10. Cross your mind

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Miłego czytania :) 


10. Cross your mind

If you leave me

Like a message in a bot tle

And you don't come back tomorrow

At least you came tonight

Nieoczekiwanie czas płynął szybciej, niż można było się tego spodziewać. W plątaninie smutku, radości, alkoholu, samotności i muzyki minął mu rok. Trasa się skończyła. Pewien etap po raz kolejny dobiegł końca. Niall nie chciał myśleć o urlopie, to brzmiało jak coś męczącego. Nie wiedział, jak odnajdzie się w tym spokoju i ciszy, których nie zaznał od jakiegoś czasu. Wiedział, że za jakiś czas wróci na drugą cześć trasy koncertowej, ale teraz powinien odsapnąć i spróbować odnaleźć równowagę.

Większym przerażeniem, niż upływający czas, napawało go uczucie pustki i obojętności, które męczyło go od kilku miesięcy. To nie tak, że był ciągle smutny, odczuwał radość, uśmiechał się, poznawał nowych ludzi, ale zbyt często wracał do wspomnień, odpływał myślami i czuł się samotny, bardzo samotny, chociaż otaczały go tłumy. Żałował, że nie mógł odciąć się od pewnych myśli chociaż na jakiś czas, jasne alkohol pomagał, ale nie chciał zostać alkoholikiem i za mocno cenił sobie swoje zdrowie i aktywność fizyczną, żeby stoczyć się aż tak.

Może byłby spokojniejszy, gdyby nie zaproszenie na spotkanie w domu przyjaciół. Nie miał pojęcia, z jakiej okazji mieli się zobaczyć. To nie tak, że za nimi nie tęsknił, ale obawiał się, że od pewnego czasu nie pasował już do swoich kumpli. Oni wszyscy zaczynali żyć prawdziwym, rodzinnym życiem i rozumiał to doskonale, ale on nie miał tego wszystkiego i zazdrościł im z tego powodu każdego dnia. Pamiętał jeszcze czasy, gdy wszyscy byli beztroskimi dzieciakami, żyjącymi z dnia na dzień, nie zastanawiającymi się, jak będzie wyglądała ich przyszłość. To były wspaniałe wspomnienia, wypełnione śmiechem, głośną muzyką i zadymionymi pubami, ale nie tęsknił za tamtymi czasami. Przyzwyczaił się do pewnej stabilności i spokoju, który teraz posiadał. Lubił tę świadomość, pewność, z którą budził się każdego dnia. Wiedział, ile koncertów go czeka, to on podejmował decyzję, ile ma ich być w ciągu całej trasy, mógł planować wakacje, odwiedziny, wyjazdy. Mógł mieć zwyczajne życie, chociaż wydawało się tak niezwykłe. Nienawidził ciszy i pustki swojego mieszkania, ale potrafił docenić wygodne łóżko we własnej sypialni i pocieszającą obecność prywatnych przedmiotów, których nie miał przy sobie podczas trasy.

Zastanawiał się, czy nie odmówić, nie wymyślić jakiegoś sensownego wytłumaczenia, które pozwoli mu uciec od konieczności tego spotkania. Bił się z myślami i naprawdę miał ochotę zadzwonić do Louisa i wyjaśnić, że nie może się pojawić, ale wiedział, że to nie przejdzie i w chwili, w której Lou odbierze i usłyszy jego głos, będzie wiedział, że to jedno wielkie kłamstwo. Nie zostawało mu nic innego, jak wzięcie się w garść i pójście na spotkanie, które miało odbywać się w ogrodzie państwa Styles–Tomlinson. Obawiał się tego, co może się wydarzyć, ponieważ imprezy organizowane przez Harry'ego i Lou zawsze kończyły się dla niego emocjonalnym rollercoasterem, zaplątaną siecią emocji, smutku mieszającego się poczuciem obezwładniającego szczęścia. Nie wiedział, czy tym razem był gotów poradzić sobie z czymś takim.

Wiedział, że spóźni się i to bardzo, ale nie było takiej możliwości, by dotarł na czas. Zresztą nie przejmował się tym zbyt mocno, imprezy zazwyczaj rozkręcały się dużo później, więc powinien wpaść, gdy będzie naprawdę wesoło. Nie miał pojęcia, dlaczego Harry i Lou postanowili zorganizować coś samodzielnie, zamiast wybrać się do jakiegoś klubu. Może chcieli trochę prywatności i tylko najbliższych znajomych, naprawdę nie wiedział, jak to wytłumaczyć. Zresztą był grudzień, zbliżały się święta, a oni nareszcie mieli przerwę w nagrywaniu i koncertowaniu, to nie był czas na imprezowanie.

Zaparkował pod domem przyjaciół, a zegar na wyświetlaczu wskazywał pierwszą w nocy, cóż miał nadzieję, że goście nie spili się i że nie trafił na moment sprzątania po zabawie. Wyszedł z samochodu i wciskając dłonie w kieszenie ciepłej kurtki, pobiegł w stronę domu, nie mając ochoty przebywać na mrozie dłużej, niż to było konieczne. Zadzwonił kilkukrotnie, niecierpliwiąc się co raz bardziej.

– Nareszcie stary – Louis ze złością wymalowaną na twarzy wpuścił go do środka. – Myśleliśmy, że już się nie pojawisz.

– Dałbym znać, gdybym jednak nie przyjechał – zrzucił kurtkę na stos okryć, z uśmiechem zauważając czerwony płaszcz należący do Gemmy.

– Co cię zatrzymało? Wiesz, która jest godzina? Nawet nie zdążyłeś na tort – szatyn nie czekał na jego tłumaczenie, idąc w stronę salonu, z którego dobiegała cicha muzyka i odgłosy rozmów. Najwidoczniej impreza już przysypiała i była w końcowej fazie.

– Tak, mam zegarek, wiem, która jest godzina – przewrócił oczami, wchodząc do pomieszczenia, w którym siedziało kilka osób. Zauważył kilka dziewczyn, których nie znał, Harry'ego rozmawiającego o czymś ze swoimi znajomymi, których kojarzył z kilku koncertów. Louis ignorując go kompletnie, usiadł obok Liama, który bez słowa podał mu butelkę piwa i wrócił do rozmowy z jakimś brunetem. – Nie zdążyłem na tort? Tort? Ktoś ma urodziny? – zapytał ze śmiechem, zwracając na siebie uwagę przyjaciół i zupełnie obcych ludzi. Zauważył, że faktycznie na stole stały jakieś resztki ciasta, które mogło być tortem, a dookoła porozwieszane były świąteczne lampki, mieniące się wielobarwnym, ciepłym blaskiem. Zauważył, że Harry otwiera usta, by coś powiedzieć, ale uprzedził go kobiecy głos dobiegający z prawej strony.

– Nie, nie ma żadnych urodzin – to Gemma weszła do salonu, trzymając w dłoni talerzyk z kawałkiem tortu. – To dla ciebie, oni nie zostawiliby dla ciebie nawet kawałka – posłała mu ciepły uśmiech, który nie dotarł do jej ciemnych tęczówek.

– Cześć – podszedł do niej i ignorując talerz z ciastem, objął ją krótko. – Przepraszam za spóźnienie.

– Nic się nie stało, Lou jest dziś trochę nie w humorze, więc polecam go unikać – powiedziała cicho, wysuwając się z jego ramion.

– Zanotowane – uśmiechnął się, odbierając z jej rąk talerz. – Dzięki za to – wskazał ciasto i ruszył za nią w stronę kanapy, na której znajdowało się wolne miejsce.

Czuł na sobie niewygodne spojrzenie Louisa, nie wiedział, o co może chodzić, ale najwidoczniej faktycznie humor mu dziś nie dopisywał. Postanowił nie skupiać się na nim i nie narażać na jego złość. Zerknął na Gemmę, która siedziała tuż obok, ale wyjątkowo tej nocy wydawała się bardzo odległa. Powędrował spojrzeniem w stronę, w którą wpatrywała się nieprzerwanie i zauważył, że obserwowała świąteczne lampki. Powoli chwycił jej dłoń, z ostrożnością graniczącą z lękiem splatając ze sobą ich palce. Przez chwilę jego uścisk nie został odwzajemniony, ale później poczuł delikatny dotyk.

– Pada śnieg – wyszeptał, pochylając się w jej stronę, ale odsunął się szybko, gdy dziewczyna obróciła się gwałtownie w stronę okna, chcąc na własne oczy sprawdzić, czy nie kłamie.

– Najlepszy prezent – wyszeptała, wpatrując się w białe płatki, tańczące po niebie w niespiesznym, samotnym tańcu, który zachwycił każdego, kto poświęcił mu choć chwilę uwagi.

Obserwował, jak miejsce obok staje się puste, a Gemma w towarzystwie nachmurzonego Louisa wychodzi na taras, by podziwiać padający śnieg. Nie zorientował się nawet, gdy w salonie został tylko on wraz z Harrym. Wiedział, że dziś zawalił i ominęło go całe spotkanie. To pewnie dlatego Louis tak się wściekał, ale teraz i tak nie mógł nic z tym zrobić. Tej nocy nie czuł się tutaj chciany i potrzebny, dlatego wstał i podszedł do Harry'ego, który chyba przysypiał na fotelu. Spojrzał po raz ostatni na Gemmę, która wystawiła dłoń, czekając, aż spadnie na nią jakiś płatek śniegu.

– Harry, będę się już zbierał – poklepał przyjaciela po ramieniu, chcąc mieć pewność, że ten usłyszał to, co powiedział.

– Już idziesz? – mruknął loczek, prostując się na swoim miejscu.

– Tak, jestem zmęczony i nic tu po mnie. Uściskaj ode mnie Gemmę.

To był dziwny wieczór. Narzucił na siebie kurtkę i wyszedł, nie oglądając się za siebie. Coś cały czas nie dawało mu spokoju, ale sam nie potrafił określić, co to było. W głowie cały czas miał ten czerwony płaszcz, płatki śniegu i tort.

Stał przed tak znajomym domem i przypominał sobie te wszystkie chwile, kiedy był dokładnie w tym samym miejscu, ale czuł się zupełnie inaczej. Tak bardzo się bał i czuł złość do samego siebie z powodu tych wszystkich uczuć. Był już zmęczony. Wydawało mu się, że czuje się już dobrze, że to wszystko jest już za nim i nareszcie jest wolny. Teraz, kiedy wpatrywał się w te drzwi, wiedział, że nic z nim nie jest w porządku, a ta miłość nadal tak bardzo bolała i tak bardzo jej już nie chciał. Chciałby w końcu poczuć wolność, przestać być więźniem własnych uczuć, ciszy, która na przemian mieszała się z muzyką, a każda z nich bolała tylko bardziej. Jedyne, czego by pragnął, to pustka, puste serce, w którym nareszcie przestałby panować taki chaos. Oddałby wszystko, by imię wyryte na powierzchni jego serca w końcu zniknęło, a rana zabliźniła się i pozostała po niej tylko blizna, która od czasu do czasu przypominałaby o sobie, ale nie bolała.

Był tchórzem, dlatego nie przyszedł tutaj sam. Bał się, dlatego potrzebował wsparcia. Wiedział, że ją tu spotka. Nie było szans, by Harry nie zaprosił swojej siostry. Nie był gotowy na to spotkanie, wydawało mu się, że nigdy nie będzie. Unikał jej od tak dawna, wspomnienie ślubu niemal zniknęło z jego głowy, ale zdjęcia, które wysłał Harry, nadal były cichym przypomnieniem, że to wydarzenie miało miejsce, nie było tylko koszmarem, który przyśnił mu się pewnej nocy. Nie znał jeszcze Gemmy mężatki. Wiedział, jaka była Gemma siostra Harry'ego, potrafił poradzić sobie z Gemmą koleżanką, przyjaciółką, miłością życia, ale nie miał pojęcia, jak zachowywać się wobec Gemmy, kobiety, która nosiła obrączkę na palcu, obrączkę, którą wsunął na jej dłoń mężczyzna, nie będący nim.

– Może to nie jest dobry pomysł – kobiecy głos wyrwał go z ponurych myśli i sprowadził na ziemię w jednej chwili. – Jeżeli to ma tak boleć, to może lepiej odpuścić i po prostu spróbować żyć dalej z dala od nich.

Spojrzał na drobną szatynkę, która stała u jego boku i przyglądała mu się z troską. Tak łatwo byłoby zakochać się w Julie. Była zabawna, opiekuńcza i tak po prostu dobra. Była osobą, którą każdy chciałby mieć w swoim życiu i naprawdę cieszył się, że tego dnia, gdy potrzebował fotografa, który dokumentowałby trasę, jego gitarzysta przypomniał sobie o znajomej z uniwersytetu. W ten sposób poznał Julie, której ukrytym talentem było chyba wyciąganie z niego wszystkich bolesnych sekretów i tajemnic. Zyskał nie tylko fotografa, ale też powierniczkę. Pomyślał, że miło byłoby w końcu przyjść tutaj z kimś, nareszcie mieć towarzystwo kogoś, kto wiedział, jak ciężkie jest dla niego o wszystko.

– Starałem się odpuścić od kilku lat, jak widzisz z marnym skutkiem – posłał jej uśmiech i szturchnął ją lekko w ramię. – Może to musi boleć, bo tylko dzięki temu wiem, że potrafię jeszcze czuć.

– Wydaje mi się, że jesteśmy spóźnieni.

– To już tradycja, zawsze spóźniam się na takie spotkania – ruszył powoli w stronę schodów, a każdy krok wydawał się tym najtrudniejszym do pokonania.

– Mam nadzieję, że nie spóźnisz się na swój ślub – zażartowała, wiedząc, że może sobie na to pozwolić.

– To się nie wydarzy, więc możesz być spokojna – stanął przed drzwiami i zadzwonił kilka razy, tak jak to miał w zwyczaju.

– Nie wiesz tego – uścisnęła krótko jego dłoń, wiedząc, że ktoś taki jak Niall nie może być sam przez całe życie i na pewno nie będzie. – A właśnie, udajemy zakochaną parę, czy po prostu mówimy prawdę?

– Nikt nam nie uwierzy, zachowujemy się jak rodzeństwo od pierwszego dnia, gdy się spotkaliśmy – usłyszał jakiś dźwięk docierający zza drzwi, mieszający się ze śmiechem rozbawionej Julie.

– Niall! – Harry jak zwykle wydawał się szczęśliwy i podekscytowany, emanował energią, której Niall nie posiadał już od dawna. Czuł się jak starzec otaczający się młodymi ludźmi. Julie powiedziała mu kiedyś, że niektórzy ludzie są młodzi, ale zachowują się jak staruszkowie, ponieważ na ich ramionach spoczywa ciężar wielu smutków, tych które czują z konkretnego powodu, jak i tych, o których nie mają pojęcia, ale one stale im towarzyszą. Najwyraźniej dziewczyna miała rację, on czuł się dużo starszy. – Jak dobrze cię widzieć! Myślę, że powinienem być obrażony, czułem, że nas unikasz, ale bardzo się cieszę, że przyszedłeś i... – brunet przerwał na moment, kierując swoje oczy na drobną sylwetkę Julie stojącej tuż obok. Jego usta poruszały się bez słów, a oczy wpatrywały się w nią komicznie. Niall mógł się tego spodziewać. Nigdy, odkąd się znali, nie przyprowadził ze sobą żadnej dziewczyny. – Nie mówiłeś, że z kimś przyjdziesz – głos Harry'ego brzmiał flirciarsko, tak jak zawsze, gdy poznawał kogoś nowego. – Miło cię poznać, jestem Harry – wyciągnął dłoń w stronę Julie, która otrzymała wystarczającą ilość ostrzeżeń na temat jego zachowania, by teraz tylko szturchnąć Nialla, który przewracał oczami i uścisnąć dłoń zielonookiego.

– Cześć, jestem Julie. Niall dużo o tobie opowiadał – weszli do środka, gdy Harry uświadomił sobie, jak niegrzecznie jest trzymać gości w progu.

– Chciałbym powiedzieć to samo, ale niestety mój przyjaciel trzymał wszystkie informacje na twój temat w sekrecie, tak jakbym był jakimś plotkarzem – mrugnął okiem do dziewczyny, która rozglądała się zaciekawionym wzrokiem po domu. – Koniecznie musisz poznać Louisa, będzie taki szczęśliwy, gdy zobaczy, że Niall kogoś przyprowadził ze sobą.

– Niall – syknęła, gdy pan domu, ruszył w poszukiwaniu męża i kazał się im rozgościć. – Powiedz mu, że nie jesteśmy parą, on jest za bardzo podekscytowany.

– To cały Harry, zawsze zbyt radosny i promienny. Obiecuję, że Louis jest jego przeciwieństwem, a teraz chodź – chwycił ją za dłoń i pociągnął w stronę drzwi prowadzących na taras, gdzie było więcej osób.

Słyszał głos Julie, która mówiła, jak piękny jest ten dom i jakie ciekawe zdjęcie mogłaby tu zrobić, gdy nagle ją dostrzegł. To musiało się stać i przecież był na to przygotowany, a może tylko starał się na to przygotować i wmawiał sobie, że będzie dobrze, że może to wszystko już mu minęło i pewne uczucia zniknęły. Julie dobrze wiedziała, jak ona wyglądała, dlatego zamilkła, gdy zatrzymali się i stanęli twarzą w twarz z Gemmą i jej mężem. Nie myślał, że spotkają się w takim miejscu, że przypadkiem niemal miną się w drzwiach w domu Louisa i Harry'ego. Nie widzieli się tak długo i naprawdę chciałby powiedzieć, że nic się nie zmieniło, ale jeden rzut oka pozwolił mu stwierdzić, że zmieniło się aż za dużo. Czuł dłoń Julie, którą trzymał mocno i widział, jak wzrok Gemmy przesuwa się powoli i zatrzymuje w miejscu, gdzie ich dłonie były ze sobą splecione. Jego spojrzenie było utkwione w innym miejscu i tylko ciche chrząknięcie Daniela przywołało ich do porządku i brutalnie sprowadziło na ziemię. Niall był za to wdzięczny.

– Niall, cześć stary – mężczyzna wyciągnął w jego stronę rękę, więc chcąc, nie chcąc, puścił dłoń Julie.

– Cześć – starał się brzmieć naturalnie, ale wiedział, że ktoś, kto zna go dobrze, w jednej chwili dostrzeże jego sztuczny uśmiech. – Dobrze was widzieć Daniel, Gemma – skinął w ich stronę, odsuwając się o krok, tworząc między nimi większą przestrzeń. Czasami zastanawiał się, co powiedziałby Gemmie, gdyby spotkał ją przypadkiem, cóż na pewno w jego wyobrażeniach był bardziej błyskotliwy i rozmowny.

– Minęło naprawdę dużo czasu – głos Gemmy nie zmienił się w żadnym stopniu, nadal brzmiał mocno, pewnie i pasował do niej idealnie. Nawet nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo tęsknił za tym dźwiękiem.

– Tak, żałujemy, że nie mogłeś przyjechać na wesele, ale rozumiemy, że bycie muzykiem rządzi się innymi prawami – Daniel najwidoczniej był dużo bardziej rozmowny niż on.

– Dziękuję za kwiaty – najwidoczniej Daniel nie miał pojęcia o żadnych kwiatach, ponieważ obrzucił Gemmę pytającym spojrzeniem. – Mam nadzieję, że miałeś udaną trasę.

– Nie ma za co – odchrząknął, wciskając drżące dłonie do kieszeni. – Cóż tak, było świetnie, ale cieszę się na mały odpoczynek.

Obrzucił wzrokiem jej błękitny płaszcz, który miała narzucony na ramiona. Od razu przed oczami mignęło mu wspomnienie czerwonego okrycia, które tak lubiła kiedyś nosić. Najwidoczniej przez ten czas zmieniło się naprawdę dużo. Chciał dodać coś jeszcze, ale zauważył, grymas na twarzy Gemmy. Jej dłoń powędrowała do zaokrąglonego brzucha, głaszcząc go czule. Wiedział, że nie powinien się gapić, ale nie mógł oderwać wzroku. Dostrzegł ramię Daniela, które objęło kobietę i czuł jedynie rosnącą złość i wszechogarniające uczucie smutku i przegranej. Jeśli myślał, że wcześniej było, źle to teraz naprawdę rozpadał się na drobne kawałki.

– Jestem Julie – ciepły głos dziewczyny przywołał go do porządku. Zamiast obsesyjnie wpatrywać się w Gemmę, zerknął na osobę, która stała u jego boku i najwyraźniej wiedziała, że jest o krok od popadnięcia w obłęd. – Pracuję razem z Niallem. Gratulacje, ciąża naprawdę ci służy, pięknie wyglądasz.

– Tak, gratulacje – wymamrotał, ponieważ tak zachowują się cywilizowani ludzie. Kiedy ktoś jest w ciąży, składa się gratulacje, nawet wtedy, gdy serce jest właśnie rozrywane na drobne kawałki, nawet wtedy, gdy resztki marzeń zostają zdeptane pod ciężkimi butami rzeczywistości.

– Dziękujemy – to Daniel odezwał się, chociaż Niall tysiąc razy bardziej wolałby usłyszeć choć jeszcze raz głos Gemmy. Słodka tortura, tak to się chyba nazywało. – Świetnie, że udało się nam spotkać, mam nadzieję, że jeszcze na siebie wpadniemy, ale teraz Gemma powinna usiąść, więc pewnie do zobaczenia później.

– Tak, oczywiście – Julie szybko przytaknęła. – Miło było was poznać.

Gemma nie odezwała się już słowem i Niall czuł, że to spotkanie było najgorszym, co przytrafiło mu się w ostatnim czasie. Dwoje ludzi, których łączyło coś w przeszłości, teraz zachowywało się jak nieznajomi, którzy byli sobie zupełnie obcy. To bolało i przerażało go w tym samym czasie. Nie potrafili nawet przeprowadzić ze sobą normalnej rozmowy, potraktowali się półsłówkami, które nic nie znaczyły. Czy to oznaczało, że był dla Gemmy nikim, że nic dla niej nie znaczył? Tak pewnie było, teraz była już nie tylko żoną, miała stać się matką i z pewnością jej życie było poukładane i szczęśliwe. Ostatnim, co było jej potrzebne, był on, ktoś z przeszłości, kto teraz był tylko wspomnieniem dawnych dni, które odeszły na zawsze. Czuł w stosunku do siebie złość i obrzydzenie, ponieważ jemu nadal zależało i to tak bardzo, że budziło to przerażenie. Z tym, że teraz to nie było już lubienie dziewczyny, która tego nie odwzajemniała, to nie było kochanie kobiety, która wyszła za mąż za kogoś innego, nie, teraz przepadł dla Gemmy, która była w ciąży. Musiał przestać, musiał natychmiast przestać o niej myśleć w jakimkolwiek kontekście, ponieważ to nie przyniesie mu nic dobrego.

–Niall, Niall – rozejrzał się i zauważył, że są już na zewnątrz. Nie wiedział nawet, jak się tu dostali. – Nareszcie, próbuję z tobą porozmawiać od kilku minut – Julie wydawała się zmartwiona, całkowicie niepotrzebnie, przecież wszystko było w porządku.

– Przepraszam – mruknął, skupiając się na dziewczynie. – Coś się stało?

– Żartujesz sobie ze mnie? – prychnęła, zaplatając dłonie na piersi. – To chyba ja powinnam zadać to pytanie, jesteś blady i wyglądasz na tak smutnego, że na sam twój widok chce mi się płakać. Możemy stąd pójść w każdej chwili.

– Wszystko w porządku, nic mi nie jest – odnalazł wzrokiem ławkę i ruszył w jej stronę, chcąc tylko usiąść i zebrać myśli. Zauważył, że Julie poszła za nim i teraz siedziała obok, przypatrując mu się uważnie. – Nie musisz zachowywać się jak mój opiekun, wiesz? – zażartował słabo, czując się jak ofiara. – Wszystko ze mną dobrze.

– Jasne, powtarzaj to sobie, a może sam w końcu w to uwierzysz – powiedziała, wzdychając głośno. – A teraz powiedz mi, jak czujesz się tak naprawdę.

– Chciałbym się upić – wymamrotał z bolesną szczerością w głosie.

– Cóż da się zrobić, ale oboje wiemy, że później będziesz tego żałował, więc może jednak nie? – chwyciła jego dłoń, ściskając ją lekko.

– Masz rację, to beznadziejny pomysł i przecież już z tym skończyłem – przytaknął, zgadzając się z nią od razu. – Po prostu posiedźmy tu przez chwilę i wszystko będzie dobrze. Trochę mną wstrząsnęło to, że jest w ciąży i że w ogóle ją tu spotkałem.

– Nie widzieliście się przez długi czas prawda?

– Tak, bardzo długi czas. Nie pomyślałem nawet o tym, co mogło się zmienić w jej życiu. Wiesz, kiedy jest się muzykiem, żyje się głownie muzyką, a dni w pewnym momencie zlewają się w jedno, ponieważ każdy wygląda dokładnie tak samo. Zmieniają się tylko miejsca, a w pewnym momencie one też wyglądają podobnie, więc dzień za dniem mijają tygodnie i miesiące, ja jestem cały czas taki sam, a świat zmienia się i rusza do przodu beze mnie. Teraz zobaczyłem, jak bardzo jej życie jest normalne i zazdroszczę jej tego, ponieważ ... – urwał, zatrzymując się przed prawdą, która chciała uciec z jego ust całkowicie nieproszona.

– Ponieważ sam chciałbyś właśnie tego, normalności, rodziny, spokoju i domu, a najbardziej chciałbyś tego wszystkiego z Gemmą – dokończyła za niego, opierając swoją głowę na jego ramieniu.

– Żałuję, że uczucia nie mogą po prostu zniknąć, wiesz? Że nie są jak te liście, które spadają z drzew, gdy jesień dobiega końca, że nie znikają jak śnieg, który topi się, gdy tylko staje się trochę cieplej. Wtedy byłoby dużo łatwiej po prostu żyć.

– Przykro mi.

– Nawet jej nie dotknąłem, mogłem chociaż uścisnąć dłoń, poczuć jej skórę. Straciłem tę okazję i chyba już nigdy więcej jej nie odzyskam. Stracone szanse nie wracają po raz drugi.

Rozejrzał się po ogrodzie, zastanawiając się przez chwilę, czy ominęło ich już to najważniejsze ogłoszenie, czy już wszyscy wiedzieli, z jakiej okazji się tu spotkali. Widział rodzinę Louisa i Harry'ego, najbliższych znajomych małżeństwa. Nie wiedział, co on tu do cholery robił. To był piękny dzień, delikatny wiatr wprawiał w ruch gałęzie drzew, które kołysały się powoli, a zza soczyście zielonych liści przebijały się słoneczne promienie. Błękitne niebo, które rozciągało się nad nimi, było jak plakat, który z daleka informował, że wszystko będzie dobrze, ponieważ w dni takie jak ten nic nie mogło pójść źle. To był dzień, kiedy trzeba było świętować, a nie topić smutki.

– Powinniśmy zapisać się na jakiś kurs medytacji – stwierdziła nagle Juli, odsuwając się od niego, gdy na tarasie wybuchły radosne okrzyki. Nie poświęcił temu więcej uwagi, spoglądając ze zdziwieniem na przyjaciółkę.

– Medytacji? Skąd ci to przyszło nagle do głowy? – zaśmiał się z determinacji na jej twarzy. Wiedział, że ta mina oznacza tylko jedno, czekała go medytacja.

– Będę z tobą szczera zgoda? – poczekała, aż skinął głową, zanim postanowiła kontynuować – Niall masz wybór, terapia albo medytacja i wyjazd daleko stąd. Musisz się wyleczyć – usłyszeli głośne rozmowy, najwidoczniej właśnie teraz wszyscy poznali tajemnicę tego spotkania.

– Nie jestem chory – zaprotestował szybko, ale zamilkł, widząc, jak Julie wstaje i patrzy na niego z góry z czymś nieznanym wymalowanym na twarzy. – Nie jestem chory.

– Jesteś Niall, jesteś i ta choroba sprawia, że jesteś nieszczęśliwy i cierpisz. Nie pozwolę, żeby to cię zniszczyło, nie zasługujesz na tyle bólu – wyciągnęła w jego stronę dłoń, którą ujął po dłuższym zastanowieniu. – Myślę, że dla nas ta impreza się właśnie skończyła.

– Nie wiemy nawet, z jakiej okazji się odbywała – zauważył, gdy prowadziła go przez ogród w stronę tarasu.

– Harry i Louis starali się o adopcję dziecka. Ich rodzina się powiększa – powiedziała krótko i weszła do domu.

Zatrzymał się na chwilę i jego spojrzenie spotkało się ze wzrokiem Louisa, z którym nie zamienił dziś nawet słowa. Skinął mu tylko głową i nie czekając na nic więcej, poszedł w ślad za Julie, która czekała na niego przed domem. Może miała rację, może musiał coś zrobić, żeby w końcu zacząć normalnie żyć. Może musiał w końcu uwolnić się od tego bólu, który ciągnął się za nim jak łańcuch, nie pozwalając mu na poczucie wolności i szczęścia.

Wszyscy ruszyli, a on stał w miejscu.

Wszyscy ruszyli, a został w tyle.

Wszyscy żyli, a on po prostu był. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro