Rozdział 3

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Sam przeciągnęła się.
Właśnie wstało słońce, a ona nie zamierza siedzieć tu i marzyć, tylko coś zrobić.
Drobne stópki plasnęły cicho na wytartych belkach, służących za podłogę.
Dziewczynka lekko zmarszczyła nosek na ten odgłos i nieznacznie skrzywiła z powodu zimna przeszywającego jej zgrubiałą od chodzenia boso skórę.
Białowłosa podeszła cicho do klapki w podłodze, prowadzącej na parter i główną część mieszkalną.
Powoli zeszła po schodkach, omijając skrzypiące miejsca i przeskakując ten przedostatni schodek, ten połamany. Stało się to dwa tygodnie temu, kiedy Mark, pomocnik Edith, wrócił z pola z ciężkim kamieniem. Sam nie wiedziała, po co mu on, ale w swoim krótkim życiu nauczyła się kilku rzeczy, a jedną z nich było niezadawanie pytań Markowi. Lecz wracając. Mark zostawił kamień na szczycie schodów, z niewiadomego powodu i odszedł, by się pożywić.
Sam, jako że pamiętała ostatnią chłostę za dotykanie nie swoich rzeczy, pozostawiła dziwny kamień samemu sobie i pomagała Edith w skubaniu zielonych ziarenek groszku.
Lecz stało się coś, czego nikt nie przewidział.
Do ciasnego pomieszczenia wpadło czterech Magów, którzy rozglądali się niczym jastrzębie w poszukiwaniu swej ofiary. Trzech z nich miało czarne stroje z różnymi paskami materiału przytrzymującymi tkaninę zakrywającą twarz, zaś najwyższy i z czerwonym paskiem miał na sobie białą tkaninę.
Sam, jak i Edith zachowały ciszę i posłusznie pokłoniły się Magom, pozwalając na spenetrowanie pomieszczenia. A ich wzrok spoczął na Marku.
-Gdzie to jest?- zapytał najwyższy z nich, głosem nieznoszącym sprzeciwu.
-Ale co?- mężczyzna zachował kamienną twarz, ale w jego oczach można było zauważyć przerażenie.
Mag popatrzył na niego z pogardą.
-Ty już dobrze wiesz co. Przeszukać dom- powiedział w białych szatach.
Trzej mężczyźni w czarnych szatach błyskawicznie przeszukali dom, wywracając wszystko do góry nogami.
W tym czasie Sam przyjrzała się Magowi w białej szacie.
Jedyną odsłoniętą częścią jego ciała, były oczy, dzikie i głęboko osadzone. Miały one kolor brązowy, ale dziewczynka miała wrażenie, że co jakiś cas rzucają złowrogi, czerwony blask. Od tych oczu tętniła pogarda i nienawiść do wszystkich znajdujących się poniżej stanu Magów.
I właśnie ta wrogość najbardziej przerażała Samanthę. Dziewczynka uświadomiła sobie bowiem, jak bardzo ten człowiek nienawidzi świata, jak bardzo chciałby go wymazać i pozbyć się wszelkich, jego zdaniem, plugastw, pełzających po ziemi i ledwo wiążących koniec z końcem, czyli zwykłych, prostych ludzi.
Na jej szczęście, lub nie, przerażający jej zdaniem mężczyzna dołączył się do poszukiwać, tu i ówdzie celowo depcząc po cennych przedmiotach.
Kiedy pochylił się, by uderzyć pięścią w jedną z misek z ususzonymi ziarnami kukurydzy, coś wypadło zza jego szaty.
Była to mała, cienka, oprawiona w brązową skórę książeczka.
Samanthę coś jakby tknęło prosto w serce. Musi ją zdobyć. Nie wie z jakiego powodu, ani po co, skoro czytanie idzie jej co najwyżej miernie, ale jakiś bodziec popchał ją do tego.
Mała szybko przemieściła się za Maga, podniosła książeczkę małymi, bladymi paluszkami i schowała ją pod swoją spraną sukienkę z wełny i szybko wróciła na miejsce.
Wróciła w idealnym momencie, ponieważ zaraz po tym, do sieni wrócili mężczyźni w czarnych szatach, z czego jeden trzymał ten dziwny kamień, przytargany dzisiaj przez Marka.
Biały podszedł do nich z wyrazem triumfu w swoich oczach i wskazał palcem w pomocnika.
-Straceniec i kłamca. Już jutro zawiśniesz, wiesz o tym?
Mark, w akcie desperacji, rzucił się na nich, odebrał kamień i popędził w kierunku schodów.
Wtedy najwyższy wyciągnął zza szaty nóż. Jego ostrze momentalnie zrobiło się czerwone i wystrzeliło pocisk, trafiając Marka w nogi.
Mężczyzna wrzasnął z bólu i upuścił kamień, który swoim ciężarem zniszczył schodek i roztrzaskał się, zaś z jego wnętrza buchnęła jakaś czerwona, świecąca ciecz, zalewając schodki.
Magowie wrzasnęli z bezsilnej złości i wytargali wciąż zwijającego się z bólu pomocnika.
Został tylko ten w białych szatach.
Ponownie machnął nożem, sprawiając, że dziwna, czerwona ciecz została wchłonięta przez ostrze noża, po czym bez słowa wyszedł z domu.
Od tamtego wydarzenia, Sam panicznie bała się Magów, a strach podsycało jeszcze to, że Mark do tej pory nie wrócił.
Dziewczynka otrząsnęła się z dość niemiłych wspomnień przeszłości i zeszła na sam dół.
Jej stopy dotknęły wydeptanej gliny, służącej jako podłoga, szorstkiej w dotyku i gdzie nie gdzie popękanej ze starości. Małe, zwinne stópki szybko i cicho przemieściły się po jej powierzchni, kierując się w stronę kufra z wyrytym imieniem na wieku. Zwinnie ominęły ciepłe jeszcze palenisko z żarzącymi się węgielkami i przemknęły nad śpiącą na niskim łożu Edith.
Blade rączki zacisnęły się na szorstkim, drewnianym wieku, z resztkami niestartego lakieru tu i tam.
Mięśnie napięły się i stawiły czoła dębowemu drewnu, pokonując je po dość męczącej walce.
Sam zajrzała do wnętrza drewnianej skrzyni.
Znajdowały się tam jej ubrania, skrzyneczka z jej cennymi rzeczami, kilka kocy i suszone owoce, które wykradła z kuchni, kiedy Edith nie widziała. Oraz oczywiście, gałgankowa lalka i plecaczek wykonany z worka na kolby kukurydzy.
Dziewczynka zapakowała całą zawartość skrzyni do plecaka. W jej dłoni została tylko mała skrzyneczka.
Po chwili bicia się z myślami, Sam wyciągnęła pewien błyszczący przedmiot i zawiesiła go sobie na szyi, po czym również i skrzyneczka wylądowała w plecaku.
Dziewczynkę przeszył dreszcz ekscytacji i już po chwili stała przed drzwiami.
Jej chuda rączka zacisnęła się na starej, mosiężnej klamce, którą Edith kiedyś znalazła i pociągnęła ją.
Drzwi zostały otwarte.
Zaś przed nią była najcięższa decyzja w życiu, co dodatkowo wypełniło ją dziwnym uczuciem, które czuła już wcześniej. W jej o zach zabłysły czerwone iskierki radości i wyszła za próg "swojego" domu.

*File Saved!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro