5. Znak Odyna?

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Przed tysiącem wieków nasz wszechświat pozostawał pyłem rozrzuconym w bezkresnej nicości. Chaos natomiast był jedynie energią zdolną do tworzenia materii, ale pozostającą poza kontrolą. Wtedy pojawili się pierwsi celestynie, a wraz z nimi narodziło się życie. 

— Pobudka! — gardłowy głos dobiegł do moich uszu z opóźnieniem. Czułam dotyk, oraz dostrzegałam jasność przez przymknięte powieki. Nic jednak nie było na tyle wyraźne, abym mogła się wzbudzić.

— Dajcie wiadro.

Przekręciłam na bok głowę, słysząc ponownie głos, który drażnił moje zmysły. Słowa, które wypowiadał były proste, stanowcze i krótkie, ale w mojej głowie nie potrafiłam przypisać im żadnego sensu. Trwałam w półśnie, świadoma, ale jednak nie wystarczająco, aby móc zareagować.

Krzyknęłam, łapiąc łapczywie oddechy. Rozszerzyłam oczy, czując dreszcz na ogarniające mnie zimno. Moje serce biło z zadziwiającą prędkością, a płuca nie wyrabiały z dostawami tlenu. Odgarnęłam oklapłe włosy z twarzy, chcąc ujrzeć coś więcej niż tylko skapujące z nich stróżki wody.

— No nareszcie. Śpiąca królewna się obudziła — zmarszczyłam brwi, słysząc obok siebie nieprzyjemny, kpiący śmiech. To co jednak zobaczyłam, a raczej kogo, uderzyło we mnie dużo mocniej niż wiadro lodowatej wody. 

— Zajmijcie się nią. Musi jakoś wyglądać, jeśli szef ma ją zaakceptować — wyartykułował, a trzy drobne różowe istoty zaczęły układać moje włosy i przyozdabiać je delikatnymi pąkami jeszcze nierozkwitłych kwiatów.

Następnie przebrały mnie w delikatną, zwiewną sukienkę w odcieniu błękitu, a na szyi zapięły gruby, złoty pas, który przypominał obroże. Nie przerwałam im jednak. Nie protestowałam, gdy przeplatały mój pas łańcuchem, a na twarzy malowały runy. Siedziałam spokojnie i pozwalałam im na wszystko, bo w rzeczywistości byłam daleko.

Te rogi, a raczej róg. Ubite kopyto i jedna dłoń. Znamię w kształcie płomieni na policzku i pomarszczona przez czas skóra, oraz tęczówki w odcieniu najczystszej z bieli, które przerażały każdego kto w nie spoglądał.

Ogar.

— Chcesz? — odwróciłam mechanicznie głowę w stronę nieśmiałego głosu. Dziewczyna trzymała w dłoniach złote bransolety, który przypominały bardziej kajdany niż biżuterie. Pokręciłam przecząco głową, na co zgodziła się i wycofała w ciszy. 

W końcu zostałam sama w pomieszczeniu, na które dopiero co zwróciłam uwagę. Przypominało piękną komnatę, choć brakowało w nim łoża. Zamiast tego znajdowała się w nim masa metalowych, lekko przyrdzewiałych krzeseł podobnych do tego, na którym siedziałam. 

Postanowiłam podnieść się z siadu, choć okazało się to trudniejsze niż sądziłam, przez co byłam zmuszona podeprzeć się o pod łokietniki, aby zachować pion. Po krótkiej chwili, gdy zawroty głowy ustały, zdecydowałam się podejść do ogromnego okna, które zajmowało w całości jedną ze ścian.

Rozchyliłam usta, dostrzegając rozprzestrzeniający się przez nie widok. Miasto, które miałam dosłownie u stóp było ogromne, a życie zdawało się w nim ani na moment nie zatrzymywać. Statki pędziły pozostawiając za sobą smugi powietrza, tłumy małych mrówek tłoczyły się w wąskich uliczkach, a budynki pięły się ponad moje wyobrażenia. Ciężko było ocenić, jak wysoko mogłam się znajdować, ale byłam pewna, że skok z tej wysokości skończyłby się natychmiastową śmiercią.

— Nie jest tak źle, jeśli się nie stawiasz — gładki głos rozniósł się nagle po komnacie. Nie odwróciłam się jednak. Mój wzrok pozostał wbity w widok za oknem, a sylwetka wyprostowana. Przerabiałam to wiele razy, choć za każdym razem okoliczności były inne.

— Całe życie słyszę podobne kwestię, a jednak ciągle coś się psuje — odpowiedziałam pewnie, chcąc tym samym pokazać, że nie jestem pierwszą lepszą głupią, która pozwoliła się tak po prostu złapać.

Może i nie popisałam się, gdy nieudolnie próbowałam ratować Thora, ale nie zmieniało to faktu, że nadal pozostawałam sobą.

— Widzisz dziecko, to nie jest Asgard. Tu panują nieco inne zasady — głos mężczyzny ponownie odbił się od ścian, ale nie wydawał się on wrogi. Był raczej przepełniony przestrogą.

— Skąd pomysł, że pochodzę z Asgardu — odparłam z wyczuwalnym rozbawieniem, które w zaistniałej sytuacji było zdecydowanie nie na miejscu. Bo nieważne jak bardzo bym się starała, i tak byłam na przegranej pozycji.

Mój rozmówca miał rację. Byłam na ich terytorium. Na ziemi, której tradycji nie znałam, nie mówiąc już o panującym na niej prawie. Byłam obcą w tłumie tubylców, którzy nigdy nie stanęliby po mojej stronie. Wiedziałam to, bo ja nie stanęłabym po ich.

— Twoje ramię — przypuszczałam, że mówiąc to wskazał na moją rękę, na którą ja również w niezrozumieniu spojrzałam. — Jest na nim znak Odyna — zauważył z pełną powagą, jakby nie była to jego pierwsza tego typu rozmowa.

Przekręciłam głowę w prawo, spuszczając wzrok na ramię okryte błękitną tkaniną. Miałam świadomość, że po spotkaniu z ojcem Thora wiele się zmieniło, ale znamię wydawało się być już przesadą.

— Walczyłaś dla niego. Byłaś jednym z dowódców — dodał po chwili, a ja miałam szczerą ochotę parsknąć śmiechem.

Nic nie wiedział. Nie rozumiał. Stosował durne triki psychologiczne i zapewne doskonale władał umiejętnością manipulacji, ale pozostawał nadal w sferze domysłów.

— Znak Odyna? — powróciłam wzrokiem do miasta, którego odór zdawał się unosić nawet na tej wysokości. — Nie jestem zwierzęciem, które można tak po prostu oznaczyć.

Po moich słowach zapadła cisza. Czułam, że to dopiero początek, ale wolałam na razie ograniczyć się do krótkich wymian zdań. Czekała mnie jeszcze podróż, w którą nie mogłam wyruszyć bez dwóch upierdliwych braci, a póki co nie wiedziałam nawet gdzie ich szukać.

— Poza tym nigdy nie walczyłam dla Odyna — dodałam beznamiętnie.

Nie było to kłamstwo, gdyż nigdy nie pozwoliłabym sobie na walkę dla kogoś. Miałam swoje ambicję i nie zaliczały się do nich pokłony władcą, czy też zależność od nich. Walczyłam za siebie i świat, w który wierzyłam.

— Wiem — stwierdził otwarcie, choć chwilę temu sugerował inaczej, a ja mogłam przysiądź, że się przy tym uśmiechnął. — Jesteś słońcem Chiaroscuro, pierwszym i najjaśniejszym.

I to właśnie te słowa przekonały mnie, że nie rozmawiałam z wrogiem. Bo wróg nigdy nie nazwałby mnie słońcem, a księżycem, który topi w swym mroku duszę. Nie potrafiłam określić kim jest ów mężczyzna, bo jego głos, choć był miękki, nie był mi znany.

Postanowiłam się odwrócić, zerknąć delikatnie przez ramię, ale jednocześnie pragnęłam pozostać w bezruchu, odwrócona do świata plecami, bo wciąż miałam nadzieję, że dzięki temu problemy mnie nie dosięgną. Ale była to zgubna myśl.

Spuściłam wzrok nieco niżej niż miałam w zwyczaju, przez co zdziwienie momentalnie zagościło na mojej twarzy. Był niski, i to bardzo. Kędzierzawa bródka współgrała z zaczesanymi do tyłu włosami i ciemnymi tęczówkami, obok których pojawiły się delikatne zmarszczki, gdy mężczyzna uśmiechnął się ciepło w moją stronę.

— Możesz mówić mi Pan — skinął taktownie głową podając swoje imię.

— Jesteś... kozą — spostrzegłam, nie zważając w tamtym momencie na fakt, że mogło to być niegrzeczne.

— W zasadzie to baranem, ale każdy może się pomylić — poprawił mnie, uśmiechając się przy tym przyjaźnie, co było miłą odmianą.

Zamknęłam swoje lekko rozchylone z zaskoczenia usta, przywołując się tym samym do porządku. Może i byłam w niewoli, ale maniery należało zachować.

— A teraz chodź za mną. Mamy wiele do omówienia.

Mężczyzna odwrócił się w stronę wyjścia z komnaty, a ja mogłam przysiądź, że zanim to zrobił w jego oczach pojawiły się małe płomyki. I choć może naiwnym z mojej strony było sądzić, że dostrzegłam w jego oczach radość i podekscytowanie, to z całego serca pragnęłam w to wierzyć.

Nadzieja to otchłań, w której się zatracamy, pragnąc odnaleźć cel.

Ale czy lekkomyślnym byłoby wierzyć, że na końcu obranej przez nas drogi czeka wyśniony sen?

***

Granica między przeszłością a teraźniejszością z każdą mijającą minutą coraz bardziej się zacierała, ale upragniona przyszłość nie chciała wciąż nadejść.

— Mówisz, że znasz mojego ojca, ale co tak właściwie to zmienia?

Przez ostatnie godziny wysłuchiwałam cierpliwie opowieści Pana, chcąc wynieść z nich jakieś korzyści. Okazało się jednak, że były one jedynie historiami gadatliwego barana, który rzadko miewał gości. Nawet fragment o mojej rodzinie nie zaciekawił mnie jakoś szczególnie, bo zdążyłam nauczyć się, że ludzie widzą w tobie, to co chcą zobaczyć.

Jeśli Pan poważał mojego ojca lub się go bał, naturalnym było, że o nim wspomni. W rzeczywistości jednak nie potrafiłam rozpoznać jego zamiarów. Nie wiedziałam, czy korzyścią dla niego byłoby zamienienie ze mną kilku słów, czy też oddanie mojego ciała wyższym rangą.

— Nie wiele, jeśli jesteś jego przeciwieństwem. Ale jeśli stoi przede mną jego młodsza kopia, to zmienia wszystko — odparł lakonicznie, mieszając srebrną łyżeczką herbatę, którą następnie odłożył i upił zgrabny łyk z porcelanowej filiżanki. 

Nie wiedziałam czego szukał. Czy pragnął we mnie widzieć dawnego znajomego, czy też zupełnie inną osobę. Podejrzewałam, że tylko jedna z opcji jest dla niego opłacalna i to jaką etykietkę mi doklei zadecyduje o wszystkim. Póki co jednak, moja frustracja narastała, a emocje zaczęły przejmować kontrolę. 

- Słuchaj, bardzo miło się tutaj z Tobą siedzi i rozmawia, ale nie mam na to czasu. Moi... - zacięłam się na myśl o Thorze i Lokim, nie wiedząc jakie słowo idealnie podsumowałoby naszą relację. Przyjaciele? Nie. Za dużo powiedziane.
Towarzysze? Ehem... Na starcie ich zgubiłam. Współpracownicy? Nie. To nadal nie to.

— Czekają na mnie - dokończyłam, nie bawiąc się w zbędne etykietki. — Zatem jeśli chcesz, żebym została, powiedź wprost czego ode mnie oczekujesz — zagrałam tak jakbym to ja miała kontrolę.

— Słyszałaś o multiwersum? — zmarszczyłam brwi na pytanie, które całkowicie zbiło mnie z tropu.

— Multiwersum? I co jeszcze, krasnale ogrodowe? — zakpiłam, nie wierząc, że nasza rozmowa zaczęła zbaczać na tak absurdalne tematy.

Patrzyłam jak swobodnie wpatruje się w morski krajobraz wyświetlany na jednej ze ścian, nie potrafiąc zrozumieć swoje roli w jego planie. Bo zapewne miał jakiś. Jakiś plan.

— Krasnale ogrodowe to może nie do końca nasz świat, ale kto wie — zaśmiał się dźwięcznie, obracając moją złość w żart. — Wszechświat to doprawdy ciekawe miejsce, a my będąc jego częścią nie pojmujemy nawet w niewielkim procencie jego mocy.

— Bawisz się w filozofa? — rzuciłam ze szczerym znużeniem. — Wierz, albo i nie, ale nie obchodzą mnie sprawy wszechświata. To bagno, z którego nie ma drogi powrotnej. Nie wpakujesz mnie w to. Mam ważniejsze sprawy na głowie.

— A jeśli powiem, że to wszystko jest powiązane? Freya nie da się łatwo przekonać do współpracy, a twój ojciec nie puści w zapomnienie twoich czynów. Nadal nie zechcesz mnie wysłuchać?

Na nowo poczułam, że odebrano mi kontrolę. Nie wiedziałam w zasadzie niczego, a przede mną stał właśnie człowiek, który mógł dać mi gotowy plan. Pytanie brzmiało jednak na ile było to realne, a na ile pozorne.

— Załóżmy, że Ci zaufam. Jaką mam gwarancję, że mówisz prawdę i że mi pomożesz? — zapytałam dla zasady, bo odpowiedź sama cisnęła się na język.

Nigdy nie masz gwarancji. 

Gwarancja jest wiarą w innych i zaufaniem, którego trzeba się nauczyć. Proces ten twa długimi latami, ale wystarczy jeden krótki moment, aby przekreślić wieloletnią pracę.

Ja wierzyłam w siebie. Ufałam swoim osadą i doświadczeniu. Odzwyczaiłam się od polegania na innych w bardziej istotnych kwestiach niż zakupienie kawy. Czułam się bezpiecznie, gdy moje życie było w moich rękach, ale nadszedł chyba czas, aby to zmienić.

— Chcę ci pomóc nie ze względu na ciebie czy twojego ojca. Chcę ci pomóc ze względu na przyszłość, której częścią musisz być. Nie bez powodu to akurat twoje narodziny rozświetliły Azrę — spojrzał na mnie z mocą, jakby na własne oczy obserwował świt wzgardzonego słońca. Miał w sobie coś co skłaniało do przemyśleń. Był przekonujący i pewny swoich słów. Widać było, że lata życiowego doświadczenia zaowocowały, a rola doradcy nie była mu obca.

— Azra świeciła na długo przed moimi narodzinami. To w jej blasku zrodziło się pierwsze życie na Chiaroscuro — odparłam z równie dużym przekonaniem.

Pan uśmiechnął się przyjaźnie. Dzieliła nas jedynie szerokość stolika, ale odczuwałam przyciąganie z zupełnie innego kierunku. Spojrzałam na prawo, gdzie znajdował się ogromny regał, choć jego biblioteczne zbiory były znacząco wybrakowane. Na pięciu półkach było zaledwie kilka książek, a stan ich grubych okładek sugerował, że leżały tam już długo. Jedna przykuła szczególnie moją uwagę. Nie różniła się niczym od pozostałych, ale miałam wrażenie, że chce do mnie przemówić. Dosłownie.

Im dłużej o niej myślałam tym bardziej chłonęłam jej energię. Moja podświadomość zaczynała płatać mi figle, a w głowie zdawałam się słyszeć głos.

Odpowiedź jest w zasięgu ręki.

Szept był sugestią kolejnego ruchu, którego się bałam i nie byłam pewna. Podpuszczał mnie i jednocześnie zachęcał do zabrania z półki grubej księgi, której kartki zapewne kruszyły się w rękach.

— Twój lud postrzega wszechświat inaczej — zaczął na nowo, przez co powróciłam do niego wzrokiem. W pamięci zapisałam jednak, że muszę później zdobyć tę księgę. Bo odpowiedź miałam w zasięgu ręki. — Wasza perspektywa jest wyjątkowa, a życie niezwykłe.

— Co w nim takiego niezwykłego? — spytałam, gdyż podobne banały nie były dla mnie czymś nowym. Jednakże mnogość istniejących interpretacji bywała inspirująca.

— To że jest wasze — stwierdził natychmiast, podkreślając szczególnie ostatnie słowo. I choć chciałam się nad tym zastanowić, nie dał mi wystarczająco czasu. — Jako jedyni znacie istotę światła i ciemności, bo żyjecie na pograniczu.

— Światłocień — zduszony szept wydostał się z moich ust, na co mężczyzna skinął niepozornie głową.

— Nieistotne ilu było przed tobą...

— Wręcz przeciwnie — wtrąciłam niemal mechanicznie. — Jestem piątym dzieckiem mej matki i siódmym mego ojca. Starsi są silniejsi ode mnie — wyjaśniłam, co wydawało mi się wystarczające. Pan jednak nadal wpatrywał się we mnie jakby chciał, abym mówiła dalej. Zatem mówiłam.

— Każde kolejne dziecko otrzymywało część mocy tego, za którego przyjaciela się podajesz — westchnęłam, czując się jak dziecko recytujące wykute na pamięć strony ksiąg historii. Rozmasowałam nasadę nosa, po czym spojrzałam twardo w ciemne tęczówki mojego rozmówcy. — Haczyk jednak polega na tym, że były to coraz mniejsze porcję.

Mój ojciec był potworem. Podobnie jak matka i większość rodzeństwa. Problem tkwił natomiast w tym, że ja również nim byłam.

— Talenty można w prawdzie doskonalić, widzę zwiększać, a sprawność nabywać. Nigdy jednak nie zmienimy naszej natury. Ona zawsze będzie mieć taką samą wagę.

— Mylisz się Maddison. Nie uciekniesz od tego kim jesteś.

Patrzyłam w jego oczy próbując usilnie doszukać się czegoś czego w nich nie było. Dostrzegłam jednak mrok, które się obawiałam. Pan może i nie był jednym ze znanych mi negatywnych charakterów historii, które opowiadano dzieciom przed snem, aby zaszczepić w nich strach, ale nie był też tym odganiającym koszmary.

A moje lęki powoli zaczynały się nawarstwiać. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro