Rozdział 6

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Może lepiej zmierzysz sobie cukier? - zapytał William, kiedy skończyłam z nim czwartego kieliszka.

- No, mogę... - uśmiechnęłam się, nawet nie wiem czemu.

Czułam już skutki alkoholu w swoim organizmie. Głowę miałam ciężką, ciało rozgrzane, obraz miałam niewyraźny, a odwaga na wysokim poziomie. Bez jakiegokolwiek wahania mogłabym pójść na parkiet i pierwszego, lepszego chłopaka zaciągnąć do kąta, na obściskiwanie się. 

William zaprowadził mnie do toalety na piętrze, gdzie kilku ludzi już się znajdowało i bawiło się po całości. Trzymał mnie blisko siebie, żebym nigdzie nie uciekła albo nie pogubiła się, bo co chwilę ktoś się przepychał, przechodził z pokoju do pokoju, latał na różne strony i biegał dookoła. 

- Chodź - zaciągnął mnie do pomieszczenia.

Zamknął za sobą drzwi, a ja rozejrzałam się dookoła spod przymrużonych oczu, gdzie obraz i tak miałam niewyraźny, choć i tak dostrzegłam, że nie znajdujemy się w toalecie, a jakimś pokoju. Sami. We dwoje.

- To nie toaleta - mruknęłam i uniosłam kąciki ust w górę, zasiadając na łóżku.

- Toaleta była zajęta - oparł się o drzwi i skrzyżował dłonie pod klatkę piersiową. 

- Ach, ciekawe... - wyjęłam z torebki glukometr i zabrałam się do roboty.

Cała się chwiałam siedząc na tym łóżku i z opuszczoną głową w dół byłam bardziej senna, niż gotowa do mierzenia cukru. Idiotyzm, żeby teraz to robić samodzielnie.

- Kretynie, chodź tutaj... - uniosłam wzrok na niego.

Dostrzegłam zdziwienie, które zaraz zmieniło się na zadziorny uśmieszek i nie obeszło się bez dwuznacznych myśli w jego głowie. Jestem pewna, że sobie coś już pomyślał. Odkleił się od drzwi i wolnym krokiem podszedł do mnie.

- Co chcesz, Jane? - powiedział stojąc nade mną, a mi albo się przesłyszało, albo naprawdę usłyszałam intensywniejszy nacisk na moje imię z jego ust.

- Weź ty mi to zrób... - uśmiechnęłam się i wystawiłam w jego stronę glukometr.

Spojrzał mi w oczy i nie odrywając wzroku chwycił za sprzęt. Odchyliłam się ciałem do tyłu i oparłam rękę o miękki materac. Wyglądałam teraz na pewną siebie cwaniarę, która tylko czeka, aż rybka łyknie spławik. Tą rybką chyba był William.

Kurwa, dlaczego ja dziwnie myślę o nim?!

Chwycił delikatnie mój palec wskazujący i kucnął nade mną. William zna się na tym, bo kilka razy już mi to robił. Spoglądałam na niego i powagę na jego twarzy, skupiającą się na czynności. Poczułam ukłucie w palcu i syknęłam pod nosem, jak dziecko, a on uśmiechnął się bezczelnie pod nosem.

- Nie ciesz się tak - powiedziałam.

- Jeszcze jedno słowo, a sama będziesz to robić - uśmiechnął się i przystawił listek papieru z metalową końcówką do mojej krwi na palcu. 

- Warunki mi będziesz stawiał? - gwałtownie wyrwałam się mu, a on jęknął z dezaprobatą pod nosem.

- Jane... - przekręcił oczami. - Dawaj tego palca - powiedział stanowczo.

- Ojejku, ktoś się niecierpliwi... - mruknęłam, uśmiechając się przy tym.

- Jane, kurwa - warknął.

- No dobra, dobra, masz... - uśmiechnęłam się i wystawiłam palec w jego stronę.

Wykonał do końca czynność i przystawił listek do glukometru, który zaczął obliczać mi cukier. Spojrzałam na Williama i przyglądałam się mu, jego czarnych, jak smoła włosom, które są gęste, puszyste i postawione w górę. Jego męskim rysom twarzy, zaciśniętej szczęce i delikatnemu zarostowi, który zawsze ma taki sam i nie mam pojęcia czemu. Też podobał mi się jego tunel, bo dodawał mu tej niegrzecznej postawy. 

Jego ubiór, jak zwykle nie należał do najgorszych. Miał na sobie czarne spodnie, które idealnie leżą na jego nogach. Białą bluzkę z jakimś napisem i czarną, skórzaną kurtkę. Wyglądał naprawdę pociągająco.

O mój boże.

O czym ja myślę?!

Alkohol naprawdę zrobił swoje i zaczęłam zupełnie inaczej patrzeć i myśleć o nim. To chore, tak nie powinno być! Przecież ja go nienawidzę, to mój wróg numer jeden i zawsze tak będzie! Nawet mój naszyjnik od niego to symbolizuje! 

Przynajmniej tak se wmawiam.

- Dwieście pięćdziesiąt trzy - wyprostował się leniwie i podał mi glukometr do ręki.

- Nie tak źle... - uśmiechnęłam się i schowałam przedmiot do torebki. - Bywało gorzej - prychnęłam i opadłam plecami na materac za mną, który aż zaskrzypiał.

Spojrzałam z dołu na Williama, który przygląda mi się i po chwili uśmiecha pod nosem i odwraca wzrok. Jezu, dlaczego zaczęłam tak na niego patrzeć? Dlaczego on też zaczął mi się tak przyglądać i wobec mnie zachowuje się tak... inaczej.

- Podoba się zegarek? - spytałam i spojrzałam na prezent ode mnie na jego dłoni.

- Podoba - mruknął i zaczął się mu przyglądać. - A tobie? - spojrzał na mój dekolt.

- Podoba - dotknęłam wisiorka i zaczęłam obracać w palcach. - Bransoletka też jest ładna - wystawiłam rękę i spojrzałam na biżuterię.

- To się cieszę.

- Bo mi się podoba? - prychnęłam.

- Może. Nie wiem - wzruszył ramionami z obojętnością.

- Nienawidzę cię, idiotko - dogryzłam mu prowokująco.

- Nie zaczynaj, Jane - powiedział poważniejszym tonem i schował dłonie do kieszeni spodni.

- Ale nie umiem inaczej, hahaha - spojrzałam na niego i uniosłam się. - Przyznaj, ze ty też - uśmiechnęłam się.

- Jakoś mi się udaje - spojrzał na mnie.

- Jasne... - prychnęłam. - Nie chcesz po prostu tutaj robić scen. Jutro zaczniesz mnie wyzywać i jeździć, jak po szmacie - opadłam ponownie na plecy.

- Nie chcę mi się kłócić, rozumiesz? - spoważniał, a ja momentalnie poczułam zaskoczenie przez jego słowa.

- Co przez to sugerujesz? - zmarszczyłam brwi i spojrzałam na niego.

- Że w dupie mam już tą dziecinną kłótnie? Mam to gdzieś, Jane. 

- Will... - uniosłam się i nie dowierzałam. - Czy ty naprawdę to powiedziałeś? - spoglądałam na niego z rozchylonymi wargami.

- Chyba tak - spojrzał na mnie i wzruszył ramionami. - I zamknij buzie, bo coś ci wleci - prychnął.

Zmarszczyłam brwi, jak dziecko i wystawiłam mu język.

- Utnę ci go - uśmiechnął się.

- To utnę ci co innego! 

- Ha, chciałabyś - prychnął. 

- W sumie racja, nie ma co - mruknęłam.

- Chcesz się przekonać? - zrobił krok w moją stronę i przejechał dłonią po swoim kroczu. 

Momentalnie poczułam palące się policzki, ale nie chciałam tego po sobie poznać. Odwróciłam głowę w bok i dziecinna rzecz przyszła mi do głowy i to wszystko wina alkoholu. Tak samo, jak te uczucie przy nim, to wina alkoholu.

Jestem tego pewna.

Chwyciłam za poduszkę i rzuciłam mu w twarz. Promienny uśmieszek pojawił mi się na twarzy, a mu oburzenie, choć widziałam, jak stara się powstrzymywać od śmiechu.

- Przesadziłaś - uśmiechnął się i w mgnieniu oka znalazł się obok mnie.

Pisnęłam radośnie, podskakując do tyłu na łóżku, ale on był szybszy i znalazł się obok mnie. Chwycił za moje nadgarstki i przywarł na miękkim materacu nad ramionami, a sam usiadł na mnie i nachylił się.

Był blisko, bardzo blisko i chyba zbyt blisko. Poczułam dziwne uczucie w brzuchu i podbrzuszu. Mój oddech przyspieszył i poczułam te grzejące się policzki. Spojrzałam na niego, kiedy ten także spoglądał mi w oczy. W ciszy gapiliśmy się na siebie, która była krępująca, zbyt... intymna, jednocześnie dla mnie podniecająca.

O mój boże.

Oboje się nie odzywaliśmy, a patrzeliśmy w oczy. Było to dziwne, krępujące, niepodobne do nas, jeszcze raz dziwne. Dlaczego reaguje tak na niego? Dlaczego momentalnie dziwne uczucie we mnie wstąpiło, gdy tak pojawił się blisko mnie? Ale ja widzę, jak jemu klatka piersiowa się unosi w podobnym tempie do mojego. Jego przyspieszony oddech podobny do mojego. 

Dlaczego, kurwa, dlaczego? Co jest tego powodem, że tak się dziwnie czuje, tak nieznanie mi przy nim, przy Williamie? Jego dotyk na moich nadgarstkach powodował zupełnie inne uczucie, niż dotychczas. Jego krocze stykające się z moim powodowało... dziwne uczucie w podbrzuszu, takie... podniecające.

I naglę usłyszeliśmy otwieranie drzwi, ale żadne z nas i tak nie zareagowało na to. Nasze spojrzenia cały czas przyglądały się sobie w ciszy i w tej dziwnej, krępującej, ale... podniecającej sytuacji. 

- Oho, zajęte... - usłyszeliśmy chichot jakiegoś pijanego chłopaka, a za nim kolejny, ale dziewczyny.

- Nie - odezwał się Will i dalej nie spuszczał ze mnie wzroku. - Nie jest zajęte, jest wolne.

Ostatni raz spojrzał na mnie, przybierając poważniejszej postawy i zszedł ze mnie. Leże i gapię się na sufit nie wiedząc, co ze sobą zrobić teraz, o czym myśleć i jak postąpić. Usłyszałam trzask drzwiami, ale dalej odczuwałam obecność kogoś.

- To... Może trójkąt? - odezwał się chłopak.

Uniosłam się i spojrzałam na dwojga nastolatków mocno już nagrzmoconych. Zmarszczyłam brwi i wstałam na wyprostowane nogi.

- Łóżko jest wasze - burknęłam i skierowałam się do wyjścia.

- Na pewno? - mruknął.

- Na pewno.

Wyszłam z pokoju. Co mam teraz zrobić? Czuje się dziwnie, a jeszcze dziwniej, kiedy go zobaczę i będę w towarzystwie. Co by było, gdyby nikt nam nie przeszkodził? Do czego by doszło między nami?

O kurwa mać!

Nie, nie, nie, nie, nie, nie! William Olivers to mój wróg! Ja go nienawidzę, gardzę nim! I co z tego, że w święta chodziłam zła, zestresowana, naburmuszona i sfrustrowana, bo go nie było. Bo za nim tęskniłam? Phi, też mi coś! 

Dlaczego teraz jestem wkurzona i czuje taki... niedosyt, taką ciekawość? Czy to wina tego, że nam przeszkodzili? Od tego wszystkiego alkohol ze mnie wyparował. Muszę się napić, muszę zapomnieć o tej chwili z Will'em. O tym, co było przed chwilą między nami.

$$$$$$$$$$$$$$$

- Gdzie ty byłaś? - usłyszałam znany mi głos.

Odwróciłam się do tyłu i spojrzałam na Chel, która zdziwiona chyba na mój widok stoi, jak słup przede mną.

- To samo pytanie do ciebie, Chel! - krzyknęłam, uśmiechając się przy tym.

- Wiesz, ze za dwadzieścia minut północ?! Nowy rok, laska! Ludzie już zbierają się na podwórko - uśmiechnęła się.

- Dobra, dobra, ale gdzie ty byłaś?! Zostawiłaś mnie! 

- No wiesz... Logan i te sprawy... Ale jestem! - broniła się. - A ja widzę, że ty... trzymasz się świetnie... - zmierzyła mnie i zmarszczyła brwi. - Mierzyłaś cukier? - włączyła się w niej matczyna troska.

- No, było tam chyba z dwieście... trzynaście? Chyba - uśmiechnęłam się i chwiałam na boki.

- Dobra, nie pij więcej, proszę... - objęła mnie wokół i zaprowadziła do wyjścia. - Widziałaś się z Will'em? 

Nie i nie chcę.

- W dupie go mam - wymamrotałam. - Ale i tak się świetnie bawię, wiesz?  

- No to dobrze - uśmiechnęła się. - Ale chyba nie kłóciłaś się z nim, co nie? - moje gołe nogi spotkały się z zimnym wiatrem. Znalazłyśmy się na zewnątrz, gdzie już połowa ludzi balowała z szampanami i innym alkoholem w ręku.

- Nie, nie kłóciłam...

- No i zajebiście - stanęłyśmy w miejscu. - Chcesz? - wystawiła papierosa w moja stronę.

- Mam - sięgnęłam do torebki i wyjęłam fajkę.

Williama nie widziałam od tamtego momentu. Ja poleciałam w swoją stronę, a on w swoją. Nie wiem, czy to dobrze, czy to źle, nie mam pojęcia. Czułam się pijana, trochę senna, ale jednocześnie mogłabym dalej działać. 

- Masz zamiar z kimś się pocałować? - spytała.

No tak, bo tradycją jest pocałunek przez minutę. Ta minuta jest wyjątkowa i specjalna, bo dzieli kończący się rok, z nowym rokiem. Jest to fajne, gdy się robi z kimś, na kim ci zależy. Z kimś, kogo kochasz.

- Nie wiem, może ktoś przypadkowy - prychnęłam i zaciągnęłam się. - A ty? Pewnie Logan...

Spojrzałam na nią spod przymrużonych powiek i zobaczyłam, jak się rumieni i uśmiecha zawstydzona. To słodkie. 

- No... No tak, on... - odwróciła wzrok.

- Boże, weźcie wy bądźcie ze sobą! 

- No właśnie...

- Co?! - przerwałam jej. - Nie gadaj! Nie... Jesteś z nim?! - nie dowierzałam.

- To znaczy nie do końca... Ale po nowym roku już chyba tak - zarumieniła się jeszcze bardziej.

- O boże, to szczęścia! - wtuliłam się w nią, prawie się wywalając. 

$$$$$$$$$$$$$$$

Pięć minut. Pierdolone pięć minut do północy, do nowego roku. Wszędzie są ludzie, którzy nie mogą się tego doczekać, którzy już obściskują się ze swoimi westchnieniami. To takie krępujące, kiedy obok ciebie twoja najlepsza przyjaciółka z chłopakiem się pożerają...

Stoję na białym puchu przed domem i marznę, trzęsę się z zimna, jak nigdy dotąd. Niektórzy chłopcy ustawiają fajerwerki, inni odpalają już i na granatowym niebie pojawiają się piękne kolory. Muzyka ucichła, słychać tylko śmiechu i rozmowy ludzi wokół. 

- Jak się bawisz? - usłyszałam głos Zack'a.

- O hej - spojrzałam na niego i uśmiechnęłam się. - Dobrze, wspaniale - delikatnie chwiałam się na boki.

- Jestem zdziwiony, że nie kłóciłaś się z Williamem, Jwow! To do was nie podobne - uśmiechnął się. 

- Też jestem zdziwiona - prychnęłam.

- Czemu jesteś sama? - spytał.

- Nie wiem, Rachel pożera się z chłopakiem - wskazałam na blondynkę za mną. - A inni... nie wiem - wzruszyłam ramionami.

- Zostało dwie minuty - stanął dosłownie ramię w ramię ze mną. 

Czy on coś planuję?

W sumie, jeśli pocałunek, to okej, dla mnie spoko. Zack należy do porządnych, przystojnych i fajnych kolesi, więc nie będę miała nic przeciwko, jeżeli to z nim tą specjalną minutę spędzę. Na niebie pojawiały się już fajerwerki, ludzie podgwizdywali, bo coraz bliżej i bliżej nowego roku. Każdy zniecierpliwiony czekał na ten moment. 

- Zack! - usłyszałam dziewczęcy pisk.

Spojrzałam w jego stronę i zobaczyłam, jak jakaś dziewczyna go odciąga, a on nic nie może poradzić, a oddaje się w jej ręce. 

Zostałam sama. 

Kurwa, jakie to głupie. Ludzie wokół bawią się świetnie, mają pary, a ja? Jedynie na czyją obecność mogę liczyć, to ludzi wokół całujących się. Słyszę za sobą pożeranie się Rachel i Logana, z boków innych, z przodu, wszędzie. 

Stoję w kręgu ich wszystkich sama, jak palec. 

Ugh, pieprzyć to.

- Dziesięć! - usłyszałam odliczanie i kolejne wystrzały fajerwerków. - Dziewięć!

Stoję ze skrzyżowanymi dłońmi pod piersi i spoglądam na niebo, na którym pojawiają się co chwilę nowe i piękne kolory. Żółte, niebieskie, czerwone, różowe, pomarańczowe, zielone oświetlają wszystko dookoła. 

- Sześć! 

- Jak się bawisz? - usłyszałam dosłownie obok siebie.

Drgnęłam całym ciałem i chyba się przesłyszałam. Spojrzałam w bok i zobaczyłam Williama, stojącego obok mnie. Co jest, żeby on nie miał dziewczyny do całowania? Przecież każda ustawia się mu w kolejce!

- A jak mam się bawić? - burknęłam i zachwiałam się.

- Cztery! 

- Chyba dobrze - prychnął i schował dłonie w kieszenie spodni.

- Powiedzmy - spoglądałam w niebo.

I cisza zapadła między nami. 

- Szczęśliwego nowego roku! 

Na niebie pojawiały się co sekundę nowe kolory, nowe wystrzały. Było słychać otwieranie się szampanów i radosne okrzyki ludzi wokół. Każdy się świetnie bawił. Stałam i spoglądałam na fajerwerki, a dosłownie obok mnie był William, który także się im przygląda. Cisza między nami trwała i żadne z nas się nie odzywało.

Czułam się... dziwnie, ale nie źle. Nie mam pojęcia czemu serce biło mi trzy razy szybciej, a oddech przyspieszył. Stał tuż obok mnie, co te uczucie właśnie sprawiło. Chcę, żeby to przez alkohol, proszę...

- Szczęśliwego nowego roku - odezwał się, nawet na mnie nie patrząc.

- Dziękuje i tobie też życzę - nie obarczyłam go spojrzeniem.

- Rozmawiałem z Rachel.

- I? - spojrzałam na niego.

- I jestem za tym, żebyśmy już zrobili urodziny razem - jego wzrok spotkał się z moim.

Pomrugałam kilka razy. To znaczy tak, odpowiedź jest jasna, że tak, zrobię z nim urodziny ze względu na Chel, ale... On to powiedział, on to chcę. Czy naprawdę to się dzieje naprawdę? Czy przez te kilka dni, które minęły, tak dużo między nami się zmieniło? Czy to są jakieś żarty? 

- Umm, tak... Jasne, zrobimy... - gapiłam się na niego, jak na debila.

- Okej - wzrokiem powrócił na mieniące się niebo.

- Okej - także odwróciłam od niego spojrzenie.

- Czyli urodziny robimy razem.

- Tak.

- Okej.

- Okej.

$$$$$$$$$$$$$$$

Było grubo po czwartej i do tego czasu zdążyłam się porobić i to mocno, ale na tyle, żeby nie być w stanie nieprzytomności. Na imprezie już każdy się pozmywał, w tym ja i... William razem. Wróciłam z nim dlatego, bo mój szalik jest u niego. 

Pomimo, że sam był w niezłym stanie alkoholowym, to pojechał samochodem. Ja głupia nawet nie sprzeciwiałam się, a wsiadłam z nim. Serce mi ulżyło, gdy bezpiecznie dotarliśmy pod jego dom.

Wysiedliśmy z samochodu i chwiejnym krokiem pomaszerowaliśmy pod jego drzwi. Oparłam się o budynek i przymykałam oczy, gdy ten szukał w kieszeni kluczy i próbował otworzyć drzwi.

- Zapukaj... Może twoja mama jest - mruknęłam z uśmieszkiem na twarzy.

- Nie ma, nie widzisz auta? - prychnął i chwiał się na boki. Włożył któryś z kluczy do zamka i zaczął przekręcać. - Kurwa... - warknął, kiedy okazało się, że zły klucz.

Odwróciłam leniwie głowę w stronę jego podjazdu i garażu i rzeczywiście, nie było innego auta, oprócz jego. Czyli moja mama i tata z nimi musieli się gdzieś ulotnić, zmienić miejsce imprezy, cokolwiek. 

- Ruszaj się... zimno mi... - cała drżałam.

- No kurwa, próbuje... - uśmiechnął się i włożył kolejny klucz do zamka.

Wreszcie udało mu się trafić na odpowiedni klucz. Otworzył drzwi i wpuścił mnie do środka, a przyjemne ciepło od razu się ze mną zderzyło.

- Gdzie ten szalik? - spojrzałam na niego.

- U mnie w pokoju - mruknął i na chwiejnych nogach zaczął kierować się w stronę swojego pokoju.

Burknęłam pod nosem z dezaprobatą i poszłam za nim. Obraz mi mocno się rozmazywał i głowa była ciężka, przez co chwiałam się, jak on. Ledwo co chodziłam po tych schodach, a na dodatek on się ze mnie śmiał.

- Oferma - zachichotał.

- Ty, chuju... Uważaj sobie - spojrzałam na niego.

- Bo ci szalik spalę na twoich oczach - zaśmiał się i wszedł do pokoju, a ja za nim.

- Byś spróbował tylko, łamago.

Usiadłam na jego łóżku i przyglądałam się wszystkiemu dookoła, gdy ten grzebał w swojej szafie. Jego pokój nic się nie zmienił od ostatniej mojej wizyty. W sumie byłam tutaj na początku grudnia i cały czas wszystko stoi na swoim miejscu. 

- Wygodne te łóżko - zaczęłam po nim się unosić. 

- Bo moje - uśmiechnął się i dalej szukał.

- Will, ruszaj się, no... - wymruczałam zmęczona.

- No szukam, nie widzisz? - burknął.

- To jak znajdziesz, to mi powiedz - uśmiechnęłam się i zabrałam się za ściąganie butów.

- Co robisz? - spojrzał na mnie spod przymrużonych oczu.

- Kładę się, nie widzisz? - powiedziałam, jakby to było oczywiste.

Rzuciłam butami o podłogę i zdjęłam z siebie skórzaną kurtkę, rzucając ją na krzesło od jego biurka. Położyłam się mu wygodnie na łóżku.

Co ja wyprawiam...

Alkohol naprawdę stawił, że zagalopowałam się zbyt mocno. Będę żałować, żałować tego, co było na tym sylwestrze i tego, co teraz jest. Po co do kurwy nędzy przyjechałam tutaj...

Ułożyłam się do spania i zamknęłam oczy, a z jego strony słyszałam jeszcze grzebanie w szafie, ale po chwili odpuścił. Słyszałam, jak zdejmuje z siebie niechlujnie buty, później kurtkę i męczy się z bluzką. 

Naglę łóżko się zapadło pod wpływem drugiej osoby. Czułam jego obecność obok, jego grzejące ciało. Mój brzuch ponownie oszalał, znowu przez niego. Dlaczego? Dlaczego nie umiem odpowiedzieć sobie na to pytanie? 

Czułam jego oddech na karku, jego bliskość obok mnie. Dosłownie jego niektóre części ciała stykały się z moim. Tylko że ja się nie sprzeciwiałam, mi to nawet nie przeszkadzało.

- Dobranoc - wymruczał.

- Dobranoc.

I poczułam, jak przykrywa mnie kołdrą. 

Miał jedną.

$$$$$$$$$$$$$$$

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro