17

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Perspektywa Katsukiego

Szedłem ulicą z zakupami w ręku kierując się do domu, kiedy wpadła na mnie jakaś dziewczyna.

-Hej! Jak łazisz.. - przerwałem widząc jej przerażoną twarz- co się stało?

-T-tam, potwór, chłopak mnie uratował..- mówiła bez składu i ładu, przez co westchnąłem rozdrażniony.

-Gdzie? Jak wyglądali? I uspokój się, panika ci nie pomoże- pokiwała głową i wzięła duży oddech.

Wskazała na jedną z uliczek kilkadziesiąt metrów dalej.

-Tam. Chłopak o zielonych bujnych włosach... - nic więcej nie słyszałem.

Deku! Czy on naprawdę musi co chwilę wciągać się w jakieś kłopoty?! Za godzinę się spotykamy, musimy porozmawiać! Zacząłem biegać jak szalony krzycząc "jakiś bohater, potrzebuję bohatera!". Wiem, że mogłem iść tam sam, ale nie wiedziałem jaki jest tam potwór, ani jaka jest sytuacja. Zamiast pomóc, przysporzyłbym problemów.

-Tak chłopcze? Co się stało?!- pobiegł do mnie bohater Kamui Woods (to ten brązowy, który ma zamiast rąk gałęzie drzewa).

-W tej uliczce- wskazałem na odpowiednią, ręką- jest chłopak, który walczy z jakimś potworem!

Skinął głową i mówiąc coś do jakiegoś urządzenia ruszył w tamtym kierunku.

-Zostań tu, a najlepiej wracaj do domu!

Chyba go powaliło. Pobiegłem za nim, będąc w takiej odległości, że nie zauważył mnie. Zniknął w ciemnej uliczce, a ja zacząłem biec chcąc się schować za ścianą, kiedy usłyszałem krzyk Deku: "Kocham cię Kacchan!". Przystanąłem będąc w kompletnym szoku. On mnie kocha? Ale dlaczego to krzyknął? Przecież...Przecież... Niewiele myśląc pobiegłem do ciemnej uliczki, a widok zmroził mi krew w żyłach. Bohater trzymał mężczyznę z głową węża, ale to nie to mnie przeraziło. W zasięgu mojego wzroku pojawiło się ciało leżące na ziemii. Izuku!

Podbiegłem do jego ciała, od razu sprawdzając puls. Słaby, ale był.

-Kamui Woods!- krzyknąłem, a bohater spojrzał na mnie nadal trzymając na szczęście nie walczącego "węża".

-Chłopcze idź stąd! Niebezpiecznie jest...

-On umiera! Potrzebna jest pomoc!- warknąłem na co skinął głową i znowu coś powiedział do jakiegoś urządzenia.

Spojrzałem na bladą twarz zielonookiego. Chwyciłem za jego dłoń, która powoli zaczęła tracić swoje ciepło. Nie wiedząc kiedy po moich policzkach zaczęły lecieć łzy, a ja załkałem bezgłośnie.

-Nie zostawiaj mnie- szepnąłem i pocałowałem go w czoło. Ostatnie co pamiętam to odciągające mnie ręce. Potem zemdlałem.

Obudziłem się otwierając oczy, ale po chwili je zamknąłem nie mogąc się przyzwyczaić do oślepiającego światła. Po minucie kiedy wreszcie mogłem bez problemu widzieć, rozejrzałem się po sali. Byłem w szpitalu, na łóżku, a na drugim leżał... Deku! Zerwałem się z miejsca, po chwili opadając na poduszkę i chwytając się za głowę. Poczułem przeszywający ból w czaszce. W pewnym momencie do pomieszczenia wszedł lekarz. Był to brązowo włosy mężczyzna, wyglądający na około czterdzieści lat.

-O witam Panie Bakugo! Obudziłeś się. Jak się czujesz?- spytał, uśmiechając się lekko i podchodząc do łóżka.

-Głowa mnie boli, ale oprócz tego jest dobrze. A co z Midoriyą?- wskazałem głową na zielonookiego.

Dopiero teraz zauważyłem, że był przypięty do kilkunastu kabli. Był blady i gdyby nie poruszająca się klatka piersiowa mógłbym powiedzieć, że nie żyje.

-Jego stan jest stabilny. Była u niego Recovery Girl, ale sama powiedziała, że jad jest tak trujący, że ona może się pozbyć tylko siedemdziesiąt pięć procent. Teraz wszystko zależy od Midoriyi. Jeśli będzie chciał żyć, to wypoci te dwadzieścia pięć procent, bo rozmawialiśmy z tym mężczyzno wężem i jest to możliwe. Ale musi chcieć, więc bądź przy nim. Jest narazie w śpiączce. Tu masz leki- wskazał na stolik- jeśli będzie się coś dział to naciśnij guzik znajdujący się koło twojego łóżka- kiwnąłem głową na co lekko się uśmiechnął i wyszedł.

Podniosłem się tym razem wolno, dzięki czemu nie zakręciło mi się w głowie. Wstałem i wziąłem krzesełko na którym usiadłem blisko Deku. Chwyciłem za jego zimną rękę i zacząłem ją gładzić.

-Hej... Chcesz żyć prawda? Nie masz łatwego życia, ale masz mnie. Wtedy, krzyknąłeś, że mnie kochasz. To prawda? Ja Ciebie też, ale to już wiesz- zaśmiałem się- proszę nie opuszczaj mnie. Walcz, bez ciebie na tym świecie nie dam rady- zacząłem wycierać ręką moje mokre policzki- widzisz co ze mną robisz? Kiedyś prawie w ogóle nie płakałem, a teraz co? I to przez ciebie! Obudź się, żebym mógł na ciebie nakrzyczeć, ale też... przytulić, a może nawet pocałować..

Usłyszałem otwierające się drzwi, ale nawet się nie odwróciłem, żeby spojrzeć kto to. Ktoś położył rękę na moim ramieniu, przez co mój wzrok padł na Aizawę. Kiwnąłem głową w geście przywitania, a on zrobił to samo.

-Co z nim?- przerwał ciszę, na co westchnąłem bojąc się, że nie dam rady o tym mówić.

Wziąłem głęboki oddech.

-Recovery Girl dała radę pozbyć się siedemdziesiąt pięć procent jadu, ale resztę sam musi wypocić.

-Ale...

-Tak, też się zdziwiłem, ale tak to działa. Jeśli będzie chciał żyć, jego organizm pozbędzie się trucizny. To wszystko zależy od Deku. Teraz jest w śpiączce.

-Rozumiem. A ty? Możesz już wyjść?

-Szczerze to nie wiem, ale nie chce. Będę przy nim, na dobre i na złe. Nie mogę przegapić momentu kiedy się obudzi, jeśli to zrobi- czułem cisnące się łzy, ale wygoniłem je szybko mrugając.

-Jeśli wszystko z tobą dobrze, to nie możesz zostać w szpitalu, ale przez tydzień możesz nie chodzić do szkoły. Porozmawiam z lekarzem, myślę, że bez problemu się zgodzi, żebyś tu był- odwrócił się i skierował do drzwi- a i pamiętaj. Łzy nie są słabością, tylko oznaką, że na kimś ci bardzo zależy.

Znowu mam wenę, więc oczekujcie już niedługo następnej części!

5 komentarzy= next

Do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro