rozdział 33

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Tris

Wyskakuję jak torpeda z ciężarówki i biegnę co sił w płucach w stronę skrzydła szpitalnego. Przez całą drogę nie mogłam się uspokoić, mimo zapewnień Christiny, że Tobias potrafi o siebie zadbać. Nie mogłam usiedzieć w miejscu i przez całą drogę krążyłam po małem powierzchni zapchanej skrzyniami z jedzeniem. Kilka razu upadłam, kiedy ciężarówka wpadała dziurę, albo skręcała. Na rękach, twarzy, plecach i brzuchu mam kilka małych zadrapań, oraz wyczuwam wykwitające siniaki. Nie obchodzi mnie to.

Ten wysiłek jest zdecydowanie inny, niż ten, który wykonywałam przez ostatni miesiąc. Paniczny strach o to, co stało się Tobiasowi pobudza moje ciało do biegu, jak adrenalina w płynie; rozsadza moje żyły i dodaje sił, pomimo tego, że zaraz zemdleję, nie stanę.

Biegnę dalej.

Trącam łokciami każdego, kto przypadkiem zagradza mi drogę. Nie słyszę jak reaguje ta osoba, bo wszystko dochodzi do mnie zagłuszone i zniekształcone, jakby oddzielała nas tafla wody. I tak nie odwracałabym się i nie przeprosiła za to. Prędzej przywaliłabym mu, żeby się zamknął i przestał mówić.

Płuca bolą mnie, jakbym połknęła garść małych sztyletów. Wyobrażam sobie zmasakrowaną twarz Tobiasa, spowodowana ogniem, lub jego ciało osuwające się na ziemię od zbyt długiego wdychania dwutlenku węgla. Każdy obraz jego śmierci w pomieszczeniu kontrolnym sprawia, że mam ochotę zwymiotować. Oby żył.

Dobiegam do ostatniego korytarza, gdzie na krzesłach przed salą siedzi zgarbiona Shauna. W rękach ma pomiętą chusteczkę, twarz schowaną w dłoniach, głowę praktycznie między kolanami. Tylko żeby to nie mówiło samo przez się o stanie ludzi, którzy tam byli podczas wybuchu.

-Shauna- dyszę ze zmęczenia. Na szyję i plecy wstępuje mi pot.- Co z nimi?

Dziewczyna podnosi głowę i spogląda na mnie. Ma opuchnięte oczy, zaczerwienione policzki i odciśnięty materiał chusteczki na czole. Oczy zachodzą jej mgłą, a po chwili po jej policzkach spływają łzy.

-Nie wiem- odpowiada drżącym głosem- Pytałam osobę, która pracowała tam i była podczas wybuchu, i powiedziała mi, że najciężej ucierpiał Cztery, Zeke, Gus i jeszcze dwie nieznane mi osoby. Ponoć Cztery wrócił po Zeka, bo ten tak nawdychał się dymu, że nie dał rady uciec.

To zdanie sprowadza mnie na ziemię. Łudziłam się, że zastanę Tobiasa z niegroźnymi ranami na ciele, że wyszedł z tego bez większego uszczerbku na zdrowiu. I faktycznie by tak było, gdyby nie pomógł Zekowi. Ale też wiem, że do końca życia miałby wyrzuty sumienia, gdyby pozwolił Zekowi umrzeć.

Nagle robi mi się bardzo słabo. Osuwam się na ziemię, rękami przytrzymuję się ściany, by nie uderzyć głową o kamień. Wszystko wiruje wokół mnie, jakbym to ja kręciła się wokół własnej osi.

-Jak doszło do wybuchu?- pytam z drżeniem w głosie.

-Ponoć butla gazowa miała jakąś usterkę i zaczęła wydzielać gaz- odpowiada Shauna.- Tak podsłuchałam od osób, które sprawdziły pokój.

-Nie powinno to być zwykłe zaczadzenie? Skąd ten ogień?

-Nie wiem- kręci głową.

Czas dłuży się niemiłosiernie. Mam wrażenie, że stanął w miejscu i nie chce ruszyć. Z nerwów zaczynam obgryzać paznokcie, a po kilkunastu minutach czuję w ustach metaliczny posmak, na palcach coś ciepłego, a ból w dłoniach rozchodzi się po całej ręce. Po palcach krew spływa dość gęstym strumieniem. Mam to w gdzieś.

Słyszę skrzypnięcie drzwi, a na korytarz wychodzi lekarz z czarnymi włosami ściętymi prawie na jeża altruizmu. Prawie. Momentalnie wstaję z podłogi, a od tak nagłego ruchu kręci mi się w głowie. Muszę podtrzać się ściany.

-Co z Zekiem i Czterym?- pyta poddenerwowana Shauna i mierzy wzrokiem lekarza. Ten przegryza wargę i mierzwi palcami kilka kosmyków włosów. Spogląda na dokumenty i informuje rzeczowo:

-Ezekiel Pedrat doznał mocnego zaczadzenia i częściowego poparzenia, i przebywa na OIOM' ie, a Tobias Eaton jest poważnie poparzony  i również poważnie zaczadzony.

-Ale wyjdą z tego?- pytam i staram się panować nad głosem, oraz łzami. Nie mogę się rozpłakać. To nie w moim stylu.

-Ezekiel jest przytomny i można do niego wejść, a Tobias jest w śpiączce i nie wiadomo, kiedy, bądź czy w ogóle się obudzi.

Zamieram. Stopy mam wbite w ziemię, a serce wali mi jak młotem.

-Można do niego wejść?

-Tak- kiwa głową.- Jest duże prawdopodobieństwo, że obudzi się, jak bliscy będą dużo z nim rozmawiać.

Zaciskam wargi i wchodzę do pomieszczenia, do którego przyprowadził mnie lekarz. Zamykam oczy i głęboko wciągam powietrze, po czym wypuszczam je ze świstem i drżeniem. Boję się zobaczyć nieprzytomnego Tobiasa, który duszą jest jedną nogą na tamtym świecie. Boję się dotknąć jego dłoni, która nie odwzajemni uścisku. Boję się, że umrze, i już więcej go nie zobaczę. Boję się.

Przez chwilę stoję w pokoju, gdzie słyszę jedynie pikanie aparatury, oraz dwa oddechy: jeden powolny i miarowy, drugi przyśpieszony i nierówny, jakby właściciel tego głosu przebiegł maraton. To mój głos i mój oddech.

Po omacku znajduję brzeg łóżka i na nim siadam. W końcu otwieram oczy, a widok, który otrzymuję, doprowadza mnie do płaczu.

Tobias leży na łóżku: ma nagi tors, od pasa w dół ciało zakryte materiałem, na rękach, brzuchu, ramionach i szyi ma bandaże. Na twarzy też jest kilka bandaży, ale w głównej mierze całą twarz pokrywają przezroczyste opatrunki chłodzące. Na twarzy ma maskę tlenową, a do ręki podpiętą kroplówlę. Nawet cały poparzony wygląda nieziemsko, ale twarz ma bladą, bez wyrazu. Maska tlenowa przy każdym jego wydechu robi się na chwilę biała, jakby para zebrała się wokół jego ust. Włosy ma spalone, kruszą się w moich rękach, kiedy je dotykam.

-Tobias- szepczę i ujmuję jego dłoń. Jest chłodna, ale nie skostniała jak u zmarłych. Przykładam sobie jego rękę do moich warg i delikatnie ją całuję. Grzbiet dłoni jest szorstki od małych ranek, blizn i oparzeń. Nie przeszkadza mi to.

-Nie jestem na ciebie zła- zaczynam z drżącym głosem. Gryzę się w język.- Gdybym była zła za to, że pobiegłeś przyjacielowi na pomoc, byłabym największą egoistką, jaka chodziła po ziemi. Uratowałeś Zeka. Jest przytomny i Shauna teraz z nim rozmawia, więc nie zastanawiaj się, czy narażałeś życie bez rezultatów, bo tak nie jest. Jesteś bohaterem.

Milknę, bo zastanawiam się, co mu powiedzieć. Nie umiem rozmawiać do nieprzytomnych ludzi. Nigdy nie spotkałam się z taką czy podobną sytuacją. Ale to Tobias.

Postanawiam w tej chwili słuchać jedynie głosu serce.

-Mówiłeś mi, że okropnie się czułeś, kiedy wróciłeś do instytutu i dowiedziałeś się, że poszłam za brata do gabinetu Davida i tam zginęłam. Twierdziłeś, że nie znam tego uczucia, ale teraz je poznaję. Teraz również poszedłeś do pomieszczenia, w którym było ryzyko śmierci, po to, by uratować ci bliską osobę, zostawiając tym mnie. Nie mogę być zła, bo Zeke nie jest zdrajcą, a ty przez trzy lata żyłeś w żałobie z powodu mojej lekkomyślności.

Biorę kilka głębokich wdechów, by odpędzić łzy. Mrugam bardzo szybko, ale to nie pomaga. Łzy same spływają po moich policzkach i spadają na dłoń Tobiasa. Rościeram łzę po jego ręce, jakby ta kropla wody była balsamem i mogła w ten sposób przywrócić go do życia. Ale to nic mi nie da, a ja nie powinnam łudzić się niepotrzebnie.

-Po prostu...- głos mi się łamie.- Boję się tego, co będzie, jeśli się nie obudzisz. Boję się tego, że znów wrócę do poprzedniego życia, które wiodłam, zanim przyjechałam do Chicago. Nie poradzę sobie bez ciebie.

Kładę głowę na łóżku, blisko jego ucha. Pikanie aparatury nie zmienia się ani na chwilę- nie przyśpiesza i nie zwalnia. Nagle, jakby znikąd, pojawia się uczucie pustki, oraz chcęć bliskości. To uczucie zawsze mi towarzyszyło, kiedy byłam z Tobiasem sam na sam.

-Zostań- szepczę- dla mnie.

Całuję go w skroń. Wiem, że tego nie poczuje przez śpiączkę i materiał bandażu, ale nie mogę się powstrzymać. Ten gest napełnia mnie nadzieją, że jeszcze otworzy oczy. Mały gest, ale skuteczny i odrobinę pocieszający.

-Kocham cię- wstaję i wychodzę. Jakaś część mnie chce zostać przy nim cały dzień, ale druga część wie, że jeśli zostanę, to nie będę potrafiła panować nad łzami.

Pokonuję kilka pięter Jamy aż dochodzę do mieszkania Tobiasa. Skromny zbiór kilku pokoików, bez ozdób, ładnie posprzątany. W powietrzu unosi się zapach, wyraźnie męski. Ściągam kurtkę i zsuwam buty z nóg.

Tobias się obudzi- mówię sama do siebie.

Nie przekonuje mnie to.

Wchodzę do sypialni i lustruję wzrokiem całe pomieszczenie. Łóżko dokładnie zaścielane, ubrania na komodzie poskładane. Siadam na łóżku i zdejmuję spodnie. Nie wrócę tej nocy do swojego mieszkania, bo naiwny głos w mojej głowie będzie nieustannie mnie prosić, żeby sprawdzić, czy wszystko nie okazało się zwykłym snem, a Tobias śpi w swoim łóżku, bezpieczny, cały i zdrowy. Nie mogę się łudzić, ani okłamywać samej siebie, bo to mi absolutnie nic nie da.

Podchodzę do szafy i biorę jego koszulę, po czym narzucam ją na siebie. Pachnie nim. Zapach wiatru, proszku do prania i męskich perfum. Poduszka też nim pachnie, tak samo jak pościel i poszefka. Wszystko nim pachnie, a ja wtulona w ten zapach czuję na sobie jego obecność, i ona pozwala mi spokojnie zasnąć. Przynajmniej narazie.

CDN😘

Miłego dzionka.😏

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro