rozdział 35

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Obudziła się w szpitalu, gwałtownie siadając i łapiąc oddech. Co jest? Przed chwilą przecież klęczała przed bogiem, ciągle czuła bijące od niego ciepło i dobroć. To uczucie jednak powoli zanikało, skoncentrowała się więc na tym, co działo się tu i teraz. Łóżko, biała pościel, znajoma rurka w ręku. Druga dłoń przykuta do łóżka, oczywiście nie mogli sobie tego darować. Przynajmniej łańcuch był dość długi, miała sporą swobodę ruchów. Okno, niezasłonięte, za nim blade światło przedświtu i błękit, niewłaściwy błękit. Po drugiej stronie krzesło, na nim śpiąca Kamilla. Czuwała przy niej, to było bardzo miłe z jej strony. Przyjrzała się swoim poranionym rękom. Siniaki robiły się już żółte, strupy przyschły. Nic nie bolało, ani ręce, ani twarz, ani gardło. Ile tu leżała? Spróbowała wstać i podejść do okna, tak blisko, jak tylko pozwoli łańcuch. To obudziło Kamillę.

– Nikka? Jesteś przytomna, naprawdę? Jak się czujesz, nic ci nie jest? – Natychmiast do niej przyskoczyła. – Mój boże, co oni ci zrobili?

Dlaczego teraz tak boleśnie przypominała jej matkę?

– Dziękuję, nic mi nie będzie. Gdzie jest Hill? Muszę z nim porozmawiać.

Kamilla nie tego się spodziewała.

– Leży w sali obok, ale... nie rozumiem, po co chcesz z nim rozmawiać. Po tym wszystkim, co ci zrobił?

– Nie rozumiesz, Kamilla, nie rozumiesz... Co stało się po tym, jak statek wybuchł?

– Statek? Nie wybuchł. Nie widziałam tego, ale mówili, że włączył się alarm, potem coś się zaświeciło, a wy dwoje leżeliście nieprzytomni obok. Przynieśli was tutaj z dużą gorączką...

– Jak długo? – przerwała Nikka.

– Cztery? Nie, pięć dni. Budziłaś się, dawałaś się nakarmić, umyć, zaprowadzić do łazienki, ale nie powiedziałaś ani słowa

– I ciągle tu jesteś. Dziękuję Kamilla, naprawdę dziękuję, przecież nie musiałaś.

– Daj spokój. – Zmieszała się.

– Teraz proszę, znajdź kogoś, kto ma do tego klucz i powiedz mu, że chcę zobaczyć Hilla.

– Nie wiem nawet, czy odzyskał przytomność. Nikka, powinnaś leżeć, zająć się swoim zdrowiem...

Dziewczyna przerwała jej niecierpliwym gestem. Przez szybę w drzwiach zauważyła kogoś znajomego, wysokiego czarnowłosego mężczyznę. Właśnie minął salę idąc gdzieś szybkim krokiem.

– Dżonatan! Dżonatan, zaczekaj! – krzyknęła, ale nie usłyszał. – Pani Kamillo, proszę, zawołaj go tu... Wysoki, szczupły, czarne włosy, czarny zarost... Przed chwilą tędy szedł.

Kobieta wstała i poszła po Dżonatana, może nie tak szybko, jakby Nikka sobie życzyła, ale udało jej się go namówić, żeby przyszedł. Po jego postawie widziała jednak, że nie miał zbytniej ochoty na pogawędkę.

– Dżonatan... widziałeś Hilla? Co z nim?

– Obudził się i kazał mu... no, wyjść, tylko w ostrzejszych słowach – przełożyła Kamilla. Nikkę z jakiegoś powodu to rozbawiło.

– Taki z niego kolega. – Uśmiechnęła się. – Słuchaj, muszę z nim porozmawiać. Możesz to otworzyć? – Potrząsnęła kajdanami.

– Mówi, że nie powinien. Że wojskowi boją się, że uciekniesz.

– Dżonatan, proszę. Pójdziesz ze mną, a potem mnie tu przyprowadzisz i przykujesz z powrotem, ale muszę go zobaczyć...

Urwała, bo uświadomiła sobie, że nie wie dlaczego tak bardzo na to naciska. Nie miała żadnego racjonalnego powodu. Ba, byłaby szczęśliwa, gdyby już nigdy nie musiała go oglądać. Ale coś pchało ją do spotkania z Itanem wbrew zdrowemu rozsądkowi. Słyszała o takich przypadkach, o ludziach prowadzonych wolą bogów.

– Po tym wszystkim, co mi zrobiliście, chyba możesz mi trochę pomóc, co? – zakończyła ze złością.

Coś zadziałało, prośba albo ten mały szantaż emocjonalny, ciężko było jej stwierdzić. Najważniejsze, że Dżonatan dyskutował jeszcze chwilę z Kamillą, po czym podszedł do łóżka i czymś wyjętym z wewnętrznej kieszeni kurtki sprawnie uwolnił jej rękę. Podziękowała mu skinieniem głowy.

Nikka podniosła się z łóżka i spróbowała iść, ale nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Zachwiała się i oparła na Dżonatanie. Nie odsunął się, ale też nie zrobił nic, by jej pomóc.

– Jeszcze ta rurka... Czy ktoś może mi to wyjąć?

Kamilla chyba chciała kogoś zawołać, ale Dżonatan sam sobie z tym poradził, odczepił rurkę i zatkał zawór.

– Twój znajomy twierdzi, że Hill nie będzie zadowolony z twojego widoku – powiedziała jej Kamilla, która już zdążyła podejść i podtrzymać ją z drugiej strony.

– Trudno, ja po prostu muszę... mu coś powiedzieć.

Tak, to była prawda. Musiała mu coś przekazać, chociaż jeszcze nie wiedziała co to dokładnie ma być.

Poszli we trójkę korytarzem: Dżonatan przodem, Nikka wspierająca się na tłumaczce z tyłu. Nie było daleko, mężczyzna otworzył przed nimi trzecie drzwi po lewej i je przytrzymał, by mogły wejść do środka.

Itan Hill siedział na łóżku i właśnie wyciągał sobie z ramienia zawór... kanulę, tak wreszcie zapamiętała tę nazwę. Przez chwilę na jego twarzy było widać zdziwienie, ale bardzo szybko je ukrył. Nikka puściła Kamillę i usiadła obok niego, jakby to była zwyczajna przyjacielska wizyta.

– Pan Reed postanowił obdarzyć nas swą łaską i raczył się nam ukazać. I zrobił to ze względu na ciebie, powinieneś mu podziękować – wyrzuciła z siebie z zaskakującą pewnością, chociaż przecież nie mogła o tym wiedzieć.

– Więc to był ten twój bóg?

– Teraz już nasz. Wybrał cię, nie możesz tego odrzucić.

– Ach tak? – Próbował ironizować, ale mu przerwała.

– Poczekaj chwilę, muszę powiedzieć kilka rzeczy... Nie możesz prosić bogów o czyjąś krzywdę, ale to już wiesz, nie możesz z nich drwić, lekceważyć i przysięgać na nich, a potem nie dotrzymywać słowa, tego nie lubią – wyrzuciła z siebie na jednym wydechu. – Będzie miło, jeśli czasem podziękujesz za uratowanie życia, możesz też poprosić o coś dla siebie czy innych, twoje modlitwy mogą zostać wysłuchane. No i... to tyle, podstawowe rzeczy, o których wie każde dziecko na Amarze.

Nagle ten dziwny przymus ją opuścił i poczuła się bardzo niekomfortowo siedząc tak blisko tego człowieka. Dżonatan też jakby się otrząsnął, spojrzał na nią ze zdziwieniem i powiedział coś po swojemu, Hill pokręcił przecząco głową, rozmawiali przez krótką chwilę.

– Zabawne, Dżonatan nie wie, dlaczego cię tu przyprowadził. To też była boska interwencja?

– Być może... Sama nie wiem, dlaczego chciałam tu przyjść... Chyba już mogę iść, gdziekolwiek chcecie mnie teraz zabrać. – Westchnęła. – Nie wiem co ze statkiem, a ty przecież nie powiesz.

Zwiesiła głowę. Ogarnął ją niepokój – a co jeśli Hill będzie kontynuował przesłuchanie? Na tę myśl prawa dłoń zaczęła drżeć, schowała ją więc pod udo. Hill znów zaczął rozmawiać z kolegą, ale przerwała im lekarka, niewysoka kobieta z ciemną skórą. Nikka z łatwością domyśliła się, o co jej chodzi, chociaż Pan Reed nie obdarował jej znajomością amerikańskiej mowy. Właśnie wszyscy dostawali solidną reprymendę, bo przecież pacjenci powinni leżeć w łóżkach, a odwiedzający grzecznie czekać na korytarzu, zamiast zakłócać ich spokój. Hill przerwał jej obcesowo, po czym wszedł z lekarką w ostrą dyskusję, która wywołała lekki uśmiech na twarzy Dżonatana.

– Hill twierdzi, że jest zdrowy i może już iść do domu – wyjaśniła jej Kamilla szeptem.

Faktycznie, to było zabawne, zwłaszcza że zachwiał się trochę przy wstawaniu i wcale nie wyglądał szczególnie zdrowo. W końcu jednak medyczka musiała skapitulować i przeniosła cały swój gniew na Nikkę.

– Przepraszam, nic z tego nie rozumiem – oświadczyła dziewczyna, korzystając z chwili ciszy.

– Chce cię zagonić do łóżka – prychnął Hill, który powoli szykował się do opuszczenia szpitala.

Wyjmował właśnie z szafki swoje ubranie. Nikka dopiero teraz zwróciła uwagę na to, że mają na sobie takie same stroje, białe koszule w niebieskie kropki, długie, obszerne i bezkształtne.

– Bardzo chętnie, dziękuję. Kamillo, czy mogłabyś powiedzieć tej miłej pani, że oczywiście wracam do siebie i przepraszam za całe zamieszanie?

Po usłyszeniu tłumaczenia lekarka spojrzała na Nikkę nieco przychylniejszym wzrokiem.

– Dżonatan, dawaj rękę. – Skinęła na niego jak na służącego. – Przyprowadziłeś mnie tu, to teraz odprowadzisz.

– Nikka, może ja?... – zaoferowała się Kamilla.

– Nie trzeba, on wystarczy.

Mężczyzna zorientował się, czego od niego chce, i pomógł jej wstać. Hill nie omieszkał rzucić z tej okazji kąśliwej uwagi.

– Widzę, że jednak podoba ci się nasze towarzystwo, pani komandor? Może jeszcze gdzieś razem wyjedziemy? Ach, przepraszam, miałem cię już tak nie nazywać.

– Czyli jednak boli cię to, że cię okłamałam? Wielki Hill dał się oszukać takiej słabej dziewczynce... Koledzy będą się śmiać? A dla ciebie zawsze będę komandor Selino i...

Chciała wygarnąć mu jeszcze parę rzeczy, ale zauważyła surowy wzrok lekarki, a i Dżonatan zaczął ciągnąć ją w stronę wyjścia. Zamilkła więc i dała się wyprowadzić.

Dżonatan nawet się nie pożegnał, praktycznie upuścił ją na łóżko, zapiął kajdany i po prostu wyszedł. Za to lekarka oglądała ją przez dłuższą chwilę, zaglądała w gardło, świeciła po oczach, sprawdzała puls... W końcu zapisała coś w pliku notatek powieszonych przy łóżku i wyszła.

Nikka opadła na poduszkę, westchnęła głęboko i zakryła oczy wolną dłonią.

– Ja już naprawdę nie wiem, co się tu dzieje... – wyszeptała. Kamilla podeszła bliżej, by ją lepiej słyszeć. – Co ja mam teraz ze sobą zrobić, co? Proszę, jeśli coś wiesz, to mi powiedz...

Kamilla nie wiedziała. Ścisnęła dłoń Nikki, by dodać jej otuchy, ale niestety nie mogła zrobić dla niej nic więcej. Dziewczyna odwróciła głowę i ze wszystkich sił starała się nie rozpłakać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro