XXXVI. Wadi Samotnego Ifryta

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Rankiem następnego dnia żegnano szejka Kashifa, który razem z plemieniem plemieniem zdecydował się powrócić na swoje ziemie. Po śniadaniu przed pieczarą zebrali się wszyscy, w których interesie były dobre stosunki z Anizah - Rafi, Aisha, Karim, Aniela i Nasira. Brakowało tylko Zahira, który nad ranem dostał boleści i teraz spał jak kamień, odurzony środkami uśmierzającymi, oraz Amiry, która czuwała przy jego łożu.

Szejk uścisnął serdecznie Rafiego i Karima, a Aishy ucałował dłoń. Stojący za nim synowie pokłonili się nisko, a żona i córka dygnęły. Zanim odeszli, Rashida podeszła jeszcze do Karima.

- Do zobaczenia, Effendi - powiedziała, pochylając głowę.

- Do zobaczenia, moja piękności - odparł Karim, po czym ujął jej głowę w dłonie i złożył pocałunek na jej czole, nie zważając na miotające gromy spojrzenie Aishy.

- Będziemy pamiętać o twojej obietnicy - odezwał się dumny ojciec i objął córkę ramieniem. - Żegnaj!

- Żegnajcie.

Odeszli i dołączyli do oczekujących już na wyruszenie pozostałych członków plemienia, którzy w międzyczasie zdążyli spakować toboły i złożyć namioty. Rafi i jego towarzysze odprowadzili ich wzrokiem aż po horyzont, do samego końca machając rękami. Następnie powrócili do jaskiń.

Karim wszedł do sypialni jako pierwszy, Aisha szła zaraz za nim. Poprzedniego wieczora, kiedy przyszedł do niej po uczcie, już spała, więc jej nie budził, jedynie położył się obok. Dzięki temu uniknęli rozmowy, którą teraz jednak musieli już przeprowadzić.

Ledwo zdążył dojść do łóżka i już usłyszał za sobą jej wściekłe kroki. Obrócił się więc z westchnieniem i usiadł powoli na skraju materaca.

- Powiedz to - poprosił, wpatrując się w jej nabuzowaną ze złości postać.

- Tu chyba nie ma nic do powiedzenia - warknęła Aisha.

- Owszem, jest.

- Jak możesz udawać, że nie wiesz, o co mi chodzi?!

- Chcę to usłyszeć od ciebie.

Kobieta zaczęła krążyć nerwowo w tę i we w tę.

- Zaręczyłeś się z inną kobietą - syknęła. - O co innego mogłoby mi chodzić?

- Zrobiłem to dla lepszej przyszłości.

- Nie obchodzą mnie okoliczności, w jakich do tego doszło! Jakbyś kogoś zamordował, też byś się tłumaczył, że to dla lepszej przyszłości?

Zreflektowała się zaraz po tym, jak to powiedziała. Tak, zrobiłby to. Już to zrobił, zamordował, do tego rękami brata, własnego ojca, a ona mu w tym pomogła. Wszystko dla "przyszłości".

- Tak - odpowiedział ponuro. - Przed niczym się nie powstrzymam. Myślałem, że o tym wiedziałaś, kiedy weszłaś ze mną na tę drogę.

- Wtedy myślałam, że chcesz tej przyszłości dla nas, ale ty jej chcesz tylko dla siebie!

- Aisha, ja chcę jej dla nas! - Karim podniósł się z siedziska i podszedł do niej. - Nie wyobrażam sobie swojego szczęścia bez ciebie u boku!

- Ale moje szczęście nic cię nie obchodzi! Chcesz tylko, żebym była wierna, posłuszna i wdzięczna, pomagała ci w każdej niegodziwości i w milczeniu przyjmowała twoje wyroki, tak?! Nic cię nie obchodzi, co czuję!

- Kochanie, opanuj się! - Potrząsnął jej ramionami. - Nie mamy innego wyjścia, tak? Jeśli się na to nie zgodzę, nie będzie żadnej przyszłości dla żadnego z nas! Musiałem to zrobić!

- I może tak byłoby lepiej - warknęła Aisha. - Tyle razy słyszałeś od ojca, że musisz się ożenić z jeszcze jakąś kobietą, bo państwo potrzebuje przypieczętowania paktu. Tyle razy! I zawsze odmawiałeś.

- Wtedy nigdy nie szło o naszą dwójkę, tylko o brudną politykę ojca, mogłem sobie na to pozwolić, zrozum!

- Tak, mogłeś sobie pozwolić na mamienie mnie, że jestem dla ciebie jedyna, póki mnie potrzebowałeś! Ale teraz spełniłam już swoją rolę, więc moje szczęście przestało się liczyć!

Karim odsunął się od niej na kilka kroków, a jego twarz wykrzywił taki ból, że aż poczuła wyrzuty sumienia. Swoich słów jednak nie odwołała.

- Zawsze cię kochałem - wyszeptał książę. - Ty naprawdę tak o mnie sądzisz?

- Byłeś zdolny doprowadzić do śmierci własnego ojca i obciążyć zabójstwem sumienie brata - odparła Aisha bez tchu. - Czemu miałbyś nie być zdolny do tego, żeby mnie zmanipulować?

Cofnął się o kolejnych kilka kroków, aż brzeg łóżka podciął mu nogi i wylądował ciężko na materacu.

- Miałem ci powiedzieć, że jeśli tego sobie zażyczysz, mogę zaraz po objęciu władzy zaryzykować wojnę z Anizah, a choćby i ze wszystkimi zjednoczonymi plemionami Beduinów, i zerwać te zaręczyny - wyszeptał. - Ale ty wolałaś założyć, że nie obchodzą mnie twoje uczucia i że cię wykorzystuję.

Aisha zmieszała się, a po jej twarzy spłynęły długo wstrzymywane łzy.

- Karim, to nie tak... - zaczęła, ale jej mąż uniósł rękę na znak, by zamilkła.

- Zostaw mnie samego - poprosił. - Chociaż na chwilę.

- Karim...

- Po prostu... odejdź. Muszę to przemyśleć w samotności.

- Jak sobie życzysz, mój panie.

Aisha pociągnęła nosem i wyszła z pokoju, dławiąc się łzami. Dopiero kiedy oddaliła się mocno od komnaty, pozwoliła sobie na otwarty płacz.

***

Zahir obudził się wczesnym popołudniem, wciąż lekko otumaniony po środkach, jakie dostał na ból. Gdy z trudem uniósł powieki i przekręcił głowę, dostrzegł skuloną w nogach łóżka kobiecą postać w czarnym nikabie.

- Aniela? - wymamrotał. Postać przysunęła się bliżej i pochyliła nad nim, a wówczas ujrzał brązowe oczy i pojął swoją pomyłkę.

- Nie, to ja - szepnęła Amira. - Jak się czujesz?

- Gdzie jest Aniela?

- Z Rafim, z tego co wiem. Nie musisz się o nią martwić.

Twarz księcia wykrzywił grymas niepokoju.

- Nie chcę, żeby stała jej się jakaś krzywda...

- Nie stanie się. Mój pan to dobry i godny zaufania człowiek. Czemu miałbyś w to wątpić?

- Nie o niego mi chodzi, tylko o nią. Często podejmuje nierozważne decyzje.

- Tak czy siak nic jej tu nie grozi. - W głosie Amiry zaczęła pobrzmiewać nutka irytacji. - Czemu tak się nią przejmujesz? Jesteśmy w bezpiecznym miejscu.

Zahir na powrót przymknął powieki. Nie miał na to odpowiedzi - rzeczywiście, czemu tak się martwił o kogoś, kto tak dotkliwie wytknął mu poprzedniego wieczora jego naiwność? Sądził, że Aniela jest mu bliska, ba, obawiał się, że swoim zapatrzeniem w Amirę mógł sprawić jej przykrość, a ona go wyśmiała. Nigdy jej tak naprawdę nie zależało. Była bezwzględna i interesowna, zupełnie jak jego ojciec i brat, który teraz urzędował w Fajr.

- Przepraszam - westchnął. - Po prostu do niedawna była moją jedyną towarzyszką, której ufałem. Przyzwyczaiłem się do tego, że nigdy mnie nie odstępuje.

- Więc teraz przyzwyczaj się do tego, że ja cię nie odstąpię - odparła Amira. - Nie cieszysz się, że tu jestem?

- Cieszę się! - sprostował szybko, widząc zawód odbijający się w jej oczach. - Naprawdę się cieszę. Tęskniłem za tobą, widok ciebie po przebudzeniu to spełnienie marzeń.

- Więc przestań myśleć o Anieli - rozkazała żartobliwie tancerka. - Tylko ja się tu liczę.

Uniosła nikab i pochyliła się nad nim, by złożyć delikatny pocałunek na jego ustach. Zahir odwzajemnił go i wysunął leniwie ręce spod kołdry, które następnie ułożył na jej policzkach.

Czy tak wyglądało szczęście? Wielu zapewne powiedziałoby, że tak. Czemu zatem wciąż czuł gdzieś na dnie duszy ziejącą, czarną pustkę, której żadna czułość Amiry nie potrafiła wypełnić ani choćby ukoić na ułamek sekundy?

***

- Orientuj się! - zawołał Rafi, szarżując na Anielę z jataganem w dłoni.

Dziewczyna zgrabnie zeszła mu z drogi i zbiła ostrze swoim. Rafi jednak, mimo siły i prędkości szarży, nie dał się wybić z równowagi i prędko zmienił kierunek natarcia. Aniela zasłoniła się szybko i ich jatagany zderzyły się z brzękiem. Przez krótką chwilę siłowali się, napierając ostrzami na siebie i próbując przepchnąć jedno drugiego, w czym Rafi zdecydowanie był górą, ale po paru krokach w tył niewolnica wymknęła się i z kocią gracją przeszła na tyły przeciwnika. Pan na pieczarze błyskawicznie zasłonił się przed cięciem zza głowy, jakie wymierzyła w jego plecy, i choć udało mu się zablokować sam cios, uwadze Anieli nie uszło, że rękojeść omal nie wysunęła mu się z dłoni. Korzystając z tego, uderzyła jeszcze dwa razy pod różnymi kątami w sam jatagan, który wówczas wyleciał mu z ręki.

- Nieładnie - warknął Rafi.

Przyskoczył ku niej, póki była zdezorientowana faktem, że się nie poddał po utracie broni, i kilkoma zręcznymi ruchami pozbawił ją jej własnego ostrza. Aniela ani się obejrzała, a już miała rękę wykręconą za plecy, zaś jej podbródka dotykała zimna, ostra stal.

- Myślałaś, że mnie pokonasz, bo mam ranną rękę? - wyszeptał wprost do jej ucha, śląc przyjemne ciarki w dół jej karku i pleców. - Umiem też walczyć bez broni!

Aniela z całej siły kopnęła go w tył w kolano, równocześnie odsuwając pozornie unieruchomionym barkiem ostrze jataganu od swojej szyi, po czym zeszła do parteru i w kucki kopnęła go po kostkach, przez co stracił równowagę i poleciał na plecy. Nie wypuścił z ręki jataganu, ale to nie miało znaczenia - dziewczyna bowiem wyprostowała się i błyskawicznie przydepnęła jego nadgarstek, unieruchamiając uzbrojoną rękę.

- Ja też - powiedziała z uśmiechem, po czym go puściła.

- To niesprawiedliwe - prychnął Rafi, gramoląc się z podłogi. Gdy tylko stanął na nogi, schował jatagan do pochwy i rozruszał palce rannej dłoni.

- Nic nie jest sprawiedliwe - odparła Aniela.

- Tak? To ja też nie będę!

Skoczył na dziewczynę, choć walka była już skończona, i powalił ją, zaskoczoną, na ziemię. Przygniótł ją następnie swoim ciężarem i zacisnął ręce na obu jej nadgarstkach, przytrzymując je przy podłożu. Gdy ich twarze znalazły się nagle w niewielkiej odległości od siebie, zapanowała między nimi sekunda niezręcznej ciszy, po której oboje zanieśli się śmiechem. Rafi rozluźnił po chwili uścisk i wstał, a następnie wyciągnął do niej rękę, by pomóc jej się podnieść. Aniela chwyciła ją bez wahania.

- Chcę ci pokazać pewne miejsce - oznajmił Rafi, kiedy oboje doprowadzili się do porządku po sparingu.

- Daleko?

- Dzień drogi. Zanocowalibyśmy tam i wrócili jutro wieczorem.

Dziewczyna zmarszczyła brwi.

- To dobry czas? - zapytała bez przekonania. - Salah, Karim, Zahir... Może być źle.

- Nikt nie wie, gdzie jesteście. Zahir musi się wyleczyć całkiem, zanim pojedziecie do Nakhli.

Aniela pogrążyła się w jeszcze głębszym zamyśleniu. Czy mogła zaufać temu człowiekowi, że nie zrobi jej krzywdy, gdy zostaną sami w dziczy? Domyślała się, że ta propozycja miała pewien aspekt romantyczny, i choć Rafi wyjątkowo jej się podobał, nie była pewna, czy jest na to gotowa.

- To piękny wadi*, wiąże się z nim ciekawa legenda - kontynuował Rafi. - Jeśli masz dość wielbłądów, pojedziemy na koniach.

- Dobrze - uległa Aniela. - Kiedy ruszamy?

- Kiedy będziesz gotowa!

Uśmiechnęła się na tę odpowiedź. Była gotowa pół godziny później - spakowała najpotrzebniejsze rzeczy i powiedziała Nasirze, że jedzie z Rafim na zwiad - kiedy wciąż trwał ranek. Wyruszyli więc niezwłocznie, kierując się prosto na północny zachód.

Wzgórze, w którym erozja wyryła tunele i groty służące za mieszkanie Rafiemu, było częścią samotnego łańcucha wzniesień, który szybko zostawili za plecami. Pustynia rozciągająca się przed nimi była w większości płaska i piaszczysta, gdzieniegdzie zarośnięta kaktusami i rzadkimi kępami bylin. Przez to, jak monotonny był ten teren, nie udało im się znaleźć żadnego naturalnego schronienia na czas sjesty i musieli przeczekać najgorętsze godziny dnia ściśnięci razem w małym białym namiocie.

Rafi odkorkował bukłak, napił się z niego porządnie, a następnie podał go Anieli. Dziewczyna pociągnęła spory łyk i omal się nie udławiła - w środku nie było wody, tylko rum. Przełknąłwszy z trudem, zaniosła się kaszlem, po czym rzuciła ubawionemu towarzyszowi mordercze spojrzenie.

- Bardzo śmieszne - burknęła, oddając mu bukłak. - Wam wolno pić?

- Wszyscy jesteśmy grzesznikami - odparł Rafi wymijająco.

- Czyli nie wolno.

- Nie wolno nam też pozwalać niewiernym żyć, jeśli się nie nawrócą. - Znów sięgnął do jej rudych kosmyków. - A jak widzisz, nie zabiłem cię.

- Może chcesz to zrobić w wadi.

Zaśmiał się wdzięcznie. Niewolnica zauważyła, że jego zmarszczki mimiczne przy śmiechu układają się w bardzo ładny kształt.

- Zrobiłbym to w pieczarze, jakbym chciał - odpowiedział. - A teraz... - Nagle urwał, a twarz mu pobladła. Aniela pobiegła wzrokiem za jego spojrzeniem i również zamarła z przerażenia. Po piasku pełzł ku ich dwójce niewielki wąż o plamistym grzbiecie, w kolorach otaczającej ich pustyni. Na jego głowie lśnił biały krzyżyk. - Ani... Drgnij...

Dziewczynie zaschło w ustach, a serce ruszyło galopem. Przerażające wężowe ślepia skierowały się prosto na nią, po czym upiorny wysłannik szatana ruszył w jej stronę, niemal bezszelestnie sunąc po piasku.

Widziała kątem oka, że Rafi powoli wyciąga jatagan z pochwy, ale nie wytrzymała; gdy wąż był tuż-tuż, wrzasnęła i odtoczyła się w tył. Zbyt wiele się nasłuchała o koszmarnych wężach tropikalnych, by w spokoju czekać, aż jeden z nich podpełznie do niej na metr. Nawet zwykłe żmije zygzakowate, jakich mnóstwo żyło w okolicach Ostrogów, doprowadzały ją od zawsze do paniki, więc w starciu ze strachem przed nieznanym, egzotycznym potworem nie miała żadnych szans.

Wąż rzucił się do ataku z sykiem.

Rafi skoczył na nogi z obnażoną bronią.

Aniela zasłoniła głowę rękami.

Ostrze opadło, odbijając światło słońca, które w ostatniej chwili poraziło dziewczynę w oczy. Minęło kilka długich sekund, nim odważyła się rozchylić przyciśnięte do twarzy palce. Na piasku przed nią leżał tułów węża, metr dalej jego odcięta głowa, a Rafi spokojnie chował broń do pochwy.

- Efa piaskowa - wyjaśnił naukowym tonem, jakby wcale przed chwilą nie stanęli oko w oko ze śmiercią. - Żerują w nocy. Dziwne, że ta nie śpi. Musiało ją coś wypłoszyć.

- Co się stanie... jak... ugryzie? - zapytała lękliwie dziewczyna, nie mogąc znaleźć w głowie arabskiego odpowiednika słowa "ukąsi".

- Okropna śmierć - odrzekł Rafi. - Można dostać lek i wyzdrowieć, ale bez leków wykrwawisz się.

- Jak to?

- Jad sprawia, że krew nie zastyga. Krwawi ugryzienie, wszystkie ranki, potem nos i wiele narządów wewnętrznych. - Poklepał się po brzuchu. - Straszny wąż.

- Dużo ich tu jest?

- Bardzo dużo. Dlatego zawsze trzeba mieć przy sobie leki.

To mówiąc, sięgnął do torby i wydobył z niej małą ampułkę. Aniela odetchnęła z ulgą.

- Nie lubię węży - przyznała.

- Tam, gdzie jedziemy, prawie ich nie ma. Chodź!

Słońce przeszło już na drugą stronę nieba i zniżyło się, więc złożyli namiot i ruszyli w dalszą drogę. Dotarli na miejsce tuż przed zachodem słońca, kiedy pustynię spowijał miły, pomarańczowy blask.

- Oto Wadi Samotnego Ifryta - ogłosił z dumą w piersi Rafi, wjeżdżając wraz z Anielą do piaszczystego wąwozu.

Dziewczyna rozejrzała się z ciekawością. Na pierwszy rzut oka nie było tu nic interesującego, poza charakterystycznie uklepanym piaskiem na dnie. Był on zbity tak ciasno, że dźwięczał pod kopytami jak szkło i żadne ziarenko nie odrywało się od pozostałych.

- Ifryta? - dopytywała się Amira.

- Zanim prorok Mahomet objawił nam prawdziwego Boga, Arabowie wierzyli w inne bóstwa - odpowiedział Rafi. - Ifryty były duchami ognia, dżiny duchami powietrza, dao duchami ziemi, a maridy duchami wody. Dziecko człowieka i ducha nazywano genasi. Pomniejsze duszki to były geniusze, poza tym czasem zdarzały się dżann, duchy wszystkich czterech żywiołów.

- A co to za samotny ifryt?

- Poczekaj, aż wzejdzie księżyc.

Rozbili obóz w załomie wąwozu, jednakiego i monotonnego w obie strony. Słońce zaszło i łuna nad horyzontem przygasła, a wówczas na niebie pojawiły się gwiazdy. Aniela ze zdumieniem zauważyła, że twarda powierzchnia wąwozu zdawała się lśnić w ich blasku, lecz kiedy chciała o to zapytać, Rafi jedynie położył palec na ustach. Zrozumiała komendę i usiadła obok niego, choć nie mogła przestać wiercić się z niecierpliwości.

Wreszcie, księżyc wzniósł się wysoko na nieboskłon, a jego światło wpadło pomiędzy ściany wąwozu. Dno wadi rozjarzyło się intensywnym, błękitno-różowo-fioletowym blaskiem, układającym się w smugi podobne do zastygłych jęzorów lawy. Kiedyś musiała tu zadziałać straszliwa ilość ognia, której wnętrze wąwozu zawdzięczało swoją szklistą powłokę.

- Łał... - wyksztusiła Aniela. - To zrobił ifryt?

- Według legendy, tak - odpowiedział Rafi. - Nie wiemy, jak miał na imię. Żył dawno, dawno temu, w kraju ognia. Miał pewną wadę: nie umiał skrywać uczuć, które zawsze dawały o sobie znać jako wybuch płomieni. Gdy kogoś pokochał, eksplodował czerwonym ogniem, gdy kogoś znienawidził, eksplodował białym. Tak się złożyło, że pokochał żonę władcy, a samego władcę znienawidził. Został za to wygnany do świata ludzi. Przeklął swój ogień i obiecał go nie używać. Zamieszkał w wiosce jako zwykły obywatel.

Aniela patrzyła na niego z szeroko otwartymi oczami, zasłuchana. Nie rozumiała wszystkich słów, ale wystarczało jej słyszenie jego hipnotyzująco niskiego i mruczącego głosu, by oczami wyobraźni widzieć losy tajemniczego ifryta.

- Ale i tu dopadły go uczucia - kontynuował pan na pieczarze. - Spodobała mu się sąsiadka, młoda dziewczyna, którą rodzice chcieli wydać za kupca. Pewnego dnia ifryt pomyślał o niej i spalił swój dom. Zdziwił się, widząc, że płomienie nie gasną od razu i że szkodzą przedmiotom. W jego kraju ogień był nieszkodliwy. Kiedy zrozumiał, co zrobił, uciekł z wioski i schronił się w tym wąwozie. Płakał tu nad swoim losem, aż poczuł na ramieniu dotyk. Stała obok niego jego ukochana. Ifryt eksplodował ogniem, co zostawiło ślady, jakie teraz błyszczą w świetle księżyca.

- Co z ukochaną? - spytała dziewczyna.

- Umarła. Został z niej szkielet. Ifryt chwycił go w ramiona i czuwał nad nim tak długo, aż zmarł z głodu i pragnienia. Ptaki wydziobały jego gnijące mięso, a czas zmienił kości obojga na proch, który zmieszał się z piaskiem.

Mrocznym słowom Rafiego zawtórowało wycie odległego wiatru. Aniela zadrżała z zimna i szczelniej otuliła się kocem. Widząc to, mężczyzna przysiadł się do niej i objął ją ramieniem, by ją rozgrzać. Ona położyła nieśmiało głowę na jego barku.

- Podobno wadi jest przeklęty - powiedział Rafi. - Każdy, kto stracił miłość i rozpacza nad nią, zginie, jeśli tu wejdzie. Ale za to para, która wyzna tu sobie uczucia i przypieczętuje je pocałunkiem, już nigdy się nie rozejdzie.

Nachylił się nad nią, by ją pocałować. Dziewczyna przymknęła oczy, oczekując z dreszczykiem emocji momentu, kiedy ich usta się zetkną, a dłonie powędrują pod ubrania, momentu, kiedy poczuje twardość jego mięśni i przypomni sobie, jak miła jest bliskość fizyczna z silnym i dojrzałym mężczyzną...

Ale wówczas w jej umyśle pojawił się obraz białego jak ściana, gorączkującego Zahira oraz stada hien powoli przypierającego ich do skały. Fala ckliwości zalała jej serce, i nim zdążyła się zorientować, wargi Rafiego uderzyły w jej policzek - odruchowo w ostatniej chwili odwróciła głowę.

- Przepraszam... - wyszeptał Rafi, po czym odsunął się od niej.

- To nie tak! - zawołała cicho, gdy się otrząsnęła ze wspomnień. - Nie tak... Nie zrozumiesz.

- Nie musisz nic tłumaczyć. Przepraszam, byłem głupi.

- Rafi... - westchnęła Aniela. - Podobasz mi się.

- Nie lituj się nade mną.

- To jest prawda! Podobasz mi się. Tylko, proszę, nie tak szybko. Nie idźmy z tym tak szybko.

Dopiero teraz odważył się podnieść na nią wzrok, a na jego usta wypełzło coś na kształt lekkiego uśmiechu.

- Jak sobie życzysz - odpowiedział.

*Wadi - wąwóz powstały w wyschniętym korycie rzeki okresowej.

***

Wieczorem Nasira została wezwana do komnaty zajmowanej przez Karima i Aishę. Ku swemu zdumieniu, mimo późnej pory nie zastała w pokoju żony swojego pana - Karim zaś siedział na łóżku w rozpiętej koszulinie, a w jego ręce kołysał się pusty kubek. Rozchodzący się po pomieszczeniu zapach sugerował, że do niedawna znajdował się w nim alkohol. Nasirę zdziwiło to niepomiernie, bowiem wiedziała, że w religii muzułmańskiej picie alkoholu jest zakazane.

- Czy coś się stało? - zapytała ostrożnie.

- Nic, co miałoby cię interesować - odrzekł Karim opryskliwie. Zdecydowanie plątał mu się język, co potwierdzało przypuszczenia niewolnicy.

- Gdzie jest pani Aisha?

- Aisha nie dołączy dziś do mnie. Nie ostatni zapewne raz.

Nasira wytrzeszczyła oczy. Służyła przez ostatnie dwa dni obojgu swoich państwa i zauważyła pewne napięcie pomiędzy nimi, ale nie spodziewała się, że sprawy zajdą tak daleko.

- Więc co takiego mam zrobić? - spytała cicho. Zastanawiała się, czy Karim zechce jej użyć jako mediatora pomiędzy nim a swoją żoną. Kiedy jednak powoli uniósł na nią wzrok i uniósł kąciki ust w upiornym uśmiechu, zrozumiała, że się myliła.

- Nie... - wyszeptała i odruchowo postąpiła krok w tył.

- Znasz przecież swoje obowiązki. - Karim wstał i ruszył ku niej, zataczając się co krok. - Długo ich nie musiałaś wykonywać, nie uważasz?

- Panie, to zły pomysł! - zawołała szybko. - Ty i Aisha macie coś cennego, coś, czego nie warto tracić w chwili złości...

Książę, który znalazł się już przy niej, z całej siły uderzył ją na odlew w policzek.

- Jak śmiesz! - ryknął. - Jak śmiesz mówić mi, co jest dobrym pomysłem, a co nie! Jak śmiesz mi się sprzeciwiać!

- Nie sprzeciwiam się! - pisnęła, niezgrabnie wstając z podłogi, na którą posłał ją cios. Jej policzek przecięła czerwona pręga. - Chcę tylko, żebyś to przemyślał, panie... Aisha może...

- Nie chcę więcej słyszeć o Aishy! - Kolejny cios, tym razem nieco słabszy, nie przewrócił jej, a jedynie posłał na ścianę. - Masz robić to, co do ciebie należy! Rozbieraj się!

Pijany Karim nie był sobą. Nasira doskonale to widziała i zamarła z przerażenia. Nie była zdolna choćby się poruszyć, kiedy niezgrabnymi ruchami zaczął ją wyplątywać z bisztu i saubu. Drżała tylko, zdrętwiała na całym ciele, gdy książę zerwał z niej hidżab, zanurzył ręce w jej rozsypanych czarnych włosach i boleśnie wbił zęby w bok jej szyi.

- Jęcz - warknął jej prosto do ucha. - Powiedziałem, jęcz!

Z najwyższym trudem Nasira zmusiła się do wydania dźwięku, który miał imitować wyrażanie przyjemności. Nie była w stanie mu się sprzeciwić - tak samo biernie pozwoliła się rzucić na łóżko i pozbawić bielizny, tak samo biernie przyjęła fakt, że Karim rzucił się na nią, śląc ją z powrotem do piekła, jakie przeszła w tatarskim obozie. Nie - to piekło było o wiele gorsze, ponieważ Tatarzy starali się nie uszkodzić jej ciała, by nie obniżyć jej wartości. Pijany książę nie miał takich ograniczeń.

Tym razem nie było obok dżambli ani niczego innego, czym Nasira mogłaby go zaskoczyć i się obronić. Ale nawet gdyby coś takiego się znalazło, i tak by tego nie użyła. Ponieważ to nie był jakiś pierwszy lepszy zboczeniec, tylko Karim. Człowiek, który był jej panem. Którego mogła nienawidzić i nie szanować, ale znała go od dłuższego czasu i była na swój sposób przywiązana. Któremu ufała.

Łzy wyciekły z jej oczu i wsiąkły w poduszkę, podczas gdy koszmarny ból i poczucie upokorzenia rozlewały się po jej nagim, wstrząsanym gwałtownymi ruchami ciele. Po jakimś czasie zobojętniała - chciała już tylko zemdleć, przestać czuć, zapaść w czarną studnię bez dna i nigdy z niej nie wyjść, nie obudzić się, chyba że w innym, lepszym świecie, i w innym, niezbrukanym ciele. Koszmar, z którego wyszła złamana i ze zmienionym imieniem, jak widać nigdy się nie skończył - świat dał jej jedynie dłuższą przerwę, by pobawić się jej uczuciami i z tym większym okrucieństwem zdeptać rodzącą się w sercu nadzieję.

A Allah, mieszkający gdzieś w niedostępnych ludzkiemu oku niebiosach, przyglądał się temu beznamiętnie, nie kiwnąwszy nawet palcem.

***

Dwie ciemne postacie stały za parawanem oddzielającym niewielką toaletę od reszty komnaty. Parawan był abażurowy, dzięki czemu blask kilku świec, mimo późnej nocy wciąż zapalonych w komnacie, przedostawał się do toalety i kładł miodowymi wzorami na obojgu rozmówcach.

- Księżniczka Halima nie żyje - powiedział Khouri. - Zabili ją Zahir i Karim, uciekając z Almutahar razem z bandą Beduinów. Obowiązkiem Krwawych Hien jest ją pomścić.

Druga postać pokiwała głową, a on ciągnął dalej:

- Beduini są trudni do wyśledzenia, dlatego proszę cię, żebyś zmobilizowała Krwawe Skorpiony. Kiedy już dotrzesz do Almutahar, odszukasz Rahima Al-Hilliego, który ich tropił, i zobaczysz, czy da się jakoś naprawić jego robotę. Bezwzględnie musimy przyprowadzić tych łotrów do naszego emira. Mogę na ciebie liczyć, Trzecia Hieno?

- Zawsze i we wszystkim, Pierwsza Hieno - odparła Rasha. - Moje Krwawe Skorpiony będą gotowe jutro rano.

Małe posłowie: rozdział nie ma na celu zranić niczyich uczuć religijnych, niepochlebna opinia o Allahu jest wyłącznie tokiem myśli Nasiry.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro