rozdział 34

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Tris

Dzień za dniem, tydzień za tygodniem. Godzinami patrzę w sufit i myślę o wszystkim, a jednocześnie o niczym, staram się spać jak najwięcej, by czas szybciej leciał, ale nie leci. Kiedy śpię za dnia, to w nocy nie potrafię zasnąć. Do wyjścia z więzienia został niecały miesiąc, a ja bez przerwy zastanawiam się, jakim cudem wytrzymałam aż tyle w zamknięciu. Rose nie żyje już cztery miesiące, jednak wciąż mam wrażenie, że to było wczoraj. Rany w sercu są wciąż świeże, lekko zabliźnione, ale łatwe do zdarcia. Nie płaczę już, po prostu cierpię. Nie potrafię inaczej opisać to uczucie pustki i bólu w piersi. Gardło mam ściśnięte, płuca skurczone, serce oziębłe. Wszystkie czynności robię mechanicznie, jak robot. Nie mam się czym zająć, dlatego dużo myślę, a myśli są dla mnie grobem. Wracam do wspomnień, które niszczą mnie, zdzierają moją skórę do żywego mięsa papierem ściernym i wystawiają na słońce, bym spłonęła jak pochodnia. Na ścianie widnieje pełno pionowych i ukośnych linii zrobionych białą kredą. Każda na dzień, który tu spędziłam. Jest ich już bardzo dużo, a jeszcze sporo dni przede mną.
Obiad na stoliku już ostygł, strażnicy bez przerwy chodzą w tę i z powrotem. Słyszę ich synchroniczne kroki, zbyt synchroniczne. Wiem, że coś tu śmierdzi. Jednak mam nadzieję, że to nie moje ubrania. Różami nie pachnę.
Krążę po celi jak lew na polowaniu, licząc kroki, które wykonuję: Dwadzieścia, trzydzieści, czterdzieści. Próbuję zająć umysł bezsensownymi myślami, które prawie zawsze kończą się zgrzytaniem zębów i walką ze łzami. Miło jest czasem po wspominać, ale każde moje wspomnienie zbiera się do punktu końcowego: do śmierci i krwi.
Do celi ktoś wchodzi strażnik. Tym razem bez maski mężczyzna z gęstą brodą i zmarszczkami wokół oczu i ust. Patrzy na mnie groźnie, a jego jasnozielone oczy patrzą na mnie z dezaprobatą.
-Podejdź- Ale nie ważne, czy ma maskę, czy nie, mechaniczny głos zostaje. Wszyscy są robotami, czy co?
Nie odpowiadam i nie podchodzę. Stoję przy oknie. Prawie cały krajobraz widoczny z okna jest zasłonięty śniegiem. Zawsze uwielbiałam patrzeć na śnieżny krajobraz, który w altruiźmie idealnie pokrywał się z szarymi budynkami. Może droga do szkoły była wtedy o wiele bardziej ryzykowna, że się przeziębię, ale była też zdecydowanie lepsza. Gdybym zamknęła oczy, z pewnością zobaczyłabym jak idę po śniegu, który przysłonił żwir, a w uszach pewnie słyszałabym chrupanie śniegu i śmiech Caleba, kiedy trafia mnie kulką śniegu.
Ale nie zamykam oczu.
Strażnik wyraźnie zniecierpliwiony moim buntowniczym zachowaniem, podchodzi i mocno łapie mnie za kark, po czym wyprowadza z celi. Tylko w jedno miejsce mnie prowadzili: do łazienki, ale ciąg korytarzy nie przypomina mi drogę do łazienki. Palce strażnika boleśnie wbijają się w mój kark. Zataczam się do przodu i zgarbiona wlekę ciało po pustych korytarzach, jasnoszarych od białego światła.
-Dlaczego jesteś taka uparta?- syczy strażnik, ale nie raczy mnie swoim spojrzeniem na mojej twarzy. Patrzy przed siebie i dalej mnie ciągnie. Jego palce, ściskające szyję odcinają dostęp krwi do mózgu, przez co nie jestem w stanie mu odpowiedzieć. Idziemy dalej.
-Bo nie jesteście warci mojej uległości- odpowiadam gorzko i wyplątuję się z tego ucisku. Poprawiam koszulkę i patrzę na niego obojętnie. Mundur ma taki, jaki ja kiedyś nosiłam do pracy. Teraz wątpię, czy wrócę do tego zawodu po tym wszystkim. Chyba będę wolała sprzątać kible w szkołach.
-Ty nie jesteś warta naszej delilatności- stwierdza i znów chwyta mnie za kark, i pomimo moich wszelkich prób, nie potrafię się uwolnić. Jakby moja skóra została zespawana z jego ręką. Dusi mnie nawet, jeżeli tego nie wie.
-A kiedy jesteście delikatni?- pytam, ale bardziej brzmi jak parsknięcie.
Mężczyzna wzdycha i wpycha mnie do jakiegoś pomieszczenia, który wygląda jak kantorek. Jest dość spory, na szafkach są różne środki do dezynfekcji, miotły pod ścianą i ścierki na półkach. W powietrzu czuć zapach proszku do prania. W kącie świeci się żarówka. Strażnik barykaduje drzwi, patrzy na mnie obojętnie, jakby zabieranie ludzi do kantorka było dla niego zupełnie normalne.
-Po co mnie tu zabrałeś?
Nie odpowiada, tylko uśmiecha się kpiąco i podchodzi do mnie. Łapie mnie za biodro, a ja o mało nie wydaję z siebie jęku. Drugą ręką dotyka mojej twarzy, częściowo wplata palce w włosy.
-Już nie jesteś taka odważna, co?- pyta, uśmiecha się lekko i wsuwa palec za szlufki do moich spodni. Stoję jak sparaliżowana, ale kiedy przyciska swoje usta do moich, ożywiam się i próbuję go odepchnąć, ale bezskutecznie. Jest silniejszy.
-Puszczaj!- krzyczę ile mam siły w płucach. Czuję jego rękę, wsuwającą się pod moje spodnie. Zaczynam drżeć. Do oczu napływają mi łzy.
-Zobaczymy czy teraz też będziesz ostra- mówi strażnik i ściąga mi spodnie. Zmusza mnie do położenia się na podłodze, i mimo wszelkich oporów, udaje mu się to. Płaczę, krzyczę, zawodzę. Wiem, że Europa jest przepełniona ludźmi bez uczuć. Ale teraz poznaję nowe znaczenie twierdzenia ,,bez uczuć". To zwierz- Zabijają niewinne dziecko, porywają ludzi z rodzinnych miast, chodzą do zwycięstwa po trupach, sprawują władzę na tyle okrutną, że ludzie buntują się, przez co tracą życie. Dochodzi do tego traktowanie więźniów. Czy traktują tak tutaj wszystkie kobiety. A czy ten strażnik działa sam, przed całym światem?
-Puść mnie- zawodzę. Błagam! Niech to będzie tylko sen.
Ale strażnik nie słucha, tylko pozbywa się resztek dolnej części mojej i swojej garderoby. Czuję na skroniach łzy, a moim ciałem strząsa szloch, kiedy mocno wbija się we mnie. Pamiętam, jak kilka tygodni temu główny strażnik mówił, że wyciągną konsekwencje z moich czynów. Ale chyba nie o taką kare im chodzi. Nie wiem już. Północna Europa jest zdolna do wszystkiego. W końcu zabili małe dziecko, które miało pełne prawo do życia.
-Jesteś cudowna- dyszy tuż przy moim uchu. Nikt mi nie pomoże. Ręce mam skrępowane jego dłońmi, a nogi boleśnie rozszerzone, niezdolne do jakiegokolwiek ruchu. Mężczyzna wykonuje brutalne ruchy, a ja czuję się, jakby rozrywano mnie od środka. Boli mnie całe ciało, pali moją skórę żywym ogniem. Niech to się już skończy.
Błagam!
Słyszę, że ktoś wyważa drzwi, ale nie wiem kto. Potem słyszę krzyk, potem nic. Nie czuję już strażnika w sobie. Skulam się i przewracam na bok, jakbym w ten sposób skurczyła się na tyle, że zniknę wszystkim z oczu. Chcę umrzeć.
Nie słyszę niczego.
Chcę umrzeć.

CDN😘

Jak myślicie... Kto przyszedł na ratunek?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro