Rozdział 8
W aucie zaczęła się rozmowa.
- Nikt nie wie jak to zrobiłaś, że nie mogłem się domyślić, że jesteś moją mate...
- Chyba lepiej by było, gdybyś się nigdy nie dowiedział...- fuknęła.
- Ile razy mam cię przepraszać? Musisz się z tym pogodzić! Musisz być Luną!
- Nwet jak będę Luną, co to zmieni?
- Będziemy silniejsi!
- Na prawdę? Tak myślisz? Jak nie będę tego chcieć, nic to nie da!
- Wszyscy odzyskają nadzieję dla stada!
- Jak ja nie będę szczęśliwa, oni też nie będą! Pomyśl...
Ivy nie zapięła się pasem. Nie miała zamiaru tam wracać! Do niego? Nie chciała... Kiedy auto zeolniło, Omega otworzyła drzwi i wyskoczyła z samochodu.
- Ivy! Co ty wyprawiasz?!
Ona tylko zamknęła za sobą drzwi, ale wcześniej wysyczała przez zęby:
- Nienawidzę cie...
Pobiegła przed siebie. Śnieg padał, a ona biegła wytrwale, musiała znaleźć schronienie! Nie może się poddać...
***
~ Ona nas nie chce...- zaskomlał.
- A my ją chcemy...
~ Mate to coś więcej niż miłość. Uwierz mi, jeszcze za nią zatęsknisz...
- Nie będę za nią chodził!
Alan miał inne sparwy na głowie. Nie miał zamiaru biegać za nastolatką w taką pogodę! Jeśli ona go nie chce, trudno, pewnie wróci... O partnerze nie da się zapomnieć. Nie na długo. Prędzej czy później sobie przypomni i będzie smutna z tego, że tak postąpiła. Jednak Ivy była inna... Jeżeli on chce ją zdobyć to musi się o to postarać! Wiedziała jednak, że kiedyś się podda. Nie chciała tego, ale wiedziała, że tak się stanie...
~ Nie pójdziesz za nią?
- Nie?
~ Ah... Ta twoja męska duma...
- Ah... Te twoje teksty... Cicho już bądź!
***
Omega jakimś cudem znowu trafiła do tej miłej kobiety, która pomogła jej wcześniej. Jak zobaczyła Ivy w takim stanie, oznajmiła, że zostaje na dłużej. Omega cała drżała z zimna, łzy spływały jej po zmarzniętych policzkach, ogólnie cała była zapłakana.
- Jak on mógł?!- krzyknęła kobieta kiedy siedziały przy stole i piły herbatę. Dziewczyna otuliła się kocem i przetarła policzki.
- To cały on...
- Nie wierzę, że nie da się go zmienić...
- Alana?- wtrącił jej mąż- Nie da się zmienić!
- Skąd to wiesz?- odezwała się cicho dziewczyna.
- Zam go od dzieciństwa... Zawsze dostaje to czego chce... Prędzej czy później on cię znajdzie...
- Wiem... On już mnie znalazł... Ale na szczęście uciekłam i znowu trafiłam tu...
- Wiesz, co? Szczerze, traktuję cię jak własne dziecko...- powiedziała kobieta- Jesteś taka... Jedyna w swoim rodzaju...
- Dziękuję... Ja też dobrze się tu czuję...
- Dzisiaj idziesz wcześniej spać...- wstała i pocałowała ją w czoło, a ona poczuła się jak we własnym domu, jak w swojej watasze.
- Dobrze...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro