Rozdział XIII - In articulo mortis. Pojednanie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Genryūsai nie był zbytnio zadowolony, rozmawiając z Kapitanem VI Dywizji zamiast z wezwaną Porucznik Jujitori. Musiał tym razem powstrzymać się od połajanek i przekazał to, co miał do przekazania.

Byakuya siedział w swym biurze, dopijając herbatę i patrząc za okno. Jego wzrok przyciągały płatki śniegu, które – porywane przez lodowaty wiatr – wirowały w chaotycznym kontredansie, odcinając się na tle ciemnych, wieczornych niebios w mdłym świetle lampionów kołyszących się pod zadaszeniem.

- Kapitanie! Kapitanie!

Kuchiki otrząsnął się z rozmyślań, gdy znajomy, kobiecy głos sprowadził go dość brutalnie na ziemię. Spojrzał na swą podkomendną, która zatrzymała się przed biurkiem, dysząc z lekka. Jej brązowe, gęste włosy, były mokre od śniegu; niedbale zawiązana kitka nie obejmowała kilku kosmyków puszczonych po obu stronach twarzy, z czego po jednej stronie było ich więcej ze względu na przydługą grzywkę. Nos i policzki miała czerwone od mrozu, a miodowe, bystre oczy były wpatrzone w dowódcę.

- Wszystko w porządku? – brunet przyjrzał się badawczo Bogini Śmierci – Nie wyglądasz najlepiej.

- Myślę, że wciąż lepiej niż wieści, które przynoszę – odparła szatynka. Nie była ani trochę speszona ani zawstydzona w obecności Byakuyi. Patrzyła nań pewnie, bez cienia skrępowania. – Jak tam wizyta u staruszka? Coś poważnego?

- To zależy dla kogo – odparł Kapitan Kuchiki, nalewając do czystej czarki herbaty i podsuwając ją w stronę podkomendnej. – Concordia sama oceni, czy to ważne, czy nie.

- Dziękuję, naprawdę nie trzeba było... - dziewczyna wzięła rozkosznie ciepłe naczynie w swe skostniałe dłonie i upiła łyk naparu. Oparła się biodrem o biurko, wzdychając cicho.

- Nie chcę, abyś się przeziębiła. Jakie więc wieści niesiesz?

- Chujowe, Kapitanie.

Byakuya dokończył swoją herbatę, po czym powrócił wzrokiem do dziewczyny. Była jedną z jego najbardziej zaufanych podkomendnych i jakkolwiek niewybredne bywały czasem jej wypowiedzi, tak cenił ją za bezpośredniość, szczerość oraz profesjonalizm.

- Mówiłeś, że minąłeś się z Concordią, prawda?

- Zgadza się. Wracała do lecznicy IV Dywizji z laboratorium...

- ... po czym wpadł łącznik, szukając Concordii i mówiąc, że wzywa ją staruszek Yamma, nie? Poszedłeś tam za nią, a ona poszła do laboratorium, bo podobno wyniki badań wyszły dość... osobliwie.

- Osobliwie to znaczy?

- Fałszywa flaga.

Byakuya wstał powoli. Przeniósł wzrok na zdjęcie w ramce, które od ponad roku stało na biurku. Z fotografii spoglądali na niego młodzi, uśmiechnięci i zakochani mieszkańcy Dworu Czystych Dusz. Jego młodsza, pogodniejsza wersja czule obejmowała ramieniem drobną, rozpromienioną brunetkę.

- Kiedy Concordia wróciła z laboratorium, Kapitan Suì-Fēng próbowała ją aresztować za podanie Kurosakiemu trucizny.

- Trucizny? Przecież...

- Zeznania obciążające ją złożył Porucznik Chōjirō Sasakibe. Sprawa nie trafiła do Centrali Czterdziestu Sześciu, bo przekazał informację bezpośrednio do Kapitan Suì-Fēng. Zeznał, że Concordia poprosiła go o przysługę. Podała mu szyfr do sali laboratoryjnej i zleciła dodanie... czegoś wystarczająco skutecznego.

- I Suì-Fēng uwierzyła w to? – Kapitan Kuchiki podszedł do okna, patrząc w dal. Trudno mu było dać wiarę tym rewelacjom, jednakże ufał podkomendnej. – Co z motywem?

- Tego nie udało mi się ustalić i samemu pieprzonemu Sasakibe chyba też – Bogini Śmierci odstawiła puste naczynie na biurko, po czym zaczęła rozcierać zgrabiałe dłonie. – Spokojnie, aresztowanie nie udało się. I to dzięki twojej siostrze, Kapitanie.

Byakuya odwrócił się w stronę dziewczyny, patrząc na nią z zaskoczeniem wymalowanym na twarzy. Cała ta historia była coraz bardziej zagmatwana.

- Obroniła swojego Porucznika przed atakiem, więc sprawa pójdzie do Kapitana Ukitake, a co on zrobi ze skargą Kapitan Suì-Fēng, to oboje dobrze wiemy. Gorzej jednak z całym tym zamieszaniem dookoła trucizny. Concordia nie miała pojęcia, że to, co podaje, zostało przeobrażone w zabójczą mieszankę.

- Jaki jest stan Kurosakiego?

Zapadła dłuższa chwila ciszy. Brunet wciąż patrzył na szatynkę, która spuściła wzrok i zacisnęła pięści. Dopiero gdy zebrała się w sobie, podniosła głowę; jej miodowe oczy błyszczały wymownie.

- Umiera.

Byakuya podszedł do swej podkomendnej, po czym położył jej dłoń na ramieniu.

- Dziękuję ci. Wykonałaś niełatwe zadanie.

- Dziękuję, Kapitanie.

Bogini Śmierci opuściła gabinet, zaś Kuchiki został sam ze swymi myślami, obawami i wyrzutami sumienia. Podszedł jeszcze na chwilę do biurka, po czym spojrzał na zdjęcie.

- Proszę cię, Hisano... Miej go w opiece.

Tak niewiele czasu mu pozostało, by naprawić błędy z przeszłości...


- Do cholery jasnej, Byakuya! Głuchyś czy ci resztki rozumu wyparowały razem z własnym zdaniem?! Uszanuj wreszcie decyzję twojej siostry!

Wciąż pamiętał wzburzony, wściekły głos jasnowłosej, zbuntowanej Bogini Śmierci, która weszła mu w paradę, gdy miał wykonać generalski rozkaz. Wspomnienie jej surowego, pełnego potępienia wzroku wciąż przyprawiało go o niemiłe dreszcze.

- Znaj swe miejsce w szeregu, Jujitori. Nie toleruję niesubordynacji. Przeciwstawiasz się rozkazom. Ukarzę cię, a potem zajmę się Kurosa-

- Popieprzyło cię do reszty?! Na miłość boską, zostawże wreszcie zakochanych w spokoju! Słuchaj no, Byakuya. Możesz mnie zabić, możesz zabić Ichigo, ale nigdy nie zabijesz miłości. Nie zabijesz i nie wymażesz faktu, że to Ichigo uratował Rukię, podczas gdy ty popijałeś pierdoloną herbatkę, czekając na jej śmierć! Dupa wołowa z ciebie i chuj siermiężny, a nie brat!

Ta mała, inwazyjna wiedźma nie pierwszy raz zagrała mu wtedy na nerwach. Myślał, że jej zacięcie oraz podważanie panującego porządku to szczyt szczytów, lecz gdy na jego drodze stanął Kurosaki Ichigo, z jeszcze większą frustracją zauważył, jak tych dwoje jest podobnych. Potrafili opieprzyć z góry na dół kogoś znacznie wyżej od nich, ignorowali wszelkie przeszkody, jeśli szło o przyjaciół i byli w stanie władować się w najgorsze bagno dla swych bliskich.

- Wiem, że dla ciebie Ichigo jest nieokrzesanym, chamskim gburem, ale to właśnie ten rudy gbur był gotów oddać życie za Rukię, także podczas ostatecznej walki z Aizenem. I to właśnie tego rudego gbura wybrało serce twojej siostry.

Concordia drażniła go z jeszcze jednego względu. Była bezkompromisowa w walce o prawdę, zaś on finalnie uległ naciskom rodziny. Pamiętał ulgę członków swego rodu, gdy Hisana zmarła. I wciąż nie wiedział, czy to dlatego, że małżeństwo z kobietą pochodzącą z Rukongai było dla nich hańbą, czy oni także wiedzieli to, czego zdołał się dowiedzieć o swej żonie.

- Pamiętasz, co czułeś, gdy odchodziła Hisana? Przypomnij sobie tę bezsilność i oczekiwanie na najgorsze. To właśnie przeżywa teraz Rukia, a ty, zamiast ją wesprzeć, pocieszyć czy zrobić cokolwiek pożytecznego w tym swoim pierdolonym życiu, zamierzasz na jej oczach zabić Ichigo! Pojebawszy, chłopie?...

Choć otwarcie okazywał jej pogardę i był gotów ją zabić, postanowił po raz pierwszy i ostatni wysłuchać Jujitori. Nigdy nie myślał, że zniży się do tego stopnia, by wysłuchiwać morałów prawionych przez kilkunastoletniego podrostka – choć ów podrostek cieszył się szacunkiem wielu Shinigami - lecz szansa, którą jej dał, tak naprawdę była szansą dla niego samego.

- Jeśli chcesz zabić Ichigo, musisz zabić wpierw mnie. A potem tłumacz się Hisanie.

Jujitori zmusiła go do refleksji nad tym, czy jeszcze pamięta, czym jest miłość. Pamiętał, że tamtego dnia, gdy już wrócił do swej rezydencji, uklęknął przed ołtarzykiem poświęconym swej żonie i po raz pierwszy od wielu lat gorzko zapłakał.

Przez ponad rok zastanawiał się, jak może zbudować prawdziwą relację ze swoją przybraną siostrą oraz – chcąc nie chcąc – z rudym gburem irytującym go podobnie jak Concordia. Okazja nadeszła niespodziewanie i zdecydowanie nie tak, jak sobie to wyobrażał.

Od dłuższego czasu Byakuya planował szczerą rozmowę z Kurosakim. O aresztowaniu Rukii, o skazaniu jej na śmierć oraz ich tak bardzo sprzecznych postaw wobec tej samej kobiety, o walkach w Las Noches, o nieudanej egzekucji po walce z Aizenem i o przyszłości.

Teraz mogło okazać się, że na rozmowę już za późno. Miał nadzieję, że Kurosaki usłyszał jego słowa podczas poprzedniej wizyty i wziął je sobie do coraz słabiej bijącego serca.


Pierwszy raz od dawna Kapitan VI Dywizji czuł, jak żal potwornie gniecie jego pierś na wieść o czyjejś nadchodzącej śmierci. Mijały kolejne cenne minuty, które musiał przeznaczyć na dotarcie do lecznicy. Był zamyślony i nieobecny, gdy tak wpatrywał się w pochmurne niebo i padający śnieg podczas przemieszczania się szybkim krokiem po oblodzonych ścieżkach. I tak oto, będąc tuż przed szpitalem, zderzył się z bliżej niezidentyfikowaną postacią, która jakże rozsądnie postanowiła stanąć idealnie na środku wąskiego, śliskiego przejścia.

- Najmocniej przepraszam – zatrzymał się, aby zobaczyć, komu miał właśnie nieprzyjemność władować się w plecy.

Ciemnozielone oczy wpatrzone były w stronę lecznicy. Mina Bogini Śmierci wyglądała niczym zwiastun wszystkich plag egipskich, zaś dłoń ściskała uchwyt laski tak mocno, że knykcie bielały niczym padający śnieg.

- Co robisz tutaj sama, Concordio? – Byakuya poprawił haori, z niepokojem patrząc na tę samą dziewczynę, której siły najwidoczniej były mocno nadwyrężone.

- Czekam, aż te pieprzone chmury się rozstąpią – odparła Jujitori. – Wiesz, jakaś gwiazda, trzech mędrców i tym podobne historie. Głupia jestem, lecz wciąż mam nadzieję na cud, nawet jeśli to, co miało pomóc, okazało się być przyspieszonym wyrokiem śmierci.

- Myślałem, że będziesz tam razem z nimi i...

- Właśnie tam idę. Wracam od Yoruichi.

- Rozmawiałaś z Kapitan Unohaną?

- Chciałabym, ale wykurwiła w tripa i jakoś trzeba kombinować, żeby tu nie było trupa.

Nie poddała się. Choć Suì-Fēng, specjalistka od trucizn, ferowała wyrok, Concordia wciąż uparcie poszukiwała rozwiązania.

- A ty co tu robisz? – Jujitori otrząsnęła się z pesymistycznego gapienia się w przestrzeń, po czym spojrzała na Byakuyę. – No nie mów, że idziesz do Kurosakiego.

Kapitan nie odpowiedział.

- Ja pierniczę, piekło zamarzło.


Gdy tylko przekroczyli drzwi wiodące na oddział, nie do końca rozumieli, co się właściwie dzieje. Niedaleko drzwi do byłego pro morte stali Uryū, Orihime i Sado.

- Cholera jasna, o co tu chodzi?... – Concordia podeszła powoli do grupki przyjaciół Ichigo, próbując dowiedzieć się, dlaczego stoją na zewnątrz.

- Jujitori-san! – Inoue podbiegła do jasnowłosej Bogini Śmierci. Jej brązowoszare oczy były zaczerwienione od płaczu. – Kurosaki-kun... on... on...

Kapitan Kuchiki w milczeniu dołączył do Porucznik XIII Dywizji, która usiłowała jakoś uspokoić rudowłosą. Gdy ta uwiesiła się na jej szyi, Concordia zerknęła znad jej ramienia na podłamanego Ishidę oraz wyraźnie przygnębionego Yasutorę.

- Nie mówcie, że...

- Nadal walczy – odparł Sado, widząc pytająco-błagalny wzrok niedawno poznanej dziewczyny.

Jujitori i Kuchiki odetchnęli cicho; kamienie pospadały im z serc (a nowiutkie panele poszły w piździet), jednakże wciąż nie rozumieli, co się tu dzieje.

- Dlaczego więc stoicie przed salą? – dociekała Concordia, poklepując Orihime po ramieniu.

- Konsylium – odpowiedział Ishida. – Poprosili wszystkich o wyjście, żeby niczyja energia duchowa nie zakłócała badania.

- Był z nimi Yamada-kun – dodała pospiesznie Inoue – Dalej jest w środku.

Jujitori odetchnęła z ulgą. Co prawda miała wiele zastrzeżeń do tego głupka, jednakże cieszyła się, że jej przyjaciel czuwa, aby ktoś nie sieknął Kurosakiego. Przy tym patrzyła tak na zebranych i coś jej wyraźnie nie pasowało.

- Gdzie jest Kuchiki? – spytała, nie widząc nigdzie niziutkiej brunetki.

- Za tobą – Sado wskazał palcem na dalszą część korytarza.

Concordia odwróciła się. Zamrugała kilkukrotnie oczami, po czym musiała wziąć kilka głębszych oddechów, żeby komuś nie przylutować.

- Nie ten Kuchiki.

- Wychodziła z sali z nami, ale nie powiedziała, dokąd idzie i ukryła swoją energię duchową – przyznał Uryū, dyskretnie odklejając Inoue od Porucznik XIII Dywizji.

Byakuya opuścił budynek, nim Concordia zdążyła zareagować.


Powrócił wspomnieniami do chwil, gdy Hisana umierała i gdy jego wypraszano z sali. Pamiętał, co wtedy robił. I dlatego właśnie obszedł budynek, by finalnie przy jednym z niewielkich okien ujrzeć drobną Boginię Śmierci, która zadygotała mocno, gdy podszedł do niej i położył rękę na jej ramieniu.

- Bracie! – zaskoczona Rukia odsunęła się gwałtownie, patrząc na Kapitana. – Jak mnie tu znalazłeś?...

- To nie było trudne – przyznał, zbliżając się do okna i patrząc, co dzieje się wewnątrz byłego pro morte.

Kuchiki także podeszła z powrotem do szyby, a jej wzrok powędrował w stronę konającego mężczyzny. Obok niego siedziało kilku medyków, rozmawiając o czymś. W pewnym momencie do sali weszła Concordia, która zerknęła w stronę okna, zobaczyła komplet Kuchikich, uśmiechnęła się najwyraźniej rozbawiona tym widokiem, po czym dokulała się do konsylium. Wyjęła coś z kieszeni, podała to zaskoczonemu Hanatoru i zaczęła coś objaśniać zgromadzonym.

- Wygląda na to, że niebawem wyjdą – Byakuya widział poruszenie wśród medyków i uznał to za dobry moment, by nakłonić szwagierkę na powrót do budynku. – Wróćmy do środka.


Przypuszczenia Kapitana VI Dywizji okazały się słuszne. Kiedy dotarli pod drzwi byłego pro morte, we wnętrzu pozostali tylko Concordia i Hanatoru. W końcu i medyk ulotnił się, zaś Concordia dała znać reszcie, że mogą już wejść, aczkolwiek mając na uwadze obecność Byakuyi, poprosiła resztę, by wraz z nią poczekali przy oknie, by mężczyźni mogli porozmawiać.

- Podejdź no do płota, kobieto – Jujitori dokuśtykała do Rukii, a gdy spojrzała jej w oczy, uśmiechnęła się niemrawo. – Rozmawiałam z Yoruichi. Udało nam się ustalić, czego dopieprzył tam Sasakibe. Ma facet gust, cholera jasna. Opracowałyśmy odtrutkę na to, czego ten parchaty sukinsyn tam domieszał. To powinno przynieść Kurosakiemu choć trochę ulgi, lecz toksyczne reiatsu tamtych Pustych wciąż rozprzestrzenia się po jego ciele. To już drugie stadium zatrucia...

- Ile czasu mu pozostało? – Kuchiki ściszyła głos, starając się opanować jego drżenie.

- Chybaś mu przemówiła do rozsądku – Concordia omiotła wzrokiem przyjaciół Ichigo, którzy spojrzeli po sobie, a ich twarze rozpogodziły się nieśmiało. – I do niego, i do jego mocy, bo i tutaj doszukuje się nieprawidłowości.

- Nieprawidłowości?...

- No tak. Z dawnych zapisek wynika, że – biorąc pod uwagę czas, obrażenia i ilość toksyny – Kapitan już by wykitował. Kurosaki-san wciąż się trzyma. No toć to nieprawidłowość! Normalnie mogłabym szykować papierki, uzupełnić metryczki i czekać na podbicie karty zgonu, ale Kurosaki-san nie daje za wygraną i robi w chuja całą dostępną mi wiedzę. Jest niesamowity. Chociaż... zastanawia mnie jeszcze jedna rzecz. Aby stawiać się tej mocy, musiałby być cały czas choć częściowo świadomy, co kłóci nam się z obserwacjami i staje w opozycji do jego stanu. Ni cholery tego nie rozumiem, ale tu chyba nie ma co gdybać, tylko trzeba się cieszyć.


Tymczasem Byakuya w milczeniu podszedł do łoża rudzielca i przysiadł obok niego. Wpatrywał się w jego ściętą bólem, blado-czerwoną twarz zroszoną potem. Przez opatrunki, które widział spod rozchełstanej, białej shitagi, przebijały się plamki krwi. Dłonie Kurosakiego drżały nieznacznie i były sine.

W pewnym momencie Kapitan Kuchiki zobaczył, że dłoń Ichigo powoli zaciska się, zaś on sam słabo, bezgłośnie niemal, usiłuje coś powiedzieć. Brunet nachylił się, z ruchu ust i cichego szeptu starając się odgadnąć, co chce powiedzieć ranny Shinigami.

Coś przewróciło się w trzewiach Byakuyi, gdy zrozumiał, że Kurosaki szuka Rukii. Szukał jej obecności, jej dłoni, zaś nie znalazłszy ich, powoli otworzył oczy, dostrzegając nad sobą gościa.

- Nie... ten... Kuchiki... - wychrypiał słabo. Był zbity z tropu. Walczył z ociężałymi powiekami, by nie zamykały się, starając się patrzeć na swego dawnego wroga. Uśmiechnął się do niego niemrawo – Ty... ty pieprzony... szantażysto...

- Oszczędzaj siły, Kurosaki Ichigo – Byakuya odchylił się, by nie wisieć nad rudzielcem niczym kostuchną nad dobrą duszą. – Przed tobą trudna walka.

- Żeby to pierwsza taka... - odparł Ichigo, po czym zaniósł się kaszlem. Opanowawszy go, spojrzał ponownie w oczy Kapitana – Mam... mam dla kogo... walczyć...

- Powiedziałeś jej o tym? – Kuchiki zapytał wprost, zaś Ichigo umilkł, przez moment zapominając o dość przydatnej opcji organizmu, jaką jest oddychanie.

- O czym ty...

- Oboje wiemy, o czym – przerwał mu Byakuya, po czym ściszył głos. – Kurosaki Ichigo. Wielokrotnie udowodniłeś, że dla Rukii gotów jesteś poświęcić swe życie. Zrobiłeś to, czego ja nie potrafiłem. Uratowałeś ją przed egzekucją. Walczyłeś z prawem całej Społeczności Dusz właśnie dla niej. Ponadto ocaliłeś ten świat przed zakusami Aizena. Popełniłem błąd. Myliłem się co do ciebie.

- Powiedzmy... że przywykłem... do takiego... traktowania mnie... przez was... - wydyszał Kurosaki.

- Przybyłem tu, aby cię przeprosić, Kurosaki Ichigo.

- Hej... Byakuya... z nas dwóch... chyba ty jednak... jesteś chory...

- Przepraszam za wszystko, co z mej strony było niegodne jako stróża prawa oraz brata – Kapitan Kuchiki wsparł się na pięściach, wykonując symboliczny ukłon. – Przepraszam za wszelkie krzywdy, których doznaliście z mojej winy.

Nastała dłuższa chwila ciszy. Ichigo poczerwieniał jeszcze mocniej, uświadamiając sobie, że nawet brat Rukii zdołał odczytać z niego to, czego on sam nie potrafił jej powiedzieć. Myślał, że w tym przypadku podziała standardowa wersja pod tytułem „przyjaciele", a tu taki wał jak ćwierć Związku Radzieckiego.

- Byakuya... – wyciągnął wreszcie rękę w stronę Kapitana – Za swoje krzywdy... nie chowam urazy, ale... jest jeden warunek...


- No i mam swój cud, cholera jasna – Jujitori stanęła jak wryta, kiedy zobaczyła pojednanie dawnych wrogów.

Wszyscy w milczeniu patrzyli, jak Ichigo wyciąga drżącą rękę do Byakuyi, zaś ten ściska ją na znak zakończenia waśni między nimi. Kuchiki była w największym szoku; od kiedy przybyła do Społeczności Dusz po feralnej walce tego wyrywnego, rudego idioty z Pustymi, nie poznawała swojego brata. I zamurowało ją jeszcze mocniej, kiedy Byakuya podszedł do niej, położył ręce na jej ramionach i spojrzał jej prosto w oczy.

- Przepraszam, że nie potrafiłem być dla ciebie dobrym starszym bratem. Przepraszam, że nie stanąłem w twojej obronie i że kilkukrotnie próbowałem odebrać życie Ichigo. Szanuję twoją decyzję o pozostaniu na Ziemi.

Nie protestowała, gdy przygarnął ją do siebie i przytulił ją. Objęła go rękoma w pasie, wtulając się w niego mocno i wreszcie, po tylu latach czując, że ma w nim oparcie.

- Bracie...

- Będę modlił się, aby Ichigo powrócił do zdrowia, siostro.

Nazwał ją tak po raz pierwszy od momentu, gdy jego klan ją adoptował. Rukia poczerwieniała gwałtownie, uświadomiwszy sobie, że obok stoi Orihime i to wszystko słyszy!

- Przepraszam was teraz, ale obowiązki wzywają. Concordio – nim Kapitan sięgnął ku drzwiom, spojrzał jeszcze na jasnowłosą. – W twoim raporcie sprzed tygodnia na stronie sześćdziesiątej piątej jest niewyraźnie napisane jedno słowo.

- O to poszło temu staremu fagasowi?! – teraz to Jujitori poczerwieniała niczym dorodna truskawka czerwcową porą. – W porządku, poprawię to w wolnej chwili. Dzięki, że poszedłeś za mnie do jamy lwa.

- Nie ma za co. Do zobaczenia.

Gdy tylko Byakuya zniknął za drzwiami, Concordia parsknęła śmiechem, widząc kompletnie skołowaną minę Rukii.

- Coś nie tak? – patrzyła na nią z rozbrajającym uśmieszkiem, wyrażającym czyste zadowolenie z siebie.

- Coś ty zrobiła z moim bratem?... – Rukia patrzyła na Jujitori, nie wiedząc, czy ma się śmiać, czy płakać. Pogodzenie się Byakuyi i Ichigo było cudem.

- Co ja, co ja – Concordia teatralnie napuszyła się, kuśtykając ku łożu rannego – Ja tu tylko sprzątam.


[↓ Jakby komuś było mało angstu, to na dokładkę ↓]

https://youtu.be/WyxXGdG3-Io

Kurosaki opadał z sił. Wszyscy mieli z tyłu głowy słowa Concordii. Nie wiedzieli, ile czasu mu pozostało. Orihime, Uryū i Sado byli boleśnie świadomi, że być może po raz ostatni widzą swego drogiego przyjaciela żywego. Musieli powrócić do Karakury, by strzec jej pod nieobecność jej oddanego obrońcy.

Rudzielec przegrał walkę z ociężałymi powiekami. Póki co nie widział min tych wszystkich osób, które siedziały przy nim, starając się trzymać emocje na wodzy.

Jako pierwszy na odwagę zdobył się Yasutora. Zbliżył się do Kurosakiego, który wyciągnął ku niemu rękę; drżąca dłoń zatrzymała się, gdy jej grzbietem otarł o zarost przyjaciela.

- Chad... - wychrypiał ranny, uśmiechając się niemrawo. – Nasza obietnica... wciąż jest... aktualna... prawda?

Nawet niezłomny siłacz o gołębim sercu czuł nieprzyjemny ścisk w gardle, słysząc to pytanie.

- Na zawsze – odparł Sado, ściskając jego rękę – Nie poddawaj się, Ichigo.

Ishida nie przepadał ani za rzewnymi pożegnaniami, ani za rozczulaniem się nad konającym. Choć kiedyś nienawidził tego zarozumiałego rudzielca, teraz nie potrafił pogodzić się z myślą, że może go wśród nich zabraknąć.

Chociaż w momencie, gdy Ichigo bezwiednie dotknął jego okularów i pobrudził mu szkła, miał ochotę mu pomóc w przeprawie na drugi brzeg.

- Hej, Ishida...

Okularnik pochylił się, słysząc słabnący głos Boga Śmierci.

- Nie myśl, że będę przez ciebie płakał czy coś w tym stylu, Kurosaki.

Rudzielec uśmiechnął się niemrawo. Spodziewał się czegoś w podobie. Tymczasem Uryū usunął się, robiąc miejsce Orihime, która z ogromnym rumieńcem na twarzy nachyliła się nad mężczyzną, w którym pragnęła zakochać się w każdym ze swych żyć.

Jujitori ukradkiem zerknęła na Rukię, patrząc na jej reakcję. Nie zawiodła się, nie oczekując sensacji; serce Kuchiki było czyste, pozbawione zazdrości. Brunetka starała się opanować drżenie ramion, gdy obserwowała pożegnanie najbliższego jej mężczyzny z przyjaciółmi.

Drżąca dłoń Kurosakiego miękko spoczęła na rudych włosach dziewczyny, w które wpięta była jasnoniebieska, charakterystyczna spinka.

- Kurosaki-kun... - wydusiła z siebie te dwa słowa, nim jej twarz spłynęła łzami.

- Dbaj o siebie... Inoue.

Przez te kilka minut forsował się, by móc rozmawiać. Najpierw z Byakuyą, potem zaś by zamienić choć kilka słów ze swymi wiernymi towarzyszami walk i ziemskiej codzienności. Zakasłał kilkukrotnie, po czym złapał głęboki, chrapliwy oddech. Dotkliwy ból przeszywał jego ciało z każdym ruchem, z każdym słowem i każdym oddechem.

Gdy znów podźwignął rękę, jego drżąca dłoń napotkała delikatny, gładki policzek. Odwiódł kciuk, przesuwając nim po miękkich wargach. Niemal bezgłośnie wypowiedział jej imię.

Porucznik XIII Dywizji rzuciła okiem na Inoue, której mina była jeszcze bardziej grobowa niż przed chwilą; zacisnęła pięści, a jej ramiona zadrżały. Zamarła, pozwalając się objąć okularnikowi.

Nim Kuchiki zorientowała się, że jej ciało znów zostało pokonane przez serce, po jej zaczerwienionych policzkach spłynęły łzy, po czym spłynęły po ręce Kurosakiego. On zaś otarł je wierzchem dłoni i uchylił nieznośnie ciążące mu powieki.

Spojrzenia ich oczu spotkały się. Oba tak samo pełne bólu, lecz tak różne; w szafirowych oczach brunetki malowała się rozpacz, zaś kasztanowe tęczówki rudzielca, choć przymglone, zdawały się emanować niezrozumiałym spokojem.

Ujęła jego drżącą, chłodną dłoń w swoje drobniejsze, ciepłe ręce.

- Jestem przy tobie, Ichigo – szepnęła, nachylając się nad nim. Jej gorące łzy kapały na jego zbolałą twarz.

- Obiecałem ci... Rukia... - Kurosaki wychrypiał cicho, choć głos zamierał mu w gardle. Na jego twarzy pojawił się nikły, zbolały uśmiech – Zawsze... zawsze będę... z tobą...

- Ichi...

- Pozwól... mi... zatrzymać... tę... powódź...

Wtedy oczy rannego Boga Śmierci uciekły w głąb czaszki i zamknęły się; z ust wypłynęła bordowa strużyna krwi, zaś ręka otulona jej dłońmi opadła bezwładnie na ziemię.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro