13. San Francisco

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


13. San Francisco

Take me back, take me back to San Francisco;

I know What we had would never last, but I can't let go of you

I might show up on your doorstep, soaking wet

Say I'm done running from the one that I want so bad

Take me back, take me back

To było niefortunne. Znalazł się w tym mieście, które tak lubił, napisał nawet o nim piosenkę, ale przecież teraz kojarzyło mu się tylko z bolesnymi wspomnieniami. Były też te dobre, ale jak to zwykle bywa, ludzki umysł o wiele mocniej zapamiętywał to, co wywoływało łzy i smutek, niż te krótkie momenty radości, które rozświetlały życie.

Przyleciał tu tylko na kilka dni, płyta wydana jakiś czas temu nadal była tematem promocji, więc miał pewne zobowiązania, których musiał dotrzymać. Dwa wywiady: jeden telewizyjny, drugi radiowy, krótki występ i było już po wszystkim. Mógł wracać do domu, gdziekolwiek to było, chociaż nie musiał się spieszyć i tak nikt tam na niego nie czekał. Umówił się z kilkoma znajomymi, których nie widział od lat. Nie chciał udawać, że ich życie interesuje go bardzo mocno, ale nie chciał też zamykać się w swoich czterech ścianach. Pamiętał, do czego doprowadziło to ostatnim razem, a w zasadzie nie odczuwał już tego przytłaczającego smutku i pustki. Chciał zacząć żyć normalnie, uśmiechać się, spotykać z przyjaciółmi i nie czuć ciągłego żalu oraz złości do całego świata. To było wyczerpujące, zrozumiał to w czasie swojej samotnej podróży. Julie też przyczyniła się do zmiany tego negatywnego nastawienia.

– Stary, odwiedzaj nas częściej. Gdyby nie plotkarskie strony, nie wiedzielibyśmy, jak wyglądasz – Johnny zaśmiał się, podchodząc do stolika z drinkami dla wszystkich. – Myśleliśmy, że kochasz nasze miasto, wiesz w końcu nie o każdym śpiewa się piosenki.

– Byłem zapracowany, płyta, trasa, promocja, wiesz miałem trochę na głowie – wytłumaczył, kryjąc swój uśmiech w szklance z sokiem.

– Jasne, wielka gwiazdo, już my wiemy, jak zapracowani jesteście – Christina mrugnęła do niego rozbawiona. – Słyszeliśmy o twojej wielkiej podróży, zazdroszczę zwiedzania świata – westchnęła z rozmarzeniem, podpierając brodę na dłoni. – Azja zawsze była moim marzeniem, a ten tutaj – wskazała na Alexa – obiecał mi ją w podróży poślubnej. Czy powinnam zapamiętać to jako pierwszą złamaną obietnicę?

Roześmiali się głośno, widząc skrzywioną minę mężczyzny, o którym była mowa. Tych dwoje stale przekomarzało się w ten sposób, byli przyzwyczajeni do ich utarczek i uszczypliwości, które miały zawsze szczęśliwe zakończenie. Wszystko kończyło się dobrze, w końcu w domu z nianią czekały na nich dwie małe pociechy. Nie poznał ich, nie było ku temu okazji, ale wysłali mu kilka zdjęć z imprez urodzinowych. Jeżeli dobrze się zastanowić, to w swoim telefonie miał cały folder poświęcony dzieciom swoich przyjaciół. Nie wiedział, w którym momencie otrzymał rolę super wujka, który jest zainteresowany każdym krokiem dzieciarni, ale najwidoczniej tak było i musiał to zaakceptować. Może do tego był stworzony, nie zapowiadało się, by kiedykolwiek miał zostać ojcem, więc rola wujka w zasadzie była idealna.

– Przypomnijcie, gdzie byliście w waszej ślubnej podróży? – zapytał, bawiąc się pustą już szklanką.

– Hawaje – mruknął Alex, szykując się na kolejną tyradę swojej żony.

– I ty masz czelność narzekać? – Johnny prychnął, rozkładając się wygodniej na krześle. – Chciałbym, żeby ktoś zabrał mnie na Hawaje.

– Najpierw znajdź sobie dziewczynę. Jeżeli będzie odpowiednio starsza, to może zabierze cię na Hawaje – Lea uchyliła się przed krakersem lecącym w jej stronę, a reszta zaśmiała się głośno, widząc zirytowaną minę ich przyjaciela. – Myślisz, że ktoś inny zabrałby cię na wycieczkę? Nie jesteś aż tak wspaniały, jak ci się wydaje.

– Myślę, że Niall mógłby mnie zabrać, gdybym go ładnie poprosił – Johnny zatrzepotał rzęsami w stronę Horana, który uderzył go lekko w tył głowy. – To może po prostu Niall, kiedy będziesz już organizował swój kawalerski, to zrób go na Hawajach. Spełnisz moje marzenie przy okazji.

– Jasne, zapamiętam – zgodził się z małym uśmiechem, który nie dotarł do jego oczu.

– A właśnie Niall, znalazłeś jakąś przyszłą panią Horan? Nie pospieszamy cię, ale miło byłoby pobawić się na jakimś przyjęciu weselnym – Christine spoglądała na niego z zaciekawieniem. Nie była wścibska czy złośliwa, po prostu zwyczajnie ciekawa, a on zbyt wiele razy usłyszał takie pytanie, by poczuć teraz złość czy irytację.

– Żadnych pań Horan na horyzoncie – odparł lekko, śmiejąc się z niezadowolonej miny koleżanki. – Przykro mi, chyba będziesz musiała wyswatać Johnny'ego.

– Nikogo nie skazałabym na takie cierpienie – szturchnęła swojego męża, który sprawdzał coś na telefonie i nie był zainteresowany rozmową z nimi. – Przynieś nam drinki.

Nie było małżeństw idealnych. Mógł to stwierdzić dawno temu, obserwując swoich rodziców, kuzynów, przyjaciół. W każdej relacji nadchodził taki moment, gdy kończył się miesiąc miodowy, a zaczynało prawdziwe życie, które najczęściej nie przypominało bajki. Teraz siedząc ze swoimi znajomymi, obserwując ich, dość szybko mógł zauważyć, że są szczęśliwi, ale ta miłość, którą widział u nich lata temu, ewoluowała, zmieniła się i nie była taka, jak wcześniej. Alex niechętnie podniósł się i z grymasem na twarzy spełnił prośbę Christine. Pamiętał ich, gdy dopiero zaczęli się spotykać, byli wtedy takimi dzieciakami, chyba nikt nie wierzył, że naprawdę skończą razem z obrączkami na palcach. Teraz w ich relacji było za dużo wzajemnej niechęci, opryskliwości i znudzenia, ale nie miał prawa wtrącać się i wypytywać, czy wszystko u nich w porządku. Nie widział ich od tak dawna, nie wiedział, co działo się w ich życiu, a pewnie wydarzyło się tak wiele. Czasami czuł, że jest słabym przyjacielem. Za bardzo skupiał się na własnych uczuciach i problemach. Zafiksował się na swoich dramatach, które w gruncie rzeczy nie były przecież tak straszne. Nie był pierwszym i zapewne ostatnim mężczyzną, którego serce zostało złamane. Teraz w końcu potrafił to przyznać, miał złamane serce, chociaż może lepszym, ale mniej poetyckim określeniem byłoby rozszarpane serce. Rana powoli zabliźniała się i bolała coraz mniej, mijający czas bardzo pomógł, ale chyba on sam w końcu poukładał sobie wszystko w głowie i zdecydował ruszyć dalej, na tyle ile potrafił.

– Niall, twój telefon dzwoni już któryś raz – Lea poklepała go po dłoni. – Chyba odpłynąłeś. Jesteś pewny, że nie chcesz drinka?

– Przepraszam, faktycznie zamyśliłem się – nie wiedział, jak mógł nie słyszeć upierdliwego dźwięku telefonu. – Dzięki, ale nie, ostatnio nie piję, więc zostanę przy soku. – Nie patrząc, kto dzwoni, odebrał szybko, obawiając się, że to jakaś informacja dotycząca powrotnego samolotu, który miał za dwa dni. – Tak?

– Cześć tu Gemma, nie wiem, czy masz jeszcze mój numer – znajomy głos sprawił, że zamarł, po czym szybko spojrzał na wyświetlacz, gdzie widniało tak znajome imię z emotkami, które powinien usunąć już dawno temu, gdy miał jeszcze odrobinę godności i szacunku do samego siebie.

– Cześć. Tak, mam twój numer. Przepraszam, że nie odbierałem, nie słyszałem telefonu – zaczął tłumaczyć się pospiesznie, jak ostatni idiota, którym zapewne był.

– Nie szkodzi, myślałam, że pewnie jesteś zajęty, ale jestem uparta, więc nie potrafiłam sobie odpuścić – roześmiała się, ale znał ją za długo, by nabrać się na ten fałszywy ton. Nie była rozbawiona, przeciwnie pewnie tak, jak on czuła się niezręcznie.

– Miło, że dzwonisz, ale stało się coś? – to nie było normalne, nie dzwonili do siebie, nie rozmawiali ze sobą od lat. Zdecydowali się na milczenie i ciszę. Nie do końca wiedział, kiedy podjęli taką decyzję, ale ona zapadła, tego był pewien. Nagle przestali wymieniać wiadomości, rozmawiać, spotykać się. Tak jakby ich przyjaźń miała termin ważności i pewnego dnia po prostu czas się skończył, a resztki, które zostały, trzeba było wyrzucić do kosza na odpady.

– Nie, nie nic takiego. Pomyślałam, że nie widzieliśmy się od imprezy u Tomlinsonów i miło byłoby się spotkać. Może chciałbyś nas odwiedzić?

– To ... – chciał powiedzieć zaskakujące, dziwne, niewłaściwe. Przychodziło mu do głowy tak wiele epitetów, ale nie mógł wyrzucić z siebie ani jednego. Tak naprawdę nie widzieli się od lat, to byłoby prawidłowe stwierdzenie, owszem spotkali się u Harry'ego i Lou, ale poza tym były między nimi lata pustki. – To miłe – miał być jej przyjacielem, tak postanowił i chciał się tego trzymać. – Z chęcią wpadnę, ale teraz jestem poza Londynem.

– Myślałam, że skończyłeś trasę, nie pomyślałam, że możesz przecież podróżować, albo nagrywać coś nowego. Czasami zapominam, jak wielką gwiazdą jesteś – jeśli nie znałby jej dobrze, pomyślałby, że Gemma jest zestresowana, ale przecież nie mogła denerwować się rozmową z nim. To niedorzeczne i na pewno nie miało teraz miejsca.

– Niall, czy musimy wprowadzić ograniczenia na rozmowy telefoniczne? – Christine śmiała się głośno, zerkając na niego znacząco. Była wstawiona, a ilość pustych kieliszków stojących przed nią, tylko to potwierdzała.

– Pewnie ci przeszkadzam, przepraszam. Nie powinnam dzwonić.

– Nie, nie, to nic – zaprotestował szybko, nie chciał, żeby się rozłączyła. Odszedł od stolika i ruszył w stronę drzwi. – Jestem z przyjaciółmi, dawno się nie widzieliśmy i wyszliśmy razem, kiedy przyjechałem do San Francisco na kilka dni.

– Jesteś w San Francisco?

–Tak, miałem kilka wywiadów, pojutrze będę już w domu – nie powinien się tak tłumaczyć, nie miał obowiązku mówić jej, co robi, z kim jest, ale nie chciał, żeby w jej głowie pojawiła się jakaś myśl, że może się z kimś spotykać, z jakąś kobietą.

– Teraz zaczęłam ci zazdrościć – roześmiała i to było takie szczere. – Tak dawno mnie tam nie było. Uwielbiam to miasto, mieliśmy tam świetny czas – w jej głos wdarło się rozmarzenie, a on doskonale ją rozumiał. – Pamiętasz zwiedzanie więzienia Alcatraz?

– Boże, myślałem, że Harry odejdzie na tamten świat, kiedy dowiedział się już na promie, gdzie tak naprawdę płyniemy – zaśmiał się na samą myśl o minie przyjaciela, który za nic w świecie nie chciał zejść z promu i zwiedzać więziennych cel.

– Tak, za to był podekscytowany i oszalał z radości w dzielnicy Castro. Jak on się wtedy upił, Louis musiał go nieść, kiedy był owinięty tęczową flagą i miał brokat na całym ciele.

– Cały czas zastanawiam się, czy ktoś z nas nagrał wtedy jakiś filmik, ale chyba za dużo się działo i nie pomyśleliśmy o tym – uśmiechał się na samo wspomnienie tamtych szalonych dni. Naprawdę lubił to miasto, ale z tego samego powodu unikał go przez długi czas. Spędzili tu tyle cudownych dni. Kiedyś chciał tu nawet kupić dom, ale później to, co kochał, stało się zbyt bolesne i nie wyobrażał sobie, by mógł zostać tu dłużej.

– Dlaczego nie zapytałeś wcześniej? Nagrywam wszystkie popisy mojego brata, chyba tylko Lou ma większą kolekcję kompromitujących zdjęć i nagrań Harry'ego – zamilkła na chwilę i w telefonie zapanowała cisza. To nie było niekomfortowe, ale też nie o końca wygodne. – Pamiętasz Alamo Square?

– Te domy, które tak ci się podobały? Trudno zapomnieć, cały czas mówiłaś, że chciałabyś tam kiedyś zamieszkać.

– I nadal to podtrzymuję, były przepiękne, chociaż nie wiem, czy byłabym zadowolona z tłumów, które przez cały czas robią zdjęcia tych domów i przesiadują w parku niedaleko – jak zawsze była bardziej praktyczna niż marzycielska. Czasami, w te złe dni, kiedy miał pretensje do wszystkich poza sobą, myślał, że to właśnie przez nią skończyli w ten sposób. Może gdyby jej głowa była bardziej w chmurach, dostaliby szansę, mieszkali w San Francisco w jednym z tych uroczych domów z widokiem na miasto i byliby szczęśliwi. Niestety Gemma stąpała twardo po ziemi i zdecydowała się wybrać kogoś, kto był pewny, kto był w domu, zawsze obok, a nie na drugim końcu świata, kogoś kto nie miał fanów, nie był rozpoznawalny i mógł żyć zwyczajnym, cudownym życiem. Może to nie była wina Gemmy, może to on był winny, ponieważ żył właśnie takim życiem i nie był wystarczająco stabilny. Zawsze wszystko kończyło się w ten sposób, obwiniał siebie, obwiniał ją i kończył rozgoryczony i zły na cały świat, los i swoje życie.

– Pewnie masz rację, to tak jakby mieszkać w Nottinghill w jednym z tych kolorowych domów. Gdzie mieszkasz w Londynie?

– W Islington.

– Stylowo – zauważył, nie wiedząc, co jeszcze mógłby powiedzieć.

– Niespecjalnie, to nie do końca moje miejsce, ale jest w porządku. A gdzie ty mieszkasz, kiedy nie podróżujesz po całym świecie?

– Chelsea – odparł i wzruszył ramionami, chociaż ona nie mogła tego zobaczyć. Usłyszał jej cichy śmiech, mógł się domyślić, że właśnie z niego szydzi. – Nic nie mów.

– I to ja mieszkam stylowo? Cóż w takim razie powiem tylko – zamilkła na chwilę, szukając odpowiedniego słowa – szykowanie panie Horan. Najdroższa dzielnica.

– Winny każdego przewinienia – miło było śmiać się razem, na chwilę udawać, że wszystko jest w porządku, po staremu, tak jak dawniej, a oni wciąż są beztroscy, młodzi i mogą pozwolić sobie na każde szaleństwo, jakie tylko przyjdzie im do głowy. – To też nie do końca moje ulubione miejsce, ale jest dobre, jak każde inne.

– Nie myślałeś o przeprowadzce do Stanów? Musiałeś polubić San Francisco, jeżeli napisałeś piosenkę o tym mieście.

– Nie, nie chciałbym tu mieszkać i to nie jest piosenka o tym mieście, w rzeczywistości wcale nie śpiewam o San Francisco – wystarczyło posłuchać i znać go choć trochę, by wiedzieć, że to miasto było tylko pretekstem, że to nie o nim śpiewał. San Francisco reprezentowało osobę, emocję, moment w życiu, do którego chciałby się cofnąć, gdyby tylko ktoś dał mu taką szansę. Z zaskoczeniem zauważył, że zaczęło padać, wyciągnął dłoń, na której zaraz rozprysła się kolejna kropla deszczu. Może to był znak, powinien skończyć tę rozmowę, póki nie powiedział zbyt wiele. Świat dawał mu znak, by rozłączył się w tej chwili, wrócił do swoich przyjaciół i przypomniał sobie, dlaczego on i Gemma nie mieli prawa istnieć razem. – Przepraszam, ale właśnie zaczęło padać, a wyszedłem na zewnątrz, więc chyba musimy skończyć. Na pewno wpadnę do Islington, kiedy wrócę do miasta.

– Oczywiście, przepraszam, że zatrzymałam cię na tak długo, baw się dobrze i do zobaczenia?

– Do zobaczenia, pozdrów męża i Jasmine – nie czekał na to, co powie, rozłączył się i wsunął telefon do kieszeni.

Oparł się o ceglaną ścianę i dał sobie chwilę na zebranie myśli. Nie mógł od tak wrócić teraz do przyjaciół, nie gdy wydarzyło się wszystko i nic. Ten telefon był ostatnim, czego mógł się spodziewać i obawiał się, że teraz pociągnie za sobą lawinę wydarzeń. Nie wiedział, czy był gotowy na przyjaźń z Gemmą, nie wiedział, czy w ogóle tego chce, ale z chęcią zobaczyłby Jasmine i może to był dobry powód, by otrząsnąć się i w końcu zaakceptować to, co miał i czego nigdy mieć nie będzie. Może w końcu to był moment, by przestać gonić niedoścignione i zrozumieć, że już nikt nigdy nie zabierze go do San Francisco.

***

Szedł za przyjaciółmi, czując jak przyjemnie szumi mu w głowie. Lubił ten stan, nie był pijany, ale też nie do końca trzeźwy, Było idealnie. Obserwował swoich przyjaciół, którzy szli przed nim. Harry cały czas rozglądał się z zachwytem w oczach i pewnie wydawało mu się, że znalazł się w niebie. Louis śmiał się z czegoś, co mówił loczek, ale był skupiony na podtrzymywaniu go w pozycji pionowej. Harry był tak pijany, Niall był zaskoczony, że przyjaciel był w stanie jeszcze samodzielnie stawiać krok za krokiem.

– Mój brat oszalał – Gemma chwyciła go za dłoń i pociągnęła bliżej chłopaków.

– Myślę, że jest naprawdę szczęśliwy – stwierdził i gdy zauważył wzrok dziewczyny, dodał – i pewnie trochę oszalał.

– Lou, tutaj jest tak cudownie, wszędzie są tęcze. Widzisz je prawda? Czy one są tylko w mojej głowie? – Styles stał się bardzo gadatliwy, mówił radośnie z zachwytem w głosie.

– Tak, widzę – Louis miał anielską cierpliwość, cały czas traktował go poważnie i odpowiadał na zadawane pytania, które często nie miały sensu.

– Tutaj jest tak bezpiecznie, chciałbym, żeby cały świat tak wyglądał – brunet przytulił się mocniej do swojego chłopaka i zamilkł, wpatrując się w tablicę upamiętniającą postać jaką był Harvey Milk.

– Może kiedyś, wszystko się zmienia, więc dlaczego cały świat nie mógłby tak wyglądać – szatyn pogłaskał go po splątanych włosach, całując w skroń.

– Dobrze, że trochę się uspokoił, Louis nie dałby rady nieść go na plecach przez całą tę drogę – Gemma wsunęła do torebki telefon, który cały czas trzymała w ręce.

– Lubię na nich patrzeć, gdy mogą zachowywać się tak, jak chcą i są szczęśliwi – powiedział cicho, by nikt poza siostrą Harry'ego, nie usłyszał tych słów.

– Tak właśnie powinno być prawda? Szczerość w wyznawaniu swoich uczuć, wolność i bycie sobą. Nie mów tego Harry'emu, ale chciałabym kiedyś być na ich ślubie – oparła głowę o jego ramię, ściskając mocniej jego dłoń.

– Myślę, że to się wydarzy, nie wyobrażam sobie ich z kimś innym. Harry i Louis. Nikt inny nie pasuje do tego obrazka – podniósł ich złączone ręce i musnął ustami jej dłoń.

–Mam nadzieję, że oni wiedzą jakimi są szczęściarzami, że odnaleźli siebie nawzajem, zakochali się i mają cały świat w swoich dłoniach w każdej chwili, gdy są obok siebie.

Spojrzał na nią, zaskoczony jej słowami. Nigdy nie mówiła zbyt dużo o swoim bracie i Lou, o tym, co ich łączyło. Teraz wyznała w końcu, co myśli o ich relacji i to było tak dużo, w jej słowach pobrzmiewała miłość, szczęście, ale też zazdrość i to ostatnie rozumiał najbardziej. On też im zazdrościł, chciałby tego samego dla siebie, wydawało mu się, że miałby wszystko, gdyby tylko ktoś kochał go tak, jak Louis kochał Harry'ego. Jeżeli Gemma chciała tego samego, to czy nie mogliby stać się dla siebie właśnie tymi jedynymi osobami we wszechświecie?

To było takie proste. Znajdź kogoś, kogo pokochasz, a później spraw, by ten ktoś pokochał cię równie mocno. Znalazł ją, pokochał, do szczęścia brakowało tylko jednego. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro