode mnie wzrok i przegryzł wargę. - Nie zmienię tego, choćby nie wiem co - ponownie jego błękitne spojrzenie spotkało się z moim. - Jesteś wszystkim, co najlepsze mnie spotkało - nachylił się nade mną i pocałował. 

Jesteśmy na szkolnym parkingu, w jego aucie, całujemy się, a na dziedzińcu szkoły są już nastolatki w dużych grupach. Zauważyli nas? I dobrze. William jest mój i tylko mój. Niech wszyscy wiedzą o tym, że jest mój.

- Co powiemy Rachel? - spytałam, kiedy obdarował mnie ostatni raz czułym pocałunkiem w czoło.

- Że jesteśmy razem - spojrzał na mnie, jakby było to oczywiste. Tak, to jest oczywiste.

- Umm, ale... zdaje mi się, że nie będzie zdziwiona - zarumieniłam się delikatnie.

William zmarszczył brwi zdezorientowany i oczekiwał ode mnie wyjaśnienia.

- Rachel wie, że się w tobie zakochałam i nie zdziwię się, jeśli będzie skakać ze szczęścia - uśmiechnęłam się.

- Naprawdę? - zdziwił się i uniósł brwi w górę. - Kiedy o tym jej powiedziałaś? 

- Tego samego dnia, kiedy wyjechałeś do Hiszpanii. Ale wiesz co ona mi wtedy powiedziała?

- Co? - uśmiechnął się, na co mi od razu serce się rozpłynęło. On jest taki piękny.

- Że wydaje jej się, że ty we mnie także. Rozmawiałeś z nią o nas? Musiała przecież skądś mieć te przypuszczenia - spytałam.

- Dawno... Tego samego dnia, kiedy ty wyjechałaś - zaśmiał się ze zbiegu okoliczności. - Ale nie powiedziałem jej tego wprost. Po prostu musiała ogarnąć się, bo kiedy powiedziała, że jak będziemy razem, to mamy jej nie odstawiać na bok, ja wtedy nie zaprzeczyłem, więc musiała coś z tego zrozumieć.

- Czyli... z nią nie będzie problemu - odparłam.

- Najwidoczniej - wyszedł z auta, a ja zaraz po nim.

Po zamknięciu samochodu od razu zjawił się obok mnie i objął ramieniem. Moje policzki zaczynają rumienić się, a brzuch robić fikołki. To dziwne, że tak wszyscy na nas spoglądają? To musi być dziwne, ale... podoba mi się to. Stanęłam na palcach i pocałowałam go w policzek.

- A to za co? - spytał z łobuzerskim uśmieszkiem.

- Niech wiedzą, że jesteś mój - powiedziałam ostrzegawczo.

- To może... - zatrzymał się i ujął moje policzki. - Niech wszyscy wiedzą, że jesteś moja - powiedział i pocałował mnie w usta.

Nie jest w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że stoimy na środku dziedzińcu, całujemy się, a połowa szkoły nas właśnie obserwuje. 

Pieprzyć to. Niech każdy wie, że William jest mój.

$$$$$$$$$$$$$$$

- Rachel... - powiedziałam niepewnie, gdy blondynka zajadała się deserem.

- Hmm? - wymamrotała i uniosła swój wzrok na mnie.

Pocierałam nerwowo ręce o uda pod stołem. Denerwuje się, ale czym? Skoro ona wie, że jestem w nim zakochana, a teraz William podejrzliwie siedzi obok mnie, zbyt blisko mnie, na co zauważyłam, że zwróciła uwagę. 

Po chwili poczułam jego dłoń, która ujmuje moją. Splótł nasze palce, ale jego wzrok dalej był skupiony na blondynkę, która mi się przyglądała. Jego kciuk zaczął przyjemnie pocierać moją skórę, co dodało mi to więcej odwagi.

- Ja i Will jesteśmy razem.

Prawie zakrztusiła się swoim kawałkiem ciasta. Logan obok niej gwałtownie spojrzał na nas, jakby się właśnie przesłyszał, a ona zaczęła kaszleć i walić sobie z pięści w klatkę piersiową. Blondyn jej nawet nie pomagał - swojej dziewczynie, która kilka centymetrów od niego się dusi... To było komiczne, naprawdę się powstrzymywałam, żeby się z tego nie śmiać.

- J-jak to razem?! - wstała na wyprostowane nogi, a jej krzesło wydało z siebie nieznośny, szurający odgłos, co skupiło uwagę niektórych osób tutaj.

 - No... tak to - odparłam. - Od wczoraj.

- Wiedziałam! Wiedziałam, że to w końcu nastąpi! - zaczęła się ekscytować. - Wiedziałam, że ty go kochasz, a on ciebie! - wskazała na Williama.

Mówiła tak głośno, że naprawdę połowa stołówki na nas patrzyła. Nie przeszkadzało mi to, ale nie wiedziałam, jak się czuje z tym William. Może jest tym zirytowany? Nie, na pewno nie, skoro całował mnie na dziedzińcu szkoły, a teraz nawet na złego nie wygląda.

- Tak, kocham Jane. Kochałem nawet wtedy, kiedy przyszłaś do mnie z aferą, że całowałem ją na wycieczce - powiedział.

- Wiedziałam! Podejrzewałam was o to, a wy mnie kłamaliście! - uśmiechnęła się. 

Ciesze się, że tak to przyjęła. Jest naszą przyjaciółką od zawsze i ważne dla mnie jest jej zdanie. Naprawdę się cieszę, że Chel tego nie przyjęła negatywnie.

- Ej, jezu, będziemy mogli chodzić na podwójne randki! - powiedziała zafascynowana, na co ja się zaśmiałam, a chłopacy jęknęli z dezaprobatą. - A wczoraj gdzie zniknęliście z urodzin Ashley, hmm? - mruknęła podejrzliwie.

- Do mnie - powiedziałam.

W sumie odpowiedziałam zgodnie z prawdą, bo William nocował u mnie. Niestety Rachel zrobiła większe oczy i pomrugała kilka razy. Zrozumiała to w sposób zupełnie inny, niż mi chodziło. Nie, nie uprawiałam seksu z Williamem, a zgaduje po jej rumieńcach i spojrzeniu, którym nas przeszywa - tak pomyślała.

- Olivers! - usłyszeliśmy ryk Zack'a.

- Lutcher! - ten także się wydarł na prawie całą szkołę.

Ta dwójka jest sławna z tego, że wydzierają się ile wlezie. Potrafią to robić wszędzie, nawet w sklepie spożywczym. Zack właśnie kieruje się w naszą stronę, ale nie czuje się już winna. Rozmawiałam z nim po pierwszej lekcji, a także on rozmawiał z Williamem, z którym się pogodził chyba po minucie. Faceci naprawdę potrafią godzić się po tak krótkim czasie i nie ważne jaka to rzecz... Oni zawsze się pogodzą, a dziewczyny? Dziewczyny potrafią się do siebie nie odzywać przez pół roku i za tak naprawdę głupoty.

Zack nie wie, że jestem z Williamem. Postanowiłam z nim powiedzieć pierwszej Rachel, która przyjęła to pozytywnie i to jest najważniejsze. Jeszcze Lutcher, a później rodzina... Reszta się nie liczy, bo co ich to obchodzi? Pewnie już widzieli nas - całujących się na korytarzu. Choć z drugiej strony z wielką przyjemnością powiedziałabym to w twarz Ashley, z którą nie rozmawiam od rana.

- Czemu nie mówiłeś, że idziesz na stołówkę? - dosiadł się do nas.

- Bo chyba nie chciałem, co nie? - prychnął. - A teraz słuchaj, bo ty także powinieneś wiedzieć - spojrzał na przyjaciela.

- Oświeć mnie - położył dłonie na stole i przyglądał się Williamowi z zainteresowaniem.

- Jestem z Jane.

Nie odezwał się, a pomrugał kilka razy i spojrzał po chwili na mnie. Uśmiechnęłam się tylko pod nosem i objęłam rękę Will'a, a głowę położyłam na ramieniu. Jest bardzo wygodny, ciepły i cały mój. Chcę to pokazywać wszystkim, jak bardzo on jest mój i jak go kocham.

- J-jesteście... razem? - wzrokiem przeleciał po wszystkich tutaj obecnych, a mi się wydawało, że przedłużył na Rachel.

- Od wczoraj - odparłam, a Will pocałował mnie w głowę.

- Cholera, przegrałem! - krzyknął zdenerwowany, ale z uśmiechem na twarzy. Po tym, jak to powiedział, Rachel się wydarła triumfalnie i zaczęła śmiać.

- Co? - zmarszczyłam brwi i spojrzałam na przyjaciółkę.

- No co co? Obstawialiśmy na was - uśmiechnęła się. - Ja i Zack od dłuższego czasu śledziliśmy was i zastanawialiśmy się, kiedy to w końcu się wydarzy. Ten kretyn naprawdę w to nie wierzył, że Will wyzna tobie to, co czuje, a ja, wasza przyjaciółka... - ekscytowała się, a ja z Williamem byliśmy w jednym, wielkim szoku. - ...wygrałam! Wierzyłam w was! - uśmiechnęła się szeroko.

- Zabieraj to... - jęknął blondyn i wyciągnął stu dolarowy banknot w jej stronę, a ta od razu go chwyciła i schowała w stanik.

- Rodzice wiedzą? - spytała Rachel.

- Nie... - posmutniałam.

- Macie zamiar powiedzieć..? - spytała niepewnie.

- Dzisiaj - powiedział Will.

$$$$$$$$$$$$$$$

Wchodzę do domu i biorę głęboki wdech. Już na wejściu słyszę rodziców, jak rozmawiają w biurze i to bardzo głośno, chyba się kłócą, ale nie jestem pewna.

- Dzwoniła do mnie - usłyszałam zdenerwowany ton mamy. - Mówiła, że on chce jej zdjęcie albo chociaż porozmawiać.

- Jeszcze czego - warknął ojciec. - Możesz mu wysłać moje zdjęcie albo ja mogę z nim porozmawiać.

- Alan, to jest poważna sprawa... 

- Zignoruj to! Nic, kurwa mać, nie dostanie.

- Cześć - weszłam do ich biura, a oni od razu umilkli.

- Cześć, skarbie - przywitała się promiennie mama. - Jak w szkole? 

- Dobrze - wzruszyłam ramionami. - A u was jak? Jak podróż? - usiadłam na skórzanej sofie.

- Jak to podróż - prychnęła. - Praca, skarbie, praca. Ile ja bym dała, żeby cofnąć się do twojego wieku... - powiedziała, a ojciec prychnął z kpiną pod nosem, za co skarciła go wzrokiem.

- Chciałabym z wami o czymś porozmawiać... - rzekłam niepewnie i oglądałam wszystko dookoła, żeby tylko uciec od ich wzroku.

- Coś się stało, słoneczko? - mama usiadła obok mnie, a tata odwrócił się w naszą stronę z tym swoim poważnym wyrazem twarzy, który aż ostrzega.

- Nie, nie, wszystko jest dobrze, tylko... - przetarłam rękoma uda. - Ja... 

- Ktoś ciebie skrzywdził? - spytał ojciec.

- Nie... - wywróciłam oczami. - Umm, po prostu...

- Ktoś ci dokucza w szkole? - wtrąciła się mama.

- Nie! - zaprzeczyłam.

- No to co w końcu? - spytał. - Jeśli ktoś ciebie krzywdzi, masz mówić. Pamiętaj - wskazał na mnie palcem.

- Dobra, dobra! - machnęłam dłonią i wciągnęłam więcej powietrza. - Po prostu...

- Wiem! - krzyknęła triumfalnie mama. - Pokłóciłaś się znowu z Williamem! 

- Nie... - spuściłam głowę w dół.

- To co się, dziecko, dzieje? - posmutniała.

- Jestem zakochana.

Aż zamknęłam oczy i zacisnęłam dłonie w pięści na udach. Nie wiem czemu, to chyba powinno cieszyć rodzica, że dziecko jest zakochane, ale... ja się boje ich reakcji.

- To chyba dobrze, że jesteś zakochana - uśmiechnęła się mama. - Co to za przystojniak? 

- Znam go? - spytał poważnym tonem tata. Oj tak, już ostrzega.

- Ja się zakochałam... Ugh... - jęknęłam i przegryzłam policzek. 

- Kochanie, wykrztuś to z siebie - poganiała mnie mama.

- Pieprzyć to - gwałtownie wstałam, na co ich wzrok spiorunował mnie z wielkim szokiem. - Mamo, tato - spojrzałam na obojga. - Jestem zakochana.

- Skarbie, wiemy, ale... - mruknęła niepewnie mama.

- W Williamie.

William 

- Mogę wam coś powiedzieć? - spytałem i jęknąłem z dezaprobatą. W ogóle mnie nie słuchali.

- Tak, tak... możesz... - zaśmiała się mama.

- To jest naprawdę ważne... - rzuciłem zirytowany.

- Wal śmiało, my słuchamy - uśmiechnął się ojciec.

- Jestem zakochany.

Oboje nagle spoważniali. Mama, która trzymała w dłoni szklankę z sokiem, prawie ją upuściła, a ojciec... W sumie, jego reakcje zawsze mnie śmieszyły. Patrzy na mnie i mruga, jakby właśnie usłyszał datę dniu swojej śmierci. Stoję oparty o wyspę kuchenną i spoglądam na nich z założonymi rękoma pod klatkę piersiową. Zastanawiam się, czy ona już im powiedziała. 

Jak Alan zareagował?

To mnie najbardziej stresuje. Jak jej ojciec zareagował. Reakcje swoich rodziców mam gdzieś, ale reakcje jej ojca... Nie chcę wiedzieć, jaki wykład jej teraz robi, jak ona się z tym męczy, ale nawet to nie powstrzyma mnie, żeby ją mieć. Jest moja. Jane jest moja, kocham ją i nic, i nikt tego nie zmieni. 

- Słyszałeś? - zwróciła się do ojca. - Słyszałeś to? Bo ja pierwszy raz to słyszę - znowu jej zszokowany wzrok poleciał na mnie. Nie dowierzała, nie dziwie się.

- Ładna chociaż? - uśmiechnął się.

- Piękna.

- To... - wymamrotała mama. - Może przedstawisz ją nam? - odłożyła szklankę na kuchenny blat.

Ja naprawdę jej się nie dziwie, dlaczego tak reaguje. Jest zaskoczona, zszokowana. Mam osiemnaście lat, a jeszcze nigdy w życiu nie byłem zakochany. Jeszcze nigdy moja matka wraz z ojcem nie usłyszeli o tym ode mnie. 

- Przyprowadzisz ją do nas? - uśmiechnęła się sympatycznie.

- To Jane.

~~





Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro