Rozdział 4

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wiatr delikatnie przeczesywał swoimi pazurami białą czuprynę dziewczynki, cicho stąpającej po żwirze.
W całym kręgu panowała cisza, której nic nie odważyło się zakłócić.
Nagle, jak na komendę, zaśpiewał jeden ptak. Sam wydawało się, że to był słowik, z którym z resztą zaznajomiła się jakiś miesiąc temu.
Zaraz potem cały las za ogrodzeniem wypełnił się ptasim śpiewem.
Dziewczynka zamknęła na chwilę oczy, pozwalając, by ogarnęła ją ta dziwna i piękna pieśń. Sam uwielbiała ptaki. Były wolne i mogły latać tam, gdzie chciały. Mogły robić co chciały. Nie musiały słuchać nikogo, po prostu żyły wolnością.
Oto i jest.
Białowłosa stanęła przed ogrodzeniem. Tym, co zabierało jej wolność.
Las zawsze wzbudzał w niej emocje nie do opisania. Ta cała gama kolorów, tyle odcieni różnych barw, tyle dźwięków, tyle życia! To było coś niesamowitego, niczym wolne miasto tuż za rogiem! Tyle swobody, tyle miejsca!
Dziewczynka uszczypnęła się w ramię wybudzając się z transu i upewniając, że to nie sen. Lecz to była rzeczywistość.
Wzięła głęboki wdech, napełniając swoje płuca powietrzem z Kręgu. To były jej ostatnie chwile w tym miejscu i miała nadzieję, że nigdy tu nie powróci.
Pochwyciła kamień leżący tuż przy niej i jakby czekający tylko na to, by go stamtąd zabrała, po czym podrzuciła go w dłoni, sprawdzając, czy się nadaje. Kiedy już się upewniła, że tak właśnie jest, zamachnęła się i z całej siły uderzyła w pierwszą deskę. Rozległ się suchy trzask, świadczący o tym, że jej wnętrze zostało uszkodzone, jednak na zewnątrz pojawiło się tylko małe wgłębienie.
Kolejny zamach i deska pękła na pół, zaś jej ześlizgujące się po reszcie ogrodzenia złamane ramiona, przypominały ręce chcące chwycić się czegoś, by ocalić się przed utonięciem.
Sam zajęła się kolejną deską, tuż pod tą pierwszą. Ta pękła po jednym uderzeniu

Książka porzucona

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro