1. Skarbie, jestem boginią.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Księżyc był czymś więcej niż strażnikiem nocnego nieba.

Moje życie biegnie zbyt szybko i całkowicie innym torem niż reszty świata. Często zdarza się, że chodzę z głową w chmurach, oderwana od rzeczywistości, jakby mój umysł był na innej planecie.

— Mad, pośpiesz się! Zaraz się spóźnimy!

— Sekunda! — krzyknęłam, przeszukując kolejne szuflady.

Doskonale wiedziałam, że czas nas gonił, ale nie mogłam znaleźć... Ooo... Znalazłam!

Założyłam na głowę ogromne fioletowe okulary i zgarniając czarny plecak z łóżka wybiegłam z pokoju. Moja współlokatorka, a zarazem jedyna i najlepsza przyjaciółka uśmiechnęła się szeroko na mój widok, co natychmiastowo odwzajemniłam. Opuściłyśmy razem z mieszkanie i pośpiesznie zbiegłyśmy po schodach.

Do rozpoczęcia naszych wykładów zostało jeszcze jakieś dwadzieścia minut, ale ostatnimi czasy komunikacja miejska nie jeździ niestety w tamtym kierunku, ponieważ trwa rozbiórka jakiegoś budynku. Pozostał nam, więc sprint i modlitwy do sił wyższych.

Idąc zatłoczonymi ulicami Nowego Yorku nikt specjalnie nie zwracał na nas uwagi. Tu każdy jest inny i może wyrażać siebie w najbardziej ordynarny, kontrowersyjny i nowatorski sposób na jaki tylko wpadnie. Właśnie za to kocham to miasto. Tu każdy może być sobą.

— Em, spokojnie. Mamy czas. — Zwolniłam, oddychając ciężko przez lekką zadyszkę. Dziewczyna zgodnie z moimi zapewnieniami również spowalniała swój krok, dzięki czemu byłam w stanie ją swobodnie dogonić.

Emma jest w naszej relacji tą odpowiedzialną i dobrze zorganizowaną. Na każdym kroku upewnia się, czy aby na pewno wszystko jest zrobione tak jak powinno. Lubi mieć kontrolę i wachlarz możliwości. Po jej wyglądzie łatwo się domyślić, że jest ułożoną i zazwyczaj spokojną osobą – rzadko się denerwuje, ale gdy już to robi, to ma ewidentny powód i lepiej nie być w pobliżu, gdy wybuchnie.

W przeciwieństwie do mnie wybiera stonowane i delikatne kolory, niezależnie czy mowa o ubraniach, czy o innych aspektach życia. Wyglądam przy niej, jak nastoletnia, zbuntowana córka, ale przyzwyczaiłam się już do tego. Lubię swój wizerunek, choć jego zmiana była nagła i nigdy wcześniej nie przypuszczałam, że przykładowo skończę z różowymi włosami.

— Mamy dziesięć minut. Nie chcę po raz kolejny się spóźnić. — Jęknęła z niezadowoleniem, wkładając zmarznięte dłonie do kieszeni beżowego płaszcza, który wydawał się być stworzony iście dla niej. 

— O dziesięć minut za dużo. Bez obaw, zdążymy. Kupię tyko kawę i możemy iść prosto na uczelnie.

— Ostatnio też tak mówiłaś. — Przypomniała z rezygnacją w głosie.

No może zdążyło mi się raz, czy dwa spóźnić, ale to nie była moja wina. Przeklęty budzik nie dzwoni wtedy kiedy powinien, albo kolejka po jedzenie jest zbyt długa, a przecież nie mogę ominąć śniadania. To najważniejszy posiłek dnia, a gdybym go nie zjadła, to i tak cały czas krążyłby w moich myślach i nie mogłabym się skupić.

Tym razem miałam fart. W lokalu nie było innych klientów i od ręki kupiłam dwa kubki kawy. Wychodząc, wrzuciłam kilka centów reszty do kieszeni fluorescencyjno-szarej kurtki i dołączyłam do Emmy, podając jej od razu kubek z parującym wciąż napojem. Niebiański zapach świeżo mielonej kawy otulił moją twarz, poprawiając natychmiastowo humor zbrukany przez poniedziałkowy poranek. W zasadzie poniedziałki są nawet okey, ale sam fakt wstawania o tak nieludzkiej porze boli moje serce.

— Myślisz, że Clark nam dziś odpuści?

W prawdzie sama doskonale znam odpowiedź i naszego wykładowcę, ale maleńka iskierka nadziej tli się gdzieś głęboko w moich chaotycznych myślach.

— A czy kiedykolwiek odpuścił? Ten facet nie zna znaczenia słowa litość. — Westchnęła z wyczuwalnym zmęczeniem i bezsilnością. Upiła łyk kawy i nie zatrzymując się nawet na moment, uciekła gdzieś daleko w swoich myślach. Jej wzrok stał się nieco nieobecny, a tęczówki matowe, co tylko przekonało mnie do faktu, że rozmyśla nad czymś istotnym w swojej ocenie. — Czasami mam ochotę iść skoczyć z mostu, gdy myślę o kolejnych zajęciach z nim. — Wyznała z goryczą w głosie.

Muszę przyznać, że sama mam często podobne plany. Nasz ukochany profesor wykładający mitologię jest naprawdę gburowatym człowiekiem. Odnoszę wrażenie, że jego powołaniem jest zabijanie radości w ludziach i roztaczanie wszędzie przygnębiającej aury. Albo po prostu lubi uprzykrzać nam życie.

— Na szczęście to nasz ostatnim rok z jego przedmiotem. — Uśmiechnęłam się pocieszająco w jej stronę, upijając łyk kawy.

— Masz rację. Nie ma się co dołować, chociaż nie jestem pewna czy cokolwiek wyniosłam z jego zajęć przez te wszystkie lata.

Parsknęłam śmiechem na słowa lekko rozdrażnionej brunetki. Nie jesteśmy na tym samym kierunku i całe szczęście. Dla mnie przedmiot profesora Clarka to zwykły zapychać, ale jej wiedza z mitologii greckiej, rzymskiej, słowiańskiej, czy nawet nordyckiej, może przydać się w życiu. Tajemnicą jednak nie jest, że ten stary facet nie potrafi przekazywać wiedzy, której zresztą sam za wiele nie ma. Uczestnicząc w jego wykładach nie jednokrotnie miałam ochotę uderzyć głową w ścianę, słysząc brednie, które głosił z przekonaniem. Najgorsze jest jednak to, że on w to wszystko wierzy i nie dopuszcza nawet do siebie myśli, że historię, które uważa za legendy wydarzyły się naprawdę i są jedynie subiektywnym przekazem przypadkowych świadków, którzy nie rozumieli nawet o czym mówią.

— A ktokolwiek coś załapał z jego bełkotu? Chyba tylko on potrafi przekręcić imię Odyna na trzysta sposobów. — W żadnym stopniu nie wyolbrzymiam. Ten facet to porażka, a ja od 3 lat zastanawiam się jakim cudem dostał pracę na nowojorskim uniwerku. To komedia sama w sobie.

— Daj spokój. To tylko głupie przejęzyczenia. — Nie potrafiłam powstrzymać się od przewrócenia oczami, słysząc jak usprawiedliwia nielubianego profesora. 

Emma ma zbyt dobre serce i zawsze wyraża się o wszystkim i o wszystkich z ogromny szacunkiem. Ta dziewczyna nie ma po prostu wad, a jeśli ma to tylko jedną – przyjaźń zemną. Nie pasuje do tego świata, jest po prostu zbyt krucha i delikatna.

Jest zbyt niewinna...

— Nie rozumiem dlaczego jesteś na niego tak cięta. Może nie jest najmilszym człowiekiem na ziemie, ale w gruncie rzeczy nie jest taki zły.

Pozostawiłam to bez komentarza, nie chcąc wywoływać niepotrzebnej kłótni. Emma po prostu nie rozumie pewnych kwestii, a ja nigdy nie byłam skora do wyjaśniania jej czegokolwiek. W końcu każdy ma swoją przeszłość, a wraz z nią tajemnice.

— Dobra, słonko, zmieńmy temat. Rozmawiałaś z Whitem? — Uniosłam w dwuznaczny sposób brwi, blokując z nią spojrzenie. Em delikatnie spięła się, a na jej policzki wpłynęły barwne rumieńce, które nie są za częstym widokiem.

— Nie było okazji. — Wymamrotała pod nosem, ukrywając swoją twarz za taflą ciemnych włosów.

Czasem ciężko mi ogarnąć co siedzi w ludzkich głowach i jaka pokręcona logika steruje ich decyzjami. Życie jest zbyt krótkie, aby stać w miejscu i czekać na cud.

Zerknęłam na nią znudzonym wzrokiem, ponieważ po raz kolejny miałam ochotę uderzyć się otwartą ręką w czoło, że jeszcze nie wkroczyłam do akcji. W zasadzie miałam plan zrobić to już dawno, ale przystałam na niemal błagalne prośby Em i z niewyjaśnionych przyczyn nadal trzymam się z boku.

— Nie wierzę. Dziewczyno, to tylko rozmowa. Nie zje cię. W najgorszym wypadku powie, że nie jesteś w jego typie, ale będziesz wtedy chociaż wiedziała na czym stoisz.

— I właśnie to mnie martwi. — Jej cichy szept doszedł do moich uszu, a kolejny monolog zaczął cisnąć mi się na język. Tym razem oszczędziłam jej jednak wysłuchiwania kolejnych słów zachęty, które i tak nigdy jej nie przekonują. Jej czekoladowe oczy zdawały się być zbyt zmartwione, a pokrywający je mat tylko mnie w tym utwierdził.

Wyprzedziłam ją o kilka kroków, po czym odwróciłam się z zawadiackim uśmiechem na ustach i zaczęłam iść tyłem, aby móc w pełni obserwować jej reakcję.

New York, concrete jungle where dreams are made of. There's nothin' you can't do. Now you're in New York. These streets will make you feel brand new. Big lights will inspire you. Let's hear it for New York, New York, New York.

Może nie mam talentu wokalnego, ale mam odwagę, aby realizować każdy, nawet najgłupszy pomysł, który zawita do mojej główki. Parsknięcia śmiechem dziewczyny są idealną rekompensatą za niesmaczne spojrzenia niektórych przechodniów, którzy zapewne nabawili się bólu głowy na moją próbę śpiewu. Nigdy nie żałuję swoich działań, gdy choć na ustach jednej osoby zawita szczery uśmiech. Emma jest moim promyczkiem, któremu czasem muszę pomóc zabłysnąć.

— Dobra, dobra. No już, wystarczy. — Uspokajała mnie gestem ręki, będąc rozbawiona całą sytuacją. W końcu nie co dziennie ma okazja oglądać darmowy koncert na środku ulicy i to jeszcze z pierwszego rzędu.

Przyłożyłam do ust kubek z ostudzonym już napojem, ale chyba to właśnie w takiej temperaturze najbardziej odpowiada mi jego smak. Odwróciłam się powoli, chcąc przejść resztę drogi, jak każdy inny normalny człowiek, czyli przodem do kierunku, w którym zmierzam. 

— Cholera! 

Z moich ust samoczynnie wypłynęła wiązanka barwnych przekleństw, gdy zawartość papierowego kubka z impetem zalała moje ubrania. Czy ten dzień może być jeszcze gorszy?!

Dopiero po kilku sekundach wybudziłam się z lekkiego szoku i doszło do mnie, co tak właściwie się stało. Podniosłam powoli wzrok z nad swojej poplamionej koszulki, natrafiając na kruczo czarny garnitur, który również ucierpiał przez moją nieuwagę. Moje zachowanie momentalnie się zmieniło, a gniew zdawał się wyparować z mojego ciała z prędkością światła. Zastąpiło go od razu zawstydzenie i wyrzuty sumienia.

— O mój boże. Tak mi przykro. Bardzo Pana przepraszam. Mam tu gdzieś... — Z rosnącą gulą w gardle zaczęłam w całym tym chaosie przeszukiwać zawartość swojej torebki, próbując odnaleźć w tym bałaganie paczkę chusteczek.

— Lepiej uważaj jak chodzisz! — Mężczyzna skierował w moja stronę kilka słów nim zdążyłam odnaleźć cokolwiek, aby choć trochę pomóc mu zmyć mleczną ciecz z koszuli.

Zmarszczyłam brwi, zadzierając nieznacznie głowę, aby spojrzeć na jego twarz. Nie za bardzo odpowiada mi ton, jakim się do mnie zwraca pomimo, że jestem wina całemu temu wypadkowi. Ludziom czasem naprawdę brak ogłady.

Gdy otwierałam już usta, by skomentować postawę czarnowłosego, mężczyzna odwrócił wzrok w stronę umięśnionego blondyna, którego dopiero teraz zauważyłam. Jego znajomy, jak wnioskuję, wygląda nieco normalniej. Dłuższe włosy związane w kucyka z tyłu głowy, ciemna kurtka i najzwyklejsze jeansy nie przyciągają nad wyraz uwagi. Natomiast moja nieszczęsna ofiara nie jest kimś koło kogo można by przejść choćby bez jednego spojrzenia. Mężczyzna rzuca aurę cynizmu, ale i żalu. Nie trudno zgadnąć, że lubuje się w czerni i ma wysokie mniemanie o sobie.

— Dalej uważasz, że Midgarczycy są nam równi? Nawet Trex nie był takim łamagą. — Rzucił z kpiną.

Dawno nie słyszałam tego określenia. W zasadzie nie mam się czemu dziwić, ponieważ od ładnych paru lat żyje zwyczajnym życiem. Momentami może, aż nazbyt zwyczajnym. Nie tęsknie za dawną sobą oraz niczym innym, co wiązało się z moją przeszłością. Było, minęło. Trzeba iść naprzód, ale to właśnie takie momenty mi to uniemożliwiają. Wywołują we mnie swego rodzaju niepokój i skłaniają do pochopnych decyzji.

— Tak bardzo Pana przepraszam. Naprawdę nie wiem, jak do tego doszło. — Zaczęłam lamentować nad całym zajściem, po raz kolejny przepraszając mężczyznę z tą różnicą, że mniej szczerze. 

Czarnowłosy zwrócił na mnie spojrzenie zimnych tęczówek, mierząc mnie srogo wzrokiem. Gdyby spojrzeniem można było zabić, byłabym zapewne martwa. Góruje nade mną wzrostem i rozbuchanym ego. Nie trudno zgadnąć, że oczekuje poklasku i ukłonów, ale sądzę, że mało kogo w ogóle to obchodzi.

— Co z ciebie za oferma. — Wycedził przez zęby ze szczerym jadem, rzucając w moją stronę piorunujące spojrzenie.

Muszę przyznać, że dawno nie byłam tak wściekła. Nie jestem święta – choć może powinnam, i nie oczekuję tego od innych. Nie mniej nienawidzę jednej rzeczy w ludzkich istotach. Braku szacunku. To właśnie takie niuanse prowadzą do zatargów, aż w końcu do katastrof i apokalipsy.

Może sprawiam wrażenie spokojnej i niewinnej studentki z infantylnymi zapędami. W końcu różowe włosy mówią same za siebie. Ale pozory lubią mylić, czyż nie?

Lekko kpiący uśmiech wpłynął na moje usta, zwiastując pomysł rodzący się w mojej głowie. Podeszłam do mężczyzny, zmniejszając odległość między nami do minimum. Stanęłam delikatnie na palcach, pochylając się nad jego uchem, po czym z pełną powagą szepnęłam.

— Skarbie, jestem boginią.

Odchyliłam się, aby móc spojrzeć w lekko zdezorientowane tęczówki czarnowłosego. Nie widziałam siebie, ale byłam w stanie opisać każdy, nawet najmniejszy szczegół swojego wyglądu. W końcu nie zmieniłam się, aż tak bardzo przez te lata.

Po dosłownie kilku sekundach, podczas których mężczyzna szukał nie wiadomo czego w moich oczach, dałam mu szansę na zobaczenie prawdy. Przez moje zielone tęczówki przeszedł pobłysk złotych promieni, który niegdyś był ze mną zawsze. Czułam przyjemny dreszcz w ciele na fale energii, z której od tak dawna nie korzystałam. Zapomniałam ile radości sprawia używania magii. Ostatni raz skierowałam w stronę nieznajomego uśmiech bijący nieskrywana pewnością siebie, po czym wycofałam się z zamiarem odejścia.

Uniemożliwiła mi to jednak dłoń mężczyzny, owinięta z niemałą siłą wokół mojego nadgarstka. Automatycznie obrzuciłam go niezrozumiałym spojrzeniem, licząc na jakieś wyjaśnienia. 

— Powtórz. — Powiedział z zacieśniając uścisk na mojej ręce. Wydawał się zły, ale w jego głosie można było usłyszeć cień zawahania i zwątpienia. 

Wiedziałam czego oczekuje, ale nie moja w tym rola, aby dawać mu wszystko na tacy. Skoro ludzkie życie opiera się w 90% na wierzę w nieznane, niezbadane, niemożliwe, to niech sam dojdzie do tego co widział. Może uznać to za trik, przewidzenie lub kłamstwo, ale to już nie moja w tym głowa. Sam musi do tego dojść i zdecydować w co wierzy.

Nie zastanawiając się za wiele przybierałam piękny, skruszony uśmiech, przywołując swoje umiejętności aktorskie. 

— Bardzo mi przykro i jeszcze raz szczerze Pana przepraszam. — Z tymi słowami zakończyłam naszą pogawędkę, wymijając zwinnie mężczyznę. 

Nie oglądałam się za siebie. Nie miałam po co. Nie pierwszy raz zostawiłam kruchego człowieka samego ze swoimi myślami i jakoś nie czułam się przez to źle. 

Może nie powinnam. Może tak nie przystoi. Może to złe. 

Od dawna już nie zastanawiałam się nad granicami. Nie rozstrzygałam tego co dobre i złe. Ba! Utraciłam do tego prawo! Złamałam zasady. Święte prawa. Przekroczyłam granice i nigdy tego nie żałowałam. Doskonale wiedziałam, co mnie czeka i mimo, to podjęłam ryzyko. Czy było warto? Nie. Czy zrobiłabym to drugi raz? Zdecydowanie tak. Bo dzięki temu stałam się wolna. Wygnana, znienawidzona, ale wolna od kontroli innych. Nikt nie mówi mi już, jak mam żyć. Jestem swoją własną Panią i czuję się z tym wspaniale. 

Masochistka, co nie?

Niestety opinie innych również mnie nie ruszają, bo już dawno zrozumiałam, że tylko my sami może określać jacy mamy, możemy i powinniśmy być. A ja jestem aktualnie najwspanialszą wersją siebie.

— Maddie, wszystko okey? Ruszyłaś, jak burza, aż z trudem cię dogoniłam. — Kątem oka spojrzałam na Emmę, która dysząc zrównała zemną krok. Dziewczyna odgarnęła chaotycznym ruchem kilka kosmyków, które opadły jej na twarz, a następnie skierowała w moją stronę zagubiony wzrok. 

Zastanawiałam się, ile widziała i jak wiele rozumie. Jak ta cała sytuacja wyglądała z jej perspektywy oraz co sama myśli. Ostatecznie doszłam do wniosku, że jest to teraz mało istotne. Przez ten cały wypadek miałyśmy poślizg czasowy i dwie minuty, aby przejść kilka przecznic. Spóźnienie mamy jednak murowane.

Uśmiechnęłam się pokrzepiająco, kiwając jednocześnie głową, aby rozwiać wszystkie wątpliwości brunetki.

— Spokojnie, wszystko gra. Ale jeśli chcemy udawać, że choć trochę zależy nam na wykładach Clarke'a, to musimy przyśpieszyć i liczyć na boskie wsparcie.

— Okey, okey. — Dziewczyna przytaknęła pośpiesznie, rozmyślając nad czym gorączkowo. W końcu to chodzący zegarek, który nie znosi się spóźniać, więc łatwo mogłam się domyślić o co chodzi. — Myślisz, że jeśli skręcimy w Strasten, to dojdziemy szybciej? A może lepiej Lincolna? Albo Crowned? Nie. Tamtędy nadrobimy trasę. Najlepiej, jak pójdziemy...

Nie dane mi było usłyszeć dalszej części monologu Em na temat najkrótszej drogi na uczelnie, ponieważ niespodziewanie wpadłam w dziurę, a przestrzeń wypełniła całkowicie czerń. Pustka i wszechobecna ciemność wywołały gęsią skórkę na moim ciele, a plecy oblały zimne poty. W nicości słychać było jedynie mój krzyk, który samoistnie wydobywał się z moich ust. Dziwnym stwierdzeniem byłoby, że dźwięk odbijał się tworząc echo, bo nie miał od czego się odbić. Mimo to, zjawisko akustyczne istniało, a ja byłam zbyt mocno zdezorientowana, aby to roztrząsać. 

Mijały kolejne minuty, a ja w dalszym ciągu spadałam po prostu w dół, nie widząc kresu. Moje gardło zaczynało odczuwać skutki długotrwałego wysiłku, a wypływające z oczu łzy nie były w stanie nawet spłynąć gładko po policzkach, ponieważ natychmiastowo po wydostaniu się spod przymkniętych powiek zostawały porwane przez pęd powietrza. Czułam się, jak w jakiejś chorej symulacji. Nie miałam pojęcia co się dzieje, ale w żadnym stopniu mi się to nie podobało. 

Niech to się już skończy. 

Zrozumiałam wtedy, jak wielkim darem jest ziemia pod stopami. Nie pogardziłabym również kilkoma, jasnymi promieniami słońca.

Strach coraz bardziej we mnie narastał. Nie byłam w stanie myśleć trzeźwo, aby przeanalizować całą sytuację. Jak do cholery do tego doszło? Nowy York. Ulica. Emma. Rozmowa. Przepaść. Pustka. Ciemność. Samotność. Komu ja znowu podpadłam?! To chyba najgorsza z możliwych tortur. Mrok zdawał się nie mieć końca, a moja przerażona dusza, zastanawiała się nad opuszczeniem ciała. Ale w końcu muszę chyba upaść, co nie? Nie mogę przecież spadać w nieskończoność.

Po kolejnych minutach, gdy mój głos już nie istniał, dostrzegłam w końcu obłok światła. Tam w dole. Nieubłaganie zbliżałam się do jasnego okręgu, mrużąc oczy na nagłą jasnością. Strzegłam zarys sylwetki, a do moich uszu doszły głosy. Zdążyłam wyłapać jedynie kilka pojedynczych słów, a raczej przekleństw, gdy niespodziewanie upadłam, czując odrętwiający ból kończyn. Z moich ust wydobył się gardłowy jęk, choć i przy nim moje gardło krwawiło.

Stoczyłam się powoli z człowieka, na którego nieumyślnie upadłam, odczuwając chłód na zetknięcie z zimną posadzką. Leżałam na wznak, ukrywając twarz w dłoniach, próbując unormować oddech. Zacisnęłam mocno powieki i szczękę, aby jak najszybciej ocknąć się z letargu. To było najgorsze trzydzieści minut mojego życia.

— Jesteście popieprzeni. — Mruknęłam pod nosem, nie będąc w pełni pewna kogo w ogóle mam na myśli. Przetarłam dłońmi twarz, po czym przechyliłam głowę w bok, aby móc w końcu ustalić w co tym razem się wpakowałam. 

Zmarszczyłam brwi dostrzegając dwóch mężczyzn, którzy również mi się przypatrywali. Blondyn, którego już gdzieś widziałam, trzymał w dłoni parasol, choć nie przypominam sobie, żeby padało. Natomiast jego towarzysz miał chyba jakieś problemy natury psychicznej. Niebieski strój, przestarzały pasek, żółte gumowe rękawice, obsceniczna czerwona peleryna i jakiś dziwaczny wisior. Co on się w Gandalfa bawi?

— Na żarty Wam się zebrało? — Spytałam z zauważalnym wyrzutem, choć nie miałam tego w planach. Podniosłam się niezgrabnie z posadzki, pojękując przy każdym ruchu. Przydałaby mi się ewidentnie sesja u kręgarza.

Pokręciłam głową na boki, powodując tym samym charakterystyczne strzelenie kości w karku. Na marginesie uwielbiam ten dźwięk. Uchyliłam ociężałe powieki dopiero teraz zdając sobie sprawę z obecności jeszcze jednej osoby. Powoli przeskanowałam sylwetkę, ubraną cało na czarno, natrafiając w końcu na zdziwioną twarz jej właściciela.

— Ty. — Mruknięcie samoistnie wymknęło się z moich ust. W życiu nie ma chyba miejsca na przypadki. 

Odeszłam kilka kroków w lewo, zaczynając dreptać nerwowo w tam i z powrotem. Po kilku sekundach, w trakcie których nijak się uspokoiłam, zatrzymałam się, aby skonfrontować moją wciekłość z ich wyjaśnieniami. Zacisnęłam palce u nasady nosa, mrużąc przy tym oczy i głęboko oddychając. Po prostu komedia. Dlaczego ja zawsze mam takiego pecha?

— Cholera, wiedziałam, że coś z tobą nie tak. Zwykli ludzie nie używają kanonicznych nazw planet. — Powiedziałam na jednym wdechu, nawiązując do fragmentu rozmowy pomiędzy blondynem a czarnowłosym, który przypadkowo usłyszałam. 

Bez emocji wpatrywałam się w zdecydowanie zbyt czystą posadzkę, nie chcąc na wszelki wypadek jeszcze bardziej się pogrążać. Najlepiej będzie, jak zaczekam, aż ta porąbana sytuacja sama się wyjaśni.

— Nie spuszczaj go ze smyczy. — Mężczyzna przebrany za czarodzieja zdawał się nie przejmować naszym nagłym pojawienie. Jakby gdyby nic kontynuował rozmowę z blondynem, który jako jedyny wydawał się być w temacie.

— A... ta dziecina?

Dobra, cofam to. Jednak nie wie, co się dzieje podobnie jak my. Poza tym nazwał mnie dzieciną. Dzieciną! Czy ja wyglądam na jakąś smarkulę?! Czy dorosła kobieta nie może mieć różowych włosów i kolorowych ubrań? 

— Dziecina?! Chcesz zobaczyć tą dziecinę w akcji?! — Powiedział przez zaciśnięte zęby, ciskając gromami z oczu w umięśnionego mężczyznę, który na dobrą sprawę był dwa razy większy odemnie.

— Masz... — Podnosił rękę, wskazując na swój policzek. Zmarszczyłam brwi, nie rozumiejąc o co mu chodzi. W co on pogrywa? — Masz tu coś.

Dotknęłam opuszkami palców swojego policzka, patrząc na niego w dalszym ciągu, jak na idiotę. Doznałam jednak olśnienia, gdy wyczułam lekko szorstką, popękaną powierzchnie. W tamtym momencie naprawdę miałam ochotę uderzyć głową o ścianę. 

Studentka poważnego kierunku, a na jej rękach widnieje masa wodnych tatuaży. Ponadto na policzku posiada resztki jednorożca, który musi wyglądać tragicznie po swoich przejściach z izotekiem. Wiecie, co? Nie było tematu. Jednak wyglądam jak dziecko.

Odwróciłam się do wszystkich plecami, próbując natarczywie zetrzeć malunek z twarzy. Rękaw kurtki nie okazał się jednak być w tym pomocny. To cholerstwo nie zmyło się przy użyciu specjalnych kosmetyków, a ma zejść od tak, gdy potrę je ręką?! Moje życie to porażka. Na domiar złego piecze mnie pół twarzy.

— Pomoże Wam. Jej miejsce nie jest na ziemi. 

Parsknęłam szyderczym śmiechem, przecierając ostatni raz zmaltretowany policzek. Założę się, że zafundowałam sobie niezłe podrażnienie cery.

— Jakbym była tu z własnej woli. — Mruknęłam pod nosem.

— Tak, oczywiście. Serdecznie dziękuję za pomoc. — Blondyn podał rękę podejrzanemu czarodziejowi, kompletnie ignorując obecność naszej dwójki. 

— Powodzenia. 

Chyba więcej się niczego nie dowiem. W zasadzie wiem tyle samo, ile na początku, czyli nic. Świetna kalkulacja. Swoją drogą ciekawe, czy mogłabym oskarżyć ich o porwanie. W gruncie rzeczy przetransportowali mnie tu wbrew mojej woli, a sposób w jaki to zrobili można zawsze pominąć. Śmiertelnicy nie są raczej gotowi na takie easter eggi. Ale wracając. To chyba właściwy moment, aby dorzucić swoje trzy grosze.

— Nie wiem kim jesteś, ani w czym mam im niby pomóc, ale nie wchodzę w to. — Skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej, prostując dostojnie swoją sylwetkę. Może i mój wygląd jest komiczny, ale gwarantuje, że nadrabiam osobowością. W takich momentach odnajduję w sobie pewność siebie, która w moim przypadku często bywa porównywana do pychy. Cóż, nie jestem skromna. Nie tego mnie uczono.

Nie otrzymałam żadnej odpowiedzi, a stojący po mojej prawej mężczyzna ubrany w czarny garnitur przypomniał sobie nagle kwestie Gandalfa sprzed kilku minut, co ewidentnie podwyższyło jego ciśnienie. Ma facet zapłon, nie ma co.

— Smyczy? — Spytał kpiąco, po czym znienacka wyjął dwa sztylety. Bardzo ostre sztylety.

— Wowowo... Spokojnie. — Odskoczyłam jeszcze bardziej na bok, nie chcą zostać przypadkową ofiarą ich potencjalnej walki. Nie jarają mnie takie rzeczy. 

Moje słowa ponownie zostały zignorowane przez wszystkich zebranych. Nasza uwaga skupiła się całkowicie na czarnowłosym, który chyba nie należy do w pełni zdrowych osób. Kto o zdrowych zmysłach nosi przy sobie noże? I to tej wielkości!

— Loki. — Blondyn uniósł uspokajająco dłoń, ale również został całkowicie olany. Muszę przyznać, że nasza komunikacja wygląda kwitnąco. 

— Masz się za wielkiego czarownika? Nie takie czary widziałem, ty żałosny... 

Czarnowłosy zbliżał się niepokojąco szybko do czarodzieja z szczerym mordem w oczach, ale mężczyzna zdawał się tym nie przejmować. Uniósł dłoń, machając ją w naszym kierunku, przez co okrągły portal, którego swoją drogą wcześniej nie zauważyłam, pochłonął naszą trójkę. Usłyszałam jeszcze krótkie słowa pożegnania z jego ust, gdy czując nagle pod stopami miękką trawę starałam się zachować równowagę. 

To się porobiło.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro