rozdział 17

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Tris

Otwieram oczy i nie czuję przyjemnego ciepła na plecach. Podpieram się na łokciu i lustruje wzrokiem całe pomieszczenie. Dobiega do mnie dźwięk wody lejącej się w łazience. Siadam na łóżku i wygładzam włosy nasadą dłoni. Odpycham delikatnie kądre i wstaję z łóżka. Pod stopami czuję nieprzyjemny chłód zimnej podłogi. Zakładam buty.

-Już wychodzisz?- Tobias staje w drzwiach łazienki. Ma mokre włosy, a jego koszula opina idealnie wyrzeźbione ciało. Nogi ma skrzyżowane, tak samo jak ręce na piersi, uśmiecha się lekko.

-Lepiej, jak przed śniadaniem i pracą wezmę prysznic- odpowiadam z uśmiechem.

-Zawsze możesz wziąć go u mnie- unosi brwi, przez co na jego czole robi się zmarszczka.

-Tyle, że nie mam ubrań na zmianę- Wstaję i podchodzę do niego. Opuszcza ręce i podchodzi bliżej, po czym obejmuje w tali.

-Widzimy się po pracy?

-Widzimy się po pracy- odpowiadam, na co uśmiecha się szeroko. Łapie ręką za mój policzek, kciukiem zatacza kółka na policzku, na którym czuję przyjemne mrowienie. Pochyla się i całuje mnie w usta. Oddaję pocałunek ze zdwojoną siłą, ręką łapiąc za jego szyje. Kiedy się od niego odrywam, posyłam mu lekki uśmiech i wychodzę z mieszkania. Zmierzam prosto do swojego, zakluczam je i idę pod prysznic. Odkręcam kurek z ciepłą wodą, która pulsuje i rozlewa się po mojej skórze, przyjemnie łaskocząc.

Po kilkunastu minutach wychodzę, owijam się ręcznikiem i staję przed lustrem. Włosy lepią się do mokrej skóry, odgarniam je na drugi bok i wygładzam. Biorę suchy ręcznik i wycieram włosy, z których kapie woda na białe kafelki, przetykane szarymi i wypukłymi wzorkami. Kiedy włosy są suche, chytam za nożyczki i ścinam kilka centymetrów moich już bardzo długich włosów, po czym spinam je w kucyka. Strzepuję włosy z ramion, zmiatam szufelką i wyrzucam do kosza, znajdującego się pod zlewem. Sięgam ręką po czyste ubrania i narzucam na siebie czarną koszule w szarą kratę, jeansy. Związuję czarną chustę na szyi, wiążę buty i wychodzę z mieszkania skierowana na stołówkę, gdzie zastaję Christinę, Zeka i Shaune. Podchodzę do jedzenia i zabieram tosty z serem i muffina czekoladowego, oraz herbatę, po czym siadam obok ,,przyjaciół".

-Tris, dzisiaj mamy wspólną wartę- mówi Shauna i przegryza kanapkę z warzywami. Staram się przypomnieć sobie listę wart na ten tydzień i faktycznie, moje imię widniało obok niej w ten dzień tygodnia.

-Więc nie będzie tak nudno- odpowiadam beznamiętnie i zaczynam jeść jeszcze ciepłe tosty. Gorący ser parzy lekko moje wargi, spływa po moim przełyku jak lejący się miód.

-Christina, a ty gdzie pracujesz?- pytam, kiedy kończę tosty. Chwytam do rąk mufinnę i chwile obracam ją wokół jej osi- Oprócz dostawcy żywności.

-Tworzę, ulepszam i testuję broń- odpowiada, po czym wgryza się w babeczkę. Trochę śmiesznie z tym wygląda. Nie mogę powstrzymać się i wybucham śmiechem, kiedy Christina ponownie mocno rozchyla wargi ukazując szereg białych zębów, by wgryźć się w muffina. Dziewczyna przewraca oczami.

Do stołówki wchodzi Tobias. Podchodzi do jedzenia, po kilku minutach stania w kolejce podchodzi do stolika i zajmuje miejsce po mojej prawej. Naprzeciwko Zeka,i jak podejrzewam, jego najlepszego przyjaciela.

-Tris, jutro będzie trzeba odebrać żywność- mówi Christina- tym razem niech Johanna nie wygania cię do domu.

Odpowiadam krótkim śmiechem, na to wspomnienie. Dzięki Johannie o mało nie zostałam zgwałcona, ale odnalazłam bliskich i poznałam swój charakter.

Kiedy dokańczam swoje śniadanie, żegnam się z wszystkimi i razem z Shauną idziemy do pracy. Czekamy na pociąg. Narzucam na siebie kurtkę, którą noszą wszyscy strażnicy.

-Co robiłaś przez te 3 lata?- Shauna przerywa ciszę. Natomiast ja wpatruję się w cień, który tworzy słońce rzucające światło na budynki. Niektóre pokryte popękanym szkłem, inne w części zawalone, jeszcze inne porośnięte bluszczem idealnie ułożone do wspinaczki.

-Mieszkałam w instytucie bezpieczeństwa genetycznego- mówię, wspominając ten czas- Pracowałam jako strażniczka, czasem pracowałam w laboratorium.

-A co z tą rehabilitacją?

-Przez pierwszy rok ponoć byłam w śpiączce, a moje ciało przechodziło tramsformację- dokładniej i wolniej, podkreślając sylaby- potem przez pół roku uczyłam się chodzić na nowo.

-Nieźle, a mimo to byłaś w stanie pokonać przywódcę frakcji- przypomina dziewczyna.

-To wy bardziej znacie mnie niż ja samą siebie- odpowiadam szybko- więc powinniście wiedzieć, w jaki sposób to dokonałam.

-Christina i Cztery najlepiej cię znają. Cztery był twoim instruktorem w okresie nowicjatu, a Christina najlepszą przyjaciółką. Ja głównie przyjaźnie się z Cztery, bo znamy się jeszcze z naszego nowicjatu.

-Mhm- mruczę i kiwam głową. W oddali słychać pisk pociągu, który z każdym metrem zwalnia, aż przemyka obok nas, a my zaczynamy biec. Chwile się zamyślam i wyprzedzam pociąg, dlatego zwalniam, łapię za uchwyt, podciągam się i wchodzę do wagonu. Pociąg uderza w moje plecy, rozwiewa już lekko poburzone włosy spięte w kucyka, które padają na twarz i przysłaniają oczy cienką ścianą pasm ciemnych włosów. Odgarniam włosy i siadam pod ścianą, by wiatr nie wyrzucił mnie z wagonu. Shauna siada obok mnie.

-Wiesz-zaczyna dziewczyna- dopiero kiedy porównuję cię do ciebie sprzed postrzału, mogę zauważyć wyraźne podobieństwa. Gdyby Cztery ciebie nie poznał, ja nigdy bym nie powiedziała, że jesteś Tris.

Nie odpowiadam, tylko kiwam głową i opieram głowę o ścianę. Skupiam uwagę na suficie, kątem oka spoglądając na otwarte drzwi i Shaunę. Kiedy docieramy na miejsce wyskakujemy z pociągu i idziemy w stronę bramy. Zmieniamy warte z strażnikami i zajmujemy ich miejsce. Po kilkunastu minutach przychodzi jeszcze jeden strażnik i zmienia wartę z innym, a ten idzie na pociąg.

-Przepraszam- mówi błagalnie- pociąg mi zwiał.

-Nie przepraszaj nas- odpowiada Shauna- będziesz tłumaczyć się przełożonemu i jego przepraszaj.

Wkładam słuchawkę i przewieszam broń przez ramię. Przez kilka minut uważnie lustruję teren po sam choryzont, po czym przestaję się skupiać.

-Dziewczyny- odzywa się Tobias w słuchawce- serdeczni są po drugiej stronie bramy, żeby przywieźć zapasy jedzenia do miasta.

Chłopak podchodzi do klawiatury, wpisuje kod, a drzwi delikatnie się rozsuwają. Podchodzę do drzwi ciężarówki i je otwieram.

-Dobrze, wy na zewnątrz, ja zrobię przegląd- wszyscy kiwają głowami i posłusznie wychodzą z ciężarówki. Robię dokładny przegląd zapasów jedzenia. Otwieram skrzynie z owocami, przeszukuję worki z mąką, sprawdzam słoiki z miodem, lustruję wzrokiem materiały z którym mają być uszyte ubrania w danej frakcji. Nie jest tego sporo, ale dzięki temu mogę dokładniej przyjrzeć się zapasom. Jednak uważam, że gdyby chcieli coś przemycić do miasta, to dali by więcej jedzenia, bym nie mogła dokładnie tego przeszukać.

Kiedy cały przegląd został wykonany, wychodzę z ciężarówki. Rozglądam się po terenie farm serdeczności, a kiedy spoglądam w stronę miasta, mam wrażenie, że jakiś cień przemknął przez mury.

-Tobias, zauważyłeś ten cień?- pytam do słuchawki.

-Tak- odpowiada- musisz to sprawdzić, ale bądź ostrożna. Nikt nie może wejść do miasta bez naszej wiedzy i zgody.

Kiwam głową sama do siebie, wyciągam podręczną broń i odbezpieczam.

-Shauna, wy kontunuujcie, ja pójdę to sprawdzić- dziewczyna kiwa głową, a ja biegnę w kierunku lasu, gdzie biegnie czarna postać. Jestem szybsza, ale on jest dość daleko, dlatego zanim udało mi się go dogonić, jesteśmy w głębi lasu.

-Stój- krzyczę, kiedy uciekinier nie ma drogi ucieczki. Odwraca się. To mężczyzna średniego wzrostu i postury. Ma około 50 lat, ciemne włosy w większości przetykane siwizną, ciemnoniebieskie oczy głęboko rozsadzone w oczodołach, kilkudniowy, szarawy zarost oraz zmarszki w okolicach czoła i oczu. Nie wiem dlaczego, ale do moich ust pcha się pewne imię.

-Marcus- mówię ledwo słyszalnie. Mężczyzna wyciąga broń i kieruje ją w moją stronę, a w jego oczach czai się nienawiść.

-Hanna Oslo- mówi dość oficjalnym tonem, a ja wzdrygam się na dźwięk swojego imienia i nazwiska, które kiedyś uważałam za swoje prawdziwe imię.

-Odłóż broń i wracaj do serdeczności- rozkazuję nie tracąc mężczyznę z celownika- jesteś wygnany.

-Tris- zaczyna cicho Tobias- nie cackaj się z nim. Zastrzel go, albo zmuś do powrotu. On jest niebezpieczny.

-Nie będziesz mi rozkazywać- mówi sfrustrowany Marcus- jestem przywódcą altruizmu.

-Nie, nie jesteś- odpowiadam spokojnie. Ciało mam naprężone, ale wyprostowane. Uważnie obserwuję jego postawę i zamarzystość ruchów- jesteś wygnańcem i masz wracać do serdeczności, i nie bawię się w przekonywanie.

Im bardziej na niego patrzę, tym bardziej wydaje mi się, że go znam. Przed moimi oczami pojawia się scena. Odrobinę młodszy, w domu altruizmu, z pasem w ręku. Obok mnie stoi Tobias i skula się, gotowy do przyjęcia ciosu. Robi zamach, ale ja mu w tym przerywam, a jego pas oplata się wokół mojego nadgarstka.

Marcus jest ojcem Tobiasa i tyranem jego dzieciństwa. To jeden z jego lęków, wrogów. Z każdą sekundą rośnie we mnie nienawiść do niego. Zniszczył mu dzieciństwo. Powinnam go zabić, ale nie mam ochoty trafić do więzienia za zabójstwo bez podstaw.

-Ja również mam broń- przypomina Marcus- więc nie próbuj mi rozkazywać.

Z każdym słowem, jakie wypowiada, do mojej głowy wraca wspomnienie z nim związane. On pobity przez Tobiasa na oczach prawych. On w razem z nami w serdeczności. On robiący zamach, a pas okręcający się wokół mojego nadgarstka. On myślący, że zasłużył sobie na jakikolwiek honor i szacunek, po wszystkim co się wydarzyło.

I nagle to zauważam. Uśmiecham się w duchu, kiedy widzę, że jego pistolet jest zabezpieczony. Nie zna się zbytnio na broni.

-Widzę- odpowiadam po chwili- ale nie zmienia to nic. Łamiesz zasady miasta i i tak zostaniesz złapany, więc wróć do serdeczności, póki nie wyciągniemy z tego odpowiednich konsekwencji.

Widzę, jak na jego twarz robi się cała czerwona ze złości, a nie prowokowałam go pod żadnym względem. A kiedyś można było go uznać za cierpliwego i wzorowego altruistę.

Naciska spust, ale pistolet nie wypala. Jeszcze raz strzela, a kiedy wie, że nie wypali, odrzuca pistolet i rzuca się w moją stronę jak bestia. Naciskam spust, broń wypala, odrzuca mnie lekko w tył, a Marcus krzyczy i zaciska rękę na prawym boku. Nie chciałam go zabić mimo, że sobie zasłużył. Chciałam go tylko ogłuszyć, dlatego strzeliłam w jego bok.

-Tris, wszystko w porządku?- odzywa się Tobias, przerażonym głosem.

-Tak- odpowiadam słabo- wszystko w porządku- nagle jakby zakręciło mi się w głowie, ale kręce głową.

Marcus kuśtuka w moją stronę i zanim jestem gotowa do walki, powala mnie na ziemie. Wierzgam się i szarpię. On natomiast wali mnie ręką w twarz, przez co czuję w ustach metaliczny posmak. Ciepła ciecz szybko zalewa moje usta, przez co zaczynam się krztusić. Ręką natrafiam na jego ranę postrzałową, a on rękami łapie za moją szyję i ściska. Zaciskam palce na plamie krwi, krzyczy przez zaciśnięte usta, co pogorszyło sprawę, ponieważ im mocniej zaciskałam rękę na jego ranie, tym bardziej on zaciskał palce na mojej szyi. Nie mogę oddychać, przed oczami mam czarne plamy, opadają ze mnie wszystkie siły, tracę czucie w rękach i nogach. Przestaję się wierzgać, jestem zbyt osłabiona od braku tlenu, przed oczami mam czerń, a zimne palce Marcusa ściskają moją szyję.

Nagle słyszę huk. Marcus luzuje chwyt, a nawet mnie puszcza i z impentem opada na moje ciało, które zwija się z bólu. W miejsce nacisku jego rąk czuję nieprzyjemne pulsowanie. Otwieram szeroko usta i nabieram hausty powietrza, kaszląc i spluwając krew na ziemie. Kiedy mój wzrok się wyostrza, zrzucam z siebie Marcusa i podrywam ciało do pionu. Jednak jestem zbyt osłabiona i ponownie upadam na nogi.

-Wszystko w porządku?- Shauna klęczy obok mnie i ręką dotyka ramienia.

Kiwam głową.

-Jak się tu znalazłaś?- pytam słabym, schrypniętym głosem. Nie brzmi jak mój.

-Cztery powiedział, że mam jak najszybciej tu dotrzeć, bo tym uciekinierem był Marcus- mówi spokojnie- zdążyłam w ostatniej chwili. Inaczej by cię udusił.

-Tris!- Tobias nawołuje mnie w słuchawce. Zapomniałam, że ją mam.

-W porządku- odpowiadam w słuchawkę- wracajmy już- wstaję, ale złe samopoczucie znów zrzuca mnie na parter.

-No chyba śnisz- prycha Shauna- widzisz w jakim jesteś stanie? Odprowadzę cię do domu.

Kiwam głową, a ona bierze mnie pod ramię i unosi. Nie chcę się z nią kłócić, bo sama nie dam rady zrobić kroku. Staję na nogi i zaczynam iść, lekko kuśtykając. Patrzę na stopę, która co chwila załamuje się pod moim ciężarem. Spodnie są podarte, zakrwawione, a noga obolała, pewnie wkrótce pojawią się na niej siniaki. Mogło się to skończyć gorzej. O wiele gorzej. Gdyby Shauna nie zdążyła w ostatniej chwili, prawdopodobnie mnie by tu już nie było.

-Dziękuję- mówię cicho.

-Nie masz za co- mówi obojętnie.

Dochodzimy do torów. Shauna poszła w stronę strażnika, by poinformować go, że odprowadza mnie do mieszkania. Może o mało nie zginęłam przez tego psychopatę, ale przynajmniej przypominało mi się kilka rzeczy, łącznie z krajobrazem strachu Tobiasa.

Miłego dnia ☺😍😘

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro