XLV. Horyzont Nadziei

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kükürtemir, gdzie Alosza spodziewał się zastać Hassana, okazało się niewielką mieściną portową o zerowych właściwościach obronnych. Jerzy zdumiał się niepomiernie, widząc tak dobry punkt handlowy urządzony w tak bezbronny sposób - nie wziął jednak pod uwagę, że wszystkie wody dookoła należały do Imperium Osmańskiego, a sama mieścina znajdowała się w samym sercu Chanatu Krymskiego. Wokół po prostu nie było wrogów.

O ile na ziemiach granicznych z Rzeczpospolitą nikt nie dziwił się widokowi grupki Słowian, o tyle tutaj już ściągali na siebie bezustannie oceniające spojrzenia. Alosza, prowadzony w kajdanach na powrozie, chwilowo usprawiedliwiał ich pobyt tu na tyle, by nikt nie miał z nimi problemów, ale i tak pojawiały się głosy i wytykanie palcami.

Jerzy, podobnie jak większość jego kompanów, nigdy wcześniej nie widział morza. Teraz więc, kiedy tylko wjechali do Kükürtemir, udali się na nadbrzeże i wpatrzyli w modry bezmiar, głęboko w płuca wciągając wilgotne, słone powietrze. Ich uszy wypełnił szum fal i wołanie licznych mew, których białe skrzydła trzepotały, rozsyłając na boki iskry odbijającego się od nich słońca. Tuż nad horyzontem frunął samotny albatros.

Starościc zapatrzył się na morski przestwór z niemo rozchylonymi ustami. Nigdy jeszcze nie widział tak ogromnej połaci wody. Dniepr w swoich najszerszych rozlewiskach potrafił sięgać po horyzont, ale fale na nim zawsze były płaskie i kierowały się w dół nurtu; tu było zupełnie inaczej. Sięgające ponad metr wysokości fale przetaczały się niby cielska wijących się węży morskich o szmaragdowych łuskach, których grzbiety wieńczyły białe grzebienie piany. Kolor wody był inny z powodu jej zasolenia i znacznie większej głębokości niż w jakiejkolwiek rzece, do tego żaden szczur lądowy nie zdołałby pojąć swoim umysłem odległości, która dzieliła brzegi Krymu od brzegu Anatolii.

Ta nieskończoność uderzyła Jerzego prosto w serce. Czy to było uczucie, które popychało żeglarzy w straceńcze wyprawy w nieznane, dla których porzucali swoje ojczyzny i dotychczasowe życia? Czy to ono ściekało atramentem z piór poetów opiewających magię głębin? Czy tę właśnie nieskończoność obiecywał wiele lat temu Malwinci, wiejskiej dziewuszce, do której sypialni lubił się wkradać jako późny nastolatek, gdy jej obiecywał przemierzyć dla niej morza? A gdyby to wówczas zrobił, co by znalazł po drugiej stronie tej nieskończoności? Jakie skarby mógłby stamtąd przywieźć i rzucić do stóp naiwnej chłopce?

Ciekawość zaczeła rozrywać mu serce. Skierował wzrok na lewo, na żwirowy pirs, przy którym cumowało, kołysząc się miarowo, kilka statków. Większość z nich miała maszty, obecnie z opuszczonymi żaglami, przez co przypominały smutne żebra rozebranej konstrukcji, oraz zasłonięte klapami otwory na wiosła - nieliczne polegały jedynie na sile żagli lub wioślarzy.

"Oto skrzydła, na których można przemierzyć tę nieskończoność - pomyślał Jerzy. - Wiatr, który może cię ocalić lub zatopić wedle dowolnego boskiego widzimisię, i katorżnicza praca porywanych z polskich ziem niewolników".

Nagle poczuł obrzydzenie do morza.

- Chodźcie, panowie - zarządził. - Nie mamy tu czego...

Urwał, kiedy się zorientował, że przemawia do pustych siodeł. Jego towarzysze, nawet Alosza, który się jakimś cudem wyzwolił, biegli już po plaży z podwiniętymi nogawkami spodni, gubiąc po drodze buty i onuce. Dwaj pierwsi, Nikita i Kazik, dopadli już wody i ochlapywali się wzajemnie, chichocząc w najlepsze. Ciepły wiatr mierzwił im włosy, a fale obmywały kostki i łydki.

Przemyski uśmiechnął się wyrozumiale i powoli zsunął z siodła. Nie zamierzał, jak pozostali, oddać się w pełni rozrywce, ponieważ ktoś musiał mieć się na baczności, ale pozwolił sobie na chwilę oddechu, siadając na plaży. Piach okazał się przyjemnie ciepły i miękki, a widok, jaki się przed nim roztaczał, miał w sobie coś niezywkle relaksującego.

Zamyślił się, przez co nie zauważył podbiegających Radka i Vlada, którzy dopadli go z zaskoczenia i powalili na plecy. Następnie zaczęli go przysypywać piaskiem; Jerzy usiłował protestować, ale momentalnie zbiegło się kilku innych z jego bandy i dołączyło do dwóch narwańców.

- Co wy wyprawiacie! - krzyknął starościc.

- Godny pogrzeb dla dowódcy! Godny pogrzeb dla dowódcy! - skandowali jego towarzysze. Już po chwili został zakopany w piachu po szyję. - Pochowaliśmy dowódcę! Wieczne odpoczywanie!

Zanieśli się donośnym rechotem, dumni ze swojego dzieła, ale wówczas Jerzy zerwał się gwałtownie, rozsypując wilgotny piasek na wszystkie strony.

- Co wy wyprawiacie?! - powtórzył. - Na wakacjach jesteście?! Po co tu przyjechaliśmy?! Jesteśmy na terytorium wroga, idioci! Wszyscy ludzie, których widzicie, zabiliby nas, gdyby wiedzieli, po co tu jesteśmy! Skupcie się, do jasnej cholery! Wynosimy się stąd! I do ratusza!

Kompani zrobili zmieszane miny i wymienili się spojrzeniami, skruszeni.

- JUŻ! - wrzasnął Jerzy, widząc, że nikt się nie rusza. Na potwierdzenie swoich słów otrzepał się z piasku i podszedł do swojego konia. Pozostali natychmiast zaczęli zbierać swoje buty.

Zaciskając mocniej popręg u swojego siodła, Jerzy posłyszał rozmowę Radka i Vlada:

- Co naszego Jurka ugryzło? Zawsze był trochę sztywny, ale żeby aż tak?

- To przez Anielkę. Obwinia się o jej los, ale nie chce się do tego przyznać.

Jerzy zacisnął zęby. Czy naprawdę tak właśnie wyglądał w oczach swoich kompanów? Wiedział, że cała rodzina obwiniała go o los Anieli, ale on sam był tego daleki. Dziewucha przecież sama się w to wpakowała.

- Przecież jej nie lubił - odezwał się znów Vlad.

- Tak mu się tylko wydaje. To jego jedyna siostrzyczka, czuje się za nią odpowiedzialny. Gdzieś w głębi serca bardzo ją kocha.

Tego już było za wiele. Przemyski wskoczył na siodło i zakomenderował:

- Jedziemy! I nie mleć ozorami bez potrzeby!

Wkrótce później pozostawili szum fal i krzyk mew za sobą, lecz w dalszym ciągu słyszeli go w swoich na zawsze odmienionych sercach.

***

- Przykro mi, ale nie mogę wam pomóc - powiedział rządca, a stojący obok jego podium tatarski tłumacz przełożył jego słowa na ukraiński.

- Jak to? - jęknął Jerzy. - Jesteśmy polskimi muzułmanami, przysięgam! Przyprowadziliśmy Hassanowi zdradzieckie ścierwo, z którym ma porachunki!

- Hassana nie ma w Kükürtemir - odparł łagodnie rządca.

- Więc gdzie jest?

- Po ostatniej wyprawie handlowej osiadł w Fajr, jednym z niewielu wolnych arabskich księstewek. Już tu nie wróci. Jeśli macie do niego ważny interes, możemy wysłać list, ale odpowiedź przyjdzie co najmniej za miesiąc.

Przemyski chwycił się za głowę.

- Muszę to z nim załatwić osobiście - oznajmił, a tłumacz przełożył jego słowa na turecki. - Jak mogę się dostać do Fajr?

- Bez własnego statku raczej ciężko - odrzekł chłodno rządca. - Chyba że jest pan kupcem.

- Co by to zmieniało?

- Ostatnio dostaliśmy list od Hassana, napisany w imieniu emira tamtejszej krainy, Salaha ibn Ibrahima. Zachęca nas do wymiany handlowej z Fajr, emir zniósł cło dla naszego ludu. Obecnie każdy tatarski kupiec, który zadeklaruje chęć udziału w tej wymianie handlowej, dostaje z urzędu miejsce na statku towarowym dla siebie, swojego towaru i maksymalnie trzech pomocników.

- To jest myśl!

- Obawiam się, że jeden człowiek w kajdanach nie liczy się jako towar...

- Mamy dwie skrzynie bursztynowych ozdób sakralnych.

- ...a wy nadal nie jesteście obywatelami Chanatu Krymskiego.

Jerzy westchnął i zwiesił głowę. Nie mógł się poddawać, zabrnął o wiele zbyt daleko, żeby teraz rezygnować, ale po prostu wyczerpały mu się pomysły.

- Czyli nie ma sposobu? - wychrypiał. Rządca wzruszył ramionami.

- Jesli wymyślicie, to będzie.

Polak spojrzał na swoich towarzyszy, zgromadzonych na tyłach sali audiencyjnej, ale ich oblicza okazały się tak samo puste jak jego własne. Wtem, odezwał się Alosza:

- A przyjmujecie pielgrzymów?

- Pielgrzymów? - turecki urzędnik uniósł brwi.

- Tak, odbywających hadż do Mekki. Allah pobłogosławił ich serca mądrością, choć mają bladą cerę i jasne włosy. Czy nie powinniśmy im ułatwiać pełnego poznania prawdy?

- Skoro jesteś więźniem, czemu ci zależy na dostaniu się do Fajr?

- Jestem pewien, że to drobne nieporozumienie pomiędzy mną a panem Bazarovem uda się wyjaśnić polubownie - odrzekł były ataman uniżnym tonem. - Inaczej ci panowie wrzucą mnie po prostu do rzeki z kamieniem młyńskim u szyi.

Błysk rozbawienia zamigotał w oczach rządcy.

- Poszukam dla was statku - odpowiedział. - Zatrzymajcie się w oberży. Wieczorem dostaniecie gońca z wiadomością, czy mi się udało.

Jerzy ukłonił mu się z wdzięcznością. Do wyjścia zostali odprowadzeni przez jedną z konkubin rządcy, która też na migi wskazała im drogę do oberży. Następnie pożegnała ich, błogosławiąc ich w swoim języku - Jerzy zrozumiał tylko słowo "Allah" - i wróciła do pałacu.

***

- Obrzydliwość - warknął Jerzy, wbijając nóż w stół w obszernej izbie sypialnej, jaką im przydzielono w oberży.

- E tam, nie jest takie złe - odparł Kazik z ustami pełnymi bulguru z jagnięciną. - Jak ma tę cenę...

- Nie o kolacji mówię - prychnął Przemyski.

- To o czym?

- O tym całym płaszczeniu się przed ordyńcami i udawaniu mahometan. Allah to, Allah tamto. Klękać na dywan i bić pokłony. Pięć razy na dzień. Idzie oszaleć!

- Ja tam się już przyzwyczaiłem. - Nikita wzruszył ramionami.

- To uwłacza naszej godności!

- Cena za Anielkę - wtrącił Alosza, po czym schował głowę w ramiona, gdy zewsząd posypały się na niego krzywe spojrzenia.

Choć w trakcie podróży przez ukraińskie stepy i pogranicze Chanatu Krymskiego zdołał zintegrować się nieco z grupą, a nawet wzbudzić w towarzyszach jakiś rodzaj niechętnej sympatii, odkąd jego pijaństwo doprowadziło do śmierci trzech towarzyszy w Gurzuf, traktowano go jak trędowatego. Nie wychodził już praktycznie z roli jeńca i pilnowano skrupulatnie, by nie dostał się w pobliże ani kropli alkoholu. Były ataman cierpiał przez to katusze, ale by nie dać satysfakcji dręczącym go kompanom, zamykał się w sobie i odzywał z rzadka, tylko po to, żeby wtrącić jakieś sarkastyczne komentarze.

- Co ty możesz wiedzieć o godności - burknął Radek.

- Te całe wasze wartości dadzą wam wielkie gówno w takiej batalii jak ta. Gdybym nie myślał szybko, nic byście nie wskórali. - Kozak burknął i odwrócił się tyłem do reszty, obejmując się ramionami.

Chwilę później rozległo się pukanie do drzwi i na progu ukazało się obdarte tatarskie chłopię. Wcisnęło Radkowi, który stał najbliżej drzwi, zwój pergaminu w rękę, po czym wystawiło dłoń i zaczęło wołać:

- Kuruş! Kuruş! Kuruş!

Wszyscy spojrzeli na Aloszę, ale ten tylko wzruszył ramionami - władał płynnie językiem krymsko-tatarskim, nie znał jednak tureckiego, z którego pochodziło wypowiadane przez chłopca słowo.

- Kuruş! - powtórzył dzieciak natarczywie i potarł palcami o siebie.

- Chyba chce zapłaty - stwierdził zdumiony Jerzy. - Dawaj, Radzio, nie ma co skąpić.

Radek skrzywił się, ale posłusznie sięgnął do kieszeni i położył na dłoni chłopca srebrnego orta. Młodzik spojrzał na nieznany emblemat, po czym splunął Radkowi pod nogi, rzucił przez zęby parę niemiłych słów i wyszedł, trzaskając drzwiami.

- A to ci rozpuszczony malec - zaśmiał się Nikita.

- Lepiej zobaczmy, co nam przyniósł - zasugerował Jerzy.

Wspólnie rozwinęli pergamin i zobaczyli zapisaną na nim wiadomość od rządcy. Jeden ze statków, na który zaokrętował się już kupiec nazwiskiem Cengiz Sala, zgodził się przyjąć handlarzy z innego kraju, odbywających przy okazji swej wyprawy pielgrzymkę do Mekki. Kapitan Nutterin Darcan, Turek, zastrzegał jednak, że na pokładzie nie ma miejsca na więcej niż czterech mężczyzn. To oznaczało, że z Jerzym mogła popłynąć tylko część towarzyszy.

- Dziwi mnie w ogóle, że sułtan pozwala na ten handel, a nawet Turków na kapitanów wysyła - mruknął Kazik, gdy się zastanawiali nad tą propozycją. - Oni nie mają wojny z Arabami?

- Wojna jedno, handel drugie - odparł Radek.

- Według słów rządcy obecnie panuje pokój z Fajr - dodał Jerzy. - Być może starają się z tej sytuacji wycisnąć jak najwięcej dla siebie.

- Którędy ten Nurettin w ogóle zamierza płynąć? - Kazik rozwinął mapę Morza Śródziemnego i jego okolic. - To cholernie długa trasa! I z przesiadką w Suezie...

- Bardzo długa trasa - zgodził się Jerzy. - Dlatego tym lepiej, że nie wezmę was wszystkich. Nie ma co ryzykować waszymi życiami na tych rubieżach cywilizacji.

- Kogo weźmiesz? - podekscytował się Kazik. - Już sobie wyobrażam, jakie skarby mógłbym stamtąd przywieźć Halszce!

- Ty zostajesz.

Kazik zamrugał oczami.

- Co takiego? - spytał łamiącym się głosem.

- Pojadą ze mną Alosza, Nikita i Radek - zadecydował Jerzy.

- Jurek...

- Masz narzeczoną, Kaziu - przerwał mu przywódca. - Ona czeka na ciebie. Nie zostawiaj jej na tak długo.

- Na wszystkich was czekają kobiety!

- Przelotne miłostki. Żaden oprócz ciebie nie jest zaręczony. Nie zmienię swojej decyzji.

Policzki Kazika zapłonęły czerwienią.

- Byłem ci bratem - zasyczał. - Odkąd pamiętam, byliśmy nierozłączni. Prawie od kołyski! Razem z tobą zbierałem tę bandę, a ty teraz chcesz mnie zostawić? Kto ci podpowiedział, żeby uwolnić Aloszę? Kto wpadł na pomysł, żeby sprzedawać bursztyn? Beze mnie by nas tu w ogóle nie było!

- Kaziu, właśnie dlatego nie możesz z nami płynąć! - Jerzy chwycił go za ramiona i potrząsnął nim. - Zostawiam tu moich najdroższych przyjaciół. W moim zastępstwie to ty będziesz im przewodzić, rozumiesz? Tylko tobie na tyle ufam!

Kazik z całych sił zacisnął zęby, żeby się nie rozpłakać. Tymczasem Przemyski zwrócił się do reszty:

- To, na co się porywam, jest wyjątkowo niebezpieczne. Porywam się na to wyłącznie w prywatnym interesie, więc żaden z was nie ma obowiązku do mnie dołączyć. Oprócz Aloszy, oczywiście, który jest mi winny wykup z więzienia. Radek, Nikita, jeśli uznacie, że wolicie zostać w Polsce, dam wam moje błogosławieństwo. - Radek i Nikita zgodnie pokręcili głowami. - Czeka nas szalenie daleka i niebezpieczna droga w zupełnie nieznane. Wokół będziemy mieć samych wrogów. Ci, którzy zostają, od teraz mają się słuchać Kazika. Kaziu, poprowadź naszych ludzi z powrotem do domu, gdzie na nich czekają rodziny i panny, i czekajcie na nas cierpliwie. Ty zajdź do swojej Halszki i powiedz, że ci zakazałem ze mną jechać; zobaczysz, czy będzie bardziej ucieszona, czy rozczarowana.

Kazik pociągnął parę razy nosem i pokiwał głową.

- No to, panowie, czas się napić - oznajmił Przemyski i podniósł się z krzesła. - Jutro się rozstajemy! Vlad, dawaj tę wódkę!

Vlad rozchylił poły obszernego płaszcza i wydobył z niego cztery litrowe flaszki. Oczy Aloszy na ich widok zrobiły się okrągłe jak monety, ale gdy tylko postąpił krok w stronę alkoholu, pewna ręka Radka odepchnęła go gwałtownie aż pod ścianę, w którą uderzył plecami i zsunął się na podłogę do pozycji siedzącej. Stamtąd, pojękując cicho i się kołysząc, obserwował, jak towarzysze Jerzego raczą się kolejkami przy wesołej rozmowie. Kiedy w końcu położyli się spać, długo jeszcze słyszeli jego chlipanie, które w końcu przeszło w niespokojny, pełen pomruków i chrapnięć sen.

***

Następnego dnia żegnali się w porcie. Jerzy, Alosza, Radek i Nikita wsiedli na pękatą galerę o nazwie "Yildiz" - "Gwiazda" - a Kazik wraz z nielicznymi resztkami kompanii pozostał na molo. Obok nich stały wszystkie konie, ponieważ nie pozwolono ich wprowadzić na statek; poprzedniego dnia Jerzy długo i czule żegnał się ze Sławojem, i aż do teraz nie mógł oderwać od niego wzroku. Tragarze wnieśli dwie skrzynie bursztynu do ładowni, a na powitanie "kupców" wyszli kapitan Nurettin i handlarz Cengiz.

- Żadnych kłopotów na moim statku - powiedział kapitan płynnym tatarskim, co natychmiast zostało przetłumaczone przez Aloszę. - Robicie burdę, wylatujecie. Obrazicie marynarza, wylatujecie. Nie słuchacie się poleceń, wylatujecie. Jasne?

- Jasne - przytaknęła czwórka Słowian.

- No to wchodzić!

Gdy tylko oddalili się od kapitana, dopędził ich kupiec Cengiz.

- Panowie z jakim towarem, jeśli można? - zapytał po ukraińsku, z ledwie wyczuwalnym akcentem.

- Zna pan nasz język! - ucieszył się Jerzy. W rzeczywistości w głębi duszy był zirytowany; teraz na statku znajdował się ktoś, kto mógł zrozumieć przynajmniej część rozmów, jakie prowadził z towarzyszami. - Handlujemy bursztynowymi ozdobami. A pan?

- Ja przybyłem właśnie z wyprawy do Chin! Wszystko, co cenne, przywiozłem stamtąd. I jedwab, i porcelanę, i wypchane ptaki nieznanych gatunków, i pachnidła, co działają jak napar miłosny, i zioła różnego rodzaju na wszelkiej maści dolegliwości, i najprzedniejsze przyprawy, i herbatę...

Tak opowiadając bez choćby sekundy przerwy na oddech, odprowadził czterech przybyszów do ich kajut, gdzie dostali szczegółowy plan dnia na statku, którego należało zawsze przestrzegać. Wkrótce później łańcuch kotwiczny został zwinięty, a dwa rzędy wioseł zanurzyły się w lekkich falach przybrzeżnych. Kiedy Jerzy wybiegł z kajuty z powrotem na pokład, tracąc co chwilę równowagę przez nieustanne kołysanie, galera zaczęła już oddalać się od brzegu. Sylwetki stojących na molo towarzyszy powoli zmniejszały się w jego oczach; po chwili poczuł na swoich barkach ciężką łapę Radka, który objął go ramieniem.

- Nie przejmuj się, Jurek - powiedział krakowianin. - Jeszcze się z nimi zobaczymy.

- Nie wątpię - odparł Jerzy. - Tylko się zastanawiam, czy wciąż będziemy tacy sami...

- Zarzuć to głupie filozowanie, nie do twarzy ci. - Radek machnął ręką. - Poza tym...

Nagła fala zakołysała mocniej pokładem, omal nie strącając obydwu mężczyzn z nóg. Jerzy szybko złapał równowagę i przytrzymał za ramię wciąż chylącego się ku chropowatym deskom przyjaciela.

- Poza tym? - podjął przerwany wątek, ale Radek już mu nie odpowiedział; blady jak ściana, wyrwał rękę z jego uścisku i podbiegł do burty, o którą oparty, oddał morzu całą zawartość zmęczonego nocnym pijaństwem żołądka.

Mimo poważnego położenia, starościc nie opanował się i wybuchnął śmiechem. Wesołość, która go ogarnęła, przeminęła tak samo szybko, jak przyszła, bowiem i on po kolejnej fali poczuł gwałtowne kręcenie w brzuchu. Naraz pociemniało mu w oczach, zimny pot strumieniami spłynął po plecach, a marzenia zawęziły się do skrawka stabilnego gruntu i wiadra znajdującego się na wyciągnięcie ręki. Bez tchu dopadł burty zaraz obok przyjaciela i również zwymiotował, głośno i obficie, prosto w połyskliwe, rozsłonecznione, seledynowe fale.

Kiedy atak mdłości minął i obaj panowie podnieśli wzrok znad spienionej od wioseł wody, brzeg, od którego odbili, majaczył już ledwie jako ciemna linia na horyzoncie. Po przeciwnej zaś stronie rozciągała się bezkresna toń, za którą gdzieś w nieznanym oddaleniu spoczywała ich straceńcza nadzieja.

Czuję się w obowiązku poinformować, że obydwie nazwy, zarówno Gurzuf, jak i Kükürtemir pochodzą z języka krymskotatarskiego. Nie ma w internecie dostępnego słownika tego języka, dlatego miałam dość ograniczony zasób słów; tak oto miejscowości otrzymały nazwy "Gurzuf", czyli "Koniówka" (tak nazywa się istniejąca do dziś miejscowość na Krymie, pozostałość z czasów turecko-tatarskich, ale prawdziwe Gurzuf poza nazwą nie ma nic wspólnego z moim Gurzuf), i "Kükürtemir, czyli... "Siarka i Żelazo", a to dlatego, że na wikisłowniku jedyna dziedzina słownictwa, jaka jest dostępna w kategorii "język krymskotatarski", to nazwy pierwiastków chemicznych xDDD. Także jeśli ktoś chce przypisywać temu jakąś dantejską symbolikę, feel free, ale zaznaczam, że nie było to oryginalnie zamierzone.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro