Rozdział 21

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Alan był gotowy wejść do środka niczym burza i zniszczyć wszystko co stanie mu na przeszkodzie. Chciał odzyskać swoją ukochaną. Już miał wyważyć drzwi, ale usłyszał za sobą:

- Jak się masz, Alan?- mężczyzna szybko odwrócił się na te słowa i popatrzył na swojego dawnego przyjaciela.

- Gdzie jest Ivy?! Co jej zrobiłeś?!

- Na razie nic...- uśmiechnął się wrogo.

Alan nie miał czasu na rozmowę i bez ostrzeżenia wtargnął do środka.

Szybko wyczuł zapach Ivy, już wiedział gdzie iść, więc czym prędzej pognał w tamtą stronę. Jednak ktoś chwycił go za ramię.

- I po co jej to robisz Alan?- spytał jego "kolega" z politowaniem.

- Co niby jej robię?- warknął.

- Ranisz ją...

- Ja?! A co ja takiego robię?!

- Ona jest tu szczęśliwa... Czuje się tu lepiej niż w tej twojej watasze!

- Skąd możesz to wiedzieć?!

- Powiedziała mi...

- Co?

- Powiedziała, że byłeś dla niej okropny. Źle ją traktowałeś i wyrzuciłeś z watahy. Już cię nie kocha.

Oczy Alana pociemniały. Znowu. Znowu to się stało. Znowu został odrzucony, ale nie wiedział, że to wszystko co powiedział mu wróg było kłamstwem.

~ Ale jak to... Ja... Myślałem...- skomlał żałośnie jego wilk.

- Słuchaj nie wiem skąd to wiesz, nie wiem też czy to prawda. Nawet jeśli tak, to zmuszę ją do miłości nawet siłą! Ale wiem jedno... I muszę się tego trzymać... Tobie nie można ufać.

Alan szybko biegł w stronę lochów. Z ostatniego pomieszczenia wydobywał się słodki, piękny głos, nucący jakąś piosenkę. Alan od razu cały się spiął, wiedział, że niedługo zobaczy Ivy. Wiedział też, że niełatwo będzie się stąd wydostać, więc obmyślał już plan ucieczki. Podbiegł szybko do ostatniej celi. Zobaczył w niej Ivy. Opierającą się o ścianę, która miała łzy w oczach i nuciła piosenkę. Wzdrygnęła się, gdy usłyszała czyjeś kroki. Momentalnie przestała wydawać jakiekolwiek dźwięki i stała w bezruchu.

- Ivy?- kiedy usłyszała jego głos jeszcze więcej łez spływało jej po mokrych już policzkach.- Skarbie...

Klucze były zawieszone na ścianie obok, ponieważ strażnik nie miał siły pilnować Omegi.

Alan szybko otworzył drzwi od celi i uwolnił dziewczynę. Ta na początku myślała, że to tylko piękny sen, który niegdy się nie spełni. A jednak...

Szarowłosy wpił się w jej usta i dopiero wtedy do Ivy dotarła rzeczywistość. Miała przy sobie mężczyznę, za którym tęskniła, przez którego płakała i w którym się zakochała.

- Alan...- wyszeptała, gdy oderwali się od siebie.- Co teraz?

- Mam plan...

- Jaki?

- Wezmę cię na ręce, powiem, że zemdlałaś, wyjdziemy i uciekniemy.

- Ale ty wiesz, że to nie ma sensu?

- Wiem, ale nie ma innego wyjścia... Trzeba spróbować...

Alan wziął Omegę na ręce i biegł w stronę wyjścia z domu watahy.

- Mark! Mark! Ivy zemdlała, trzeba szybko zabrać ją do szpitala!

- Co?!- zazdrosny już wróg chciał sam wziąć Ivy w swoje ramiona.- Dobra, jedź z nią! Ale szybko!

Alan nie sądził, że to się uda. Jak można nabrać się na coś takiego? Chciało mu się śmiać, z kim on się zadawał?

Kiedy był już na dworze wskoczył do auta i odjechał z piskiem opon "porywając" Ivy.

Nareszcie. Nareszcie miał ją przy sobie. I mógł ją oznaczyć.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro