LVIII. Intruzi w Pałacu, cz. 1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Zmrok pochłonął pustynię i spędził z niej upał smagnięciami lodowatej nocy. Mroźny wicher, wygrywający na skalnych jarach elegie o kościach bielejących wśród piasku, wdarł się na cuchnące zaduchem ulice Fajr i napełnił je orzeźwiającą świeżością. Jerzy, który nie znosił upału bardziej niż Aloszy, oddychał pełną piersią, wciągając do płuc to nocne powietrze, a na jego twarzy samoczynnie tworzył się uśmiech.

Idący za nim Alosza i Radek zachowywali o wiele bardziej powściągliwą mimikę. Radek głównie dlatego, że nadal nie przebolał śmierci Nikity, a Alosza dlatego, że odzwyczaił się już od ryzyka i najchętniej nie wtrącałby się w arabskie rozgrywki polityczne.

Miasto wokół nich układało się do snu. Warsztaty i stragany pakowano i zamykano, dzieci wracały do domów, zganiane z podwórek głosami zniecierpliwionych matek, ostatni przechodnie przemykali alejkami w pośpiechu, gnając na spóźnioną kolację. Tu i ówdzie przewinął się jakiś patrol zbrojnych strażników, zaspanych lub pijanych, bardziej zainteresowanych pogaduszkami pomiędzy sobą niż dawaniem baczenia na to, co dzieje się dokoła.

Inny element za to rozbudzał się do życia. Biedota wylęgała na najbrudniejsze ulice, szukać w śmieciach przydatnych rzeczy, chorzy i bezdomni brodzili w rynsztokach w poszukiwaniu jedzenia, a w ciasnych zaułkach dochodziło do licznych nielegalnych transakcji. Handlowano towarem z kradzieży i przemytu, bezprawnymi usługami, cnotą własną lub własnych dzieci, haszyszem, bronią, truciznami, informacjami, wiernością i śmiercią. Prano brudne pieniądze, łamano przysięgi i obietnice, wyzwalano i gaszono najbardziej pierwotne z instynktów. Życie w bezprawiu kwitło, wrzało z jeszcze większym zacięciem i energią niż to, które rządziło się za dnia, regulowane przez przepisy. Jerzy pomyślał, że gdyby z dnia na dzień wszyscy mieszkańcy nagle zaczęli przestrzegać prawa, miasto zubożałoby o ponad połowę.

Wszystko to jednak działo się w gęsto zaludnionych dzielnicach dla zwykłych ludzi, rzemieślników, kupcow, biedoty czy mniejszości. Gdy dotarli do medresy i rozciągających się za nią willi urzędników, życie uliczne zamarło zupełnie, za to zamiast wygaszonych czarnych okien z obu stron drogi uśmiechały się do nich żółte prostokąty, przez które widać było urządzane wewnątrz uczty i przyjęcia.

Ostatni salat pokład pokotem ludzi na kolana pół godziny wcześniej. Obecnie wszyscy schowali już dywaniki do szaf, wiedząc, że kolejny raz przyjdzie im ich użyć dopiero po obudzeniu się. To oznaczało, że Jerzy i jego towarzysze nie musieli już tej nocy odgrywać przedstawienia, udając, że się modlą. Przemyskiemu bardzo to pasowało, w końcu właśnie dlatego tak się upierał na atak o późnej porze, gdy wraz z Fatimą omawiali plan akcji.

- Plan jest już właściwie gotowy, potrzebujemy tylko ochotników, którzy wprowadzą go w życie - powiedziała Arabka, pochylając się nad stołem w gościnnej izbie Kowalewskich. Wydobyła zza pasa rulon, który po rozwinięciu na blacie okazał się mapą miasta Fajr.

- Po co to? - zdziwił się Alosza. - Przecież wiemy, gdzie jest pałac.

- Pałac jest strzeżony, nie sposób dostać się do niego niezauważonym - odparła Fatima. - Znalazłyśmy na to tylko jedno rozwiązanie.

- Po linie można spróbować - wtrącił Radek. - Złapie się na lasso jakiś komin i jazda.

- Mury są bardzo wysokie i gładkie. Zanim wespniesz się na połowę ich wysokości, nadejdzie strażnik - wyjaśniła Fatima.

- Więc gdzie idziemy? - dopytywał się zniecierpliwiony Jerzy. Arabka postukała palcem w budynek położony na mapie zaraz obok pałacu.

- Tutaj.

Willa należała do pałacowego imama, Rahmana Shihaba, i słynęła również jako miejsce spotkań duchownego z wiernymi lub tymi, którzy chcą na nowo rozbudzić w sobie wiarę muzułmańską. Jako cudzoziemcy odbywający hadżdż, nie wzbudzali niczyich podejrzeń, zbliżając się do tego budynku, zwłaszcza że w ramach rozwoju sojuszu z Tatarami umieszczono w willi tłumacza na język krymsko-tatarski. Z nim przynajmniej Alosza mógł się dogadać.

Jak zwykle, w hallu tłoczył się spory tłumek wiernych. Niektórzy od wczesnych godzin popołudniowych czekali na przyjęcie. Większość z nich miała w końcu wrócić do swoich domów, niepocieszona, aby przyjść tu ponownie następnego dnia, w oczekiwaniu na łut szczęścia, że to ich imam zdecyduje się przyjąć, lub by dać sobie spokój na zawsze. Jerzy, Radek i Alosza przepchnęli się przez korytarz, ściągając na siebie kilka nieprzychylnych spojrzeń i gburowatych komentarzy, lecz niczyjej uwagi nie zaprzątnęli na dłużej niż kilkanaście sekund.

Po krótkiej chwili kluczenia dotarli na klatkę schodową, która okazała się zupełnie pusta. Pochodnie rozwieszone na ścianach były wygaszone - nikt nie zamierzał w najbliższym czasie tędy przechodzić. Uważając, by drewniane stopnie nie zatrzeszczały pod ich nogami, trójka intruzów wspięła się na najwyższe piętro. Teraz czekała ich nieco trudniejsza część.

Sprawdzili po kolei wszystkie drzwi na najwyższym piętrze, ale okazały się, co do jednego, zamknięte na klucz. Jerzy myślał już nad tym, które wyważyć ramieniem, kiedy Alosza zawołał go do siebie bezgłośnie, machając ręką. Na końcu korytarza znajdowało się małe okienko, z którego parapetu dało się dosięgnąć balustrady balkonu, który obiegał frontową ścianę willi pod samym dachem.

Jerzy, Alosza i Radek popatrzyli na siebie i pokiwali głowami bez słów. Jeden po drugim wychodzili przez okno na balkon, stawali na balustradzie i chwytali rękami za krawędź lekko pochyłego dachu, by się na niego podciągnąć. Gdy cała trójka znajdowała się już na dachu, pobiegli cichcem na prawą stronę budynku, która sąsiadowała z pałacem. Od murów ścianę willi dzieliło jakieś dwadzieścia metrów.

Starościc dopadł skraju dachu i położył się na nim na brzuchu, wysuwając głowę poza krawędź. Tak jak powiedziała Fatima, dach wystawał lekko poza korpus budowli i tę wystającą część wspierały drewniane krokwie. W jednej z nich tkwiła strzała.

- Jak się stamtąd dostaniemy do pałacu? Trochę za daleko, żeby skoczyć - zauważył Alosza.

- Nie będziecie skakać. Mamy w pałacu człowieka, który mieszka dokładnie na wprost tej willi. Ta osoba wystrzeli belt z kuszy w jedną z zewnętrznych krokwi, podpierających wystającą część dachu. Do drzewca będzie przywiązana lina, która połączy wasz dach z oknem w Słowiczym Pałacu.

- Bełt ma utrzymać nasz ciężar? - prychnął Radek.

- Nie - odpowiedziała Fatima ze znużeniem w głosie. - On tylko dostarczy do was koniec liny. Tak naprawdę potrzeba was tylko dwóch na tej misji, więc rolą trzeciego będzie obwiązać się liną i trzymać mocno, kiedy będziecie po niej przejeżdżać.

- Mogę wam posłużyć za kołek - zgłosił się szybko Alosza, kombinując, jak uniknąć udziału w akcji.

Jerzy spojrzał na niego surowo i zmarszczył brwi.

- Nie ma takiej opcji, nie zaufam, że mnie utrzymasz. - Pokrecił głową.

- A zaufasz mu, że ci nie wbije noża w plecy, jak się we dwójkę spuścicie do pałacu? - zapytał sceptycznym głosem Radek.

- Przywiążemy tę linę do komina i tyle.

Alosza skrzywił się niechętnie.

- Zobaczymy, pewnie i tak żadnego dogodnego komina nie będzie - burknął.

- Nie trzymałbym się tej nadziei. - Radek z całej siły rąbnął go w plecy, aż się Kozak zatoczył i rozkaszlał.

Jak na złość komin znajdował się dokładnie na wprost okna, do którego biegła lina. Obwiązali go mocno i szarpnęli linę kilka razy, by się upewnić, że nie puści.

- No, to miłego zjazdu - powiedział Alosza z chytrym uśmiechem. - Będę wam zabezpieczać tyły.

- Mamy cię zostawić, żebyś jeszcze przeciął tę linę? - Jerzy zaśmiał się złowrogo.

- Hej! Nie zrobiłbym tego! Przecież obiecałeś mi wolność i pieniądze za sprowadzenie Anieli do Ostrogów!

- Nie ma mowy, zjeżdżasz jako pierwszy. - Widząc, że dawny watażka wciąż się ociąga i rozgląda jakby w poszukiwaniu wyjścia z tej sytuacji, starościc warknął z naciskiem: - Zapraszam!

Alosza, rad nie rad, stanął nad krawędzią dachu i przełożył chustkę przez linę, aby na niej zjechać. Zanim jednak skoczył, zaczekał na sygnał.

- Strażnicy obchodzą mur po zewnętrznej i wewnętrznej stronie - wyjaśniała Fatima. - Pojawiają się mniej więcej co minutę lub dwie, czasem co pół.

- Więc jak mamy obliczyć, kiedy zjeżdżać? - Alosza załamał ręce.

- Nie wy będziecie to robić. Osoba, do której okna wpadniecie, ma ze swojego pokoju widok na obie straże. Da wam znać czterokrotnym mrugnięciem świecy, że droga czysta.

- A możemy wiedzieć, co to za osoba?

- To ktoś, kto nienawidzi Hassana bardziej niż którykolwiek z was - odpowiedziała kobieta. - Nie znacie jej ani ona nie zna was, ale z pewnością się dogadacie. Choć na migi, bo nie zna żadnego z waszych języków.

- Miejmy nadzieję - mruknął Jerzy. - Ostatnie, czego nam potrzeba, to brak porozumienia w trakcie napadu.

Świeca w oknie zamigotała cztery razy i Alosza runął w dół ze zgrzytem materiału trącego o materiał. Gdy był blisko celu, okno otworzyło się na oścież i Kozak gładko wjechał do pomieszczenia. Zaraz potem czyjeś ręce zamknęły okno ponownie, a około minutę później świeca zamigotała raz jeszcze.

Jerzy wskazał linę Radkowi. Przyjaciel uśmiechnął się do niego, po czym powtórzył wyczyn Aloszy, zjeżdżając jednak nie na chuście, ale na swoim skórzanym pasku, dzięki czemu dźwięk tarcia był nieco mniej przenikliwy. Na dole powtórzyło się to, co poprzednio - okno otwarło się, by wpuścić przybysza, i zamknęło z powrotem. Tym razem świeca nie migotała przez prawie trzy minuty.

Starościc wychodził ze skóry z niecierpliwości, przemierzając dach w tę i we w tę. Już zaczął przypuszczać, że to była pułapka zastawiona z jakiegoś powodu na jego przyjaciół i on sam nigdy nie doczeka się sygnału, kiedy okno posłało ku niemu cztery szybkie błyski. Bez chwili zwłoki Jerzy przerzucił własny pasek przez linę i skoczył w pustkę.

Przejazd był upajający. Człowiek nie mógł doświadczyć uczucia bardziej podobnego do latania niż to, które wypełniło Jerzego, gdy wiatr targał jego włosami, siła tarcia wyłamywała barki, a w dole pod stopami rozciągała się przepaść. W otwarte okno, za którym czekali na niego już Alosza i Radek, wpadł z euforycznym uśmiechem na twarzy.

Wylądował w bogato zdobionej damskiej komnacie, to zauważył na pierwszy rzut oka. W następnej chwili dostrzegł jej lokatorkę, młodą, smutną dziewczynę w czarnym czadorze.

Znał ją. To ona towarzyszyła Hassanowi podczas rozmów. Przypomniał sobie z trudem, że miała na imię Malika.

Fatima zwinęła mapkę miasta Fajr z powrotem w rulon i zamiast tego rozpostarła na blacie plan Słowiczego Pałacu. Jerzy, Alosza, Radek, Sara i pani Tamara stłoczyli się ciasno wokół stołu, wyciągając szyje, by dostrzec jak najwięcej szczegółow.

Kompleks pałacowy wybudowano na planie prostokąta. Składał się on z czterech budynków i dwóch dziedzińców. Dwa pierwsze budynki, po lewej i prawej, były duże, masywne i miały kształt kanciastych podków skierowanych pustymi częściami do wewnątrz - to właśnie z tych "pustek" tworzyło się główne patio. Przerwy pomiędzy ich krótszymi ramionami tworzyły główną bramę pałacu i wąskie przejście na drugi, mniejszy dziedziniec.

- To jest skrzydło mieszkalne i gościnne. - Fatima wskazała na budynek po lewej. - Tutaj wre życie pałacu. - Teraz jej palec dotknął bliźniaczego budynku po prawej. - Tutaj jest skrzydło służbowe. Znacznie mniej zabawy. Wy się dostaniecie do skrzydła mieszkalnego.

- A te budynki? - zapytał Alosza, wskazując na dwa pozostałe. Znajdowały się za opisanymi przez Aishę skrzydłami i miały zwyczajny prostokątny kształt. Również układały się symetrycznie wzdłuż osi pionowej, a pomiędzy nimi lokował się węższy i krótszy dziedziniec, którego tylna ściana przylegała do pałacowych ogrodów.

- Do tego dojdziemy - ucięła dyskusję Fatima. - Patrzcie na mapkę. Znajdziecie się w tym pomieszczeniu. Kiedy już wszyscy tam będziecie, właścicielka komnaty wezwie straż...

- Straż, do mnie! Potrzebuję pomocy! - zawołała po arabsku Malika. Alosza ustawił się przy niej z nożem w ręce, a Jerzy i Radek przywarli płasko do ściany po obu stronach drzwi.

Po dłuższej chwili do komnaty wpadło dwóch mężczyzn w czarnych mundurach Najwyższej Straży, dzierżących w rękach obnażone bułaty. Alosza zasłonił się księżniczką, przyciskając nóż do jej szyi, przez co chusta spadła jej z głowy i odsłoniła czarne loki, a Jerzy i Radek zaszli od tyłu funkcjonariuszy. Chwycili ich równocześnie za gardła i wykręcili do tyłu uzbrojone ręce, zmuszając ich do wypuszczenia bułatów. Kilka ciosów po głowach pozbawiło ich przytomności.

- Możesz już ją puścić, pijaczyno - mruknął Jerzy. Alosza jedynie się zaśmiał i zanurzył nos we włosach Maliki. - Alosza!

- No dobrze, już, już... - Odsunął się od struchlałej dziewczyny, a ta natychmiast naciągnęła z powrotem swój czador. - To były tylko żarty. Madame! - Ukłonił się księżniczce.

- Ona nie zna francuskiego, głupku - burknął Radek.

- Myślę, że zrozumiała. - Alosza popatrzył na ciała dwóch nieprzytomnych strażników. - Co robimy? Tylko dwóch ich przyszło.

Jerzy westchnął i wzniósł oczy do nieba.

- Wygląda na to, że ci się upiecze - stwierdził.

- Kiedy ich ogłuszycie, przebierzecie się w ich mundury - kontynuowała Fatima. - Nasza osoba w zamku zaprowadzi was tutaj. - Wskazała na prostokątny budynek po lewej stronie, znajdujący się za skrzydłem mieszkalnym.

- Co tu jest? - zapytał Przemyski.

- Lochy. Wejdzie do nich w waszym towarzystwie i powie, że ma zamiar wyprowadzić księcia do komnat w celu podratowania jego zdrowia.

- Ma do tego prawo?

Fatima spojrzała na Polaków z zaciśniętymi ustami.

- Musimy na to liczyć - odpowiedziała.

Malika odwróciła skromnie wzrok, gdy Jerzy i Radek się przebierali. Alosza tymczasem rozsiadł się na otomanie i założył nogę na nogę.

- Nie rozleniwiaj się tak - burknął starościc. - Nie zostajesz tu dla przyjemności, jasne? Musisz stanąć na straży.

- Jasne, jasne. - Kozak uśmiechnął się od ucha do ucha. - Komnata jest ze mną bezpieczna.

- Coś w to nie wierzę - syknął Radek teatralnym szeptem. Jerzy stłumił chichot na widok kwaśnej miny Aloszy.

- Malika - powiedział Przemyski, podchodząc do drzwi.

Dziewczyna wskazała pytająco na Aloszę. Jerzy westchnął, po czym wskazał na podłogę całą ręką, próbując przekazać, że Kozak zostaje tutaj. Malika oblizała usta, po czym podeszła do niego z błyskiem w oku i delikatnie popchnęła go do ściany na prawo drzwi. Następnie położyła mu palec na ustach i to samo zrobiła z Radkiem na lewo od drzwi.

Cofnęła się o kilka kroków i głośno wykrzyczała niezrozumiałe dla przybyszów słowo. Kilka sekund później drzwi się otwarły i przez próg przeszedł eunuch w różowej shamli i turbanie. Padł ogłuszony na podłogę, jeszcze zanim zdążył się zdziwić widokiem obcego mężczyzny rozpartego na otomanie.

Malika wskazała ręką najpierw Aloszę, a potem nieprzytomnego służącego. Kozak zmarszczył brwi i cofnął się, urażony.

- Cóż, w ten sposób nikogo nie zdziwi twoja obecność tutaj, jeśli ktoś cię nakryje - uznał Radek, przygryzając wargi, by się nie roześmiać.

- To ważny punkt naszej strategii - przytaknął Jerzy, podejrzanie trzęsąc ramionami.

- Nienawidzę was - odparł Kozak, po czym zaczął rozpinać koszulę.

- A co mieści się tutaj? - zapytał Radek, aby przerwać pełną smutku ciszę, wskazując na budynek na wprost lochów, po przeciwnej stronie mniejszego dziedzińca.

- To jest meczet. Raczej z niego nie skorzystacie. Za to tutaj - Fatima wskazała tylny koniec dziedzińca - jest przejście do ogrodów. Gdyby coś poszło bardzo nie tak, tamtędy uciekacie.

- Zapamiętano. - Jerzy pokiwał głową. Czuł, że to będzie przydatna informacja.

Alosza podszedł do lustra przy toaletce Maliki i zacisnął mocniej turban. Mina pełna obrzydzenia nie schodziła z jego twarzy, gdy przyglądał się kwiecistym wzorom na niezwykle miękkiej, powłóczystej szacie.

- Jak mężczyzna może to nosić! - jęknął.

- Kastrują ich - odparł Radek.

- Co takiego?!

- Ucinają jaja, żeby przypadkiem nie zapłodnili jakiejś sułtańskiej dziewki.

- Przez to im się podwyższa głos - podjął Jerzy. - Więc nie zapominaj piszczeć, jeśli ktoś zacznie do ciebie mówić.

- I kołysać biodrami - dodał Radek.

- Skończyliście?!?!?!

Polacy parsknęli cichym śmiechem. Uspokoili się, gdy Malika, nic nierozumiejąca z rozmowy, podeszła do drzwi i machnęła na nich nagląco głową.

- Idziemy. Trzymaj się, aniołku... - Radek posłał Aloszy całusa.

- Po prostu zdechnijcie i nie wracajcie - odwarknął Kozak.

- Ukryj gdzieś naszych nieprzytomnych kolegów i pilnuj, żeby się nie obudzili - polecił mu na odchodnym Jerzy. - Nie chcielibyśmy zostać przedwcześnie wykryci.

- Ta jest... - Alosza niechętnie zwlókł się z otomany, a Przemyski w ślad za Maliką zanurkował w czeluści otwierającego się przed nim korytarza. Chwilę później drzwi zamknęły się za nimi i otoczyła ich całkowita ciemność uśpionego zamczyska.

Dwójka strażników w czarnych mundurach nie wzbudzała podejrzeń, idąc o krok za księżniczką przez główny dziedziniec. Pora była wprawdzie późna, ale wiadomo było, że wielu mieszkańców Słowiczego Pałacu należało do nocnych marków. Wiadomo też było, że księżniczki miały prawo odwiedzać swojego brata w lochu, gdyż jako kobiety i tak nie miały mocy sprawczej, toteż straże nie zastanowiły się ani chwili, czy wpuścić do lochu Malikę wraz z dwoma funkcjonariuszami, którzy towarzyszyli jej, jak mówiła, dla bezpieczeństwa. Czarne kwefy zasłaniały im słowiańskie twarze.

Weszli do środka i przemierzyli ciemny korytarz, trzymając dwie pochodnie. Księżniczka zatrzymała się przed jedną z ostatnich cel. Jerzy i Radek przysunęli się do krat i przełożyli przez nie pochodnie, by przyjrzeć się leżącemu wewnątrz mężczyźnie.

Był to bez wątpienia ten sam, którego jeźdźcy wciągnęli na dziedziniec na sznurze kilka dni wcześniej. Teraz wyglądał znacznie gorzej, ubranie miał zakrwawione i w strzępach, z dziur w szacie wyglądały świeże ramy, w twarzy brakowało jednego oka, a jedną nogę miał ułożoną pod nienaturalnym kątem i spuchniętą od kolana w górę.

- Cholera - syknął Radek. - On nie da rady iść...

- Będzie to trzeba nieść - zdecydował Jerzy. - Dasz radę?

- Jasne.

Starościc delikatnie dotknął ramienia księżniczki, która nadal wpatrywała się w leżącego brata ze łzami w oczach, i spojrzał na nią pytająco. Malika pociągnęła nosem, a następnie pokiwała głową. Była gotowa na dalszą część planu.

- A jak go wydostaniemy z celi? - zapytał Radek, gdy Tamara skończyła tłumaczyć kolejną wypowiedź Fatimy. - Dostaniemy się do niego, ale będziemy bez klucza, na oku straży i z tym naszym kontaktem pod ręką.

- Będziecie musieli wykazać się odrobiną zuchwałości i brawury - odpowiedziała matka Zahira.

- To znaczy? - Aloszy zdecydowanie nie podobały się te słowa.

- To znaczy, że będziesz musiał się pierwszy raz w życiu zachować jak mężczyzna - odpowiedział mu burkliwie Jerzy, po czym zwrócił się do Farimy: - Proszę mówić.

- Będziecie musieli wziąć wasz kontakt na zakładnika.

Gdy Tamara przełożyła te słowa, wokół stołu zapadła cisza. Alosza ukrył twarz w dłoniach, a Jerzy i Radek wymienili się spojrzeniami. Dopiero teraz dotarła do nich powaga czynu, na jaki się mierzyli.

Malika zapiszczała teatralnie, choć Jerzy trzymał ją delikatnie i starał się nie naciskać bułatem na jej gardło zbyt mocno. Dwójka strażników więziennych natychmiast pobiegła w ich stronę z obnażoną bronią, lecz zatrzymali się o kilkanaście kroków od nich, widząc, że jeden z intruzów grozi księżniczce.

Jerzy nachylił się do jej ucha i wymamrotał coś niezrozumiałego.

- Dajcie klucz! Mówi, żebyście dali klucz! - zawołała dziewczyna po arabsku.

- Nie możemy - odparł jeden z wartowników. - To zbyt ważny więzień.

- Błagam! Ach!

Jerzy szarpnął ją, przez co wartownicy się wzdrygnęli.

- Błagam, on mnie zabije! - łkała księżniczka. - Jak chcecie się potem tłumaczyć Hassanowi z tego, że na waszych oczach zamordowano mu narzeczoną?!

Wartownicy wymienili się spojrzeniami. Po nieznośnie długiej chwili milczenia jeden z nich odpiął od pasa klucz na szerokim kółku i z pogardą rzucił go pod nogi intruzom. Radek natychmiast go podniósł, otworzył celę i wtargnął do środka. Książę Karim był cały czas nieprzytomny i nawet nie zareagował, gdy został podniesiony. Mimo swej słusznej postury, był tak wychudzony, że w rękach żylastego Polaka wydawał się lekki jak piórko.

- Idziemy - syknął Jerzy.

Wyszli z lochów tyłem, najpierw Radek z Karimem na rękach, po nim Jerzy, przyciskający nóż do szyi Maliki. Dwaj wartownicy cały czas postępowali za nimi. W ten sposób weszli na dziedziniec, a stamtąd - do skrzydła mieszkalnego.

Mój Boże, na początku publikowania książki dodałam do wszystkich - wtedy 13 - napisanych rozdziałów piosenki do medii. Oczywiście okazało się, że przy publikacji media znika i trzeba ją uploadować jeszcze raz, ale zorientowałam się o tym dopiero po opublikowaniu pięciu rozdziałów. Cztery ze straconych przez to medii pamiętałam, ale piątej nie mogłam sobie przypomnieć za Chiny.

Cztery miesiące później, rozdział 58. Na głównej na yt wyskakuje Led Zeppelin - Kashmir.

.

.

.

FINALLY

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro