2. Prolog cz. 2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Klaudia zgodziła się i – wciąż będąc w lekkim szoku – poszła za królem. Ledwo zarejestrowała, jak w holu otworzył pierwszą lepszą szafę i podał jej kurtkę mamy, tę czerwoną, którą zwykle brała, idąc na rower. Machinalnie założyła okrycie, wrześniowy wieczór był chłodny. Sam też coś na siebie narzucił: stary płaszcz ojca, pamiątkę z wyjazdu do Londynu, z którego najlepiej pamiętała, jak Olka uparła się zwiedzać te głupie muzea i galerie. Klaudia miała wtedy chyba z sześć lat i wynudziła się okrutnie. Ale czemu rozpamiętuje teraz dawne wakacje? Przecież Piotr...

– Usiądźmy na huśtawce, tam powinniśmy mieć spokój i nikomu nie przeszkadzać – przerwał rozmyślania dziewczyny.

Strażnik szedł za nimi, trzymając się w pewnej odległości. Klaudia przytaknęła, a potem przeklęła się w duchu: było ciemno, jak niby mógł to zauważyć?

– Okej – mruknęła więc, ale nie wyglądało, by Piotr potrzebował potwierdzenia. Prowadził pewnie pomiędzy krzewy bzu, znów tak, jakby to było jego podwórko.

Szkoda, że teraz nie kwitną – pomyślała, przypominając sobie ciężki, słodki zapach roztaczający się tu późną wiosną.

Na drewnianej huśtawce rozrzucono kilka poduszek, dla wygody. Wszystkie były w biało-niebieską drobną kratkę. Widziała detale dzięki kilku lampom solarnym wbitym wzdłuż ścieżki. Świeciły chłodnym, jakby księżycowym blaskiem. Samego księżyca za to nie było widać. Myśli znów uciekły do nieważnego tematu, jakby podświadomie nie chciała analizować tego, że król... wiedział.

Usiedli, milczeli przez chwilę.

– Słuchaj, głupio mi, że tak tobą szarpałem, więc pytaj pierwsza, odpowiem szczerze – zaczął w końcu.

Ale o co? Tyle pytań wirowało jej w głowie, że nie wiedziała, od którego ma zacząć. Wampiry i inne sprawy... Sama poznała prawdę zaledwie kilka tygodni temu.

– Od kiedy wiesz? – zaczęła więc.

– To było szesnaście lat temu. Trochę czasu już minęło. Ciebie chyba nie było jeszcze w planach.

Uśmiechnął się, naturalnie, sympatycznie. Teraz zachowywał się zupełnie inaczej niż jeszcze przed chwilą w kuchni.

– Od kogo?

– Takiej jednej wampirzycy.

– No ale jak? Tak po prostu podeszła i ci powiedziała? Przecież one nie powinny się do ciebie zbliżać.

– Nie powinni, wiem. Akurat ta konkretna przez jakiś czas trzymała się ze mną. W sumie z nami, z całą naszą paczką. Uznawałem ją wtedy za całkiem dobrą przyjaciółkę.

Klaudia wpatrywała się w kuzyna z niedowierzaniem. Wszystko, co mówił, było całkowicie sprzeczne z tym, czego sama się dowiedziała. Kojarzyła ludzi, o których wspomniał Piotr. Większość ciągle dla niego pracowała, czy tam mu służyła, w zależności od tego, jak sobie to nazywali. Większość, ale nie wszyscy... Kiedyś czytała o dziwnej, nigdy niewyjaśnionej sprawie zniknięcia jednego z nich.

– Czekaj, czy ona zabiła twojego kolegę? Tego z brodą, który zaginął?

– Nie.

Zapadła krępująca cisza. Odpowiedział, ale nie raczył wyjaśnić niczego więcej.

– No to co się z nim stało?

– Klaudia, nie chcę o tym rozmawiać – powiedział cicho i odepchnął się nogą od ziemi, wprawiając huśtawkę w ruch.

– Mówiłeś, że będziesz szczery.

– I jestem, tylko to szczerość w wampirzym stylu. Wiesz już chyba, że oni nigdy cię nie okłamią, najwyżej każą ci się odpierdolić.

Znów się uśmiechnął. Jak mógł uśmiechać się, mówiąc o wampirach, jak w ogóle mógł mówić o nich z takim spokojem?

– A ty wiesz, że one zabijają ludzi? Że robią z nich niewolników? Z ludzi? Z twoich poddanych!

– Nie musisz krzyczeć, słyszę cię dobrze – upomniał ją. No tak, przyszli tu, żeby nikomu nie przeszkadzać. – I wiem, ja to wszystko wiem, niestety. Wydaje mi się, że znam wampiry lepiej niż ty.

– No i jak możesz... – głos uwiązł jej w gardle.

Była wkurzona, nawet wściekła. Ludzie ginęli, a on nic z tym nie robił. Jakoś nie potrafiła wytknąć królowi wprost, że to złe.

– Och, masz teraz pełne prawo uważać mnie za nieczułego chuja, zwłaszcza po tym, co odwaliłem w kuchni. Myślisz, że tak po prostu to zaakceptowałem? Że nie rozpamiętuję tego w bezsenne noce? Wymyśliłem mnóstwo planów, każdy odważniejszy i głupszy od poprzedniego, a i tak zawsze na końcu wychodzi mi, że jeśli zechcę uratować setki, zginą tysiące. Powiedz mi, Klaudia, czy mam prawo podjąć taką decyzję?

Zginą tysiące... Dziewczyna była młoda i może nie znała się na polityce, ale z tego, co słyszała, to mogła być prawda. Mówiono jej przecież, że naruszenie kruchej równowagi mogłoby zakończyć się tragicznie. Ale jak mogła pogodzić się ze śmiercią i cierpieniem kogokolwiek, nawet jakby miała być to tylko jedna osoba?

– Hej, już dobrze, nie musisz się tym zadręczać, to nie twoja wina. – Spokojny głos Piotra wyrwał ją z zamyślenia. – Przykro mi, że ludzie giną, ale taki świat zastałem. Spróbuję sprawić, żeby stał się chociaż trochę lepszy, jednak nie mam zamiaru doprowadzić do wojny. Wojna... jakakolwiek wojna oznaczałaby, że kurewsko zawiodłem jako król. Czy teraz ja mogę mieć pytanie?

Podniosła na niego wzrok i przytaknęła, chwilowo nie miała siły na nic więcej.

– Fajnie jest być magiczką?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro