LXXIX. Dzień Sądu, cz. 2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Na miejsce spotkania trzech emirów wyznaczono placyk na wschodnich przedmieściach Fajr.

Salah przybył tam jako ostatni, pozostali dwaj już czekali. U boku Bakriego stał jego nadworny dyplomata Abdullah oraz niepozorny człowieczek w ubogich ubraniach, najprawdopodobniej strażnik o niewyobrażalnym talencie do walki. Muhammada otaczały dwie kobiety - jedna z nich była Afrykanką, sądząc po rysach i kolorze skóry, zaś w drugiej Salah z ponurym zaskoczeniem rozpoznał Aishę.

Władca Fajr również przyprowadził ze sobą dwie osoby. Po jego prawej szedł Malik Khouri, z oczywistych względów, zaś po lewej - blady i niemrawy Hassan. Tuż przed opuszczeniem pałacu Salah przeprowadził z nim krótką, acz treściwą rozmowę, której Tatar wciąż nie mógł wyrzucić z głowy. To przez nią potykał się niemal co krok przez większość drogi, spojrzenie miał rozbiegane, a w prawej ręce, zaciśniętej w pięść, cały czas miął mankiet rękawa.

Już z daleka dało się zauważyć, że choć Muhammad górował wzrostem i posturą, to Bakri z nich dwóch emanował większą siłą i sprawiał wrażenie bardziej niebezpiecznego. Jak zwykle, odziany był w skromną zieloną galabiję i jedynie w turbanie miał złotą ozdobę. Wystrojony w barwne, haftowane szaty Muhammad wyglądał przy nim jak papuga przy słowiku. Obaj roztaczali aurę władzy, lecz o ile ta bijąca od emira Nakhli przesiąkała ognistą dominacją, o tyle ta otaczająca władcę Emiratu Róży była subtelna i chłodna, za to zdawała się przenikać wszystkie aspekty rzeczywistości, jakich kiedykolwiek dotknęła jego myśl.

- Żądałem rozmowy z tobą, Effendi - zauważył Muhammad. - Ale wolałeś kulić się ze strachu w swojej komnacie. Dobrze wiedzieć, że znalazłeś swoją odwagę,

- Nie odzywaj się do mnie, psie. - Salah wyminął go i ukłonił się przed Bakrim. - Panie. Niezmiernie miło mi gościć cię w swoich progach. Miałem nadzieję pokazać ci egzekucję moich zdradzieckich braci, ale w międzyczasie zostałem napadnięty przez tych barbarzyńców z północy.

- Myślałem, że ta egzekucja odbyła się trzynaście dni temu - odpowiedział chłodno Bakri. - Taki termin wyznaczył ci mój wierny Abdullah, zgadza się?

- Zgadza się, panie. Ale twój wierny Abdullah...

- Dla ciebie to Abdullah Sajjad Effendi - przerwał mu dyplomata. Salah zacisnął usta z gniewem, ale zmusił się do uśmiechu i skłonił głowę.

- Jak mówiłem, Sajjad Effendi powiedział mi, że chciałbyś, panie, zobaczyć tę egzekucję. Dlatego zaczekałem na twoją wizytę.

- I dlatego spotkałem Zahira, zupełnie wolnego, na granicy z moim krajem, kiedy jechałem tutaj te trzynaście dni temu? - zapytał emir z Warda Al-Sahra lodowato. Salah niemalże zatoczył się w tył po tych słowach. - Otrzymałeś miesiąc na udownodnienie, że nadajesz się do władzy. Nie udało ci się.

- Panie, to naprawdę tylko drobne opóźnienie - próbował się tłumaczyć ojcobójca. - Czy z tego powodu wolisz widzieć na tronie Fajr człowieka, który zamordował tylu ludzi w Almutahar?

- Beduinów na to miasto sprowadził twój drugi brat, Karim. A wybuch medyny był wypadkiem. Odbyłem z księciem Zahirem długą rozmowę i nie wydawał mi się człowiekiem skłonnym do kłamania. Wykazał się odwagą i przykładnym oddaniem Allahowi, gdyż poprosił, abym jemu dał nie miesiąc, a tylko dwa tygodnie na objęcie władzy.

Salah odruchowo oblizał usta, wyschnięte z nerwów. Czyli Zahir jednak nie blefował, mówiąc, że ma umowę z Warda Al-Sahra. Na szczęście tej umowy nie dopełnił.

- Jak widzisz, Effendi, mój młodszy brat także nie dotrzymał słowa. Przyjechałeś, a on jest w niewoli.

- Armia, która jest po jego stronie, oblega twoje miasto.

- Ale on sam nie jest władcą, prawda? - Salah uśmiechnął się triumfalnie. - Czas minął, a on nie przywitał cię ani nie ugościł w swoim pałacu. Bo wciąż go nie zdobył.

Teraz to Bakri się uśmiechnął.

- Minęło trzynaście dni - powiedział. - Dałem Zahirowi dwa tygodnie. Ma czas do jutra. A teraz wysłuchaj emira Muhammada.

Salah zadrżał i pobladł. Muhammad zbliżył się do niego i wskazał swoim muskularnym ramieniem słońce rozlewające miodowy blask po zachodniej stronie nieba.

- Masz jeszcze jakieś półtorej godziny - oznajmił. - Jeśli do tego czasu nie uwolnisz swoich braci i nie ustąpisz z tronu, zaatakujemy. Jesteśmy gotowi...

- Jego Wysokość Emir Mahmud ibn Hafiz!

Krzyk herolda przerwał Muhammadowi przemowę. Cała trójka emirów i szóstka ich towarzyszy zwróciła oczy na powóz nadjeżdżający od południa. Poprzedzała go sześcioosobowa gwardia wojowników z włóczniami i czarnymi fezami na głowach.

Powóz zajechał na placyk, a wówczas jeden z gwardzistów zsiadł z konia i otworzył drzwiczki, wypuszczając dwójkę pasażerów: wystrojonego w saub niemal całkowicie pokryty cekinami ze szczerego złota i srebra Mahmuda i kobietę w czarnej burce z siateczką, w której sposobie poruszania się Salah rozpoznał swoją siostrę.

- Zostałem zaproszony na egzekucję i przyjęcie - oznajmił chłodno władca Sahil. - A nie do strefy wojennej. Co to ma znaczyć?

- Mahmud Effendi! - zawołał Salah z rozpaczą w sercu. - Wybacz mi brak gościnności, ale dziś rano zostałem zaatakowany.

Muhammad prychnął.

- Moja armia nie wykonała jeszcze ani jednego ataku - warknął. - Jesteśmy tu po to, żeby się upewnić, że morderca i uzurpator ustąpi z tronu, który zagarnął bezprawnie.

- Mahmud Effendi - odezwał się znów Salah prosząco - pamiętasz przecież nasz sojusz. Zawarliśmy go w dniu mojej koronacji.

- Pamiętam - przytaknął Mahmud i podszedł do rozmawiających. Miriam podążała za nim jak cień, kilka kroków z tyłu, milcząca i z opuszczoną głową. - Muhammadzie, jeśli twoje wojska nie odstąpią od oblegania Fajr, Sahil odbierze to jako akt wypowiedzenia wojny. Fajr jest naszym sojusznikiem.

- Fajr jest także moim sojusznikiem. Ale to nie jest jego władca - odezwał się Bakri, wychodząc zza pleców Abdullaha. Mahmud, który dopiero teraz go zobaczył, zarzymał się w pół kroku, zaskoczony.

- Najjaśniejszy panie. - Władca Sahil ukłonił się w pas. - Nie wiedziałem, że tu jesteś. Przyjmij moje najszczersze przeprosiny, że nie powitałem cię należycie.

- Nie chowam urazy. Wiedz jednak, że Warda Al-Sahra wspiera księcia Zahira i opowie się w tym konflikcie po stronie Nakhli.

- Cóż - odparł Mahmud ostrożnie - ślubowałem wesprzeć zbrojnie prawowitego władcę Fajr. Jeśli więc twoim zdaniem, Bakri Effendi, prawowitym władcą jest Zahir, to i ja będę zmuszony opowiedzieć się po jego stronie.

- To bedzie zbyteczne - westchnął Salah, czując w kościach przegraną. - Pozwólcie, że wrócę do swojego pałacu i wykorzystam resztę danego mi czasu na podjęcie decyzji. Muhammad Effendi... - Ukłonił się kolejno jemu, władcy Sahil i emirowi Bakriemu. - Mahmud Effendi. Bakri Effendi. Najjaśniejszy panie, żałuję jedynie, że nie będzie mi dane przyjąć cię jako mojego gościa w Słowiczym Pałacu. Do widzenia.

Hassan z trudem przełknął ślinę, rozpoznając umówione hasło. Podczas rozmowy czterech władców rozluźnił się, sądząc, że jednak nie dojdzie do najgorszego, ale jego nadzieja okazała się płonna. Co więcej, zamiast emira Muhammada, jak było spodziewane, okazało się, że przyjdzie mu obrać za cel o wiele groźniejszego emira Bakriego.

- Panie - odezwał się ochryple i podszedł do władcy Warda Al-Sahra - pozwól, że przemówię do ciebie w imieniu mojego ludu. - Omal się nie potknął, gdy nagle wyczuł na sobie nieufne, przewiercające na wskroś spojrzenie Aishy. - Ten oto człowiek, Salah ibn Ibrahim, zawarł z Tatarami pakt, bazując na ich nieświadomości co do sytuacji politycznej w Fajr. Mnie, jedynego, który znał prawdę, uwięził w swoim pałacu i przymusił do posłuszeństwa, grożąc, że jeśli mu się sprzeciwię, oskarży mnie o udział w zabiciu emira Ibrahima. W końcu to ja sprzedałem mu niewolnicę, którą później oskarżono o dokonanie tej zbrodni.

Trzej emirowie patrzyli na odważnego handlarza ze zdumieniem, zaś Salah zatrzymał się i przybrał najbardziej gniewną minę, jaką potrafił.

- Kłamiesz! - krzyknął. - Zostałeś tu dla Maliki, mojej siostry, z którą cię zaręczyłem!

- Panie, skoro Fajr nareszcie uwolni się od tego tyrana, powrócę do mojego ludu, powiem im prawdę i opowiem o twoim wspaniałym emiracie - kontynuował szary jak popiół Hassan. - Mam nadzieję, że moja współpraca z Warda Al-Sahra będzie tak samo owocna, jak z Fajr.

Bakri uniósł wysoko brwi, gdy ten kupiec bezczelnie wyciągnął do niego rękę, jakby oczekując uścisku. Z obrzyczeniem spojrzał na dłoń, która zatrzymała się ledwie kilka centymetrów od jego piersi.

A wówczas kilka rzeczy stało się jednocześnie.

Wyciągnięta dłoń zacisnęła się w pięść. Aisha krzyknęła i rzuciła się na Hassana całym swoim ciężarem. Rękaw szaty Tatara nagle pękł na dwoje, odsłaniając ostrze sprężynowe, które wystrzeliło z przedłużonej rękojeści. Czubek jataganu o włos minął ramię emira. Hassan i Aisha upadli na ziemię, a kobieta stoczyła się z niego, zepchnięta nogą strażnika Bakriego. W następnej sekundzie strażnik siedział już okrakiem na powalonym mężczyźnie, który jeszcze nie pojął, co się właśnie stało, i jednym szybkim cięciem nożyka, który zmaterializował się w jego dłoni, poderżnął mu gardło.

Bakri wypuścił wstrzymywane powietrze. Po kilku sekundach ciszy gęstej jak umm ali zdyszana Aisha podniosła się z ziemi i dygnęła głęboko przed ocalonym władcą.

- Szybka reakcja - pochwalił ją. - Nie spodziewałem się po niewieście refleksu lepszego niż u mojego najzdolniejszego wojownika.

- To nie kwestia refleksu, panie - odpowiedziała kobieta. - Byłam świadkiem tego, jak emir Ibrahim sprezentował Hassanowi tę broń. Wiedziałam, co zamierza zrobić. Jestem pewna, że gdyby nie to, twój wojownik i tak uratowałby cię na czas.

- Interesująca z ciebie niewiasta. Powiadasz, że byłaś u Ibrahima, więc dlaczego teraz przybywasz tu w świcie Muhammada?

Aisha dygnęła ponownie, jeszcze głębiej.

- To ja przywiodłam tu armię emira Muhammada na prośbę Zahira, panie. Nazywam się Aisha Selim i jestem, ku swemu nieszczęściu, żoną księcia Karima. Osobiście byłam świadkiem wielu jego niegodziwych czynów.

- Interesująca niewiasta - powtórzył emir Bakri, po czym przestał zwracać na nią uwagę. - Salah, podpisałeś na siebie wyrok śmierci.

- To nie ja mu to rozkazałem - odparł blady jak śmierć syn Ibrahima. - Zdradził mnie! Emir Mahmud może potwierdzić, że podejrzewałem go o dwulicowość, ale nie o aż taką!

- Potwierdzam - odpowiedział Mahmud sucho. - Nie ma dowodu, że Hassan nie działał z własnej chorej woli.

- Zostawmy tę nieprzyjemność w takim razie. - Bakri skrzywił się i odezwał do swojego strażnika: - Czy nie mógłbyś zabrać od nas tego ciała? Psuje powietrze.

Mężczyzna skinął głową i bez słowa odciągnął trupa w jedną z bocznych uliczek.

- Od razu lepiej. - Bakri odetchnął z ulgą. - Salahu, zanim odejdziesz, chciałem ci zadać jeszcze jedno pytanie. Jak się miewa moja wnuczka?

- Wnuczka? - wykrztusił Salah ze zdumieniem.

- Tak, moja wnuczka Leila. Pół roku temu wzięła ślub z twoim ojcem. Jak znosi żałobę po nim? Mam nadzieję, że otoczyliście ją jak najlepszą opieką po tym, jak spotkała ją ta tragedia. Zawsze była delikatnego zdrowia.

Salah bardzo się starał powstrzymać, ale nie udało mu się i na oczach trzech emirów zaniósł się płaczem.

***

Emir szalał.

Nie było żadnego lepszego słowa na to, co działo się w jego komnatach od powrotu z rozmowy z władcami Nakhli, Sahil i Warda Al-Sahra. Wrzaski i łomot niszczonych przedmiotów niosły się daleko po korytarzach. Żaden służący nie śmiał wejść do środka, gdy władca był w takim stanie.

Gdy Salah roztłukł już wszystkie naczynia i bibeloty w swoich pokojach, przyszła pora na meble. Chwycił za największy bułat, jakim dysponował, i zaczął systematycznie niszczyć wszystko, co stanęło mu na drodze. Gdy i meble się skończyły, tym samym wyszczerbionym ostrzem zaczął atakować ściany, ale udało mu się jedynie pociąć tapety i, po dłuższej chwili, złamać bułat w pół.

Wrzeszcząc straszliwie, podszedł do okna i spojrzał na pozycję słońca. Leżało już na samym horyzoncie, pozostało mu jakieś dziesięć minut. Po tym czasie albo odda tron, albo jego stolica zostanie zrujnowana.

Wściekle rzucił połamanymi resztkami bułata w szybę, roztrzaskując ją w drobny mak. Następnie zdjął podobną broń ze ściany i ściskając ją obnażoną w ręku, wybiegł na korytarz.

Zawsze przecież mógł jeszcze ich wszystkich pozabijać.

- Z drogi! - ryknął na grupkę służących, które szły po schodach. Wystraszone dziewczyny natychmiast przywarły plecami do ścian, żeby go przepuścić.

Szaleństwo emira z każdą chwilą stawało się coraz bardziej przerażające.

Na korytarzu łączącym główną część skrzydła mieszkalnego z haremem niespodziewanie natknął się na Leilę. Kobieta podeszła do niego spokojnym krokiem i odezwała się:

- Panie, czy jest jakaś droga ewakuacyjna z tego miasta? Nie zamierzam tu stracić dziecka...

Urwała, gdy Salah niespodziewanie uderzył ją otwartą dłonią w twarz. Zatoczyła się na ścianę i przycisnęła dłoń do piekącego niemiłosiernie policzka.

- Panie!

- Nienawidzę cię! - wrzasnął władca. - Ukryłaś przede mną, że jesteś z Warda Al-Sahra! Po co udawałaś chłopkę? Bo co bo, bałaś się, że jak się dowiem, że nosisz pod sercem nie tylko mojego brata, ale też prawnuka emira Bakriego, to dopilnuję, żeby to dziecko się nie urodziło?!

- Tak - odpowiedziała chłodno, widząc, że nie ma już sensu kłamać. - Z tego samego powodu zdradziłam moje przyjaciółki. Nie jesteś kobietą, nie wiesz, jak to jest nosić w sobie kogoś ważniejszego niż ty sam. Nie ma na tym świecie niczego, czego bym nie poświęciła dla mojego dziecka.

- Masz szczęście, że teraz nie mam dla ciebie czasu - pogroził jej. - Ale jeszcze się na tobie zemszczę, rozumiesz? Jeszcze się zemszczę!

Wiedział, że już raczej nie będzie mieć okazji, ale nie zamierzał pozwolić wrednej emirowej na ostatnie słowo. Wyminął ją i jak burza wypadł na dziedziniec, po czym udał się spiesznym krokiem do lochów. Mimo nagiej broni w ręce i obłędu w oczach przepuszczono go bez pytania.

- To wasz koniec - oznajmił, wkraczając do celi. - Chciałem wam się dać pożegnać ze światem przy świetle słońca, ale byliście na tyle głupi, że wezwaliście na mnie obce armie. Dlatego sczeźniecie tutaj, jak przystało na zdrajców.

- Popełniasz błąd - powiedział Karim.

- Niech będzie! - Salah zaśmiał się obłąkańczo. - Ale czy przez to będziesz mniej martwy?

Ruszył w stronę Zahira. Aniela wystąpiła przed niego i zasłoniła go swoim ciałem.

- To odważne, ale zbyteczne - powiedział smutno najmłodszy z książąt. - I tak zginiemy oboje.

- Przynajmniej ty mnie zrozumiałeś - odparł Salah, niemal wzruszony. - A teraz odmawiaj szahadę. - Wzniósł bułat do ciosu. - No już! Szybciej!

- Ty nigdy mnie nie kochałeś.

Cienki, delikatny głos, który wypowiedział te słowa, zalśnił jak perła na czarnym bazalcie w porównaniu do ochrypłych krzyków Salaha. Emir obrócił się, zdumiony, by zobaczyć, kto ośmielił się przerwać egzekucję.

Rozchylił usta, gdy zobaczył małą Naval. Jej duże, naiwne, wodniście szare oczy patrzyły na niego z zalążkami łez lśniącymi w kącikach.

A potem po prostu podeszła do niego na paluszkach i wbiła mu sztylet, nadal gdzieniegdzie oblepiony resztkami hummusu, prosto w serce.

- Ty nigdy mnie nie kochałeś.

Jeszcze raz.

- Ty nigdy mnie nie kochałeś.

Jeszcze raz.

- Ty nigdy mnie nie kochałeś!

Jeszcze raz.

- TY NIGDY MNIE NIE KOCHAŁEŚ!!!

Salah leżał na plecach, a jego spojrzenie zastygło w wyrazie zupełnego zaskoczenia. Nie dało się sprawdzić, czy spowodował je niespodziewany atak jego żony, czy fakt, że żaden z czekających na zewnątrz celi strażników nie zareagował i nie zatrzymał jej w porę. Choć już dawno przestał się ruszać, Naval nadal dźgała jego zwłoki, raz po raz, w klatkę piersiową i w brzuch, powtarzając w kółko te same słowa, a po jej policzkach ciekły nieprzerwane strumienie łez. Aniela w końcu oderwała ją od zmasakrowanych, zakrwawionych zwłok, wytrąciła sztylet z ręki i objęła ją mocno, nie bacząc na to, że sama ubrudzi się posoką.

- Już dobrze, mała. - Pogłaskała ją po głowie. - On nie żyje. Już nigdy cię nie skrzywdzi.

Naval jednak krzyczała jak opętana, tak długo, aż straciła głos. Trzęsła się nadal, w ciszy płacząc w ramionach Anieli. Jej usta, choć już nie wydobywał się z nich żaden dźwięk, wciąż powtarzały ruchem warg to samo zdanie: "Ty nigdy mnie nie kochałeś".

***

Ludzie, kiedy opadła pierwsza panika, zaczęli gromadzić się pod Słowiczym Pałacem, ciekawi dalszych wydarzeń i decyzji emira. Niektóre osoby przychodziły i odchodziły, mało kto przetrwał pod pałacem cały dzień bez przerwy - co chwilę wśród rozmów i szeptów budziły się głośniejsze nawoływania lub skandowanie, z początku wyłącznie imienia Salaha, lecz pod wieczór coraz więcej odważnych głośno i otwarcie wyrażało swoje poparcie dla Zahira.

O zachodzie słońca w tłumie nagle zapanowało poruszenie; pojawił się ruch za kotarą oddzielającą jedną z komnat od balkonu, na który zazwyczaj wychodził nowo mianowany emir. Oddechy zamarły w gardłach, gdy kotara odsunęła się, a na balkon wybiegł niewidziany jeszcze przez większość mieszczan młodzieniec o długich, miękkich włosach, delikatnej twarzy i drobnej, choć tu i ówdzie nieco pulchnej posturze, którą skrywały wymięte, przepocone ubrania.

- Nazywam się Zahir ibn Ibrahim! - krzyknął na cały głos. - Zapewne słyszeliście, że zamordowałem swojego ojca. To nieprawda! Ten, który rozsiewał te kłamstwa, i który naprawdę zatopił ostrze w sercu drogiego emira Ibrahima, zapłacił za swoją zbrodnię!

To mówiąc, podniósł za włosy obciętą tuż przy podbródku głowę Salaha. W tłumie rozległy się krzyki, jakaś dama panicznie uciekła, parę osób zaczęło wywoływać jego imię.

- Według testamentu mojego nieszczęsnego ojca to mnie należy się tron Fajr! Przysięgam naprawić wszelkie zło, jakie uczynił w tym kraju mój brat, rządzić sprawiedliwie i zawsze wypełniać wolę Allaha!

Wśród tłumu rozpoczęły się pierwsze, nieśmiałe wiwaty. Zamarły jednak, zanim zdążyły się na dobre rozbudzić, gdyż na balkon emirów weszła kolejna postać.

- Tak czułem, że zamierzasz oszukać tych ludzi i rozpocząć kolejną tyranię - oznajmił książę Karim, podchodząc do barierki. Kulał mocno, ale trzymał się pewnie na nogach dzięki długiej drewnianej lasce. - Obywatele Fajr! Książę Zahir niesłusznie został oskarżony o zabójstwo, ale to nie umniejsza jego win! Według testamentu naszego ojca władzę powinienem objąć ja!

Ludzie patrzyli po sobie, zdumieni i niepewni, co o tym myśleć. Tymczasem Karim ciągnął:

- Nasz ojciec był mądrym człowiekiem! Wiedział, że Salah nie nadaje się na władcę, ale też wiedział, że nie powinien zostawiać swojego dziedzictwa w rękach niezdarnego poety! Gdyby ustanowił mnie następcą, Salah by mnie zamordował, dlatego znalazł inny sposób. Oficjalnie mianował swym następcą Zahira, lecz w testamencie rozkazał mu zaczekać na zdradę Salaha, pozbyć się go, a wówczas abdykować na rzecz mnie!

- Nasz ojciec powiedział, bym ustąpił na rzecz tego, który nie zdradzi - odpowiedział Zahir. - Nie było mowy, który to z was ma być! A zdradziliście obaj, ty swoimi knowaniami, którymi pchnąłeś Salaha do ojcobójstwa, a on swoją zbrodnią! Zostałem tylko ja!

- To czcze pomówienia, Zahirze! Po prostu chcesz zagarnąć władzę dla siebie!

- Gadanie o testamencie to też czcze pomówienia! Nie udowodnisz mi, że został spisany, że nie dostałem tylko takiej propozycji od ojca w ramach przyjacielskiej rozmowy!

- Tak? - zaśmiał się Karim, już cicho, by lud zgromadzony w dole go nie słyszał. - A niby gdzie schowałeś ten testament, że sądzisz, że go nie znajdę?

- W bezpiecznym miejscu - odburknął Zahir.

Starszy książę w odpowiedzi wyjął z rękawa rulon papieru i rozwinął go, ukazując zamaszysty podpis Ibrahima u dołu.

- Leżał na twoim stole do pisania, zaraz obok tych ohydnych wierszy - powiedział, po czym zwrócił się znów do ludzi: - Oto testament emira Ibrahima! Najlepsi kaligrafowie mogą go potem przebadać i stwierdzić, czy jest autentyczny!

Następnie odczytał treść dokumentu. Zahir przyglądał się temu z zaciśniętymi aż do bólu zębami.

- Jak widzicie, tron należy się mnie! - zakończył swoje przemówienie Karim.

- Tylko że ty zdradziłeś jako pierwszy! - odpowiedział Zahir.

- Odezwij się, kiedy będziesz miał jakiś dowód, dziecko.

- Karimie! - zawołał niespodziewanie z dołu kobiecy głos. - Karimie, spójrz na mnie.

Ludzie rozstąpili się wokół damy w czerni i czerwieni, która z odkrytą twarzą kroczyła w stronę balkonu. Karim rzucił się do barierki, a na jego twarz wstąpił niepowtarzalny uśmiech prawdziwego szczęścia. Zahir tymczasem poczuł, jak żołądek zaciska mu się w ciasny supeł.

- Aisha! Moja najdroższa!

- Karimie, kim ja jestem? - zapytała niespodziewanie kobieta.

- Jak to? Jesteś moją jedyną i najukochańszą żoną! - odpowiedział książę z entuzjazmem.

- Ufasz mi?

- Bezgranicznie! Nigdy nie zrobiłem niczego bez twojej wiedzy!

- Słyszeliście! - zawołała Aisha do zgromadzonych. Ludzie przyglądali jej się ukradkiem, gdyż plotki o jej niesamowitej urodzie, w znacznej części rozpuszczane przez Ibrahima, by wytłumaczyć, czemu jego syn pojął za żonę kobietę z niższej klasy społecznej, sprawiły, że każdy skrycie łaknął jej widoku. Teraz, gdy miała odkrytą twarz, każdy mógł wreszcie do woli napaść nią oczy. - Książę Karim to mój mąż, który ufa mi bezgranicznie! I dlatego znam prawdę o wszystkich jego knowaniach!

- Aisha? - zdziwił się Karim.

- Potwierdzam słowa księcia Zahira. - powiedziała spokojnym, mocnym głosem. - Karim, rękami służących, nakłonił Salaha do popełnienia zbrodni. A to dlatego, że poznał treść testamentu Ibrahima i pragnął władzy dla siebie.

Po tłumie przeszły wzmożone szepty. Zahir oddychał głęboko, nie w pełni rozumiejąc, co się dzieje. Spojrzał na Aishę, ale ta nie odrywała wzroku od Karima, który patrzył na nią swym jedynym okiem z rozpaczą. Na jej twarzy malował się ból, ale i zdecydowanie.

- Jedynym z synów Ibrahima, który ma czyste ręce, jest książę Zahir. I dlatego to jemu należy się tron Fajr - zakończyła wypowiedź.

- Dlaczego?! - ryknął Karim. - Kochałem cię! Chciałem dla nas najlepszej przyszłości! Dlaczego mi to zrobiłaś?!

- Nie należało zabierać mi brata - odparła kobieta.

Na balkon weszło dwóch funkcjonariuszy Najwyższej Straży. Na rozkaz Zahira chwycili Karima pod ramiona i sprowadzili go w głąb komnaty, aby już nigdy się nie pokazał ludowi. Aisha odprowadziła go smutnym spojrzeniem, nie pozwalając sobie jednak na emocjonalną reakcję. Tymczasem ludzie wokół niej zaczęli wykrzykiwać rytmicznie:

- Niech żyje emir Zahir! Niech żyje emir Zahir! Niech żyje emir Zahir!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro