5. Rozdział 1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

2025

Nina wyglądała na zdenerwowaną. Chyba piąty raz przeglądała się w lustrze, sprawdzała makijaż, poprawiała włosy.

– Hej, to nawet nie będzie oficjalna audiencja, nie ma się czego bać.

Klaudia próbowała ją pocieszyć, choć miała świadomość, że pierwsze spotkanie z królem może być onieśmielającym doświadczeniem. Ale ktoś taki jak Nina nie powinien mieć tremy. W końcu zaledwie tydzień temu pokonała Volta w pojedynku i od tamtej pory była oficjalnie najpotężniejszą magiczką w królestwie. Cóż to był za pojedynek... Po prostu usiedli naprzeciw siebie i dla postronnego widza mogło to być równie interesujące jak wyścigi łodzi podwodnych, ale dla zgromadzonych magów pokaz siły był naprawdę imponujący. Volt dał jej jedno zadanie, takie samo, jak reszcie czarodziejów kończących właśnie pięcioletni cykl nauki: wyciągnąć mu z głowy prawdziwe imię. Nikt go nie znał, główny mag wymazał je z umysłów wszystkich zaraz po przejęciu władzy i od tamtej pory kazał nazywać się Voltalius albo w skrócie Volt. Twierdził, że tylko ten, kto zdoła je odczytać, będzie godny zająć jego miejsce.

Kto by pomyślał, że ma na imię Łukasz?

Nina musiała coś planować od dawna, chciała się z nim zmierzyć na samym końcu. Nie dlatego, że Volt z każdym starciem byłby bardziej osłabiony, zmagania z uczniami nie były wielkim wysiłkiem dla maga tej klasy. Chciała po prostu zrobić show, zostać gwiazdą walki wieczoru. I udało się, rozniosła Volta – Łukasza w dosłownie chwilę. Nikt, ale to naprawdę nikt się tego nie spodziewał. Klaudia podejrzewała wręcz, że jej koleżanka musiała specjalnie ukrywać swą moc przynajmniej od roku czy dwóch. Teraz nowa szefowa magów nerwowo sprawdziła godzinę na telefonie.

– Mamy jeszcze piętnaście minut, dobrze wyglądam? – spytała.

– Spokojnie, nie musimy się aż tak spieszyć, Piotrek na pewno się spóźni, jak zawsze – prychnęła Klaudia. – I tak, wyglądasz dobrze. Jak chcesz, pożyczę ci jakiś naszyjnik, albo łańcuszek z zawieszką – dodała, patrząc na odsłonięty dekolt koleżanki.

Nina miała na sobie długą suknię w jaskrawym, chabrowym odcieniu niebieskiego i srebrne sandałki z odkrytymi palcami. Rozcięcie do połowy uda, góra trzymająca się na jednym asymetrycznym ramiączku, gołe ramiona... Kupiła tę sukienkę na studniówkę i, zdaniem Klaudii, ta kreacja niezbyt nadawała się na wizytę w zamku, ale nie chciała mówić tego koleżance. Na szczęście to nie była oficjalna audiencja i na pewno nie spotkają ciotki Elizy, matki Piotra. Ta potrafiła spojrzeć na człowieka z takim niezadowoleniem, że w żołądku rosła lodowata gula, która potem podchodziła do gardła. A niezadowolona bywała często, choć z grzeczności rzadko wyrażała to głośno.

– Dzięki, nie potrzebuję twojej biżuterii – odpowiedziała szorstko.

Niby się lubiły i od pięciu lat trzymały razem, ale Klaudia miała wrażenie, że Nina trochę jej zazdrości – pełnej rodziny, stabilnej sytuacji finansowej. Państwo Jaroszyńscy nie byli milionerami, ale przy ojcu Niny mogli tak wyglądać. Odwiedziła kiedyś koleżankę w małym, dwupokojowym mieszkaniu w bloku z wielkiej płyty; zaraz na samym początku, zanim rozniosło się, że jest kuzynką króla. Potem już nigdy nie dostała zaproszenia, a jeśli się widywały, to zawsze albo gdzieś na mieście, albo u Klaudii.

Teraz stan rzeczy może ulec zmianie, w końcu Nina Kowalik za piętnaście minut miała dostać pierwszą pracę, a i kto wie, może również służbowe mieszkanie w stolicy. Klaudia postanowiła, że zasugeruje to Piotrowi, jeśli sam nie wyjdzie z inicjatywą.

– Okej, jak nie chcesz, to nie – rzuciła do Niny i sama również zerknęła w lustro.

Założyła jasnofioletową suknię o odcieniu zbliżonym do swojej aury, z koronkowymi rękawami sięgającymi za łokieć, do tego zakryte buty na koturnie. Od zamkowych marmurów ciągnęło chłodem i nie chciała, żeby zmarzły jej stopy. Na palcu mienił się tęczowy topaz oprawiony w srebro. Dostała ten pierścionek od taty po tym, jak wspomniała, że królowa Tatiana ma sporo biżuterii z tęczowymi topazami. Był ładny, a poza tym regularny szlif kamienia sprawiał, że sprawdzał się on jako podręczny magazyn magii. Diament czy szafir tej wielkości miałyby większą pojemność, ale nie chciała naciągać rodziców na taki wydatek. Nieduży naszyjnik z kryształami Swarovskiego i pasująca spinka do włosów z powodzeniem wprowadzały trochę blasku do jej stylówy. Tak ubrana mogła pojawić się na każdej dworskiej uroczystości, chociaż na tych najbardziej oficjalnych preferowano strój historyczny.

– Ciągle dziwnie się czuję, kiedy mówisz o nim po prostu Piotrek. – Usłyszała zza pleców.

– No bo dla mnie to jest Piotrek... Z tobą też przejdzie na „ty". Mówiłam ci już, że lubi etykietę, ale nie na takich spotkaniach.

– Taa, mamy się ukłonić, a potem już wszystko będzie dobrze. No zobaczymy – westchnęła Nina.

Klaudia już nie odpowiedziała, pozwoliła koleżance się martwić. Zaraz się przekona, że Piotrek nie jest wcale taki straszny.

– Dobra, to co, teleportujemy się? – zaproponowała, wyciągając dłoń.

Nina przytaknęła i podała jej rękę. Zrobiła paznokcie... Holograficzny brokat. Ech, nie było sensu tego w żaden sposób komentować.

Magiczka skupiła się na miejscu docelowym, przywołała jego obraz z pamięci. Prywatny gabinet Piotrka na drugim piętrze, nieduże – jak na wawelskie standardy – pomieszczenie pełne ciemnych, ciężkich mebli. Biurko, kanapy z czerwonymi obiciami, wielka półka z książkami sięgająca do samego sufitu. Przejrzała je kiedyś, straszna nuda: same kodeksy i inne prawnicze bzdety, polskie i nie tylko. Piotrek musiał się trochę znać na prawie, to oczywiste, ale ona zasnęłaby po przeczytaniu choćby połowy strony.

Rozmyślania o prawniczej biblioteczce sprawiły, że dziewczyny wylądowały tuż przed nią, z twarzami w odległości może dwudziestu centymetrów od grzbietów książek. Przeniesienie było trudne, Volt obłożył zamek mnóstwem kręgów ochronnych. Na intruza czekało kilka przykrych niespodzianek, kiedyś o tym rozmawiali. Klaudia często tu gościła, więc została dodana do wyjątków i zabezpieczenia rozpoznawały ją jako „swoją", co chyba było określeniem zaczerpniętym z wojskowej terminologii. Dlatego teraz to właśnie ona prowadziła teleportację. Mimo całej swojej mocy Nina używając choć grama magii, aktywowałaby niespodzianki Voltaliusa.

– Bliżej się nie dało? – trochę szyderczo spytała Nina i odeszła od półki.

– Sorry, jakoś tak skupiłam się na tych wszystkich książkach...

W gabinecie oprócz nich nie było nikogo. Drzwi do jadalni pozostawały zamknięte, podobnie jak te drugie, prowadzące do pomieszczenia, w którym Klaudia jeszcze nie miała okazji być. Na pewno przyjdzie król i Volt, może ktoś jeszcze, bo w końcu parę osób zostało wtajemniczone w magiczne sprawy.

Nina podeszła do biurka, okrążyła je i przystanęła przy fotelu. Czyżby miała zamiar w nim usiąść? Nie, takich rzeczy się przecież nie robi.

Usłyszała głosy w jadalni, ktoś nadchodził. Nina zostawiła fotel i podeszła do Klaudii, chyba odechciało jej się zwiedzania gabinetu. Do środka weszły trzy osoby w czarnych mundurach taktycznych, znajomi agenci Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Blondwłosa magiczka Dominika, nieformalna szefowa niewielkiej grupki agentów znających prawdę; wysoki, postawny Michał; oraz jak zwykle pozornie obojętna, ale mierząca wszystkich czujnym wzrokiem Weronika, wampirzyca. Przestała się już czuć dziwnie w jej towarzystwie, ta konkretna pijawka nigdy nie dała jej powodów do niechęci, ale na początku... No cóż, na początku było dziwnie.

– Cześć, jesteście już, świetnie – powitała je Dominika Kubacka.

Znały się już, z Klaudią dość dobrze, z Niną też jako tako. Królewska czarodziejka była tylko trochę starsza, skończyła szkołę w tym roku, w którym one ją zaczęły. Kiedy to było, pięć lat temu... Jak ten czas szybko leciał.

– My jesteśmy, a Piotr pewnie jak zawsze się spóźni. – Uśmiechnęła się Klaudia.

– Tak, ale nie więcej niż piętnaście minut. – Dominika powtórzyła jego powiedzonko.

Z tyłu wampirzyca bardzo cicho zamknęła drzwi. Nie wiedzieć czemu Klaudia poczuła się przez to jak w pułapce. Przecież nic jej nie groziło.

– Słuchajcie, to jest Nina Kowalik. Michał Boh – przedstawiła mężczyznę, który ochoczo potrząsnął dłonią dziewczyny. – I Weronika Stein. – Skinęła głową w stronę wampirzycy.

– Weronika z Klanu Szmaragdu – poprawiła Klaudię.

Stała na uboczu i nie zamierzała podchodzić bliżej. Ale Nina z zainteresowaniem podeszła i wyciągnęła rękę. Wampirzyca przywitała się z nią z beznamiętnym wyrazem twarzy.

– Proszę, proszę... Więc tak wygląda królewski wampir. Nie sądziłam, że kiedykolwiek coś takiego zobaczę – stwierdziła Nina, trzymając dłoń wampirzycy o wiele dłużej, niż nakazywały zasady dobrego wychowania.

– A jednak, cuda się zdarzają – odpowiedziała Weronika spokojnie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro