Rozdział XVIII - Tłumacz się, Kurosaki

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Za dnia wnętrze niewielkiej kapliczki było zdecydowanie mniej mroczne, jednakże wąskie snopy światła wpadające przez wąskie okienka, wespół z drżącymi płomieniami świec na ołtarzyku, tworzyły atmosferę sprzyjającą wyciszeniu i zadumie.

Po przeciwnych stronach tatami, zwróceni do siebie, siedzieli ona i on. Pomiędzy nimi przestrzeń wypełniona zapachem drewna i kadzideł. I laska Porucznik XIII Dywizji.

Zielonooka patrzyła to na jedno, to na drugie, trzymając ręce założone na piersiach i bębniąc palcami jednej dłoni o ramię drugiej. Niecierpliwiła się, widząc ten przeklęty impas. Jedno i drugie miało spuszczoną głowę. Jedno i drugie nie patrzyło w kierunku osoby naprzeciwko. Milczeli uparcie, a Jujitori pomału zaczynała się przymierzać do mniej pokojowego rozwiązania kłopotliwej kwestii, choć czerwone ślady po lasce na czole Kurosakiego dobitnie świadczyły o tym, że kolejny krok w tę mniej pokojową stronę może skończyć się małą jatką.

Już wtedy, gdy pojawił się z tym swoim szelmowskim uśmieszkiem jak gdyby nigdy nic, Concordia szybko spojrzała w stronę Rukii i widząc, że sprawy niespodziewanie poszły nie tak, jak powinny, poprosiła ją, by weszła przodem do kapliczki, zaś Kurosakiego strzepała laską niczym dawno nieczyszczony dywan, pomstując na niego i zaganiając go tym sposobem w ślad za Kuchiki oraz nakazując mu ją przeprosić.

A teraz, gdy widziała, że szykuje się dłuższa rozmowa, zrezygnowana westchnęła ciężko, podeszła do drzwi, zaryglowała je od wewnątrz, po czym usiadła, oparła się o nie wygodnie i obserwowała, jak rozwinie się sytuacja.

Wtedy rudzielec wykonał pierwszy krok. Wykonał w stronę brunetki głęboki, pokorny ukłon, wspierając się na pięściach. Z tej pozycji widziała, że włosy mężczyzny są z tyłu nieco dłuższe.

- Przepraszam cię, Rukio – zaczął wreszcie; ważył słowa, dobierał je starannie i przez to mówił powoli. Jego głos był niższy, a choć wymawiane przez niego „r" brzmiało bardziej gardłowo, to wciąż przypominało to sposób, w jaki najbliższy jej sercu mężczyzna wymawiał jej imię. – Nie miałem zamiaru wywołać w tobie tak silnych emocji. Gdybym tylko wiedział...

- Chyba nie mogłeś o tym wiedzieć... prawda?... – odpowiedziała mu cicho, podnosząc wreszcie głowę. Widząc, że Bóg Śmierci w tej przedziwnej, półtransparentnej formie prostuje się i patrzy na nią, spojrzała w jego brązowe, choć tak znajome, to jednak jaśniejsze oczy.

- W najgorszych wizjach nie przypuszczałem, że jakikolwiek Nikuya raz jeszcze dokona tak podobnego rozdzielenia dwojga złączonych serc – Kazuya Kurosaki westchnął cicho.

- Jujitori-san opowiadała pokrótce waszą historię i myślałam, że jesteś...

- ...martwy? Zgadza, się Rukio. Jestem martwy.

- Więc dlaczego mogę cię zobaczyć i z tobą rozmawiać?

- Bo człowiek jest zasadniczo i w większości przypadków trzema składowymi. Pierwszą jest ciało. To jest to, co mają żywi na Ziemi. Rzecz jasna nie mają go ci zrodzeni tutaj, w tym duchowym świecie. To, co uważasz za czystą formę duchową, to dusza, jednakże jest ona jedynie powłoką esencji tego, czym w istocie jesteśmy. Ty jesteś duszą Bogini Śmierci, ja zaś jestem duchem Boga Śmierci. Duch jest rdzeniem naszego jestestwa, jego kwintesencją. Jest tą nieśmiertelną, jak to niektórzy mówią bożą iskrą, bo każde życie jest jedyne w swoim rodzaju. Umiera ciało, umiera dusza, duch żyje na wieki. Moje duchowe ciało uległo degradacji w momencie śmierci, lecz mój duch jest nieśmiertelny. A przywilejem tych nielicznych duchów, które posiadały za żywota mniej lub bardziej żywotnego, że tak nieskromnie powiem, potężną moc i pozostawiły na ziemi jakiś wielki żal, jakieś niedokończone, ważne sprawy, jest możliwość stanięcia pomiędzy duszami, stania się dla nich widocznymi i osiągalnymi.

Głos mężczyzny, choć zdawał się dobiegać jakby zza mgły i pobrzmiewał dość eterycznie, wciąż miał w sobie dawną dumę, zaś jego niska barwa, niższa od barwy głosu innego rudzielca, zapamiętanej przez Rukię i Concordię, miała w sobie pewne ciepło. Tę nutkę spokoju, która jego dawnym podkomendnym, jego przyjaciołom i miłości jego życia była ostoją.

- I co cię podkusiło, żeby akurat teraz się tu pojawić? – Jujitori zmierzyła ducha wzrokiem.

- Miałem przeczucie, że to właściwy moment – odparł Kazuya, z zakłopotaniem drapiąc się po karku. Najwidoczniej pewne rzeczy, nie tylko cechy zewnętrzne, były dziedziczone w tej rodzinie. – Zresztą sama mówiłaś, że niebawem będzie ten czas.

- Też jebłam się w obliczeniach. Nie spodziewałam się, że Yamamoto odważy się na ten krok, choć może właśnie chciał przypomnieć tragiczną historię z przeszłości i liczył, że się cofniemy.

- Właśnie, bo liczyłem na to, że u twego boku... – Kurosaki przeniósł wzrok ponownie na Rukię, patrząc w jej lekko zaczerwienione oczy, które pomimo opłakanego stanu psychicznego właścicielki patrzyły na niego z pewnym spokojem – Spotkam mojego siostrzeńca.

- A nie minąłeś się z nim na drugim brzegu? – dopytała Jujitori, marszcząc brwi i zastanawiając się, dlaczego musieli przerabiać dawne historie na nowo.

- Niestety nie, Concordio. Gdybym go spotkał, przywlókłbym go tu osobiście. Zanim jednak wątek mi ucieknie... Opowiecie mi, co przytrafiło się memu siostrzeńcowi? Ichigo, dobrze pamiętam?

- Dokładnie tak. Więc było tak, jak ostatnio ci opowiadałam, że zamierzam udać się do Japonii i z fazy węszenia, dowiadywania i wstępnego przygotowywania się przejść do działania. No i jak na nieszczęście akurat wtedy, gdy poznałam tego narwanego imbecyla, mój radar wykrył nieznany typ Pustego. Chciałam go ostrzec, powstrzymać, żeby nie szedł sam, ale...


Concordia zaczęła rozrysowywać Kazuyi to wszystko, co działo się przez minione dni, choć gdy tak sobie policzyła w myślach, ile minęło, było to przerażająco mało czasu jak na tyle wydarzeń. Z pewną ulgą przyjęła fakt, że najwyraźniej Rukia otrząsnęła się już z szoku na widok Kurosakiego, tylko nie tego i nie w takiej formie, jak by sobie życzyła i tam, gdzie Jujitori z oczywistych względów opowiedzieć o pewnych rzeczach nie mogła, tam dopowiadała ona. Nie wchodziły sobie w słowo; zaskakująco harmonijnie wychodziła ta symultaniczna narracja.

Kazuya słuchał uważnie, wsparłszy podbródek na złożonych dłoniach i patrząc lekko spode łba to na jedną, to na drugą kobietę. Im więcej szczegółów poznawał, tym bardziej mina mu rzedła, zaś w jasnobrązowych oczach przygasała ta pogodna iskierka. Twarz ducha przybrała dość ponury, zadumany wyraz, zaś brwi zmarszczyły się jeszcze bardziej, przywodząc na myśl innego Kurosakiego, który znany był z takiej właśnie bucowatej mimiki.

Kiedy kobiety umilkły, zakończywszy opowieść, mężczyzna na chwilę skrył twarz w dłoniach, wzdychając ciężko, zaś podnosząc głowę, odgarnął nieco na bok kilka kosmyków rudych włosów i wbił wzrok w bezradnie zaciśnięte w pięści dłonie Rukii.

- Ponad czterdzieści osiem godzin... Zaprawdę niebosiężną była siła, która utrzymywała go przy życiu tak długo i potężną była ta trwająca przy nim przez cały ten czas – głos Kazuyi stał się cichszy i wyraźnie przybity.

- Z czego od momentu zainfekowania do rozwinięcia pełni objawów minęło ponad dwadzieścia cztery – dodała Concordia. – Przez ten czas pozostawał w swym ciele i mam teorię, że także to miało wpływ na spowolnienie postępu choroby. W końcu zaczęła się ona rozwijać dopiero wtedy, gdy wrogą energię duchową wżerającą się weń uznał za Pustego w okolicy i opuścił swe ciało.

- Mnie uśmierciło to w mniej niż godzinę. Energia duchowa tego młodzika musiała być imponująca. Chociaż Naoji mówił kiedyś, że od czasu mojej śmierci ten smarkacz Yamma-ji zmodyfikował nieco Nikuyę, gdyż jego pierwotna moc była zbyt silna, objawy zbyt podejrzane i mogły łatwo zwrócić uwagę nie tam, gdzie by tego pożądał.

- A z drugiej strony Kurosaki-san raniony został przez jedenaście sztuk, więc można przyjąć pi razy stację dyskietek, że ilość toksyny jest tu podobna.

- Ale tego łomotu laską mogłaś mi oszczędzić, Concordio – mruknął Kazuya, pokazując oskarżycielsko na czerwoną pręgę na swoim czole. – Co w ciebie wstąpiło?

- Kurosaki-san, kiedy widziałam go ostatni raz, już w stadium terminalnym, nie miał na sobie kosode. I ty też nie masz swojej na sobie, więc z daleka myślałam, że to tamten Kurosaki, a potem zobaczyłam ten twój przeklęty uśmieszek. Czemu jej nie założyłeś akurat dzisiaj?!

- No wiesz... - choć niegdysiejszy Generał był częściowo transparentnym duchem, nie mogły oczom kobiet umknąć te wyraźne rumieńce, które zdradliwie wpełzły na jego twarz. Zawstydzony mężczyzna uciekł wzrokiem w bok – Jakbyś nie znała Naoko. Po prostu troszeczkę nas...

- Żartowałam, nie chcę o tym słyszeć! – jęknęła Concordia, strzelając sobie otwartą dłonią w czoło i żałując zadanego pytania.

- A ja nigdy bym nie pomyślał, że historia będzie tak blisko zatoczenia kręgu. Nie w takich okolicznościach miałem z wami porozmawiać, Rukio – Kazuya spojrzał na brunetkę, zaś napotkawszy wzrok jej ciemnoniebieskich, przygasłych oczu, westchnął cicho. – Nie tak miało to wyglądać. Słowa nie wyrażą tego, jak bardzo mi przykro z powodu twojej straty. Tym bardziej, że Ichigo nie był twemu sercu obojętny, nieprawdaż?

- Teraz nie ma to już żadnego znaczenia.

Jujitori poczuła, jak zimny, nieprzyjemny dreszcz przemaszerował przez jej plecy. Podniosła się cicho, wsparłszy się na lasce i odryglowała drzwi, po czym powoli je uchyliła. Spojrzała w oślepiające, zimowe słońce, chcąc powstrzymać łzy napływające jej do oczu. Usłyszawszy słowa Rukii poczuła, jak coś przewraca się jej boleśnie w trzewiach.

Bo choć nie sposób było nie zauważyć tej chłodnej dumy w jej głosie niemającym w sobie ani nutki drżenia czy zawahania, to Concordia doskonale wiedziała, że serce Kuchiki jest w kawałkach, zaś ta niespodziewana rozmowa z duchem tak łudząco podobnym do Ichigo, która na dodatek przerwała im podróż do prosektorium w poszukiwaniu jego ciała, była dla niej ogromnym emocjonalnym obciążeniem. Pomimo tego odzyskała zewnętrzny spokój, nie dając po sobie poznać, jak bardzo jest zrozpaczona.

Podziwiała ją i przeklinała Ukitake za mianowanie jej zamiast Rukii na stanowisko Porucznika XIII Dywizji. Choć w takiej sytuacji miałoby to także dużo minusów.

- To nie jest czas na życie przeszłością – także Rukia powoli podniosła się, nie spuszczając wzroku z ducha Kazuyi. – Przed nami ważne zadanie do wykonania. Dopiero wówczas, gdy osoba, która doprowadziła do waszych śmierci, nie poniesie konsekwencji swoich czynów, nie ma mowy o oglądaniu się wstecz. To wprowadza niepotrzebny zamęt w sercu.

Mężczyzna wstał, w milczeniu i cichym szoku słuchając słów tej drobnej, lecz silnej kobiety. Budziła w nim dobitne skojarzenia z inną osobą, tak bardzo mu bliską. Wyszedł za nią powoli, obserwując, jak Kuchiki, będąc w przejściu, kładzie rękę na ramieniu Concordii, prosząc ją, by się przesunęła, po czym wyszła z kapliczki, zeszła po schodach i stanęła kilka kroków przed wejściem, pośród oślepiającej bieli, w rażącym świetle słońca i na tle nieznośnie niebieskiego, grudniowego nieba.

- Pozwolisz, że dokończymy tę rozmowę kiedy indziej? – Concordia podniosła wzrok na Kazuyę, który stanął tuż przed schodami obok niej. Chwyciła mocniej laskę, mając przed sobą perspektywę zejścia po dość śliskich schodkach na śliski grunt – Mamy jeszcze coś ważnego do zrobienia względem Kurosakiego.

- Choćby pracą tego kretyna było patrzeć, jak wskazówki przesuwają się w zegarze, znalazłby sposób, żeby to zepsuć, więc mimo wszystko wolę się upewnić, że nic mu nie jest.

Jujitori i Kurosaki spojrzeli najpierw na siebie, potem zaś na Rukię, uśmiechając się nieznacznie. Mimo wszystko Ichigo pozostawił wiele dobrych wspomnień, choć jego brak doskwierał, zwłaszcza Rukii, która spojrzała gdzieś w niebo nad kapliczką. Przycisnęła bliżej piersi kosode rudowłosego, a chłodny wiatr, który zerwał się nagle, rozwiewał jej kruczoczarne włosy i zmuszał do zmrużenia oczu i tak oślepionych słońcem.

___________________________

[A/N] Przepraszam, że tak długo niczego nie dodawałam. Ostatnie dni minęły mi na patrolowaniu ulic Poznania w poszukiwaniu homofobusa, blokowaniu go; tu komisariat, tam demonstracja, a spać też kiedyś trzeba i to wszystko odchorować, a na dokładkę jeszcze pikieta zygotarian wtargnęła nam na szpital kliniczny, tej.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro