Rozdział IX - W okowach śmierci

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nadzieja. To ona pozwalała przetrwać za dnia i oddalać od siebie katastroficzne wizje, lecz nie dawała spać nocą, kiedy przebłyski niepewności przebijały się do zmęczonego umysłu, mącąc spokój. Podsuwała dziwaczne rozwiązania, szeptała kołysanki pełne dobrych zakończeń przeplatane cieniem wątpliwości rzucanym przez piętrzące się kłopoty.

I taką właśnie niezbyt dobrze przespaną noc miała Concordia. Brnęła przez zaspy z siedziby XIII Dywizji. Czekała ją dość długa droga; cieszyła się, że choć na jakiś czas przestało padać. Zamieniwszy tradycyjne obuwie Bogów Śmierci na solidne desanty przytachane na takie okazje ze świata żywych, nie musiała się obawiać, że przemoczy sobie hakamę. I tak oto, upchnąwszy nogawice w buciory, przemierzała Seireitei w drodze do lecznicy IV Dywizji.

Krótki był ten zimowy dzień i w dużej mierze poszedł na skrobanie makulatury w ilości zatrważającej i nierzadko dublującej się; gdyby nie pomoc Kiyone i Sentarō, zapewne dalej kwitnęłaby za biurkiem. Zdawszy raport Ukitake i przekazawszy, co zaszło na Ziemi i jak się sprawy bliskiej mu podwładnej i jej towarzysza mają, wyszła wreszcie poza tereny XIII Dywizji. Powitały ją czerwonawe promienie słońca, które ledwo wzeszło, a już szykowało się do zniknięcia za horyzontem.

Pomarańczowo-krwista łuna osnuwała budynki, ich ośnieżone dachy i skrzyła się w białym puchu w zdecydowanym nadmiarze spoczywającym na ziemi. Słońce na powrót zaczęły spowijać ciemnogranatowe, ciężkie chmury. Po uliczkach Seireitei krzątali się pojedynczy Bogowie Śmierci, którzy zostali zagonieni do mało wdzięcznej roboty. Odgarnianie śniegu zalegającego na ścieżkach i skuwanie z nich lodu na tym siarczystym mrozie nie było najprzyjemniejszym zajęciem.

- Cholera, zaraz znów będzie sypać. Rąk nie czuję...

- Znowu?! Która to już w ogóle godzina? Gdzie są zmiennicy?

Concordia zwolniła kroku, spoglądając w stronę dwóch wyraźnie poirytowanych Shinigami. Wyglądali bardzo podobnie do tych, których widziała wczoraj przy siedzibie VI Dywizji, kiedy rozmawiała z Byakuyą. Przystanęła, przyglądając się mężczyznom, którzy wbili łopaty w jedną z zasp, by rozetrzeć zmarznięte ręce i wówczas zauważyli niewysoką blondynkę. Wyprężyli się jak struny, kłaniając się jej, na co zielonooka odpowiedziała może i mniej widowiskowym, lecz szczerym ukłonem. Wsparłszy się mocniej na lasce, dziewczyna podeszła do Bogów Śmierci.

- Co robicie na terenie XI Dywizji? - zapytała, uśmiechając się z lekka.

- To rozkaz Kapitana, Jujitori-san! - odparł jeden z mężczyzn - Kapitan Kenpachi i większość oficerskiej świty wyruszyli, by zabezpieczyć ekspedycję Kapitan Unohany.

- No przecież wołami nie zaciągniesz ich do przyziemnej roboty! - jęknął drugi, wyraźnie zrezygnowany Shinigami. - Oni tylko walki i walki... A naszemu Kapitanowi zależy, żeby nikt sobie zębów nie powybijał, nie tylko na naszym terenie.

Ktoś zepsuł Byakuyę.

- Mam nadzieję, że nie ogarniacie tego sami? - Concordia zaczęła grzebać za pazuchą i po kieszeniach.

- Nie, pomagają nam ludzie z VIII Dywizji.

- Może jednak przyda się kilka dodatkowych par rąk? W razie czego jestem jeszcze blisko swoich, mogę się cofnąć - zielonooka wreszcie znalazła to, czego szukała i starała się to wygrzebać.

No nic. Co najwyżej skolektywizuje się komuś innemu.

- Dajemy radę. Dziękujemy za troskę! Co to jest? - jeden z rozmówców Concordii przyjrzał się uważnie tajemniczemu, dość wypakowanemu woreczkowi z lnu.

- Herbata z imbirem - odparła dziewczyna, niemal wciskając swemu rozmówcy pakunek. - Zaparzcie sobie i tym, którzy skończyli już na dziś i rozgrzejcie się.

- Hej, chłopaki! Fajrant! Chowajcie się, bo śnieżyca idzie!

Cała trójka odwróciła się; ku nim szła niewielka grupka Shinigami gotowych do przejęcia obowiązków. Concordia pożegnała się z mężczyznami, którzy podziękowali jej za herbatę i rozeszli się w swoje strony.


Zimny wiatr wzmógł się. Jujitori, kuśtykając przez lepiej już odśnieżone ścieżki, starała się choć na chwilę odwieść myśli od ponurych rozmyślań, lecz podziwiając krwawy zachód słońca, nie mogła odegnać od siebie złego przeczucia.

Jaka jest szansa na to, że cały ból Kurosakiego zniknie, podobnie jak to słońce za horyzontem? A może lepiej, żeby ta choroba nie szła w ślady słońca... W końcu po nocy przychodzi dzień i słońce powraca na niebo. Nie będzie dobrze, jeśli ból będzie powracał tak samo. Jego ból spowodowany atakiem tych cholernych Pustych i jej ból wywołany bezsilnością. Nie mogę do tego dopuścić. Nie za mojej kadencji!

- Czyżbyś zamierzała się poddać i pozwolić mu umrzeć?

Blondynka, słysząc znajomy, niski głos w swej głowie, przystanęła, wciąż wpatrując się w czerwononiebieskie niebiosa usłane chmurami.

- Nieczęsto się odzywasz, ptaszynko ty moja.

- Czuję twój niepokój. Czuję twój strach, Concordio. Wiesz, jak żałośnie jest być w spółce z taką dupą wołową?!

- Sam żeś dupa.

- Wiesz, że karmimy się słabością i strachem. To idealny moment na przejęcie ciała i umysłu delikwenta. Ale wiesz co? Mam do ciebie cholernie wielki szacunek za to, żeś mnie zdołała sobie podporządkować, będąc jeszcze smarkaczem. Uszanuj mnie więc i nie pozwól, by ten paraliżujący strach obezwładnił twoje serce.

- Twoja uprzejmość wzbudza we mnie niepokój.

Cichy śmiech. Ciepły, niski głos ponownie rozbrzmiał w umyśle dziewczyny.

- Posłuchaj mnie uważnie, karzełku. Nie bój się śmierci tego rudzielca, tylko stań naprzeciw kostuchy, spójrz jej prosto w oczy i każ jej spierdalać, gdzie pieprz i wanilia rośnie. Użyj swej wiedzy. Użyj każdego, nawet najdziwniejszego pomysłu, jaki ci do głowy wpadnie. I pamiętaj, że ktoś jeszcze potrzebuje twojego wsparcia.

- Masz na myśli Kuchiki-san?

- Dokładnie. Pamiętaj, że wraz z tym rudzielcem umrze jej serce.


Robiło się coraz zimniej. Śniegowe chmury zakryły większość nieba i nieśmiało zaczął padać śnieg. Mróz szczypał Concordię w każdą odkryta część ciała. Widząc, jak płatki śniegu, niespiesznie wędrując ku ziemi, wirują w osobliwym tańcu, Jujitori uśmiechnęła się mimowolnie. Jeden z płatków opadł na jej nos i stopniał powoli

No, Tōshirō musi być rad z takiej pogody.

Droga do siedziby IV Dywizji dłużyła się niemiłosiernie.

Śnieg otula śpiącą ziemię, podczas odwilży stając się życiodajną wodą, lecz ten sam śnieg skazuje zasypanych na wieczny sen, wyziębia i pozbawia życia. To samo słońce, które ogrzewa zmarzniętą ziemię i daje nadzieję na lepszy dzień, rzuca swe promienie także na martwe twarze pogrzebanych przez białą śmierć. Sprawić, by okowy śmierci zelżały, by słońce nie ujrzało śmierci... Jak, Boże, ja-

Coś twardego i zimnego z impetem uderzyło w potylicę Concordii; część pocisku rozbryznęła się, wpadając za kołnierz. Nim zaatakowana i drżąca od nagłego ziąbu na plecach zdążyła się obejrzeć, kolejna, jeszcze twardsza śnieżka uderzyła ją w rękę, wytrącając laskę z ręki; w tym samym momencie dziewczyna stanęła na oblodzonym kawałku ścieżki, potknęła się i...

- Przepraszam!

Ledwo Jujitori zdążyła wylądować w miękkiej, choć zimnej i mokrej zaspie i nim zaczęła się z niej wygrzebywać, do jej uszu dobiegł znajomy głos. Po chwili poczuła, że ktoś pomaga jej się podźwignąć na nogi i podaje jej wytrąconą laskę.

Cały gniew na napastnika opuścił ją, gdy ujrzała znajomego, białowłosego kudłacza. Od czasu wygranej bitwy z Aizenem i jego armią nawet ten lodowy kurdupel zdążył trochę podrosnąć! Zmężniał z twarzy, okiełznał nieco bałagan we włosach, skrócił je, zaś kilka kosmyków opadało na jego prawą połowę twarzy. Zielonkawy szalik tylko dodawał mu osobliwego uroku.

- Miło cię widzieć, Tośku - Concordia uśmiechnęła się na widok starego przyjaciela.

- Ciebie również, Concordio - Kapitan X Dywizji nie krył swej radości ze spotkania zielonookiej - Co cię sprowadza do Seireitei w ten piękny dzień?

- Dla kogo piękny, dla tego piękny - Jujitori westchnęła ciężko. - Karakura i pierwszorzędne urwanie gwizdka.

- Czyżbyś wzięła w swoje ręce sprawę nasilających się ataków Pustych?

- Powiedzmy, choć zasadniczo sprowadza mnie tu jedenaście sztuk o zielonkawych maskach.

Tōshirō na chwilę zamarł, patrząc z niedowierzaniem na przyjaciółkę. Uśmiech spełzł z jego twarzy, zaś Concordia, mając bolesną świadomość, że o pewnych rzeczach będzie musiała mówić więcej i odważniej, starała się wciąż patrzeć w oczy Hitsugayi.

- Na miłość boską, kto?

- Kurosaki.

Teraz oboje stali i patrzyli coraz ciemniejsze niebiosa; chmury pozostawiały niewielkie skrawki czerwonego nieba. Białowłosy zbliżył się do Jujitori i po chwili zawahania objął ją ramieniem. Przez dłuższą chwilę po prostu milczeli.

- Tōshirō... - Concordia zebrała się w sobie, podniosła głowę i spojrzała Kapitanowi prosto w oczy. Był jedną z niewielu osób, z którą dziewczyna mogła szczerze porozmawiać. - Jeszcze trochę i będę mieć dwa życia na sumieniu.

- Mogę z nią porozmawiać - zaproponował Hitsugaya, dostrzegając sińce pod oczami dziewczyny - Albo poprosić o to Matsumoto. W sumie ma z nią lepszy kontakt i...

- ... i to się nazywa pudrowanie trupa.

- Aleś ty wybredna.

- Wiesz co, na jej miejscu to taki tabun poklepywaczy po plecach i tępego pierdolenia nad uchem, że wszystko będzie dobrze, to bym pogoniła w trzy dupy.

- Coś w tym jest. Rozmawiałaś z Uraharą?

- Tak, dzisiaj rano.

- I co?

- I chuj.

- Jujitori-san! Hitsugaya-kun!

Concordia i Tōshirō obrócili się powoli, słysząc charakterystyczny, dziewczęcy głos. W ich stronę biegła Orihime, zaś kilka kroków za nią pospiesznie szli Ishida i Sado.

- Inoue-san! - Jujitori była szczerze zaskoczona obecnością najbliższych przyjaciół Kurosakiego. Co prawda zostawiła Konowi informację, co się zadziało, ale nie pamiętała, aby informowała szkolną paczkę rudzielca. - Co wy tu robicie?

Cała trójka przystanęła naprzeciw Kapitana i blondynki; byli zdyszani i zmęczeni.

- Dowiedzieliśmy się, że Kurosaki-kun... - Orihime próbowała dokończyć zdanie, lecz jej głos załamał się, zaś w brązowoszarych oczach zalśniły łzy.

- Cały Urahara - Tōshirō poklepał Concordię po plecach - Leć, młoda. Potrzebują cię.

- Pieprzony Urahara - mruknęła zielonooka, patrząc na oddalającego się Kapitana.

- To dlatego zniknęliście - Ishida przetarł mokre okulary, kładąc rękę na ramieniu Inoue.

- Gdzie jest Ichigo? - zapytał Sado, zdając się nie przejmować przenikliwym mrozem.

- W lecznicy IV Dywizji - odparła Concordia, poprawiając chwyt na lasce, po czym powoli ruszyła w kierunku wspomnianego kompleksu budynków. - Właśnie tam zmierzam, więc nie stójmy tu jak kołki.


Niespodziewane spotkanie nastąpiło nieopodal terenów IV Dywizji, więc niewiele do przejścia im pozostało i niedługo później stanęli przed drzwiami do byłego pro morte w jednym z budynków kompleksu leczniczego Seireitei.

- Posłuchajcie mnie uważnie - zielonooka ściszyła głos, omiatając wzrokiem przyjaciół Ichigo. - Kurosaki jest w stanie agonalnym. Robimy, co w naszej mocy, jednakże jesteśmy bezsilni wobec szerzej nieznanego typu Pustego.

Inoue, Ishida i Sado patrzyli na nią w milczeniu. Dziewczynie trudno było określić, co wyrażają ich nietęgie miny. Najgorzej z nich wszystkich wyglądała Orihime, która była bliska płaczu.

- Myślę, że możesz spróbować swych umiejętności, Inoue-san - Concordia, chcąc podnieść na duchu i dać odrobinę nadziei rudowłosej, wskazała wolną ręką na jej spinki. - Głową mur trudno jest przebić, ale z braku laku warto i tej opcji spróbować.

- Naprawdę? - Orihime momentalnie ożywiła się, mając nadzieję, że być może to jej uda się wyrwać Kurosakiego ze szponów śmierci.

- Jasne.

Przygotowawszy ich wstępnie na to, co zobaczą, Jujitori cicho zapukała do drzwi, po czym odsunęła je. Dała znać przybyłym ze świata żywych, by weszli do sali, po czym sama stanęła w przejściu, oparła się o próg i założyła ręce na piersiach, obserwując uważnie.

- Kuchiki-san! - Orihime wyrwała się pierwsza ku brunetce, momentalnie siadając obok niej i przytulając ją mocno.

- Inoue-san! Co wy tu wszyscy robicie?... - Rukia była szczerze zaskoczona obecnością przyjaciół. O ile przyjścia Concordii mogła się jeszcze spodziewać, tak nie przewidziała, że ktoś przekaże im informację o tym, co zaszło poprzedniego dnia. Odwzajemniła uścisk rudowłosej i z ulgą powitała swobodę niebycia duszoną przez jej biust.

- Przepraszam, Kuchiki-san - Uryū czuł się w pewien sposób winny zaistniałej sytuacji. Usiadłszy obok Orihime, spojrzał na nieprzytomnego przyjaciela. - Byliśmy ostatni w szatni. Kurosaki powiedział, że dołączy później, bo wyczuł jakiegoś Pustego i chwilę mu to zajmie...

Tymczasem Concordia wciąż stała w progu, obserwując ich spotkanie. Miała cichą nadzieję, że przez ciemności spowijające umysł Kurosakiego usłyszy on głosy swych przyjaciół i będzie miał świadomość, że o nim nie zapomniano.

Chciała podejść bliżej, lecz gdy tylko zrobiła krok do przodu, poczuła na gardle zimne ostrze miecza. Zatrzymała się. Koło ucha słyszała wściekły, syczący głos.

- Nie udawaj niewiniątka, Jujitori.

Zielonooka znała ten głos. Krew szumiała jej w uszach, zagłuszając wszelkie myśli, które pomogłyby rozeznać się w tym, co takiego zrobiła, że dowódczyni sił karno-egzekucyjnych osobiście pofatygowała się do niej.

- Nie przy nich, pani Kapitan - upomniała ją cicho, z niepokojem zauważając, że Sado odwrócił głowę w ich stronę.

- A może właśnie przy nich? - Suì-Fēng mocniej przycisnęła ostrze miecza do szyi Concordii. - Nie chcesz powiedzieć im, że wczoraj podałaś ich przyjacielowi truciznę?

- Z całym szacunkiem, pani Kapitan, ale jaką, kurwa, truciznę? - Jujitori z coraz większym zakłopotaniem obserwowała, jak Ishida i Orihime także zerkają w jej stronę.

- Nie udawaj, że nie wiesz! - warknęła już głośniej Kapitan II Dywizji - Pomogłam wam. Udzieliłam wam całej mojej wiedzy na temat trucizn. A ty podałaś Porucznikowi Sasakibe szyfr do laboratorium i wysłużyłaś się nim, by do lekarstwa dodał truciznę!

Concordia głośno przełknęła ślinę. Czuła, jak chłodny metal dociska się do jej skóry. Widziała, że tylko Kuchiki nie spojrzała na nią, słysząc oskarżenia. Poczuła, że robi jej się nieznośnie gorąco, a do oczu napływają łzy.

- Sasakibe? - odparła wreszcie - Skąd pani Kapitan o tym wie?

- Sam mi o tym powiedział, dręczony wyrzutami sumienia. A teraz idziesz ze mną - Suì-Fēng, pomagając sobie założeniem solidnego chwytu na szyi dziewczyny, zaczęła ją powoli wyciągać z pomieszczenia.

Ostrze dowódczyni plutonu karno-egzekucyjnego momentalnie zamieniło się w pierwszą uwolnioną formę. Concordia aż za dobrze wiedziała, co ją teraz czeka. Chciała przemienić swój miecz z laski na oręż, lecz Kapitan II Dywizji wytrąciła ją z jej drżących rąk.

Nagle Concordia poczuła, że upada na posadzkę i uderza tyłem głowy w panele. Rozległ się głuchy łomot, a zaraz po nim szczęk ostrzy.

Otworzyła oczy.

Kapitan podnosiła się z ziemi, patrząc jadowicie na Rukię, która stała tyłem do Jujitori, swym uwolnionym Sode no Shirayuki celując w Suì-Fēng.

- Widzę, że z Kapitanem Kuchiki też muszę porozmawiać, Kuchiki - syknęła gniewnie, rozcierając sobie obolałe ramię. - Jako dowódczyni kompanii karno-egzekucyjnej ukarzę cię za podniesienie ręki na Kapitana jednego z Trzynastu Oddziałów Obronnych!

Tymczasem Concordia podniosła się i podpierając się laską, podeszła do Rukii, położyła dłoń na jej ostrzu i naparła na nie tak, by Bogini Śmierci opuściła je.

- Dziękuję, Kuchiki-san - spojrzała na nią przelotnie, po czym wystąpiła pół kroku przed brunetkę - I muszę panią Kapitan rozczarować, bo Kuchiki-san wykonuje po prostu swoje obowiązki służbowe.

- Obowiązki służbowe? O czym ty pieprzysz, Jujitori?!

Wtedy Rukia na jej ramieniu dostrzegła opaskę Porucznika XIII Dywizji.

- Stanęła w obronie zaatakowanego Porucznika swojego oddziału i odepchnęła napastnika. Nawet korpus karno-egzekucyjny nie może bez prawomocnego wyroku ukarać członka innej Dywizji, także napisz do Ukitake, a my pochylimy się nad skargą, usiadłszy przy kominku. Mit brennender Sorge*.

Suì-Fēng warknęła coś pod nosem, po czym opuściła lecznicę. Concordia odetchnęła głośno, zaś otarłszy kilka kropel potu z czoła, spojrzała w stronę Rukii, która schowała już miecz.

- Przepraszam, Kuchiki-san. Cały czas ktoś z nas był z labo, wybrałam najbardziej zaufanych ludzi... Wciąż mam tę fiolkę. Porozmawiam z Yoruichi. W sytuacji, gdzie nie wiem, kto zdradził, wolę działać w pojedynkę.

Stały i patrzyły na siebie w milczeniu. Ciszę przerywał jedynie stłumiony szloch Orihime.

- Jeśli mam wybierać, w którą wersję mam wierzyć, wybieram twoją, Jujitori-san - odparła Kuchiki.


Kobiety wróciły do sali. Zastały Inoue raz po raz próbującą rozpiąć nad rudzielcem Sōten Kisshun, lecz to po chwili rozpadało się. Co i raz powtarzała: „Kurosaki-kun" i błagała, by się obudził, by walczył, by do nich wrócił. W końcu rozpłakała się na dobre; Ishida przytulił ją mocno, patrząc na nieprzytomnego przyjaciela. Sado milczał, ściskając w ręku monetę od dziadka; tę samą, którą pomógł mu odzyskać Ichigo.

Rukia podeszła powoli do łoża Ichigo. Usiadła blisko niego, biorąc go za poranioną rękę. Zagryzła wargę, starając się powstrzymać napływające do oczu łzy. Poczuła, jak Yasutora kładzie swą wielką, ciepłą dłoń na jej ramieniu.

- Nie możesz tak po prostu sobie umrzeć! Rozumiesz, kretynie?... - szepnęła, pochylając się nad nim.

Jej serce zabiło mocniej, gdy zobaczyła, że Kurosaki powoli otwiera oczy. Wzrok jego kasztanowych tęczówek od razu ją wychwycił i na niej się zatrzymał. Ścisnął słabo dłoń przyjaciółki.

- Ru... kia... - wychrypiał, po czym zaniósł się krwawym kaszlem.

Sado ostrożnie podniósł go trochę i asekurując jego głowę, by nie zadławił się własną krwią. Kuchiki pomogła mu uporać się z atakiem kaszlu. Zdawała sobie sprawę, że jest bliską nie tylko jej osobą. Widziała, jak Inoue, Ishida i Sado patrzą na swego odchodzącego przyjaciela. Postanowiła zostawić go na jakiś czas pod ich troskliwą opieką; na odchodne nazwała go idiotą i nakazała, by ani się ważył zejść pod jej nieobecność.

______________
*Mit brennender Sorge (niem.) - z palącą troską

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro