Rozdział XI - Łzy Rukii

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

[ ↑ media: kadr z trzeciej kinówki Bleacha: "Fade to Black" ↑ ]


https://youtu.be/RT8y95NU--g

[ ↑ Jak uprzednio; jeśli ktoś ma ochotę poczytać przy muzyce, to polecam gorąco ↑ ]


Ciche zasunięcie drzwi. Bezradne zaciśnięcie pięści. Łzy spływające po twarzy. Nieznośnie rozdzierający ból i świadomość, że być może ostatni raz widziała tego pieprzonego kretyna żywego. Ogromna pokusa, by wrócić. Uzmysłowienie sobie, że poza nią są też inni chcący z nim być sam na sam w tak trudnej chwili.

Gdy tylko opuściła budynek lecznicy, owionął ją lodowaty podmuch wiatru. Zza śniegowych chmur nieśmiało wychynął księżyc, w którego blasku skrzył się leżący na ziemi i na dachach śnieg; padały na niego rozmyte, mdłe plamy światła z zasłoniętych okiennic.

Co się ze mną dzieje?...

Zawsze była twarda. Niezłomna. Spokój był jej najwierniejszym towarzyszem. Nawet wtedy, gdy któryś z jej przyjaciół był ciężko ranny, wierzyła w jego rychły powrót do zdrowia. Nie inaczej było po bitwie z wojskami Aizena, kiedy dniami i nocami czuwała przy Ichigo, do ostatniej chwili wierząc, że ten rudy idiota łaskawie się obudzi.

Niewiele było sytuacji, gdy jej ciało zostało pokonane przez serce. Śmierć Kaiena. Rozstanie z pokonanym przez Byakuyę Ichigo i powiedzenie mu prosto w oczy, że nie wybaczy mu, jeśli pójdzie za nią. Moment, gdy zobaczyła go całego poranionego, gdy złamał jej zakaz i przyszedł po nią. Ratunek przed egzekucją i wreszcie ucieczka z walącego się Las Noches oraz czuwanie przy nim, gdy wielu zwątpiło w niego, a on wciąż walczył.

Wciąż pamiętała, jak długo nosiła w sercu żałobę po swym ukochanym Poruczniku. Dopiero słowa Ukitake o tym, że jego serce powędrowało do przyjaciół i sen, gdzie Kaien opieprzył ją jak za starych czasów, że nie może już patrzeć na jej wyraz twarzy, pozwoliły pogodzić się z jego śmiercią.

Tyle że teraz ani trochę nie pocieszał ją fakt, że przecież serce Kurosakiego powędruje do przyjaciół, że przecież ich więź jest silniejsza niż śmierć, że cząstka jego duszy już na zawsze będzie przy niej.

Opuszczała lecznicę IV Dywizji, łykając łzy i wciąż myśląc o tym rudym idiocie.

Cała nadzieja w tobie, Kuchiki-san. Dołączę do ekipy w laboratorium i postaramy się coś wymyślić, a ty dotrzyj jakoś przez ten czas do Kurosakiego, coby nam jeszcze nie spieprzał na siódmą chmurkę. Najważniejsze, żeby twój rudzielec wytrzymał jeszcze trochę, bo wszystkie starania trafi szlag.

Mój rudzielec...

Zaczynała rozumieć, co się z nią stało.


Minęła kilku Bogów Śmierci zajętych odśnieżaniem, którzy wymieniwszy z nią tradycyjne powitanie poprzez ukłon, posłali za nią stroskane spojrzenia. Skierowała się w stronę niewielkiego parku, który tak dobrze był widoczny z okien byłego pro morte.

Traciła go. Tamtego ranka, gdy wyrwał się do samotnej walki z jedenastoma Pustymi, przy których „zwykli Puści to małe, wygazowane piwo", de facto ocalił jej życie. Już tamtego ranka, kiedy byli zwodzeni przez pojawiające się i znikające reiatsu Pustych przeczuwała, że wisi nad nimi coś wyjątkowo złego, lecz w najgorszych z zakładanych scenariuszy nie przypuszczała, że będzie to śmierć Ichigo. Przed oczami wciąż miała jego pełne bólu spojrzenie i rumieniec na pobladłej twarzy.

Jesteś niemożliwa.

To samo tyczy się ciebie, idioto.

Nie potrafiła mu pomóc. Nie tylko nie potrafiła odkryć remedium, którego wielkie umysły poszukiwały przez setki lat, lecz także nie miała bladego pojęcia, co robić, skoro do antidotum przygotowanego przez swą nowopoznaną Porucznik ktoś dodał silnych toksyn, co jeszcze bardziej komplikowało sprawę.

Robisz raban o parę draśnięć, naprawdę...

Podwójny wyrok śmierci, którego żadne z nich nie umiało uchylić.

Nie zostawiaj mnie... proszę, nie zostawiaj mnie, Ichi!...

Nie rozumiesz, mała wiedźmo?! Zawsze będę z tobą, kapujesz?! Niezależnie od tego, w jakie bagno się wpakujemy! A jeżeli sama się wpieprzysz w kłopoty, pobiegnę za tobą choćby na drugi koniec świata, żeby wpieprzyć się w nie razem z tobą! I może na mnie spaść cała armia Pustych, Arrancarów, jebanych Aizenów i Bóg jeden wie, czego jeszcze! Zetrę ich w pył, zanim zdążą choćby pomyśleć o skrzywdzeniu cię! Nie opuszczę cię, Rukia, choćby nie wiem co!

Wciąż pamiętała dzień, w którym padły te słowa. Pamiętała, jak Adjuchas powalił ją na ziemię, jak nie mogła nadążyć za jego atakami i gdy nie sparowała jednego z nich. Kurosaki osłonił ją swym ciałem, przyjmując na siebie cios Pustego. Po walce opieprzyła delikwenta z góry na dół za wyrywanie się do walki, będąc rannym i osłabionym; wszak część z tych obrażeń odniósł, ratując ją przed zasypaniem żywcem. Wówczas coś w niej pękło i rozkleiła się, gdy mówiła, że teraz jej kolej, by spłaciła swój dług.

Wtedy właśnie padły te słowa. Położył jej dłonie na ramionach, spojrzał w jej szafirowe, pełne łez oczy i wywrzeszczał to prosto w twarz. Głos miał ochrypły, lecz wciąż mocny i nieznoszący sprzeciwu, a jego oczy zdawały się nieomal płonąć.

Pamiętała, jak dyszał i kaszlał, przypłacając w ten sposób swą płomienną przemowę. W końcu, gdy opanował głos, spojrzał na nią raz jeszcze; oczy szkliły mu się od wysiłku, lecz na pobladłej, zmęczonej twarzy majaczył uśmiech. Również jego głos stał się cichszy i cieplejszy.

Wiesz, Rukia... Kiedy płaczesz, urządzasz sercu niezły potop, a twoje łzy są deszczem również w moim sercu. A przecież to właśnie ty sprawiłaś, że ulewa od lat pogrążająca moje serce wreszcie ustała. Pozwól mi więc zatrzymać tą powódź. Jesteś malutka i prąd twoich własnych łez prędko cię zniesie, wiesz?

O mało co wtedy nie palnęła go w ten rudy łeb, lecz gdy spojrzała w jego kasztanowe, spokojne oczy, momentalnie zrobiło jej się gorąco, a jej policzki oblał rumieniec. Również jego twarz zaczerwieniła się niezdrowo, gdy tak po prostu patrzył na nią i uśmiechał się.

Co prawda już wcześniej alergicznie reagował na dotyczące ich insynuacje, lecz po wygranej bitwie z wojskami Aizena każde pytanie o domniemany romans z Rukią jeszcze bardziej wkurwiało rudzielca.

Nawet ledwo przytomny z bólu był w stanie dać jej siłę i wiarę w to, że będzie lepiej. A ona? Stojąc przed dramatycznymi konsekwencjami ostatnich dni, nie umiejąc ulżyć Kurosakiemu w cierpieniu...

Przepraszam, Ichigo, ale tym razem chyba utopię nas oboje.

Nie czas na smutek, Rukia.... Jeszcze nie czas.


Śnieg padał coraz mocniej, a wiatr dął nieznośnie, więc Kuchiki postanowiła skryć się we wnętrzu pierwszego lepszego budynku, który miała po drodze.

Weszła do środka, rozglądając się uważnie. Zastanawiała się, czym może być ta niewielka budowla pośród parkowej ciszy. Wnętrze było surowe i skromne. Większość drewnianej podłogi pokrywała tatami, zaś naprzeciwko pośrodkowo umieszczonego wejścia do budynku, tuż pod ścianą, znajdował się ołtarzyk. Znajdowały się na nim dwa niewielkie świeczniki; mdłe światło rozchybotanych płomieni było jedynym źródłem światła, nie licząc wysoko umieszczonych niewielkich okiennic, przez które do wnętrza wpadał zimny, księżycowy blask.

Bogini Śmierci podeszła powoli do ołtarzyka i przysiadła naprzeciw niego. Spuściła głowę i skryła twarz w dłoniach, nie umiejąc powstrzymać ani łez, ani zbolałego szlochu wyrywającego się z jej piersi.

A na zewnątrz wiatr wył żałośliwie, jakby chciał wraz z nią zapłakać nad Kurosakim.

Choć tak wiele razy widziała tego rudego imbecyla w opałach, choć niejednokrotnie widziała go rannego, to zawsze wierzyła, że wyjdzie z tego obronną ręką. Nawet nadzieja gasła powoli, brutalnie weryfikowana przez rzeczywistość.

Ichigo umierał. A wraz z nim umierało serce Rukii.


Jeżeli sama się wpieprzysz w kłopoty, pobiegnę za tobą choćby na drugi koniec świata, żeby wpieprzyć się w nie razem z tobą!

Biegnę za tobą cały czas, idioto, próbując złapać cię za rękę! Tylko dlaczego twoja dłoń wciąż mi się wymyka?...

Zawsze będę z tobą, kapujesz?!

Więc dlaczego odchodzisz?! Jak mogę ci pomóc?...

W tym momencie czuła się tak potwornie samotna. Nigdy w życiu nie pomyślała, że można czuć się tak opuszczonym, choć wokół jest tyle życzliwych osób, lecz brakuje tej jednej, która poczochra, poklepie po plecach i dogryzie.

Nie opuszczę cię, Rukia, choćby nie wiem co!


- Błagam, nie opuszczaj mnie, Ichi!...

- Zabijesz go, jak umrze, nie?

Rukia zamarła w bezruchu i natychmiastowo umilkła. Powoli obejrzała się za siebie. W ciemnym kącie klęczała jasnowłosa Bogini Śmierci, trzymając laskę i opierając się czołem o złączone na niej dłonie. Po chwili przeżegnała się i podniosła się powoli. Kuchiki także wstała, gdy Concordia zbliżyła się do niej.

Ledwo odnalazła wzrok zielonych oczu swej Porucznik, aż wzdrygnęła się z zaskoczenia, gdy zobaczyła, że jej przełożona wykonuje w jej stronę bardzo niski ukłon.

- Przepraszam, Kuchiki-san – odezwała się po chwili, nie prostując się. – Spieprzyłam sprawę. Zamiast pomóc Kurosakiemu, tym przeklętym antidotum sprowadziłam nań jeszcze bardziej bolesną, rychlejszą śmierć. Dołożę wszelkich starań, by odwrócić działanie trucizny i zrobię wszystko, co w mej mocy, aby ratować jego życie.

Znieruchomiała w oczekiwaniu na reakcję brunetki, najwyraźniej oczekując gromów z jasnego nieba, sądząc po nagłym wzdrygnięciu się, gdy poczuła jej dłoń na swym ramieniu.

- Dziękuję za wszystko, co robisz dla Ichigo, Jujitori-fukutai-

- Ja ci dam, kobieto, cholera jasna! – Concordia wyprężyła się jak struna, z oburzeniem patrząc na rozmówczynię – Na formalności się zebrało. Jeszcze uratowałaś mnie przed Suì-Fēng...

- Powiedzmy, że spłaciłam swój dług – odparła Rukia, ocierając z kącików oczu łzy i zdobywając się na niemrawy uśmiech.

Jujitori zamrugała kilkukrotnie, po czym podrapała się nerwowo po karku, patrząc pytająco na Kuchiki i zastanawiając się, o jaki cholerny dług może chodzić.

- O czym ty do mnie uprawiasz miłość, Kuchiki-san?

Porucznik XIII Dywizji zamarła, gdy Rukia zbliżyła się do niej i objęła ją.

- Nigdy nie zapomnę tego, co dla nas zrobiłaś, Jujitori-san.

Dopiero po chwili Concordia połączyła wątki. Poczuła, jak wzruszenie ściska jej gardło. Czyli jednak pamiętała, zaś wzrok, który posłała jej, gdy użyła Inemuri na Kurosakim, nie był wzrokiem żądnym mordu, lecz spojrzeniem kogoś, kto właśnie sobie coś uświadomił. Jasnowłosa odwzajemniła uścisk, ciesząc się w duchu i rozumiejąc wreszcie, dlaczego Rukia nie była od początku sceptycznie do niej nastawiona.

- Wybacz w ogóle, nawet nie skojarzyłam, kto tu wchodzi – Concordia, gdy ponownie stanęła naprzeciw Kuchiki, tym razem względnie wyprostowana, speszona uciekła wzrokiem gdzieś w bok – Dopiero gdy usłyszałam „Ichi", ogarnęłam, że nieświadomie wybrałyśmy to samo miejsce, żeby odetchnąć.

Szafirowooka poczerwieniała gwałtownie, gdy uświadomiła sobie, że Jujitori musiała słyszeć całą tę rozpaczliwą tyradę w kierunku rudego kretyna.

- Tym bardziej zastanawiam się, czemuś mnie jeszcze nie trzepła za to, żem ci prawie nie ukatrupiła narzeczone... Auć!

- Trzepnę cię zaraz za te radosne insynuacje, pani Porucznik – Bogini Śmierci cofnęła nogę, celnie kopnąwszy przełożoną w piszczel.

- Insynuacje? Kurwa mać, jeśli to nie miłość wam z oczu patrzy, to żem ślepa.

- Więc po to ci ta laska?

- Czy ty podważasz kompetencje moich oczu?!

- Podważam co twoich oczu?

Concordia westchnęła cicho, uśmiechając się pod nosem i w duchu śmiejąc się z uporu Rukii w nieudolnych próbach ukrycia czy negowania przed innymi swych uczuć względem Ichigo.

- Słuchaj, ja już nie wiem, co począć z tym rudym, cycatym pulpetem! – Jujitori pokazała laską w kierunku wyjścia. – Zafiksowała się na „Kurosaki-kun!" i zadowolona. Kobieto, ona go prędzej tym jojczeniem wykończy niż wszystkie te pieprzone toksyny! A muszę przyznać, że Kurosaki-san pozostaje nieugięty. Nie wiem, na ile jest przytomny, ale determinację ma ogromną.

Serce Rukii zabiło mocniej na wspomnienie wydarzeń sprzed ponad roku. Było tak podobnie...

To właśnie ty sprawiłaś, że ulewa od lat pogrążająca moje serce wreszcie ustała.


__________________________________________________

[A/N] W komentarzach do 10. rozdziału przebąknęłam coś w odpowiedzi do Koseina że Luba, jak nie lubi Wybielacza (czasem kątem oka zerknie, jak oglądam na lapku), tak narysowała jakiś czas temu dla mnie moje pierwsze OTP, którego tardem jestem po dziś dzień. Tadaa!

A4, cienkopisy + markery alkoholowe. Jestem absolutnie zauroczona tym rysunkiem, zwłaszcza że to jest tak bardzo IchiRuki >u< Tak po prostu do nich cholernie pasuje. Ichigo wpatrzony w Rukię normalnie jak w mandze (TITE KUBO, PAMIĘTAM TE KADRY DO CHOLERY), Rukia z tym swoim uśmieszkiem. Luba narysowała ją w długich włosach, bo uznała po researchu obrazkowym, że w tej wersji wygląda najlepiej (podpisuję się wszystkimi kończynami, jakkolwiek czasem odmawiają posłuszeństwa). I szybkie dementi dla węszących spisek (hej, asami-chi Ty o to pytałaś! :) - nope, na tym rysunku Rukia nie jest w ciąży; jest po prostu niziutka, a niziutkie człowieki już tak zazwyczaj mają, że im coś niecoś bardziej odstaje (potwierdzam, 155 cm/48 kg)

Autorkę rysunku, czyli Senmarii, znajdziecie na Facebooku [facebook.com/Senmarii] oraz na Tumblrze [https://senmarii.tumblr.com]. Jak wreszcie rozkminię, jak ogarnąć sensowną stronkę do publikacji komiksów, to i takie rzeczy będzie wrzucać w internety, a powiadam Wam, że będzie co czytać ^^

Stay tuńczyk!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro