LIII. Ostatnia Szansa

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Rasha po powrocie z wyprawy wzięła odświeżającą kąpiel i przebrała się w swoje zwyczajne ciuchy, wynegocjowała z kuchni dodatkowy posiłek, a gdy go zjadła, wyszła na spacer do ogrodu. Widok słońca złocącego blaszki liści zawsze przynosił jej spokój, a wilgotny chłód bijący od stawów mile łechtał wysuszone na pustyni gardło. Dobrze było nie ukrywać swojej tożsamości - księżniczka lubiła przewiewne, na wpół przezroczyste kwefy i przemawianie własnym, niemodulowanym sztucznie głosem.

Myśl o tym, że Karim ją rozpoznał, wkradła się cichcem do jej umysłu i zasnuła jej błękitne niebo chmurami. Nie chciała, by brat wiedział, kto wziął go w niewolę. Nie chciała tego, bo miała świadomość, że wówczas przebiegły książę wykorzysta wszystko, co o niej wie, aby ruszyć jej sumienie. Na swoje nieszczęście wiedział bardzo mało; wciąż jednak dostatecznie, by zburzyć jej wewnętrzny spokój. Wbrew sobie czuła, że los brata nie jest dla niej całkiem obojętny i często zastanawiała się, jakim poddadzą go torturom i kiedy zamęczą. Choć do niedawna sądziła, że ją to ucieszy, teraz czuła tylko gorzki smak i pustkę.

Po co to bowiem było? Ot, wydała jednego brata drugiemu bratu. A przecież obaj byli jej tak samo obojętni. Mogła sobie wmawiać, że chodziło o jakąś większą politykę, o zemstę czy o lojalność wobec Khouriego, ale prawda była taka, że po prostu dała się wykorzystać w konflikcie rodziny, która nigdy nie przejmowała się jej losem.

Zwątpienie i żal tak głęboko wniknęły w jej myśli, że przestała widzieć złote słońce na blaszkach liści. Gdy zaczęła zastanawiać się nad swoim życiem, doszła do wniosku, że było ono smutne i puste. Choć zapewne każda dziewczyna w kraju pozazdrościłaby jej wyszkolenia i przygód, Rasha tak naprawdę nigdy nie miała z tego zysku, jedynie wypełniała polecenia i walczyła w cudzych wojnach. Własna rodzina nie miała dla niej czasu, ale czy ten, który nastawił ją przeciwko niej, był dla niej lepszy? W końcu Khouri nadal był lojalnym poddanym księżniczki Halimy, a ona - córką władcy wrogiego kraju...

Przez takie rozmyślania omal nie wpadła do stawu, po którym jak co dzień snuły się stada kaczek. Zatrzymawszy się w ostatniej chwili, zamachała rękami, by odzyskać równowagę, a przed jej oczami pojawiło się niebezpiecznie bliskie lustro wody. Już myślała, że się skąpie, gdy silna dłoń chwyciła ją za przedramię i szarpnęła w tył. Dziewczynka stanęła znów mocno na nogach i obróciła się z wdzięcznością ku swemu wybawcy.

Słowa podziękowania zamarły jej na ustach, gdy ujrzała surowe spojrzenie Malika Khouriego.

- Gdzie twój meldunek, Trzecia Hieno? - zapytał chłodno, bez cienia czułości w głosie.

- Malik...

- Zapytałem, gdzie twój meldunek.

Rasha odchrząknęła i oblizała spierzchnięte ze stresu wargi.

- Na podstawie przejrzenia map wywnioskowaliśmy prawdopodobne miejsce postoju wysłanników do Nakhli - wyrecyowała jednym tchem - zaczailiśmy się tam, pojmaliśmy ich w liczbie dwóch, osobach: książę Karim i nieznany bliżej medyk imieniem Chamis, odebraliśmy im mapę z zaznaczonym miejscem pobytu księcia Zahira i niewolnicy Anieli, wysłaliśmy ją do tropiciela Al-Hilliego, przetransportowaliśmy więźniów do Fajr, po drodze napotykając burzę, podczas której nastąpiła próba ucieczki, w wyniku której medyk Chamis został ranny... - Urwała, ponieważ brakło jej tchu.

Malik pokiwał głową, najwyraźniej w pełni rozumiejąc tę nieskładną wypowiedź, i zapytał:

- A jakie miałaś rozkazy?

- Zostać w Słowiczym Pałacu...

- Dokładnie tak. Dlaczego tego nie zrobiłaś?

Rasha wzięła kilka głębokich wdechów, by się uspokoić. Tym razem nie mogła sobie pozwolić na bezładny bełkot.

- Ponieważ uznałam, że misja tej wagi wymaga koordynacji dowódcy - powiedziała rzeczowo, usiłując głośnością swoich słów ukryć drżenie głosu. - W szczególności, że dotyczyła ona osoby, na temat której posiadam, jako członek rodziny, kluczowe informacje. Beze mnie oddział nigdy by nie odkrył miejsca, w którym należało urządzić zasadzkę.

- Bez ciebie oddział nie popełniłby kluczowego błędu i nie wróciłby z tylko jednym księciem - odpowiedział Malik surowo.

- Słucham?!

- To błąd początkującego, moja droga. Skoro wpadła wam w ręce mapka, trzeba było natychmiast tam ruszyć. Zawsze należy zakładać, że przeciwnik zna twoje plany. Czy to z powodu zdrady, czy to dzięki przypadkowi. Odsyłając tę mapę i rzucając wszystko, żeby tylko dostarczyć zdobycz do Fajr i wykazać się, dałaś im czas na ucieczkę albo przygotowanie do obrony.

Rasha wytrzeszczyła oczy i poczuła, jak jej serce przyspiesza. Nie tak miała się potoczyć ta rozmowa...

- Trzymałem cię z dala od tej misji, bo wiedziałem, że nie masz doświadczenia i że bardzo chcesz się wykazać. W takich sytuacjach często popełnia się błędy, więc najlepiej debiutować w czymś o wadze mniejszej niż państwowa. Ale ty pokazałaś, że nie potrafisz słuchać przełożonego, przedkładasz swoje zdanie nad moje i jesteś krótkowzroczna. Z tego powodu degraduję cię, księżniczko Rasho, do rangi zwykłego Skorpiona. Komendantem waszej wesołej gromady zostanie Jafar Nasrallah.

- Ale... Malik! Zaczekaj! - pisnęła księżniczka, widząc, że ten odwraca się i odchodzi.

- Koniec raportu. Możesz odejść, Trzecia Hieno...

Pozostawił ją samą z kaczkami, słońcem na liściach i kłębowiskiem czarnych chmur, które teraz z jej myśli przesunęły się do serca, eksplodując w nim tępym bólem porażki i osamotnienia.

***

- Tęskniliśmy za tobą - powiedział Hassan z teatralnym wzruszeniem w głosie. - Wyjechałeś tak bez pożegnania...

- Ty to raczej nie miałeś jak się stęsknić - odpowiedział przywiązany do krzesła Karim.

- Ach, co ty tam wiesz?

- Nie miałeś jak ani kiedy mnie znienawidzić - wyjaśnił pogardliwie książę. - Teraz udajesz, że bardzo się cieszysz tym spotkaniem, bo chcesz się na kimś wyżyć za swój los. Ale oboje wiemy, że to nie ja jestem temu winny...

- Milcz! - Hassan wymierzył mu policzek. - Oboje wiemy, że kiedy zamęczę ciebie i twojego brata, będę mógł wrócić do domu. Więc uwierz mi, bardzo się cieszę z tego spotkania.

- Doskonale wiesz, że nie będziesz mógł - prychnął Karim. - I wiesz też, że właśnie patrzę na osobę, przez którą tak się stało.

Tatar zaśmiał się nieprzyjemnie.

- Ach, co ty tam wiesz? - powtórzył.

- Wystarczyło trzymać łapy z dala od mojej siostry...

Przerwał mu kolejny cios, tym razem wymierzony pieścią. Bazarov cofnął się po nim o dwa kroki i pomasował palce, z satysfakcją patrząc, jak z rozbitej wargi Karima wycieka stróżka krwi. Znów zaśmiał się cicho.

- Chyba się nie rozumiemy, drogi książę - powiedział rozbawionym tonem. - To ty powinieneś w tej chwili żałować swoich wyborów. Twoje życie niedługo dobiegnie kresu. W męczarniach. A wystarczyłoby, żebyś tamtego wieczora po prostu się nie wtrącał i zostawił Zahira w spokoju.

- I pozwoli mojemu bratu go zaszlachtować jak świnię, żeby mu nie stał na drodze? Podziękuję.

Hassan cmoknął i pokręcił głową.

- Zamiast tego dasz się za niego zabić - stwierdził. - Za poetę i nieudacznika. Po co?

Książę odsłonił w uśmiechu zakrwawione zęby.

- Po co?! - powtórzył nachalnie Hassan.

Karim pochylił się do przodu i szepnął:

- Nigdy się nie dowiesz.

- Maluf! - zawołał Tatar. Po paru sekundach do sali wparował siwiejący mężczyzna w czarnym stroju, z torbą pełną przyborów do tortur na ramieniu. - Zajmij się naszym gościem. Tylko nie pozbaw go życia, musi mi jeszcze odpowiedzieć na jedno pytanie!

- Tak jest, Effendi.

Bazarov wyszedł, zamiatając podłogę szatą. Długo jeszcze słyszał wrzaski bólu maltretowanego księcia i starał się nimi upajać, lecz jego słowa wciąż wibrowały mu w głowie.

Co jeśli naprawdę nigdy nie wróci do domu?

***

Cela, w której zamknięto Chamisa, była zimna, ciemna i śmierdząca. Wprawiona w okienko pod sufitem szyba była z jakiegoś powodu okopcona, przez co do środka przedostawały się zaledwie rachityczne smużki wynędzniałego poblasku, a po podłodze, zasłanej sianem, zgniłymi resztkami jedzenia i śladami niedokładnie sprzątniętych odchodów, buszowały roje szczurów. Chamisa wniesiono na noszach i położono je w kącie, a obok jego głowy postawiono obitą ceramiczną miskę z wodą, która cuchnęła jak nieświeża deszczówka. Chwilę później szczęk klucza w zamku oznajmił, że oto został odcięty od zewnętrzego świata przez grubą, czarną, metalową kratę.

Kiedy strażnicy odeszli, medyk powoli podniósł się na noszach i rozejrzał. W sąsiednich celach nie było nikogo, więc mógł zachowywać się swobodnie. Rozprostował więc z cichym stęknięciem ramiona, potem nogi, a kiedy uznał, że zastane mięśnie są już gotowe do pracy, podniósł się i na próbę przeszedł kilka kroków. Nadal był obolały po wypadku z koniem Rashy, ale nie czuł się nawet w połowie tak źle, jak jego prześladowcy myśleli.

Oparłszy się o ścianę, sięgnął do kieszeni wszytej w rękaw po wewnętrznej stronie sauba i zacisnął zęby. Czas przeciekał mu przez palce; zostały mu już tylko dwie porcje leczniczych ziół, które podczas feralnej próby ucieczki udało mu się ukradkiem wykraść ze swojej torby, przewieszonej przez ramię Rashy. Zioła te stosowano na przyspieszenie przełomu choroby, gdy ta ciągnęła się niepotrzebnie długo, wyniszczając pacjenta, zamiast uderzyć raz i mocno, a potem minąć. Napar z nich wywoływał poty i gwałtowną gorączkę, więc żując ich odrobinę każdego dnia, Chamis podwyższał swoją temperaturę ciała i pocił się, dzięki czemu wyglądał na ciężko chorego. Na szczęście wśród jeźdźców, którzy ich pojmali, nie było nikogo z choćby bazową wiedzą medyczną, kto rozpoznałby symulację.

Choćby nie wiadomo jak godnie nie próbował sobie tego wytłumaczyć, młody służący wiedział, że zrobił to z całkowicie egoistycznych pobudek. Nie chciał być, jak Karim, wleczony pieszo na powrozie za koniem ani dręczony. Póki prześladowcy nie wiedzieli, kim jest, nie znali też jego wartości i nie ryzykowali jego życiem, niepewni, co mają w rękach. Gdyby wiedzieli, że jest zwykłym plebejuszem, już dawno gniłby w jakimś rynsztoku, nie miał co do tego żadnych wątpliwości. Dlatego starał się uniemożliwić jeźdźcom z Fajr poznanie jakichkolwiek informacji na jego temat tak długo, jak było to możliwe. Ten czas jednak dobiegał końca wraz z zawartością prawie pustego już woreczka ziół.

Spacerował w tę i we w tę po celi, zastanawiając się, co dalej robić, aż usłyszał szybkie kroki podkutych metalem butów. Prędko opadł na nosze i przybrał na twarz wyraz cierpienia. Spod uchylonych powiek spoglądał wciąż jednak na zakratowane wejście do celi, za którym korytarz powoli rozjaśniał się pomarańczowym blaskiem pochodni.

Po chwili przy kracie pojawił się strażnik i otworzył drzwi kluczem. Kolejni dwaj weszli w pole widzenia Chamisa, wlokąc pod ramiona bezwładnego Karima. Szata księcia była w wielu miejscach poznaczona krwią, gdzieniegdzie brązową i zaschniętą, a w innych miejscach świeżą i czerwoną, a z nisko opuszczonej głowy zwieszały się włosy polepione w czarnobordowe strąki. Strażnicy wciągnęli go do środka i rzucili niezbyt delikatnie na największą kopę brudnego siana, po czym wyszli z celi. Na pożegnanie jeden z nich splunął na pojękującego w malignie więźnia, po czym rzucił do Chamisa:

- Miłej zabawy z tym truchłem.

Niedługo później ich kroki umilkły na dalekich schodach na górę.

Medyk prędko zerwał się z noszy i przypadł do księcia. Mężczyzna wyglądał źle, ale raczej nie zadano mu obrażeń wewnętrznych; chciano, by jak najdłużej cierpiał, więc musiał przeżyć tortury. Najostrożniej, jak umiał, przewrócił go na plecy i odgarnął zakrwawione włosy z twarzy.

Nie zdołał powstrzymać gwałtownego wciągnięcia powietrza. Oblicze księcia szpeciła tylko jedna rana, za to głęboka i przechodząca dokładnie przez lewe oko. Pomieszane z krwią maziste resztki wypływały właśnie z oczodołu na skronie i policzek.

Chamis rozejrzał się po celi w poszukiwaniu czegoś ostrego. Jak na złość nie było niczego takiego, cele starannie sprawdzano, by nie znalazło się w nic nic, co mogłoby posłużyć za broń. Ostatecznie medyk zdecydował się na twardy kawałek drewna, jaki zaplątał się w sianie, i delikatnie zaostrzył jego brzeg własnymi zębami. Musiał za wszelką cenę jak najszybciej usunąć resztki uszkodzonego oka, inaczej bowiem to drugie wkrótce by oślepło*. Młody służący nie wiedział, dlaczego tak się dzieje, ale widział już kilku, co nie chcieli się rozstawać z oczami choćby ropiejącymi i wypływającymi, a wkrótce potem tracili wzrok w drugim oku.

Drewno było brudne i paskudne, włożenie go po prostu do rany mogłoby skutkować szybką śmiercią. Z braku lepszych opcji odkażenia, Chamis udał się do rogu i podwinął galabiję, by oddać mocz. Przygryzając wargi dla zduszenia obrzydzenia, starannie opłukał swoje narzędzie pracy w strumieniu uryny, a następnie przystąpił do operacji.

Miał szczęście, że Karim był nieprzytomny. Nie rzucał się, pojękiwał jedynie bez ładu i składu, raz tylko dotkliwie wrzasnął. Po fakcie Chamis odrzucił zakrwawione drewno i założył swemu pacjentowi prowizoryczny opatrunek z oddartych kawałków szat, dla zatamowania krwawienia.

Odetchnął cicho. Łatwiejszą część miał już za sobą.

Teraz powoli przystąpił do oglądania pozostałych ran księcia. Kiedy rozpiął galabiję, aż skrzywił się ze współczucia. Razy od biczów pokrywały całe plecy i klatkę piersiową Karima. Najgorzej jednak wyglądała prawa noga; udo było tak spuchnięte, że niemal dwukrotnie przerastało grubością lewe, a wokół stawu biodrowego rozlewał się niemal czarny, granatowy na obrzeżach siniak. Dokładniejsze badanie palcami, w wyniku którego Karim kilka razy krzyknął i miotnął się na sianie, płosząc parkę kopulujących szczurów, wykazało, że ma wyłamany staw. Był uziemiony na co najmniej miesiąc, a bez prawdziwego leczenia, na jakie nie mógł liczyć w więziennej celi, istniała groźba, że straci nogę. Chamis opatrzył go, jak potrafił, ale niewiele mógł zrobić w tych brudnych warunkach i bez swojej torby.

Po długim czasie jęki księcia zaczęły cichnąć, a jego oddech się wyrównał. Chamis czuwał przy nim cały czas, zmartwiony jego stanem, aż w końcu Karim odkaszlnął i powoli uniósł powiekę zdrowego oka.

- Cholera - wycharczał - wody...

Młodzik przyniósł mu obitą miskę deszczówki i przystawił jej brzeg do jego ust. Karim upił łyk, odkaszlnął i napił się więcej. Po paru przełknięciach podniósł rękę na znak, że mu wystarczy.

Chamis odłożył miskę, a książę uniósł rękę do twarzy i dotknął opatrunku.

- Co z moim okiem? - zapytał.

- Stracone. Ale jest szansa, że nie wda się zakażenie. Oczyściłem ranę odkażonym kawałkiem drewna.

Karim spojrzał na młodszego towarzysza podejrzliwie.

- Czym go odkaziłeś?

- Nie chcesz wiedzieć - odparł Chamis szczerze. Karim wywrócił oczami i spróbował się podnieść. Aż zawył z bólu, gdy poruszył biodrem.

- A co z moją nogą? - jęknął z dużo większym przerażeniem.

- Wyłamany staw biodrowy. Jeśli nie pozwolą na leczenie w porządnych warunkach, też ją stracisz.

- Ile by się to leczyło?

- Co najmniej miesiąc, może i dwa. Im później zaczniemy leczenie, tym większa szansa, że skończy się amputacją. Ale prawdopodobnie nawet po sukcesie leczenia będziesz lekko kulał, mój panie.

Karim przez dłuższą chwilę nic nie odpowiadał, i tylko zaciskające się do zbielenia palców pieści zdradzały jego emocje. Tak naprawdę dopiero teraz dotarło do niego, że został schwytany i może umrzeć. Niewola, cierpienie, kraty, to wszystko zdawało się przejściowe, ale wyłamane biodro, przez które będzie przykuty do łóżka przez dwa miesiące, a może i straci nogę, uświadomiło mu beznadziejność sytuacji.

Może nawet nie będzie musiał się martwić koniecznością amputacji, bo do tego czasu go ukatrupią.

Aby uciec od tych niewesołych rozważań, otworzył zdrowe oko i przyjrzał się medykowi. Coś mu nie pasowało w jego postawie, i po chwili zorientował się, co.

- Od kiedy ty jesteś na nogach? Nie leżałeś ostatnio na noszach i nie umierałeś?

Chamis zachichotał i wyciągnął z rękawa woreczek z pokruszonymi liśćmi.

- Tu mi się to na nic nie zda, bo mają medyków i mogą mnie przebadać, więc możesz poznać mój sekret - powiedział. - Jak upadłeś razem z księżniczką, moja torba zsunęła jej się z ramienia i znalazła obok mnie. Wykradłem z niej ten woreczek.

- Co jest w środku?

- Środek wywołujący gorączkę. Niezła sztuczka, żeby udawać chorego.

Książę parsknął śmiechem, naruszając przez to swój świeżo oczyszczony oczodół. Spod opatrunku wyciekła świeża stróżka krwi.

- Cholera, źle to zawiązałem - wystraszył się Chamis i natychmiast zaczął oglądać opatrunek.

- To nie twoja wina, zostaw. Nic mi nie będzie. - Karim zbył go machnięciem ręki. - Teraz mnie posłuchaj, bo mam pewien plan. Jeśli się uda, możliwe, że odmienimy losy całego kraju.

*Usuwanie uszkodzonego oka, żeby drugie nie oślepło - not-so-fun fact, ludzki układ odpornościowy nie wie, że mamy oczy, bo białe krwinki nigdy nie są wysyłane na walkę w ich okolicy. W momencie, w którym jedno oko mocno choruje, białe krwinki lecą się z tym rozprawić i zauważają "obcą" materię - soczewkę. Kiedy układ odpornościowy rozpozna raz jakąś materię i zidentyfikuje ją jako wrogą, szuka jej już ciągle w organiznie i ciągle zwalcza, co doprowadza do tego, że białe krwinki znajdują drugie oko i... zabijają je...

***

Wbrew oczekiwaniom Anieli, Zahir wcale się na nią nie pogniewał. Przeprosił emira Muhammada za jej zachowanie i zabrał ją spokojnie do swojej komnaty, nie robiąc jej żadnych wyrzutów ani złośliwości. Paradoksalnie, to przerażało dziewczynę jeszcze bardziej niż jego wcześniejsza furia.

W końcu nie wytrzymała.

- Milczysz - zauważyła, gdy zbliżali się już do sypialni.

- A co mam mówić? - Wzruszył ramionami. Na to Aniela szukała odpowiedzi przez dobrą minutę.

- Cokolwiek - zdecydowała się wreszcie.

- Po co?

- Zahir... Ja po prostu usiłowałam naprawić swój błąd.

- Wiem.

- Wiesz! I wiesz też, że nie wyszło i że zrujnowałam wszystko...

- Wiem.

- I nic nie powiesz?

Dotarli do komnaty. Książę otworzył drzwi i milczącym gestem zaprosił Anielę do środka. Niewolnica weszła niepewnie, z trudem przełykając ślinę. Zahir tymczasem przestąpił próg jej śladem i zamknął za sobą drzwi.

- Zahir...

- Anielo, nie jestem głupi. Wiem wszystko, co chcesz powiedzieć. Nie strzęp na próżno języka.

- Więc... Co ze mną zrobisz? - zapytała drżącym głosem. Książę wzruszył ramionami.

- A co miałbym zrobić? Szkoda dokonana, zemsta nikomu nie przyniesie nic dobrego. Jedziesz ze mną, tak samo, jak miałaś wcześniej.

Choć mówił spokojnie, starannie unikał jej wzroku. Aniela nie wytrzymała i przypadła do niego, klęknęła przed nim i chwyciła go za ręce, zmuszając go, by na nią spojrzał. Jej wargi drżały, oczy szkliły się łzami, a na piegowate policzki wystąpiła bladość.

- Bądź ze mną szczery - wykrztusiła, powstrzymując się ostatkiem sił od płaczu.

- Anielo... - książę wysunął dłonie z jej uścisku i podszedł do okna, obracając się do niej plecami. Lewą rękę oparł na biodrze, a prawą o futrynę, i zapatrzył się na ogród. Delikatny wiatr wzburzył jego wspaniałe, czarne włosy. - Po prostu nie próbuj więcej. Tylko tyle chcę od ciebie. Rób to, co ci każę, i nie wyskakuj z głupimi inicjatywami. Potrafisz to zrobić?

Aniela milczała.

- Wiem, że obiecywałaś być moim pierwszym sojusznikiem, a ja miałem traktować cię jak przyjaciółkę, a nie służącą, ale jak widzimy, to po prostu nie działa. Przecierp ten krótki okres i bądź mi posłuszna, a ja, gdy tylko dojdę do władzy, uwolnię cię. Wracaj wtedy do swoich stepów i zapomnij, że gdzieś w Dalekiej Arabii istniał kiedykolwiek jakiś Zahir.

Przełknęła ślinę raz jeszcze, ale tym razem nie udało jej się zdusić łez, które stoczyły się po policzkach. Dlaczego miała tak silne wrażenie, że Zahir mówił do siebie bardziej niż do niej? Że to on przekonywał samego siebie, że musi o niej zapomnieć, zupełnie jakby nie zraniła jego zaufania i przyjaźni, tylko jego... uczucia?

- Postaram się, mój panie - odpowiedziała bez cienia ironii w głosie. Nie pozostało jej już bowiem nic ponad to, czego nienawidziła najbardziej w całym swoim życiu: posłuszeństwo.

***

- To niemożliwe - odpowiedział Karimowi Chamis.

- Dlaczego? Jestem pewien, że jak się odpowiednio mocno przesadzi z lekami...

- Tak, ale do tego potrzebowałbym swojej torby lekarskiej, a ma ją księżniczka Rasha.

Karim uśmiechnął się półgębkiem.

- Idealnie - szepnął.

Rozmawiali o planie ucieczki, który książę wymyślił w ciągu ostatnich kilkunastu sekund. Chamis widział w nim same wady, podczas gdy Karim uparcie podkreślał jego zalety.

- Nawet gdybym miał tę torbę, mogłoby się nie udać - tłumaczył medyk. - To wyjątkowo niebezpieczne!

- Każdy plan ucieczki jest niebezpieczny.

- Ale ten wyjątkowo! Z całym szacunkiem, ale nie jest pan teraz w stanie nigdzie uciekać. Nie stanie pan na nogę.

- Kto mówi coś o mnie? Chcę, żebyś ty uciekł i sprowadził pomoc, Chamis. Gdy tylko wyjdziesz z zamku, rurą do pieczary...

- Nie wyjdę z żadnego zamku! Ten plan prawie na pewno skończy się śmiercią albo przynajmniej śpiączką! Nawet jeśli moje ciało będzie tylko pozornie martwe, znajdę się w stanie tak zbliżonym śmierci, że mogę już nigdy nie wrócić do siebie!

- Uważasz mnie za księcia, czy nie? - zapytał Karim, przechodząc na niski i chłodny ton.

- Tak! - odkrzyknął rozpaczliwie Chamis.

- Więc to jest rozkaz, medyku. Uciekniesz, udając martwego, i sprowadzisz do mnie pomoc. I masz się wyrobić, zanim moja noga będzie stracona!

Młodzieniec ukrył twarz w dłoniach. Nie chciał umierać. Wiedział, że jeśli nie ucieknie, umrze na pewno, ale nadal śmierć z rąk kata brzmiała lepiej niż dogorywanie w rynsztoku jako warzywko. Czy jednak mógł sprzeciwić się bezpośredniemu rozkazowi?

- Ale bez moich ziół na zatrzymanie funkcji życiowych i tak nic nie da się zrobić - przypomniał po chwili. - Jak zamierzamy je zdobyć?

- To proste - odrzekł książę. - Zaczekamy na moją siostrę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro