Rozdział 5

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

24 grudnia

Otwieram po cichu drzwi i rozglądam się dookoła, a jakiekolwiek szmery, odgłosy, żadne rozmowy nie dochodzą do moich uszu. Światła także były zgaszone. Wracam do swojego pokoju zamykając po cichu drzwi i kieruję się pod okno i odpalam papierosa.

Pokój, w którym się znajduje, dzieliłam zawsze z nim, kiedy przyjeżdżaliśmy do babci. Teraz jestem sama i sama palę papierosa przy tym oknie, przy którym paliłam w jego towarzystwie, z nim. Czuje się dziwnie, nie widzę go trzy dni, a czuje się tak... samotnie.

Dlaczego czuje niedosyt? Dlaczego często wracam do wspomnień z nim? Dlaczego czuje się tak pusto, samotnie, nudno. Właśnie, jest nudno. Nie ma go, nie ma tutaj Williama, a zawsze był.

Nie mam z kim gadać, z kim się kłócić, komu przeszkadzać, komu uprzykrzyć życie. Nie ma tej osoby, której nienawidzę, a chcę, żeby była. Zamiast niego, są jakieś dzieciaki i dwoje małolatów w wieku czternastu lat, a dla mnie to nic, jest głupio.

Dlaczego wolałabym, żeby ten kretyn już tutaj był? Dlaczego nie cieszę się z tych świąt, a tak bardzo się cieszyłam, kiedy się dowiedziałam, że go nie będzie tym razem? Dlaczego wolę, żeby ten idiota tu był? Muszę przetrwać jeszcze te sześć dni, a wtedy go już zobaczę.

Będę mogła wreszcie mu nagadać ile wlezie. Będę mogła go wyzywać, uprzykrzać życie, doprowadzać do furii, do wściekłości. Wreszcie będę miała co robić, nie będę się nudzić.

Czy ja za nim tęsknie?

$$$$$$$$$$$$$$$

30 grudnia

Wróciłam do domu, ale dopiero pod wieczór. Jestem zmęczona lotem, zmęczona wszystkim. Nie robiłam praktycznie nic na tych świętach, a tylko siedziałam i przytakiwałam od czasu do czasu, kiedy mnie o coś pytali. Jednym słowem - przez tydzień nie byłam sobą.

Dlaczego?

Z walizkami wczołgałam się do swojego pokoju i opadłam na łóżko. Jutro sylwester i dopiero jutro zobaczę wszystkich, w tym tego kretyna. Po dłuższej chwili leżeniu na łóżku, wstałam i wzięłam się za ogarnienie rzeczy z walizek, które zajmą mi sporo czasu.

Dochodzi dwudziesta trzecia i jestem okropnie zmęczona, śpiąca, wykończona. Chcę się wyspać na jutrzejszy dzień i wieczór, który na pewno będzie udany i chcę w to wierzyć. Nie chcę teraz niszczyć sylwestra ludziom, poprzez kłótnie z Williamem. Zwłaszcza, że idę do jego najlepszego przyjaciela, więc będę starać się nie rozwalać imprezy.

Po dobrych trzydziestu minutach skończyłam ze wszystkim, w tym był jeszcze prysznic. Usiadłam na łóżku i ściągnęłam z języka kolczyk. Odkładając go na szafkę nocną dopiero sobie przypomniałam o prezencie od Williama, którego nie otworzyłam w święta, a nawet go nie zabrałam do babci, a tylko wrzuciłam do szuflady.

Ciekawość się we mnie włączyła i od razu zaglądnęłam do szafki i wzięłam do ręki pudełko. Położyłam je na udach, siedząc na łóżku i w niepokoju przyglądałam się mu. Dalej się zastanawiam, dlaczego dał mi prezent... Coś jest nie tak, to nie mógłby być William, żeby dać mi prezent!

Phi, pewnie mu mama kazała dać jak mi, ale nie powinnam teraz mieć do niego pretensji, bo moja sama mi kazała. Niepewnie otworzyłam pudełeczko i spojrzałam na zawartość, która od razu przyprawiła mnie lekkiego zdziwienia.

Delikatnie zmarszczyłam brwi i wyciągnęłam wisiorek wraz z bransoletką, która była dopasowana. Obie biżuterie były ze złota, gdzie widniał taki sam znak nieskończoności. Uśmiechnęłam się pod nosem i od razu sobie wyobraziłam, że symbolizuje ono naszą nienawiść.

My siebie nienawidzimy, do końca naszego pieprzonego życia.

Odłożyłam ostrożnie prezent z powrotem do pudełeczka i weszłam pod kołdrę, odpalając od razu piosenkę z telefonu i włożyłam słuchawki do uszu.

Ciekawe, czy mu się też prezent spodobał.

$$$$$$$$$$$$$$$

31 grudnia

Mój piękny sen, gdzie byłam królową, a moim podwładnym William, który właśnie miał dostać karę - przerwał dzwonek telefonu. Zaczęłam mrużyć oczy i wiercić się w łóżku, marudząc pod nosem, bo melodia w żaden sposób nie ustępowała. Chwyciłam za telefon i odebrałam.

- Halo...? - mruknęłam pocierając oczy.

- Jane?! Jane, dlaczego nie odbierasz telefonów?! - awanturowała się Rachel.

- Boże, spałam... Co ty chcesz? - byłam kompletnie zaspana.

- Wiesz, że zaraz jest godzina czternasta?! Pisałam z Zack'iem i o dwudziestej pierwszej mamy być u niego!

- Co?! - uniosłam się i spojrzałam na zegarek na szafce nocnej. - Kurwa! - zerwałam się z łóżka.

- No, no właśnie! Chcesz pojechać ze mną po jakiś alkohol i zawieść już do niego? - spytała.

- Umm, o której godzinie? - weszłam do toalety.

- Nie wiem, piętnasta?

- Dobra, bądź u mnie w parku.

- Okej, do zobaczenia!

- Siemka - rozłączyłam się.

Załatwiłam swoje potrzeby i ogarnęłam się przed lustrem. Boże, ile ja spałam! Po umyciu zębów zabrałam się za rozczesanie włosów i zrobienie z twarzy porządek. Wszystko zajęło mi dziesięć minut i pod koniec podkreśliłam usta pomadką.

Weszłam z powrotem do swojego pokoju i otworzyłam szafę, wyciągając z niej od razu czarne, z dziurami spodnie i szary, wełniany sweterek sięgający do pasa. Przekierowałam się do kuchni, gdzie w połowie spaliłam się znowu ze wstydu i skrępowania...

Czy oni naprawdę muszą?!

Wręcz się pożerali przy tym blacie, gdzie tatusia dłonie niebezpiecznie wędrowały pod bluzkę mamusi. Ugh, to takie dziwne uczucie, widząc ich w takiej sytuacji...

- Ehkem... - odchrząknęłam.

- Och... - odskoczyła od niego mama. - To ty jesteś w domu? - spojrzała na mnie, rumieniąc się.

- Umm, a gdzieś wychodziłam? - zmarszczyłam brwi.

- Czy ty dopiero wstałaś? - zdziwiła się.

- Tak...

- Jane, ty śpiochu! Nie można tyle spać! - zaśmiała się.

- A jednak można - uśmiechnęłam się i otworzyłam lodówkę, wyjmując z niej arbuza. - Wychodzę za niedługo.

- Gdzie idziesz? - spytał ojciec.

- Z Rachel - usiadłam przy stole.

- Tak, ale gdzie? - dopytywał.

- Do sklepu, a później do kolegi.

- Jane, czy dzisiaj się szykujesz gdzieś na sylwestra? - spytała mama.

- Tak, wychodzę z Rachel i będzie tam William - odparłam zajadając się czerwonym owocem.

- Mam nadzieję, że nie będziesz pić alkoholu, jasne? - spojrzał na mnie stanowczo tata.

- Tato... - przekręciłam oczami. - Nie wiem, może jedno piwo wypije.

- Nie, zero! - rzucił poważniejszym tonem. - Jak wyczuje od ciebie alkohol, masz przejebane.

- Alan! - skarciła go mama, uśmiechając się przy tym, a ja wybuchłam śmiechem.

- No co? Moja córka nie będzie pić alkoholu, poza tym masz cukrzycę, więc trzymaj się od tego z daleka! - spojrzał na mnie. - Wiesz, jakie są skutki tego, kiedy za dużo wypijesz?

- Nie, nie wiem - uśmiechnęłam się i spojrzałam na niego niewinnie.

- No, to lepiej żebyś nie wiedziała... - pokiwał głową i spojrzał na mamę, gdzie ta się zarumieniła.

Oho, czyli moja mamusia mocno balowała.

- Jedno piwo maks, dobrze? - odezwał się po dłuższej chwili.

- Dzięki - prychnęłam.

- Ej, ciesz się w ogóle, że będziesz mogła pić.

- Dziękuje, tatusiu - powiedziałam sarkastycznie wdzięczna mu. - Dobra, wychodzę - wstałam i odniosłam talerz do zmywarki.

Skierowałam się do wyjścia, zakładając na siebie kurtkę i zaczęłam szukać szalika, bo nie było go w rękawie, a zawsze go tam pozostawiam.

- Mamo, widziałaś mój szalik!? - krzyknęłam.

- Nie, a nie masz go w kurtce!?

- No właśnie nie!

I teraz sobie przypomniałam, że dałam go Williamowi... Burknęłam pod nosem z dezaprobatą i wyciągnęłam telefon, wybierając od razu numer do tego kretyna.

- Halo?

Wreszcie go usłyszałam. Usłyszałam ten jego głupi głos, który mnie denerwuje, ale chcę go słyszeć. Nie dam rady go nie słuchać chociaż przez dwa dni, muszę go usłyszeć.

- Cześć, jesteś w domu? - spytałam i wyszłam z domu.

- Nie, nie ma mnie. Co chcesz?

- Szalik.

Usłyszałam ciszę. Po chwili coś zaczął pomrukiwać pod nosem.

- Nie mam go - odezwał się po dłuższej chwili w ciszy.

- Jak to nie masz?! - krzyknęłam zdziwiona i zła.

- No nie mam. Zgubiłem.

- Kurwa mać, Will! - warknęłam. - To na cholerę ja ci go dawałam, ja pierdole!

- No nie wiem czemu mi go dawałaś - prychnął.

- Najwidoczniej byłam głupia, że się nad tobą zlitowałam! - złość się we mnie gotowała. - Zapierdalasz w tej chwili do sklepu i kupujesz mi taki sam szalik!

- Kochanie, mam ten szalik, nie zgubiłem go... - zaczął się śmiać.

- Ugh, Will! - jednocześnie odetchnęłam z ulgą, ale też i oburzyłam się.

- Ale nie ma mnie w domu, oddam ci go jutro.

- Nom, przez ciebie teraz marznę.

- I dobrze - zachichotał.

- Zdychaj - syknęłam.

- Pierdol się, Jane.

- Nienawidzę cię.

- Ja ciebie też nienawidzę.

Rozłączyłam się i warknęłam pod nosem, chowając telefon do kieszeni. Byłam już w parku i zauważyłam siedzącą na ławce Rachel, która z uśmiechem na twarzy rozmawia z kimś przez telefon, a taki radosny, promienny i seksowny uśmieszek jest tylko z jednego powodu... Logan!

- Dobra, muszę kończyć - spojrzała na mnie. - No, papa - uśmiechnęła się i wrzuciła telefon do kieszeni kurtki.

- Logan? - spytałam.

- Tak - zarumieniła się. - I wiesz co..?

- Hmm? - mruknęłam i zaczęłyśmy kierować się w stronę przystanka autobusowego, przy okazji odpalając papierosa.

- Będzie dzisiaj u Zack'a! - rzuciła ekscytująco.

$$$$$$$$$$$$$$$

Stanęłam przed lustrem i spojrzałam na siebie ostatni raz. Nie wyglądam jakoś elegancko, bo to tylko sylwester, tam się chleje i baluje do rana, a nie wygląda się, jak na pokazie mody. Czarna bokserka na ramiączkach, opinająca mocno moją talię. Włożona w czarną, skórzaną spódniczkę, rozkloszowaną na dole, która sięga mi do połowy ud. Nałożyłam na siebie jeszcze skórzaną kurtkę i dopasowałam czarne koturny.

Z makijażem także nie szalałam, bo i tak nie potrzebuje go, żeby wyglądać pięknie. Po mamie z natury jestem ładną dziewczyną. Jedynie co, to mam rzęsy pomalowane, nałożony puder, podkreślone brwi i do tego pomadka koloru wiśni.

Wyglądam super! Nie odjebałam się nie wiadomo jak, a wyglądam bardzo ładnie i schludnie. Sięgnęłam po pudełeczko i wyjęłam z niego naszyjnik i bransoletkę. To jedyna biżuteria, która będzie mi towarzyszyć dzisiejszego wieczoru. Skierowałam się do wyjścia, pakując przy okazji ostatnie rzeczy do torebki.

- Hej, hej, hej, wróć... - usłyszałam ojca z salonu.

- Co? - zmarszczyłam brwi i stanęłam przed wejściem do salonu, w którym był on i mama.

Oboje wyglądali bardzo gustownie i ładnie. Wychodzili także na wieczór, ale do cioci Evy.

- Jane, jak ty ślicznie wyglądasz! - uśmiechnęła się mama i mierzyła mnie wzrokiem z ekscytacji. - Jaką ja mam piękną córkę! - fascynowała się, a ja rumieniłam.

- Hej, chyba nie pozwolisz jej tak pójść? - spojrzał na nią ojciec.

- Tato! - wkurzyłam się. - Przecież normalnie wyglądam!

- Ile facetów tam będzie? -spytał władczym tonem, a ja przewróciłam oczami.

- Nie wiem, sześciu? - skłamałam.

- Każdemu masz odmawiać, jeśli coś zaproponują! - powiedział stanowczo.

- Ugh, wiem, jejku! - skierowałam się do wyjścia.

- Baw się dobrze, skarbie! - krzyknęła mama.

- Zero alkoholu! - dodał ojciec.

Wzięłam ze sobą kurtkę i zamykając za sobą drzwi dopiero zaczęłam ją ubierać. Przed moim domem czekał już biały Jeep.

- Gotowa?! - wychyliła się Rachel z tylnych siedzeń.

Blondynka przyjechała z innymi dziewczynami, które także będą na imprezie. Otworzyłam drzwi i znalazłam się obok niej. Spojrzałam na dziewczyny dookoła, które wyglądają prześlicznie, a jednocześnie wyczekują mojej odpowiedzi.

- Zajebiście gotowa - uśmiechnęłam się.

$$$$$$$$$$$$$$$

Dojechałyśmy pod wyznaczony adres, gdzie już połowa okolicy była pozajmowana samochodami innych ludzi. Muzykę z domu Zack'a można by było usłyszeć na końcu jego ulicy, tak głośno brzmiała.

Wyszłyśmy z auta i przekierowałyśmy się do jego domu. Nogi miałam odkryte i było mi cholernie zimno, ale na szczęście to tylko przez jakiś czas. Za chwilę znajdę się w domu pełnego ludzi i gorącej atmosfery.

I się nie myliłam - kiedy weszłyśmy do domu, od razu było czuć alkohol, papierosy i seks. Połowa osób już bawiła się w dużym salonie, przy dobrej muzyce, a druga połowa po prostu stała z piwem w dłoni i gadała ze sobą. To na przedpokoju, to na schodach, w kuchni, jadalni, na piętrze. Inni nie przejmowali się ludźmi wokół i najzwyczajniej na świecie obściskiwali się ze sobą.

- Hej, Jane - nachyliła się nad moim uchem Chel.

- Co jest? - spytałam.

- Odpuść dzisiaj z Williamem... Bawcie się dobrze i nie przejmujcie się, okej? Zróbcie to dla mnie...

- Obiecuje na ciebie, że nie będę go prowokować - obie skierowałyśmy się do kuchni, gdzie był stos przeróżnego alkoholu, w tym nasz.

- No i się cieszę! - uśmiechnęła się szeroko.

- Logan już jest? - spytałam, nalewając naszej wódki do kieliszków.

- Gdzieś powinien być... - zaczęła się rozglądać.

- Zdrowie, Chel - uniosłam kieliszek w górę.

- Zdrowie, Jwow - uśmiechnęła się i łyknęła w tym samym czasie, co ja.

Gorzki i ostry trunek przejechał po moim gardle prosto do żołądka. Po kilku sekundach poczułam się już rozgrzana, a blondynka zaczęła nalewać drugą kolejkę.

- No hej - usłyszałam i spojrzałam w jej stronę. Zobaczyłam obejmującego ją Logana od tyłu.

- Logan! - odwróciła się w jego stronę i wtuliła się.

I ten krępujący moment, kiedy miałaś dobrze się bawić z przyjaciółką, ale jej westchnienie weszło w drogę...

Wzięłam łyka drugiej kolejki nie czekając na blondynkę, która nie miała zamiaru odkleić się od Logana, a on od niej.

- Ja idę, bawcie się dobrze! - uśmiechnęłam się w jej stronę.

- Co, Jane, jak... - spojrzała na mnie zdezorientowana, ale szybko jej zniknęłam z pola widzenia.

I zostałam sama.

Ludzi było bardzo dużo i każdy krążył po domu. Nie mogłam w ogóle znaleźć znajome mi osoby, choć większość i tak tutaj znam, ale nie tak dobrze, żeby od razu się bawić z nimi. Chciałam spędzić ten sylwester w gronie moich przyjaciół, którzy już się rozeszli...

Weszłam w tłum ludzi tańczących w salonie, ale chyba pożałowałam. Pijani, zachowujący się, jak dzikie zwierzęta, śpiewający piosenki, aż do zdarcia gardła ludzie, których nawet nie znałam - wciągnęli mnie w tłum. Wśród nich wyglądałam, jak czarna, zagubiona owieczka, która dopiero się rozkręca po dwóch drinkach, choć w sumie nie, nie byłam jeszcze rozkręcona.

Po chwili poczułam czyjeś dłonie na talii, więc momentalnie odwróciłam się do tyłu. Spojrzałam na wyższego ode mnie chłopaka, któremu sięgam do brody. Od razu powiedziałam nie, skreśliłam go. Chłopak w ogóle nie był mój typ, nawet nie wyglądał na osiemnaście lat! Wyglądał powyżej dwudziestki! Skąd tacy faceci na imprezie u osiemnastolatka? Czy Zack o tym wie?

Mężczyzna przypominał typowego rockmena. Średniej długości, roztrzepane, brązowe włosy, kilkudniowy zarost na kościstej żuchwie, kolczyk w łuku brwiowym i wardze. Ubrany w skórzaną kurtkę, czarną bluzkę z jakimś zespołem rockowym i czarne, opinające jego chude nogi spodnie, do którego był przyczepiony łańcuch.

- Cześć - uśmiechnął się. Jego głos nie był jakoś zły.

- Um, hej... - powiedziałam niepewnie.

- Chcesz się napić? - złapał mnie za rękę i pociągnął w stronę kuchni.

W kuchni nie było za wiele osób. W tym także nie było znanych mi, więc byłam zdana na siebie albo na dopiero co poznanym mężczyźnie.

- Jestem Aaron - stanął przed butelkami wódki i wziął jedną do ręki i kieliszki.

- Jane - odparłam.

- Jak się bawisz? - nalał do pełna i podał mi jednego.

- Dopiero co przyszłam, więc... Nijak? - prychnęłam.

- Można to zmienić - uśmiechnął się cwaniacko w moją stronę.

- W jaki sposób? - mruknęłam uwodzicielsko i przystawiłam kieliszek do ust, nie spuszczając wzroku z jego oczu.

- W jaki byś chciała - odpowiedział i napił się zawartości w szklanym naczyniu.

Zaraz po nim się napiłam i oddałam kieliszek, którego zaczął znowu napełniać. Czy on próbuje mnie upić? Oj nie, nie, nie... Może napije się z nim jeszcze jednego, ale na pewno nie kolejnego! Nie mam zamiaru także z nim spędzać czasu! Gdzie są do cholery jasnej wszyscy moi znajomi? Zostałam sama, pięknie...

- Chcesz mnie upić? - prychnęłam i wzięłam od niego kieliszek.

- Skądże - zdziwił się, ale czułam tutaj podstęp... - Nie można napić się z nowo poznaną, piękną dziewczyną? - spojrzał na mnie.

Nie odpowiedziałam, a nie spuszczając wzroku z niego napiłam się wódki. Uniósł brwi w górę i uśmiechnął się, a po chwili także łyknął trunek. Poczułam się już rozgrzana i jeszcze kilka minut, a moja głowa po czterech kieliszkach zacznie czuć pierwsze efekty.

- Idę zapalić - odwróciłam się na pięcie i ulotniłam się szybko, nie dając mu dojść do słowa.

Mężczyzna w ogóle mi nie spodobał się. Był dziwny, tajemniczy i jednocześnie przerażający. Nie chciałam z kimś takim spędzić tego wieczoru. W ogóle gdzie Rachel?! Zniknęła mi, pewnie ulotniła się stąd z Loganem...

Pięknie, kurwa.

Weszłam przez tylne drzwi na ogród, gdzie także niektórzy się znajdowali. Wzięłam papierosa do ręki i zapalniczkę i odpaliłam.

- O, Jane! - usłyszałam Zack'a.

Spojrzałam w bok i dostrzegłam go i... Williama. Oboje byli w towarzystwie dwóch dziewczyn, które chichotały za każdym razem, kiedy ten debil albo Zack coś powiedzą. Typowe puste zachowanie u dziewczyn-blachar.

Żałosne.

- Cześć - zaciągnęłam się i wzrokiem poleciałam na Williama, a powiedziałam do Zack'a.

Jego wzrok spotkał się z moim. Zmierzył mnie całą, tak perfidnie zmierzył, gdzie po chwili poprawił się i zaciągnął mocno papierosem, nie spuszczając ze mnie wzroku. Poczułam się dziwnie, bo jego błękitne tęczówki przeszywały mnie całą.

- Kiedy przyszłaś? - podszedł do mnie blondyn i przytulił się.

- Niedawno - uśmiechnęłam się.

- Hej, Jane - odezwał się William i stanął obok mnie.

Powolnym ruchem odwróciłam się w jego stronę i spojrzałam w oczy, uśmiechając się delikatnie przy tym.

- Hej - mruknęłam trzepocząc rzęsami.

Jego wzrok poleciał na mój dekolt, gdzie dostrzegł naszyjnik.

Od niego.

Znowu powrócił do kontaktu wzrokowego.

- Gdzie mój szalik? - spytałam, spoglądając na niego wrogo.

- W domu - odparł zaciągając się.

- Masz mi go przynieść - zaciągnęłam się. Nie odrywaliśmy od siebie wzroku, a spanikowany Zack stał obok nas i przyglądał się nam.

- Jest twój, więc sama po niego przyjdziesz - powiedział.

- Bądź tak dobrym przyjacielem i przynieś mi go - uśmiechnęłam się sarkastycznie.

- Hmm, przyjacielem? - uśmiechnął się cwaniacko. - W takim razie, przyjaciółko... - nachylił się nad moim uchem. - Przyjdziesz sama po niego. Wiesz, gdzie mieszkam - mruknął.

Dziwnie serce zaczęło mi bić, nie wiem czemu. Czy to skutek alkoholu?

- Dobrze - odpowiedziałam.

- Świetnie - uśmiechnął się.

Zack w ciągu dalszym spoglądał na nas. Nie wiedziałam, czy obawia się kolejnej kłótni, czy po prostu nie dowierza temu, co słyszy. Wow, my się nie kłócimy!

- O, tutaj jesteś... - usłyszałam głos Aarona.

Odwróciłam się do tyłu i spojrzałam na niego, gdzie mi humor od razu się zepsuł. Nie znam chłopaka, a przyczepił się do mnie...

- Tsa... - zaciągnęłam się i spojrzałam na swoje buty.

- I jak tam? - stanął obok mnie, ignorując kompletnie Will'a i Zack'a.

- Dobrze...

Spojrzałam z nadzieją na Williama, nie wiem czemu. On także na mnie spojrzał i zmarszczył brwi, a po chwili wzrokiem powrócił do bruneta.

- Idziemy? - spytał i kiedy wyrzuciłam papierosa, złapał mnie za rękę.

- Um, gdzie? - zmarszczyłam brwi i zostałam pociągnięta w stronę domu.

Czułam zakłopotanie, nie wiedziałam, co zrobić. Wzrokiem pod koniec spojrzałam znowu na Will'a, który także mnie obserwował. Nie wiem czemu na niego spojrzałam. Weszłam do zatłoczonego pomieszczenia, ale na krótką chwilę, bo znowu znalazłam się w kuchni, z tym samym facetem.

- Co ty kombinujesz, Aaron? - spytałam, uśmiechając się przy tym. Nie mogę wyglądać na spanikowaną.

- Chcę się dobrze bawić - wzruszył ramionami i zaczął nalewać kolejkę.

- Dlaczego w moim towarzystwie?

- Nie wiem, a mam go zmienić? - spojrzał na mnie, uśmiechając się zadziornie.

Tak.

- Nie musisz - wzięłam od niego kieliszek.

Napił się, a ja zaraz po nim. To mój piąty i nie mogę przesadzić, bo efekt uboczny związany z cukrzycą nie wiem, kiedy się włączy, więc muszę ostrożnie pić. Zaczął znowu kolejkę nalewać...

- Ja podziękuje - pokręciłam dłonią w jego stronę.

- Ostatni - spojrzał na mnie błagalnie.

Ugh.

- Ostatni... - odpowiedziałam.

Uśmiechnął się pod nosem i nalał mi kieliszek, którego po chwili podał. Łyknęłam substancję w tym samym czasie, co on i odstawiłam szklane naczynie na blat, krzywiąc się przy tym.

- Muszę do toalety - mruknęłam i chwiejnym krokiem przekierowałam się w stronę łazienki.

Nie znałam tego tego domu i znalezienie toalety teraz, na dodatek w tym stanie, będzie trudne. Krążyłam po parterze, który na szczęście był pusty w tej części i otwierałam pierwsze, lepsze drzwi.

Po chwili ktoś chwycił mnie za nadgarstek i wpędził do jakiegoś przyciemnionego pomieszczenia. Zostałam przyszpilona do ściany, a moje nadgarstki unieruchomione przez czyjeś dłonie.

- Co, do chuja... - syknęłam.

- Cicho - usłyszałam jego głos.

Aaron niebezpiecznie był blisko mnie. Jego ciało stykało się z moim i oddalało, stykało i oddalało, jakby nie chciało robić gwałtownych i nachalnych ruchów. Jego nos i usta muskały mój policzek, skroń i szczękę, co sprawiało mi dreszcze.

- Co chcesz? - sapnęłam i wzięłam głębszy wdech.

- Nie wiem, co oferujesz? - mruknął i przybliżył się do mojej szyi.

Nie odpowiedziałam, a wypuściłam przeciągle powietrze z ust. Czułam się dziwnie skrępowana, ale nie sprzeciwiałam się. Alkohol chyba dodawał mi nie tej odwagi, której chciałam. Jego usta zaczęły całować mi szyję, którą wręcz pożerał, ale sprawiało mi to przyjemność.

Pomrukiwałam pod nosem i jęczałam, wplatając palce w jego włosy, bo oswobodził ucisk. Jego dłonie powędrowały na moją talię, którą gładził w górę i dół, co jeszcze bardziej sprawiało mi przyjemność.

Całował, podgryzał i lizał moją szyję, ale na szczęście nie robił malinek, co mnie cieszyło. Nie chcę być oznaczana przez nieznanego mi faceta. Po chwili uniósł się wyżej i złączył nasze usta, gdzie ja od razu oddawałam pocałunek. Przybliżył mnie mocniej do ściany i naparł swoim ciałem na moje, nie robiąc tego w niebezpieczny sposób, ale przyjemny.

Alkohol w naszym organizmie spowodował, że oddaliśmy się wszystkiemu i zaczęliśmy się pożerać. Położyłam dłoń na jego szorstkim policzku i mruknęłam mu w usta, w których toczyła się walka na języki. Smakował wódką i piwem, co nie było fajne, ale i tak całowałam.

Chwycił mnie za udo i uniósł, a ja obwiązałam jedną nogę wokół jego bioder. Jego ręka jeździła po mojej nagiej skórze na udzie w dół i górę. Robił to coraz wyżej i wyżej, co powoli mnie... krępowało i sprawiało dziwne uczucie, uczucie niebezpieczeństwa. Nie, nie mogę, nie chcę.

Kiedy położył rękę na mojej pupie, pod spódniczką - odepchnęłam go od siebie. Nie chcę z nim niczego. Całowanie okej, ale nic więcej!

- Nie podoba ci się? - zmarszczył brwi.

- Nie, nie chcę - odparłam stanowczo.

- A byłaś taka hej do przodu - prychnął i przybrał postawy jeszcze bardziej ostrzegającej.

Nie bój się, jesteś wśród ludzi, usłyszeliby twoje krzyki, spokojnie.

Pijanych ludzi.

- Ale już nie jestem - chciałam go wyminąć, ale popchnął mnie na ścianę. - Zostaw mnie! - krzyknęłam.

- Nie podobam ci się? - spytał poważniejszym tonem, wpatrując się we mnie.

- Nie! Zostaw mnie! - zaczęłam się szarpać, ale to na nic.

Czyli trzeba drastyczniejszych środków.

Uniosłam kolano w górę i z całej siły wymierzyłam mu w kroczę. Syknął pod nosem i cofnął się do tyłu, od razu łapiąc się za obolałe miejsce. Nie czekając na nic innego wybiegłam z pomieszczenia i przekierowałam się w tłum tańczących ludzi w salonie. Mój oddech był przyspieszony, przerażony wręcz. Nie wiem, co by się stało, gdybym nie miała wolnych kolan. Byłabym zgwałcona.

Musiałam iść na papierosa. Przeciskając się przez ludzi przekierowałam się w stronę wyjścia. Cała drżałam i byłam wystraszona. Na ogródku w ciągu dalszym znajdował się Zack i William, ale tym razem bez dziewczyn. Byli sami.

Oparłam się o budynek i odpaliłam papierosa, nawet nie spoglądając na nikogo. Niestety moja uwaga przykuła kogoś uwagę.

- Co? - burknęłam i uniosłam głowę w górę.

- Co ci? - spytał William, marszcząc przy tym brwi.

- Nic - rzuciłam oschle.

- Tylko ja potrafię cię do takiego stanu doprowadzić, ale ci nic nie zrobiłem. Co ci? - powtórzył pytanie.

Alkohol chyba znowu zrobił to, czego nie powinien. Nie wiem, czy dodał odwagi, czy po prostu... nie, nie wiem.

- Will... - nie wytrzymałam i szepnęłam łamliwym tonem.

- Jane? - spytał... z troską?

Chyba mam jakieś omamy!

- Ten chłopak... - oparłam głowę o jego klatkę piersiową.

Momentalnie poczułam jego dłonie na swoich ramionach, co było kojące i miłe.

Kurwa, co ja robię?!

To przecież Will!

- Jane? Co ten chłopak? Czy on ci coś zrobił? - nachylił się nade mną i spojrzał poważniej w oczy.

- On... próbował się do mnie dobrać... - poczułam szklanki w oczach.

Nie odpowiedział, a wyprostował się i przytulił mnie. Znowu poczułam się dziwnie, bo William mnie przytulił. W sumie to nie pierwszy raz, ale pierwszy od dłuższego czasu. Rzadko mamy takie kontakty, prędzej ma takie z Rachel niż ze mną.

Tylko ja zawsze czuje się dziwnie, kiedy to robi, ale teraz to już... inaczej-dziwniej. Nieznane mi uczucie mnie odwiedziło i nie jestem pewna, czy to tylko przez alkohol.

- Gdzie jest Rachel, do chuja pana... Zostałam sama, a ten facet się do mnie przyczepił... - mówiłam łamliwym tonem w jego klatkę piersiową.

Kątem oka dostrzegłam zegarek na jego dłoni. Zegarek, który mu podarowałam. Serce mi zabiło na samą myśl, że go ubrał, że mu się spodobał.

- To dlaczego nie siedzisz z nami? - zapytał.

Co? Czy ja się przesłyszałam?

- Will, czy ty naprawdę to mówisz? - uśmiechnęłam się i odsunęłam od niego, spoglądając w oczy.

Wzruszył ramionami.

- Chyba tak - odparł. - Jeśli jakiś obcy facet ma ciebie dotykać, to lepiej żebyś siedziała z nami.

- No dobra... mogę... - powiedziałam niepewnie.

- Chcesz się napić? - spytał.

- To będzie mój siódmy, ale mogę - weszliśmy do domu.

Zaczęliśmy kierować się przez pusty korytarz w stronę kuchni. Czułam się dziwnie... Pierwszy raz, od chyba niepamiętnych mi czasów normalnie gadam z Williamem i idę się z nim napić! To jest dla mnie szok!

I po chwili się przeraziłam, gdy dostrzegłam Aarona, który na szczęście mnie jeszcze nie zobaczył, ale szedł prosto w naszą stronę - szedł na ogródek. Przybliżyłam się do Will'a i złapałam go za rękaw skórzanej kurtki wyglądając przy tym, jak dziecko.

I naglę stało się coś, czego nigdy w życiu się nie spodziewałam, czego nigdy w życiu nie oczekiwałam, ani nie myślałam o tym. Coś, co jednocześnie sprawiło mi dziwne uczucie w sercu i brzuchu. Coś, przez co mi rumieńce na policzkach się znalazły. Mój oddech przyspieszył i to nie ze strachu, ale dziwnego... podniecenia.

William przyszpilił mnie do ściany i objął wokół, nachylając się tym samym nade mną. Nasze ciała stykały się ze sobą, a twarze dzieliły kilka centymetrów.

- Obejmij mnie - wyszeptał i chwycił mnie w talii, w bardzo miły sposób.

- C-co...

- Obejmij mnie, idiotko - powtórzył.

Moje serce waliło, jak szalone. Zarzuciłam ręce na jego karku, a on naparł na mnie całym ciałem. Wyglądaliśmy, jak obściskujących się para. Jego twarz była bliska mojej i czułam jego przyspieszony oddech, ale mój to już w ogóle przebijał wszystko.

Po chwili Aaron przeszedł obok nas, nie zwracając w ogóle uwagi. William odsunął się ode mnie dopiero wtedy, kiedy brunet zniknął za drzwiami.

- Dzięki? - powiedziałam, choć brzmiało to na pytanie.

- Nie ma za co - odpowiedział i schował dłonie w kieszeniach od spodni.

Dlaczego bije mi tak serce? Dlaczego czuje te palące się policzki? Mój brzuch, jak i podbrzusze szaleje, a ja nie mam pojęcia, dlaczego zareagowałam tak na Williama.

Właśnie, Williama.

$$$$$$$$$$$$$$$

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro