Rozdział 8

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Jak to dla ciebie wyglądało? - zapytałam prosto z mostu.

- Co? - spytała, mrugając kilka razy. 

- Kiedy weszłaś do pokoju. Ja i Will. Jak to wyglądało? 

- Umm... - uniosła brwi w górę i wypuściła powietrze z ust ze świstem. Zdziwiła się, nie wiedziała co powiedzieć. Nie mam pojęcia, jak teraz ona zareagowała, co sobie myśli. Niecierpliwi mnie to.

- Chel? - naciskałam.

- Jakbyście się całowali - rzuciła i spojrzała na mnie poważniej.

Nie odpowiedziałam, a odwróciłam wzrok i zakręciłam się na krześle, nie robiąc sobie tak naprawdę nic z jej słów. Chyba miałam to gdzieś, naprawdę. Nie ruszyły mnie jej jakoś słowa, nie zdziwiły. Tylko ciekawi mnie znowu jedno i znowu nam to przerwano. Tak, jak w sylwestra. 

Co by było, gdyby nie weszła na czas? Gdyby nam nie przerwała? Co czego byśmy się posunęli? Zaraz, zaraz, czy ja czegoś oczekuje..? Czy ja do cholery jasnej czegoś się spodziewam? Czy ja chcę czegoś... z Williamem? 

Nie, nie, nie, nie, nie!

- Jane? - teraz ona się niecierpliwiła. - Czy ty możesz mi to wytłumaczyć? Powiedzieć, co wy robiliście..? Ty i Will..? 

Przekręciłam się na krześle i spojrzałam na nią nijak. Nie powinnam się tak teraz zachowywać obojętnie wobec niej, ale tutaj chodzi o Will'a... To mnie denerwowało, bo to się działo naprawdę. To uczucie było, nie zniknęło. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że to dzięki niemu, to uczucie się rodziło. On mi je sprawiał.

- Rachel... - westchnęłam i zakręciłam się ponownie. - To nie było tak, jak ci się zdawało - spojrzałam na nią wreszcie. 

- Ale naprawdę... to tak wyglądało - zmarszczyła brwi i spojrzała na mnie pewna siebie.

Zarumieniłam się. Odwróciłam od niej wzrok i znowu się zakręciłam. Czuje ścisk w brzuchu, kiedy o tym myślę, kiedy sobie to przypominam. Jego dotyk, jego wzrok, jego bliskość. To był William i to jest najgorsze. On zaczął na mnie tak dziwnie wpływać... Dziwnie się przy nim czuję... Jak przy...

Nie, nie, nie, nie. Oj nie, na pewno nie.

- Możesz mi powiedzieć, co wy robiliście? - wstała na wyprostowane nogi. - Jane, o co wam chodzi?! Od kilku dni nie jesteście sobą przy swoim towarzystwie! Nie kłócicie się tak często, jak wcześniej. Nie wyzywacie ani dokuczacie, hej, co jest? - skrzyżowała dłonie pod piersi.

- Nie wiem... - prawie szepnęłam. - Nie wiem, kurwa mać, nie wiem... Nie mam pojęcia czemu czuję się przy nim naglę tak dziwnie...

- Coooo? - podeszła do mnie bliżej i usiadła na pufie na przeciwko. Zrobiła wielkie oczy i chyba nie dowierzała temu, co właśnie powiedziałam. - Jane, jak dziwnie? Co ty sugerujesz? 

- Nie wiem, dziwnie się przy nim czuje... Tak... inaczej niż wcześniej i to mnie przeraża, kurwa.

- Ale... jak dziwnie? Czy ty chcesz mi powiedzieć, że coś do ni...

- Nie - posłałam jej stanowcze spojrzenie. - Nie czuje nic do niego, zwariowałaś?! - zmarszczyłam brwi.

- No ale wy się tak dziwnie zachowujecie od kilku dni... W ogóle nie jesteście sobą... I jeszcze ten widok przed chwilą, więc mam prawdo coś sobie myśleć! - broniła się.

- Ale źle sobie myślisz! - krzyknęłam. - Nie robiliśmy nic z tych rzeczy... Nie całowaliśmy się... - zarumieniłam się i odwróciłam wzrok.

- Ale coś musiało być! Nie od tak William nachylony nad tobą gapi ci się w oczy, a ty w niego! Wyglądaliście jak dwa zapatrzone w siebie gołąbki! 

- Ugh, Chel, proszę! Nic takiego między nami nie było! 

- Ale sama przyznałaś, że inaczej się przy nim czujesz! - wskazała na mnie. - O co chodzi? Powiedz mi, jestem twoją przyjaciółką... - posmutniała i spojrzała na mnie błagalnie.

- Rachel, ale to jest dziwne... To teraz jest zupełni inaczej niż wcześniej... 

- Czyli jak? - dopytywała zaciekawiona.

- Boże, nie wiem! 

- Wiesz, ale nie chcesz powiedzieć! - uśmiechnęła się.

- Nie wiem, inaczej mi przy nim teraz... 

- Ja pierdziele, nie rozumiem was... - przekręciła oczami i opadła całym swym ciężarem na oparcie z bezradności.

Ja też nas nie rozumiem.

I siebie.

$$$$$$$$$$$$$$$

- Boże, kiedy przestanie padać... - westchnęłam marudnie i oparłam głowę o ścianę.

- Masz kaptur, czemu nie pójdziesz? - zachichotała i klikała coś na laptopie.

- Bo zanim wrócę do domu, będę cała mokra i zdążę się przeziębić - spojrzałam na nią jak na debilkę.

- Zadzwoń po tatę - powiedziała będąc w ciągu dalszym zapatrzona w monitor.

Racja! Wyjęłam telefon i wykręciłam numer do ojczulka, który po kilku sekundach odebrał.

- Halo? 

- Cześć tato, przyjedziesz po mnie? - spytałam niewinnie, jak na córeczkę tatusia przystało.

- Skarbie... - westchnął. - Ja i mama będziemy po dwudziestej drugiej w domu dopiero, przepraszam...

- Ach... - mruknęłam, oczywiście nie pokazywałam mojego rozczarowania. - No dobra, rozumiem...

- A gdzie jesteś? - spytał.

- U Rachel.

- Aaa... A nie dasz rady wrócić? 

- No właśnie nie, bo pada, jest zimno i nie mogę się przeziębić na urodziny - burknęłam.

- To zadzwoń po kogoś. Nie wiem, Will? - rzucił.

Phi.

- Dobra, jakoś to ogarnę. Kocham was, pa - rozłączyłam się.

- I co? - mruknęła.

- I nic - rzuciłam jak obrażone dziecko. - Muszę zadzwonić do tego zjeba - wykręciłam numer.

Spojrzałam kątem oka na Rachel, która uśmiechnęła się podejrzliwie pod nosem. Nie chcę, żeby myślała sobie coś o mnie i o nim, naprawdę... Ja go nienawidzę, on mnie nienawidzi. Nie lubimy siebie i każdy o tym wie, my o tym wiemy. Tylko najgorsze jest to, że poza darzącą go nienawiścią, pojawia się inne uczucie...

- Halo? - burknął.

- Przyjedź po mnie - sama nie dowierzałam temu, co mówię.

- Co? Powiedziałem, że wracasz sama, elo - szykował już się do rozłączenia rozmowy.

- Will.

Usłyszałam sapnięcie z dezaprobatą z jego strony. Może podziałało, jak dałam intensywniejszy nacisk na jego imię, bądź może zlitował się nade mną.

Oj nie, on nigdy się nie lituje!

- Co? - westchnął.

- Przyjedź po mnie. Proszę.

- Gdzie jesteś? - fuknął, jakby był zły.

- U Rachel... - powiedziałam niewinnie.

- Będę za niedługo - rozłączył się, a ja momentalnie uśmiechnęłam pod nosem.

- I? - spytała.

- Will po mnie przyjedzie - usiadłam na pufie.

- To dobrze - uśmiechnęła się.

Wyjęłam telefon i spojrzałam na nią kątem oka dla pewności, że nie ma u niej jakiegoś podejrzenia wobec naszej dwójki. Weszłam na Facebooka i wyskoczyły mi komunikaty z różnych grup, które jak się okazało - dostały informacje o naszych urodzinach. Czyli najwidoczniej nie muszę już przejmować się o zaproszenia, skoro ten kretyn się tym zajął. 

Zablokowałam telefon i zaczęłam go przewracać w dłoniach. Niecierpliwiłam się, nie wiem czemu. Powinnam być spokojnej myśli, bo on przyjedzie po mnie, więc spokojnie, ale co? Jestem kurwa w jednym, wielkim gównie. Brzuch mnie ściska, okropnie. To stres, na razie wyczuwam stres i nic innego. 

W ogóle, dlaczego się stresuje?! Bo William po mnie przyjedzie?! Bo wrócę z nim sama?! Że też kurwa nie mam innych powodów do zamartwiania się. Ten idiota musi siedzieć mi w głowie i musi sprawiać to dziwne uczucie.

Dlaczego tak, do cholery jasnej, jest? Dlaczego to przy Williamie, a nie przy kimś innym? 

Z moich głupich rozmyśleń wyrwał dzwonek telefonu. Spojrzałam na wyświetlacz i był to ten idiota.

- Halo? - odebrałam.

- Schodź na dół.

Rozłączyłam się i wstałam z jej pufy, a Chel odwróciła głowę i spojrzała na mnie.

- Idziesz już? - spytała.

- Tak.

- To do jutra - wstała i przytuliła się na pożegnanie.

- I ogólnie, to szczęścia z Loganem - uśmiechnęłam się.

- Dzięki jeszcze raz - na jej twarzy pojawił się promienny uśmieszek. - A jeśli chodzi o Williama... - rzekła niepewnie.

- Chel... - westchnęłam i przewróciłam oczami.

- Dobrze, że się nie kłócicie - uśmiechała się sympatycznie.

Nie odezwałam się, a ostatni raz ją jeszcze mocniej przytuliłam i oderwałam się od niej. Skierowałam się do wyjścia, a w tym domu nie było niczego innego słychać, jak tylko ciszy. Jej rodzice, jak i Williama i moi są na jakimś spotkaniu, który potrwa jeszcze trzy godziny. 

Wyszłam z jej domu i od razu nałożyłam na siebie kaptur z kurtki. Podbiegłam do auta, w którym siedział zanudzony Will przed kierownicą i wsiadłam od strony pasażera.

- Długo - odpalił samochód z wielkim oburzeniem.

- Trudno się mówi - zapięłam pasy.

- Ciesz się, że w ogóle przyjechałem po ciebie - burknął i ruszył w stronę mojego domu.

Zachichotałam z satysfakcji i ułożyłam się wygodnie na fotelu. Po chwili mój telefon zaczął dzwonić i na wyświetlaczu ukazała się moja rodzicielka.

- Halo? 

- Jane, skarbie - zaczęła miłym głosem. - Sprawy się tak pokomplikowały, że musimy zostać dłużej... - teraz posmutniała. - Przyjedziemy jutro z rana.

- Ach... - mruknęłam. - Rozumiem.

- A jak tam? Wracasz już do domu? 

- Tak.

- No to dobrze - przeczuwałam, że się uśmiecha.

- No to... cześć wam.

- No, papa - rozłączyła się.

I nawet nie zdążyłam telefonu do kurtki schować, a do Will'a ktoś zadzwonił. Jedną ręką zaczął prowadzić, a drugą grzebał po kieszeniach, aż w końcu natrafił na wibrujące urządzenie.

- Halo? 

Spojrzałam na niego, gdy słucha, słucha i słucha, aż w końcu uśmiecha się pod nosem, jakby coś już knuł. 

- No, cześć - rozłączył się.

- Coś się stało? - nie wiem czemu się zainteresowałam.

- Rodzice zostają na jakimś spotkaniu do rana.

- Moi też - powiedziałam.

- To fajnie. 

- Fajnie. 

I krępująca cisza zapanowała między nami. Wlepiłam swój wzrok w okno i przyglądałam się padającemu śniegu wraz z deszczem. Było brzydko za oknem, bardzo brzydko. Szaro, ciemno, ponuro, szaro. Biały śnieg przybrał ciemniejszej barwy przez deszcz, tworząc jedną, wielką papkę na ziemi. 

Ciszę przerwał szum w radiu. Spojrzałam w tamtą stronę i zobaczyłam, jak William go włączył i skacze ze stacji na stację. Omijał te najnudniejsze, czyli wiadomości, a przeszedł do tych z piosenkami. Zostawił na Nickelbacku. Jednym, z moich ulubionych, a niestety i jego zespole.

Oprócz muzyki i chodzących wycieraczek co chwilę na szybie, nie było niczego innego słychać. Krępowałam się, znowu. Znowu przy nim. William także się nie odzywał, a prowadził w spokoju.

- Przyjadę jutro po ciebie o piętnastej trzydzieści - odezwał się.

- Dzięki.

I tyle o czym porozmawialiśmy. Znowu cisza zapadła, a ja nie chciałam jej przerywać, bo nie chciałam dziwnie się czuć przy nim. Nasza komunikacja od dłuższego czasu wyglądała, jak normalna rozmowa, a kiedyś to skakaliśmy sobie do gardeł jak wściekłe psy. Co się zmieniło między nami? Dlaczego? Czy to po sylwestrze? Nic już nie rozumiem.

- Wkurwiasz mnie - rzucił.

- Co? - spojrzałam na niego i zmarszczyłam brwi. - Ty mnie też.

- Ty mnie bardziej - jego wyraz twarzy był poważny, skupiony na drodze i w ogóle nie obarczał mnie jakimkolwiek wzrokiem. Tym lodowatym wzrokiem.

- Nie wydaje mi się - fuknęłam i poprawiłam się na siedzeniu.

- Kurwa - warknął.

- O co ci chodzi?! - posłałam mu groźne spojrzenie.

- Wkurwiasz mnie. 

- Nienawidzę cię - syknęłam tracąc cierpliwość.

- Ja ciebie też.

$$$$$$$$$$$$$$$

Zaparkował przed moim domem i nawet nie dziękując, nie patrząc na niego - wyszłam z samochodu najszybciej jak mogłam. Mam go dość, denerwuje mnie. Po co ja się zgodziłam na wspólne urodziny? Wkurwia mnie, znowu doprowadza co furii, wściekłości, końca wytrzymałości. Jebany śmieć, jebana fujarka. 

Zakochany w sobie arogant. Bezduszny i drwiący ze wszystkich kutas, który myśli, że ma wszystko i wszystkich u stóp. Jest głupi, głupi, głupi i jeszcze raz głupi. Wkurwia mnie. 

I do kurwy nędzy mogę sobie wmawiać ile wlezie, jaki to on jest, jaki to on nie jest, ale za cholerę nie pozbędę się tego uczucia wobec niego. Nienawiść i coś jeszcze jest. Coś, co dla mnie jest zagadką, dlaczego to wobec niego? Dlaczego czuje te skurcze w brzuchu i pod? Dlaczego to mnie tak dziwnie... podnieca? Jego obecność, jego wzrok, jego dotyk, William.

O mój boże.

Weszłam do domu i trzasnęłam za sobą drzwiami, wypuszczając od razu przeciągle powietrze z ust. Jestem tak zdenerwowana, że mogłabym spowodować wypadek tylko po to, aby ten pies ucierpiał, a najlepiej zdechł. Zdjęłam z siebie kurtkę i buty i pofrunęłam do swojego pokoju. 

Już przy schodach zaczęłam rozbierać z siebie bluzkę. Na wejściu do pokoju już byłam w samej bieliźnie. Ciuchy rzuciłam gdzieś na krzesło i skierowałam się do toalety. Gorący prysznic znowu mi pomoże zapomnieć o tym kretynie i znowu pomoże mi to wszystko poukładać na spokojnie. 

Rozebrałam się do naga i wskoczyłam pod prysznic, napuszczając od razu ciepłej wody. Myśl, że z tym kretynem mam urządzić moje osiemnaste urodziny... Dzień, który jest raz w roku, ono się nie powtarza! Mam z nim je spędzić?! I to już jest za niecałe dwa dni! 

Oparłam głowę o szybę, a gorące kropelki wody leciały ze mnie jak chciały. Jeszcze ten idiota takie dziwne uczucie we mnie budzi... Ono było inne niż wszystkie, nie umiałam go określić... Było takie z jednej strony przyjemne, miłe, milutkie... podniecające. Z drugiej strony takie skręty czułam jak ze stresu, takie ściskanie i skakanie czegoś w brzuchu i podbrzuszu. Moje serce też wali za każdym razem, jak na mnie patrzy, jak jest blisko mnie, jak mnie dotyka.

- I won't soothe your pain,
I won't ease your strain,
You'll be waiting in vain,
I got nothing for you to gain.
 

Nucę pod prysznicem w sumie nie wiem co. Lubie śpiewać, ale nienawidzę tego robić publicznie. Tylko Rachel wie, jaki mam głos i to, jak czasami sobie podśpiewuję z nudy albo pod prysznicem. Muzyka zawsze była dla mnie czymś wielkim. Czymś, co powoduje, że odrywasz się od rzeczywistości, zapadasz się w nowy świat, nowe życie. Nie rozumiem ludzi, którzy nie lubią muzyki, którzy tego nie słuchają. Jak tak w ogóle można żyć? Przecież bez muzyki nie ma życia, nie ma życia, nie ma życia, nie ma życia i nigdy nie będzie.

- I got caught out in the rain,
If I die I don't care, I'm in love,
I'm in love, I'm in love with this man,
I got caught out, caught out,
Caught out in the rain.

Wychodzę spod prysznica po piętnastu minutach i owijam się tylko ręcznikiem. Podchodzę do lustra i ścieram ręką zaparowane szkło, a w niewyrazistym odbiciu przyglądam się sobie. Nie widzę żadnej zmiany, cały czas jestem taka sama, ale dlaczego za to odczuwam drastyczną zmianę? Zmianę w środku, ale nie mogę tego zobaczyć, mogę jedynie poczuć, tkwić w tym gównie i nie móc wyjść. Będzie we mnie to siedzieć, siedzieć, siedzieć, gromadzić się, aż wybuchnie, ale kiedy wybuchnie? Czy to uczucie w ogóle się pogłębi? 

Czy to przelotne? Może tak, może nie, ale chcę, żeby tak. Nie chcę tego uczucia wobec Williama, wobec mojego wroga numer jeden, którego nienawidzę, którym gardzę, szydzę, kpię i drwię. Którym się karmiłam, kiedy cierpiał, który sprawiał mi w ten sposób przyjemność. Jestem sadystką? Nie, on jest sadystą. 

On uwielbiał patrzeć jak płaczę, jak płaczę przez niego, wręcz wyje. Niszczył mi wszystko i wychodziło mu to tak bardzo łatwo. Wygląda jak bóg, jak chodzący bóg olimpu, seksu. Pociąga wszystkie dziewczyny, każda chce go mieć dla siebie. Mógłby nie jedną okiełznać, ale za tym wszystkim stoi jego prawdziwa maska, maska potwora. 

Nienawidzę go.

Nienawidzę go, ale sprawia mi te miłe uczucie, te miłe doznanie, przyjemne, podniecające, rozpalające każde moje zmysły. To dziwne, bardzo dziwne, kurwa szalone, bo tak nie może być, ja nie mogę tak wobec niego, to jak zakazany owoc, którego chyba chcę... spróbować.

Spojrzałam na siebie ostatni raz w lustrze i owinęłam się jeszcze szczelnie dookoła. Wyszłam z łazienki i znowu poczułam to uczucie. Znowu skurcz mnie w brzuchu odwiedził, to szalejące i wibrujące w podbrzuszu. Serce mi zaczęło przyspieszać i moja krew rozgrzewała się.

Pomrugałam kilka razy i tak, to jednak nie moje zwidy, że William stoi na środku mojego pokoju, odwrócony plecami, a jego wzrok bada obraz za oknem. Stał tam w ogóle nie robiąc sobie nic z tego, że weszłam właśnie do pokoju. 

Nie odezwałam się. Nie wiedziałam, co powiedzieć, co zrobić i stałam jak kołek i oddychałam przyspieszonym tętnem i moje nogi się uginały pode mną, na jego widok. 

- Telefonu zapomniałaś - odezwał się po dłuższej chwili. Wyjął z przedniej kieszeni moją własność i wystawił nad swoją głową. 

Nie odezwałam się. Dalej milczałam i byłam zszokowana, że wszedł do mojego domu, wszedł do mojego pokoju, kiedy ja się myłam i doskonale o tym wiedział.

Odwrócił się w moją stronę powolnym ruchem. Moje serce zaczęło przyspieszać jeszcze bardziej, gdy nawet nie zmierzył mnie, a wpatrywał się prosto w oczy. Jakby wiedział, że tutaj stoję, tutaj je mam, w tym miejscu. Wszystko wiedział.

Błękitne, wręcz białe oczy znowu wyczytują moją duszę od środka. Jego twarz nic nie wykazywała, nic. Był poważny i tylko to. Opanowany, spokojny, nie robiący nic sobie z tego, że pod ręcznikiem nic nie mam. 

- Proszę - zrobił krok w moją stronę i wystawił telefon, nie spuszczając ze mnie wzroku.

Wzięłam głęboki wdech i także zrobiłam mały krok do przodu. Wyciągnęłam rękę w stronę mojej komórki i niepewnie ją chwyciłam. Widział moje drżenie rąk. Nie panikowałam, ja tylko... dalej nie dowierzałam, co on tutaj robi, dlaczego? Dziwne uczucie we mnie wstąpiło, znowu. Był blisko, dosłownie na przeciwko mnie i przy takiej odległości słyszał mój przyspieszony oddech i unoszącą się klatkę piersiową. 

- Dlaczego tutaj jesteś? - prawie szepnęłam. Wbiłam swój wzrok w podłogę i czułam, jak grunt pod moimi nogi się załamuje.

Kurwa.

Brzuch mi szalał. Podbrzusze mi szalało. Serce mi szalało. To było podniecenie. Ja się podnieciłam i nie wiem czemu tak mocno zaczęłam pożądać tego. Więcej, więcej, więcej i więcej. To sprawiał mi William. 

- Przyszedłem ci telefon oddać, to źle? - zrobił krok w moją stronę.

Był tuż obok mnie. Dzieliły nas odległość wyciągniętej ręki w poziomie. To zaledwie pięć, dziesięć centymetrów. Jedynie co widziałam, to obraz z dolnej partii jego ciała. 

- Dzięki... - sapnęłam. Tyle z siebie mogłam wydusić.

Nie odezwał się już. Była cisza. Krępująca, dziwna cisza między nami, ale było słychać mój przyspieszony oddech, nad którym próbowałam zapanować, ale było to wręcz trudne, gdy jest tak blisko mnie. 

Wzięłam głęboki wdech i wyminęłam go. Podeszłam do biurka, na którym od razu położyłam telefon i ponownie odwróciłam się w jego stronę. Niestety albo stety - był centralnie obok mnie. Zderzyłam się nawet z jego ciałem. Zaczerpnęłam większej ilości powietrza przez nos i cała się spięłam. 

Było mi mokro. Nie wiem czemu czułam podniecenie, mocne podniecenie. To on mi je sprawiał i to było najgorsze. Wszystko we mnie szalało, wszystko we mnie się włączyło przez niego. Miałam na sobie tylko biały ręcznik, owinięty wokół. Nic pod spodem. Wbiłam swój wzrok w jego klatkę piersiową i nic się nie odzywałam, nawet nie dawałam rady mówić. 

Poczułam to. Naglę to poczułam. Jego dotyk na mojej nagiej skórze, po której przeszedł widoczny dreszcz. Widział to jak on sam na mnie podziałał. Jak podziałał na mnie przyjemnie, podniecająco. 

Przejechał w powolnym i delikatnym tempie po moim ramieniu, aż zaczął wchodzić w górę. Zamknęłam oczy i temu się oddałam. Oddałam się temu. Jego ręka przejechała po moich barkach, aż dotarł do szyi, którą delikatnie odchyliłam. Nic się nie odzywał, a wykonywał tylko ruchy, które mnie podniecają, które sprawiają mi przyjemne dreszcze, uczucie, doznania.

Po chwili wplótł swoją rękę w moje mokre włosy i przytrzymał sztywno. Ja stałam sztywno. Mógł ze mną zrobić, co chciał i tak zrobił - uniósł delikatnie moją głowę w górę tak, że kiedy otworzyłam oczy, zderzyłam się z jego spojrzeniem. 

- Will... - sapnęłam. 

Nie odpowiedział, a zaczął nachylać się nade mną. Jego twarz przybliżyła się do mojej, a ja automatycznie zaczerpnęłam więcej powietrza i zamknęłam oczy. Trzymając mnie nadal sztywno, ale w łagodny sposób, przybliżył mnie do mojego biurka i pupą zetknęłam się z nim, a ręce oparłam o blat. 

- Otwórz oczy - jego głos, jego tonacja mnie jeszcze bardziej podnieciła. Poprosił, to była prośba z jego strony. Miła, łagodna, tajemnicza i podniecająca.

Otworzyłam je niepewnie i nie wiedziałam już gdzie patrzeć. Spoglądałam mu na usta, spoglądałam mu w oczy, w jego piękne, błękitne oczy, które przeszywają mnie i robią, co chcą. Ja mu tańczę na zawołanie. Teraz może robić ze mną, co tylko zechcę.

- Masz ładne oczy - wymruczał i teraz nasze twarze dzieliły milimetry.

Jego nosek stykał się z moim. Muskał mnie nim, nie wspominając już o ustach, które błądzą na wysokości moich. Ja szaleję, ja szaleję, ja szaleję z podniecenia, z pożądania Williama.

Właśnie, Williama.

- Mówiłeś to już - sapnęłam i wciągnęłam bardziej powietrze. Moja klatka piersiowa gwałtownie uniosła się w górę. Patrzałam mu w usta, w jego malinowe usta, które niespodziewanie były blisko moich.

- I ładne usta - szepnął i delikatnie pociągnął za moje włosy. Było to cholernie podniecające.

To, jak moje ciało zareagowało, kiedy jego usta musnęły moje, było nie do opisania. Każda komórka wibrowała, szalała. Moje podbrzusze doznawało motylków, tych podniecających i szalejących motylków. One zachowywały się przez niego, przez Will'a. Byłam cała rozpalona, wszystko miałam rozpalone. Każdy zmysł, każdy instynkt błagał tylko o jedno w tej chwili.

Jego cieplutkie, miękkie i milutkie usta dotknęły moich. Zaczął się z nimi bawić, drażnić je. Cały czas oddalał się z nimi i przybliżał. Cały czas obracał głowę na boki i badał wszystko. Jego oddech przyspieszył, widziałam to, słyszałam. Dostrzegałam, jak cały się napiął, jak jego klatka piersiowa się unosi w szybszym tempie, niż wcześniej.

- Mówiłeś to, Will... - sapnęłam.

- Podoba mi się twój kolczyk w języku - poczułam jego drugą dłoń.

Jego druga dłoń wylądowała na moim biodrze. O mój boże. Cała jeszcze bardziej się napięłam, kiedy jego dłoń w powolnym tempie poruszała się w dół i górę.

- Wiem... - teraz to ja musnęłam go ustami. 

I do cholery jasnej nie mam pojęcia czemu to zrobiłam.

- Czy kawałek metalu dodaje mu więcej możliwości? - wymruczał.

- Tak - mruknęłam i spojrzałam mu w oczy, to znowu powróciłam na usta.

Puścił moje włosy, a ja poczułam minimalny luz. Przejechał dłonią po moich plecach, aż do dołu. Wywołało to u mnie okropne, okropne, wręcz bolące, przyjemne dreszcze. To mnie bolało, to mnie bardzo bolało, że to on mi sprawiał, że William mnie podniecał. Moje ciało, jak i jakaś część we mnie domagała się go, pragnęła.

Pieprzyć to.

Zamknęłam oczy i przybliżyłam swoje usta do jego. Musnęłam je, na co moje, jak i jego ciało się całe spięło i zaczerpnęło więcej powietrza. 

Po chwili pustka. Nic. Czułam chłód, powiew, zimno. Otworzyłam oczy i Will zdążył już zrobić kilka kroków do tyłu, ale nie spuszczał ze mnie wzroku.

Obarczył mnie ostatnim spojrzeniem. Nijakim, obojętnym, tajemniczym, ale podniecającym, kuszącym. Wyszedł z mojego pokoju. Zostawił mnie, tak o. Wlepiłam wzrok w podłogę. Moja klatka piersiowa unosi się w górę i dół i nie wiem, co mam teraz zrobić, o czym myśleć, co robić do chuja pana.

Co się właściwie przed chwilą stało?

$$$$$$$$$$$$$$$


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro