Rozdział XXI - Cienie przeszłości, demony teraźniejszości

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Widok tych drzwi i tabliczki przy nich przywoływał wspomnienia. Zdawało się, że zza ściany wciąż słychać ten głos i śmiech, a serce wciąż bolało na myśl, że po uchyleniu drzwi nie ujrzy się już tych rozczochranych, ciemnych włosów ani turkusowych, mądrych oczu. A jednak, zgodnie z tym, co mówił jej ukochany Porucznik, jego serce powędrowało do przyjaciół i w Trzynastym Oddziale wciąż można było czuć to, co zasiał Kaien.

A teraz jego miejsce, po tak wielu latach, zostało objęte przez niską, kulawą siedemnastolatkę, która biuro przeniosła w inne miejsce, by nie burzyć osobliwego miejsca pamięci o życzliwym Shibie i jego żonie.

Zapukała cicho i po chwili uchyliła drzwi. Nie była tu tak naprawdę od śmierci Kaiena.

Biuro nie zmieniło się wiele. Nie było już stert papierów do wypełnienia, na regałach nie zalegały segregatory pełne dokumentów. Ich miejsce zajęły pamiątki po zmarłym małżeństwie. Wciąż była ta sama zastawa do parzenia i serwowania herbaty. Wciąż był też ten sam stół i kilka krzeseł. A przy stole czekał już na nią Kapitan Ukitake.

- Kuchiki-san! – białowłosy mężczyzna, ujrzawszy brunetkę, uśmiechnął się i przywołał ją gestem ręki. – Usiądź, proszę. Od razu mówię, że to nie ma nic wspólnego z tym, co zgłosiła Kapitan II Dywizji.

Rukii chwilę zajęło połączenie kropek. Dopiero gdy zajęła miejsce naprzeciwko przełożonego, przypomniała sobie nagły atak Suì-Fēng na Jujitori oraz to, że bez chwili zawahania wyciągnęła miecz przeciwko Kapitanowi.

- Concordia wyjaśniła, co się zadziało. Prowadzimy śledztwo w tej sprawie, bo poszkodowany został jeden z naszych ludzi – ciągnął Jūshirō. – Nie chciałbym ferować wyroków, że Kapitan Suì-Fēng ma coś wspólnego z otruciem Kurosakiego, ale wymaga to dogłębnego zbadania.

- Spodziewałam się, że zastanę tutaj właśnie Jujitori-san – przyznała Rukia, nieśmiało rozglądając się po zmienionym gabinecie.

- Nie chciała zmieniać tego miejsca z powrotem w biuro. Tabliczka pozostała, ale Concordia rezyduje gdzie indziej, choć ostatnimi czasy można powiedzieć, że wszędzie – westchnął Ukitake. – Jak się miewa Kurosaki-san?

- Wydobrzał – przyznała Kuchiki, wbijając wzrok w swoje dłonie złożone na blacie stołu.

Białowłosy westchnął cicho, widząc mimowolny uśmiech na twarzy swej podkomendnej oraz delikatny rumieniec na jej policzkach.

- Dzięki niebiosom. Jeszcze wczoraj, gdy rozmawiałem na jego temat z Concordią, sytuacja przedstawiała się zgoła inaczej, lecz w głębi duszy wierzyłem, że to właśnie na nim sprawdzi się wreszcie teoria Kapitana Naojiego Jujitori.

Źrenice brunetki rozszerzyły się, kiedy podniosła głowę na Ukitake, ze zdziwieniem przysłuchując się jego słowom. Od początku coś jej nie pasowało. Jej dowódca rzadko mówił o swych podkomendnych z imienia, zaś z metra cięta blondynka była jednym z nielicznych wyjątków. No i to nazwisko...

- Kapitanie, skąd ty- - zaczęła, lecz mężczyzna uśmiechnął się i pochylił się nieznacznie w jej stronę, patrząc na jej minę z cichym rozbawieniem.

- Kuchiki-san. Chodzę po tym świecie przeszło dwa tysiące lat. Pamiętam jeszcze Seireitei za rządów Generała Kurosakiego. Był wspaniałym dowódcą oraz opiekunem Rukongai. Jego śmierć i śmierć Kapitan Naoko Kuchiki była ogromnym wstrząsem dla nas wszystkich. I choć wiele zawdzięczam obecnemu Generałowi, nigdy nie zapomniałem, czego dopuścił się w przeszłości czy to dalszej, czy bliższej i zdaję sobie sprawę, co ma on w planach.

- Czyli Kapitan od początku wiedział, że my...

- Zgadza się. Od momentu, gdy w Seireitei pojawiła się Hisana, zdałem sobie sprawę, że przyjdzie mi być uczestnikiem ważnych wydarzeń. Potem przyjąłem cię do oddziału, lata później do Dworu Czystych Dusz wkradł się rudowłosy intruz będący Bogiem Śmierci...

Kuchiki umilkła, nie za bardzo wiedząc, co powiedzieć. Była w szoku, kiedy uświadomiła sobie, że jej Kapitan, choć wciąż wyglądał wciąż młodo, pamięta tak zamierzchłe czasy. I dopiero teraz zrozumiała, dlaczego to ukrywał.

- Obecnie w Gotei XIII są cztery osoby, które pamiętają czasy przed przewrotem w Seireitei. To Yamma-ji rzecz jasna, jestem ja, jest Kapitan Kyōraku i Kapitan Unohana. I tylko-

- CZOŁEM! ALE MACIE TU BURDEL!

Nagle drzwi otworzyły się z hukiem; Ukitake wychylił się w ich stronę najpierw dość zdziwiony, potem zaś wyraźnie rozbawiony, zaś Rukia omal nie podskoczyła, słysząc ten łomot i donośny, męski, dość niski i melodyjny głos, w którym pobrzmiewała pogodna nutka. Obróciła się w stronę drzwi, a wtedy zrozumiała, co tak rozbawiło jej dowódcę.

W drzwiach stał wysoki, młody chłopak. Na oko wzrostem równy był pewnemu rudemu imbecylowi, miał na sobie strój Boga Śmierci, zaś jego pierś oplatał ciemnoszary, gruby pas przechodzący na skos, do którego była przymocowana pochwa Zabójcy Dusz znajdująca się na plecach.

Sam nieznajomy Shinigami wyglądał dość intrygująco. Jego lewy policzek przyozdabiała cienka, lekko postrzępiona. Twarz, choć miała w sobie coś z chłopięcej figlarności, była dojrzała, zaś powagi dodawały jej ciemne, nisko osadzone brwi. Włosy Boga Śmierci były kasztanowe i rozwichrzone. Z przodu układały się kilkoma kosmykami w grzywkę skłaniającej się ku zasłanianiu prawego oka właściciela, sięgały z tyłu nieco za kark, zaś po bokach kierowały się ku tyłowi.

Coś jednak nie dawało Rukii spokoju. I były to oczy młodzieńca. O barwie bardzo podobnej, co oczy Jujitori. Może trochę jaśniejsze, ale i niezbyt japońska fizjonomia, i ten kolor oczu ją zaalarmowały.

Tymczasem chłopak, kiedy zobaczył, że chyba pomylił pomieszczenia, speszył się. Radosny uśmiech zniknął z jego twarzy. Zawstydzony Bóg Śmierci spojrzał na Kapitana, na Rukię, po czym szybko zatrzasnął drzwi.

- Poczekaj! Sam czasami zapominam, gdzie Concordia ma teraz biuro! – Ukitake zawołał w stronę niespodziewanego uciekiniera.

Drzwi uchyliły się lekko. Wyjrzał zza nich nieśmiało ten sam chłopak, a właściwie jego szmaragdowe oczy, zmarszczone brwi i kilka niesfornych kosmyków włosów. Kuchiki powstrzymała się od cichego zaśmiania się. To naprawdę był ten sam wesołek, który radośnie wparował do biura, mówiąc coś o burdelu w Seireitei?

Dopiero po chwili Shinigami otworzył drzwi, wszedł do środka i wciąż lekko speszony podszedł bliżej nich. Podrapał się nerwowo po karku, patrząc to na białowłosego, to na brunetkę i uśmiechając się nieśmiało.

- Przepraszam, Kapitanie – odezwał się wreszcie, patrząc na dowódcę. – Wbiegłem tu z marszu, zobaczyłem tabliczkę, no i... no i nawet jej nie przeczytałem.

Jako że nieznajomy stał dość blisko Kuchiki, ta mogła lepiej się przyjrzeć jego rosłej sylwetce, twardym od miecza dłoniom i wilgotnym jeszcze nieco od śniegu włosom. Było czuć od niego zapach zimy oraz igliwia.

- Cieszę się, że już wróciłeś. Ktoś tu nie dawał po sobie poznać, że się o ciebie martwi, ale z niej jak z otwartej księgi – Jūshirō puścił mu oczko.

- Cała Concordia – westchnął szatyn. A kiedy spojrzał na Boginię Śmierci, uśmiechnął się do niej radośnie, ukłonił się dość nisko, kładąc jedną prawą rękę zaciśniętą w pięść na piersi i patrząc kobiecie w oczy. – To wielka radość i zaszczyt nareszcie móc cię poznać, Rukia-san.


Była tak pochłonięta pracą, że nawet nie zauważyła, że ktoś wszedł po cichu do jej biura. Kurosaki oparł się o ścianę, patrząc na blondynkę, która segregowała dokumenty, tu coś dopisała, tam uzupełniła, przekładała kartki na różne stosy, jakby chciała coś uporządkować i było to jej głównym celem egzystencji. Brwi miała zmarszczone, minę zamyśloną i dość ponurą, usta ścięte z bólu. Osobliwie trzymająca pióro ręka była dość zmęczona, podobnie jak jej właścicielka.

- Czego, pytam grzecznie? – zapytała nagle, nawet nie podnosząc na niego wzroku.

- Do Ukitake też tak się zwracasz? – odpowiedział pytaniem na pytanie.

- Zdarza się. A ty co, sam? – spojrzała na niego wreszcie, uśmiechając się choć niemrawo, to dość złośliwie. – Wyrwałeś się spod pantofla?

- Rukia poszła porozmawiać z Ukitake.

- Więc w ramach festiwalu trucia dupy ty przyszedłeś do mnie?

- Coś w tym stylu. Chciałem ci podziękować, kurduplu. Nawet jeśli jesteś kolejnym kurduplem, który zamierza nawywracać w moim życiu.

- Nie jesteś w moim typie, Marchewo.

- Nie schlebiaj sobie, mała franco. Co to za urzędnicza poezja?

- Żadna urzędnicza – westchnęła Jujitori, podnosząc się powoli z krzesła i układając kolejne teczki na półkach, w szafkach czy szufladach oraz zostawiając kilka listów na biurku. – Ludzie, zanim odejdą, często porządkują pewne ważne dla nich sprawy.

- Ledwo się pojawiłaś i już zamierzasz sobie gdzieś wybyć?

- Może inaczej, zakuta, ruda pało – Concordia zmierzyła go wzrokiem. – Nie zamierzam odchodzić w sensie miejsca. Mówię o śmierci.

Rudzielec założył ręce na piersiach i podszedł bliżej dziewczyny, mierząc ją wzrokiem. Zastanawiał się, o czym ona pieprzyła. I – sądząc po jej minie – całkiem na poważnie.

- Nie żartuj sobie, Concorde. To bardziej niesmaczne niż kuchnia Inoue.

- Nie żartuję, Ichigo. I będę potrzebowała twojej pomocy.

- Chwila moment! Mam ci pomagać w samobójstwie?! O czym ty pierdolisz, karlico?!

- Nikt nie powiedział o samobójstwie. Uściślając – bardziej o zabójstwie. Wiesz, szybkie pchnięcie mieczem i po zawodach.

- Wkurwiasz mnie – burknął Ichigo, patrząc spode łba na blondynkę. – Co ci strzeliło do tej durnej łepetyny?! Widzę, że masz problemy z chodzeniem i że sprawia ci to ból, ale na pewno jest na to jakiś sposób! Mój staruszek jest lekarzem i-

- Dziękuję ci za dobre intencje, ale mylisz się. Ta choroba jest nieuleczalna.

Kurosaki westchnął ciężko. Nie miał zamiaru jej pouczać. Zdawał sobie sprawę, czym jest leczenie paliatywne, czym jest nieuchronność śmierci, jak to jest się o nią otrzeć i nie chciał prawić dziewczynie morałów.

- Znaczy zabrzmi idiotycznie, ale uleczalna jest tylko poprzez śmierć.

- No tak, nic cię nie boli, bo nie żyjesz. Co ty w ogóle pierdolisz?

- Nic. Ani nikogo. Po prostu chcę, żebyś stoczył ze mną walkę i ją wygrał. Sił pozostało mi już niewiele, ledwo sobie poradziłam z tamtym pieprzonym Nikuyą nad rzeką. W tym stanie dziadzio Yamma rozsmaruje mnie jak motocyklistę na Sadisticu. A przy okazji chciałabym ci uwidocznić twoje braki. Wiesz, Ichigo... będzie ostry przypał, jak sieknie cię jakiś kulawy, z metra cięty babsztyl niemogący swobodnie używać Shikai, wiesz?

- Marna prowokacja.

- Nie po prośbie, nie po groźbie... Czy ja mam ci wsadzić twój własny miecz w dupę, żebyś łaskawie mnie po prostu zabił?

- Concordia...

Oboje wzdrygnęli się, kiedy do rozmowy przyłączył się jeszcze jeden niski, męski głos. Kiedy spojrzeli w stronę korytarza, ujrzeli Kapitana Ukitake, Rukię oraz pewnego wysokiego szatyna. Kurosaki zerknął ukradkiem na Concordię, której źrenice nagle rozszerzyły się, kiedy tak wpatrywała się w zielonookiego Boga Śmierci.

- Jejku, jejku. W tak ponurym momencie – Ukitake poklepał chłopaka po plecach, wzdychając cicho. On, w przeciwieństwie do Ichigo i Rukii, doskonale wiedział, dokąd zmierza ta rozmowa.

Coś jednak w Jujitori nagle złagodniało. Laska w jej ręku zdematerializowała się, by po chwili pojawić się jako miecz w pochwie przytroczony do pasa podtrzymującego jej szaty. Blondynka zrobiła kilka nieśmiałych kroków, nie odrywając wzroku od szatyna, zaś gdy ujrzała na jego twarzy ten słodko-gorzki uśmiech i zobaczyła wyciągnięte ku niej ręce, zaczęła iść pewniej ku korytarzowi.

Spotkali się w połowie drogi, tuż za progiem. Brązowowłosy Bóg Śmierci, ku cichej satysfakcji białowłosego i totalnej konsternacji Ichigo i Rukii, schwycił drobną dziewczynę w ramiona i podnosząc ją do góry, przytulił ją mocno. Ręce Jujitori oplotły jego szyję, kiedy wtuliła twarz w jego szerokie ramię. I nawet gdy powoli stawiał ją na ziemię, nie wypuszczał jej z objęć, a ona jego. Dopiero po dłuższej chwili spojrzeli na siebie, uśmiechając się.

- Tęskniłem – szatyn patrzył na blondynkę z mieszaniną radości i goryczy wypisaną na twarzy.

- A ja to niby nie – odparła Jujitori, odwzajemniając jego uśmiech. – Dobrze widzieć cię całego i zdrowego, Arthurze.

- I wróciłem w samą porę, żeby usłyszeć, że zamierasz popełnić sobie sudoku, Concordio.

- Nie sama, tylko przy pomocy tego rudego cieniasa – zielonooka spojrzała na Kurosakiego, po czym założyła ręce na piesiach. – Siedemnasty czerwca, osiem lat temu. Mówi ci to coś, Ichigo?


___________________________

[A/N] Long time no see. To był koszmarnie ciężki miesiąc, a zapowiada się jeszcze... zabawniej. Długo by opowiadać, a przede wszystkim szkoda strzępić ryja. Cieszę się, że choć trochę wena mi wróciła. Wybaczcie, że tak krótko, następnym razem postaram się mocniej zmobilizować swoje szare komórki.

Wspominałam, że od dwóch tygodni nasza rodzinka jest większa o cztery łapki, ogonek z pędzelkiem, wielkie uszy i ich właściciela? Poznajcie Brutusa!

4,7 kg i jakieś 3 miesiące psiej radości i słodyczy. Znajoma uratowała sześć psiaków, jechała po nie wuchta kilometrów. To jedyny samczyk z rodzeństwa. Od razu skradł nam serca. A teraz kradnie chusteczki, skarpetki, cychaltery, majtki i papierki!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro