część XI

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Minęły kolejne tygodnie.

Wiatr wiał im nachalnie prosto w oczy, mrużyli więc je, ale uporczywie wpatrywali w zagajnik na tyłach Grimmauld Place. Stali na tle szarych desek na tyłach domu, z kubkami oziębłej kawy w dłoniach, tuż przy tarasie. Oboje równie bezbarwni.

Hermiona poprawiła szary kardigan, który cały czas spadał z jej ramienia i spojrzała na mężczyznę obok. Był równie blady jak ona, przez co jego piegi były wyraźniejsze. Usta nie odznaczały się kolorem od skóry. Jedynie włosy były wciąż płomiennie rude. Westchnął ciężko i wciąż patrząc się przed siebie, zdobył się na kilka słów.

— Szkoda, że zdobyliśmy się na tę rozmowę w takich okolicznościach.

Ponownie odwróciła wzrok na sosny. Śnieg stopniał dzień wcześniej, pogoda była niemal wiosenna. Słońce przedzierało się przez gałęzie drzew, wschodziło. Dziewczyna spojrzała się pod jedno z drzew. Trzy mizerne przebiśniegi pojawiły się przy świeżej mogile.

— Przepraszam, Ron.

— Wiem, mówiłaś mi to miesiące temu — powiedział cicho zachrypniętym głosem i upił łyk kawy.

— Jesteś w stanie przyjąć moje przeprosiny?

— Nie jestem już zły, chociaż pozostało wiele żalu — odparł i finalnie zdobył się na kontakt wzrokowy z dziewczyną. — Kochałaś mnie? — Nie spodziewała się akurat tego pytania. Spojrzała się jeszcze raz na świeży kopiec, wzdychając cicho.

— Skłamałabym, mówiąc, że nie, ale nie sądzę, że było to coś większego niż ja i Harry. Kochałam cię jak brata.

Weasley pokiwał głową ze zrozumieniem, jakby pogodził się ze wszystkimi słowami, które tutaj padły.

— Stawać na waszej drodze nie zamierzam. — Ponownie odwrócił się ku wiatrowi i promieniom słońca, mrużąc oczy. — Nawet ona mi tak radziła. — Kiwnął głową, wskazując na grób. Hermiona uśmiechnęła się smutno.

— To pierwszy raz, kiedy po kimś nie płaczę, wiesz? — szepnęła. — Być może to kwestia tego, że mamy ciało, a ona została godnie pochowana.

— Opowiedz mi — rzekł niespodziewanie.

— Słucham?

— Opowiedz mi o tym, jak zaczął się twój romans. — Całą swoją uwagę znów skupił na Granger.

— Na pewno tego chcesz?

— Tak.

Hermiona przymknęła oczy i odwróciła bokiem do Weasleya. Kwiaty z grobu Fleur biły po oczach czerwienią.

— To wszystko zaczęło się kilka dni po waszej ucieczce. Zaczęliśmy rozmawiać w kuchni.

x

Chyba nikt nie spodziewał się, że misja w Hogsmeade okaże się triumfem.

Dwa tygodnie żmudnych posiedzeń i planowania. To był ich ostatni ratunek.

Harry zapadł się pod ziemię, Snape został ich jedynym szpiegiem w szeregach Czarnego Pana, a od dwóch miesięcy mieli dodatkowe trzy osoby do wykarmienia. Nikt nie mógł im dostarczyć zapasów, a Snape przysłał im jedną, krótką notatkę o tym, że przez najbliższe tygodnie będzie nieosiągalny. Fleur zaś została zabita przez Lestrange podczas wypadu na Pokątną. Podcięła jej gardło jednym ze swoich sztyletów, patrząc z uśmiechem w oczy Billa. Nikt nie miał innego celu poza prymitywną egzystencją.

Podczas jednej z deszczowych nocy, nieoczekiwanie zjawił się Kingsley. W przemoczonych, fioletowych szatach i z przekrwionymi oczami, aportował się do holu. Granger i Malfoy odbywali jedną ze swoich nocnych rozmów w kuchni, lecz przerwali zaalarmowani. Kingsley nie powiedział nic. Pokręcił jedynie głową irracjonalnie przestraszony i drżącą dłonią przekazał Hermionie zgięty w pięści kawałek papieru, a gdy tylko wzięła notkę w swoje ręce, zniknął.

Kartka wyglądała na wyrwany fragment listu, zapewne przechwycony z prywatnej korespondencji Śmierciożerców. Mówiła o transporcie cennej rzeczy, jakiejś części biżuterii, co można było wywnioskować z treści. Wszystko to miało odbyć się w małym miasteczku pod Hogwartem. Na naradzie, dzięki zaangażowaniu Luny udało się ustalić, że chodzi o diadem Roweny Ravenclaw. Kolejne wnioski nasuwały się same.

Horkruks.

Misja była szaleństwem, ale udanym.

Cudem nikt nie zginął, a Syriusz z resztą czekał na powrót kolejnych osób w salonie. W dłoni ciągle trzymał zabłoconą koronę.

Seamus trzymał się najlepiej, więc to on poszedł rozpalić w kominku. Molly dwoiła się i troiła przy opatrunkach. Bill siedział w fotelu wciśniętym w kąt w pokoju z kolejnym szpetnym oparzeniem nad ustami, milcząc zaciekle od śmierci żony. Lavender i Luna pomagały gospodyni. Same miały jedynie kilka rozcięć, które można było uchwycić kilkoma szwami.

Wróciły kolejne trzy osoby.

Malfoy, Parkinson oraz Nott. Ten ostatni był zawieszony na ich ramionach, wspierając się resztkami sił. Neville pomógł im posadzić go na sofie. Nott syknął i przeklął cały świat.

— Moja noga to, kurwa, porażka — wybełkotał. Odchylił głowę w tył i zacisnął zęby.

— Poparzenie? — Luna podeszła nieśmiało, zaglądając przez ramię Pansy. — Muszę wiedzieć, co mam przygotować.

— Mamy cokolwiek w składziku z eliksirami? — Malfoy miał zadyszkę, ciężko oddychał, opierając się o swoje kolana.

— Zostało nam kilkanaście fiolek, ale nie mam pojęcia. Hermiona się tym zajmuje — odparła. Coś na górze stuknęło, a potem Molly zaczęła krzyczeć na Ginny.

— Wróciła? — zapytał mężczyzna, a blondynka pokręciła głową. Nie musiał dodawać, o kogo pyta. Wziął głęboki wdech, próbując pozbierać myśli.

— Sprawdzę, co mamy w piwnicy — mruknął Bill, by zająć się czymkolwiek pożytecznym. Malfoy skinął głową w podziękowaniu.

— Słuchaj — zwrócił się do Luny — potrzebujemy dużej ilości bandaży. Syriusz, od ciebie chcę trochę alkoholu do dezynfekcji.

— Nie ma problemu. — Black otrząsnął się ze swoich myśli, a Luna zniknęła z Pansy za schodami. Schował diadem do wewnętrznej kieszeni kurtki. — Co dokładnie się stało?

— Kość wystaje z mojej pierdolonej nogi — wychrypiał Nott. Blondyn usiadł na podłodze obok niego i nożem wyjętym z pasa przeciął materiał spodni przy udzie. Krew sączyła się w równomiernym tempie, a biel kości, która przerwała skórę, wręcz porażała.

— Idę po coś do odkażania. Trzymaj się.

Molly niemal zbiegła po schodach i zatrzymała się w progu.

— Merlinie najdroższy! — Kobieta zbladła natychmiast. Sekundę zajęło jej dojście do siebie. Bill wrócił z piwnicy z drewnianą skrzynką przepełnioną fiolkami. Zaledwie parę z nich było pełne. — Trzeba go zanieść na górę.

— Nie, mamo, nie ma opcji. Na schodach możemy go bardziej uszkodzić — powiedział opanowany Bill. — Trzeba to zrobić tutaj. Chyba mamy Szkiele-wzro, to z pewnością mu się przyda.

— Znasz się na tym? — zapytał Draco, a Bill przytaknął.

— Kiedy masz brata, który lata na smokach, musisz wiedzieć, jak składać człowieka z resztkami kości. Pomogę mu, potrzebuję tylko spokoju.

x

— Nie tylko ty się martwisz. — Lupin przełamał ciszę jako pierwszy. Malfoy spojrzał na niego znad prawie pustej szklanki pytającym wzrokiem. — Daj spokój, nikt tutaj nie jest małym dzieckiem. Powinny być tutaj pół godziny temu.

Syriusz wyczekiwał jakiejkolwiek odpowiedzi, rozwoju sytuacji, jednak blondyn zignorował Remusa. Obrócił się do zlewu, aby wstawić szklankę. Black machnął ręką w stronę Lupina i ponownie zaczął wpatrywać się w srebrny diadem, który wcześnie położył na stole.

— Daję im jeszcze cztery minuty. Potem tam wracam — odpowiedział niespodziewanie, opierając się o blat. Lupin chciał coś odpowiedzieć, ale przerwał mu Teddy. Malec w samej pieluszce przydreptał do salonu, z czerwoną twarzą i zaszklonymi oczami.

— Tata! — bąknął żałośnie. Wystawił dłonie ku Remusowi.

— Chodź do mnie, Ted. — Mężczyzna wziął go na kolana. Chłopiec nie uspokoił się pod opieką Neville'a.

— To się robi chore — mruknął Malfoy. — Przecież my nawet nie wiemy, jak zniszczyć te srebrne gówno. — Ruchem głowy wskazał na diadem.

— Hermiona mówiła wczoraj, że ma dwa pomysły — odparł Lupin, głaskając włosy dziecka. — Harry zniszczył pięć Horkruksów, Ron również był przy niszczeniu. Coś wymyślimy.

— O, ile Granger wróci.

— Wciąż mówicie do siebie po nazwisku? — spytał Black. Odpowiedziało mu wzruszenie ramion.

x

Minęła godzina od powrotu ostatniej grupy, a Tonks i Hermiona nie dawały znaku życia. Teddy płakał okropnie, nie dając chwili wytchnienia dla Lupina. Wciąż wołał mamę, której nie było, co jeszcze bardziej drażniło mężczyznę. Chodził w ich sypialni, przytulając go mocno. Black zakazał Malfoyowi jakiejkolwiek aportacji. Blondyn buntował się zawzięcie, jednak skapitulował przed argumentacją Syriusza. Dom słuchał się Blacka bardziej niż jego i nie chciał wypuścić go na zewnątrz, mimo usilnych prób.

Draco został w kuchni sam. Rozpiął kilka guzików zakrwawionej koszuli, wyciągnął pod stołem nogi i zawzięcie spoglądał na drewniany zegar. Przez krótką chwilę zjawiła się tam zmęczona Molly. Zapewniała go, że wszystko będzie w porządku, jednak widział, że sama nie jest pewna swoich słów. Wzięła szklankę wody i wróciła bezpiecznie do męża. Jej cała rodzina była przy niej. Nie rozumiała go.

Rozkojarzony nie usłyszał cichego trzasku w korytarzu, ani szeptów, ani kroków na schodach. Dopiero, kiedy sylwetka szatynki pojawiła się w progu kuchni, wrócił do rzeczywistości. Jego spojrzenie było ostre, lecz mimo to, dziewczyna uśmiechała się szeroko i oparła głowę o framugę, przekrzywiając ją.

— Wiedziałam, że tu jesteś. Nikt inny nie siedziałby w kuchni o tej porze — szepnęła. W dłoni wciąż trzymała różdżkę. Warkocz, który zrobiła tuż przed wylotem, rozpadał się, a jeansowa kurtka i fioletowy sweter były przemoknięte. Na szyi miała zastygłą krew. — Tonks poszła na górę, jest cała i zdrowa — dodała.

— Gdzie byłyście tyle czasu? — Pytania były krótkie, wypowiedziane srogim tonem. Hermiona podeszła bliżej i stanęła tuż przy krześle, na którym siedział.

— Draco, widziałyśmy się z Harrym. To wszystko już niedługo się skończy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro