rozdział 27

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Tris

Budzę się, czując ciepłe wargi Tobiasa na moim obojczyku, co mnie momentalnie pobudza, mimo że właśnie się obudziłam. Otwieram oczy i podnoszę głowę. Tobias podpiera się na łokciu i patrzy na mnie z uśmiechem. Przywieram wargami do jego ust i całuję go namiętnie. Oddaje pocałunek i obejmuje mnie w tali.

-Dzień dobry- mówi w moje usta.

-Dzień dobry- odpowiadam z lekkim uśmiechem i zaspanym głosem.

-Pierwszy dzień urlopu- mówi z szerokim uśmiechem- na co masz ochotę?

-Zaskocz mnie- odpowiadam figlarnie, na co Tobias uśmiecha się szerzej.

-W takim razie. Zabieram cię na randkę- odpowiada i znów całuje mnie w usta. Wplatam palce w jego włosy i wstaję do pozycji siedzącej. Kiedy oboje mamy nierówny oddech, owijam się kocem, podchodzę do torby i wyciągam ubrania. Zakładam biały top i czarne rurki, a włosy spinam w warkocza i przypinam pasek do spodni. Wchodzę do kuchni. Na stole jest plecak, a w całej kuchni pachnie naleśnikami. Na blacie jest kilka okrągłych kawałków cienkiego ciasta, a obok słoik z dżemem. Nakładam sobie porcje i siadam do stołu. Tobias wchodzi zaraz po mnie i również nakłada sobie porcje, po czym siada obok mnie.

-Najbardziej dziwi mnie, w jaki sposób Evelyn trafiła tam- mówię między przeżuwaniem- do tego więzienia w samym Bostonie.

-Też jestem zdziwiony- odpowiada- widziałem ją niecałe 3 miesiące temu, a ona w tym czasie trafiła do samego Bostonu. Będzie musiała mi to wyjaśnić- kroi naleśnika- Ale nie myślmy teraz o tym. Przyjechaliśmy tutaj odpocząć.

-Racja- mówię cicho- jednak dodatkowo dziwi mnie Molly i Drew. Po nowicjacie więcej ich nie widziałam. Już dwa lata temu mogli zostać tam porwani?

-Na pewno więzienie jest dla nich lepsze niż bezfrakcyjność- stwierdza cierpko- Mają ubrania, jedzenie, łóżka i prawdopodobnie ciepłą wodę- łapie za mój policzek, palcem jedżdżąc po mojej kości policzkowej- Ale nie myśl o tym. Przyjechaliśmy tu na urlop i o pracy będziemy myśleć po powrocie.

-Kocham cię- mówię i uśmiecham się lekko. Odpowiada tym samym.

-Ja też cię kocham- całuje mnie w usta. Puszczam widelec, wstaję i siadam na jego kolanach, zarzucam mu ręce na szyje. Tobias siedzi na krześle, a ja siedzę na nim okrakiem. Przechylam głowę lekko w prawo, a on pieszczotliwie pociera nosem o mój nos. Przegrywam jego dolną wargę i uśmiecham się szeroko. Odpowiada tym samym. Odgarnia zbłąkany kosmyk z mojego czoła i chowa go za ucho.

-To gdzie idziemy?- pytam, kiedy odsuwam się od niego.

-To niespodzianka- odpowiada z łobuzerskim uśmiechem.

-Nie lubię niespodzianek.

-I o to chodzi- całuje mnie w nos i wstaje, kiedy się od niego odsuwam, po czym pakuje coś do plecaka. Krzyżuję ramiona na piersi, na co tylko uśmiecha się do mnie i łapie za moją twarz, by złożyć na nich namiętny pocałunek. Oddaję go szybko, tak napalczywie, że aż brak mi tchu. Staję na palcach i zarzucam mu ręce na szyje. Uśmiecham się w jego usta, co szybko odwzajemnia.

Odsuwa się, bierze plecak i prowadzi mnie do wyjścia. Zamyka mieszkanie, obejmuje ramieniem i ciągnie w jakimś kierunku. Orientuję się, że na dwór, poza frakcje .

Na zewnątrz jest ciepło i słonecznej. Jakby cały świat na zawołanie był piękny, po dwóch tygodniach smutku i bólu. Idziemy w stronę torów i czekamy na pociąg. Dalej nie wiem, gdzie Tobias mnie wiezie i gdzie ma się odbyć ta randka.

Pamiętam naszą pierwszą i jedyną jak dotąd randkę. Piliśmy gazowany napój cytrynowy, który zbytnio nam nie smakował. Uzgodniliśmy, że nie będziemy mieć więcej tajemnic przed sobą. Wyjaśniliśmy sobie te wszystkie nieporozumienia, kłamstwa, udawaną lojalność i odrzuciliśmy to poza pamięć, jakby nigdy ich nie było. Zapomnieliśmy, co dało nam możliwość dalszego bycia razem. Dobrze się stało.

W oddali widać krąg światła, a po chwili zauważamy blaszaną maszynę pędzącą w naszym kierunku. Zaczynam biec wzdłuż torów, łapię za uchwyt, podciągam się i wchodzę do środka. Po chwili Tobias również znajduje się w pociągu, który z każdą chwilą przyśpiesza. Siadamy pod ścianą, opieram głowę o ramię Tobiasa, na co on bierze moją rękę i przeplata swoje palce między moimi. Nie protestuje, każdy jego dotyk jest dla mnie cudowny. Jak z bajki, z marzeń, ze snów. Ma w sobie ogromną siłę, jak rodzice mi powtarzali. Tobias drugą ręką łapie za mój policzek, przez co patrzę w jego oczy. Uśmiecha się lekko, co szybko odwzajemniam. Palcem unosi mój podbródek i składa na moich wargach delikatny pocałunek. Pogłębiam go, ale nie przyspieszam. Staram się rozkoszować tymi doznaniami i zapamiętać każde miejsce stykanych do siebie warg. Przegryzam jego dolną wargę, zmuszając go tym do uśmiechu. Łapię za jego twarz i siadam na nim okrakiem. Prostuje się, obejmuje w tali i oddaje pocałunek ze zdwojoną siłą. Muszę się sporo wysilić, aby nie wzdychać. Jednak kiedy Tobias całuje mnie po skórze szczęki, mimowolnie wzdycham, na co uśmiecha się lekko. Odnajduje moje usta, a ja wpijam się w jego wargi i zachłannie całuję, jakby to miał być nasz ostatni raz.

Pociąg gwałtownie zwalnia, przez co lekko się chwieję. Opieram dłonie o pierś Tobiasa, czuję bicie jego serca. Rumienie się lekko, ale nie odsuwam dłoni. Schylam się, po czym muskam wargami jego usta. Odpowiada tym samym, przez co czuję jego ciepły oddech na twarz i jego ciepłe dłonie na moich biodrach.

-Nie chciałbym przerywać tej pięknej chwili- szepcze w moje usta- ale musimy wysiadać.

Niechętnie wstaję i staję obok drzwi. Tobias bierze plecak, przerzuca go przez ramię i wyskakuje z pociągu, a ja za nim. Kieruje mnie w dotąd nie znane mi okolice miasta.

W altruiźmie chodziłam tylko po terenach bezfrakcyjnych, albo po sektorze mojej byłej frakcji. W nieustraszoności mało spacerowałam po mieście, bo w trakcie nowicjatu nie wolno było wychodzić poza frakcję. A po nowicjacie nie byłam bezpieczna ze względu na polowania Jeanine, która za wszelką cenę chciała mnie złapać i zabić.

Zauważam w oddali mały lasek, ciasno schowany między murami miasta, a opuszczonymi budynkami. Jak na zdziwienie jest połowa marca. W instytucie można natknąć się na śnieg, a w Chicago niektóre drzewa mają już bujne liście. Słońce mocno grzeje, a gorące powietrze otula moją skórę jak koc.

W lesie jest pełno zieleni, a w powietrzu czuć zapach świeżego i wiosennego wiatru. Dochodzi do mnie szum jeziora, a jasne smugi światła przeciskające się przez liście, co daje niezwykłe dopełnienie do wiosennego krajobrazu. Ten widok zapiera dech w piersi.

-Podoba ci się?- szepcze Tobias do mojego ucha. Odgarnia włosy na drugi bok.

-Bardzo- szepczę w odpowiedzi.

Uśmiecha się, łapie za moją dłoń i przeplata palce między moimi palcami. Ciągnie mnie w głąb lasu, a szum jeziora z każdą chwilą robi się coraz głośniejszy. Światło co chwila pada na moją twarz, wiatr rozwiewa włosy, rozwiewa ubrania, które delikatnie szeleszczą. Dochodzimy do jeziora okrążonego zielonymi drzewami, z powoli rosnącą trawą, gdzieniegdzie widać kwitnące przebiśniegi. Cały krajobraz jest niesamowity, nie mogę oderwać od niego wzroku.

Siadamy na trawie, Tobias wyciąga koc, dwa plastikowe kubki, butelkę z jakimś sokiem i plastikowe pudełko. Okrywa nas kocem, a ja wtulam się w niego. Podaje mi kubek i nalewa do kawałtu plastiku ciemno żółtą ciecz.

-Kiedy zdążyłeś to wszystko przygotować?- unoszę brew.

-Jak spałaś, poszedłem do sklepu- odpowiada z uśmiechem.

Przystawiam wargi do skraju kubka i upijam odrobinę soku. Smakuje jabłkami, słodkie i aromatyczne. Trochę za słodkie jak na mój gust, nie jestem przyzwyczajona do tak słodkich napojów.

-Tobias- zaczynam, po czym spoglądam w jego stronę.

-Tak?- odstawia butelkę i również na mnie patrzy.

-Chciałam ci podziękować.

-Za co?

-Za to, że jako jedyny wspierałeś mnie. Bez przerwy powtarzałeś, że przeżyję. Nawet kiedy ja już straciłam wszelkie nadzieje, ty dalej upierałeś się, że będę żyć. Wszyscy stracili nadzieje, głosowali za nowym przywódcą. A ty nie. Ty jako jedyny nie dopuszczałeś tej myśli do głowy i mi również nie pozwoliłeś wierzyć, że umrę.

-Bo nie umarłaś- stwierdza z delikatnym uśmiechem- Jesteś zbyt silna, by umrzeć na jakąś chorobę w tak młodym wieku- łapie za mój policzek- Nigdy nie dopuszczę takiej myśli, bo one nigdy nie nastąpią. A ty powinnaś to wiedzieć.

-Dziękuję- w oczach mam łzy, które znikają tak samo szybko jak się pojawiły. W takich pięknych dniach nie powinnam płakać. Nie chcę płakać, chcę być szczęśliwa u boku Tobiasa.

-Poza tym obiecałaś mi, że przeżyjesz i jak narazie słowa dotrzymujesz- parskam śmiechem. Chyba powiedział to, by zmienić temat i rozluźnić atmosferę, co mu się udało.

-Tobias, ty ponoć jesteś przywódcą nieustraszonych. Prawda?

-Tak- odpowiada- Jednak nie wiem, czy już przypadkiem nie wykopali mnie ze stanowiska. Przecież zniknąłem na blisko miesiąc i nie pełniłem obowiązków.

-Skoro większość nieustraszoności jest Wierny, to może zrozumieli o co chodzi- odpowiadam pokrzepiająco.

-Ale reszta przywódców nie- mówi rozbawiony. Chyba mało go interesuje, że straci tak ważną posadę- przecież ja nie wiedziałem, że część nieustraszonych należy do Wiernych i reszta przywódców również tego nie wie.

-Faktycznie- spuszczam wzrok- Politycy nie mają zielonego pojęcia o działaniach Wiernych.

-Jak udało ci się to ukryć?

-Że co ukryć?- patrzę zdziwiona w jego oczy. Na jego twarzy gości ciepły, nieśmiały uśmiech.

-Jak udało ci się być szpiegiem w instytucie i jednocześnie kierować tak wielką rebelią?

-Jakoś dałam radę- wzruszam ramionami- Ale nie wiem w jaki sposób.

-Ja wiem- dotyka mojego policzka i palcem przejeżdża po kości policzkowej- Bo jesteś niesamowita.

-Nikt mi czegoś takiego nie powiedział- rumienię się lekko.

-A powinnaś to usłyszeć, bo jesteś niesamowicie silna, mądra, dobra i odważna. Nigdy kogoś takiego nie poznałem i nawet, jeśli wiele razy ci to mówiłem, i tak będę powtarzać aż sama w to uwierzyć.

Ponownie czuję łzy w kąciku oka. W moim ciele rozchodzi się ciepło, jak lejący się miód. Biorę w ręce jego twarz i po raz kolejny tego dnia składam na jego wargach delikatny pocałunek. Oddaje go szybko i pogłębia. Jego usta smakują sokiem jabłkowym, który przed chwilą piliśmy. Ręce, zawsze silne i delikatne obejmują moje ciało, nogi na wyprostowane, skierowane w stronę jeziora. Nogi mam ugięte, kolanami stykające się z jego biodrem.

Mogę myśleć, że dam radę ze wszystkim. Z rebelią, z instytutem, ze wszystkim z czym do tej pory dawałam radę. Ale Tobias pozwala mi od tego odpocząć. W jego ramionach odnajduję spokój i ciepło, którego tak bardzo brakowało mi od roku jak wymazano mi pamięć. Jak byłam niczego nie świadomym robotem, jak Uriah zaproponował mi dojście do Wiernych. Znał mnie od samego początku, a mimo to nie powiedział skąd. Dlaczego? Nie wiem i chyba już nie chcę wiedzieć, bo to nie ma znaczenia. Teraz nie ma znaczenia, bo wszystko jest po staremu. A raczej będzie, kiedy cała ta misja się zakończy, a my będziemy mogli razem żyć dalej i z uśmiechem wspominać o tym.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro