XL. Ukąszenie Przeszłości

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Karime Al-Fadel, pierwsza małżonka emira Ibrahima, była chyba jedyną, z którą władca ożenił się z miłości - córka jednego z najwyżej postawionych dygnitarzy, wnosiła do tego małżeństwa zarówno dobrą krew, jak i niezwykłą urodę i ponadprzeciętną inteligencję. Gdy zaszła w ciążę, szczęśliwy Ibrahim postanowił nazwać syna na jej cześć Karimem, więc kiedy okazało się, że nosi bliźniaki, to imię dostał ten, który urodził się jako pierwszy. Salah otrzymał imię po wujku Ibrahima, który wychował go w zastępstwie dawnego emira Omera, a Zahir - po zmarłym w wieku czternastu lat bracie Ibrahima, a zarazem jego najlepszym przyjacielu z dzieciństwa. Malika i Rasha dostały imiona kolejno po jego matce i babce.

Gdy ciało Karime wracało do siebie po porodzie, Ibrahim pojął za żonę kolejną kobietę, Jasminę, możną turecką, która dała mu córkę, Miriam, nazwaną tak po jedynej siostrze Ibrahima, wydanej w dawnych czasach za kuzyna emira Warda Al-Sahra. Emir był niepocieszony, gdyż pragnął syna, dlatego po jakimś czasie ożenił się z trzecią kobietą - Fatimą - i urodził się Zahir. Hayfę wziął za żonę, aby podporządkować sobie Wahah; nie udało się, za to dała mu dwie córki. Leila natomiast była starczą fanaberią, pięknym klejnotem w złotej koronie.

Mimo posiadania kolejnych żon i całej rzeszy konkubin, Ibrahim zawsze uważał Karime za swoją jedyną miłość. Właśnie dlatego, kiedy emir Aladdin z Wahah poprosił, aby ich rozmowy pokojowe miały charakter rodzinny, wziął ze sobą właśnie ją, jako jedyną ze swoich żon. Zostawił w pałacu wszystkie córki pod opieką Jasminy, Fatimy i Hayfy, zaś trzej synowie pojechali razem z nim. Wtedy jeszcze nie przypuszczał, że Aladdin zamierza wymierzyć cios prosto w jego serce, rękami pałacowego imama, który również wybrał się na rozmowy.

Muzułmański obyczaj nakazywał natychmiastowy pogrzeb, a rozmowy odbywały się bardzo daleko od Fajr, więc pochowano Karime od razu, na miejscu. Jej grób, samotny kopiec, znajdował się pośrodku pustyni, daleko od jakichkolwiek ludzkich siedzib. Nikt prawie nigdy go nie odwiedzał, więc Rasha nie była zaskoczona, kiedy zastała go zupełnie zaniedbanym.

- Tutaj rozłożymy się obozem - zdecydowała. - Ale musimy być niewidzialni dla wszystkich, którzy wejdą w nasze pole widzenia. I żadnych ognisk!

Odpowiedziały jej mrukliwe potakiwania. Krwawe Skorpiony rozlokowały się sprawnie po okolicy grobu, korzystając z zagłębień i wybrzuszeń terenu, by stać się możliwie niewidocznym. Księżniczka postanowiła ukryć się przy samym grobie, a ponieważ grunt wokół niego był płaski, rozkopała wzgórek grobowy i zakopała się w nim, dzielona cienką warstwą ziemi od zmumifikowanego przez wysoką temperaturę i suchość gleby ciała Karime. Póki co głowę zostawiła odkrytą, by móc jeść i pić, ale trzymała przy sobie słomkę, która miała jej służyć do oddychania spod zwałów ziemi, gdy książęta pojawią się już na horyzoncie.

Spodziewali się przybycia swoich ofiar w ciągu jednego, dwóch dni.

***

Na pierwszym postoju, który nastąpił podczas pory sjesty, Karim odprawił Nasirę i Chamisa do prac obozowych, a sam przystąpił z Anielą do ćwiczenia arabskiego, ponieważ przed odjazdem poprosił go o to Zahir. W ostatnich dniach dziewczyna miała dużo praktyki z Rafim, który nie znał w ogóle polskiego, co znacznie podniosło jej stopień znajomości znienawidzonego języka, więc młodszy z książąt nie chciał, by jej nowe umiejętności zostały zaprzepaszczone w podróży ze służącą za tłumaczkę Nasirą.

- Pałac - powiedział Karim, odczytując polskie słowo z listy danej mu przez Zahira.

- Seraj - odparła Aniela.

- Róża.

- Warda.

- Księżyc.

- Qamar.

- Morze.

- Bahr.

- Dłoń.

- Yad. Zupełnie jak Yad Alwadi, Dolina Dłoni - zauważyła Aniela. - Co to za miejsce?

- Nie odwracaj kota ogonem, mamy lekcję...

- Ale to jest ważne! - Wpadła mu w słowo.

- Dlaczego?

- W końcu tam mieliśmy wypatrywać pomocy, tak?

Karim westchnął.

- Źle zrozumiałaś - wyjaśnił. - Tam obozują Beduini z plemienia Anizah. Jeśli będziemy w wielkim kłopocie, możemy poprosić ich o pomoc. Sama z siebie pomoc stamtąd nie przyjdzie.

- Aaa... A gdzie to jest?

Karim rozłożył niewielką mapę, na której Rafi ręcznie zaznaczył swoją pieczarę, i przesunął po niej palcem.

- Jutro będziemy przejeżdżać w pobliżu - stwierdził. - Pokażę ci.

Aniela uśmiechnęła się i podniosła na niego wzrok, ale wówczas zobaczyła, że jego twarz gwałtownie pochmurnieje, a w oczach gaśnie blask. Spojrzała z powrotem na mapę - palec księcia utknął w jednym miejscu, tuż przy granicy, i cała jego dłoń zaczęła drżeć, jakby z wysiłku.

- Co się stało? - zapytała, zdumiona. - Co tam jest?

- Nic, co by cię mogło obchodzić - odwarknął Karim, po czym zawołał do leżących w cieniu sąsiedniego namiotu Nasiry i Chamisa: - Koniec odpoczynku, ruszamy!

Jakoż i rzeczywiście słońce przesunęło się już na południowo-zachodnią ćwiartkę nieba. Pustynia zapłonęła żywymi barwami, pomarańczem i czerwienią, a brązowe cienie wydłużały się malowniczo niby treny za każdym maleńkim kopcem piasku. Anieli skojarzyło się to z drobnymi falami marszczącymi powierzchnię wody.

Karim był milczący i chmurny aż do końca dnia. Przy nocnym postoju rozdzielił warty pomiędzy trójkę służących - Aniela miała ją trzymać jako pierwsza, po niej Chamis, na końcu Nasira - i od razu bez choćby kolacji położył się spać. Medyk Rafiego, rad nie rad, wzruszył ramionami i zrobił to samo, z tą tylko różnicą, że przed snem przekąsił dwa suchary i porcję solonej wołowiny. Aniela tymczasem odeszła od obozowiska i zapatrzyła się w otaczającą je ciemność, a jej przyjaciółka dosiadła się do niej.

- Jak myślisz, co ugryzło Karima? - zastanawiała się na głos niewolnica Zahira. Nasira prychnęła.

- Niewiele mnie to obchodzi.

Aniela spojrzała na nią ze zdziwieniem.

- Co się z tobą stało, kochana? - spytała półgłosem i po polsku. - Tak go lubiłaś, uśmiechałaś się na samo jego wspomnienie. A teraz najpierw mówisz, że nie można mu ufać, potem się zachowujesz, jakby był trędowaty! Do tego od rana jesteś jakaś taka... wycofana.

- Dopiero się zorientowałaś? - Nasira parsknęła śmiechem. - Może gdybyś nie była tak zajęta oczarowywaniem biednego pana Selima, może byś zauważyła, że czuję się tak od tygodnia.

- A co się stało? Czy Karim coś zrobił?

W oczach Nasiry stanęły ognie.

- Zgwałcił mnie! - krzyknęła, po czym się zmitygowała i zasłoniła sobie usta dłonią, gdyż okrzyk poniósł się po pustyni. Na szczęście, nikt prócz niej i Anieli nie rozumiał w okolicy języka polskiego.

- Jak to?!

- Pokłócił się z Aishą, upił ze smutku i postanowił, że mu ją zastąpię. Nie pytając mnie o zdanie. Tak to - odpowiedziała.

Aniela poderwała się na równe nogi i ruszyła w stronę obozowiska, zaciskając pięści.

- Zaczekaj! - Nasira chwyciła ją za ramię, próbując ją zatrzymać.

- Puść mnie - odwarknęła niewolnica Zahira. - Zabiję skurwysyna.

- Nie! Nie rozumiesz? Nie możesz tego teraz zrobić!

- Bo co?

- Zahir! Zahir go potrzebuje, głupia! Jak nie on, to kto poświadczy za twoje słowa przed władzami Nakhli?

- W dupie mam Zahira! Nasiro - spojrzała na przyjaciółkę - wiesz, jaki z niego jest mięczak? Zamierza dobrowolnie oddać władzę nad Fajr temu diabłu, który cię zgwałcił. Dobrowolnie! Kiedy tylko zwycięży z Salahem.

- Tak mu nakazuje testament, sama mi mówiłaś - przypomniała Nasira.

- Ale on tego naprawdę chce! Nie zamierza nawet próbować walczyć o własne względy! A ja nie dopuszczę do tego, żeby ten człowiek zasiadł na tronie!

- Anielo, jeśli go teraz zabijesz, na tronie nie zasiądzie Zahir, tylko Salah - przypomniała Nasira. - Karim zgwałcił mnie jeden raz i bardzo tego żałuje. Nic go nie usprawiedliwia, ale Salah gwałci kogoś co noc. Kogoś, kogo ja z całego serca kocham! Jeśli zależy ci na mnie, postąpisz tak, jak ja chcę. A ja wolę, żeby władzę miał ktoś, kto mnie raz skrzywdził, niż ktoś, kto całymi tygodniami krzywdzi moją Ksenię.

Aniela zacisnęła z całej siły powieki, spod których po chwili zaczęły wypływać łzy. Stopniowo zaczynała się trząść - kiedy z jej piersi wyrwał się pierwszy zduszony szloch, Nasira przytuliła ją mocno, a wówczas dziewczyna wybuchła nieskrępowanym płaczem.

- To niesprawiedliwe! - wyłkała. - Dlaczego spotyka to was wszystkie, a nie mnie? Dlaczego tylko wobec was świat jest taki okrutny?

- Karim dał ci pięćdziesiąt batów - przypomniała starsza z przyjaciółek.

- Tak! Bito mnie, poniżano, kopano, wiązano, głodzono i nie dawano mi pić, ale nikt nigdy mnie nie zgwałcił! W czym ja jestem od was lepsza?

- Brzmisz, jakbyś tego chciała.

- Nie chcę! Nie chcę, żeby to spotykało kogokolwiek! I to jest takie strasznie niesprawiedliwe, czemu was wszystkie Bóg ukarał?

- Nie ukarał - westchnęła Nasira. - Po prostu wobec ciebie opatrzność ma najwyraźniej inne plany.

Aniela uspokoiła się powoli, a wówczas odsunęła się od Nasiry. Pogadała z przyjaciółką jeszcze przez chwilę, a później wysłała ją do spania, aby ta była wypoczęta na swoją wartę. Resztę czasu, który pozostał jej do obudzenia Chamisa, spędziła patrolując w samotności okolice obozu.

Rankiem, zaraz po modlitwie i śniadaniu, ruszyli dalej - około dziesiątej Karim wskazał ręką na zachód i powiedział do Anieli:

- Oto Yad Alwadi. Przypatrz się, skoro tak cię to ciekawi.

Jechali po płaskim terenie, toteż widok, jaki rozciągał się dookoła, był niezwykle rozległy. Środkiem równego horyzontu zachodniego strzelały w niebo przedziwne formacje skalne, przypominające rozcapierzone palce zakopanej do połowy w piachu dłoni. Choć byli zbyt daleko, by dostrzec jakiekolwiek szczegóły, a nawet jakąkolwiek dolinę, Aniela bez trudu zrozumiała, skąd wzięła się nazwa tego miejsca.

- Jak to powstało? - zapytała.

- Nie mam pojęcia... Pytaj wydm i innych wzgórz, jak wyniosły się nad ziemię.

Znów urwał rozmowę i pogrążył się w nietypowym dla siebie zupełnym milczeniu. Podczas sjesty przepytał Anielę ze słówek, ale tym razem nie dał się wciągnąć w żadne zbaczające z tematu dywagacje - inna rzecz, że i dziewczyna nie miała na nie ochoty, w głębi duszy wściekła o krzywdę przyjaciółki. Co więcej, im dalej jechali, tym bardziej chmurny się wydawał. Aniela przypuszczała, że ma to jakiś związek z tym, iż zbliżali się do tego punktu na mapie, który tak go wyprowadził z równowagi. Ciekawość zżerała ją od środka, ale nie zadawała pytań, częściowo z rozsądku, a częściowo dlatego, że była obrażona o Nasirę.

Ruszyli dalej w drogę popołudniem, które po paru godzinach przemieniło się w wieczór, a wieczór - w noc. Ciemność zapadła głęboka, choć rozświetlana dziesiątkami tysięcy gwiezdnych konstelacji, a Karim nadal nie dawał znaku do zatrzymania się. Pozostali podróżnicy zaczynali się już niepokoić, kiedy wybiła druga w nocy, a książę wciąż uparcie parł przed siebie - zanim jednak ktokolwiek odważył się zadać pytanie, dlaczego wciąż nie stają, zmęczony długą jazdą wierzchowiec Karima niespodziewanie stanął dęba i zrzucił jeźdźca z grzbietu.

Karim gruchnął o piasek z bolesnym okrzykiem; chciał się natychmiast poderwać, ale potłuczone członki odmówiły posłuszeństwa i załamały się pod nim. Głuchy jęk wydobył się z jego warg, uciszony szybko przez Chamisa, który podbiegł ze swoją medyczną torbą, aby go obejrzeć.

- Wszystko będzie w porządku, spokojnie - odezwał się machinalnie, jakby mówił do małego dziecka.

- Wiem - warknął Karim. - Pomóż mi wstać, trzeba jechać dalej...

- Nie trzeba, do Nakhli jest blisko - uspokajał go Chamis.

- Nie zrozumiesz...

- Nie trzeba, powiedziałem! Uspokój się, panie, muszę obejrzeć twoje nogi i plecy.

Karim gderał jeszcze chwilę, ale pozwolił - Chamis obejrzał go, opukał, ponaciskał sińce, wyduszając z księcia kwiki bólu, po czym poklepał go po ramieniu i kazał się ubierać.

- Nic sobie nie złamałeś, jutro będziesz jak nowy - powiedział. - Tylko trochę poboli.

- Pomóż mi wejść na konia...

- Nie ma mowy! Przepraszam, Effendi, ale teraz nie jesteś moim księciem, tylko moim pacjentem. Natychmiast rozbijamy obóz i idziemy spać. Ja i dziewczyny zajmiemy się wartą.

Karim chciał się zbuntować, ale gdy tylko wstał na nogi, o mało nie zemdlał z bólu; pozwolił więc Chamisowi chwilowo przejąć dowodzenie i umościć się w namiocie. Śledził niewolników wściekłym spojrzeniem, ponieważ miał wrażenie, że się z niego podśmiewają - nie udało mu się jednak ich na tym przyłapać, więc w końcu dał spokój. Zasnąć jednakże nie potrafił.

Przyglądał się znużonym spojrzeniem spod ociężałych powiek, jak Aniela i Nasira kolejno pełnią wartę. Chamis tym razem wziął na siebie ostatnią. Kiedy na wschodzie gwiazdy zaczęły blaknąć, książę pogodził się z tym, że już nie zaśnie, wyplątał się więc z kocy i wstał, o dziwo, bez większego bólu ani zawrotów głowy. Na próbę przeszedł kilka kroków - trzymał się na nogach całkiem nieźle. Zerknął na Chamisa, który był zwrócony tyłem do niego i wpatrywał się w daleki horyzont południowy, wypatrując niebezpieczeństwa. Miał szansę się wymknąć.

Ledwie jednak wyszedł poza obręb obozowiska, dogoniły go śpiesznie kroki wartownika.

- Co ty wyrabiasz, Effendi? - krzyknął Chamis. - Natychmiast do łóżka!

- Chamis, ja muszę tam iść.

- A co tam jest takiego ważnego?

- Miejsce, którego nie odwiedziłem od ośmiu lat, choć powinienem tam jeździć co roku. Wczoraj tak do późna jechałem, bo chciałem je minąć i nie budzić swoich wyrzutów sumienia. Ale nie pozwoliłeś mi na to, więc teraz już muszę je odwiedzić.

- Jakie to miejsce?

- Grób mojej matki.

Chamis, jeszcze przed sekundą skłonny choćby przemocą zaciągnąć księcia z powrotem pod koc, zasępił się i zwiesił ramiona. Sam nie widział grobu swojej matki od lat, ponieważ jako niewolnik nie mógł odjeżdżać tak daleko, a oddałby za jedną taką możliwość obie ręce.

- W takim razie idę tam z tobą - stwierdził. - W razie, jakbyś miał zemdleć z bólu.

- Nie ma mowy...

- Nie ma mowy, że się nie zgodzisz, panie! Albo to, albo cię zawlokę z powrotem do obozu, a dziewczyny mi pomogą.

Widząc jego nieugiętą postawę, Karim uległ i dał się prowadzić powolnym krokiem. Prawdę mówiąc, cieszył się z tego towarzystwa - dzięki temu nie musiał zostawać sam na sam z zaniedbanymi zwłokami matki, która oddała za niego życie, poza tym wzmagający się ból potłuczeń był rzeczywistą groźbą.

Ramię w ramię zagłębili się w pustynię i zniknęli w kanionie tworzonym przez dwie wydmy, pozostawiając w obozowisku dwie pogrążone w głębokim śnie, nieświadome niczego kobiety.

***

Karim spodziewał się zastać grób swojej matki w znacznie gorszym stanie. Właściwie, to po takim czasie powinien być już prawie niewidoczny, a tymczasem wzgórek wyglądał na świeżo przekopany i podlany. Być może powinien był wtedy nabrać podejrzeń, ale zbyt wiele kłębiło się w nim emocji, by poczuł coś poza ulgą na ten widok.

Przyklęknął nieśmiało, wspomagany przez Chamisa, i opuścił głowę. Bardzo długo nie mógł zebrać myśli ani wyrazić ich na głos - kiedy wreszcie się odezwał, przemawiał pojedynczymi, łamanymi wyrazami, robiąc duże przerwy pomiędzy nimi.

- Mamo... - zaczął. - Wiem, że... kazałem ci długo na mnie czekać. I... przepraszam. Jakoś... nigdy... nie miałem jak... nie miałem czasu... okazji... nie wiem. Wiem tylko, że... popełniłem błąd. - Jąkał się co wyraz. - Popełniłem błąd, bo... bo powinienem był cię odwiedzać... choćby co dzień. Ja nigdy... ja i tak nigdy... cię nie zapomniałem. Mamo... mam nadzieję, że... że po tych wszystkich latach... że nadal mnie kochasz.

Jego głos się załamał, a w gardle stanęły łzy. Ukrył twarz w dłoniach, przez co nie widział tego, co zobaczył Chamis: ziemia pokrywająca grób zafalowała, po czym wyskoczyła z niej drobna postać w obcisłym czarnym stroju i z zasłoniętą twarzą. Gdy Karim odsunął dłonie od twarzy, miał już nóż przy gardle i wpatrywały się w niego obojętnie duże, czarne oczy.

Chamis uchwycił mocniej swoją jedyną broń, czyli drewniany kij, którym się podpierał przy chodzeniu po trudnym terenie, i przyjął obronną postawę. Po chwili jednak opuścił ramiona i rzucił kij na piasek, ponieważ zewsząd jakby spod ziemi zaczęły wyrastać postacie w identycznych czarnych strojach, otaczające ich kręgiem. Wpadli prosto w zasadzkę.

- Czy ja cię znam? - zapytał Karim, patrząc na drobną kobietę, która trzymała ostrze na jego gardle. Jej postura wskazywała na to, że nie mogła mieć więcej niż kilkanaście lat, a te czarne oczy zdawały mu się znajome.

- Nic mi o tym nie wiadomo - odpowiedziała zamaskowana dziewczyna sztucznie ochrypłym głosem. Karim nie miał wątpliwości, że próbuje przed nim ukryć swoją tożsamość.

- Kłamiesz - stwierdził. - Dowiem się, dlaczego.

- Nie będziesz miał czasu. Przeszukać go!

Odsunęła się od księcia i siadła na zrujnowanym grobie, po czym zaczęła bawić się sztyletem. Jej ludzie tymczasem obszukali pobieżnie dwóch więźniów. Karimowi zabrali torbę i zaczęli w niej grzebać, tymczasem dziewczyna ze sztyletem zaczęła mówić:

- Nie sądziłam, że tak łatwo będzie cię podejść, mości książę. Gdzie zgubiłeś brata, jeśli można wiedzieć?

- Zahir jest ukryty w bezpiecznym miejscu - odparł książę. - A ty zapłacisz za to, że zbeszcześciłaś grób mojej matki.

- Ja? To ty zbeszcześciłeś jej pamięć, pozwalając mu marnieć.

- Ty... - Probował się wyrwać, ale przytrzymano go na miejscu. Jego rozmówczyni parsknęła śmiechem.

Teraz już nie miał wątpliwości, że zna tę osobę, i to dobrze. Słyszał ten śmiech dziesiątki razy, tylko nie pamiętał, gdzie.

- Karimie, Karimie... A myślałam, że to emir Salah jest gorącokrwisty. - Dziewczyna machnęła ręką, przez co omal nie upuściła sztyletu na ramię więźnia. Ten jednak ani drgnął. - A teraz powiedz, co to za bezpieczne miejsce?

- Nie opowiem ci o nim choćby na najgorszych torturach - odpowiedział dumnie Karim.

- Ty nie, ale twój towarzysz? - Zwróciła spojrzenie na sinego ze strachu Chamisa. - Gdyby mu przygrzać pięty, mógłby szybko zacząć śpiewać. Jak kanarek.

- To nie będzie potrzebne, pani! - zawołał jeden z jej ludzi, podbiegając do nich. - Znaleźliśmy to w jego rzeczach.

Przywódczyni chwyciła niewielki rulon papieru, przyniesiony jej przez mężczyznę, i rozwinęła go z szelestem. Choć miała zasłoniętą twarz, zmarszczki mimiczne w kącikach oczu zdradziły, że uśmiechnęła się szeroko.

- W takim razie natychmiast wyruszamy do Fajr z tym zdrajcą - zadecydowała. - Przyprowadźcie konie! Tolga, wyślij natychmiast gołębia do Słowiczego Pałacu. Zamiast wiadomości dołącz mu tę mapkę. Jestem pewna, że to oznaczenie to ta sławna pieczara, w której się chowa książę Zahir. Do roboty!

***

Anielę obudził nad ranem gwałtowny, mrożący krew w żyłach wrzask.

Zerwała się natychmiast i przyjęła postawę obronną, rozglądając się zaspanymi oczami w poszukiwaniu źródła dźwięku. Po paru sekundach zrozumiała, że dochodził on od Nasiry, która z przerażeniem ściskała oburącz swoją prawą kostkę u nogi.

- Co się stało? - zapytała Aniela, podbiegając do przyjaciółki. Blada ze strachu Nasira podwinęła materiał ubrania, odsłaniając dwie małe, lekko krwawiące ranki.

Aniela podążyła wzrokiem za jej spojrzeniem i dostrzegła smukły kształt, oddalający się z szaleńczą prędkością od obozu. Zanim całkowicie zniknął jej z oczu, zauważyła plamisty wzór i biały krzyż na łebku.

- Efa piaskowa - mruknęła. - Nie bój się, Nasiro, Chamis na pewno ma na to leki. Nawet Rafi nie wychodził bez nich z jaskini, bo ich tu wszędzie pełno. Chamis!

Kiedy nie odpowiedział na jej wołanie, rozejrzała się po obozie. Dopiero teraz się zorientowała, że nigdzie go nie widać, tak samo jak księcia.

- Dokąd oni poszli? - zastanawiała się głośno. - Nieważne, poszukam ich. Nie mogli odejść daleko. A ty, Nasiro, zaczekaj tu na mnie, dobrze? I nie ruszaj się, o ile możesz, żeby nie przyspieszać działania jadu. Wszystko będzie dobrze, obiecuję.

Nasira pokiwała szybko głową, zbyt przerażona, żeby odpowiedzieć słowami. Aniela uścisnęła ją krótko, po czym zaczęła szukać śladów wokół obozowiska.

Noc była bezwietrzna, toteż szybko odnalazła wyraźne odciski dwóch par stóp oddalające się w kierunku północno-zachodnim. Ruszyła za nimi pospiesznie, ciekawa, co też wywabiło księcia i medyka z obozowiska. Była też na nich nieco zła, że nie obudzili jej ani Nasiry, przez co wystawili je na niebezpieczeństwo, i miała ochotę im to wyrzucić.

Pospiesznie zagłębiła się w kanion pomiędzy dwiema wydmami. Kiedy jednak dotarła do jego końca, zatrzymała się gwałtownie u jego wylotu i rzuciła w tył, by nie zdradzić swojej obecności. Na piaszczystej połaci przed nią roiło się od sylwetek w czarnych strojach.

Aniela ukryła się w cieniu wydmy i ponownie wyjrzała, tym razem ostrożnie. Dostrzegła kopiec grobowy, a obok niego Karima i Chamisa - obaj klęczeli z rękami na karku, a ludzie w czarnych strojach kręcili się wokół z obnażoną bronią. Wszyscy oprócz jednego mieli odkryte twarze - jedyna postać zasłaniająca się kwefem była drobna niemal jak dziecko, a dyskretne krągłości rysujące się na jej sylwetce zdradzały, że jest to bardzo młoda kobieta. Siedziała w tej chwili na kopczyku z nogą założoną na nogę i podrzucała w ręce sztylet, prowadząc z więźniami rozmowę, która zdawała się sprawiać jej perwersyjną przyjemność.

Dziewczyna poczuła, jak jej żołądek zaciska się w ciasny supeł. Nie wiedziała, kim są ci ludzie, ale była pewna, że znają się na swojej robocie. Nawet wiedzieli, gdzie się zaczaić na Karima. Ona sama nie miała szans ich uwolnić, ani nawet wydostać spod ich pieczy torby medycznej Chamisa, wciąż przełożonej przez jego ramię.

Wiatr z szelestem poruszył ziarenkami piasku. Ludzie w czarnych strojach jakby oprzytomnieli po tym i zaczęli się zbierać do wymarszu; Aniela z przerażeniem uświadomiła sobie, że skierują się w jej stronę, co więcej, w stronę obozowiska i Nasiry. Musiała natychmiast stąd uciekać.

Rzuciła tęskne spojrzenie na torbę Chamisa, po czym wzięła nogi za pas. Zastała Nasirę w namiocie - popłakiwała cicho i oglądała swoją lekko spuchniętą kostkę, po której ciekły dwie strużki krwi. Na razie były drobne, ale Aniela wiedziała, że jeśli szybko nie zdobędzie leków dla przyjaciółki, staną się śmiertelnie niebezpieczne.

- Wstawaj! - zawołała, gdy znalazła się obok niej. - Musimy wiać, już!

- Nie mówiłaś, że nie powinnam się ruszać?...

- Idą po nas!

- Kto?!

- Nie wiem! - Zniecierpliwiona Aniela chwyciła Nasirę za rękę i postawiła ją na nogi, po czym, ciągnąc ją za sobą, wybiegła z obozowiska. Po drodze zdążyła jedynie przypasać sobie jatagan, jaki otrzymała od Rafiego przed wyruszeniem do Nakhli.

Jakieś dwadzieścia metrów dalej znalazły zagłębienie terenu, niewidoczne z więcej niż siedmiu metrów. Niewolnica Zahira wepchnęła tam przyjaciółkę, po czym wskoczyła w ślad za nią. Zrobiła to w ostatniej chwili, bowiem z kanionu pomiędzy wydmami wyłoniła się właśnie postać w czerni z kwefem na twarzy, siedząca w siodle czarnej klaczy. Schwytani Karim i Chamis szli zaraz za nią, przywiązani powrozem do jej strzemienia.

Aniela usłyszała, jak Nasira nabiera powietrza w płuca, i w porę zasłoniła jej usta przez krzykiem. Spojrzała jej w oczy - kobieta wyglądała na zupełnie spanikowaną, ale po chwili jej oddech się uspokoił. Aniela cofnęła rękę. Tymczasem oddziałek ludzi w czarnych strojach zbliżyła się na tyle, że słychać było ich głosy.

- Spory obóz - zauważyła postać jadąca na czele. Jej głos brzmiał nienaturalnie, jakby go modulowała, próbując ukryć jego prawdziwe brzmienie. Było to prawdopodobnie, skoro zasłaniała twarz, najwyraźniej nie chciała zostać rozpoznana. - Gdzie są pozostali?

- Tylko my dwoje - odpowiedział Karim.

- Bo uwierzę. I taki duży obóz?

- Jestem księciem, lubię wygody - odwarknął. - To takie nietypowe?

- Zaczynam wątpić w to, że Zahir jest ukryty w tym waszym "bezpiecznym miejscu".

- To sobie wątp! Możesz przeszukać obóz i wszystko dookoła, a i tak nie znajdziesz ani śladu po nim.

Przywódczyni wyszarpnęła scimitar zza pasa i z furią przyłożyła go do szyi więźnia.

- Masz szczęście, że nie mamy wiele czasu - zasyczała. - Dostarczę cię do emira, a on zada ci podwójną dawkę wszystkiego, co miało spotkać ciebie i Zahira, bo będziesz musiał przyjąć karę za was oboje.

- O ile mnie do niego doprowadzisz - zadrwił książę.

- Doprowadzę cię do niego na pewno. Chłopcy, weźcie ze sobą ich konie! Jeśli Zahir jednak jest gdzieś w okolicy, słońce załatwi sprawę za naszego emira.

Dwaj mężczyźni z oddziału połapali za wodze cztery konie, na jakich Karim i jego towarzysze przyjechali tu z pieczary. Przywódczyni coś jeszcze im powiedziała, ale tego już nie dało się usłyszeć z kryjówki Anieli i Nasiry, ponieważ oddział pojechał dalej, mijając obozowisko.

Kiedy znikli im całkowicie z pola widzenia, niewolnice wyszły z piaszczystego dołu.

- Co teraz? - załkała Nasira. - Nie mamy koni. Ja umrę, Karima zabiją razem z tym medykiem, a Zahir nigdy nie zostanie władcą...

- Nieprawda - przerwała jej Aniela. - Nie pamiętasz, co wczoraj mijaliśmy? Yad Alwadi! Nie może być daleko, a Beduini na pewno mają leki. I na pewno ich konie są tak szybkie, że prześcigną wszystkich osiedleńców i uwolnią Karima. Szykuj się! Przed nami długa droga.

Po tych słowach wstała i zaczęła zwijać obóz.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro