III. Nowy Towar, cz. 2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Na początku szalonej misji wszystko poszło dokładnie tak, jak Aniela sobie tego zażyczyła. Udało jej się odjechać z Ostrogów bez wiedzy pani Jadwigi, a drugiego dnia podróży rzeczywiście natknęła się na bandę Tatarów, którzy porywali dziewczęta. Mieli ich już trzynaście, Aniela była czternasta. Ku swemu przerażeniu dowiedziała się, że kończą już połów i zamierzają wrócić na Krym, a następnie powysyłać niewolnice do klientów w różnych krajach Bliskiego Wschodu. Miała niewiele czasu, by się uwolnić.

Wraz z kilkoma dziewczynami zaplanowała ucieczkę nocą. Aldona Janicka, którą później nazwano Nasirą, objęła dowodzenie. Wówczas była niesamowicie zdeterminowana, by się uwolnić i wrócić do domu, w którym zostawiła kochających rodziców i narzeczonego. Jej optymizm i gotowość, by prędzej umrzeć niż wyrzec się wolności, tożsamości i wary, podnosiły bliską załamania Anielę na duchu. Ich plan jednak spalił się na panewce, gdy zaangażowana w ucieczkę Hanka, późniejsza Rahma, wydała go dowódcy grupy łowców niewolnic. Była pewna, że ucieczka się nie powiedzie, dlatego postanowiła zadbać o siebie i zagwarantować sobie przychylność przyszłego sprzedawcy, by trafić do dobrego klienta.

Dowódca był wściekły i żądny zemsty. Aldona w przypływie odwagi i szlachetności wzięła całą winę na siebie, nie zdradzając udziału Anieli, i przekonała Tatara, że pozostałe dziewczyny zostały przez nią do tego niemal siłą przekonane. Dzięki temu tylko na nią spadła najcięższa kara.

Aniela wiele razy pragnęła się przyznać, wziąć należną część winy na siebie, ale nie była w stanie, widząc, co robiono z Aldoną. Po tygodniu niegdysiejsza bohaterka została całkowicie złamana; przestała myśleć o domu i narzeczonym, przyjęła wiarę islamską i nowe imię, zostając dzięki temu najcenniejszym towarem Hassana. Inne dziewczęta, którym zagrożono podobnymi przeżyciami pod osłoną nocy, również zgodziły się zmienić wiarę. Chrześcijankami pozostały jedynie Aniela i Ksenia, pierwsza z nich dlatego, że umiała się obronić na tyle, by przełamanie jej oporu wymagało uszkodzenia jej ciała, a to obniżyłoby jej wartość, druga z nich dlatego, że była najmłodsza i porywacze postanowili zachować jej cnotę dla podniesienia ceny.

Aniela, choć miała wojowniczą duszę, w niewoli zupełnie sobie nie radziła. Wiele razy załamywała się i traciła nadzieję - nawykła do przestrzeni, nie potrafiła być sobą w kajdanach, przez które traciła całą swoją wolę walki i energię. Jedynie Aldona potrafiła na nowo rozbudzić w niej nadzieję. Kiedy ją złamano, Aniela po raz pierwszy w życiu poczuła nienawiść. Tamtego dnia, kiedy jej przyjaciółka przybrała imię Nasira, postanowiła kontynuować jej dzieło i za żadne skarby świata nie stracić swojego charakteru, nadziei i siły, by do samego końca walczyć o wolność. Zamierzała też zabrać Nasirę ze sobą i razem z nią wrócić do domu.

Prawdziwie piekielnym przeżyciem była przeprawa przez morze na galerze. Spały pod pokładem w tym samym pomieszczeniu co wioślarze, przez co zawsze panował tam duszący smród potu, krwi i cierpienia. Kiedy wreszcie zeszły na ląd, znalazły się w obcym kraju, gdzie nikt nie znał ich języka, wszyscy za to ich wyszydzali, popychali i patrzyli na nie łakomymi spojrzeniami. Podczas podróży jej postanowienie, by zachowywać się jak Aldona, zanim ją złamano, przeszło ciężką próbę. Ostatecznie jednak udało jej się przetrwać aż do samego pałacu, gdzie po raz pierwszy, gdy została sama, wreszcie pozwoliła sobie na płacz.

Nie wydawała z siebie cichych łkań, nie roniła skromnych łez, nie ukrywała twarzy w dłoniach. Objęła się z całej siły ramionami i wyła jak ranne zwierzę, pozwalając, by jej twarz ubrudziły zarówno łzy, jak i ślina i smarki. Z początku zakołysała się w przód i w tył, co później przeszło w rzucanie się z rozpaczy, przez co w końcu zsunęła się z otomany i zwinęła w kłębek na dywanie. Płakała długo, wstrząsana dreszczami, a gdy brakło jej łez, odwróciła się na plecy i wbiła wzrok w wyłożony ciemnym drewnem sufit, tak odmienny od białego sklepienia ponad jej łóżkiem w Ostrogach. Nienawidziła siebie za swoją własną głupotę.

Miała nadzieję zniszczyć szajkę, a zamiast tego została poddaną jakiegoś muzułmańskiego księcia. Nie przypuszczała, że banda Tatarów będzie już kończyć połów. Gdyby o tym wiedziała, nigdy nie zdecydowałaby się na tak szaloną eskapadę. Była głupia, nie biorąc pod uwagę takiej ewentualności, i teraz za to płaciła.

Niemrawo pozbierała się z podłogi; wspomnienie Aldony dodało jej sił. Pomyślała, że musi uciec stąd jak najszybciej, inaczej to przeklęte miejsce ją złamie. Nie potrafiła żyć w niewoli, nie mogła wytrzymać wśród innowierców, którymi gardziła, poza tym tęskniła za domem. Nigdy nie czuła się w nim dobrze - pani Jadwiga uparcie próbowała zrobić z niej kogoś, kim Aniela nie była, starosta zapewniał jej utrzymanie i dach nad głową, ale i tak zazwyczaj traktował ją jak piąte koło u wozu, a Jerzy otwarcie nią gardził - ale tam znajdowali się ludzie, których znała i którym ufała, ponieważ wyznawali tego samego Boga i te same ideały. Myśl o powrocie na szerokie stepy i między ogromne rozlewiska Dniepru dodała jej animuszu, dlatego zaczęła rozglądać się po komnatach w poszukiwaniu czegokolwiek przydatnego.

Ku swemu zdumieniu nie znalazła w żadnym z czterech pomieszczeń żadnej broni. Dziwiło ją to, gdyż zrozumiała, że jej nowy właściciel był księciem, a nie umiała sobie wyobrazić księcia, który nie posługuje się bronią. Wojaczka była przecież rycerską rzeczą, wysoko urodzeni musieli znać zasady fechtunku i jazdy konnej. Przestała się nad tym głowić, kiedy odszukała w jednej z szaf garderoby ozdobną dziesięciocentymetrową szpilę ze złotym guzem.

Chwyciła swój nikab, przeklęte nakrycie głowy, do noszenia którego ją zmuszano, i zawinęła w niego szpilę. Następnie położyła nikab na swoim legowisku z koców. Teraz pozostawało uzbroić się w cierpliwość i zaczekać, aż Zahir zaśnie.

***

- Opowiadajcie, synkowie - poprosił emir, gdy wniesiono obiad, a podawany po okręgu kawałek khobezu wrócił do jego rąk. - Jak przebiegła wasza wyprawa?

Karim, który natychmiast rzucił się na potrawkę z jagnięciny i falafel, chrząknął z pełnymi ustami i dał ręką znać, że odpowie, kiedy tylko przełknie, ale ubiegł go Salah, mówiąc:

- W miarę spokojnie. Jechaliśmy prawie cały czas wybrzeżem i obozowaliśmy na plaży. Zawsze uważałem, że plaże to najcudowniejszy dar Allaha dla naszej ziemi!

Karim połknął wreszcie falafel i dołączył do rozmowy:

- Ale to i tak nic w porównaniu z Mekką. Jest co najmniej dwa razy większa od Fajr, do tego co najmniej trzy razy piękniejsza. Widzieliśmy dom Chadżidży i miejsce, w którym wielki Prorok przyszedł na świat!

- Piliśmy też wodę ze studni Zamzam - dodał Salah. - Jest świeża i oczyszczająca, naprawdę czuć w niej świętość. Przez cały miesiąc, który tam spędziliśmy, codziennie przychodziliśmy się modlić do Al-Haram.

- Wielki Meczet to najwspanialsza budowla na świecie. Jest właściwie ogromnym dziedzińcem, wierni gromadzą się pod gołym niebem wokół czarnego sanktuarium Al-Kaba. Raz udało nam się nawet zobaczyć Hadżar!

- Nigdy wcześniej nie widzieliśmy tak ogromnego tłumu. Muzułmanie ze wszystkich stron świata zjechali się, by zobaczyć najwspanialszą świątynie. Omal nas nie zadeptali!

Zahir przeżuł kawałek khobuza zamoczony w sosie spod jagnięciny i uśmiechnął się, spoglądając ukradkiem na braci. Jak zwykle, mówili naprzemiennie, doskonale wiedząc, co chce powiedzieć drugi.

- Piękny to musi być widok - przyznał emir. - Szkoda tylko, że zatruty turecką mową i władzą.

Ibrahim ibn Omer, choć uważał się za dobrego muzułmanina, nigdy nie odbył hadżu. W młodości złożył przysięgę, że nie pojedzie do Mekki, póki ona nie wróci pod arabskie panowanie. Nie miał jednak dość wojsk ani sojuszników, by rzucić wyzwanie Imperium Osmańskiemu, toteż lata leciały, a on wciąż nie spełniał swojego obowiązku. Pragnął zobaczyć Czarny Kamień i miejsce narodzenia Mahometa bardziej niż czegokolwiek w świecie, ale uparcie trwał w swojej przysiędze, zrodzonej z nienawiści do Turków.

- Lepiej się pospiesz z odbijaniem jej, ojcze, bo już ci niewiele życia zostało - odezwał się Zahir, na co przy stole zapadła cisza i wszystkie spojrzenia wbiły się w niego z przyganą.

- Jak śmiesz tak mówić! - zaprotestował Salah.

- Nie kłóćmy się, proszę - westchnął Karim.

Zahir pokręcił głową i spuścił oczy, wpatrując się tępo w talerz przed sobą. Jak zwykle, nierozłączni na co dzień i zgodni ze sobą we wszystkim, Karim i Salah zmieniali się nie do poznania na krótko przez swoimi urodzinami. Choć starali się to ukrywać, jak mogli, widać było rosnący pomiędzy nimi konflikt. Zahir śmiertelnie obawiał się dnia, w którym Ibrahim rzeczywiście zdecyduje się, którego z nich wybrać na swojego następcę.

- Nie przejmujcie się tym niewychowanym głupcem, synkowie - powiedział emir. - Opowiadajcie dalej!

- W drodze powrotnej mieliśmy trochę kłopotów - przyznał Karim.

- Zaatakowały nas szyickie ścierwa - uprzejmie wyjaśnił Salah.

- Bracie, to byli bandyci. Nie wiemy, jakiego wyznania. A szyici to nie ścierwa.

- Heretycy! - Salah uderzył pięścią w stół. - Nie zasługują na życie. Nie powinno ich być w naszym kraju. Ojcze, jeśli postanowisz uczynić mnie swoim następcą, obiecuję, że pozbędę się tej zarazy i wypędzę z naszej ziemi wszystkich heretyków i niewiernych.

- Okrucieństwo nie jest drogą Allaha - oznajmił beznamiętnie Karim.

- Jutro się dowiecie, jaką podjąłem decyzję - przerwał im emir. - Wasze kłótnie i przekonywania nijak jej nie zmienią, więc uciszcie się i skupcie na jedzeniu. Kiedy już się uspokoicie, opowiedzcie dalej o tych bandytach.

Na chwilę zapadła cisza, przerywana tylko mlaskaniem i siorbaniem. Salah jako pierwszy opróżnił swój talerz, dopił kawę z kubka i kontynuował opowieść:

- Było ich co najmniej dwudziestu, ale na szczęście nie mieli broni palnej ani łuków. Otoczyli nas ze wszystkich stron, kiedy jechaliśmy doliną pomiędzy dwiema wydmami. Paru usiłowało rzucać w nas nożami, ale nie byli celni. Potem podeszli do nas bliżej, a wtedy zginęli od naszych bułatów. Straciłem w tej bitwie niestety dwóch niewolników, a Karim stracił jednego. Oprócz tego trzech jest rannych.

- Okazaliśmy im miłosierdzie i wszystkich pochowaliśmy - odezwał się Karim. - Opóźniło nas to o cały jeden dzień drogi, ale i tak było warto, skoro zdążyliśmy przed naszymi urodzinami.

- Jestem z was dumny, synkowie - uśmiechnął się Ibrahim. - A teraz powiedzcie, jak wam się podobają wasze prezenty?

- Nie chciałbym nic innego, ojcze - odparł z uśmiechem Salah. - Tę dziecinę trzeba ukształtować od podstaw. Zrobię z niej największy ideał, jaki chodził po ziemi.

- Nasira to bardzo ciekawa osoba - odrzekł Karim. - Ma ogromną wiedzę i jest bystra. Dziękuję, że darowałeś mi takiego kompana.

- Ona nie do rozmów służy, głupcze - zachichotał Salah.

- Mów co chcesz, ja nie umiem się cieszyć kobiecym ciałem, kiedy jestem zakochany w innej. Może kiedy moje uczucia do Aishy zwiędną albo ona mnie obrazi, zaproszę Nasirę na noc.

Siedząca na wprost Aisha skromnie spuściła wzrok. Miała piękne, migdałowe czarne oczy o długich rzęsach, lecz reszty ciała nie było widać, ponieważ zakrywała je burka. Zahir nigdy nie zobaczył twarzy żony swojego brata, ale po rozmarzonych spojrzeniach, jakimi Karim ją darzył, domyślał się, że pod czarną materią musi być niesamowicie urodziwa. Siedzące obok niej Nur i Sabina nachyliły się ku sobie i wymieniły szeptem parę uwag, które skończyli się wybuchem cichego chichotu.

- A ty, Zahir? - zapytała po chwili Sabina. - Jak ci się podoba twoja pokraka?

- Pewnie uważa ją za najpiękniejszą na świecie - zaśmiał się Salah.

- Płacze pewnie, kiedy dziewczyna go bije i drapie, ale nie umie jej się sprzeciwić - dodała Nur. - Patrzy w te zezowate oczy i błaga o litość!

Żadna z nich nie widziała na własne oczy Anieli, słyszały o niej tylko od swojego męża.

- Nigdy nie widział kobiety, pewnie myśli, że wszystkie powinny tak wyglądać - chichotał Salah.

- Dzieci, nie wypada - przerwał emir. - Jedzcie lepiej, co zostało, bo wam wystygnie... Zahir?

Zahir nie słuchał tego, co mówiono. Wstał od stołu i ruszył do wyjścia, nie czekając na koniec posiłku. Zostawił niedopitą kawę i kawałek falafela; nie był już głodny. Chciał tylko odejść i znaleźć się gdzieś daleko stąd.

- Zahir, wracaj tutaj!

Trzasnął za sobą drzwiami i miarowym, spokojnym krokiem pokonał schody prowadzące do jego komnat. Z głową opuszczoną ze zmęczenia otworzył drzwi i wszedł do salonu.

Zastał Anielę w czytelni, klęczącą obok haftowanej poduszki i przeglądającą księgę, w której pisał strofy swojej Sagi o Amirze. Nie znała liter ani słów, ale podziwiała kunszt kaligrafii i układ linijek. Z zaciekawienia przygryzała wargę i wytrzeszczała jeszcze bardziej swoje wyłupiaste oczy.

Westchnął głęboko i powoli osunął się obok niej na poduszkę, gdzie rozsiadł się wygodnie i wbił wzrok w ścianę.

- Co się stało? - zapytała Aniela.

- Moja rodzina mnie nienawidzi - odpowiedział. - Jestem od nich inny, nie interesują mnie podboje, zabijanie ani wyścigi. Nie lubię się męczyć ani ryzykować. Rozumiałbym, jakby mnie za to nie dopuszczali do władzy, odsuwali od stanowisk i wykluczyli z dziedziczenia, ale czemu do tego muszą się ze mnie wyśmiewać?

- Bo ludzie tacy są - stwierdziła dziewczyna, wzruszając ramionami. - I już. Ja też to przeżyłam.

- Ty?

- Tak, w moim kraju, jak zapewne wiesz, kobiety nie mają zbyt wielkiego wpływu na swoje życie. Mamy chodzić w sukienkach i wychodzić za mąż. Ja zawsze wolałam hasać z chłopakami po dzikich bezdrożach. Moja macocha zawsze mnie za to ganiła i oczekiwała, że to porzucę. A przyrodni brat mną gardził.

- Co się stało z twoją prawdziwą rodziną?

- Matka zmarła przy porodzie, ojciec na wojnie. Adoptował mnie jego najlepszy przyjaciel. Jestem jedynaczką, tak samo jak mój ojciec. Ostatnią z rodu - dodała smutno.

Zahir opuścił głowę. Strofy Sagi o Amirze rozmazywały mu się przed oczami, gdy próbował odegnać żal zżerający głębię jego duszy.

- Jeśli to będzie możliwe, pomogę ci kiedyś wrócić do domu - wykrztusił przez zaciśnięte gardło. - Ale to nie może się zdarzyć, póki mój ojciec żyje.

- Poczekam - odparła gorzko Aniela. - Chyba i tak nie mam większego wyboru.

Książę uniósł z powrotem głowę i wziął głęboki wdech.

- Niedługo nadejdzie wieczór - powiedział. - Czas skorzystać z łaźni. Pójdziesz ze mną? Pozostali uznają to za podejrzane, jeśli nie będziesz mi usługiwać.

Aniela prychnęła.

- Nie ma szans, nie zamierzam szorować ci plecków, o Effendi - odparła sarkastycznie.

- Wystarczy, że podgrzejesz wodę w wannie. To proste, chodź! Naprawdę nie ma w tym nic uwłaczającego.

Chwycił ją za rękę i wyprowadził z komnat. Dziewczyna szła za nim bez przekonania, ale nie protestowała. I tak zamierzała zakończyć swoją znajomość z Zahirem najbliższej nocy, za pomocą celnego ciosu szpilą. Do tego czasu mogła zacisnąć zęby i udawać potulną, choćby miało ją to kosztować całą dumę wszechświata.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro