XIX. Stare Znajomości, cz. 2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nasira leżała na dachu przez dobrych kilka minut, walcząc o każdy oddech, nim zmobilizowała się, by wstać i ruszyć dalej. Musiała się pospieszyć, inaczej Karim i Zahir odjadą bez pomocy Al-Qasimiego. A Nasira nie miała wątpliwości co do tego, że młodszy książę tego nie przeżyje.

Powoli podniosła się do pozycji siedzącej i rozmasowała stłuczone kolano. Przy okazji przyjrzała się otarciu na przedramieniu; widniało na nim parę kropel zaschniętej krwi, poza tym w skórę wżarło się mnóstwo ziaren piachu, ale nie było to nic poważnego. Przestała więc myśleć o sobie i zamiast tego spróbowała ułożyć plan.

Abdul Al-Qasimi bez wątpienia usłyszy wieści o tym, co zaszło w strażnicy. Jej jedyną szansą było dostać się bezpośrednio do niego, jeszcze zanim wiadomość przejdzie przez wszystkie kręgi biurokracji i dotrze na górę. Na razie nie zastanawiała się, jak tego dokonać, po prostu postanowiła jak najszybciej znaleźć się w pobliżu twierdzy.

Przemykała przez miasto, używając mało zaludnionych przejść i dachów. Gdzie się nie pokazała, nadal wzbudzała furorę - nie miała czasu znaleźć dla siebie ubrania, do tego cały czas trzymała w rękach włócznię. Jak ognia unikała oddziałów straży. Na szczęście większość ludzi, którzy dziwili się na jej widok, nie robiła sobie nic z jej obecności; najwyraźniej strażnicy nie ogłosili jeszcze, że jej poszukują.

Nasira zaczynała już wierzyć, że szczęście wreszcie jej dopisało, kiedy nagły okrzyk i tupot kilku par stóp zdradziły jej, że została dostrzeżona. Bez zbędnej zwłoki rzuciła się do ucieczki.

Ponownie użyła włóczni jako tyczki i ruszyła pędem po dachach. Była już niedaleko pałacu, ale im bardziej się do niego zbliżała, tym większy dostrzegała problem - rezydencję otaczał wysoki mur, a ostatni budynek przed nim stał w odległości ponad pięciu metrów. Nie miała jak się tam dostać od tej strony.

Potknęła się, co uratowało jej życie. Strzała wypuszczona z łuku refleksyjnego śmignęła nad jej karkiem. Przerażona niewolnica obróciła się i na oślep rzuciła włócznią. Nie trafiła w łucznika, ale zraniła sąsiedniego strażnika w udo. Dwaj inni zatrzymali sie natychmiast, by go opatrzyć, zdejmując jej z ogona część pogoni.

Nasira skorzystała z kładki przerzuconej nad ulicą, którą podążała karawana kupiecka, i znalazła się na sąsiednim rzędzie budynków. Cały czas oglądała się za prześladowcami, przez co nie patrzyła pod nogi. Potknęła się i upadła, omal nie wybijając sobie zębów. Gdy uniosła głowę, ujrzała przed sobą swój cel.

Był nim budynek o dachu tak wydłużonym, że od murów twierdzy dzieliły go trzy metry. Po drugiej stronie umocnień widać było część ogrodu, w której główną ozdobą były wysokie palmy o niezwykle cienkich pniach.

Strażnicy obiegli już zbitą masę budynków, jaka oddzielała ich od uciekinierki, i wpadli na ulicę, którą szła karawana. Wielbłądy ryczały i zrywały się, gdy nagle przez tę ciasnotę zaczęli się przedzierać uzbrojeni mężczyźni, co dość mocno ich spowalniało, ale nie na tyle, by przestali stanowić zagrożenie - zwłaszcza, że w oddali pojawił się łucznik. Wszyscy krzyczeli i wymachiwali rękami, wskazując sobie nawzajem postać na dachu. Nasira nie miała ani chwili do stracenia.

Cofnęła się o krok i wzięła rozpęd, żałując, że wyrzuciła włócznię. Następnie przeleciała nad kolejną ulicą i wylądowała twardo na upatrzonym dachu. Pozbierała się najszybciej, jak mogła, po czym ponownie wzięła rozpęd. Tym razem celowała w szczyt murów twierdzy.

Znów czuła ogień w płucach, do tego jej mięśnie protestowały koszmarnym bólem, ale zignorowała wszelkie instynkty, każące jej się zatrzymać, i pędziła coraz szybciej i szybciej, zbliżając się nieubłaganie do krawędzi dachu. Jeszcze tylko kilka metrów... Jeszcze metr... Wzbiła się w powietrze, niepewna, czy za kilka sekund wypełni swoją misję, czy zginie bolesną i okrutną śmiercią.

Machając z przerażenia nogami, przefrunęła nad blankowaną krawędzią murów i wpadła prosto na jedną z najniższych, namłodszych palm w ogrodzie. Pień wygiął się w łuk pod ciężarem Nasiry, która objęła go desperacko rękami i nogami, po czym gwałtownie zapragnął się wyprostować, wyrzucając ją z powrotem w górę. Nasira poleciała na łeb, na szyję ku masywnej białej ścianie, zbliżającej się z zawrotną prędkością...

...Po czym usłyszała trzask szkła, a w następnej chwili jej skórę w tysiącach miejsc przeszył ostry, piekący ból. Przetoczyła się niewprawnie po drewnianym parkiecie. Kiedy odważyła się otworzyć oczy, zobaczyła nad sobą dwóch strażników w kolczugach i szyszakach, celujących w nią ostrzami scimitarów.

- Giń, zamachowcu! - krzyknął jeden z nich, po czym zamierzył się na nią wygiętym ostrzem swojej broni.

- Zaczekajcie! - zawołał dźwięczny głos z głębi pomieszczenia. Nasira oderwała spojrzenie od zwiastującego jej śmierć scimitara i rozejrzała się nerwowo w poszukiwaniu jego źródła.

Sala, do której wpadła, była rozległa i urządzona w funkcjonalny sposób; jej jedynym ozdobnym elementem były cytaty z Koranu wykaligrafowane na ścianach. Pośrodku stał stół, a wokół niego rzędy poduszek, przy których siedziało teraz kilku mężczyzn o wyglądzie urzędników, prowadząc jakąś rozmowę przy kawie. Jeden z nich, postawny mąż o sumiastych, siwych wąsach i nieskazitelnie gładkiej skórze w kolorze miodu gryczanego, podnosił się właśnie i zmierzał w stronę schwytanej niewolnicy. Miał na sobie prosty fioletowy biszt ze srebrnym haftem i skromny czarny turban, lecz nosił się po królewsku. Na oko mógł mieć około czterdziestu lat, lecz jedyne zmarszczki widoczne na jego wypielęgnowanej twarzy znajdowały się w kącikach czarnych jak heban oczu.

- Czy nie widzicie, że to tylko bezbronna kobieta? - zapytał strażników.

- Effendi, my...

- Cisza! Wypuśćcie ją, już!

Scimitary cofnęły się i z szelestem schowały do pochew. Tymczasem wąsaty mężczyzna w czarnym turbanie, zapewne sam Abdul Al-Qasimi, pochylił się nad poranioną i krwawiącą z licznych zadrapań Nasirą i wyciągnął do niej rękę.

- Co tu robisz? - spytał łagodnie. - Rozumiem, że znalazłaś się tu nie bez przyczyny.

Nasira próbowała mu odpowiedzieć, ale wysuszone na wiór gardło nie było w stanie wydać dźwięku. Dopiero kiedy namiestnik nachylił się bliżej, zdołała wychrypieć:

- Przysyła mnie pani Aisha Selim.

***

Smród ropy i mocznika, unoszący się wokół bladego, zroszonego potem księcia, przyprawiał o mdłości, lecz Aniela siedziała przy nim wiernie, bezustannie zmieniając okłady na jego rozpalonym czole. Widziała, że to na nic - Zahir już nie odzyskiwał przytomności, oddychał chrapliwie, a oczy uciekały mu w tył głowy - ale oszukiwała sama siebie, że mu pomaga. Musiała coś robić, nie znosiła bezczynności.

Czas mijał, a Nasiry ani namiestnika Al-Qasimiego wciąż nie było widać. Karim po pewnym czasie przestał nerwowo krążyć, zamiast tego przysiadł na głazie i zapatrzył się smętnym wzrokiem w przestrzeń. Aniela sama nie wiedziała, co stresowało ją bardziej: jego wcześniejsza nerwowość czy obecna apatia.

Słońce powoli i w absolutnej ciszy staczało się z nieboskłonu, a Zahirowi gorączka nadal nie spadała. Aniela zdjęła z jego głowy ciepły okład i nasączyła szmatę świeżą, zimną wodą z bukłaka. Chwilę później z przerażeniem uświadomiła sobie, że właśnie wylała z niego ostatnie krople.

Spojrzała na Karima; książę właśnie wstał i podszedł do niej z nieodgadnionym wyrazem twarzy.

- Idziemy - powiedział głośno i wyraźnie.

- Ale Zahir śmierć!

- Tutaj umrzemy wszyscy.

- Czas dla Nasiry!

- Czas minął. Idziemy, Anielo.

Aniela w geście desperacji przechyliła do góry dnem pusty bukłak, by mu pokazać, że nie mają więcej wody. Karim westchnął i opuścił ramiona.

- Woda blisko. Weźmiemy - powiedział, po czym wskazał jej wielbłąda. Rozkaz był jasny.

Aniela niechętnie odeszła od Zahira i, powłócząc nogami, podeszła do swojego wielbłąda. Bez entuzjazmu zaciągnęła mocniej popręg, a wówczas do jej uszu doleciał mrożący krew w żyłach, lodowaty śmiech. Zaskoczona, obejrzała się na Karima. Książę rozglądał się nerwowo po dolinie, zaciskając dłoń na rękojeści bułata.

- Co to? - zapytała.

- Hieny. Otoczyły nas!

Z zaułków skalnych i zagłębień w zaroślach zaczęły się wyłaniać gibkie, wychudzone, czworonożne cienie.

- Musiały wyczuć smród rannego - warknął Karim przez zaciśnięte zęby. - Dziewczyno, umiesz strzelać z kuszy?

Spojrzał na nią, ale w jej oczach zobaczył tylko niezrozumienie. Poddał się więc i podbiegł do wielbłąda Aishy, od którego odpiął niewielką damską kuszę do polowań. Wysunął ją w stronę Anieli z pytającym wzrokiem. Dziewczyna energicznie pokiwała głową i chwyciła za broń, po czym zaczęła ją ładować.

- Strzelaj już - polecił Karim.

Cienie wyszły na słońce, prezentując cętkowane futro i wydłużone pyski drapieżców, teraz z wyszczerzonymi zębami. Pierwszy bełt z kuszy Anieli przebił gardło najbliższego z nich. Hiena padła ze skowytem, a pozostałe rzuciły się do ataku.

Aniela zdążyła wystrzelić ledwie trzy bełty, nim bestie znalazły się tuż obok nich. Cofnęła się za plecy Karima i przypadła do majaczącego Zahira. Wytrzeszczyła oczy, gdy pierwszy raz było jej dane zobaczyć, jak walczy starszy książę.

Jego ruchy były niemalże zbyt szybkie, by ludzkie oko mogło je zarejestrować. Wydawał się tańczyć, jakby znajdował się na scenie, a nie w otoczeniu śmiertelnie niebezpiecznych dzikich drapieżników o ostrych kłach. Bez najmniejszego problemu uchylał się przed atakami i ciął równo, jak po wyznaczonych z góry trajektoriach. Efekty jego popisu były upiorne: wszędzie leżały umierające zwierzęta z rozprutymi gardłami, brzuchami, grzbietami i klatkami piersiowymi, niektóre przebite na wylot, inne z poodcinanymi fragmentami ciał. Obrzydliwy, kwaśny smród krwi i cierpienia, jaki się podniósł w trakcie walki, w niczym nie przypominał zapachu znanego Anieli z polowań w polskich lasach.

Karim jednak nie był niezwyciężony. Raz i drugi nie uniknął pazurów, po chwili jakaś hiena z całej siły ugryzła go w łydkę. Od tej pory jego prędkość znacznie zmalała, bo co chwilę musiał się podpierać bułatem o ziemię, by nie upaść.

Niewolnica z dziwną obojętnością uświadomiła sobie, że za chwilę zginie. Mogłaby się uratować, była na tyle zręczna, by wspiąć się na szczyt zbocza za swoimi plecami i stamtąd szyć do hien z kuszy, aż odpuszczą, ale nie zamierzała tego robić, bo to by wymagało poświęcenia Zahira. A ona nie zamierzała opuszczać w takiej chwili swojego księcia. Nade wszystko pragnęła, by choć na jeden ostatni moment obudził się i uśmiechnął do niej, obiecał, że podszkoli ją z gramatyki, i wziął za rękę. Wówczas umarłaby u jego boku szczęśliwa.

Wtem, hieny zaczęły uciekać. Jedna za drugą, rezygnowały ze zdobyczy i umykały z podkulonymi ogonami na południowy zachód. Karim i Aniela jak na komendę obrócili głowy na północny wschód, a ich oczom ukazał się jadący konno oddział straży miejskiej Almutahar, na czele którego jechał Abdul Al-Qasimi w czarnym turbanie i fioletowym biszcie ze srebrnym haftem. Obok niego na pięknym karym rumaku jechała Nasira, z niezrozumiałego dla reszty uciekinierów powodu ubrana wystawną czerwono-złotą suknię i szajlę w podobnym kolorze.

Abdul zeskoczył z siodła i podbiegł do Karima, z niepokojem przyglądając się jego zakrwawionej i poszarpanej szacie.

- Bardzo cię poharatały, bracie? - zapytał z troską, ale książę machnął ręką.

- Nic, czego twój medyk nie zdołałby naprawić - odpowiedział. - Zahir o wiele bardziej potrzebuje tej pomocy.

- Tak, służąca twojej żony opowiedziała mi, co się stało. Straszne rzeczy, muszę dokładniej to od ciebie usłyszeć!

- Więc nie ma co zwlekać. Bierzmy Zahira do pałacu i ratujmy go.

- Wszystko w swoim czasie - zaoponował namiestnik. - Najpierw odpowiedz mi na najważniejsze pytanie. Gdzie jest Aisha?

***

Ponowne zobaczenie miasta zrobiło na Nasirze zupełnie inne wrażenie niż pierwsze. Tym razem jechała na koniu, główną ulicą i w orszaku namiestnika. Główna droga prowadząca od bramy do pałacu była znacznie szersza i bardziej zaludniona niż ciasne zaułki, którymi się przeciskała poprzednio, a ludzie, zamiast rzucać jej niepochlebne spojrzenia i komentarze, uśmiechali się i machali rękami na powitanie, straż za to stawała na baczność i salutowała. Z tej perspektywy nawet prostota budynków i ciasnota ulic wydała się Nasirze piękna.

- Właściwie wcale nie powinienem wam pomagać - powiedział Al-Qasimi do Karima, który jechał zaraz obok niego. Do łęków ich siodeł przywiązano liny łączące je z noszami, które jechały za nimi. Na noszach leżał Zahir, a obok szła pieszo Aniela. Z początku również zaproponowano jej wierzchowca, ale odmówiła, ponieważ wolała osobiście i z bliska dopilnować, by książę nie spadł z noszy. - Oszukaliście mnie, mówiąc, że to Aisha mnie wzywa.

- Wiem - przytaknął Karim. - Ale i tak pomagasz.

- Tylko dlatego, że wiem, że Aisha by tego chciała. Ale dlaczego sama tu nie przyjechała? Naprawdę myśli, że może mnie tak wykorzystywać bez końca, nawet się tu nie pokazując? Skoro uważa mnie za przyjaciela, niech przynajmniej się czasem odwdzięczy za to, co dla niej robię, i wpadnie choć na jedną ucztę!

- Wpadnie na pewno, kiedy już ustabilizujemy sytuację. Chwilowo obowiązki były ważniejsze niż przyjaźnie.

- Zawsze tak mówi - westchnął namiestnik, po czym pochylił się do Karima i rzucił półgłosem: - Macie szczęście, że jeszcze nie dotarły do nas wieści ze stolicy. Będę was stąd musiał wyprawić, jeszcze zanim to się rozejdzie pośród ludzi. Spodziewam się posłańca za dzień lub dwa...

- Cieszę się, że mimo to zdecydowałeś się nam pomóc.

- Wierzę Aishy. Poza tym nie sądzę, żeby ten lebiega Zahir mógł popełnić coś tak okropnego. Nie rozumiem, po co ty chcesz go osadzić na tronie, zamiast samemu się upomnieć o władzę?

- Tak nakazał ojciec. Poza tym wiem, że Zahir nie chce władzy. Prawdopodobnie sam ją odda w moje ręce, kiedy już pokonamy Salaha.

- A jeśli sam na to nie wpadnie, to podsuniesz mu ten pomysł, co?

- Być może.

Dotarli do murów twierdzy. Po drodze minęli trzy przewężenia, przez które musieli jechać gęsiego - były one zabezpieczeniem na wypadek oblężenia. Gdyby przeciwnicy pokonali mury, wystarczyłoby je zastawić i już musieliby szukać drogi do twierdzy, ostatniego bastionu Almutahar, wśród krętych uliczek i ciasnych przesmyków, gdzie łatwo było urządzać zasadzki. Z tego, co wiedział Karim, ten element został dobudowany przez już po upadku Wahah, gdyż emir Ibrahim zapamiętał, w jaki sposób zdobył miasto, i postanowił zwalczyć jego słabość.

Skrzydła bramy rozwarły się z jękiem starych zawiasów i twierdza Sępia Skała, niegdysiejsza duma Wahah, stanęła przed nimi otworem. Namiestnik wprowadził gości do przestronnego hallu, a następnie klaskaniem wezwał służbę.

- Musicie być zmęczeni po podróży - stwierdził. - Każę przygotować w łaźni kąpiel dla księcia. Wy, dziewczęta, możecie się umyć przy studni. Wszyscy dostaniecie świeże stroje. Za półtorej godziny zapraszam was na popołudniowy posiłek, służba wskaże wam drogę.

- Dostaniemy jakieś komnaty? - spytał książę.

- Tak, Effendi. Dla ciebie przeznaczymy nasz najlepszy pokój gościnny. Twoje niewolnice mogą iść z tobą albo zatrzymać się w izbach służby.

- Pójdą ze mną - zdecydował Karim. - Co z Zahirem?

Al-Qasimi przywołał dwóch muskularnych służących i wskazał im nosze. Mężczyźni chwycili je z dwóch stron, po czym je podnieśli, jakby ważyły nie więcej niż piórko. Aniela natychmiast znalazła się obok nich.

- Zanieście go do moich komnat - polecił namiestnik. - Zaraz poślę po medyka.

Służący ruszyli w stronę klatki schodowej. Aniela natychmiast podążyła za nimi. Karim westchnął z irytacją i pomasował na ten widok skronie.

- Nasiro, przywołaj tę idiotkę do porządku - poprosił. - Przełóż jej całą naszą rozmowę.

- Anielo, stój! - zawołała Nasira po polsku. Dziewczyna obróciła się w jej stronę, ale się nie zatrzymała. - Nie musisz za nimi iść. Zahirem zaopiekuje się medyk. My mamy się wykąpać, przebrać i odpocząć, a za półtorej godziny będzie obiad.

- Ja idę z Zahirem - odparła chłodno Aniela. - Nie będę przeszkadzać.

- Ale przegapisz to wszystko! Nie chcesz się odświeżyć? Ani zjeść?

- Chwilowo nie chcę opuszczać Zahira. Możesz mi potem przynieść jakiś chleb, jeśli zostanie z obiadu.

- Jesteś pewna?

- Jak widzisz - odpowiedziała, wstępując na pierwszy stopień. Nasira opuściła ramiona i skrzywiła się.

- Ona idzie z księciem Zahirem, choćby nie wiem, co - wyjaśniła Karimowi. - Nie mam pojęcia, co ją ugryzło. Jeszcze przedwczoraj się obrażała, jak sugerowałam, że się polubili.

- Dajmy jej spokój - zaproponował Abdul. - Jeśli zależy jej na księciu, lepiej dla niego. Będzie miał dodatkową straż. Tymczasem nie ma co marnować czasu. Hafiza! Nadira! Zaprowadźcie naszego gościa do łaźni. Kiedy się wykąpie, weźcie go do naszej najlepszej komnaty.

Dwie kobiety w czarnych szajlach podeszły do Karima i odprowadziły go korytarzem w stronę łaźni, opierając sie na jego ramionach. Namiestnik tymczasem zwrócił się do Nasiry:

- Ty za to, moja mordercza bohaterko, idź do przybudówki obok dziedzińca i odbierz stamtąd nowy strój dla służącej. Potem umyj się przy studni i zapytaj któregoś z moich niewolników, którędy do komnaty Karima. Za śmierć mojego kapitana, zranienie jednego z jego ludzi, zgorszenie, jakie zasiałaś w moim mieście i moje rozbite okno policzymy się później.

Choć te słowa brzmiały jak groźba, Nasira uśmiechnęła się szeroko. Namiestnik wybuchnął dobrotliwym śmiechem i żartobliwie klepnął ją w ramię, po czym odszedł w stronę klatki schodowej, najwyraźniej zaaferowany jakimiś ważnymi zamkowymi sprawami.

Nasira odprowadziła go wzruszonym spojrzeniem. Żałowała, że nie każdy muzułmanin był taki jak Abdul Al-Qasimi. Nie rozumiała już Aishy - wprawdzie ten człowiek miał kiedyś zostać jej mężem wbrew jej woli, ale najwyraźniej zaakceptował jej decyzję i chciał jedynie przyjaźni. Do tego był wobec niewolników tak samo dobry jak Zahir.

Wypełniła co do joty jego polecenia. Umyła się i przebrała w typowy strój służącej w zamku Sępia Skała - czarną abayę i szajlę - a następnie odszukała komnatę Karima. Przyglądając się po drodze twierdzy, zorientowała się, że całość budowli była utrzymana w podobnej prostocie, co sala, do której wcześniej wpadła przez okno. Większość pomieszczeń była pusta i pozbawiona ozdób, nie licząc dywanów i, czasem, religijnych inskrypcji na ścianach. Przedmioty były głównie proste i funkcjonalne, a od gołych ścian bił kojący chłód, o którym w zatłoczonym i wyściełanym od środka draperiami i sztukaterią Słowiczym Pałacu można było co najwyżej pomarzyć. Jedynymi ozdobnymi elementami były kolumny podpierające stropy w korytarzach, zwieńczone typowymi głowicami rzeźbionymi na kształt stalaktytów, oraz drewniane oparcia krzeseł w kształcie wymyślnych arabesek.

Mimo tej prostoty i oszczędności twierdza tchnęła rozmachem i bogactwem. Nasira rozglądała się z zachwytem, nabierając coraz większego szacunku do znakomitego gustu gospodarza, toteż mało co nie zemdlała, gdy otwarła drzwi do komnaty przeznaczonej dla Karima. Przepych omal nie wylał się z pomieszczenia i nie zwalił jej z nóg. Powróciły draperie i sztukaterie, wszystko w kolorach czerwieni, złota i fioletu; każdy mebel w rozległym pomieszczeniu był niezwykle ozdobny i drogi, każdy skrawek przestrzeni zagospodarowano na jakieś ozdobniki, we flakonach na każdej płaskiej powierzchni stały kwiaty, każdą ścianę zdobiły inne wzory. Nawet łoża nie pościelono w zwyczajny sposób - kołdrę w kolorze miedzi złożono i uformowano w wielką różę na białym prześcieradle, a owalne poduszki ubrano w zielone powłoki udające liście i ułożono wokół kwiatu, nie licząc jednego, największego walka pod głowę, który leżał na swoim miejscu w powłoce w fioletowo-błękitne pasy.

Gdy szok minął, Nasira weszła niepewnie do komnaty, w której nie było jeszcze Karima, i przysiadła na najmniej ozdobnym krześle. Przetarła energicznie swoje oczy, chcąc pozbyć się z nich widoku kiczu i przesady, jakiego właśnie uświadczyła, ale to nie pomagało, ponieważ ten widok znajdował się wciąż przed nią. Gdy powieki zaczęły ją szczypać, poddała się i spróbowała się zdrzemnąć.

Nim jednak zdołała na dobre odpłynąć, drzwi do komnaty otwarły się i wszedł przez nie Karim, niosąc na ustach donośne westchnienie ulgi. Rozejrzał się po pomieszczeniu i jego twarz pokaraśniała z zadowolenia.

- I to mi się podoba - powiedział, odprawiwszy służące, które go przyprowadziły. - Jak widziałem to miasto i zamek, bałem się, że nie będzie tu żadnych wygód. Paskudna bieda wyziera z każdego kąta. Ale najwyraźniej się pomyliłem, mają odrobinę wyczucia smaku!

To mówiąc, zwalił się całym ciężarem na łóżko, rujnując różę z kołdry, po czym niemal natychmiast zaczął chrapać. Nasira westchnęła i również wróciła do drzemki.

***

Zahira wniesiono do przestronnej sypialni połączonej z pracownią artystyczną, której ściany były obwieszone kartkami z próbkami najwykwintniejszej kaligrafii. Medyk przybył kwadrans później. Aniela próbowała mu zaoferować swoją asystę, ale nie zrozumieli się do końca, więc ostatecznie medyk odpędził ją i sam zabrał się za oględziny rannego.

Przez cały czas, gdy oczyszczał ranę Zahira, Aniela siedziała w kącie pokoju i modliła się o jego wyzdrowienie. Medyk skończył pracę po półgodzinie, zaszył ranę i przekazał służącym namiestnika instrukcje, jak dalej dbać o księcia. Wręczywszy im kilka ampułek z lekami, odszedł, a oni chwilę później ruszyli w ślad za nim. Gdy w pokoju na powrót zrobiło się pusto i cicho, Aniela nieśmiało podniosła się ze swojego siedziska, zdjęła przepocony nikab i podeszła do Zahira.

Czuła niewysłowioną ulgę na myśl, że nic już mu nie grozi. Sama nie rozumiała, skąd jej się to wzięło - jeszcze do niedawna los księcia obchodził ją wyłącznie ze względu na jej własny interes, ale coś przełączyło się w jej umyśle, kiedy stanęli naprzeciwko hien i śmierć prawdziwie zajrzała im w oczy. Nie czuła wtedy strachu, a jedynie żal, że już nigdy więcej nie będzie rozmawiać i żartować z Zahirem, a nade wszystko, że ten dobrotliwy, szczery człowiek zginie razem z nią. W tamtym momencie była całkowicie gotowa, by oddać za niego życie.

Teraz, gdy niebezpieczeństwo zostało zażegnane, Aniela w końcu poczuła, jak bardzo jest brudna, zmęczona i głodna. Pożałowała, że jednak nie skorzystała z zaproszenia namiestnika, ale sądziła, że już i tak za późno. Postanowiła więc zaczekać z kąpielą i drzemką, aż Zahir się obudzi. O jedzenie na razie nie zamierzała się martwić.

Przysiadła obok księcia, łagodnie ujęła jego dłoń i przymknęła oczy, odchylając głowę za oparcie krzesła. Otoczyła ją kojąca cisza i ciemność, przez co wszelkie powzięte postanowienia poszły w niepamięć i po paru minutach drzemała w najlepsze, pochrapując cicho i wypuszczając z kącika ust wąską strużkę śliny.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro