XLIV. W Cieniu Sułtana

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Alosza okazał się koszmarnym towarzyszem podróży. Kiedy w końcu przyjął do wiadomości, że nie wolno mu będzie pić alkoholu, zmienił się w kupkę jęków i narzekań. Wieczorami niemalże wył, błagając o choć kropelkę wódki. Po kilku dniach jego organizm zaczął widocznie niedomagać z powodu niezaspokajanego uzależnienia - pobladł, jego oczy się zapadły, a ręce objęło bezustanne lekkie drżenie. Rozlewał wodę i upuszczał każdy przedmiot, jaki podniósł, co czyniło go całkowicie niezdolnym do wszelakich prac obozowych. Bezskutecznie prosił o łyk gorzałki, obiecując, że po nim wszystko mu się poprawi i będzie usłużnie rozbijał namioty dla wszystkich kompanów Jerzego, a nawet gotował co wieczór posiłek. Młody Przemyski jednak surowo trzymał się zakazu picia alkoholu.

Spalone słońcem stepy rozciągały się na wszystkie strony, monotonne i niezmienne, przez co jeźdźcy nawet nie zauważyli, kiedy przejechali przez granicę Chanatu Krymskiego. Po prostu pewnego wieczora, gdy rozłożyli się obozem, Alosza oprzytomniał na chwilę ze swych mamrotań, spojrzał w gwiazdy, oblizał palec, by poszukać wiatru, rozejrzał się i oznajmił:

- Jesteśmy u Tatarów.

Pozornie nic się nie zmieniło, ale serca zgromadzonych wokół ognia mężczyzn objęła dziwna trwoga. Oto wjechali w samo serce zła, którym straszono ich od dziecka, w samo serce najbardziej nikczemnego pomiotu Złotej Ordy - na Krym. Otaczająca ich głusza, szemrząca wiatrem i pieśnią cykad, jeszcze do niedawna rodzima i znana, stała się obca i wroga.

Od tamtego czasu jechali znacznie ostrożniej.

Na pierwszych Tatarów natknęli się dwa dni później w lesie. Patrol konny otoczył ich znienacka i wycelował w nich włócznie. Jerzy sięgał już po topór, ale Alosza nagle wyskoczył przed niego i zaczął coś tłumaczyć w niezrozumiałym dla reszty kompanii języku. Po chwili człowiek, który wyglądał na dowódcę patrolu, pokiwał głową i odpowiedział mu w spokojnym tonie, a następnie wycofał swoich ludzi i dał Jerzemu przejechać.

- Co mu powiedziałeś? - zapytał młody Przemyski, kiedy się oddalili.

- Że jesteśmy polskimi muzułmanami i odbywamy hadżdż, pielgrzymkę do Mekki - padła odpowiedź.

- Co takiego?!

- Nie unoś się. To było konieczne. Myślisz, że by nas tak po prostu przepuścili?

- Nie jestem jak Piotr, żeby się wypierać mojej wiary!

- Chrześcijaństwa wyparł się Kostia Ratusznyj, nie Jerzy Przemyski - zadrwił Kozak. - Już ustaliłeś, że na czas tej wyprawy wskakujesz w cudzą skórkę.

- Ale wiara...

- Ale Aniela, Jurko. Bez takich forteli nigdy jej nie znajdziesz.

Jerzy sarkał jeszcze coś pod nosem przez resztę popołudnia, ale już się nie buntował, gdy przy kolejnych napotkanych Tatarach - czy to oddziałach i patrolach, czy taborach, czy samotnych jeźdźcach - powtarzał to samo kłamstwo. Pokrótce wszyscy poczuli się tak pewnie, że jednogłośnie zdecydowali od tej pory podróżować po drogach, zarówno dla wygody i szybkości, jak i po to, by nie wzbudzać podejrzeń, przedzierając się przez gąszcze i wertepy.

Trzy dni później obrana strategia wystawiła ich na nieprzewidziane ryzyko - komendant tureckiego patrolu, którego napotkali, widać gorliwy wyznawca Allaha, tak się wzruszył, widząc obcokrajowców nawróconych na jedyną wiarę i pielgrzymujących, że zaprosił ich do leżącego w pobliżu miasteczka Gurzuf, gdzie miał bazę, i obiecał im nocleg u samego rządcy Esrana Bogača, jego kuzyna. Sam się przedstawił jako Engin Güner i kazał wszystkim mówić sobie po imieniu, nie bacząc na to, że nikt prócz Aloszy nie potrafił się z nim porozumieć.

Gurzuf okazało się rzeczywiście niewielkim, ale wcale wygodnym miastem. Widocznie było nastawione na handel, ponieważ z oddali nie dało się dostrzec żadnych zabudowań obronnych, a jedynie cywilne chałupy i bazary. Ci z kompanii Jerzego, którym płynąca w żyłach odległa tatarska krew formowała oczy w lekko skośny kształt i czerniła na smołę włosy, rozglądali się z naturalną ciekawością, świadomi, że gdyby los potoczył się inaczej, tak mogłoby wyglądać ich życie.

Największa różnicą pomiędzy Gurzuf a dowolnym ukraińskim miasteczkiem okazał się wygląd, zarówno budynków, jak i ludzi. Architektura była inna, a przechodnie mieli nietypowe rysy i ciemną karnację. Inaczej się też ubierali; bogatsze kobiety pokazywały się w tureckich wąskich sukniach i absurdalnie ozdobnych czepkach, których krój dla zaznajomionych oznaczał ich status, zaś uboższe trzymały się tradycyjnej mody tatarskiej, wdziewając długie suknie lub koszule i szarawary, ściskając je następnie wyszywanymi w koraliki gorsetami, podobnymi do ludowego stroju krakowskiego, a na głowy zakładały fezy, za którymi powiewały niby welon białe maramy, odsłaniając dwa przerzucone do przodu czarne warkocze. Mężczyźni również rzadko pokazywali się z odkrytą głową, nosili bowiem tiubietiejki, a ciała ukrywali w grubych skórzanych kaftanach lub pod samymi tylko koszulami i szarawarami, czasem z dodatkiem w postaci kamizelki. Każdy był opasany grubą wełnianą szarfą, za którą nosił przynajmniej jakiś mały nożyk.

Poza powierzchownym wyglądem jednak życie w Gurzuf toczyło się dokładnie takim samym torem jak gdziekolwiek w Rzeczypospolitej, egzotyczni przechodnie spieszyli takim samym krokiem do takich samych zajęć, a fikuśne budynki okazywały się służyć doskonale znajomym celom. Jedyną wyraźną różnicą widoczną w zachowaniu tutejszych mieszkańców był fakt, że na zawołanie muezzina potrafili zacząć się modlić choćby na środku ulicy.

- Klęknijcie - syknął Alosza po polsku, gdy pora salatu zaskoczyła ich przed domem rządcy.

- Co?

- Klękać, powiedziałem! I róbcie to, co ja.

Komendant Engin radośnie oddał się modlitwie, podobnie jak wszyscy członkowie jego małego oddziałku. Chyba tylko dzięki temu, że tak bardzo byli zajęci rozmową z Allahem, nie zauważyli tego, co działo się zaraz za ich plecami. Gdyby nie to, przykrywka wymyślona przez Aloszę chyba natychmiast przestałaby działać.

Jerzy wykonywał każdy ruch z opóźnieniem, nienawidząc się z każdym gestem coraz bardziej, karykaturalnie i niezgrabnie. Jego kompanom, z natury nienawykłym do oszukiwania, szło jeszcze gorzej. Alosza jako jedyny mógłby z całej kompanii ujść jako tako za muzułmanina - reszta, gdyby została przyuważona, prawdopodobnie dostałaby wyrok śmierci za naigrawanie się z islamu.

Gdy koszmarna modlitwa wreszcie dobiegła końca, Jerzy wstał z ziemi, jakby mu przybyło dwadzieścia kilo na ramionach; w ustach czuł słodkawy posmak wymiocin. Czuł się tak, jakby właśnie zdradził wszystko, co mu bliskie. Mimowolnie zastanowił się, czy ten posmak towarzyszył do końca życia tym, którzy sprzedali swoje ojczyzny dla czystego zysku.

Komendant Engin, zupełnie nieświadomy tortur, jakie przechodził Jerzy, obrócił się ku niemu z gwiazdami w oczach i wypiekami na twarzy, po czym rzucił mu się na szyję, krzycząc:

- Allahu Akbar, kardeş*!

Jerzy uśmiechnął się wymuszenie i poklepał go po plecach.

- Bóg jest wielki, Bóg jest wielki - odpowiedział po polsku. Alosza szybko przełożył jego słowa na język Tatarów, nie precyzując, o jakiego chodzi Boga.

Chwilę później zostali wprowadzeni do domu rządcy.

* Kardeş - "brat" po turecku.

***

Rządca Esran odpowiadał obrazowi muzułmanina, jaki Jerzy miał w głowie. Był otyły, wąsaty, ubierał się w drogie materiały i otaczał mnóstwem pięknych młodych służących. Na kolacji, na którą "wielmożni goście" zostali zaproszeni, pokazał się razem ze swoją najstarszą żoną, panią Aslihan, podobnie jak on, Turczynką. Uwadze Jerzego nie umknęło, że wszystkie służące były Tatarkami - Imperium Osmańskie mocno trzymało w garści nawet swoje najodleglejsze lenna.

- Jestem bardzo was ciekaw, panowie - oznajmił, dzieląc się łamanym w rękach chlebem. Alosza przełożył jego słowa na polski. - Mój kuzyn ma o was wysokie mniemanie.

- Jesteśmy z Polski - odpowiedział Jerzy. - Choć pochodzimy z różnej krwi, wszyscy mieszkamy w Rzeczypospolitej. Obecnie odbywamy hadżdż.

- Jak to się stało, że Polak nawrócił się na Islam?

Jerzy przełknął ślinę, kiedy usłyszał to pytanie. Nie był na to przygotowany, co więcej nie lubił i niezbyt umiał kłamać.

- Jestem Kozakiem, nie Polakiem, Effendi - powiedział najpierw, aby zrzucić z siebie ciężar grzechu, jakim było kalanie kłamstwem swojego szlacheckiego nazwiska i rodu. - Takim jak ja łatwiej znaleźć drogę do prawdziwej wiary.

- Nadal jestem ciekaw - podtrzymywał rządca, gdy Alosza skończył tłumaczyć. - Jak to się zdarzyło? Co was przekonało?

- Wymyśl coś, Alosza - burknął Jerzy zamiast odpowiedzi. - Jesteś w kręceniu lepszy ode mnie.

Panika na moment zawładnęła oczami Kozaka, ale uspokoił się niemal natychmiast i zaczął długą, wyczerpującą opowieść. Podczas jej trwania Esran robił zaskoczone i zasmucone miny, czasem chwytał się za serce, a czasem udawał, że ociera łzy. Gdy opowieść dobiegła końca, wyrzucił z siebie kilka pełnych pasji zdań.

- Co mu powiedziałeś? - spytał półgębkiem Jerzy.

- Że krzywda, jaka spotkała Raisę z rąk okrutnego Polaka, przekonała nas, że chrześcijanie wcale nie znają miłosierdzia, a Bóg nie czuwa nad swoimi kapłanami - padła odpowiedź. - A rządca mówi, że bardzo mi współczuje i że moja kuzynka musiała zostać wybranką Allaha, skoro dzięki jej cierpieniu tak wielu niewiernych się nawróciło.

- Odpowiedz mu coś ładnego - westchnął Jerzy, wciąż czując spalające go od środka poczucie upokorzenia. - Że dziękujemy, to zaszczyt być jego gościem i tak dalej.

Alosza kwieciście podziękował Esranowi za gościnność i dobre słowa, a wówczas rozmowa dobiegła końca i wzięto się za jedzenie. Jerzy, który pierwszy raz miał okazję kosztować kuchni bliskowschodniej, zauważył śmiałe decyzje co do mieszania przypraw i tendencję do sypania ich w sporej ilości - nie wszystkie połączenia przypadły mu do smaku, ale uznał większość za ciekawe i warte wypróbowania i w polskiej kuchni.

Po kolacji przybysze zostali rozlokowani po willi. Nie był to budynek wielkości sułtańskich pałaców, choć rządca nazywał go "serajem", lecz i tak jakimś cudem zdołano każdemu przydzielić osobny pokój. Większość zazwyczaj nie służyła za sypialnie, lecz urządzono je w pośpiechu, wstawiając sienniki, materace i otomany, i ubierając je w pościel. Jerzy, jako przywódca grupy, dostał najlepszą sypialnię gościnną Esrana.

Czuł się dziwnie, gdy został sam w wystawnym pokoju. Przyzwyczajony do sypiania w śpiworze na ziemi lub na swoim twardym jak decha materacu w skromnie urządzonej sypialni w Ostrogach, nagle dostał zapadający się materac i kołdrę z puchowego pierza, ubraną w prawdziwy jedwab. Kiedy zdjął buty, jego stopy zatonęły w kudłatym dywanie, o wiele delikatniejszym niż niedźwiedzie futro, jakie pokrywało jego rodzimą posadzkę. Największym zdziwieniem były jednak niskie siedziska, wymagające krzyżowania nóg, i blaty na wysokości połowy metra. Potężny topornik ledwo się na nich mieścił i po kilku minutach spędzonych w takiej pozycji zaczynało go strzykać w kolanach.

Upewniwszy się, że nikogo nie ma w pobliżu, przyklęknął przy łóżku, wyjął zza kołnierza medalik z Matką Boską i zmówił bezgłośnie pacierz. Dotarł już do "Chwała Ojcu i Synowi...", gdy kątem oka złapał ruch: oto drzwi uchyliły się bezszelestnie na świeżo naoliwionych zawiasach i wsunęła się przez nie tatarska dziewczyna w niezwykle ozdobnej i prześwitującej w wielu miejscach sukni.

Jerzy zerwał się i nieporadnie wcisnął medalik z powrotem za kołnierz, mnąc przy tym koszulę.

- O co chodzi? - zapytał, po czym zorientował się, że dziewczyna przecież nie zna polskiego. Już zaczął myśleć nad tym, jak na migi przekazać jej to pytanie, kiedy ona odezwała się z bardzo ciężkim akcenem:

- U mienia troszku znaju ukraińsku mowu.

Zarówno wymowa, jak i gramatyka Tatarki były koszmarne, ale dało się ją zrozumieć. Jerzy doskonale znał ukraiński, toteż odetchnął z ulgą i kontynuował w tym języku:

- A czego tu szukasz?

- Ja przyszła do was, żeby noc miła.

Jerzy zdębiał, a na policzki wypłynął mu rumieniec. Zupełnie się tego nie spodziewał.

- Nie trzeba - wykrztusił.

- Esran Effendi kazał, żeby noc miła. Allah pochwala mężczyźnie z kobietą.

Siadła na łóżku i zsunęła ramiączka sukni z barków, odsłaniając kształtne obojczyki. Jerzy przyglądał się w osłupieniu, jak dziewczyna obciąga materiał coraz niżej, ukazując coraz głębsze części rowka pomiędzy piersiami.

Nie powinien był czuć się tak dziwnie - choć nie uważał się ani trochę za kobieciarza, a wręcz gardził stylem życia polegającym na podbijaniu i łamaniu jak największej ilości serc, już niejedno dziewczę poznało smak poduszek w jego sypialni. Jednakże sytuacja, w której znalazł się teraz, była zupełnie inna; ta kobieta, mahometanka, została wysłana przez innego heretyka po to, aby go zadowolić ku chwale ich fałszywego boga. I choć wyłaniające się spod sukni ciało wyglądało z każdą sekundą coraz bardziej apetycznie, Jerzy po prostu nie wyobrażał sobie w takich warunkach spędzić z tą dziewczyną nocy.

Podszedł do niej szybko i chwycił za dłoń, którą zamierzała odsłonić prawą pierś - lewa, uwolniona z okowów muślinu kilka sekund wcześniej, nieprzerwanie ściągała jego wzrok przez swą ciemnobrązową brodawkę. Starościc do tej pory widywał jedynie różowe.

Odganiając od siebie naturalne żądze, chwycił za fałd materiału, który podciągnął aż na bark dziewczyny. Widząc zaskoczenie w jej oczach, położył jej palec na wargach i powiedział powoli:

- Nie chcę tego.

Na twarzy służącej odbiło się zrozumienie i pokiwała głową. Kiedy Jerzy odsunął od niej ręce, wstała i położyła dłonie na jego ramionach

- Panimaju. Wolisz pierwszy.

Oczy Przemyskiego niemal wyszły z orbit, gdy dziewczyna sięgnęła do górnych guzików jego koszuli. W ciągu sekundy rozpięła dwa, a wówczas medalik, niezdarnie upchnięty za kołnierz, stracił oparcie w postaci fałdów bawełny i zawisł swobodnie na jego piersi, kołysząc się lekko.

- Nie!!! - krzyknął Jerzy, gwałtownie odpychając Tatarkę od siebie. Dziewczyna zatoczyła się z językiem na łóżko i upadła. Korzystając z momentu, w którym jej uwagę zaprzątało pozbieranie się z podłogi i dojście do siebie po ciosie, zerwał medalik z szyi i rzucił go za komódkę, która miała mu służyć za szafkę nocną.

Ciężko dysząc z nerwów, Polak zapiął koszulę i obrócił się ponownie do przerażonej służącej. Skrzywił się, widząc łzy na jej twarzy. Miał nadzieję, że nie zrobił jej żadnej krzywdy.

- Jak was obraziłam? - zapytała płaczliwie Tatarka.

- Nie podobasz mi się - odpowiedział Jerzy. - Nie chcę takiej. Lubię tylko Ukrainki. Idź spać i tu nie wracaj.

Dziewczyna ukłoniła mu się nisko i uciekła z sypialni. Gdy drzwi zamknęły się za nią, Jerzy prędko odsunął komodę i wydobył zza niej medalik. Tym razem jednak przezornie schował to do kieszeni.

Usiadł ciężko na łóżku i zwiesił głowę. Trzeba było uprzedzić pozostałych, że przez jego głupotę przykrywka zaczyna się sypać. Nie wiedział bowiem, czy tatarska dziewczyna zdążyła rozpoznać jego medalik, czy nie.

Już miał wstać i przejść się po pokojach swoich towarzyszy, kiedy drzwi bez zapowiedzi stanęły otworem i pojawił się w nich Nikita.

- Uciekamy! - wydyszał. - Aloszę rozpoznali!

- Co takiego?!!!

Jerzy nie zdążył dostać odpowiedzi na to pytanie, ponieważ na korytarzu nagle wybuchło zamieszanie. Kobiece piski nakładały się na męskie wykrzyknienia, przypominające rozkazy, a to wszystko przy akompaniamencie tupotu biegnących stóp. Za plecami zziajanego Nikity pojawiły się liczne światła pochodni, a następnie zderzyły się dwie grupy pędzących z dwóch stron ludzi, częściowo w zbrojach, a częściowo w nocnych koszulinach.

Niewiele myśląc, syn starosty przewiesił przez ramię pas i swoją kurtkę z niedźwiedziej skóry, a drugą ręką złapał za topór.

- Idziemy! - warknął na Nikitę, po czym wybiegł na korytarz.

Szybko odnalazł swoich, wyrąbujących sobie drogę do wyjścia z rezydencji rządcy pomiędzy jego strażą i domownikami, którzy w desperacji chwycili za broń. Krew już zdobiła posadzkę i lało się jej jeszcze więcej; z każdym następnym rozbryzgiem narastał jazgot kobiet, które przyglądały się temu z komnat i klatki schodowej. Niektóre, widząc ciosy zadane swoim ukochanym, uciekały w popłochu, inne zaś biegły prosto w środek tumultu, by ich ratować. Dwie w ten sposób zostały podczas walki zadeptane.

W biegu już Jerzy zauważył, że pomiędzy jego ludźmi znajduje się Alosza; Kozak jednakże nie brał udziału w walce, jedynie robił chwiejne uniki i raz po raz wpadał na swoich sąsiadów. Polak przeklął na ten widok siarczyście, upewniając się w swoich podejrzeniach, kiedy poczuł dolatujący od byłego atamana smród okowity.

W momencie, w którym Jerzy dołączył do walki, przejście dla pozostałych jakoby stanęło otworem. Nikt nie miał tu broni zdatnej do obrony przed toporem, a z racji niewielkiej szerokości korytarza jeden potężny zamach potrafił przewrócić jak kręgle wszystkich od ściany do zmieść. Jerzy machał swoim toporem w tę i we w tę jak kosą; ci, którzy mieli pecha, trafiali na zamach ostrym końcem topora i padali z ranami, wyjąc z bólu i krwawiąc rzęsiście, a inni zostawali po prostu przewróceni tępą stroną. Jerzy widział, że większość z tych ludzi nie zna się na wojaczce, toteż ich nie zabiłał, pewny, że przestaną walczyć, kiedy tylko oberwą choćby w najmniej istotną część ciała.

Dopiero na dziedzińcu przed willą pojawiło się prawdziwe zagrożenie, bowiem formował się tam już oddział straży miejskiej pod dowództwem Engina. Komendant spojrzał na wybiegającego z domu Jerzego z taką rozpaczą, jakby chciał zapytać, dlaczego ten sprawił mu tak niesłychany zawód.

Ludzie Engina stali na drodze do stajni, gdzie kompania Jerzego zostawiła konie; walka była nieunikniona. Nie dając przeciwnikom czasu do namysłu, starościc dał rozkaz do ataku i sam na czele swojej gromady rzucił się z toporem na komendanta.

Zapalony wyznawca Allaha nie zawahał się ani chwili. Uchyliwszy się przed pierwszym ciosem, zgrabnym ruchem szabli pokazał swoim ludziom, by skoncentrowali swoje ataki na Jerzym. Przemyski w jednej sekundzie został otoczony przez czterech przeciwników naraz. Choć dzięki temu, że odsłonili się, atakując go, przed jego towarzyszami, dość szybko zostali wyłączeni z walki, zmasowane natarcie nie pozostało bez skutku - jedno cięcie rozorało mu rękaw i skórę na przedramieniu, a drugie weszło na parę centymetrów w jego bok. Jerzy zawył z bólu i wściekłości, ale widząc, jak jego kompani rozprawiają się z odsłoniętymi przeciwnikami, sam skoncentrował się na komendancie.

Engin okazał się niezgorszym wojownikiem. W walce jeden na jednego starościc prawdopodobnie byłby górą, ale teraz walczyli w grupie, do tego Jerzy był ranny i krwawił obficie z drugiej rany - miał przed sobą kilka minut, zanim zemdleje z upływu krwi.

Polak ryknął wściekle i zamachnął się toporem, celując w głowę przeciwnika. Ten uchylił się, jednocześnie robiąc piruet w pochylonej i niemal kucającej pozie, i uderzył końcem rękojeści szabli w zraniony bok Jerzego. Przemyski wrzasnął i skulił się, postępując krok w tył, lecz mimo rozproszenia zdołał odbić styliskiem topora pionowe cięcie, jakie wyprowadził ku niemu komendant.

Na ułamek sekundy znaleźli się na wprost siebie w bezruchu. W następnym momencie Engin poleciał w bok i przewrócił się, staranowany przez jednego z towarzyszy Jerzego, Iwana. Polak już się miał uśmiechnąć na jego widok, ale w porę zauważył bladość jego twarzy i potok krwi buchającej z rany na piersi. Iwan został raniony śmiertelnie i swoim ostatnim gestem postanowił ocalić dowódcę i przyjaciela.

Czas wokół Jerzego zwolnił i całą resztę walki widział jakby z dystansu. Choć osobiście wraził ostrze topora w głowę komendanta, rozrywając ją na dwie połowy, ale nie czuł ręki, która zadała cios. Z dziwną obojętnością przyglądał się cierpieniu i agonii, jakie go otaczały; widział zadawane ciosy i tryskającą krew, ale nie potrafił tego widoku zinterpretować.

Otrząsnął się dopiero, kiedy Nikita gwałtownie potrząsnął jego ramieniem i krzyknął mu prosto do ucha:

- Na koń, panie! Uciekajmy stąd, zanim nas bisurmańce pozabijają!

Powskakiwali na siodła i wyjechali na ulicę. Choć udało im się pokonać oddziałek straży miejskiej Engina, zewsząd naciągali inni tatarscy zbrojni. Na szczęście większość była pieszo, nie zdążyli bowiem w pośpiechu przygotować swoich koni.

Jerzy i jego towarzysze wbili ostrogi w boki koni i pognali galopem przez główną ulicę, a następnie wypadli na step. Za nimi wylała się z Gurzuf szarańcza pochodni, z morza których wyleciało kilka strzał - dwa konie zarżały boleśnie, gdy groty rozerwały ich ciała, ale z jeźdźców nikt nie dostał.

Chwilę później pogoń ustała, a zabudowania miasteczka zaczęły znikać w oddali. Kiedy Gurzuf majaczyło już tylko na horyzoncie, Jerzy wstrzymał bieg Sławoja i rozkazał wszystkim zrobić to samo. Przeliczył kompanów - wraz z Iwanem w potyczce z Tatarami oddało życie dwóch innych. Przemyski podszedł następnie do Aloszy, wciąż chwiejącego się i cuchnącego alkoholem, i z całej siły uderzył go w twarz.

- Możesz mi wyjaśnić, co się stało?! - ryknął.

Kozak jedynie się jąkał i bełkotał, a kolejne ciosy nie pomagały mu w zebraniu myśli. W końcu Radek zlitował się nad byłym atamanem i opowiedział Jerzemu o wydarzeniach minionego wieczora:

- Zaraz po rozlokowaniu nas po sypialniach ten łajdak wykradł się i poszedł do piwniczki. - Splunął na tarzającego się po ziemi Kozaka. - Tam go przyłapali na spijaniu okowity. Okazało się, że stróż piwniczny należał kiedyś do bandy Bazarova. Rozpoznał nasze kurczątko i chciał skrócić o głowę.

Jerzy z całej siły kopnął Aloszę w żebra, przez co ten obrócił się na bok i zwymiotował. Kwaśny smród na wpół przetrawionej okowity rozszedł się błyskawicznie w rześkim nocnym powietrzu.

- Tak ci spieszno do gorzałki?! - huknął starościc. - Przez twoje pijactwo nie żyje trzech moich ludzi! Od tej pory jedziesz cały czas w kajdanach, żeby wszyscy starzy kompani Bazarova wiedzieli, po co cię wleczemy ze sobą!

W następnej chwili zatoczył się i pociemniało mu w oczach; dwaj towarzysze go przytrzymali. Zgodził się, choć niechętnie, by mu opatrzyli ranę, a gdy tylko skończyli, rozkazał jechać dalej. Na nocleg zatrzymali się dopiero, kiedy zaczęło szarzeć.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro