Operacja

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Pov. Niemcy

-Halo, Polska? - zapukałem do jego drzwi - wpuścisz mnie? Proszę.

-Wejdź - usłyszałem - co chciałeś?

-Wczoraj... - zacząłem, nie bardzo wiedząc jak - zdecydowałeś się na operację?

-Nie, ale... - jego głos się załamał. Wyglądał niepewnie.

Dziś rano dostałem telefon od Rzeszy, że znaleziono odpowiedniego specjalistę, który pomoże Polsce pozbyć się choroby.

Mam nadzieję, że potem mu się poprawi.

-Wiesz, że znaleziono już specjalistę? - spytałem się

-Tak. Mam czas decyzji do jutra.

-Nie chciałbym, abyś zginął, więc podejmij właściwą decyzję - powiedziałem.

Nie wiem nawet, dlaczego tak się o niego martwię. Przecież jakby zginął, to mógłbym wrócić do domu i powrócić do swojego poprzedniego życia.

Ale to mi jakoś nie pasuje...

-Mógłbyś posiedzieć trochę ze mną? - spytał się

-Jasne. Pójdę po telefon - odpowiedziałem.

Telefon zostawiłem u siebie w pokoju, więc tam się udałem. Oprócz tego wziąłem słuchawki i wróciłem do pokoju chłopaka.

-Czego słuchasz? - spytałem się, siadając obok niego. Również słuchał jakiejś muzyki.

-Contigo - odpowiedział ponuro.

-Hmm.. artysta?

-Boywithuke.

Podłączyłem kablowe słuchawki do telefonu i włączyłem aplikację SoundCloud, aby następnie znaleźć podany utwór.

"Things weren't ever meant to end this way
I know I fucked it up enough, what can I say?
I'm sorry, I can't seem to make you stay
I promise I won't put you through that pain
I wanna be contigo, but you're not in love with me, so
All of this love turns me cold, enough to turn away
Yeah, I wanna be contigo more than I wanna be free
If that's okay, and I don't wanna make you go
But what more is there to chase?"

Hmm...

-Ta piosenka opisuje w pewnym sensie mnie... - zaczął - jestem przegrywem.

-Nie mów tak.

-Ale to prawda.

Nie odpowiedziałem.

***

-Polska - usłyszałem - już czas, musimy iść. Jesteś umówiony.

-Jasne... - odpowiedział półżywy - może Niemcy iść ze mną?

Ron odwrócił się w moją stronę.

-Dobra, chodźcie do samochodu. Długa droga przed nami.

Szybko się ubraliśmy i weszliśmy do Poloneza należącego do Ron'a. Usiadłem razem z Polską na końcu.

-Jak długo się tam jedzie? - spytałem się

-Około cztery godziny - odpowiedział Ron, trochę otwierając jedną szybę po swojej stronie i odpalając auto.

Niedługo po tym ruszyliśmy. Polska włączył sobie jakąś muzykę na słuchawkach i złapał mnie za rękę.

-Boję się... - przyznał się.

-Będzie dobrze - odpowiedziałem.

Po drodze zatrzymaliśmy się obok jakiegoś nieznanego mi marketu pod nazwą "MarcPol" po napoje i jakieś chrupki na drogę.

Resztę drogi spędziliśmy w ciszy. Polska wydawał się nad czymś myśleć.

-Zaraz wychodzimy - powiedział Ron, szukając miejsca parkingowego. Wszystkie wydawały się być zajęte. -No co za chuj - mruknął pod nosem, gdy jakiś kierowca zajął dwa miejsce parkingowe.

Jak mój ojciec. Rzesza też by się denerwował.

-Ej, uważaj na słowa! - krzyknął ktoś podchodząc do auta zajmującego dwa miejsca

-A ty może nauczyłbyś się tak nie wychodzić za linię? - odpowiedział Ron - Jeśli to jest dla ciebie za ciężkie to wiedz, że nie zawaham się wezwać policji.

Nieznany kraj przeklął pod nosem i odjechał swoim samochodzikiem. Zaparkowaliśmy na jednym z dwóch zwolnionych miejsc.

-Wysiadamy już - powiedział Ron, tym razem do nas. Polska wyjął słuchawki z uszu i zostawił je w samochodzie.

Budynek placówki wyglądał dość depresyjnie, był szary i brak było jakichkolwiek kolorów.

Weszliśmy do środka, gdzie również zostaliśmy powitani depresyjną szarością. Ron podszedł do recepcji.

-Dzień dobry. Mój syn był umówiony na operację usunięcia hanahaki.

-Jasne, gabinet numer 27.

-Chodźcie - zwrócił się Ron - idziemy pod gabinet numer 27.

By dostać się do odpowiedniego gabinetu, musieliśmy wejść bo szarych schodach na drugie piętro. Gdy nam się udało, usiedliśmy na również szarych krzesłach. Ron zapukał do drzwi gabinetu.

-Proszę! - usłyszeliśmy.

-Poczekajcie tutaj. Niemcy, ty będziesz czekał gdyż nie możesz wejść. Polska, zawołam ciebie potem - poinformował nas Ron i wszedł do gabinetu.

Zostaliśmy się sami. Na korytarzu nie było żadnej żywej duszy.

-Niemcy... - polska wstał, chodząc w kółko ze stresu.

-co? - spytałem się, również wstając.

-No bo ja.. ja.. - zatrzymał się w miejscu, podchodząc do mnie i mnie obejmując - ja...

-Coś znowu się stało?

-N-nie, nie... - kaszlnął, zostawiając po sobie różowy płatek kwiatu, a następnie "przyparł" mnie do ściany i spojrzał mi się w oczy.

W jego błękitnych oczach widać było smutek, strach i jakieś inne uczucie, którego nie mogłem rozpoznać.

-Niemcy, ja... - próbował coś powiedzieć, jednak poddał się i zamknął oczy. Na jego plecach po raz kolejny dało się zauważyć piękne, śnieżnobiałe skrzydła.

Chłopak wykorzystał chwilę mojej nieuwagi, by złączyć nasze usta w powolnym, czułym pocałunku.

Nie odepchnąłem go. Zamiast tego objąłem go bliżej siebie i z jakiegoś powodu odwzajemniłem pocałunek.

Czułem, że nie powinienem, jednak potrzebowałem tej bliskości. To uczucie ciepła było takie przyjemne...

Nasze usta stykały się ze sobą, spragnione miłości. Chłopak przysunął się bliżej, lekko przygryzając moją dolną wargę.

Byłem trochę zaskoczony, jednak kontynuowałem pocałunek, kładąc palec na policzku chłopaka.

W pewnej chwili oddaliliśmy się od siebie cali czerwoni. Skrzydła chłopaka zniknęły.

-Polska! - usłyszeliśmy z gabinetu.

Chłopak od razu udał się w stronę gabinetu. Gdy chwycił za klamkę odwrócił się jeszcze w moją stronę. Jego wzrok był pełen bólu.

Wszedł do środka.

***

Rozdział niesprawdzony

To już przedostani rozdział...

...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro