6

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

-Dobrze... więc opowiem ci, dlaczego tak cię traktowałem przez te wszystkie lata..

Serce biło mi jak oszalałe. Byłem bardzo ciekawy prawdy, ale także się jej bałem. Może ja zrobiłem coś nie tak? Może tak naprawdę to moja wina? Jego głos był bardzo smutny i mówił to z takim bólem, że na pewno powód spowoduje, że wszystko się zmieni. Może wreszcie będzie jak dawniej? Może... będę szczęśliwy? Już chciałem mu odpowiedzieć, ale ktoś zaczął do mnie dzwonić.

-Przepraszam, pozwól, że odbiorę- mruknąłem i przyłożyłem telefon do ucha.

-Halo?

-Dzień dobry. Izuku Midoriya?

-Tak. A co się stało?

-Jestem lekarzem i właśnie przewieźliśmy Pana mamę do szpitala. Miała wypadek samochodowy i jej stan jest krytyczny- nic więcej już się dla mnie nie liczyło.

-Gdzie?! W jakim szpitalu?!- wykrzyknąłem, a Bakugo spojrzał na mnie zdziwiony.

Nigdy nie byłem taki... agresywny? Lekarz podał mi adres, więc szybko zacząłem iść na przystanek autobusowy.

-EJ!- usłyszałem za sobą głos blondyna, więc nie przestając iść odwróciłem się. Podbiegł do mnie.

-Co się stało? Gdzie tak pędzisz? Mieliśmy porozmawiać.. - spytał.

-Mam w dupie tą rozmowę!- wykrzyknąłem dając upust gniewu.

-Obojętnie co powiesz, nigdy nie usprawiedliwi tego co mi zrobiłeś! Jak  mnie poniżałeś, biłeś, traktowałeś jak śmiecia, który powinien się zabić! Kurwa, przez ciebie dwa lata leczyłem się z depresji! A może nie pamiętasz kiedy powiedziałeś, że gdybyś był moją matką to byś mnie wydziedziczył?! A ja cię uważałem za przyjaciela! Zaufałem ci, podziwiałem, a ty zrobiłeś coś takiego!- słowa wypadały z moich ust, jak strzały z karabinku.

Bakugo patrzył na mnie z szeroko otwartymi oczami, a jego dolna warga drżała jakby miał się zaraz rozpłakać. Ale ja się tym nie przejmowałem. Wyłączyłem emocje, odwróciłem się i zacząłem iść, a raczej biec w kierunku przystanku.

-Przepraszam!- wykrzyknął blondyn, a ja zatrzymałem się i nadal stojąc tyłem wycharczałem:

-Zwykłe przepraszam nie wystarczy.

Wbiegłem do autobusu, który akurat przyjechał i udałem się do szpitala. Po jakiś dwudziestu minutach dotarłem na miejsce i z szybko bijącym sercem spytałem pielęgniarkę o numer sali. Kiedy udzieliła mi odpowiedzi, popędziłem jak szalony, mając złe przeczucia. Stanąłem przed drzwiami, bojąc się tego co tam zobaczę. Westchnąłem głęboko i nie pukając, pchnąłem szare drzwi. Wszedłem do środka i pierwsze co rzuciło mi się w oczy, była sylwetka mamy leżąca na łóżku, przypięta do najróżniejszych kabelków. Kiedy podszedłem bliżej, widok zmroził mi krew w żyłach.

Jej twarz była trupio blada, a oczy  zamknięte i gdyby nie lekko unosząca się klatka piersiowa, mógłbym przysiąść, że przede mną leży martwa osoba. W tym momencie wyparowała ze mnie cała energia i bez życia usiadłem na krześle. Chwyciłem zimną dłoń mamy i zacząłem gładzić ją kciukiem. Nie wiem ile tu siedziałem, ale w pewnym momencie drzwi się otworzyły, ukazując sylwetkę mężczyzny wyglądającego na max czterdzieści lat.

-O witam. Ty pewnie jesteś Izuku Midoriya. Syn?- spytał, a ja kiwnąłem głową.

-W jakim jest stanie?

-Uh.. Nie mam dobrych wieści. Wręcz są one okropne. Twoja mama ledwo uszła z życiem, i jej stan jest teraz lepszy, ale zobaczyłem jej papiery dotyczące zdrowia i okazało się, że od pół roku wykazano nowotwór wątroby, złośliwy. Zostało jej może trzy dni życia. Nie jesteśmy w stanie Twojej mamy uratować, rak się za bardzo rozwinął i po prostu wyżera ją od środka, a przez wypadek jest jeszcze gorzej- ogłosił, patrząc na mnie z współczuciem.

-Rozumiem. Proszę dać mi znać w którym dniu jej serce przestanie bić. Do widzenia- mruknąłem głosem wyprutym z emocji.

Wyszedłem z sali i autobusem wróciłem na osiedle. Nie towarzyszyły mi żadne uczucia, ale miałem ochotę się z kimś pobić.

Była już godzina dziewiętnasta, więc zaczęło się tu kręcić paru nieprzyjemnych gości. Dla większości byłoby to nie na rękę spotkać takiego mężczyznę, ale dla mnie była to świetna okazja, żeby się na kimś wyżyć. Poszedłem w stronę ciemnej uliczki i przeszedłem obok jakiegoś palącego gościa, szturchając go ramieniem.

-Ej gówniarzu! Uważaj jak chodzisz! No chyba, że chcesz mnie popamiętać!- zaśmiał się szyderczo.

-Dawaj- odpowiedziałem, prowokująco kładąc ręce na klatce piersiowej.

Jego usta wykrzywiły się w grymas gniewu, a sam zaczął szybko zamierzać w moim kierunku. Chciał walnąć mnie w twarz pięścią, ale ja to uniknąłem, podkładakąc mu nogę i chwytając jego rękę. W połowie upadł, i miałem nad nim przewagę z której skorzystałem, wykrzywiając mu rękę, prawdopodobnie ją łamiąc. Wrzasnął z bólu i zdrową ręką chwycił mnie za nogę, a ja się ugiąłem, upadając na ziemię. Skorzystał z sytuacji i mocno przyrąbał mi w nos, z którego zaczęła lecieć krew.

Nie przejąłem się tym zbytnio, tylko usiadłem na nim, uniemożliwiając mu ruch. Pięściami zacząłem uderzać w jego twarz, słysząc co chwilę szczyk łamiących się kości. Kiedy poczułem, że mam dosyć, a po drugie mogę go zabić, wstałem i zacząłem zmierzać w kierunku mieszkania.

-Deku!- usłyszałem krzyk, więc odwróciłem się czego od razu pożałowałem.

Westchnąłem rozdrażniony widząc sylwetkę, której już nie chciałem spotykać. Na pewno nie dzisiaj.

-Czego?- warknąłem, a blondyn  widząc mój stan szybko podszedł do mnie.

-Co ci się stało?

-Nic. Zajmij się swoim życiem, a moje zostaw w spokoju. Najlepiej mnie zostaw w spokoju, na zawsze.

-Naprawdę tego chcesz? Czy mówisz to pod wpływem gniewu?- spytał zaskakująco spokojnie.

I musiałem przyznać, że jego głos bez nienawiści brzmiał naprawdę dobrze, uspokajająco.

-Napra- słowo nie mogło mi przejść przez gardło- odczep się- warknąłem i zacząłem iść do bloku.

Pobiegł do mnie i chwycił rękę. Przeszedł mnie dziwny dreszcz, ale wyrwałem mu się patrząc na niego z nienawiścią. Cofnął się lekko, ale nie odpuścił.

-Pójdę sobie, ale najpierw musimy to opatrzyć, a sam sobie nie poradzisz- powiedział, i chwytając mnie za ramię, zaczął ciągnąć mnie do drzwi. Wpisał kod i kiedy weszliśmy na odpowiednie piętro, znowu się odezwał:

-Kluczyki- westchnąłem zły, ale podałem mu przedmiot.

Odkluczył drzwi, i ręką wskazał żebym wszedł pierwszy. Wszedł za mną zamykając drzwi i zapalając światło.

-Nic się nie zmieniło- szepnął, i bez słowa ruszył do łazienki, a ja chcąc czy nie chcąc poszedłem za nim.

Wskazał żebym usiadł na wannie co też zrobiłem z wielkim ociąganiem. Wyciągnął gazik i płyn odkażający, którym popryskał mi nos. Syknąłem z bólu przez pieczenie, a on bez słowa usadowił się między moje nogi i zaczął lekko dmuchać, dzięki czemu pieczenie ustało. Gazikiem wytarł mi resztki krwi, a na rozcięcie przykleił plaster.

-Nos nie jest złamany, jedynie lekko stłuczony, ale na szczęście nie trzeba iść do lekarza, po prostu musisz przez kilka następne dni bardzo na niego uważać- mruknął, a ja kiwnąłem lekko głową.

-Kto cię tak załatwił?- spytał i oparł się o pralkę.

-Nie twoja sprawa- warknąłem, a on westchnął poddając się.

-Nie jesteś tym Deku, którego znałem.

-Oh naprawdę? No cóż, ludzie się zmieniają. Czasami na lepsze, a czasem na gorsze.

Bardzo wam dziękuję za ponad 100 odsłon! Cieszę się, że się wam podoba. Proszę o opinie. Do następnego!


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro