Rozdział 23

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ivy niespokojnie wierciła się na krześle. Alan dzisiaj miał przywrócić ją do watahy. Jednak ona nie wiadomo dlaczego nie chciała tego. Bała się, że poddani tego nie zaakceptują i będzie musiała się ukryć i nigdy nie wrócić.

Nie stresowała się tylko dlatego. Dzisiaj mieli przyjechać rodzice Alana, żeby poznać Lunę stada. Omega wiedziała, że na pewno skrzywią się na jej widok, przecież jest Omegą. Luna powinna mieć dobrą rangę, powinna być silna, powinna mieć miłe wspomnienia i wspaniałą przeszłość. W przypadku Ivy zgadzało się tylko jedno. Była silna i uparta, co często przeszkadzało Alanowi.

~ A co jeśli jego rodzice myślą, że jesteście sparowani?- wypaliła nagle jej wilczyca.

- Nawet mnie nie strasz, a jeśli tak myślą, to są w wielkim błędzie.

~ Ale już niedługo!- piszczała podekscytowana.

- Cicho siedź.

Ivy jeszcze raz przeglądnęła się w lustrze. Miała na sobie długą, szaro-białą suknię do kostek, która w talii była przewiązana dużą kokardą. Długie, rozpuszczone, białe włosy dodawały urody Omedze. Suknia odsłaniała plecy i ramiona. Do tego dziewczyna ubrała szare szpilki i założyła białą, małą torebeczkę. Mogła by się jeszcze trochę poprzeglądać, gdyby nie to, że usłyszała za sobą trzask drewnianych drzwi.

- Seksownie.- warknął Alan i przyciągnął Ivy bliżej siebie. Szybko cmoknął ją w usta.

- Dzięki, ty za to wyglądasz przystojniej niż zwykle.- chciała się z nim podrażnić. Uważała, że Alan zawsze wygląda przystojnie... Cholernie.

- Nie pozwalaj sobie księżniczko...

- Ja po prostu mówię, że w szarym garniturze wyglądasz nieziemsko.- mrugnęła do niego.

- Ty zawsze wyglądasz pięknie,a  teraz chodź.- chwycił ją za rękę.

Wyszli razem na dużą salę. Każdy wilkołak ucichł, gdy zobaczył kogo prowadzi ich Alfa. Następnie Alan wszystko wytłumaczył, ogłosił również, że Ivy od teraz jest Luną stada i trzeba się jej słuchać. Kilka minut potem wyszedł z dziewczyną przed dom watahy i wsiadł do swojego czarnego, sportowego auta.

Kiedy Omega siedziała obok niego na czarnym fotelu odetchnęła z ulgą.

- Nie było tak źle.- zaśmiał się mężczyzna.

- Jak dla kogo...

Po około godzinie mężczyzna zatrzymał auto przed dużą, białą willą z ogromnym ogrodem.

- Jak tu pięknie.- wyszeptała dziewczyna i weszła do ogrodu.- Tyle tu kwiatów!

- W naszym ogrodzie też możemy zasadzić kwiaty, jeśli chcesz.- uśmiechnął się lekko.

Alan podszedł do drzwi i zadzwonił dzwonkiem. Otworzyła niska, starsza kobieta z szarymi włosami. Za nią stał wysoki, również starszy mężczyzna z czarnymi, krótkimi włosami.

- Alan! Synku!- zawołała kobieta i uściskała mężczyznę.- Zapomniałam ci powiedzieć, że dzisiaj zorganizowaliśmy małe przyjęcie z okazji twojego przyjazdu, jest tu cała nasza watah.

- No tak, zapomniałem, że nie tylko ja mam watahę i obowiązki na głowie.

- Wyglądasz jakoś inaczej. Jakoś ładniej i doroślej... Czyżby jakaś kobieta pojawiła się w twoim życiu? Tylko nie kolejna panienka na jedną noc!

- Nie, mamo. W ogrodzie pląta się gdzieś moja mate.

- MATE?!

- Nie krzycz tak, mamo, uspokój się... Tato daj jej szklankę wody.

Ivy stanęła obok swojego mate.

- Dzień dobry.- powiedziała uśmiechając się, choć tak na prawdę stres ściskał jej brzuch.

- Dzień dobry, jak masz na imię skarbie?

- Ivy.

- Piękne imię, wejdźcie.

Ojciec Alana zamknął za nimi drzwi. W środku było mnóstwo osób, ale i tak większość domu była pusta, ponieważ był taki ogromny.

W czwórkę zasiedli do stołu i dwie godziny rozmawiali, śmiali się, jedli, pili, czyli miło spędzali czas ze znajomymi rodziców Alana i całą ich watahą.

- Jeszcze nigdy się tak dobrze nie bawiłem.- wyznał czarnowłosy mężczyzna.

Alan nagle wstał od stołu i postukał łyżką o kieliszek. Nikt nie wiedział o co może mu chodzić. Złapał Ivy za rękę i wyprowadził na środek wielkiej sali. Każdy zwrócił wzrok w ich kierunku.

- Czy ty masz zamiar zrobić to o czym myślę?- spytała dziewczyna przez łzy.

Alan uklęknął i zapytał:

- Wyjdziesz za mnie?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro