XXXIII. Na Ratunek, cz. 3

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Droga przez tunele była długa i męcząca, do tego cały czas w smrodzie. Czasem uliczki ponad kanałami były zupełnie ciche, jakby miasto wymarło, inne zaś wypełniały odgłosy gorączkowego tupania, galopu lub dyskusji. Nigdzie jednak nie słychać było odgłosów bitwy - znak, że znaleźli się już pod centrum miasta.

Aisha szła za Al-Qasimim bez słowa, kontemplując powzięty zamiar, by pozbawić mężczyznę życia. Zastanawiała się, kiedy najlepiej to zrobić. Jeszcze w kanałach, kiedy tylko uwolnią więźniów, czy już po wyjściu z nich? Od razu czy zaczekać kilka dni? Otwarcie czy z ukrycia? Samotnie, nie zdradzając nikomu swojego planu, czy kogoś wtajemniczyć? Kto stanąłby po jej stronie, a kto chciałby ją powstrzymać? Jakie stanowisko zajęliby Karim i Rafi? Jakie byłyby konsekwencje tego czynu?

Pogrążona w myślach, nie zważała na smród i szła raźnie, nie krzywiąc się ani nie narzekając. I tak by się zresztą nie odezwała - miała dość rozmów z namiestnikiem na całe życie. Darzyła go szczerą pogardą i nienawiścią. Wiedziała, że choćby działa się temu człowiekowi najgorsza i najbardziej niezasłużona krzywda, nie kiwnęłaby nawet palcem, by temu zapobiec. Był dla niej jak mrówka, którą z sadystyczną przyjemnością mogłaby rozgnieść butem.

Tymczasem mijali kolejne rozwidlenia tuneli, zbliżając się coraz bardziej do Sępiej Skały i uwięzionych w niej książąt. Parę razy omal nie zostali oblani śmieciami i nieczystościami, wpadającymi do kanałów przez kratki i zsypy. Widok zlewającej się z sufitu brei pełnej zgniłych obierek, skrawków mięsa i skorup jaj przyprawiłby ich pewnie o mdłości, gdyby już się nie oswoili z otaczającym ich od ponad półtorej godziny ohydztwem. Teraz po prostu omijali świeże strumienie szerokim łukiem, by uniknąć ochlapania przez rozpryskujące się od uderzenia nowych mas ścieki.

- Jesteśmy już niedaleko - odezwał się w pewnej chwili Al-Qasimi, przerywając długotrwałą, pełną napięcia ciszę, jaka pomiędzy nimi panowała. - Jeśli nie będzie ich w stróżówce, inne wyjście prowadzi do lochów. Tam też sprawdzimy.

- Mhm - przytaknęła Aisha.

Przy następnym rozwidleniu mężczyzna zatrzymał się nagle i cofnął. Miała go już zapytać, co się stało, ale wówczas sama to usłyszała - pospieszne kroki, którym towarzyszył chlapiący odgłos rozbryzgujących się nieczystości, i echo przyciszonych rozmów. Poczuła, jak lodowate macki strachu wikają do jej piersi i zaciskają się bezlitośnie wokół bijącego gwałtownie serca.

- Zgaś pochodnię - podpowiedziała szeptem namiestnikowi. Ten pokiwał głową i pospiesznie nakrył ogień płachtą. Momentalnie otoczyła ich szarawa ciemność, rozpraszana jedynie odległym blaskiem światła dziennego wpadającego przez jakąś kratkę ściekową za zakrętem.

Wówczas to zobaczyli. Miękki, pomarańczowy poblask, pełzający po ścianach w korytarzu na wprost. Zbliżał się ku nim stamtąd ktoś z pochodnią w ręku.

- Ukryj się w korytarzu po lewej, ja po prawej - syknął namiestnik. Aisha przytaknęła i w milczeniu przesunęła się na wskazaną pozycję. Po drugiej stronie rozwidlenia Al-Qasimi przywarł do ściany, a jego twarz wykrzywił grymas strachu.

Światło pochodni i kroki nieznajomych rozlegały się coraz bliżej. Aisha słyszała już ciężkie sapanie - jedna ze zbliżających się osób musiała męczyć się bardziej niż powinna, być może była chora albo dźwigała coś ciężkiego.

- Szybciej! - szepnął jakiś głos.

- Nie mogę... - odpowiedział drugi, ten, który dyszał.

Aisha zmarszczyła brwi. Głosy wydawały jej się znajome. I to bardzo.

Zanim zdążyła się nad tym zastanowić, nieznajomi dotarli do rozwidlenia. Przeszli do korytarza, z którego wyszli Al-Qasimi i Aisha, nie zauważając dwóch postaci skrytych w bocznych odnogach. Była ich czwórka - na czele szedł Karim z pochodnią, a za nim Aniela i skandalicznie rozebrana Nasira prowadziły pod ramiona księcia Zahira.

- Karim! - krzyknęła kobieta i wyłoniła się z ciemności.

Nasira wrzasnęła z zaskoczenia i puściła ramię Zahira, który przewrócił się całym ciężarem w rzekę ścieków, pociągając za sobą przerażoną Anielę. Aisha jednak nie zwracała na to uwagi, minęła ich biegiem i rzuciła się zaskoczonemu mężowi na szyję.

- Ty żyjesz... - wyszeptał Karim, po czym powtórzył głośniej: - Ty żyjesz!

Objął ją i przycisnął do siebie z całych sił, upuszczając przy okazji pochodnię, którą w ostatniej chwili złapała Nasira. Aisha wtuliła się w męża, drobna w jego ramionach niczym dziecko, a jej piersią wstrząsnęło coś pomiędzy krótkim szlochem a chichotem.

- Już myślałam, że nigdy cię nie zobaczę - przyznała, mamrocząc te słowa prosto w jego galabiję.

- Moja jedyna, najdroższa! Co ci tyle zajęło? Byliśmy pewni, że nigdy się nie pojawisz!

Tym razem to, co wyszło z jej krtani, na pewno było śmiechem.

- Długa opowieść - powiedziała. - Ale znalazłam mojego braciszka, Rafiego. To on jest panem z pieczary.

- Amira... - wycharczał Zahir, gramoląc się z podłoża z pomocą Nasiry. Aniela stała obok i wciąż zaszokowanym wzrokiem patrzyła na brązowawe plamy znaczące jej ubranie i włosy. Wyglądała, jakby zaraz miała zacząć krzyczeć. - Gdzie jest Amira?

- Bezpieczna w pieczarze - odparła Aisha. - Tęskni za tobą.

- Znajdźcie sobie lepszy czas na takie rozmowy - warknął Al-Qasimi, wyłaniając się z przeciwległej odnogi kanałów.

- Jesteś, Effendi - uśmiechnął się zimno Karim. - Nadal uważasz, że pieczara nie istnieje?

- Na własne oczy widziałem jej właściciela. - Namiestnik wydął wargi. - Ale gadajcie sobie o tym, kiedy już stąd wyjdziecie.

- Ty nie idziesz z nami? - zdziwiła się Aisha.

- Mam coś do załatwienia - odrzekł Abdul wymijająco.

- Niby co? - W głosie Karima zabrzmiała podejrzliwość.

- Almutahar to moje miasto - padła odpowiedź. - Jestem za nie odpowiedzialny. Nie mogę zostawić go w tej chwili, ani w rękach żołdaków z Fajr, ani u tych barbarzyńskich Beduinów.

- Zginiesz za to - zauważyła Aisha poważnym tonem.

- Ciebie to raczej nie obejdzie, prawda, moja kochana? Poza tym nie idę tam umrzeć, tylko sprawdzić, czy coś da się jeszcze załagodzić i uratować.

Nasira postąpiła krok ku niemu i zapatrzyła się w niego z ufnością w szeroko otwartych oczach.

- Mam do pana prośbę, Effendi - powiedziała.

- Tak, mała niszczycielko szyb?

- Księżniczka Halima przeszła na naszą stronę. To ona umożliwiła nam ucieczkę. Boję się, że spotkają ją za to jakieś straszne konsekwencje.

- Zadbam o jej bezpieczeństwo - obiecał namiestnik po chwili wahania.

- Proszę ją stamtąd wyciągnąć, Effendi. I wysłać do nas. Obiecałam, że po nią wrócę...

- Dobrze - przerwał jej chłodno. - A teraz lećcie. Ja mam swoje rzeczy do zrobienia.

Po tych słowach odpalił zgaszoną wcześniej pochodnię od pochodni Karima i zagłębił się pospiesznym krokiem w korytarz prowadzący do twierdzy. Książęta i ich towarzyszki patrzyli za nim tak długo, aż żółtawe światło zniknęło im z oczu, i dopiero wówczas ruszyli dalej, ku wyjściu z Almutahar. Na zewnątrz czekała na nich upragniona wolność.

***

- Myśli pan, że uda się utrzymać to miasto? - zapytała Halima, gdy razem z Ahmedem wracała ze stróżówki do mieszkalnego skrzydła twierdzy.

- Nie widzę powodów, żeby się nie udało - padła odpowiedź. - Mamy przewagę liczebną. Nawet jeśli padną mury, pilnowane przez darmozjadów Hasiniego, rozbójnicy nie dadzą rady wedrzeć się do centrum miasta.

- A co z mieszkańcami zewnętrznych dzielnic?

Ahmed przystanął, obrócił się ku niej i zmarszczył brwi.

- Co z nimi? - zdziwił się.

- Co się z nimi stanie? Ich domy, majątki, a pewnie też życia i zdrowia ucierpią.

- Zwykłe ofiary wojny. - Dowódca wzruszył ramionami.

- Których mogłoby nie być, gdyby wojsko pilnowało murów, a nie tylko centrum miasta - odparła chłodno księżniczka.

- Pani, jesteś jeszcze młoda, do tego jesteś kobietą. Nie znasz się na strategii.

- Ale znam się na cierpieniu. Ci ludzie na to nie zasłużyli!

- Działając w ten sposób, minimalizujemy ilość ofiar - próbował wyjaśnić Ahmed, ale dziewczynka przerwała mu krzykiem:

- Tak samo, jak chcieliście zminimalizować ofiary, zabijając mnie razem z Nasirą?!!!

Gdy tylko umilkła, pożałowała swojego wybuchu. Nie powinna była tracić zimnej krwi, tyle razy imamowie ją przestrzegali przed zgubnym wpływem jej ognistego temperamentu! Teraz dała się ponieść w najgorszym możliwym momencie. Ahmed patrzył na nią bez wyrazu, ale nie musiał zdradzać tego mimiką, by wiedziała, że nabrał podejrzeń.

- Już to mówiłem - powiedział powoli. - To był blef.

- Przepraszam, po prostu nadal jestem roztrzęsiona - westchnęła Halima, po czym przyspieszyła kroku, widząc odległe o kilkanaście metrów wejście do budynku. - Pójdę się położyć w swoich komnatach. Muszę odetchnąć po tym, jak ta niewolnica zmusiła mnie do spędzenia nocy w magazynie. Pan niech broni mojego domu.

- Księżniczko! - zatrzymał ją Ahmed. - Skoro tak źle to zniosłaś, nie powinnaś zachowywać żadnych pamiątek po Nasirze. Daj mi lepiej ten jej nożyk.

Halima zatrzymała się i odniosła wrażenie, że jej wnętrzności zacisnęły się w ciasny supeł. Oddychała płytko, a na jej czole zaperliły się pierwsze krople potu. Miała tylko nadzieję, że nie pobladła na tyle gwałtownie, by Ahmed zwrócił na to uwagę.

- Wolę go mieć przy sobie - odpowiedziała wreszcie. - Wtedy czuję się bezpieczna, bo wiem, że to ja go mam, a nie ona.

- Nasiry już nie ma, a ty powinnaś o niej jak najszybciej zapomnieć, pani.

- Daj mi się tylko trochę uspokoić, a wyrzucę sama ten nóż. Jutro, najdalej pojutrze.

Ani razu się nie odwróciła do Ahmeda, cały czas stała tyłem, wpatrzona z utęsknieniem w drzwi wejściowe. Zrobiło jej się zimno ze strachu i poczuła przemożną chęć zerknięcia przez ramię, kiedy rozległy się za nią jego kroki. Po chwili znalazł się już tak blisko, że czuła bijące od niego ciepło.

- To chociaż pokaż tę dżamblę - poprosił. - Widziałem ją z daleka, a wygląda na kunsztowne dzieło. Chciałbym ją obejrzeć.

- Nie chcę się z nią rozstawać, dowódco.

- Tylko mi ją pokaż.

Obróciła się twarzą ku niemu, równocześnie odsuwając się o kilka kroków.

- Nie masz prawa mi rozkazywać - warknęła. - Nie życzę sobie, żeby ktoś oglądał albo zabierał mi tę dżamblę.

- Namiestnik Al-Qasimi okazał się zdrajcą, a ty nie masz żadnej władzy. - Ahmed zbliżył się do niej ponownie. - Obecnie to ja i kapitan Nahdi rządzimy tym miastem. Więc tak, mam prawo ci rozkazywać. Pokaż nóż Nasiry.

Z tak bliska musiał widzieć pot na jej czole, bladość jej skóry i przerażenie w oczach, ale mimo to szła w zaparte.

- Nie życzę sobie!

- Po prostu jej nie masz, tak?! - huknął dowódca. - Oddałaś ją, ty dziwko! Pomogłaś im uciec!

- Nieprawda! Puszczaj! - krzyknęła dziewczynka, gdy Ahmed chwycił jej nadgarstki i rzucił nią o ścianę. Uderzenie wypchnęło jej z płuc powietrze i ogłuszyło ją na chwilę. Przez ten czas mężczyzna sprawdził jej ręce, zajrzał za pas i przeszukał wszystkie jej kieszenie.

- Zdrajczyni - stwierdził, gdy nie znalazł przy niej noża. Halima próbowała go na oślep uderzyć, ale on złapał jej piąstkę w powietrzu, nim zdążyła dotrzeć choćby w okolice jego szczęki. - Żałosne.

- Nie dotykaj mnie!

- Nie zasługujesz nawet na szybką śmierć... - Ahmed chwycił w obie ręce jej głowę.

- Nie!!!

- ...ale masz szczęście, że się spieszę - dokończył, roztrzaskując ją z rozpędu o framugę drzwi.

Czaszka pękła z ohydnym trzaskiem, a z otwartej rany chlusnęła krew. Ciało księżniczki podrygiwało konwulsyjnie jeszcze przez chwilę, ale w końcu znieruchomiało, a wówczas Ahmed rzucił je, bezwładne, na ziemię. Wylądowała na plecach - gdyby nie ogromna rana na szczycie głowy i zakrwawione włosy, można byłoby pomyśleć, że jest pogrążona w spokojnym śnie.

- Jaka szkoda - mruknął Ahmed sam do siebie, idąc pospiesznie z powrotem do stróżówki. - Byłaś taka młoda i kochana, a ta niewolnica nasłana przez Karima potraktowała cię z takim okrucieństwem.

Ledwo jednak przeszedł kilka kroków, a ziemia, jakoby oburzona jego czynem, wybrzuszyła się pod jego nogami i rozwarła w straszliwym huku eksplozji niczym wygłodniała paszcza. Spadając w przepaść, zdołał zarejestrować jedynie podmuch gorącego powietrza, a w następnej chwili gruchnął z całej siły o podłoże i jego świadomość zgasła jak płomień świecy wystawiony na podmuch nocnego wiatru.

***

Nikt nigdy się nie dowiedział, jakie myśli przechodziły przez głowę Abdula Al-Qasimiego, kiedy zdecydował się cisnąć pochodnię prosto w największe skupisko łatwopalnych gazów unoszących się w kanałach pod Almutahar. Czy skłoniła to do tego rozpacz po utracie posady i względów, czy żal wynikający ze świadomości, że ukochana Aisha nigdy mu nie wybaczyła, czy strach przed konsekwencjami, jakie mogłyby dotknąć jego i jego rodzinę - tego nie wiadomo. Pożar, z początku skromny, w pierwszej kolejności zabił jego samego, a w następnej rozprzestrzenił się na całe kanały i wydostał eksplozją na powierzchnię, w jednej chwili równając z ziemią niemal całe centrum miasta. Większość żołnierzy Nahdiego, podobnie jak sam kapitan, oraz mieszkańców centralnej części Almutahar zginęła na miejscu, inni, mniej szczęśliwi, umierali od poparzeń lub wykrwawiali się pod gruzami. Z Najwyższej Straży ocalało jedynie kilkoro funkcjonariuszy, którzy znajdowali się w okolicy zewnętrznych murów.

Twierdza nie zapadła się cała, ale harem zawalił się i spłonął doszczętnie w kilka minut. Żadna kobieta z rodziny namiestnika nie uszła z życiem. Ocaliło się jedynie dwóch jego synów, z których jeden stracił obie nogi, oraz jeden wnuk. Wszyscy pozostali, nie licząc paru służących i Al-Hilliego, który akurat znajdował się na blankach jedynej ściany, która ani drgnęła, zmarli w gruzach i popiele.

W chwili wybuchu dach zakołysał się pod nogami Yusufa, a jego ręka odruchowo zwolniła cięciwę. Strzała przemknęła tuż obok głowy Rafiego, rozcinając mu lewą małżowinę uszną. Budynek zaczął się przechylać, przez co Yusuf zatoczył się do tyłu kilka kroków i padł na plecy, a brat Aishy chwycił się krawędzi dachu, by nie potoczyć się w jego stronę. Zanim którykolwiek z nich zdążył się podnieść, dach przecięła głęboka szczelina, która poszerzyła się momentalnie, oddzielając ich od siebie nawzajem.

Rafi stanął w końcu na nogi i otrzepał się z kurzu, nie wierząc własnemu szczęściu. Całe centrum przed nim waliło się w oczach, ale on stał na samym skraju, na okrawku budynku, który pozostał na stałym gruncie. Patrzył bezlitośnie, jak Yusuf zsuwa się z przechylonego dachu prosto w otwartą po drugiej stronie przepaść, a masy tynku i piaskowca pękają i sypią się w ślad za nim, wzbijając w powietrze tumany kurzu.

W pierwszym odruchu chciał rzucić się za nim i wykopać go spod gruzów, ale zaraz obok niego na dachu pojawił się jakiś Beduin, który chwycił jego rękę i wyrzucił ją w górę, wołając na całe gardło:

- Zwycięstwo! Zwycięstwo! Allah przybył, żeby nam je podarować! Allahu Akbar! Allahu Akbar!

Rafi uśmiechnął się niepewnie i dołączył do modlitwy, która ogarniała powoli wszystkie szeregi walczących. Zwycięstwo. Rzeczywiście je odnieśli, choć nikt nie był do końca pewien, w jaki sposób. Wybuch pogrzebał niemal wszystkich ich przeciwników, stłoczonych w centralnej części miasta, pozbawiając ich wroga, którego mogliby pokonać.

To oczywiście oznaczało, że szejk Kashif nie miał jak zagwarantować swoim ludziom dostępu do ukrytych w twierdzy bogactw ani do haremu namiestnika. Nie stanowiło to jednak przeszkody, lud zadowolił się świadomością, że sam Allah przyszedł im z pomocą i wysadził ich przeciwników w powietrze.

Poza tym rabować i gwałcić można było też w ubogich dzielnicach.

***

- Nie! - wrzasnęła Nasira, patrząc na ogromny słup dymu unoszący się nad miastem. - Nie!

Załamała ręce i padła na kolana, podczas gdy pozostali dopiero gramolili się z ziemi, na którą rzuciła ich wylatująca z korytarza, jakim wyszli, fala uderzeniowa.

- Nieee... - jęknęła przeciągle, po czym wstrząsnął nią szloch. Chwilę później poczuła ramię obejmujące ją w barkach.

- Może nie zginęła - powiedziała Aniela z wątpliwą nadzieją w głosie.

- Jak miała to przeżyć? Patrz, cała twierdza w gruzach...

- My byliśmy pewni, że ty nie żyłaś.

- Oszukał mnie! - krzyknęła nagle niewolnica Karima i uderzyła pięściami w piasek. - Ten zdrajca mnie oszukał i ją zabił!

- Nasiro...

- Oszukał mnie!!!

- Jeśli namiestnik zdecydował się na taki ruch, to ta mała prawdopodobnie już nie żyła - szepnęła Aniela.

- Obiecałam po nią wrócić - załkała Nasira, po czym przewróciła się na bok i zwinęła w kłębek.

- Czemu ci tak zależy? Przecież to ona nas wydała, a ciebie zamknęła.

- Nie wiedziała, co robi. - Głos niewolnicy był stłumiony przez materiał rękawów, w których chowała twarz. - Była dzieckiem w świecie dorosłych. Podejmowała pochopne decyzje, które na jej nieszczęście miały wpływ na lud, którym powinna była władać. Chciałam ją sprowadzić na dobrą drogę.

- Ty?

- Już ją przekonałam, że zaufała niewłaściwym ludziom. To ona zaprowadziła mnie do was i pomogła nam przecież uciec!

Aniela przyklęknęła obok przyjaciółki i pogłaskała ją po plecach.

- Jej wychowanie nie było twoją odpowiedzialnością - powiedziała cicho. - Nie byłaś jej nic winna.

- Taka mała i bezbronna... Potrzebowała pomocy...

Zanim Aniela zdążyła coś powiedzieć, Karim wkroczył pomiędzy nie i gwałtownym szarpnięciem bezceremonialnie postawił Nasirę na nogi.

- Potem będzie czas na płacz - warknął, po czym obrócił ją twarzą do bramy Almutahar, którą właśnie opuszczała kolumna Beduinów z Kashifem i Rafim na czele. - Musimy natychmiast do nich dołączyć!

Kobieta spojrzała na niego z dziką nienawiścią w oczach; Aniela aż cofnęła sie o krok, widząc jej spojrzenie. Nie spodziewała się kiedykolwiek zobaczyć czegoś takiego na twarzy Nasiry.

- Tak jest, mój panie - powiedziała niewolnica jadowicie. - Jak zawsze zrobię dla ciebie wszystko.

KONIEC CZĘŚCI DRUGIEJ

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro