rozdział 8

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Tris

Idę między celami więziennymi. Coraz trudniej jest mi się poruszać swobodnie. Ostatnio mocno się zmieniłam. Urosłam kilka centymetrów, przytyłam kilka kilogramów, nabrałam krągłości i kolorów. Od zbyt szybkiego rośnięcia na mojej skórze pojawiło się kilka rozstępów. Ale jakoś mało mnie to interesuje.

-Tris- podchodzi do mnie Oscar- Wysoki blondyn o szarych oczach, długim nosie, wysokich kościach policzkowych. Był pierwszym europejskim więźniem w historii i to on głównie układa plany na temat ucieczek. Zna się na tym najlepiej.

-Tak?- odwracam się w jego stronę.

-Udało się?- szepcze.

-Nie wiem- wzruszam ramionami- jak narazie nie wrócili, pomogłam im uciec, ale po wyjściu muszą już radzić sobie sami. Dadzą rade.

-To dobrze- odpowiada- za miesiąc ma być Texas. Tym razem pójdzie do nich Liliana, a ty otworzysz drzwi.

-Dobrze- kiwam głową i idę dalej. Słońce z krat przeciska się do zabudowanego betonem korytarza, który teraz wydaje się szary. Nie do końca wiem, co zrobić. Mogę czekać na koniec zmiany, ale ja wiem, że nie wytrzymam tu ani sekundy dłużej. Co chwila jest mi gorąco, potem zimno. Mam ochotę kogoś zabić, potem płakać, a na koniec przytulić. To dla mnie za wiele. Wychodzę z aresztu, by zaczerpnąć trochę świeżego powietrza. Wiatr rozwiewa moje włosy, słońce pada na twarz, a świeże powietrze powoduje jeszcze większe mdłości. Siadam na ławce i obserwuję słońce powoli wchodzące na niebo.

Po kilku minutach wchodzę ponownie do aresztu. Praktycznie nikt nawet nie zorientował się, że wyszłam na kilka minut. Po prostu staję na swoim stanowisku i patrzę na więźniów.

Jestem ciekawa jak wszyscy sobie radzą po moim odejściu. Jak radzi sobie Tobias. Może na początku będzie mu ciężko, ale z czasem oswoi się z tą wiadomością i stanie na nogi. Mam nadzieję, że nie popadł w depresje, a tym bardziej nie odebrał sobie życia. Nie pytałam o to Marcusa, jak radzi sobie Tobias, ale chyba on nie utrzymuje z nim kontaktu.

-Tris, wszystko dobrze?- podchodzi do mnie kolega z pracy. Ma na imię Brutus i jest dość wysokim mężczyzną o rudych, kręconych włosach i niebieskich oczach. Takie połączenie idealnie pasuje dla jego średniej postury i umięśnionego ciała.

-Tak, wszystko w porządku- odpowiadam beznamiętnie- mam tylko gorszy dzień.

Brutus dużo ze mną rozmawia, kiedy jest nudno w pracy. On pochodzi z północnej Europy, ale zdecydowanie nie podoba mu się, jakie prawo w nim panuje. W jednej z powstań zginęli jego rodzice. Miał wtedy 13 lat i od tamtego czasu nienawidzi polityki tej części kontynentu. Obwinia ich o śmierć rodziców, ponieważ gdyby miasto miało dobre warunki do życia, to nie wybuchło by powstanie. I to prawda. W tym kraju cały czas są powstania, wojny domowe, bombardowania miast. Wiele osób już zginęło i będą ginąć nadal. Jedynym wyjściem jest ucieczka z miasta, ale z nadajnikiem daleko nie uciekniemy, dlatego w momencie, kiedy wybuchnie wojna trzeba będzie pójść do sali kontrolnej i wyłączyć chipy. Inaczej nie damy rady uciec z miasta.

-Cały czas się dziwię- ciągnie chłopak- dlaczego więźniowie europejscy tak szybko uciekają. Ledwo kto zostaje.

-A to źle, że uciekli?- pytam i patrzę na niego spod byka- Gdyby mi wszczepiono nadajnik zdecydowanie później, nie byłoby mnie tu. W eksperymentach wszyscy szybko uczą się jak przetrwać i jak przeżyć. Dlatego udaje im się szybko coś wymyślić i uciec. Ja z nadajnikiem daleko nie zajdę.

-W eksperymentach wszyscy jesteście tacy super?- patrzy z niedowierzaniem.

-Jak super?- pytam zdziwiona.

-Skoro wszyscy są w stanie uciec w ciągu kilku dni, to wszyscy są jakby dziwni i dobrze przygotowani na taką ewentualność.

-Nie należałeś do eksperymentu, więc nie wiesz, jak żyje się we frakcjach. Każdy uczy się odrębnej rzeczy. Nikt nie uczy się wszystkiego po trochu. Każdy ma umieć jedną rzecz najlepiej. Później to wykorzysta. Erudycja użyje sprytu i wiedzy. Nieustraszony użyłby siły i zwinności. Serdeczny robiłby ciche wrażenie osoby, która nie ma zamiaru uciekać, a potem ucieknie. Prawy i altruista robi podobnie. Życie we frakcjach różni się od prawdziwego świata.

-Wiesz... Kiedyś chciałbym pojechać do takiego eksperymentu i pożyć chwile w takich frakcjach- mówi i wyciąga ręce w górę- ciekawe, jakby to wyglądało.

-Zależy, co wyszłoby ci w testach predyspozycji- odpowiadam beznamiętnie- potem jest krwawa ceremonia wyboru, w którym wybierasz frakcje i przechodzisz nowicjat. Nie jest tak źle, jeśli pasujesz.

-A kim są ci, co nie pasują?- pyta zbity z tropu.

-Jeśli nie dajesz sobie rady w nowicjacie, stajesz się bezfrakcyjny. Mieszkasz na ulicy. Pracujesz jako kierowca autobusu, sprzątasz ulice itp. I zdajesz się na pomoc altruistów.

-To brzmi okropnie- komentuje.

-Ale czy w prawdziwym życiu nie ma takich bezfrakcyjnych?- unoszę brew- tutaj to tacy nazywają się bezdomni.

-Aha- kwituje- to ja idę na lunch, idziesz ze mną?

-Nie. Ja za chwile kończę zmiane- odpowiadam z uśmiechem.

-Dobra. To do jutra- mówi i odchodzi, a ja stoję jeszcze przez kilka minut i idę w stronę szatni. Narzucam kurtkę i wychodzę z aresztu skierowana w stronę domu. Jak narazie jestem umówiona z Ritą, że ja biorę nocne zmiany i wracam nad ranem, a ona idzie na południe. Dzięki temu będziemy w stanie zapewnić mojemu dziecku opiekę. Nikt nie może się o nim dowiedzieć. Wtedy zabiją je, a ja na to nie pozwolę.

Przekraczam próg domu. W powietrzu czuć zapach kawy i naleśników.

-Cześć Tris- wita mnie Rita z uśmiechem.

-Cześć Rita- odpowiadam.

-Jak ci idzie?

-Skoro tu stoję, to chyba nikt się nie zorientował- odpowiadam złośliwie, na co wytyka mi język, przez co wybucham śmiechem.

-To dobrze- idzie w stronę kuchni- chodź, zjemy śniadanie.

-Tylko wezmę prysznic i zaraz będę- biorę ubrania na zmianę i idę do łazienki. Wrzucam do kosza spocone ubrania i wchodzę pod prysznic. Dokładnie się myje z pyłu i kurzu, który nieustannie wisi w powietrzu. Gorąca woda pulsuje po mojej skórze i tworzy swego rodzaju muzykę. Narzucam luźne ubrania, a włosy spinam w warkocz i wracam do kuchni. Nakładam śniadanie i siadam obok Rity.

-Wiesz co- mówi- mam pewną teorie.

-Jaką?

-Że przejawiasz skłonności samobójcze- mam ochotę wybuchnąć śmiechem, kiedy słyszę te słowa. Christina też kiedyś mi to powiedziała, kiedy rozmawiałam z Tobiasem przy pierwszej kolacji.

-A jaki jest powód, że tak uważasz?- pytam z szerokim uśmiechem.

-Ponieważ wiele osób wie, czego dokonałaś, a mimo to naprawdę mocno się buntujesz nawet do tej pory. Nawet jeśli Oscar jest pierwszym europejskim więźniem to ty jedyna się buntujesz.

-Ciąża zakazana to bunt?- unoszę brew.

-Coś w ten deseń. Wiele osób usunełoby ciąże, żeby być bezpiecznym, a ty chcesz je urodzić.

Zamieram.

-To okropne, że ktoś jest w stanie zabić własną krew. Osobę, która rozwija się pod twoim sercem i jest od ciebie zależna. Ja bym nie mogła żyć z takim poczuciem winy- kwituję- i nawet jeśli mnie i dziecku grozi niebezpieczeństwo, bo jestem europejskim więźniem to i tak go nie zabiję.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro